J. R. R. TOLKIEN
Przygody Toma Bombadila
Przekład: Aleksandra Jagiełowicz
Tytuł oryginału: The adventures of Tom Bom...
51 downloads
762 Views
104KB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
J. R. R. TOLKIEN
Przygody Toma Bombadila
Przekład: Aleksandra Jagiełowicz
Tytuł oryginału: The adventures of Tom Bombadil
Data wydania polskiego: 1997 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1962 r.
Dziarski Tom Bombadil, co serce ma złote, Nosi z˙ ółte buty i modra˛ kapot˛e, Na to pas ma zielony, a spodnie ze skóry, I wysoki kapelusz, w nim łab˛edzie pióro. A mieszka pod wzgórzem, tam, gdzie rzeka Wija˛ Ma w´sród traw swe z´ ródło i gdzie gaszcz ˛ ja˛ spija. Szedł Tom przez letnie łaki, ˛ rwał jaskry gar´sciami I składał w bukiety, igrajac ˛ z cieniami. Dra˙znił tłuste trzmiele, upojone kwieciem, Nad brzegiem strumienia siedział godzinami. Długa broda zwisła mu w przejrzysta˛ wod˛e Wabiac ˛ cór˛e Rzeki, Złota˛ t˛e Jagod˛e. Pociagn˛ ˛ eła swawolnie – z krzykiem i chlupotem Wpadł Tom mi˛edzy lilie, krztuszac ˛ si˛e bulgotem. „Hej, Tomie Bombadilu! Gdzie˙z ci˛e niesie woda? Ryby tylko straszysz” – rzecze mu Jagoda – „tak plujac ˛ babelkami. ˛ Perkozy zd˛ebiały, szczur si˛e boi, zmoczyłe´s te˙z kapelusz cały!” „Przynie´s go jak przystoi tak grzecznej dziewczynie!” Tom na to. „Nie mam ch˛eci tapla´c si˛e w gł˛ebinie. Zmykaj! Id´z i za´snij w´sród wierzby korzeni Cudna wodna panno, w twej krainie cieni”. Wróciła Jagoda do swej matki kraju, W rzeki to´n gł˛eboka.˛ Tom pozostał w gaju. Usiadł sobie w cieple na Wierzby korzeniu, 3
Suszac ˛ buty i piórko raz w sło´ncu, raz w cieniu. Zbudziła si˛e Wierzba i zacz˛eła nuci´c, Usypiajac ˛ Toma, tak by nie mógł wróci´c. Chwyciła go w korzenie i wciagn˛ ˛ eła w dziur˛e Razem z broda,˛ kapeluszem, kapota˛ i piórem. „Ha! Tomie Bombadilu! Oj, głow˛e ci zmyj˛e! Tak mi w dziupl˛e zaglada´ ˛ c, podglada´ ˛ c, jak pij˛e W moim domu drewnianym łaskota´c mnie piórem I woda˛ zalewa´c, niby deszczem z chmurek!” „Twarde masz korzenie, moja Wierzbo Stara, Zesztywniałem tutaj, wi˛ec wypu´sc´ mnie zaraz. Wracaj do swej wody i za´snij w ciemnicy, a mnie zostaw w spokoju, jak córa wodnicy!” Pu´sciła go Wierzba, słyszac ˛ taka˛ mow˛e, Zatrzasn˛eła z hukiem wi˛ezienie wierzbowe, Skrzypiac ˛ i mamroczac, ˛ a Tom, rad, z˙ e z˙ yje, Ruszył dalej na spacer nad srebrzysta˛ Wij˛e. Siadł nad skraju lasu, słuchajac ˛ w skupieniu, Jak ptaki s´piewaja˛ w drzewa chłodnym cieniu. Rój motyli na głowa˛ muskał go skrzydłami, Nim sło´nce si˛e okryło szarymi chmurami. Nagle wiatr si˛e zerwał. Lał deszczu strugami, które wod˛e znaczyły wielkimi kr˛egami, Rwał kaskady li´sci w lodowatej słocie, A˙z Tom skrył si˛e w jamie, bo do´sc´ miał wilgo´c Borsuk na´n wyskoczył, marszczac ˛ s´nie˙zne czoło, Czerwonymi s´lepiami błyskajac ˛ wokoło. Dra˙ ˛zył wła´snie tunel z z˙ ona˛ i synami, Złapał Toma za kark, powlókł podziemiami. Zataszczył do nory i dalej˙ze gada´c: „Tomie Bombadilu! Ładnie to tak wpada´c, drzwi frontowe niszczy´c? B˛edziesz ukarany, na zawsze zostaniesz tutaj pogrzebany!” „Ej˙ze, stary Borsuku, chyba z´ le ci˛e słysz˛e! Wywied´zz˙ e mnie zaraz w wonna˛ le´sna˛ cisz˛e. Wska˙z mi tylne wyj´scie przy krzewie ró˙zanym, A sam wytrzyj nos i łapy ziemia˛ utytłane. Wracaj spa´c na swoje słomiane poduszki Wzorem pi˛eknej Jagody i Wierzby Staruszki!” „Wybacz nam, Bombadilu” – na to borsuki mu chórem, 4
I wyprowadziły go zaraz na gór˛e, Po czym szybko wróciły, do swych nor pod ziemi˛e, Trz˛esac ˛ si˛e ze strachu – i do dzi´s tam drzemia.˛ Deszcz ustał, rozpierzchły si˛e chmury na niebie, A Tom, s´miejac ˛ si˛e cicho, poczłapał do siebie. Wszedł do domu, na o´scie˙z otwarł okiennice, A˙z c´ my wpadły do kuchni, ta´nczac ˛ wokół s´wiecy. Tom spogladał ˛ przez okno, jak gwiazdy migoca˛ I jak l´sni młody ksi˛ez˙ yc, w˛edrujac ˛ wraz z noca.˛ Gdy ciemno si˛e zrobiło, Tom drzwi zaryglował, Wdrapał si˛e na pi˛etro i do snu szykował. „Huu! Tomie Bombadilu! Patrz, kto przyszedł noca.˛ Jestem tu˙z za drzwiami i wiesz dobrze, po co. Zapomniałe´s o mnie, Upiorze w Kurhanie. Dotad ˛ w kamiennym kr˛egu miałem swe mieszkanie, A teraz jestem wolny! Wciagn˛ ˛ e ci˛e w mogił˛e, Uczyni˛e bladym, sinym, odbior˛e ci sił˛e. . . ” „Precz stad! ˛ Drzwi zamykaj i nie przychod´z wi˛ecej! Zabierz płonace ˛ s´lepia i ko´sciste r˛ece Tam gdzie twój dom pod darnia,˛ kamienna poduszka Złó˙z swój czerep i za´snij jak Wierzba Staruszka, Jak Złota Jagoda i borsucze plemi˛e. Wró´c do złota i smutków ukrytych pod ziemia!” ˛ Zerwał si˛e Upiór Kurhanu i przez okno skoczył, Podwórcem mrocznym jak cie´n si˛e przetoczył Ze skowytem w gór˛e, pomi˛edzy kamienie Czmychnał, ˛ stukajac ˛ ko´sc´ mi, a˙z okrył si˛e cieniem. A Tom za´s le˙zał i my´slał, z˙ e jego poduszka Lepiej usypia człeka ni˙z Wierzba Staruszka, Mi˛eksza jest od Borsuka, słodsza ni˙z Jagoda; Westchnał ˛ zatem dono´snie i zasnał ˛ jak kłoda. Obudził si˛e rankiem, gwi˙zd˙zac ˛ jak skowronek, Nucac ˛ swe „derry-dol, merry-dol” szalone. Wło˙zył buty, kapelusz, kapot˛e – i w ko´ncu Otworzył okno, aby ogrza´c si˛e na sło´ncu. Madry ˛ Tom jest ostro˙zny, cho´c serce ma złote. Nosi z˙ ółte buty i modra˛ kapot˛e. I któ˙z by go schwytał, z tych, co tutaj z˙ yja,˛ Czy to na le´snych s´cie˙zkach, czy nad rzeka˛ Wija,˛ Lub po´sród nenufarów, kiedy woda˛ płynie? Póki Złotej Jagody nie złowił w gł˛ebinie, 5
Kiedy w sukni zielonej zabawiała s´piewem I dawna˛ pie´snia˛ ptaki kra˙ ˛zace ˛ nad krzewem. Tom złapał ja˛ i trzymał! Z wrzaskiem uleciało Ptactwo, ryby i szczury, a jej serce dr˙zało. Rzecze wtedy Bombadil: „Oto ma s´licznotka! Pójdziesz ze mna˛ do domu, gdzie s´mietanka słodka, Miód, s´wie˙zy chleb i masło na stole czekaja,˛ Przez okno ró˙zyczki wdzi˛ecznie zagladaj ˛ a.˛ Pójdziesz ze mna,˛ ma s´liczna, powiem ci, dlaczego: Bo w wodzie, u swej mamy, nie znajdziesz lubego.” I wydał Tom Bombadil weselisko huczne; W koronie z kacze´nców zapraszał na uczt˛e, Grał na skrzypkach lipowych, gwizdał jak skowronek, Gdy pann˛e w srebrnej sukni brał sobie za z˙ on˛e. W girlandach z niezabudek brz˛eczał niby pszczoła, Gdy jej smukła˛ kibi´c w ta´ncu okr˛ecał dokoła. Bielutka była po´sciel i lampy s´wieciły, I l´snił miesiac ˛ miodowy, gdy w go´sci przybyły Drepczace ˛ Borsuki, a Wierzba Staruszka Stuk-stuk w okno, gdzie le˙zała ich wspólna poduszka. Na brzegu w´sród szuwarów wodnica wzdychała, Gdy wyjacego ˛ w mroku Upiora słyszała. Nie obudziły Toma kroki ni stukanie, Ani nocne odgłosy, wycie czy szlochanie. Spał do rana, a potem gwizdał jak skowronek, „Hej, chod´z, derry-dol, merry-dol” szalone Kiedy na ganku rabał ˛ gał˛ezie wierzbowe, A Jagoda zaplatała warkocze miodowe.
