FRANK HERBERT
MESJASZ DIUNY
Przeło yła Maria Grabska
ZAPISKI Z CELI MIERCI PRZESŁUCHANIE BRONSA Z IX Pytanie: Co skł...
135 downloads
1173 Views
1MB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
FRANK HERBERT
MESJASZ DIUNY
Przeło yła Maria Grabska
ZAPISKI Z CELI MIERCI PRZESŁUCHANIE BRONSA Z IX Pytanie: Co skłoniło ci
do podj cia tej szczególnej próby zanalizowania dziejów
Muad’Diba? Odpowied : Dlaczego miałbym odpowiada na twoje pytania? Pytanie: Poniewa utrwal twe słowa. Odpowied : Aaach! To dobry argument dla historyka! Pytanie: B dziesz wi c współpracowa ? Odpowied : Czemu nie? I tak nigdy nie zrozumiesz, co zainspirowało moj "Analiz historyczn ". Wy, kapłani, macie zbyt wiele do stracenia, by... Pytanie: Wypróbuj mnie. Odpowied : Wypróbowa powierzchowno
ciebie? No dobrze... Czemu by nie? Zaintrygowała mnie
obrazu tej planety w oczach mas, jaka zawdzi cza swej popularnej nazwie:
Diuna. Prosz zauwa y : nie Arrakis, lecz Diuna. Historia cierpi na obsesj Diuny - pustyni, kolebki Fremenów. Koncentruje si na egzotycznych zwyczajach, wynikaj cych z niedostatku wody, z półkoczowniczego ycia Fremenów, którzy nie zrzucaj z grzbietów filtrfraków, niemal całkowicie odzyskuj cych wilgo wydalan przez ciało. Pytanie: Czy to wszystko nie jest prawd ? Odpowied : To powierzchowne prawdy. Ignorowanie tego, co dzieje si pod t warstewk jest równie absurdalne, jak próba zrozumienia mojej rodzimej planety, Ix, bez poznania rodowodu jej nazwy: e jest dziewi t planet naszego sło ca. Nie, nie. Nie wystarczy postrzega Diun jako miejsce okrutnych samumów. Nie wystarczy mówi o grozie, jak siej gigantyczne czerwie pustyni. Pytanie: Ale to jest decyduj ce dla charakteru Arrakis! Odpowied : Decyduj ce? Oczywi cie, ale tworzy jednostronny obraz, podobnie jak przyczyna, dla której Diuna stała si monokultur - bo jest jedynym i wył cznym ródłem przyprawy, melan u. Pytanie: Tak. Pozwól nam usłysze twe zdanie na temat wi tej przyprawy. Odpowied : wi tej! Jak wszystkie wi to ci, tak i przyprawa jedn r k daje, a odbiera drug . Przedłu a ycie i pozwala postrzega przyszło , ale bezlito nie uzale nia i pi tnuje. Tak samo, jak naznaczyła ciebie: bł kitne oczy bez ladu bieli. Twoje oczy, twój narz d wzroku stał si
jedno ci bez adnych kontrastów, widz c jednostronnie. Pytanie: Ta herezja zaprowadziła ci do tej celi! Odpowied : Do tej celi przyprowadzili mnie twoi kapłani. Jak wszyscy kapłani szybko nauczyli cie si nazywa prawd herezj . Pytanie: Jeste tu, bo o mieliłe si twierdzi , e Paul Atryda utracił co nieodzownego dla swego człowiecze stwa, zanim mógł sta si Muad' Dibem. Odpowied : Nie tylko to. Stracił tu równie ojca w wojnie z Harkonnenami. Tutaj te poniósł mier Duncan Idaho, który po wiecił siebie, eby Paul i lady Jessika mogli umkn . Pytanie: Twój cynizm zostanie odpowiednio potraktowany. Odpowied : Cynizm! To bez w tpienia jeszcze wi kszy grzech ni herezja. Ale, widzisz, tak naprawd nie jestem cynikiem. Jestem jedynie obserwatorem i komentatorem. Ujrzałem w Paulu prawdziw godno , gdy uciekał w pustyni ze swoj brzemienn matk . Ma si rozumie , ta kobieta była tak e czym warto ciowym, nie tylko ci arem. Pytanie: Cały problem z wami, historykami, to to, e tego, co dobre, nigdy nie zostawicie w spokoju. Widzisz prawdziw godno
w wi tym Muad' Dibie, lecz musisz doda swój cyniczny
komentarz. Nic dziwnego, e Bene Gesserit równie ci oskar aj . Odpowied : Wy, kapłani, m drze czynicie, porównuj c si z zakonem e skim Bene Gesserit. One te trwaj dzi ki temu, e działaj w ukryciu. Ale nie mog ukry faktu, e lady Jessika była ich adeptk . Wiesz, e szkoliła syna wedle ich metod. Moim przest pstwem było poruszenie tego fenomenu, ujawnienie ich sztuki manipulowania umysłem i ich programu genetycznego. Nie chcecie, by opinia publiczna zwróciła uwag na fakt, e Muad' Dib miał by upragnionym, oswojonym mesjaszem zakonu e skiego, e był ich Kwisatz Haderach, zanim stał si waszym prorokiem. Pytanie: Gdybym miał jeszcze w tpliwo ci, czy ci skaza , to teraz je rozwiałe . Odpowied : Umiera si tylko raz. Pytanie: Lecz ró ne s rodzaje mierci. Odpowied : Strze cie si , bo zrobicie ze mnie m czennika. Nie s dz , by Muad' Dib... Powiedz, czy Muad' Dib wiedział, co robicie w tych lochach? Pytanie: Nie zaprz tamy uwagi wi tej Rodziny błahostkami. Odpowied (ze miechem): I po to Paul Atryda walczył o miejsce w ród Fremenów! Po to nauczył si dosiada i kierowa czerwiem! Bł dem było odpowiada na twe pytania. Pytanie: Obiecałem, e uwieczni twoje słowa i dotrzymam obietnicy. Odpowied : Doprawdy? Wi c słuchaj mnie uwa nie, freme ski degeneracie, kapłanie nie maj cy adnego boga poza samym sob ! Spora odpowiedzialno
na was ci y. To freme ski
rytuał podsun ł Paulowi pierwsz
pot n
dawk
przyprawy, umo liwiaj c mu widzenie
przyszło ci. To przez freme ski rytuał ta sama przyprawa obudziła nienarodzon Ali w łonie lady Jessiki... Czy zastanowiłe si kiedykolwiek, czym było dla niej przyj cie na ten wiat - w pełni wiadomej, wyposa onej we wszystkie wspomnienia i cał wiedz swojej matki? aden gwałt nie mógłby by bardziej przera aj cy. Pytanie: Bez wi tej przyprawy Muad' Dib nie stałby si wodzem wszystkich Fremenów. Bez tego u wi caj cego poznania Alia nie byłaby Ali . Odpowied : A ty, bez waszego lepego, freme skiego okrucie stwa nie byłby kapłanem. Och, znam was, Fremeni. My licie, e Muad' Dib jest jednym z was, bo zwi zał si z Chani, bo przyj ł wasze zwyczaje. Ale najpierw był Atryd i był szkolony przez adeptk Bene Gesserit. Posiadł umiej tno ci zupełnie wam nie znane. My leli cie, e przyniósł wam now organizacj , now misj . Obiecał przekształci wasz pustynn planet w tryskaj cy wod raj. Ale kiedy zawrócił wam w głowach t wizj , jednocze nie odebrał wam dziewictwo! Pytanie: Ta herezja nie zmienia faktu, e Ekologiczna Transformacja Diuny post puje. Odpowied : A ja jestem winien herezji ledzenia ródeł tej transformacji, zgł biania jej skutków. Bitwa, która rozegrała si tam, na Równinie pod Arrakin nauczyła zapewne wszech wiat tego, e Fremeni s zdolni pokona imperialnych sardaukarów. Ale kiedy gwiezdne imperium rodu Corrinów stało si freme skim imperium pod berłem Muad' Diba, czym wi cej stało si Imperium? Wasza D ihad trwała tylko dwana cie lat, ale jak przyniosła nauk ? Teraz Imperium rozumie, jaka blag było mał e stwo Muad' Diba z ksi niczk Irulan ! Pytanie: O mielasz si oskar a Muad’Diba o nieszczero ? Odpowied : Mo ecie mnie za to zabi , ale to nie herezja Ksi niczka została mu po lubiona, lecz nie jest jego on . Chani, jego mała freme ska goł beczka - ona jest on . Wszyscy o tym wiedz . Irulan była kluczem do tronu, niczym wi cej. Pytanie: Łatwo dostrzec, dlaczego ci, którzy spiskuj przeciwko niemu, u ywaj twojej "Analizy historycznej" jako koronnego argumentu. Odpowied : Nie przekonam ci , wiem o tym. Konspiratorzy dostali do r ki argument, zanim jeszcze ukazała si moja "Analiza". Zrodziła go dwunastoletnia D ihad. To ona zjednoczyła dawne grupy nacisku, ona wznieciła spisek przeciw Muad' Dibowi.