´ TOM BOMBADIL PŁYNIE W SWIAT Stary rok si˛e rozzłocił, Wiatr Zachodni wieje, Schwytał Tom listek brzozy wysłany przez kniej˛e. „To dzie´n szcz˛es´liwy przywiał wietrzyk w moje dłonie! Po co czeka´c rok jeszcze, a˙z si˛e las zapłoni? Ju˙z dzi´s łód´z przygotuj˛e i wyrusz˛e w drog˛e Na zachód z pradem ˛ rzeki, gdzie chc˛e, płyna´ ˛c mog˛e!” 6
Ptaszek siadł na gał˛ezi. „Ej˙ze, Tomie, witaj! Wiem ja, wiem, dokad ˛ płyniesz. Pozwól, z˙ e zapytam, Mam to, mam to jej rzec, by mogła ci˛e powita´c?” „Gdy imi˛e me cho´c pi´sniesz, zostaniesz spo˙zyta, Ptaszyno, wraz ze skóra.˛ Piecze´n znakomita B˛edzie z ptaka, co gada, cho´c nikt go nie pyta, I Starej Wierzbie zdradzi, dokad ˛ si˛e udałem.” Strzy˙zyk łepek przekrzywił, za´cwierkał z zapałem: „Najpierw złap mnie, no, złap mnie! Zbyteczne imiona, Tam, gdzie starczy wiadomo´sc´ gło´sno powtórzona. ’W dół ku Uj´sciu’ – powiem – ’gdy si˛e sło´nce skryje’ Spiesz si˛e, spiesz! Czas nadchodzi, kiedy wod˛e pije!” Tom tylko si˛e roze´smiał. „Inna˛ wprawdzie drog˛e Wybrałem, ale chyba popłyna´ ˛c tam mog˛e”. Wyciagn ˛ ał ˛ łód´z i wiosła z ukrytej zatoki Przez trzciny i zaro´sla, przez cie´n olch gł˛eboki I z radosna˛ piosenka˛ w dół rzeki popłynał. ˛ „Hej˙ze, łajbo moja, zmagaj si˛e z gł˛ebina!” ˛ „Hej! Tomie Bombadilu! Gdzie˙z to si˛e wybierasz, Gdy w tej dziurawej balii wiosłami przebierasz?” „Có˙z, mo˙ze z nurtem Wii a˙z ku Bradywinie, Do przyjaciół, co ogie´n zapala˛ w kominie, Na moje powitanie. Na Ostatniej Łace ˛ Znajd˛e miłe mieszkanie, zanim zajdzie sło´nce”. „Przeka˙z wi˛ec pozdrowienia dla mojej rodziny, A powracajac ˛ od nich przywie´z mi nowiny o rybach i połowach.” „O, nie” – Tom odpowie. „Zapach wody chc˛e wdycha´c, nie nowiny łowi´c”. „Widzisz go, jaki hardy! Bacz, by´s nie utonał, ˛ Gdy ci˛e wierzbowa gała´ ˛z zepchnie w ton zielona!” ˛ „Zamilcz ju˙z, Zimorodku! Do´sc´ tych serdeczno´sci! Fruwaj oczy´sci´c pióra z resztek rybich o´sci! Na krzaku si˛e nadymasz, lecz masz brudy w chacie Niechluj z ciebie, pomimo z˙ e chodzisz w szkarłacie. Słyszałem te˙z, z˙ e głupich zimorodków dzioby Słu˙za˛ za wiatromierze oraz dla ozdoby”. Zimorodek dziób zamknał, ˛ popatrzył z ukosa Jak Tom dołem przepływa, gwi˙zd˙zac ˛ wniebogłosy, I odfrunał, ˛ zrzuciwszy w Bombadila dłonie, Bł˛ekitne piórko, które niby klejnot płonie. Ozdobił Tom kapelusz tym piórem wspaniałym. 7
„Niebieski to mój kolor – wesoły i trwały”. Na rzece wokół łodzi rozeszły si˛e koła. Tom wiosłem prask! o wod˛e, a z gł˛ebi kto´s woła: „Ej˙ze, wszak to Bombadil! Czy˙zby znowu w drodze? Przy wiosłach, co? A, wybacz, czy ci nie przeszkodz˛e?” „Ty? Có˙z to, Wasaczu, ˛ czy to twoja rzeka? Jak ci˛e za kark pochwyc˛e, rok b˛edziesz uciekał!” ˙ „Zartujesz sobie chyba! Mam˛e tu sprowadz˛e, Ojca, siostry i braci, z łodzi ci˛e wysadz˛e! Tom zwariował z kretesem, stara˛ łajba˛ płynie, Z pradem ˛ w dół Wii, wod˛e mac ˛ ac ˛ na gł˛ebinie!” „Milcz, wydro, bo ci˛e oddam Kurhanów Upiorom. One ch˛etnie do skóry twojej si˛e dobiora.˛ Matka nie pozna ciebie, chyba z˙ e po wasach. ˛ Zostaw Toma w spokoju, bo si˛e zacznie dasa´ ˛ c!” „Pfu!” – wydra prychn˛eła i skoczyła w wod˛e, Obryzgujac ˛ Toma od piórka po brod˛e. Łód´z mu rozkołysała i na brzeg umkn˛eła, Słuchajac, ˛ póki piosnka w dal nie odpłyn˛eła. Łab˛ed´z z Ostrowia Elfów łód´z Toma wyminał, ˛ Łypiac ˛ zło´sliwie okiem, z obra˙zona˛ mina.˛ Tom si˛e za´smiał: „Czy szukasz tu swojego pióra? Lepiej dałby´s mi nowe. Nie strosz si˛e jak kura! Gdyby´s był troch˛e milszy, mo˙ze bym ci˛e lubił. Długa szyja, dziób niemy, jakby´s j˛ezyk zgubił. Nie b˛edziesz taki wa˙zny, kiedy Król powróci I twe lordowskie fochy na dobre ukróci!” Stary Łab˛ed´z zasyczał i rozło˙zył skrzydła, Płynac ˛ dalej – wida´c rozmowa mu zbrzydła. Tom za´s dotarł do jazu, gdzie woda wzburzona Spływa do rzeki Wii, szara i spieniona. Kr˛ecac ˛ nim niczym listkiem p˛edem go poniosła, Tak z˙ e a˙z do Grindwall tkna´ ˛c nie musiał wiosła. „Hej˙ze, oto Tom z Lasu, co ma kozia˛ bródk˛e!” ´ Smiał si˛e ludek z Breredon, widzac ˛ jego łódk˛e. „Bacz, by ci˛e nie dosi˛egły z łuków naszych groty, Le´sne Plemi˛e nic nie ma tutaj do roboty, Rzeki si˛e nie przepłynie łodzia˛ ani promem!” „Ha! Tak mnie witacie tu˙z przed własnym domem? Widziałem ju˙z hobbitów kryjacych ˛ si˛e w dziury, Gdy spojrzał na nich borsuk albo cap ponury, 8
Bojacych ˛ si˛e ksi˛ez˙ yca i cieni na s´cianie. Napuszcz˛e na was orków za to powitanie!” „Gadaj zdrów, stary Tomie, a˙z ci broda zwi´snie! Trzy strzały w kapeluszu, a on ani pi´snie! Dokad ˛ teraz pojedziesz? Je´sli szukasz piwa, Nie dostaniesz, bo´s bez dna beczka jest prawdziwa.” „Chc˛e płyna´ ˛c Brandywina˛ i Granicza˛ Rzeka,˛ Ale prad ˛ jest zbyt rwacy, ˛ zniesie mnie daleko. Je´sliby który´s wział ˛ mnie na pokład swej łodzi, Z błogosławie´nstwem z˙ yczyłbym mu szcz˛es´cia co dzie´n.” Purpura˛ błyska fala, rzeka ogniem płonie, A˙z zaszło sło´nce, szaro´sc´ odbija si˛e w toni. Przy Uj´sciu pusto, na Grobli tak˙ze nikt nie czeka. „Radosne powitanie dla go´scia z daleka!” Tom wolno ruszył droga.˛ Zmierzch wokół zapadał, Gdy ujrzał s´wiatła wozów i kto´s do´n zagadał: „Hej, ty!”