Tak g sty welon mitu spowija Paula Muad'Diba, Imperatora - mentata i jego siostr Ali , te trudno jest dojrze ludzi z krwi i ko ci poza t zasłon . Ale przecie byli nimi: on - ywym m czyzn Paulem Atryd i ona - yw kobiet Ali . Ich ciała podlegały wpływom przestrzeni i czasu. I nawet je li dar widzenia przyszło ci pozwalał im przekracza
zwykłe limity
czasoprzestrzenne, nale eli do rodzaju ludzkiego. Do wiadczali rzeczywistych zdarze pozostawiaj cych lady w rzeczywistym wszech wiecie. By ich zrozumie , trzeba dostrzec, e ich tragedia była tragedi ludzko ci. To dzieło jest wi c po wi cone nie Muad'Dibowi czy jego siostrze, ale ich spadkobiercom - nam wszystkim. Dedykacja do Konkordatu Muad'Diba spisana z Tabla Memorium Kultu Ducha Mahdiego
Okres rz dów imperialnych Muad' Diba spłodził wi cej historyków ni jakakolwiek inna epoka w historii ludzko ci. Wi kszo
z nich toczyła zawistne i sekciarskie spory, co równie
wiadczy o szczególnym wpływie człowieka, który wywołał tyle uniesie na tak wielu ró nych planetach. Rzecz jasna, jego wizerunek składa si
z pierwiastków historycznych, idealnych i
wyidealizowanych. Ten człowiek, urodzony jako Paul Atryd , pochodz cy ze staro ytnego wysokiego rodu, otrzymał gruntowne wyszkolenie prana-bindu od swojej matki, Bene Gesserit lady Jessiki. Dzi ki temu mógł sprawowa pełn kontrol nad swymi mi niami i nerwami. Posiadał jednak co
wi cej: był mentatem, dysponował intelektem, którego zdolno ci
przy miewały mo liwo ci mechanicznych komputerów u ywanych przez staro ytnych, zanim zakazała tego religia. Ponad wszystko jednak Muad' Dib był Kwisatz Haderach, istot , która była celem realizowanego przez tysi ce pokole programu doboru genetycznego zakonu e skiego. Był Kwisatz Haderach, "tym, który mo e by w wielu miejscach naraz", prorokiem, człowiekiem, poprzez którego Bene Gesserit spodziewały si kontrolowa ludzkie przeznaczenie - i ten człowiek został Imperatorem Muad' Dibem, wymusiwszy polityczne mał e stwo z córk pokonanego przez siebie Padyszacha Imperatora. Rozwa cie ten paradoks: zaczyn kl ski ukryty w chwili zwyci stwa. Z pewno ci czytali cie inne opracowania i znacie powierzchowne fakty. Dzicy Fremeni Muad' Diba rzeczywi cie zwyci yli Padyszacha Szaddama IV. Zmietli legiony sardaukarów, poł czone siły wysokich rodów, armi Harkonnenów i wojska zaci ne opłacane z funduszy przyznanych przez
Landsraad. Atryda rzucił na kolana Gildi
Planetarn
i posadził sw
siostr
Ali
na tronie
religijnym, który Bene Gesserit uwa ały dot d za własny. Dokonał tego wszystkiego i jeszcze wi cej. Misjonarze Muad' Diba, Kwizaraci, ponie li w kosmos religijn wojn , wielk D ihad, której główny impet trwał dwana cie standardowych lat. To niewiele, ale w tym czasie religijny kolonializm zagarn ł niemal cały ludzki wszech wiat pod jednym berłem. Dokonał tego, poniewa władza nad Arrakis, planet znan bardziej jako Diuna, dawała monopol na najwa niejsz monet królestwa - przypraw geriatryczn , melan , trucizn daj c ycie. I oto nast pny składnik historii idealnej: materia, której psychotropowa chemia odkrywa Czas. Bez melan u Wielebne Matki zakonu e skiego nie mogłyby dokonywa obserwacji i kontroli ludzi. Bez melan u Nawigatorzy Gildii nie mogliby przemierza przestrzeni kosmicznej. Bez melan u miliardy miliardów obywateli Imperium zmarłyby z narkotycznego głodu. Bez melan u Paul Muad' Dib nie mógłby widzie przyszło ci. Wiemy, e ów moment najwy szej pot gi niósł w sobie upadek. Wyja nienie mo e by tylko jedno: w pełni dokładne i całkowite przewidywanie przyszło ci niesie mier . Inne ródła twierdz , e Muad' Dib został pokonany przez zwyczajny spisek Gildii, Bene Gesserit i amoralnych naukowców z Bene Tleilax, posługuj cych si niemo liwymi do rozpoznania Tancerzami Oblicza. Jeszcze inne wskazuj
na istnienie szpiegów w otoczeniu Muad' Diba.
Podkre laj wpływ Tarota Diuny, za miewaj cego jego prorocze wizje. Niektórzy podkre laj fakt, e Muad' Dib został zmuszony do przyj cia słu by gholi, ciała wskrzeszonego z martwych i przygotowanego, by go zniszczy . Z cał pewno ci wiedz oni, e owym ghol był Duncan Idaho, oficer Atrydów, który zginał, ratuj c ycie młodego Paula. Opisywano równie spisek w łonie Kwizaratu, któremu przewodził panegirysta Korba. Analizowano kolejne etapy planu Korby, zmierzaj cego do uczynienia z Muad' Diba m czennika i obci enia win Chani, jego freme skiej konkubiny. Czy którekolwiek z tych twierdze
mo e wyja ni fakty, jakie ujawniła historia? To
niemo liwe. Tylko przez zabójcz natur jasnowidzenia mo emy tłumaczy upadek tak wielkiej i dalekowzrocznej pot gi. ywi nadziej , e inni historycy wyci gn wnioski z tego odkrycia. "Muad'Dib: Analiza historyczna" pióra Bronsa z Ix
Nie istnieje granica mi dzy bogami a lud mi; niekiedy jedni przeistaczaj
si
niepostrze enie w drugich. "Przysłowia Muad'Diba"
Na my l o morderczej intrydze, któr spodziewał si uknu , Scytalus, tleilaxariski Tancerz Oblicza, odczuwał wyrzuty sumienia. "B d
ałował, e stałem si przyczyn cierpienia i mierci
Muad' Diba" - powtarzał sobie. Starannie ukrywał przed współspiskowcami t delikatno
uczu .
Wskazywała ona jednak wyra nie, e łatwiej identyfikował si z ofiar ni z katem, co zreszt było charakterystyczne dla Tleilaxan. Scytalus stał w pewnym oddaleniu od innych, milcz cy i zamy lony. Od pewnego ju czasu spierano si
o przydatno
trucizny psychotycznej. Spór był o ywiony i gwałtowny, lecz
prowadzony w sposób kulturalny, co obowi zywało wychowanków Wielkich Szkół, omawiaj cych sprawy bliskie ich dogmatów. - Ju my lisz, e go przyszpiliłe , a wła nie wtedy odkrywasz, e jest nietkni ty! To rzekła stara Matka Wielebna Bene Gesserit, Gaius Helena Mohiam, goszcz ca ich tutaj, na Waliach IX: sztywna posta w czarnym habicie, stara wied ma, unosz ca si w krze le grawitacyjnym na lewo od Scytalusa. Odrzucony na plecy kaptur aby odsłaniał pomarszczon twarz w wie cu siwych włosów, wpadni te oczy patrzyły z twarzy podobnej do obci gni tej skór czaszki. Posługiwali si
j zykiem Mirabhasa - pełnym ostro punktowanych spółgłosek i
s siaduj cych samogłosek - doskonałym do przekazywania najbardziej wyrafinowanych, emocjonalnych subtelno ci. Edric, Nawigator Gildii, zareplikował wła nie słownym reweransem, pi knym sztychem pogardliwej uprzejmo ci. Scytalus spojrzał na wysłannika Gildii. Edric unosił si o kilka kroków od niego w kapsule wypełnionej pomara czowym gazem. Pojemnik umieszczono wewn trz przezroczystej kopuły, zbudowanej przez Bene Gesserit specjalnie na to spotkanie. Gildianin był wydłu onym, zaledwie w przybli eniu humanoidalnym stworzeniem o płetwopodobnych stopach i du ych, wachlarzowatych, błoniastych
dłoniach.
Ryba
w
dziwacznym
morzu.
Z wentyli zbiornika
unosił si
bladopomara czowy obłok, rozsiewaj cy zapach geriatrycznej przyprawy - melan u. - Je li dalej b dziemy i
t drog , pozdychamy z głupoty!
To była czwarta z obecnych osób - potencjalny członek spisku, ksi na Irulana, ona /"Cho tylko z nazwy" - przypomniał sobie Scytalus/ ich wspólnego wroga. Stała u naro a kapsuły, wysoka, jasnowłosa pi kno
w sukni ze skóry wala bł kitnego i dobranym kapeluszu. W jej
uszach błyszczały złote kolczyki. Nosiła si z arystokratyczn wyniosło ci , ale co w napi tej gładko ci jej rysów zdradzało działanie hamulców wpojonych przez Bene Gesserit Scytalus zaprzestał analizowania niuansów j zyka i otaczaj cych go twarzy i rozejrzał si dokładnie wokół. Kopuła tkwiła w ród wzgórz zbrukanych topniej cym niegiem, w którym odbijał si mokry bł kit małego, bł kitnobiałego sło ca, stoj cego w zenicie. "Dlaczego wła nie to miejsce?" - zastanawiał si . Bene Gesserit rzadko pozostawiały co przypadkowi. We my otwart konstrukcj kopuły: bardziej konwencjonalny, zabudowany gmach mógłby wprawi Gildianina w klaustrofobiczny l k. Jego psyche n kały zahamowania wynikaj ce z faktu narodzin i ycia w otwartym kosmosie, z dala od jakiejkolwiek planety. Ale zbudowa to wszystko specjalnie dla Edrica - có za finezyjny sposób wytkni cia mu jego słabo ci! "Co tutaj dumał Scytalus - zostało przygotowane dla mnie?" - A ty nie masz nic do powiedzenia, Scytalusie? - zagadn ła go Matka Wielebna. - Chcesz mnie wci gn
w t błaze sk potyczk ? - spytał Scytalus. - Dobrze wi c. Mamy
do czynienia z potencjalnym mesjaszem. Na kogo takiego nie przypuszcza si frontalnego ataku. Jego m cze stwo byłoby nasz kl sk . Wszystkie oczy zwróciły si ku niemu. - Uwa asz, e to jedyne niebezpiecze stwo? - spytała Matka Wielebna wiszcz cym głosem. Scytalus wzruszył ramionami. Na to spotkanie wybrał sobie dobrotliwe, okr głe oblicze, wesołe rysy z ckliwymi, pełnymi ustami oraz opasłe ciało t paka Teraz, gdy przygl dał si współkonspiratorom, wiedział, e - by mo e instynktownie - dokonał idealnego wyboru. Jako jedyny z obecnych zdolny był manipulowa wygl dem zewn trznym, dowolnie zmieniaj c twarz i sylwetk . Był Tancerzem Oblicza - ludzkim kameleonem, a jego aktualna posta prowokowała innych do lekcewa enia go. - No wi c? - naciskała Matka Wielebna. - Napawałem si cisz - rzekł Scytalus. - Lepiej, by nasze wzajemne animozje pozostały nie wypowiedziane. Matka Wielebna cofn ła si i Scytalus poj ł, e starucha zmienia swoj opini o nim. Wszyscy tutaj byli produktem morderczego szkolenia prana - bindu, które dawało dost pn tylko dla niewielu ludzi kontrol mi ni i nerwów. Ale organizm Tancerza Oblicza wyposa ony był w ł cza mi niowe i nerwowe, o których inni nie mogli nawet marzy , a co wi cej - w sympatico, mimetyczny dar, pozwalaj cy mu przybiera nie tylko cudzy wygl d, lecz i cudz psychik . Scytalus dał Matce Wielebnej czas na dokonanie przewarto ciowali i rzekł:
- Trucizna! - atonalne brzmienie słowa miało sygnalizowa , e tylko on rozumie jego utajone znaczenie. Gildianin wzdrygn ł si . - Mówimy o psychotycznej truci nie, nie fizycznej - rozległo si z gło nika, kr
cego
wokół naro a zbiornika, tu nad głow Irulany. Scytalus roze miał si . miech w Mirabhasa mia d ył przeciwnika, nie pozostawiaj c mu adnego atutu. Irulana u miechn ła si z uznaniem, ale w k cikach oczu Wielebnej Matki czaił si
lad
gniewu. - Przesta ! - wychrypiała Mohiam. Scytalus zamilkł, ale ju zd ył przyku ich uwag : milcz cego Edrica, gniewnej i czujnej Matki Wielebnej oraz Irulany - ubawionej, lecz nieco zmieszanej. - Nasz przyjaciel Edric sugeruje - podj ł - e dwie czarownice Bene Gesserit, szkolone tajemnymi metodami, nie nauczyły si robi rzeczywistego u ytku z oszustwa Mohiam odwróciła si , by spojrze na zimne wzgórza wiata Bene Gesserit. "Zaczyna wreszcie docenia sytuacj - zorientował si Scytalus. - To dobrze. Ale z Irulana to całkiem inna sprawa" - Jeste , czy nie jeste jednym z nas, Scytalusie? - zapytał wprost Edric, wytrzeszczaj c swe małe, szczurze oczka - Nie o mojej lojalno ci tu dyskutujemy - odparł Scytalus. Skoncentrował uwag na Irulanie. - Zastanawiasz si , ksi no, czy słusznie przebyła tyle parseków, podejmuj c takie ryzyko? Skin ła głow potwierdzaj co. - Czy podró owała
po to, aby
onglowa
frazesami z człekokształtn
ryb
albo
dyskutowa z tłustym tleilaxa skim Tancerzem Oblicza? - dr ył Scytalus. Odsun ła si od zbiornika i potrz sn ła głow , zirytowana silnym odorem melan u. Edric wykorzystał t chwil , by wrzuci sobie do ust pastylk . Scytalus zauwa ył, e Gildianin zjadał przypraw , wdychał j i bez w tpienia równie j pił. Było to zrozumiałe, skoro przyprawa wzmagała zmysł jasno widzenia Nawigatora, umo liwiaj c prowadzenie galeonu Gildii bezdro ami kosmosu z ponad wietlnymi pr dko ciami. Wyostrzona przez melan znale
wiadomo
pozwalała mu
tak lini przyszło ci statku, która pozbawiona była niebezpiecze stw. Edric wietrzył teraz
inny rodzaj zagro enia lecz nawet wykorzystuj c jasnowidzenie, mógł go nie rozpozna . - My l , e popełniłam bł d, przybywaj c tutaj - stwierdziła Irulana
Wielebna Matka odwróciła si , otworzyła oczy i zamkn ła je natychmiast w sposób przypominaj cy zachowanie gada. Scytalus przeniósł spojrzenie z Irulany na zbiornik, jakby zapraszaj c ksi n do pój cia za jego wzrokiem. Wiedział, e dla niej Edric wygl da odpychaj co: wyłupiaste lepia, potworne r ce i stopy, poruszaj ce si
wolno po ród otaczaj cych go matowopomara czowych wirów. Z
pewno ci zastanawiała si nad jego zwyczajami seksualnymi, my l c, jak niesamowite musi by zbli enie z czym takim. Tych dwoje dzielił nawet generator pola antygrawitacyjnego, stwarzaj cy Edricowi niewa ko
kosmosu.
- Ksi no - odezwał si Scytalus - obecno ci Edrica tutaj zawdzi czamy, e prorocza wizja twojego m a nie zdoła natkn
si na pewne wydarzenia, nie wył czaj c tego... przypuszczalnie.
- Przypuszczalnie - powiedziała Irulana. Matka Wielebna pokiwała głow , nie otwieraj c oczu. - Fenomen jasnowidzenia jest tylko w cz ci rozumiany, nawet przez tych, którzy go dost pili - powiedziała. - Jestem pełnoprawnym Nawigatorem Gildii i władam Moc - zauwa ył Edric. Matka Wielebna znów otwarła oczy. Tym razem przygl dała si Tancerzowi Oblicza, mierz c go wzrokiem z t
szczególn
intensywno ci Bene Gesserit. Wa yła najdrobniejsze
szczegóły. - Nie, Wielebna Matko - zamruczał Scytalus - nie jestem takim prostaczkiem, jakim si wydaj . - Nie rozumiemy Mocy jasnowidzenia - rzekła Irulana. - O to wła nie chodzi. Edric mówi, e mój m
nie jest w stanie zobaczy , dowiedzie si , b d przewidzie , co dzieje si wewn trz
sfery oddziaływania Nawigatora. Ale jak daleko rozci ga si ta sfera? - W naszym Wszech wiecie istniej ludzie i rzeczy, które znam tylko ze skutków ich działania. - Edric zacisn ł rybie usta w cienk Uni . - Wiem, e były tu, tam... gdzie . Jak wodne stworzenie płyn c roztr ca pr dy, tak samo jasnowidzenie roztr ca Czas. Widziałem miejsca, w których był twój m . Nigdy nie widziałem jego samego ani te oddanych mu ludzi, którzy d yli do wyznaczonych przez niego celów. To jest osłona, jak jasnowidz ofiarowuje tym, którzy s z nim. - Irulana nie jest z tob - rzucił Scytalus, zerkaj c k tem oka na ksi n . - Wiemy wszyscy, dlaczego konspiracyjne zebrania mog odbywa si tylko w mojej obecno ci - powiedział Edric. - Najwyra niej masz swoje zastosowania - stwierdziła Irulana, jak gdyby mówiła o maszynie.
Teraz widzi w nim to, czym jest w istocie - pomy lał Scytalus. - Nie le!" - Przyszło
jest rzecz , któr mo na kształtowa - powiedział gło no. - Rozwa t my l,
ksi no. Irulana spojrzała na niego. - Ludzie, którzy d pod tym płaszczem kryj
do obranych przez Paula celów - powtórzyła. - A wi c z pewno ci si
niektórzy z jego freme skich legionistów. Widziałam, jak
przepowiadał im przyszło , słyszałam wykrzykiwane pochlebstwa dla ich Mahdiego, ich Muad' Diba. “Zorientowała si - pomy lał Scytalus - e jest tu na przesłuchaniu, e zostanie wydany wyrok, który j zachowa lub zniszczy. Widzi pułapk , jak na ni zastawili my." Jego wzrok napotkał spojrzenie Matki Wielebnej. Odniósł dziwne wra enie, e my l o tym samym. Oczywi cie Bene Gesserit pouczyły swoj ksi n , dostarczyły jej zr cznych kłamstewek. Ale zawsze nadchodził ten moment, w którym Bene Gesserit musiała zaufa raczej własnemu instynktowi i wyszkoleniu. - Ksi no, wiem, czego najbardziej pragniesz od Imperatora - odezwał si Edric. - Któ to mo e wiedzie ? - rzuciła Irulana - Pragniesz by matk , zało ycielk królewskiej dynastii - ci gn ł Edric, jak gdyby jej nie słyszał. - Je li nie przył czysz si do nas, nie stanie si to nigdy. Daj ci na to słowo jasnowidza. Imperator po lubił ci ze wzgl dów politycznych, ale nigdy nie b dziesz dzieli z nim ło a. - Zatem jasnowidzenie jest równie podgl dactwem - zakpiła Irulana. - Silniejszy lub wi e Imperatora z jego freme sk konkubin ni z tob ! - warkn ł Edric. - Ale jednak ona nie daje mu nast pcy - powiedziała Irulana. - Rozs dek jest pierwsz ofiar silnych emocji - wtr cił cicho Scytalus, czuj c, jak gniew zaczyna ponosi ksi n . Stwierdził, e jego uwaga odniosła skutek. - Nie daje mu nast pcy - Irulana odmierzała słowa z wymuszonym spokojem - poniewa bez jej wiedzy karmi j
rodkiem antykoncepcyjnym. Czy to wyznanie chcieli cie ode mnie
usłysze ? - Nie jest to rzecz, któr Imperator powinien odkry - powiedział Edric u miechaj c si . - Mam dla niego gotowe kłamstwa - powiedziała Irulana. - Mo e mie
zmysł
prawdopoznania, ale istniej kłamstwa o wiele bardziej wiarygodne ni najprawdziwsza prawda. - Musisz dokona wyboru, ksi no - rzekł Scytalus - ale musisz równie zrozumie , co jest dla ciebie tarcz . - Paul post puje ze mn uczciwie - powiedziała. - Zasiadam w jego Radzie.
- W ci gu tych dwunastu lat, odk d jeste jego Królewsk Mał onk - indagował Edric czy okazał ci chocia cie uczucia? Irulana potrz sn ła głow . - Z pomoc tej nikczemnej freme skiej hordy zrzucił z tronu twojego ojca, po lubił ci , aby utwierdzi swoje własne pretensje, a jednak nigdy nie koronował ci na władczyni ... - Edric próbuje gra na twych emocjach, ksi no - zauwa ył Scytalus. - Czy to nie ciekawe? Irulana spojrzała na niego i uniesieniem brwi odpowiedziała na bezczelny miech Tancerza Oblicza. Scytalus zauwa ył, e była teraz w pełni wiadoma, e je li pozwoli, by Gildianin grał pierwsze skrzypce podczas tego spotkania, to jego przebieg, ich intryga, b d mogły pozosta ukryte przed prorocz wizj Paula. Gdyby jednak wycofała swój akces... - Czy nie wydaje ci si , ksi no - zapytał Scytalus - e Edric otrzymał niezasłu one fory w naszej konspiracji? - Zgodziłem si ju - powiedział Edric - e podporz dkuj si najrozs dniejszej propozycji przedło onej na tej naradzie. - A kto wybierze najrozs dniejsz propozycj ? - zainteresował si Scytalus. - Chciałby , eby ksi na opu ciła to miejsce, nie przył czaj c si do nas? - spytał Gildianin. - On chciałby, eby jej zaanga owanie było prawdziwe! - rzuciła ostro Matka Wielebna. Nie powinni my si wzajemnie zwodzi . Scytalus obserwował Irulan , która rozlu niła si , przyjmuj c postaw medytacyjn , z dło mi ukrytymi w r kawach szaty. "Z pewno ci zastanawia si nad przyn t zarzucon przez Edrica - my lał. - Zało y królewsk dynasti ! Próbuje odgadn , jakie rodki przedsi wzi li spiskowcy, by im nie mogła zagrozi . Zapewne rozwa a wiele ró nych spraw." - Scytalusie - Irulana zwróciła si do niego - mówi si , e wy, Tlei - laxanie, macie szczególny kodeks honorowy: wasze ofiary musz mie zawsze mo liwo - Je eli tylko potrafi j znale
ucieczki.