. Zgrzytn˛eły koła, kuc stanał ˛ w pół kroku. Tom szedł dalej bez słowa, nie podnoszac ˛ wzroku. „Hej ty, z˙ ebraku, czego na Moczarach szukasz? Trzy strzały w kapeluszu! O, to niezła sztuka! Czy kto´s ci˛e ju˙z pogonił, złapał na w˛eszeniu? Podejd´zz˙ e-no tu bli˙zej, przesta´n kry´c si˛e w cieniu! Pewnie do Shire na piwo? Ostrzeg˛e mych braci, Nie podadza˛ ci kufla, póki nie zapłacisz.” „No dobrze, Błotostopy! Jak na spó´znialskiego, Uprzejmie mnie tu witasz. Niczego, niczego. . . Beczko tłuszczu, na wozie sadzasz swoje brzucho, Bo gdyby´s szedł piechota,˛ ju˙z padłby´s bez ducha. Mógłby´s by´c przyjemniejszy, stare skapiradło! ˛ Bo z˙ ebrak musi bra´c to, co ze stołu spadło. No, Maggot, dawaj łap˛e! Stawiasz mi kufelek! Nawet w mroku poznaja˛ si˛e wszak przyjaciele!” Odjechali ze s´miechem, min˛eli Łozin˛e, Cho´c otwarte drzwi karczmy wabiły w go´scin˛e, Z brz˛ekiem i stukiem skr˛ecili w Drog˛e do Maggota, A Tom z uciechy w wozie butami łomotał. Nad Bamfurlong gwiazd krocie l´sniły, ogie´n płonał ˛ W kuchni na powitanie w˛edrowców znu˙zonych. Synowie gospodarza i córki dorodne Witali ich na progu; z˙ ona piwo chłodne 9
Wyniosła dla spragnionych, kolacj˛e podano, Przy niej, jak zwykle, wiele gadano, s´piewano. Przyszła pora na ta´nce; Maggot jak kuc brykał, Tom przygrywał na dudach, gdy piwa nie łykał. Kiedy spa´c wszyscy poszli, w po´sciel lub na siano Gdy pogaszono s´wiatła, drzwi pozamykano, Tom i Maggot usiedli, by wreszcie pogada´c O Kurhanach, o Wzgórzach i czy b˛edzie pada´c, Czy zbiory b˛eda˛ dobre, jak si˛e uda zbo˙ze, O wie´sciach z Bree, co słycha´c w ku´zni i w komorze, O szeptach drzew nocami, o wiatru westchnieniach, O Stra˙znikach u brodu i na bagnach cieniach. Maggot zasnał ˛ przy ogniu, a Tom s´witu czekał, By znikna´ ˛c jak sen, który z pami˛eci ucieka, Skoro otworzysz oczy – pół smutny, pół błogi. Nikt nie słyszał, jak wyszedł, deszcz zmył s´lady z drogi. Nikt go wi˛ecej nie widział, ni w Uj´sciu, ni dalej, Kroków ci˛ez˙ kich nie słyszał ni pie´sni zuchwałej. Przez trzy dni jego łódka przy Grindwall czekała, A˙z pewnego poranka Wija ja˛ porwała. Zdaniem hobbitów wydry łódeczk˛e zabrały, Poprzez jaz przeciagn˛ ˛ eły i z pradem ˛ posłały. Stary Łab˛ed´z wprost z Wyspy Elfów tam przypłynał, ˛ Dumnie łódk˛e holował, w dziobie trzymał lin˛e. Wydry w to´n nurkowały, przej˛ete szalenie, By Starej Wierzby w por˛e omina´ ˛c korzenie. Zimorodek i strzy˙zyk a˙z zrywały gardła, Aby łódka bez szwanku do domu dotarła. Gdy byli ju˙z w przystani: „Patrzcie, nasza kaczka” – Rzecze wydra – „ma wszystko, prócz płetw, nieboraczka!” O Strumieniu Wierzbisty! Gdy woda ich niosła, Na brzegu zostawili dwa Tomowe wiosła!
WEDRÓWKA ˛ Był raz w˛edrowiec, mówi˛e wam, Posłaniec, tułacz, p˛edziwiatr. 10
Gondol˛e złota˛ człek ten miał, By płyna´ ˛c tam, gdzie niesie wiatr. Miał pomara´nczy cały stos, Owsiank˛e, by go nie zmógł głód; Zapach lawendy oraz ziół, Otaczał go, gdy gnał na Wschód. Na pomoc wezwał wiatrów sto, By niosły go z ładunkiem wraz Przez siedemna´scie wielkich rzek, Tak bardzo był mu drogi czas. Samotnie wyladował ˛ tam, Gdzie na kamieniach jasno l´sni Wesoła rzeka Derrilyn I płynie w dal po wieczne dni. W´sród łak ˛ i pól w˛edrował tak Do kraju gdzie panuje Cie´n. Raz z wiatrem, zaraz znów pod wiatr, Wiosłował wcia˙ ˛z, i w noc, i w dzie´n Usiadł i piosnk˛e zaczał ˛ snu´c, O celu swym zapomniał wnet, Gdy urzeczony pi˛eknem chciał, By motyl z nim do s´lubu szedł Motyla panna s´miała si˛e, Nielito´sciwie drwiła w głos, Lecz on studiował magii moc, Potrafił zaczarowa´c los. Utkał wi˛ec sie´c l˙zejsza˛ ni˙z wiatr, By zwabi´c ja˛ w ramiona swe. Skórzaste skrzydła z˙ uka wział, ˛ W jaskółcze pióra odział si˛e. I schwytał ja˛ w czarowny sen. Paj˛ecza,˛ srebrna˛ wysnuł ni´c, By w ło˙zu z puchu zło˙zy´c ja,˛ Z lilii i słów girlandy wi´c. W kwiatach utulał ja˛ do snu I odział w srebrnolity strój W przejrzysta˛ biel, w ksi˛ez˙ yca blask, I cały s´wiat jej oddał swój. W kolie jej splótł klejnotów blask, A ona, gorzki czujac ˛ z˙ al, Wyrzutem powitała go, 11
Wi˛ec z wielkim smutkiem odszedł w dal. Tak zmroził go jej serca chłód, ˙ zdj˛ety bólem cały dr˙zał. Ze I s´cigał go północny wiatr, Gdy na jaskółczych skrzydłach gnał. Archipelagi mijał, gdzie Nagietków złotych dywan l´snił I niezliczonych fontann blask Od złotych gór si˛e złotem skrzył. Na wojn˛e ruszył w Belmarie, Przez morze na daleki lad, ˛ Do Thellamie i Fantasie, By odej´sc´ jak najdalej stad. ˛ Tarcz˛e z koralu miał, a hełm Z ko´sci słoniowej, za´s swój miecz Z bryły szmaragdu zrobił sam. Walczył na z˙ ycie i na s´mier´c Z elfów rycerstwem z Aerie I z Faerie, i z innych ziem. Błyszczace ˛ oczy, złoty włos – Na drodze z nimi s´cierał si˛e. Z kryształu swa˛ kolczug˛e ciał, ˛ Chalcedon w mieczu jasno l´snił, Ksi˛ez˙ yca blask roz´swietlał mrok, Gdy hebanowa˛ włócznia˛ szył. Malachitowe ostrze wzniósł, Ciał ˛ ciem upiornych mroczny rój. Stalaktytowy topór l´snił, Kiedy wygrywał krwawy bój. Z Dumbledorami walczył te˙z, Z Hummerhornami z ciepłych mórz I złoty Plaster Miodu niósł Kiedy do domu wracał ju˙z. Z babiego lata liny plótł Na statku, z li´sci, kwiatów, ziół, Ze s´piewem złote z˙ agle tkał I na kwiecistych masztach snuł. Zmarudził jeszcze kilka chwil, Gdzie wysp samotnych błogi cie´n, Gdzie tylko szumy bujnych traw, A˙z wreszcie nadszedł taki dzie´n, 12
Kiedy do domu w drog˛e chciał Wyruszy´c wreszcie. Słodki miód Przypomniał mu podró˙zy cel, Nie osiagni˛ ˛ ety, tak jak wprzód. W radosnych s´piewach, słodkich snach, W za˙zartych bojach, t˛eczy snów Zapomniał, po co jecha´c miał, Wi˛ec zaraz rusza´c musi znów. Wieczny w˛edrowiec, wieczny bard, Gondol˛e swa˛ znów wiedzie w dal – Posłaniec s´wiatła, p˛edziwiatr, Jak piórko: tu, to znowu tam, Gdzie go poniesie morski wiatr.
˙ KSIE˛ZNICZKA YA Ksi˛ez˙ niczka Ya Diadem z pereł ma, Tak mówi elfów s´piew. Jej włos jasny l´sni I srebrem si˛e skrzy Jak gwiazdy po´sród drzew. Szal z kaszmiru ma Złotem błyszczy haft Na piersi gwiezdny sznur. Z ciem skrzydeł – patrz! – Ma utkany płaszcz Srebrzysty jak s´nieg z gór. Z diamentów pas Rozsiewa blask Na bieli jej sukienki. Płaszcz jej jak mgła, Gdy na spacer szła, Kaptur jak obłok cienki. Idac ˛ noca˛ w´sród gwiazd, Rozsiewa cudny blask Pod niebem granatowym. I l´sni rybia łuska, 13
Gdy stopka˛ muska Wód tafle kryształowe. Wdzi˛ecznie chyli dło´n, Muska wodna˛ to´n, Zwierciadlana˛ i czysta.˛ I jak s´wietlna mgła, W plas ˛ szalony szła, Sukienka˛ błyszczac ˛ szklista.˛ Tam, gdzie stóp jej s´lad Na jezioro padł, Migocze srebrna to´n. Oczy wzniosła raz Na ksi˛ez˙ yca blask, Na cienista˛ bło´n. Znów chce ta´nczy´c, lecz Bardzo dziwna rzecz: Gdy opuszcza wzrok, Nagle widzi Taa Pi˛ekna˛ tak jak Ya, Ta´nczac ˛ a˛ za nia˛ w krok! Jest cudna jak Ya, Ten sam urok ma, Lecz jak˙ze poja´ ˛c to? Cho´c korona˛ l´sni, Co gwiazdy ma trzy Nad głowa˛ tylko dno! Jasne oczy swe, Tam kieruje, gdzie Z góry patrzy Ya. Cudownie tak z˙ y´c I głowa˛ w dół tkwi´c W morzu gwiazd bez dna! Mimo wielu prób Koniuszkami stóp Dotkna´ ˛c si˛e moga˛ jedynie, Lecz mo˙ze jest lad, ˛ Gdzie´s daleko stad, ˛ Gdzie ta´nczy si˛e w niebios gł˛ebinie? Gdzie zwisa si˛e wpół Jak Taa, głowa˛ w dół Na głowie ta´nczy czasami? 14
Ach, któ˙z kraj ten zna? Ani ty, ani Ya, Co plasa ˛ samotnie z gwiazdami. Perły w warkoczach I suknia urocza, Bucika łuska To´n wodna˛ muska, gdy ta´nczy Ya. To´n wodna˛ muska Bucika łuska I suknia urocza, I perły w warkoczach, gdy ta´nczy Taa!
˙ JAK CZŁEK Z KSIE˛ZYCA ´ ´ ZA PÓZNO POSZEDŁ SPAC Jest sobie gospoda, wesoła gospoda, Ukryta w´sród szarych wzgórz. I warza˛ tam piwo, brunatne, prawdziwe, A˙z Człek z Ksi˛ez˙ yca tam zstapił ˛ w podziwie, By zapi´c nim gwiezdny kurz. Pijane kocisko na skrzypkach przygrywa Pi˛eciostrunowych, a jak˙ze, I smykiem od ucha to w gór˛e, to w dół, Piszczac ˛ cieniutko i basem na pół, A czasem po´srodku tak˙ze. Gospodarz tam ma niewielkiego psa, Co bardzo lubi kawały, Wi˛ec kiedy dowcipy si˛e sypia˛ w´sród go´sci, On uszy nadstawia i z wielkiej rado´sci, Doprawdy, a˙z trz˛esie si˛e cały! I jest tam te˙z krowa, rogata królowa, Co nieprzyst˛epna jest prawie, Lecz lubi muzyk˛e i kiedy ja˛ słyszy, P˛edzelkiem ogona dostojnie kołysze, A czasem ta´nczy po trawie. I spójrz! Stoi rzadek ˛ srebrzystych talerzy I srebrnych sztu´cców jest wiele.
15
Co tydzie´n specjalni słu˙zacy ˛ Czyszcza˛ stos sreber brz˛eczacy, ˛ By zda˙ ˛zy´c z tym na niedziel˛e. Gdy Człek tam z Ksi˛ez˙ yca tak t˛ego popijał, Kot sm˛etnym zamiauczał tonem, I talerz wraz z ły˙zka˛ ruszyły w plas ˛ A krowa ta´nczyła, a˙z ogród si˛e trzasł, ˛ Pies gonił za swoim ogonem. A Człowiek z Ksi˛ez˙ yca ju˙z piwem si˛e spił, I z krzesła pod stół z hukiem spadł, O piwie w ogromnych s´niac ˛ dzbanach Przedrzemał tam słodko do rana, Gdy s´wit ponad miastem ju˙z bladł. Wi˛ec karczmarz do kota powiada w te słowa: „Spójrz tylko na konie z Ksi˛ez˙ yca, Jak r˙za˛ i rwa˛ si˛e w uprz˛ez˙ y, A pan ich zdrowo zmitr˛ez˙ ył, I sło´nce ju˙z na ulicach.” l zaczał ˛ kot smykiem po skrzypkach pomyka´c, ˙Ze zbudziłby umarłego. Przyspieszał, nucac ˛ pod wasem, ˛ A karczmarz Człekiem potrzasał, ˛ Wołajac ˛ Ju˙z trzecia, kolego!” Wi˛ec wspólnie Człowieka poci gór˛e wtoczyli, Na wóz ksi˛ez˙ ycowy wrzucili. Konie ruszyły galopem, Krowa skoczyła ich tropem, A inni wesoło ta´nczyli. Znów szybsza muzyka pomkn˛eła spod smyka, Pies nagle zawył z rado´sci, Konie w zaprz˛egu i krowa Razem stan˛eły na głowach Wraz z tłumem zbudzonych go´sci. I w rytmie szale´nczym struna p˛ekła z brz˛ekiem, Krowa przez Ksi˛ez˙ yc skoczyła, Pies ze s´miechu a˙z piszczał, Gdy l´sniaca ˛ niedzielna ły˙zka Z sobotnim talerzem ta´nczyła. A Ksi˛ez˙ yc okragły ˛ za wzgórze si˛e stoczył, Gdy sło´nce wzeszło po chwili. I oczom swym ledwie wierzyło, 16
Bo cho´c południe ju˙z było, Wszyscy do łó˙zek wrócili!