- zgodził si Scytalus.
- Czy ja jestem ofiar ? - zapytała wprost Tancerz Oblicza wybuchn ł miechem. Wielebna Matka prychn ła. - Ksi no - w głosie Edrica brzmiała łagodna perswazja - mo esz si nie obawia , ju jeste jedn z nas. Czy nie szpiegujesz Dworu Imperialnego dla swoich zwierzchniczek z Bene Gesserit? - Paul wie, e składam raporty moim nauczycielkom - odparła.
- I czy nie dostarczasz im materiałów do prowadzenia nasilonej propagandy przeciwko waszemu Imperatorowi? - nie rezygnował Edric. "Nie: naszemu Imperatorowi - odnotował w duchu Scytalus - lecz: waszemu Imperatorowi. Irulana za bardzo jest Bene Gesserit, by przeoczy ten lapsus." - Pytanie dotyczy wył cznie sił i schematu ich u ycia - powiedział gło no, przysuwaj c si do zbiornika - My, Tleilaxanie, wierzymy, e w całym wszech wiecie istnieje tylko niezaspokajalny głód materii, za to energia jest jedyn rzecz decyduj c . Energia gromadzi wiedz . Słuchaj mnie uwa nie, ksi no: energia gromadzi wiedz . To nazywamy pot g . - Nie przekonali cie mnie, e mo emy pokona Imperatora - rzekła Irulana. - Nie przekonali my jeszcze nawet siebie samych - odparł Scyta - lus. - Gdziekolwiek si zwrócimy - mówiła Irulana - natrafiamy na jego sił . On jest Kwisatz Haderach, ten, który mo e by w wielu miejscach naraz. Jest Mahdim, którego najbłahszy kaprys jest nieodwołalnym rozkazem dla jego kwizarackich misjonarzy. Jest mentatem, którego kalkulacyjne zdolno ci umysłu przewy szaj najwi ksze antyczne komputery. Jest Muad' Dibem, na którego słowo freme skie legiony pustosz
planety. Do wiadcza proroczych wizji,
odsłaniaj cych przed nim przyszło . Ma ten zapis genetyczny, jakiego my, Be - ne Gesserit, po damy dla... - Znamy jego mo liwo ci - przerwała Matka Wielebna. - Wiemy te , e ten sam zapis genetyczny jest własno ci Paskudztwa, jego siostry Alii. Ale oboje s tak e istotami ludzkimi. I jako tacy nie s wolni od słabo ci. - A gdzie s owe ludzkie słabostki? - zapytał Tancerz Oblicza. - Czy mamy ich szuka w religijnym aspekcie jego D ihad? Czy Kwizarzy Imperatora mog zosta zwróceni przeciwko niemu? Co z władz cywiln wysokich rodów? Czy Landsraad sta na cokolwiek wi cej poza tym słownym rwetesem, który podnosi? - Proponowałbym Konsorcjum Honnete Ober Advancer Mercanti - les - powiedział Edric, przekr caj c si w zbiorniku. - KHOAM to interes, a interes jest tam, gdzie zyski. - Lub mo e matk Imperatora - poddał Scytalus. - Rozumiem, e lady Jessika pozostaje na Kaladanie, ale regularnie kontaktuje si z synem. - To fałszywa suka - powiedziała Mohiam głosem nie zdradzaj cym emocji. - Dałabym sobie obci
r ce, które pomagały j wyszkoli .
- Nasz spisek wymaga oparcia - o wiadczył Scytalus. - Jeste my kim wi cej ni spiskowcami - sprzeciwiła si Matka Wielebna.
- O, tak - zgodził si Scytalus. - Jeste my energiczni i szybko si uczymy. To czyni z nas jedyn nadziej na zbawienie ludzko ci. Mówił tonem wyra aj cym absolutne przekonanie, co w j zyku Mirabhasa mogło by odczytane jako najwy sze szyderstwo, je li - tak jak teraz - zostało wypowiedziane przez Tleilaxanina. Tylko Wielebna Matka zdawała si pojmowa t subtelno . - Dlaczego? - pytanie skierowane było do Scytalusa. Nim Tancerz Oblicza zdołał odpowiedzie , wmieszał si Edric: - Nie przerzucajmy si filozoficznymi nonsensami - rzekł odchrz kn wszy. - Wszystkie pytania mo na sprowadzi do jednego: "Dlaczego jest cokolwiek?" Ka da kwestia religijna, gospodarcza czy polityczna niesie tylko jedno pytanie: "Kto zdob dzie władz ?" Alianse, konsorcja, kompleksy - wszystkie goni za mira ami, je li nie walcz o władz . Wszystko inne jest nonsensem, co wi kszo
istot my l cych zaczyna sobie u wiadamia .
Scytalus wzruszył ramionami, patrz c na Matk
Wielebn . Edric wyr czył go w
odpowiedzi. Ten napuszony głupiec był ich najsłabszym punktem. - Słuchaj c pilnie nauczyciela, zdobywa si wiedz - oznajmił, chc c si upewni , e Matka Wielebna go zrozumiała. Mohiam wolno pokiwała głow . - Ksi no - mówił Edric - dokonaj wyboru. Została obrana narz dziem przeznaczenia, najdoskonalszym... - Zachowaj komplementy dla tych, które b d si z nich cieszy - uci ła Irulana. Wspomniałe poprzednio o duchu, widmie, z pomoc którego, by mo e poni ymy Imperatora. Wyja nij to. - Atryda pokona samego siebie! - wydusił z siebie Edric. - Przesta mówi zagadkami - wypaliła Irulana - Co to za duch? - To bardzo niezwykły duch - rzekł Edric. - Posiada ciało i imi . Posta jego jest ciałem sławnego mistrza miecza, znanego jako Duncan Idaho. Imi ... - Idaho nie yje - przerwała Irulana. - Nieraz byłam wiadkiem, jak Paul bolał nad jego strat . Sardaukar mojego ojca zabił Idaho na jego oczach. - Nawet w obliczu kl ski - rzekł Edric - sardaukar twojego ojca nie stracił głowy. Złó my, e m dry oficer sardaukarów rozpoznał mistrza miecza w ciele rozsiekanym przez swoich ludzi. Co wtedy? Istniej sposoby spo ytkowania takiego ciała i takiego wyszkolenia... je eli działa si szybko. - Tleilaxa ski ghola... - wyszeptała Irulana, zerkaj c na Scytalusa.
Widz c jej zaciekawienie, Tancerz Oblicza wykorzystał swoje mo liwo ci. Jego posta rozmyła si , ciało, organizuj c si ponownie, płynnie przybrało nowy kształt. Po chwili stał przed nimi szczupły m czyzna, którego twarz pozostała zaokr glona, ale była teraz ciemniejsza, o lekko spłaszczonych rysach i wydatnych ko ciach policzkowych. Oczy osadzone były w wyra nych, sko nych fałdach. Oblicze Scytalusa okalały ciemne i kr cone włosy. - Ghola o tej powierzchowno ci - powiedział Edric. - Czy po prostu kolejny Tancerz Oblicza? - spytała Irulana - aden Tancerz Oblicza - odparł Edric. - Tancerz ryzykowałby wykrycie przy dłu szej obserwacji. Nie. Załó my, e nasz m dry oficer nakazał przechowa ciało Idaho w aksolotlowym zbiorniku. Czemu nie? Zwłoki zawierały wszak tkanki i nerwy jednego z naj wietniejszych szermierzy w historii, doradcy Atrydów, militarnego geniusza. Có za marnotrawstwem byłoby utraci cał t maestri i talent, kiedy mógł on zosta o ywiony jako instruktor sardaukarów. - Nie dotarły do mnie nawet pogłoski o tym, a przecie
byłam powiernic
ojca -
powiedziała Irulana. - Aach, przecie twój ojciec był człowiekiem pokonanym, a ty w przeci gu paru godzin została sprzedana nowemu Imperatorowi. - Czy tak zrobiono? - spytała. - Załó my - ci gn ł zadowolony z siebie Edric - e nasz m dry sardaukar, znaj c potrzeb po piechu, natychmiast przekazał zakonserwowane ciało w r ce Bene Tleilax. Załó my dalej, e on i jego ludzie polegli, nim zdołali powierzy t informacj twojemu ojcu, dla którego zreszt i tak nie miała ona wielkiej warto ci. Pozostałby zatem fizyczny fakt, ciało, które zostało przekazane Tleilaxanom. Jedyny pojazd, jakim mogło zosta przetransportowane, to galeon. Naturalnie my, Gildia, znamy ka dy przewo ony przez nas ładunek. Dowiaduj c si o tej przesyłce, czy nie uznaliby my za rozs dne zakupi ghol jako dar stosowny dla Imperatora? - A zatem zrobili cie to - powiedziała Irulana. - Jak przedstawił to nasz gadatliwy przyjaciel, stało si tak - przyznał Scytalus, który zd ył ju odzyska pierwotn , pucołowat aparycj . - Jak uwarunkowany został Idaho? - spytała Irulana. - Idaho? - zdziwił si Edric, spogl daj c na Tleilaxanina. - Słyszałe o jakim Idaho, Scytalusie? - Sprzedali my wam istot zwan Hayt - stwierdził Scytalus. - Aaach, Hayt - przytakn ł Edric. - Dlaczego go nam sprzedali cie? - Poniewa Scytalus.