˙ JAK CZŁEK Z KSIE˛ZYCA ´ ZSZEDŁ ZA WCZESNIE Człek z Ksi˛ez˙ yca to Pan, co ma srebrny dzban I brod˛e ze srebrnych ma nici. W koronie z opali i perłach naszytych Na szarf˛e, co wszystkich zachwyci, W srebrnej szaro´sci szat raz cie´n jego padł Na sale marmurowe, Gdy kluczem z kryształu otwierał pomału Drzwi z jasnej ko´sci słoniowej. Schody z filigranu i z nici splatanych ˛ W dół, ciagle ˛ w dół go wioda.˛ A on ju˙z si˛e cieszy, ku wolno´sci spieszy, Na spotkanie z ziemska˛ przygoda.˛ Z diamentów jasno´sci nie czerpie rado´sci, Znudził go pobyt w tej wie˙zy. Siny głaz ksi˛ez˙ ycowy, samotny, surowy Wykuty w zimnym kraterze. Oddałby s´wiat cały za rubin wspaniały Na jasnej szacie błyszczacy, ˛ Za szlachetne kamienie i stubarwne odcienie Szafirów, szmaragdów l´sniacych. ˛ I jak˙ze tak z˙ y´c, by nie robiac ˛ nic, Wpatrywa´c si˛e w glob złoty, Wsłuchiwa´c si˛e w szmer wirujacych ˛ sfer, I nie mie´c na nic ochoty? Przy srebrnej pełni marzenie chciał spełni´c O Ogniu, co złotem płonie. Nie mdłe selenity, opałowe szczyty – Sny jego były czerwone. Bo s´nił o szkarłatach, ró˙zanych komnatach, Pomara´nczowych płomieniach
17
I chmurach w purpurze, gdy wicher dmie w górze, A noc w s´wit si˛e zamienia. O mórz marzył bł˛ekitach, o lasach na szczytach Ciemnozielonych od li´sci, I o ludziach co gwarza˛ i co piwo warza˛ I sa˛ tacy czerwonokrwi´sci. Po˙zadał ˛ zabawy, rozmowy ciekawej I mi˛es goracych, ˛ i wina. Jedzac ˛ placki perłowe z maki ˛ ksi˛ez˙ ycowej, Cieniutka˛ popijał wódczyn˛e. A˙z zaklaskał z rado´sci, my´slac ˛ o mi˛es obfito´sci Pikantnych i w piwie skapanych, ˛ I zjechał niechcacy ˛ po schodach wiszacych, ˛ I spadł jak meteor pijany. Jak kometa z północy nad Yule przemknał ˛ raz w nocy, Błyszczac ˛ i migoczac ˛ spadł. Ze s´cie˙zki srebrzystej zszedł na brzeg urwisty Nad wietrzna˛ zatoka˛ Bel siadł. Co robi´c? Nie wiedział, kiedy tak w wodzie siedział. Czy tona´ ˛c, czy popływa´c mo˙ze? Kiedy łódka rybacka na´n wpadła znienacka I w sie´c go złowiła, niebo˙ze˛ ! W falach srebrzystych, w´sród toni przejrzystych, W´sród fosforycznej piany Schwytała go w bieli perłowej kapieli, ˛ Zieleni ze srebrem zmieszanych. Woli jego wbrew na lad ˛ po´sród mew Wraz z ryba˛ go odstawili. „Le´c do karczmy co tchu” – poradzili mu. „Do miasta jest tylko pół mili.” Gł˛eboki dzwonu głos oznajmił jego los Z wysokiej Morskiej Wie˙zy, ˙ to z Ksi˛ez˙ yca Człek, co do miasta zbiegł Ze I wła´snie do karczmy bie˙zy. Nikt ognia nie rozniecił w´sród popiołów i s´mieci, Noc jakby nie miała ko´nca. Zimny s´wit, mokra trawa, nie podgrzana strawa, Dymiaca ˛ lampa miast sło´nca. W uliczce samotnej, we mgiełce wilgotnej Ni głosów, ni pie´sni nie słyszał. 18
Tylko ci˛ez˙ kie chrapania – nikt tu wcze´sniej nie wstanie, Wsz˛edzie tylko wilgo´c i cisza. Pró˙zno wi˛ec wsz˛edzie stukał i kompanii szukał, I wołał – nikogo nie spotkał, A˙z ujrzał za mgiełka˛ w gospodzie s´wiatełko, Przez okno zajrzał do s´rodka. Kucharz ze snu wyrwany łypnał ˛ okiem zaspanym, Od „Czego tu?” gadk˛e zaczyna. „Chc˛e strawy i pie´sni, po to przyszedłem wcze´sniej, Bo wypi´c chc˛e rzek˛e wina!” „Trudna sprawa, mój panie, jadła pewnie nie stanie, Lecz witam ci˛e bardzo mile, Nie mam srebra ni złota, dziurawa kapota, Wi˛ec mo˙zesz wej´sc´ tu na chwil˛e. Srebrny grosik ci mo˙ze zasuwy otworzy, A drzwi perełka uchyli. Daj dwadzie´scia jeszcze, to ci˛e w kuchni umieszcz˛e I straw˛e dam za drugie tyle. I cho´cby z głodu padł, nim co´s wypił i zjadł, Odda´c musiał płaszcz i koron˛e. Za dary te wszystkie dostał drewniana˛ misk˛e, Sagan brudny i zakopcony. Owsianka w saganie, leciwe ju˙z danie Z wetkni˛eta˛ ły˙zka˛ drewniana,˛ Bo puddingów s´liwkowych, słodkich i waniliowych Nie piecze si˛e w Yule tak rano. Go´sc´ z Gór Ksi˛ez˙ ycowych, przybysz z Wie˙zyc perłowych Zbyt wcze´snie na Ziemi stanał. ˛
KAMIENNY TROLL Troll siadł raz w cieniu na wielkim kamieniu, Gnat stary prze˙zuwał w wielkim skupieniu. Od wielu ju˙z lat tak jadł go i jadł, Bo z mi˛esem miał pewne trudno´sci. Go´sci! Ko´sci! W jaskini na wzgórzu tkwił w wielkim skupieniu, 19
Bo z mi˛esem miał pewne trudno´sci. Szedł Tom, obuty w okute swe buty I rzecze do trolla: „Ten gnat twój zapluty, Poznaj˛e go rad, bo to chyba gnat Wujka Tima, co le˙zy w grobie. Sobie! Skrobie! Wiele lat temu ju˙z umarł wuj Tim I le˙ze´c powinien on w grobie”. Troll odrzekł: „Ten gnat, com go ju˙z rok jadł, Był dawno martwy, nim w r˛ece mi wpadł. Twój wujek był trup, od głowy do stóp, Nim kasek ˛ ten znalazłem wreszcie. Wierzcie! Spieszcie! Mógł si˛e podzieli´c z głodnym trolliskiem, Bo przecie˙z inne ma jeszcze!” Rzekł Tom: „Powiedz mi, gdy kto´s snem wiecznym s´pi, Czy mo˙ze go skuba´c trolli pomiot, jak ty? Ju˙z tego mam do´sc´ , oddaj zaraz t˛e ko´sc´ , Bo wuj Tim to moja rodzina. Trzcina! Glina! Cho´c martwy jest wuj, gnat jest jego, nie twój, A przy tym to moja rodzina”. Troll z˛ebiska szczerzy: „Wiesz co, nie uwierzysz, Mam dzi´s na obiad mi˛eska kasek ˛ s´wie˙zy. Przyszedł do mnie sam, popatrz, ju˙z ci˛e mam l zaraz ci˛e zjem na kolacj˛e. Racj˛e! Nacj˛e! Mam do´sc´ tego gnata, wol˛e kasek ˛ s´wie˙zy. Dzi´s b˛ed˛e miał z ciebie kolacj˛e.” Po Toma biednego, si˛egał łapa˛ jak po swego, Lecz go nie złapał; nie wiedział, dlaczego. A Tom skoczył co sił i ju˙z za nim był, I dał mu w zadek kopniaka. Raka! Draka! Bo nic lepszego od buta t˛egiego, By da´c mu w zadek kopniaka. Lecz twardszy od skały jest ten skamieniały Zad trolla, na którym on siedzi rok cały, . I pr˛edzej kamienie, ni˙z takie siedzenie, Kopniaka poczuja˛ dobrego. Pstrego! Złego! 20
St˛eknał ˛ z˙ ało´snie Tom obolały. Za mocno kopnałe´ ˛ s, kolego! Tom do dzi´s kuleje i z´ le mu si˛e dzieje, Bo paluch bez buta mu ciagle ˛ sinieje. A na kamieniu, w zacisznym cieniu Troll dalej ko´sc´ swoja˛ wysysa. Rysa! Misa! Z niedoli Toma si˛e s´mieje I ko´sc´ kradziona˛ wysysa!