kiedy
sami wyhodowali my własnego Kwisatz Haderach - powiedział
Matka Wielebna spojrzała na niego, błyskawicznie poderwawszy siw głow . - Nie powiedzieli cie nam o tym! - rzuciła oskar ycielsko. - Nie pytały cie - odparł Scytalus. - Jak zapanowali cie nad waszym Kwisatz Haderach? - zainteresowała si Irulana. - Istota, która przez całe ycie tworzyła pewne okre lone wyobra enie swojej osoby, zginie raczej, ni stanie si antytez tego wyobra enia - rzekł Scytalus. - Nie rozumiem - odwa ył si przyzna Edric. - Zabił si - warkn ła Matka Wielebna. - Słuchaj mnie dobrze. Matko Wielebna - ostrzegł Scytalus u ywszy modulacji informuj cej: - Nie jeste obiektem seksualnym, nigdy nie była obiektem seksualnym, nie mo esz by obiektem seksualnym. Odczekał, a dotrze do niej ra ca emfaza tych słów. Musi wła ciwie zrozumie jego intencje. Poprzez gniew musi doj
do jej wiadomo ci, e Tleilaxanin z pewno ci nie wygłosiłby
tego zarzutu, nie znaj c wymogów hodowlanych zakonu e skiego. Znaczenie jego słów kryło si pod rynsztokow zniewag , całkiem obc stylowi Tleilaxan. - Powiedziałe , e sprzedali cie Hayta, bo podzielacie nasz ch
wykorzystania go tak, jak
to zamierzamy zrobi - po piesznie, posługuj c si trybem koj cym Mirabhasa, Edric usiłował zatuszowa nietakt. - Edric, b dziesz milczał, dopóki nie udziel ci głosu - uci ł Scytalus. Gildianin zacz ł protestowa , lecz Matka Wielebna osadziła go oschle: - Edric, zamknij si ! Edric cofn ł si w gł b zbiornika, posapuj c ze wzburzenia. - Przelotne osobiste emocje nie maj
zwi zku z rozwi zaniem naszego wspólnego
problemu - powiedział Scytalus. - M c tok rozumowania, poniewa jedyn istotn emocj jest pod wiadomy strach, który sprowadził nas na to zebranie. - Rozumiemy - potwierdziła Irulana, zerkaj c na Matk Wielebn . - Musicie poj
niebezpieczne ograniczenia naszej tarczy - podkre lił Scytalus. -
Jasnowidz cy nie mo e porywa si na to, czego nie potrafi zrozumie . - Jeste przebiegły, Scytalusie - powiedziała Irulana. "Nie wolno jej odgadn , jak bardzo przebiegły - my lał Scytalus. - Kiedy to si uda, zyskamy Kwisatz Haderach, nad którym b dziemy panowa . Tamci nie b d mieli nic." - Jakie było pochodzenie waszego Kwisatz Haderach? - zagadn ła Wielebna Matka.
- Bawili my si rozmaitymi czystymi esencjami - odpowiedział Scytalus. - Czystym dobrem i czystym złem. Stuprocentowy łajdak, rozkoszuj cy si jedynie zadawaniem bólu i sianiem terroru, mo e by całkiem dobrym przykładem. - Czy by stary baron Harkonnen, dziadek naszego Imperatora, był wytworem Tleilaxan? spytała Irulana. - Nie, nie naszym - odparł Scytalus - ale natura cz sto rodzi stworzenia równie mordercze jak nasze. My hodujemy je tylko w warunkach, w których mo emy je bada . - Nie pozwol odsuwa si na bok i traktowa w ten sposób! - zaprotestował Edric. - Kto osłania to spotkanie przed... - Widzicie? - zapytał Scytalus. - Kto domaga si najwi kszego uznania? - Chciałbym przedyskutowa nasz plan przekazania Hayta Imperatorowi - nalegał Edric. Jest on uciele nieniem dawnej moralno ci, jakiej Atrydzi hołdowali na swej rodzinnej planecie. B dzie si
od niego oczekiwa ,
e ułatwi Imperatorowi umocnienie jego natury, ułatwi
zorientowanie si w pozytywnych i negatywnych stronach ycia i religii. Scytalus u miechn ł si , wodz c pobła liwym spojrzeniem po obecnych. Byli tacy, jakich kazano mu si spodziewa . Stara Matka Wielebna, dzier ca swe emocje jak kos . Irulana niedoskonały twór Bene Gesserit, wietnie wyszkolona do zadania, którego nie zdołała wykona . Edric, b d cy niczym wi cej /i niczym mniej/Jak r k
czarodzieja - mog cy ukrywa
lub
rozprasza . W tej chwili zlekcewa ony przez wszystkich Gildianin zapadł w ponure milczenie. - Czy dobrze rozumiem, e ten Hayt ma zatru psychik Paula? - zapytała Irulana. - Mniej wi cej - powiedział Scytalus. - A co z Kwizaratem? - Kwizarat wymaga tylko lekkiego nacisku, rozbudzenia emocji, by zazdro
zmieniła si
we wrogo . - AKHOAM? - B d goni za zyskiem. - A inne grupy nacisku? - Mo na posłu y si mianem rz du - stwierdził Scytalus. - Mniej pot nych pozyskamy w imi moralno ci i post pu. Opozycja wyginie w pl taninie własnych układów. - Alia tak e? - Hayt jest wielofunkcyjnym ghol - powiedział Tleilaxanin. - Siostra Imperatora jest w wieku, w którym mo e straci głow dla czaruj cego samca, specjalnie w tym celu stworzonego. B dzie j poci ga zarówno jego m sko
jak i zdolno ci mentata.
Mohiam pozwoliła starym oczom rozszerzy si ze zdziwienia.
- Ghola jest mentatem? To ryzykowne posuni cie. - eby by dokładnym - zaznaczyła Irulana - mentat musi mie dokładne dane. A je li Paul ka e mu okre li cel stoj cy za naszym darem? - Hayt powie prawd - rzekł Scytalus. - Ale to niczego nie zmienia. - Wi c zostawiacie Paulowi otwart furtk - zauwa yła Irulana. - Mentat! - mrukn ła Mohiam. Tancerz Oblicza rzucił okiem na star Matk Wielebn , dostrzegaj c odwieczn nienawi , barwi c jej reakcje. Od czasów D ihad Butlerjanskiej - gdy wymieciono "my l ce maszyny" z całego niemal wszech wiata - komputery budziły nieufno . Tamte emocje kładły si cieniem równie na ludzkie komputery. - Nie podoba mi si
sposób, w jaki si u miechasz - odezwała si Mohiam tonem
przepełnionym absolutn pewno ci siebie, podnosz c na niego wzrok. - Mało zwa am na to, co ci si podoba - odparł Scytalus, u ywaj c tej samej modulacji ale musimy pracowa razem. Wszyscy to rozumiemy. - Zerkn ł na Gildianłna. - Czy nie, Edric? - Udzielasz bolesnych lekcji - powiedział Edric. - S dz , e chciałe da mi jasno do zrozumienia, e nie powinienem wyst powa przeciwko poł czonej opinii współkonspiratorów. - A widzicie, jednak mo na go czego nauczy ! - za miał si Scytalus. - Rozumiem te co innego - mrukn ł ponuro Edric. - Atrydzi maj monopol na przypraw . Bez przyprawy nie b d mógł zagl da w przyszło . Bene Gesserit utrac zmysł prawdopoznania. Mamy zapasy, ale ograniczone. Melan to pot na waluta. - Nasza cywilizacja ma wi cej ni jedn walut - rzekł Scytalus. - Dlatego prawo popytu i poda y upada. - Zamierzacie wykra
tajemnic melan u! - sykn ła Mohiam. - I to z planety strze onej
przez jego szalonych Fremenów! - Fremeni s uprzejmi, zarówno ci wykształceni, jak pro ci - powiedział Scytalus. - Nie s szaleni. Nauczono ich wierzy , a nie wiedzie . Wiar mo na manipulowa . Tylko wiedza jest niebezpieczna - Ale czy zostanie mi co , abym mogła zało y królewsk dynasti ? - spytała Irulana. Wszyscy usłyszeli arliwo
w jej głosie, lecz tylko Edric si u miechn ł.
- Co - powtórzył Scytalus. - Co . - To oznacza koniec Atrydów jako siły panuj cej - stwierdził Edric. - Podejrzewam, e inni, mniej utalentowani prorocy ju to przewidzieli - powiedział Scytalus. - Dla nich mektub al mellach, jak mówi Fremeni. - Rzecz była napisana sol - przetłumaczyła Irulana.
Słuchaj c jej, Scytalus wreszcie odkrył, co Bene Gesserit przygotowały dla niego - pi kn i inteligentn kobiet , której nigdy nie mógłby mie . "No có - pomy lał. - Mo e j dla kogo skopiuj ."
Ka da cywilizacja ciera si z bezwiedn sił zdoln zablokowa , sprowadzi na manowce lub wr cz wymaza jakiekolwiek wiadome d enie społeczno ci Teoremat Tleilaxan (niedowiedziony)
Paul przysiadł na skraju łó ka i zacz ł ci ga pustynne buty.
mierdziały zjełczałym
smarem ułatwiaj cym działanie nap dzanych pi tami pomp filtrfraka. Było pó no. Przedłu ył dzi swoj nocn przechadzk , przysparzaj c zmartwienia tym, którzy go kochali. Przez zamiłowanie do spacerów nara ał swe ycie, ale lubił ten rodzaj niebezpiecze stwa, potrafił błyskawicznie rozpozna i stawi mu czoła. Było co kusz cego i podniecaj cego we włóczeniu si incognito po nocnych ulicach Arrakin. Kopn ł buty w o wietlony kul
wi toja sk k t pokoju i szarpn ł szczelne zamki filtrfraka.
Bogowie gł bin, jaki był zm czony! Znu enie dotyczyło jednak wył cznie mi ni - w jego głowie wrzało. Przygl danie si
zwykłej, codziennej krz taninie napełniło go niewypowiedzian
zazdro ci . Całe to bezimienne ycie kipi ce wokół murów jego Cytadeli nie mogło sta si udziałem Imperatora, a jednak... có za przywilej - móc chodzi ludnymi ulicami, nie zwracaj c na siebie uwagi! Mija hała liwe grupki ebrz cych pielgrzymów, słysze , jak Fremen pomstuje na handlarza krzycz c: "Masz mokre r ce!" Paul u miechn ł si na to wspomnienie i zrzucił z siebie filtrfrak. Stał nagi, przedziwnie dostrojony do swojego wiata. Diuna była teraz wiatem paradoksu obl onym, a jednak skupiaj cym wszelk władz . Obl enie, zadecydował, było nieuchronnym losem pot gi. Spojrzał w dół, na zielony dywan, którego faktur czuł pod nogami. Ulice a po kostki zasypane były piachem przeniesionym ponad Murem Zaporowym przez wiatr. Stopy przechodniów zmieliły go w dusz cy pył, zatykaj cy wloty filtrfraka. Wci
jeszcze,
mimo wydmuchiwaczy zainstalowanych w portalu Cytadeli, czuł ten pył, jego zapach pełen pustynnych wspomnie . Inne czasy... inne niebezpiecze stwa. W porównaniu z tamtymi czasami to, co groziło mu podczas samotnych przechadzek, było doprawdy błahostk . Ale wkładaj c filtrfrak, wkładał na siebie pustyni . Filtrfrak, z całym swym oprzyrz dowaniem odzyskuj cym wilgo
ciała, w szczególny sposób kierował jego my lami,
nadawał ruchom pustynny rytm. Paul stawał si wówczas dzikim Fremenem. B d c czym wi cej ni przebraniem, filtrfrak przeciwstawiał go jego miejskiemu wcieleniu. Wło ywszy go, Imperator porzucał my l o bezpiecze stwie i przywoływał dawn mieszczuchy omijali go ze spuszczonymi oczyma. Roztropno
zr czno
w walce. Pielgrzymi i
nakazywała im trzyma si z dala
od gwałtowników. Je li pustynia miała twarz, to dla ludzi z miasta była ni twarz Fremena - skryta za ustno-nosowymi filtrami fraka. W rzeczywisto ci małe były szans na to, by jaki znajomy z dawnych czasów, gdy mieszkał w siczy, mógł go rozpozna po chodzie, zapachu czy kształcie oczu. A i wtedy ryzyko spotkania wroga było minimalne. Rozmy lania przerwał mu szelest portiery i błysk wiatła. Weszła Chani, nios c serwis do kawy na platynowej tacy. Za ni poszybowały dwie niewolnicze kule wi toja skie i szybko rozbiegły si na swoje miejsca:, jedna u wezgłowia ło a, druga nad Chani, by wieci jej przy pracy. Chani poruszała si z delikatn sił wiecznej młodo ci - wra liw , skupion w sobie. Co w ge cie, gdy pochyliła si nad serwisem do kawy, przypomniało Paulowi ich pierwsze wspólne dni. Jej twarz pozostała niada, o urodzie elfa, na pozór nietkni ta przez te wszystkie lata - chyba, e kto przyjrzałby si zewn trznym k cikom jej pozbawionych bieli oczu i dostrzegłby tam delikatne kreski - "piaskowe cie ki", jak nazywali je Fremeni. Kł b pary uleciał z dzbanka, gdy podnosiła pokrywk , trzymaj c j
za uchwyt z
hagalskiego szmaragdu. Mógłby si zało y , e kawa nie jest jeszcze zaparzona, obserwuj c sposób, w jaki Chani opu ciła pokrywk . Imbryk - w kształcie brzemiennej kobiety, wykonany z cienkiej srebrnej blachy - dostał si w jego r ce jako ghanima, łup bitewny, kiedy zabił w pojedynku poprzedniego wła ciciela. D amis, tak si nazywał ten człowiek... D amis. Jak dziwacznie mier unie miertelniła D amisa. Wiedz c, e mier jest nieunikniona, czy trzymał w r ku t wła nie czark ? Chani rozstawiła fili anki. Bł kitna porcelana przycupn ła jak
wita wokół du ego
imbryka. Fili anek było trzy: po jednej dla nich i jedna dla wszystkich poprzednich wła cicieli. - Jeszcze tylko chwila - powiedziała. Spojrzała na niego i Paul zacz ł si zastanawia , jak wygl dał w jej oczach. Czy nadal był egzotycznym poza wiatowcem, szczupłym i ylastym, charakterystycznie nap czniałym od wody, gdy porównało si go do Fremena? Czy pozostał tym, kogo plemi nazywało Usulem i kto posiadł j w czasie fremenskiej tau, kiedy oboje byli uciekinierami w pustyni? Paul zerkn ł w dół, na swoje ciało: smukłe, o twardych mi niach... kilka blizn wi cej, lecz w zasadzie to samo mimo dwunastu lat na tronie. Podniósł wzrok i dostrzegł swoj twarz odbit w stoj cym lustrze: bł kitne w bł kicie oczy - oznaka przyprawowego uzale nienia, ostry nos Atrydów. Imperator wygl dał jak godny wnuk tego Atrydy, który zgin ł na arenie w walce z bykiem, wyst puj c przed swoim ludem.
Przez umysł Paula przemkn ła my l, któr kiedy wypowiedział dziadek: "Ten, kto włada, przyjmuje nieodwołaln
odpowiedzialno
za poddanych. Jeste gospodarzem. A to czasami
wymaga bezinteresownego aktu miło ci, który mo e wyda si
mieszny tylko tym, którymi
władasz." Ludzie nadal wspominali z miło ci tego starego człowieka. "A co ja zrobiłem dla imienia Atrydów? - zastanowił si Paul. - Wpu ciłem wilka pomi dzy owce." Przez chwil rozmy lał o mierci i przemocy zadawanych w jego imieniu. - Natychmiast do łó ka! - zakomenderowała Chani ostrym tonem, który przyprawiłby o wstrz s jego imperialnych poddanych. Posłusznie poło ył si , podkładaj c r ce pod głow
i pozwolił si
usypia
znanemu
rytmowi ruchów Chani. Wygl d pokoju nagle go roz mieszył. Nie był podobny do tego, co pospólstwo musiało wyobra a sobie jako sypialni Imperatora. ółty blask kuł wi toja skich tworzył ruchome cienie w ród rz dów słoi z barwnego szkła na półce powy ej Chani. Paul zacz ł bezgło nie wymienia ich zawarto
- suche składniki pustynnej farmakopei, ma ci, kadzidła, pami tki... szczypta piachu
z siczy Tabr, pukiel włosów ich pierworodnego... martwego od tak dawna... ju od ponad dwunastu lat... niewinnej ofiary bitwy, która wyniosła Paula na imperialny tron. Bogaty aromat zaprawionej przypraw kawy napełnił komnat . Paul wci gn ł go w płuca, spogl daj c na ółt mis obok tacy, gdzie Chani parzyła kaw . Naczynie pełne było orzeszków ziemnych. Zamontowany pod stołem wykrywacz trucizny w szył, rozci gaj c nad nimi swe owadzie ramiona. Urz dzenie wprawiało Paula we w ciekło . Na pustyni nigdy nie potrzebowali czego takiego! - Kawa gotowa - powiedziała Chani. - Jeste głodny? Jego gniewne "nie" uton ło w wiszcz cym ryku lichtugi przyprawowej, d wigaj cej si w gór z l dowiska pod Arrakin. Mimo to Chani spostrzegła jego zło . Nalała kaw i postawiła fili ank blisko jego r ki. Usiadła w nogach łó ka, odkryła nogi Paula i zacz ła masowa je tam, gdzie mi nie zesztywniały od chodzenia w filtrfraku. - Porozmawiajmy - powiedziała cicho, przybrawszy oboj tn min , która jednak i tak go nie zwiodła. - Irulana pragnie mie dziecko. Paul otworzył zdziwiony oczy. Przyjrzał si Chani z uwag . - Irulana wróciła z Waliach niecałe dwa dni temu - zauwa ył. - Ju u ciebie była? - Nie mówiły my o jej frustracjach - powiedziała Chani. Paul zmusił swój umysł do wzmo onej czujno ci. Badał twarz Chani wedle Metody Bene Gesserit, której nauczyła go matka, łami c lub posłusze stwa. Nie lubił tego robi w stosunku do Chani. Cz
władzy, jak miała nad nim, zawdzi czała temu, e rzadko przy niej potrzebował
wywołuj cych napi cie mocy. Chani zazwyczaj unikała niedyskretnych pyta . Jej w tpliwo ci dotyczyły najcz ciej spraw praktycznych. Tym, co interesowało Chani, były fakty, mog ce zaci y na pozycji jej m czyzny - powa anie jego osoby w Radzie, lojalno
jego legionów,
mo liwo ci i umiej tno ci sojuszników. Jej pami
zawierała katalog imion i powi zanych z nimi
szczegółów.
słabostki
Mogła
wyrecytowa
wa niejsze
ka dego
ze
znanych
wrogów,
rozmieszczenie potencjału nieprzyjacielskich sił, bitewne plany ich dowódców wojskowych, wyposa enie i mo liwo ci produkcyjne podstawowych gał zi przemysłu. "Czemu teraz - zastanawiał si Paul - napomkn ła o Irulanie?" - Zmartwiłam ci - powiedziała Chani. - Nie taki był mój zamiar. - A co było twoim zamiarem? U miechn ła si nie miało, podnosz c na niego wzrok. - Je li si gniewasz, kochany, prosz , nie ukrywaj tego. Paul oparł si z powrotem o wezgłowie. - Mam j oddali ? - spytał. - Jej przydatno
jest teraz ograniczona, a nie podoba mi si to,
czym pachnie jej wycieczka do domu, do zakonu e skiego. - Nie oddalisz jej - powiedziała rzeczowo Chani, nadal masuj c mu nogi. - Wiele razy twierdziłe , e dzi ki niej masz kontakt z naszymi wrogami, e mo esz odczyta ich plany poprzez jej działania. - Ale co kogo obchodzi jej głód macierzy stwa? - My l ,
e mogłoby to pomiesza
szyki nieprzyjaciołom, a Irulan
postawi
w
niezr cznym poło eniu, gdyby uczynił j brzemienn . Z ruchów jej dłoni, masuj cych mu nogi wyczytał, ile kosztowało j to stwierdzenie. Poczuł ucisk w gardle. - Chani, ukochana - powiedział mi kko - przysi głem, e nigdy nie wezm jej do mojego ło a. Dziecko dałoby jej zbyt wielk władz . Chciałaby , eby zaj ła twe miejsce? - Ja nie mam miejsca. - Nieprawda, Sihajo, moja pustynna wiosenko. Sk d ta nagła troska o Irulan ? - To troska o ciebie, nie o ni ! Je li b dzie nosi dziecko Atrydy, jej przyjaciele zw tpi w jej lojalno . Im mniej zaufania b d pokłada w niej nasi wrogowie, tym mniej b dzie nam zagra a . - Jej dziecko mogłoby oznacza twoj
mier - rzekł Paul. - Znasz tutejsze intrygi - gestem
r ki ogarn ł Cytadel . - Musisz mie potomka! - powiedziała matowym głosem. - Oooch! - j kn ł.