PERRY WINKLE Raz troll samotny usiadł na głazie, Zawodzac ˛ smutna˛ pie´sn´ : „Czemu˙z, ach, czemu˙z samotny mam z˙ y´c? Daleko na wzgórzach gdzie´s? Po rodzie moim zaginał ˛ s´lad I nikt mnie nie szuka ju˙z. Zostałem sam, od Wichrowego Czuba po brzegi Mórz. Nie z˙ adam ˛ złota, nie pijam piwa I nie jem mi˛es cały rok, Lecz ludzie w strachu rygluja˛ drzwi, Gdy tylko słysza˛ mój krok. O, jak˙ze bym chciał chód lekki mie´c I gładkie jak jedwab r˛ece! Umiem gotowa´c jak pan, nie jak kmie´c, I serce mam mi˛ekkie, dzieci˛ece.” „No, tak” – rzecze wreszcie. „To mało i ju˙z. Przydałby mi si˛e kto´s Przemierz˛e Shire i wszerz, i wzdłu˙z. Mam samotno´sci ju˙z do´sc´ ”. I ruszył w drog˛e, w˛edrował przez noc, s´cigajac ˛ marzenie swe. Nad ranem trafił do Delving wprost Gdy wioska budziła si˛e. Rozejrzał si˛e – i kogo spotkał go´sc´ ? 21
To Pani Bourne idzie tu! Parasol, koszyczek i twarz miła do´sc´ , Wi˛ec biegnie ku niej co tchu. „Ach witaj, kumoszko, dobrego ci dnia! Czy dobrze dzi´s czujesz si˛e?” Staruszka w krzyk, kosz rzuca i myk! Jak młódka p˛edem mknie! Stary wójt Pott szedł mimo i zbladł, Słyszac ˛ ten straszny wrzask. Ze strachu cały spasowiał, ˛ a˙z Do nory: hyc! i drzwiami prask! Samotny troll zbolały siadł. „Nie odchod´z” – szepnał ˛ mu; Lecz stara Bounce uciekła te˙z Pod łó˙zko wlazła co tchu! Troll ruszył wi˛ec, na rynek wszedł, Na kramów spojrzał rzad. ˛ Owce czym pr˛edzej rozbiegły si˛e, A g˛esi skryły si˛e w kat. ˛ Staruszek Hogg upu´scił dzban, Nó˙z rzucił rze´znik Bill, Jego pies Bry´s podwinał ˛ ogon I zniknał ˛ w kilka chwil. A stary troll siadł, no i w płacz, Przy bramie Lockhole tu˙z. Tam Perry Winkle spotkał go: „No, przesta´n rycze´c ju˙z! Czego si˛e ma˙zesz, ty brzydki jak noc? Gdzie lepiej ci: tam czy tu?” Klepnał ˛ go w rami˛e, a smutny troll W oczy popatrzył mu. „O, mój Perry Winkle” – powiada mu troll, Jak balsam sa˛ słowa twe, Je´sli nie boisz si˛e, na mnie wsiad´ ˛z Do domu wezm˛e ci˛e! I Perry wsiadł trollowi na grzbiet „Ruszaj” – w ucho mu rzekł. Pierwszy raz w z˙ yciu tak najadł si˛e, Gdy troll ciasteczka piekł. I pikle były, i z masłem tost, I keks, s´mietana i d˙zem, 22
A Winkle jadł, jakby p˛ekna´ ˛c chciał I my´slał: „Co´s jeszcze zjem”. Czajnika szum i płomieni syk – a kubek te˙z wielki był. W herbacie Perry pływa´c by mógł, Lecz tylko pił ja˛ i pił. Gdy pełny miał ju˙z z˙ oładek ˛ i brzuch, W milczeniu zdrzemnał ˛ si˛e, lecz Stary troll rzekł: „Najwy˙zszy ju˙z czas By´s teraz nauczył si˛e piec. Jak robi´c pi˛ekne kramowe suchary I bułki lekkie i złote. Spa´c mo˙zesz potem, na ło˙zu z piór, Gdy sko´nczysz swoja˛ robot˛e”. „Hej, Winkle, gdzie si˛e włóczyłe´s, co?” Niejeden pytał go kiep. „Najadłem si˛e, z˙ e ledwie z˙ yj˛e, Bo jadłem kramowy chleb!” „Ale gdzie w Shire pieka˛ ten cud?” Pytaja: ˛ „Czy mo˙ze w Bree?” Lecz Winkle odparł: „Pytaj zdrów Ja nie powiem ci”. „Ja wiem i tak” – rzekł W´scibski Jack, Widziałem ciebie i ju˙z. Na grzbiecie stary troll ci˛e niósł A˙z do Dalekich Wzgórz. I cały lud jak jeden ma˙ ˛z Ruszył w kierunku tym. Ujrzeli wnet dom po´sród wzgórz, Nad nim z komina dym Stan˛eli wi˛ec przed trolla drzwiami, Proszac ˛ o jedna˛ rzecz: „Kramowy chleb, bochenek lub dwa, Piecz nam, trollu, o, piecz!” „Wyno´scie si˛e” – odrzecze troll – „Nie zapraszałem tu was, We czwartki tylko piek˛e ten chleb, Nie wi˛ecej ni˙z kilka naraz. Odejd´zcie ju˙z, tu nie ma co je´sc´ I dom za mały mam. Nie zostało nic, ni z d˙zemów, ni z ciast, 23
Bo Winkle zjadł to sam! I Jack, i Hogg, Stara Bounce i Pott, Nie chc˛e was wi˛ecej zna´c. Niech tylko Winkle b˛edzie uczniem mym Wszystko mog˛e mu da´c!” I Perry Winkle tak strasznie si˛e spasł, jedzac ˛ kramowy chleb, ˙ p˛ekał w szwach i nie mógł ju˙z te˙z Ze Czapki kupi´c na łeb. We czwartki, gdy ju˙z na herbat˛e szedł Był tłusty i tak wspaniały, ˙ gdy w kuchni siadł, to stary troll Ze Chudy si˛e stawał i mały. Winkle piekarzem wielkim si˛e stał, Był w pie´sniach rozsławiany. Od Morza do Bree znany był chleb Przez niego wypiekany. Lecz z˙ aden bochen nie był tak mi˛ekki I w smaku tak bogaty Jak kramowe suchary, które troll stary Podawał do herbaty.
WARGULE Mroczny jest cie´n, gdzie Wargul s´pi Mokry, czarny jak tusz. Dzwon smutno dzwoni: raz-dwa-trzy, Gdy w bagnie toniesz ju˙z. Utoniesz w mule, o niebaczny! Gdy stukasz do ich drzwi. Gargulców u´smiech co´s dziwaczny, Ten sekret zdradzi ci. Nad zgniłej rzeki korytem Płaczace ˛ wierzby s´pia.˛ Padlino˙zerne stwory skryte O swych ofiarach s´nia.˛ Za Górami Merlok, za najdalsza˛ z dróg, 24
W ponurej dolinie czyha sm˛etny wróg. Nad brzegiem bajora, gdzie zamiera wiatr Bez sło´nca i gwiazd – to Warguli s´wiat. A w lochu tam, gdzie Wargul s´pi, Wilgo´c i mrok, i chłód. W mdłym blasku s´wiecy złoto l´sni I syci bogactw głód. Z sufitu – kap! – wilgotne łzy Na mokry kapia˛ mur, A gdy zastukasz do ich drzwi Słyszysz kroków szur-szur. Przez szpar˛e ich nie´smiały wzrok I czujne dłonie dwie. Gdy sko´ncza,˛ w czarnym worku w mrok Uniosa˛ ko´sci twe. Za Górami Merlok, za najdalsza˛ z dróg, Gdzie paj˛eczyn kotary i bagienny smród, Przez puszcz˛e mokrych drzew, zimna˛ l˛eku ni´c, Tam znajdziesz Warguli, by ich strawa˛ by´c.
OLIFANT Cielska góra, Szara skóra, Nos jak z˙ mija, Pył w niebo wzbijam. Gdy krok mój rozbrzmiewa, Wala˛ si˛e drzewa. W pysku mam rogi, Przemierzam drogi, Wachlujac ˛ uszami, Tak id˛e latami. W˛edruj˛e wcia˙ ˛z sobie, Nie legn˛e nawet w grobie. Jestem Olifantem, Dziwacznym gigantem. Wielki, gruby, stary, 25
Nie ujrzysz – nie dasz wiary. Gdy zobaczysz mnie, Pomy´slisz: „Ja s´ni˛e.” Bom jest dziw nad dziwy Ja – Olifant straszliwy.
FASTITOCALON Fastitocalon przed nami, Pi˛ekna wyspa nad wyspami. Mo˙ze troszk˛e naga. Jak dobrze dopłyna´ ˛c w ko´ncu, Ta´nczy´c i le˙ze´c na sło´ncu. Widok mew te˙z pomaga. . . Uwaga! Mewy nie tona.˛ One siedza˛ sobie na piasku, Skrzydłami trzepia˛ w´sród wrzasku. Potrzebna odwaga Tym, co chca˛ tu ladowa´ ˛ c Lub wysia´ ˛sc´ cho´c na chwil˛e, By sp˛edzi´c czas nieco milej Lub wod˛e zagotowa´c. Głupcy, co na NIM ladowa´ ˛ c chca˛ I mo˙ze o ognisku s´nia,˛ I o ciepłej herbacie. ON szybki jest, cho´c niby s´pi, Gdy pływa tak po wieczne dni Spokojnie, Lecz gdy poczuje tupot nóg Lub ciepła troch˛e przy jednej z dróg, Dostojnie Si˛e zanurzy. Zwinnie przewróci si˛e na grzbiet I go´sci si˛e pozb˛edzie wnet. Koniec podró˙zy. Ku ich zdumieniu 26
I ku ostrze˙zeniu. Potworów wiele w morzu znam, Lecz najgro´zniejszym z nich jest sam Fastitocalon stary, zło´sliwy, Ostatni rybo-˙zółw prawdziwy. Takich ju˙z nigdzie nie ujrzycie. Wi˛ec, je´sli chcesz ocali´c z˙ ycie, Posłuchaj rady: Nie stawiaj nigdy nogami obiema Na ziemi, której na mapie nie ma. A najlepiej, radz˛e ci, ´ W Sródziemiu zosta´n i koniecznie, Bezpiecznie, Do˙zyj swoich dni.