A wi c o to chodzi. Chani nie dała mu dziecka. W takim razie kto inny musiał to zrobi . Dlaczego nie Irulana? Takim to torem biegły my li Chani. A dokona si to musi w akcie miłosnym, gdy w Imperium nie wolno było stosowa sztucznych metod. Chani podj ła freme sk decyzj . Po tym spostrze eniu Paul z uwag obserwował twarz Chani. Pod wieloma wzgl dami znał j lepiej ni własn . Widział t twarz rozlu nion w chwilach nami tno ci, widział w słodyczy snu, widywał na niej l k, gniew i al. Zamkn ł oczy i we wspomnieniach pojawiła si Chani - owiana wiosn dziewczynka, piewaj ca, budz ca si ze snu tu obok niego - tak doskonała, e sama jej wizja wystarczała, by go pochłon . W tym marzeniu u miechała si ... zrazu nie miało, potem stawiaj c opór wizji, jak gdyby pragn ła uciec. Zaschło mu w ustach. Przez chwil nozdrza przechwyciły dym spustoszonej przyszło ci, a głos innej wizji nakazywał mu odej ... odej ... odej ... Jego prorocze wizje od dawna ju podsłuchiwały wieczno , łapały strz py obcych j zyków, wsłuchiwały si w kamie i ciało, które nie było jego własnym. Od dnia pierwszego spotkania z okrutnym przeznaczeniem zagl dał w przyszło , ufaj c, e znajdzie pokój. Był przecie sposób. Nie potrafił go sprecyzowa , ale czuł go cał swoj istot - utarta przyszło , cisła w swych
daniach: odej ... odej ... odej ...
Paul otworzył oczy. Chani przestała naciera mu nogi, siedziała teraz bez ruchu - czystej krwi Fremenka. Wci
przygl dał si jej rysom pod bł kitn chust nezhoni, któr w zaciszu ich
komnat cz sto wi zała włosy. Do jej twarzy przylgn ła maska zdecydowania, pradawny i obcy mu sposób my lenia. Freme skie kobiety dzieliły si m czyznami od tysi cy lat - nie zawsze w zgodzie, lecz zawsze znajduj c sposób, by fakt ten nie nabrał niszczycielskiej mocy. I co takiego tajemnie - freme skiego dokonało si w Chani. - Ty mi dasz jedynego nast pc , jakiego pragn - powiedział. - Widziałe to? - nacisk w głosie wskazywał wyra nie, e ma na my li wyroczni . Nie pierwszy ju raz Paul szukał sposobu, by jej wyja ni krucho
proroctwa, uzmysłowi
niezliczone linie Czasu, których zwiewny splot wiła przed nim wizja. Westchn ł, wspominaj c wod zaczerpni t z rzeki w zagł bienie dłoni - dr c , s cz c si mi dzy palcami. Pami nurzała w niej jego twarz. Jak mógł rozezna si w przyszło ciach, gmatwaj cych si coraz bardziej pod presj zbyt wielu wyroczni? - A wi c nie widziałe tego - rzekła Chani. Wizja przyszło ci, niemal ju dla niedost pna, chyba, e kosztem wysiłku, który wys czał ze
ycie - có oprócz smutku mogła im jeszcze pokaza ? Paul czuł, e znalazł si w niego cinnej
strefie przej ciowej, jałowej krainie, gdzie jego uczucia bezwolnie unosiły si , chwiały, wymiatane na zewn trz przez wszechogarniaj cy niepokój. Chani okryła mu nogi mówi c: - Dziedzic rodu Atrydów to nie jest co , co pozostawia si przypadkowi. Ani jednej kobiecie. "Co takiego mogłaby powiedzie matka" - pomy lał Paul. Zastanawiał si , czy lady Jessika nie kontaktowała si z Chani potajemnie. Jego matka my lała wył cznie pod k tem dobra rodu Atrydów. Był to wzorzec zachowania wszczepiony i uwarunkowany w niej przez Bene Gesserit; daj cy o sobie zna nawet teraz, gdy jej moce zwróciły si przeciw zakonowi. - Podsłuchiwała , kiedy Irulana przyszła dzi do mnie - stwierdził oskar ycielsko. - Podsłuchiwałam - przyznała, nie patrz c na niego. Paul przypomniał sobie spotkanie z Irulana. Gdy weszła do rodzinnego salonu, spostrzegł nie doko czon szat na warsztacie tkackim Chani. W komnacie unosił si cierpki smród czerwia, zły odór, który niemal całkiem stłumił cynamonow wo melan u. Kto rozlał nieprzetworzon esencj przyprawow i zostawił j , a weszła w reakcj z dywanem z przyprawowego włókna Efekt był nieszczególny. Przyprawowa esencja rozpu ciła dywan. Tłuste plamy zakrzepły na plaskalnej posadzce w miejscu, sk d usuni to dywan. Paul zamierzał posła
po kogo , kto
sprz tn łby ten brud, ale Hara, ona Stilgara i najbli sza przyjaciółka Chani, w lizgn ła si , by zaanonsowa Irulan . Musiał prowadzi
rozmow
po ród tej wstr tnej woni, niezdolny odsun
od siebie
freme skiego przes du, e złe wonie zwiastuj nieszcz cie. Hara wycofała si , gdy tylko Irulana weszła. "Witaj" - powiedział Paul. Irulana miała na sobie szat z popielatej wielorybiej skóry. Dotkn ła dłoni włosów, poprawiła strój. Widział, e dziwi j jego łagodny ton. Czuł, e przygotowane na to spotkanie gniewne słowa opuszczaj jej umysł w kł bowisku przewarto ciowa . "Zapewne przyszła zameldowa , e zakon e ski utracił resztki moralno ci" - rzekł. "Czy to nie jest niebezpieczne, robi z siebie takiego błazna?" - zapytała. "By błaznem i stwarza niebezpiecze stwo - có za w tpliwa kombinacja" - stwierdził. Renegackie szkolenie Bene Gesserit pozwoliło mu teraz wyczu , e Irulana z trudem panuje nad ch ci , by si wycofa . Ten wysiłek ujawnił si w błysku ukrywanego strachu i Paul poj ł, e otrzymała zadanie, które nie przypadło jej do gustu. "Widz , e troch za wiele oczekuj od ksi nej królewskiej krwi" - powiedział.
Irulana znieruchomiała i Paul u wiadomił sobie, e udało jej si opanowa . "Doprawdy, ci kie brzemi " - pomy lał. Dziwiło go, e prorocze wizje nie ukazały mu nawet przebłysku tej sceny. Ksi na powoli odpr yła si . "Da owładn
si l kom byłoby bezcelowe, odwrót nie
miałby sensu" - zdecydowała. "Pozwoliłe , eby pogoda si ustaliła - powiedziała, pocieraj c ramiona przez sukni . - Jest sucho, a dzi była burza piaskowa. Nie masz zamiaru spowodowa , by kiedykolwiek spadł tu deszcz?" "Nie przyszła chyba rozmawia o pogodzie?" - zauwa ył. Czul, e dał si wci gn
w gr podwójnych znacze . Czy Irulana próbowała przekaza mu
co , czego jej szkolenie nie zezwalało powiedzie otwarcie? Takie odniósł wra enie. Czuł, e nagle porwał go pr d i teraz musi wywalczy sobie drog z powrotem na pewny grunt. "Musz mie dziecko" - powiedziała. Pokr cił głow . "I tak postawi na swoim! - warkn ła. - Je eli b dzie trzeba, znajd innego ojca dla swego dziecka. Przyprawi ci rogi i spróbuj tylko mnie wyda !" "Zdradzaj mnie, z kim chcesz - rzekł - ale adnych dzieci." "Jak mo esz mnie powstrzyma ?" U miechn ł si dobrodusznie. "Ka
poder n
ci gardło, je li do tego dojdzie."
Zamilkła na chwil , wstrz ni ta. W tym momencie Paul wyczuł,
e ich rozmow
podsłuchuje Chani zza ci kich draperii, oddzielaj cych komnaty. "Jestem twoj
on " - wyszeptała Irulana.
"Nie bawmy si w te głupie gierki - powiedział. - Grasz swoj rol , nic ponadto. Oboje wiemy, kto jest moj
on ."
"A ja jestem tylko złem koniecznym" - jej głos nabrzmiał gorycz . "Nie pragn by dla ciebie okrutny." "Ty wybrałe mnie do tej roli." "Nie ja - rzekł Paul. - Wybrało ci przeznaczenie. Twój ojciec ci wybrał. Bene Gesserit ci wybrały. Gildia ci wybrała. A teraz wybrali ci raz jeszcze. Do czego, Irulano?" "Dlaczego nie mog mie twojego dziecka?" "Bo to jest rola, do której ci nie wybrano." "Mam prawo zrodzi królewskiego nast pc ! Mój ojciec był..."
"Twój ojciec był i jest besti . Wiemy oboje, e niemal całkiem stracił kontakt z lud mi, którymi miał włada i których miał chroni ." "Mo e nienawidzono go mniej ni ciebie?" - wypaliła. "Dobre pytanie." - Sardoniczny u miech wygi ł k ciki jego ust. "Mówisz, e nie chcesz by dla mnie okrutny, ale..." "Dlatego wła nie zgadzam si , by wzi ła sobie kochanka. Jakiego zechcesz. Chc , eby mnie dobrze zrozumiała: we kochanka, ale nie przyprowadzaj na mój dwór adnych spłodzonych na boku dzieci. Wypr si takiego dziecka. Nie b d ci ałował adnego romansu, dopóki b dziesz dyskretna... i bezdzietna. Byłbym głupcem, gdybym w tej sytuacji post pował inaczej. Lecz nie nadu ywaj wolno ci, któr ci tak hojnie obdarzam. Gdy idzie o tron, ja decyduj , jaka krew b dzie płyn
w yłach mego nast pcy. Ani Gildia, ani Bene Gesserit nie b d miały na to wpływu. To
jeden z przywilejów, który zdobyłem, kiedy rozgromiłem legiony sardaukarów twojego ojca, tam, na Równinie pod Arrakin." "Wi c sam si o to martw" - Irulana okr ciła si na pi cie i wypadła z komnaty. Paul otrz sn ł si ze wspomnie i skupił uwag na Chani, siedz cej obok niego na ło u. Rozumiał własne ambiwalentne odczucia wobec Irulany, rozumiał te decyzj Chani. W innych okoliczno ciach Irulana i Chani mogłyby si zaprzyja ni . - Co zadecydowałe ? - spytała Chani. - adnego dziecka - odparł. Chani zło yła palec wskazuj cy i kciuk prawej dłoni we freme ski znak krysno a. - Do tego mogłoby doj
- przyznał.