KOT Tłusty kot do´sc´ ma psot. Na macie s´pi i chyba s´ni O mysim mi˛esku, smacznym k˛esku Na s´niadanko ze s´mietanka.˛ A mo˙ze s´miały, przez dzie´n cały ´ inny los? Sni Dostojny krok i gniewny wzrok I gro´zny głos. Gdzie jego brat, co nie zna krat, Mieszka w´sród drzew Lub na pustyni, gdzie popłoch czyni I chłepce krew. Ogromny lew: z˙ elazny szpon I l´sniace ˛ kły. Nie zna lito´sci wi˛ec strze˙z si˛e go, Kiedy jest zły. Gepard gwia´zdzisty, w oku ma błysk Bestia, co rada Na swa˛ ofiar˛e z góry, Bez szmeru spada´c. 27
Gdzie las cienisty, uroczysty, Daleko gdzie´s Mrucza˛ swa˛ pie´sn´ , Wolno´sci pie´sn´ . Lecz tłusta kocina, zabawka jedyna Twojego syna, Nie zapomina.
NARZECZONA CIENIA Był sobie człek, co mieszkał sam I w dzie´n, i w noc z˙ ył tak; Lecz cho´c jak posag ˛ siedział tam Cienia nie rzucał wszak. Krag ˛ białych sów nad głowa˛ mu Kra˙ ˛zył w czerwcowa˛ noc, Nie budzac ˛ wszak˙ze go ze snu. Tak wielka˛ czar miał moc. I przyszła Pani, osnuta w mrok, We włosach kwiecia blask. Chwilk˛e cieszyła jego wzrok, Gdy srebrny wstawał brzask Wtem wstał, jak gdyby zrzucił głaz I p˛ekły wi˛ezy czarów. Jej cieniem on oboje wraz Owinał, ˛ pełen z˙ aru. I nigdy ksi˛ez˙ yc, sło´nce, dzie´n Ni ludzkie nie ujrzy oko Dziewczyny, uwiedzionej w cie´n, Ukrytej w nim gł˛eboko. Lecz raz na rok, gdy p˛eka głaz, Dziwne si˛e dziwy baja.˛ W s´wietle ksi˛ez˙ yca ta´ncza˛ wraz I jeden cie´n rzucaja.˛
28
SKARB Młode było sło´nce i ksi˛ez˙ yc był w nowiu, Złotosrebrne pie´sni rozsnuli bogowie, Na zielonej trawie srebro rozsypali, W fale przezroczyste złoto powplatali. Piekło nie rozdziawiło jeszcze swego pyska, Ni karłom, ni smokom klejnot nie błyskał, Lecz z˙ yły elfy i wielkie ich czary. Pod wzgórzem zielonym mroczne pieczary, Gdzie kuto pie´sni i złote korony Dla elfich królów s´wiatłem uwie´nczonych. Ale zginał ˛ ród ich, pie´sni ukochane Zakuto w stal i z˙ elazne kajdany Chciwo´sc´ nie s´piewa, bez u´smiechu usta, W norach bogactwa skrywa zawi´sc´ pusta, Złoto i srebro krwawa˛ struga˛ płyna˛ I ciemno´sc´ zawisła nad elfów kraina.˛ Był raz krasnolud, co w ciemnej jaskini Ze srebra i złota cudne rzeczy czynił. Młot i kowadło, kleszcze hartowane Do ko´sci zdarły r˛ece spracowane Robił monety i pier´scienne kr˛egi, Wreszcie królewskiej zapragnał ˛ pot˛egi. Przy pracy oczy i słuch cały stracił I siła˛ swoja˛ za chciwo´sc´ zapłacił. L´sniace ˛ klejnoty przez ko´sciste szpony Na ziemi˛e spadały nie zauwa˙zone. Kroków nie łowił słuch przyt˛epiony, Gdy smok przy z´ ródle poił si˛e spragniony. Kł˛ebiły si˛e mroczne, cuchnace ˛ opary, Płomienie syczały u wrót pieczary. A˙z zginał ˛ krasnolud w z˙ arze płomienistym, A ko´sci spłon˛eły w bajorze ognistym. Był raz stary smok pod szarym kamieniem, Co w mrok spogladał ˛ zm˛eczonym spojrzeniem. Rado´sc´ i młodo´sc´ bezpowrotnie strawił, Gdy si˛e bogactwem upajał i dławił. Członki skr˛econe, do ruchu niezdolne, Serce leniwe, gnu´sne i powolne. 29
W skór˛e si˛e w˙zarły klejnotów pokłady, Wachał ˛ je, lizał, chronił od zagłady. Znał poło˙zenie ka˙zdego pier´scienia I nie wypuszczał go spod skrzydeł cienia. Na ło˙zu czarnym o złodziejach marzył Kradnacych ˛ klejnoty, na których stał stra˙zy Czuł zapach ciała i smak krwi wypitej, Lecz czas przyt˛epił mu słuch znakomity, Tote˙z nie usłyszał szcz˛ekajacej ˛ stali, Kiedy wojownik przybył tam z oddali. Młodziutki rycerz z jasna˛ klinga˛ w dłoni Wyzwał go, aby skarbu swego bronił. Cho´c szabloz˛eby, w pancerzu rogowym, Zginał ˛ smok przecie pod ostrzem stalowym. Był raz król stary na tronie wysokim, Spod białych włosów zimnym łypał okiem. Usta nie czuły smaku jadła ni napoju, A uszy pie´sni – lecz nie znał spokoju, Bo my´slał tylko o ogromnej skrzyni Pełnej klejnotów i złotych kamieni W gł˛ebokim skarbcu, ciemno´scia˛ osnutej, Zimnym z˙ elazem i stala˛ okutej. Rdza˛ zaszły miecze tanów jego dzielnych, Sława nie zdzier˙zyła rzadów ˛ niepodzielnych. Zamek w ruinie i zimne komnaty To nic, bo złotem elfów jest bogaty! Nie słyszał rogów na górskiej przeł˛eczy, Nie czuł krwi, gdy lud jego nieprzyjaciel dr˛eczył. Zamek zdobyto, królestwo zniszczono, A króla ko´sci w dół zimny rzucono. Jest skarb dawny, pod skala˛ schowany Za drzwi siedmiorgiem z dawna zapomniany Bramy ponurej z˙ aden człek nie przejdzie. A jednak na pagórku wiosna˛ trawa wzejdzie W przepychu kwiatów, w´sród skowronków s´piewu I o˙zywczego od Morza powiewu. Skarbu pilnuje Noc uwa˙znym okiem, Ziemia czeka, a elfowie s´pia˛ snem gł˛ebokim.
30
MORSKI DZWON Gdy szedłem raz pla˙za˛ o morzach marzac, ˛ Jak gwiazdka l´snił na mokrym piasku. Wi˛ec wziałem ˛ do r˛eki ów dzwonek male´nki, Muszelk˛e m˙zac ˛ a˛ od blasku. W palcach mych dr˙zacych ˛ ton nagły, d´zwi˛eczacy ˛ Narodził si˛e z niej i rozpłynał. ˛ Radosne wołanie, nami˛etne wezwanie; Zabrzmiał raz jeden i zginał. ˛ W zdumieniu ujrzałem statek s´nie˙znobiały W´sród szarych i pustych fal. Ju˙z czasu nie mamy! Wi˛ec na co czekamy? Krzyknałem: ˛ „Unie´s mnie w dal!” I uniósł mnie w dal, w przejrzystej mgle fal, W wilgotna˛ pian˛e spowity, Gdzie niezwykły lad ˛ s´pi daleko stad, ˛ W mroku o zmierzchu ukryty I znów zabrzmiał dzwon, czarodziejski ton, Wcia˙ ˛z wy˙zej głos jego biegł. Po zdradzieckiej skale, omywanej przez fale Na gładki i pusty brzeg. Piaski m˙zace ˛ biela,˛ co do stóp si˛e s´ciela,˛ Gwiazdy w srebrzystej sieci I skały perłowe, głazy kryształowe W ksi˛ez˙ yca l´sniacej ˛ zamieci. Wziałem ˛ w dło´n piasku pełnego blasku, Sypiac ˛ pył m˙zacy, ˛ perlisty, Traby ˛ z opalu i ró˙ze z koralu, Zielenie i ametysty. Lecz pod skał osłona˛ jaskinie w mroku tona,˛ Zielskiem zarosłe i mułem. Gdy niebo s´ciemniało i chłodem powiało, L˛ek wielki w sercu poczułem. Wzgórzem lesistym potok płynał ˛ czysty, Wi˛ec piłem wody do syta. Gdym strumie´n przekroczył, zachwyciła me oczy Kraina za nim ukryta. Łaki ˛ w sło´ncu skapane, ˛ lekkim wiatrem owiane, ˙Zółte kwiaty gwia´zdziste, 31
I jak złote ksi˛ez˙ yce nenufary dziewicze Na tafli jeziora czystej. Wa˙zki ta´nczace ˛ i wierzby płaczace ˛ Nad wody omszałym kryształem, Strzega˛ twierdzy złocistej gladiole strzeliste I trzciny – zielone strzały. Pie´sn´ echo niesie po pla˙zy, po lesie. Spływa w dolin˛e, gdzie stworze´n jest moc. Białe zajace ˛ w´sród traw s´migajace, ˛ ´Cmy jasnookie, co gapia˛ si˛e w noc. W cichym zdumieniu, gł˛eboko w cieniu Borsuki s´wieca˛ s´lepiami. Słyszałem kroki, lekkie podskoki I z˙ wiru chrz˛est pod stopami. Srebrzysta muzyka, co z nagła umyka, Zaledwie pochwyci ja˛ ucho. Szukałem, goniłem, lecz s´lad zagubiłem – Znów wokół pusto i głucho. Z listowia zieleni i czarnych dereni Płaszcz sobie splotłem zielony. Długie berło w dłoni, złota flaga si˛e płoni I wieniec na kształt korony. Z okiem błyszczacym, ˛ z głosem stala˛ d´zwi˛eczacym ˛ Stanałem ˛ sam na szczycie. Krzyczac: ˛ „Dlaczego mnie, króla waszego Tylko milczeniem darzycie? Ja władca dostojny, sercem i trzcina˛ zbrojny Glaclioli kling˛e wznosz˛e. Ujrze´c chc˛e twarze, niech kto´s si˛e poka˙ze. Przemówcie do mnie, prosz˛e!” Wtem chmury z północy jak całuny nocy Okryły s´wiat ciemno´scia.˛ Chwytałem si˛e ziemi palcami dr˙zacymi, ˛ Walczac ˛ z własna˛ słabo´scia˛ Do lasu dotarłem, o drzewo si˛e wsparłem, Gro´zna obj˛eła mnie cisza. I mrok mnie uwi˛eził w sieci nagich gał˛ezi. Nikt mego wołania nie słyszał. Przez rok i przez dzie´n skrywał mnie nocy cie´n, P˛etały paj˛eczyn sieci. Słyszac ˛ szmery i stuki, i pracowite z˙ uki 32
Czekałem w mro´znej zamieci. A˙z s´wiatła promie´n przez noc przebił si˛e do mnie: „Co widz˛e, ja osiwiałem”. Cho´c zgi˛ety, zgarbiony, lecz wolno´sci spragniony, Ku morzu p˛edem pognałem. I l˛ekiem s´cigany, w˛edrowiec zbłakany ˛ Na stromej upadłem drodze. A Mroku straszydła rozpi˛eły swe skrzydła, Znów pogra˙ ˛zajac ˛ mnie w trwodze. R˛ece miałem w ranach, twarz wiatrem smagana˛ I dr˙zac ˛ szukałem schronienia, Gdy na wargach spieczonych smak poczułem słony I kres mojego cierpienia. Mewy w górze kra˙ ˛zyły i z˙ ało´snie kwiliły Głosy w pieczarach mrocznych. Morsów warczenie, z˛ebate kamienie I chlupot fal niewidocznych. Nastała zima. Łzawiacymi ˛ oczyma W mroku nocy drogi szukałem, A˙z dotarłem cło brzegu, z włosami w s´niegu Na ladu ˛ kra´ncach ju˙z stałem. Ma łód´z zapomniana, fala˛ kołysana U brzegu na mnie czekała. Nie tknałem ˛ wiosła – sama mnie niosła, Sztormowi czoła stawiała. Mijałem okr˛ety o z˙ aglach wyd˛etych I zapomniane wraki, A˙z port wyt˛eskniony, zmierzchem otulony, Morskie wskazały mi ptaki. ´ Slepe okiennice, wiatr zamiata ulice; Przy drodze siadłem, znu˙zony, I skarby zebrane, skrz˛etnie przechowywane W kanał wrzuciłem spieniony. W dłoni stulonej gar´sc´ piasku zlepiona˛ I muszl˛e dziwna˛ s´ciskałem. Od dawna jest głucha – pró˙zno nastawiam ucha Nigdy ju˙z jej nie słyszałem. Gdy id˛e samotny chodnikiem wilgotnym, Aleja˛ ponura˛ i ciemna,˛ Mówi˛e sam do siebie, bo nawet w potrzebie Nikt nie chce rozmawia´c ze mna.˛ 33
OSTATNI STATEK Firiel zbudziła si˛e nad ranem. Niebo na wschodzie ja´sniało, Dalekie koguta pianie Czysto i jasno d´zwi˛eczało. Ptaki zbudzone w cieniu drzew. Na tle bladego s´witu, Zaniosły swój poranny s´piew Do wiatru i bł˛ekitu. Patrzyła, jak srebrzysty brzask Powoli w dzie´n si˛e zmienia, Na li´sciach migoczacy ˛ blask ´Swiat wydobywa z cienia. I po podłodze, niby mgła, Przebiegła stopka˛ bosa.˛ Tanecznym krokiem w sło´ncu szła, Sło´ncem spowita i rosa.˛ Klejnotem brzeg jej sukni l´snił, Gdy biegła w dół, ku wodzie. I złotem rzeki nurt si˛e skrzył, Dziwiac ˛ si˛e jej urodzie. Zimorodek spadł jak kamie´n W szkarłacie i bł˛ekicie. Słodko si˛e niósł sitowia szum I lilii wo´n o s´wicie. I nagle skad´ ˛ s cudowny głos Doleciał, gdy tak stała. Skrzył si˛e jej promienny włos I twarz jak lilia biała. Na harfie i na fletni grał Wirtuoz niezrównany. Młodzie´nczych głosów chorał brzmiał W s´piewie zaczarowanym I złotodzioby statek-ptak, Zbrojny w podwójne wiosła, W łab˛edzie skrzydła chwytał wiatr, Gdy fala w dal go niosła. ´ Swietlisty z kraju elfów ród Przy wiosłach stał złoconych, 34
A purpurowy sło´nca wschód Wyzłacał trzy korony. Do wtóru harf ich s´piew si˛e niósł, Swój rytm wiosłom nadajac. ˛ „Ach, cudny las i li´scie drzew, I ptaki, co s´piewaja.˛ Niejeden jeszcze taki s´wit Rozja´sni t˛e krain˛e Niejeden kwiat tu b˛edzie kwitł Nim mróz zapowie zim˛e”. „Dokad ˛ to woda niesie was, ˙Zeglarze s´piewajacy? ˛ Czy tam, gdzie g˛esty, wieczny las, Zachodu złoci sło´nce? Czy gdzie Północy zimny brzeg I wyspy kamieniste? Gdzie mewy i gdzie wieczny s´nieg, Pchaja˛ was wiosła złociste?” „O, nie!” – odrzekli. „Dalszy lad ˛ Chca˛ ujrze´c nasze oczy. Szara˛ Przysta´n daleko stad, ˛ Nim ciemno´sc´ nas otoczy. Do domu serca głos nas gna, Gdzie Białe ro´snie Drzewo I Gwiazda blaskiem tam za dnia Ostatni brzeg oblewa. Po˙zegna´c marny ziemski los, ´ Sródziemia las i drzewa; Do Kraju Elfów, gdzie dzwonu głos Z wysokiej wie˙zy s´piewa. Tu wi˛edna˛ trawy, ginie li´sc´ , Sło´nce i Ksi˛ez˙ yc gasna,˛ Co´s wzywa nas, by dalej i´sc´ , Nie daje w drodze zasna´ ˛c”. Podnie´sli wiosła, umilkł s´piew. „Spójrz, miejsce jeszcze mamy! O, Córo Ziemi, czy słyszysz zew? Popły´n, o, popły´n z nami! Niewiele czasu zostało ju˙z, Dziewico jak elf cudna. Wyruszaj z nami na kraj mórz, 35
Spiesz si˛e, bo droga trudna!” Firiel spojrzała na brzeg, w dół Nie´smiały krok zrobiła, Gdy glina, rozmokła na wpół Stopy jej uwi˛eziła. Wi˛ec do z˙ eglarzy woła w głos, Wyciaga ˛ ku nim ramiona. „Nie mog˛e odej´sc´ , taki mój los Bo z Ziemi jestem zrodzona!” Mroczny chłód domu witał ja,˛ Gdy z łaki ˛ powróciła I czarodziejska˛ sukni˛e swa˛ Fartuchem zastapiła. ˛ Promiennozłoty włosów blask W warkoczu uwi˛eziła I w wirze gospodarskich prac Zmierzchu nie zauwa˙zyła. Za rokiem rok upływa znów, Do Siedmiu Rzek odpływa. Dzie´n pełen sło´nca, noc bez snów; Chwieje si˛e wierzba krzywa. Lecz nigdy ju˙z, o z˙ adnej z pór Na zachód nikt nie płynie I nie za´spiewa elfów chór, Ich pie´sn´ na zawsze zginie.