- Nie s dzisz, e dziecko rozwi załoby kłopoty z Irulana? - Tylko głupiec mógłby tak uwa a . - Nie jestem głupia, kochany. Owładn ł nim gniew. - Nigdy nie powiedziałem,
e jeste ! Ale nie rozmawiamy o jakiej
romantycznej powie ci. Ona jest prawdziw imperialnego dworu. Zdolno
cholernej,
ksi n . Wyrosła w ród obrzydliwych intryg
spiskowania ma tak samo we krwi, jak ch
do pisania tych
bzdurnych historyjek! - One nie s bzdurne, kochanie. - By mo e nie s . - Pow ci gn ł gniew i uj ł j za r k . - Przepraszam. Ale w tej kobiecie jest mnóstwo intryg. Intryg w intrygach. Poddaj si jednej z jej zachcianek, a sprowokujesz nast pne. - Czy nie powtarzałam tego tyle razy? - powiedziała Chani łagodnie. - Oczywi cie, e tak. - Spojrzał na ni . - A wi c co tak naprawd próbujesz mi powiedzie ?
Wyci gn ła si przy nim, kład c mu dło na karku. - Ju si zdecydowali, jak z tob walczy - powiedziała. - Irulana a cuchnie tajnymi decyzjami. Paul pogładził jej włosy. Chani grzebała si w brudnych sprawach. Targn ło nim uczucie strasznego przeznaczenia. W duszy rozp tał si wiatr Coriolisa, docieraj c ze wistem w ka dy jej zak tek. Ciało czuło to, czego nigdy nie odkryła wiadomo . - Chani, kochana - szepn ł - czy wiesz, co bym dał, by poło y kres D ihad, by odci
si
od tej przekl tej bosko ci, któr narzuca mi Kwizarat? Zadr ała. - Wystarczy, eby rozkazał - powiedziała cicho. - Och, nie. Nawet, gdybym teraz umarł, moje imi wiodłoby ich dalej. Gdy pomy l , e imi Atrydów zwi zało si z t religijn jatk ... - Ale jeste Imperatorem! Zdołałe ... - Jestem pionkiem. Nimb bosko ci ma pewn wad : tak zwany "Bóg" nie panuje ju nad niczym. Za miał si gorzko. Czuł, jak przyszło których nawet nie nił. Jego ja
spogl da wstecz, na niego, poprzez dynastie, o
łkała, odepchni ta na bok, oderwana od kr gów Losu - tylko jego
imi przetrwało. - Zostałem wybrany - powiedział. - Mo e w chwili narodzin... z pewno ci zanim spytano mnie o zdanie. Zostałem wybrany. - Wi c zmie to. Zacisn ł rami wokół jej barku. - W swoim czasie, kochana. Daj mi jeszcze troch czasu. Niewypłakane łzy piekły go w oczach. - Powinni my wróci do siczy Tabr - powiedziała Chani. - W tym kamiennym pałacu zbyt wiele jest rzeczy, z którymi trzeba walczy . Przytakn ł ruchem głowy, pocieraj c brod o liski materiał chusty spinaj cej jej włosy. Koj cy, przesi kni ty przypraw zapach Chani wypełnił mu nozdrza. Sicz. Fascynowało go to pradawne słowo z j zyka Chakobsa: miejsce ucieczki i schronienia w niebezpiecznych czasach. Za spraw
Chani zat sknił do otwartej pustyni, niezm conych
przestrzeni, gdzie nadchodz cy wróg widoczny był z daleka. - Plemiona oczekuj , e Muad' Dib do nich wróci. - Uniosła głow , by na niego spojrze . Nale ysz do nas. - Nale
do wizji - wyszeptał.
My lał o D ihad, o mieszaniu si genów przez parseki i o wizji, która mówiła mu, jak mógłby z ni sko czy . Czy ma zapłaci t cen ? Cała nienawi
wyparowałaby, wygasła jak
ognisko: w gielek po w gielku. Ale... Och! Ta straszliwa cena! "Nigdy nie chciałem by bogiem - my lał. - Chciałem tylko znikn
jak ostatnia kropla rosy
przyłapana przez poranek. Chciałem uciec aniołom i pot pie com. Sam... jak gdybym został przeoczony." - Wrócimy do siczy? - nalegała Chani. - Tak - szepn ł. I pomy lał: "Musz zapłaci t cen ". Chani westchn ła gł boko, układaj c si przy nim. "Zmarnowałem mnóstwo czasu" - pomy lał. Zrozumiał, jak bardzo dał si osaczy nakazom miło ci i D ihad. Czym było jedno ycie - niewa ne, jak ukochane - w porównaniu do tych, które miała zabra D ihad? Czy jedno cierpienie mogło przewa y udr ki tysi cy? - Kochany? Poło ył jej r k na ustach. "Sam ust pi - pomy lał. - Umkn , póki jeszcze mam sił , odlec tak daleko, e nawet ptak mnie nie dojrzy." Nawet owa my l była blu nierstwem i wiedział o tym. D ihad pod y za jego duchem. Co mógłby odpowiedzie ? Jak si tłumaczy , skoro ludzie osadzali go z przera aj c , prymitywn głupot ? Kto mógł go zrozumie ? "Chciałem tylko obejrze
si
i powiedzie : Macie! Takie istnienie nie zdoła mnie
zatrzyma . Patrzcie! Znikam! adne wi zy czy sieci wymy lone przez ludzi ju nigdy mnie nie skr puj . Wypieram si mojej religii! Ta chwila chwaty nale y do mnie! Jestem wolny!" Có za puste słowa! - Wczoraj widziano wielkiego czerwia koło Muru Zaporowego - powiedziała Chani. Mówi , e miał ponad sto metrów długo ci. Tak wielkie rzadko ju pojawiaj si w tej okolicy. My l , e odstrasza je woda. Ludzie mówi , e ten przybył wezwa Muad' Diba do powrotu na pustyni . - Uszczypn ła go w pier . - Nie miej si ze mnie! - Nie miej si . Paul, zadziwiony trwało ci freme skiego mitu, poczuł skurcz serca - to dała o sobie zna adab - władcza pami , rzecz ci
ca na całym jego yciu. Przypomniał sobie pokój dziecinny na
Kaladanie... ciemna noc w kamiennej komnacie... wizja... To była jedna z jego pierwszych chwil jasnowidzenia. Czuł, jak jego umysł zanurza si w wizji poprzez zamglony obłok pami ci, wizj wewn trz wizji. Dojrzał sznur Fremenów w szatach pokrytych kurzem. Szli przez przeł cz w wysokich skałach. Nie li długie, owini te płótnem brzemi .
I w tej wizji usłyszał, jak sam mówi: "Było cudownie... A najcudowniejsza była ty..." Adab uwolniła go. - Jeste taki cichy - szepn ła Chani. - Co si stało? Paul wzdrygn ł si . Usiadł, odwracaj c twarz. - Jeste zły, bo byłam na skraju pustyni. Potrz sn ł głow bez słowa. - Poszłam, bo chc mie dziecko - powiedziała. Paul nie był w stanie przemówi . Czuł, jak pochłon ła go surowa moc pierwotnej wizji. Straszne przeznaczenie! W tej chwili całe jego ycie było gał zi rozchwian zerwaniem si ptaka... a tym ptakiem była szansa. Wolna wola "Uległem pokusie widzenia przyszło ci" - pomy lał. Miał wra enie, e ulegaj c tej pokusie pozwolił, by ycie wkroczyło na prost
cie k . "Czy
to mo liwe - my lał - by wyrocznia nie ukazywała przyszło ci? Czy mo e by tak, e prorok stwarza przyszło ?" Czy to on skierował swoje ycie w sie utajonych nici, czy te dał si wpl ta w to dawne przebudzenie, stał si ofiar paj czej przyszło ci, która nawet w tej chwili na niego nacierała? Wpadł mu do głowy aksjomat Bene Gesserit: "Posługiwa si nieujarzmion moc , to znaczy niesko czenie uwra liwia si na działanie jeszcze wi kszych mocy." - Wiem, e to ci gniewa. - Chani dotkn ła jego ramienia. - To prawda, e plemiona powróciły do starych obrz dków i krwawych ofiar, ale ja nie brałam w tym udziału. Paul wci gn ł gł boko powietrze. Rw cy nurt wizji rozproszył si , stał si rozległ , cich przestrzeni , w której przemieszczały si pr dy wci gaj ce go z sił , jakiej nie mógł sprosta . - Prosz - błagała Chani. - Chc dziecka, naszego dziecka. Czy to takie straszne? Paul pogłaskał r k , która go dotykała i odsun ł si . Wstał z łó ka, zgasił kule wi toja skie, podszedł do drzwi balkonowych i odsun ł zasłony. Mógł tu wtargn
co najwy ej
zapach pustyni. Przed oczyma Imperatora wspinał si w nocne niebo pozbawiony okien mur. Ksi ycowe wiatło padało uko nie na osłoni ty ogród, wypr one na warcie szerokolistne drzewa, mokr ziele . W rybnym stawie, po ród li ci i w wychylaj cych si z cienia jasnych plamach kwietnej bieli odbijały si gwiazdy. Przez moment Paul zobaczył ten ogród oczyma Fremena: obcy, gro ny, wr cz niebezpieczny w swym marnotrawstwie wody. Pomy lał o sprzedawcach wody, których profesj zniszczył sw hojno ci . Nienawidzili go. Zabił przeszło . Byli te inni. Nawet ci, którzy musieli dawniej walczy o ka dy grosz na zakup cennej wody, nienawidzili go za to, e zmienił stare obyczaje. W miar , jak wprowadzany w ycie przez
Muad' Diba program ekologiczny zmieniał krajobraz planety, narastał w ród ludzi opór. Czy nie było zarozumiało ci s dzi , e zdoła przekształci cał planet , doprowadzi do tego, e wszystko b dzie rosło, kiedy i gdzie rozka e? Nawet, gdyby mu si udało, co z czekaj cym wokoło wszech wiatem? Mo e wszech wiat bał si takiego traktowania? Gwałtownie zaci gn ł zasłony i wył czył wentylatory. Obrócił si ku Chani, czuj c, e ona czeka na niego w ciemno ci. Jej pier cienie wody podzwaniały jak ebracze dzwonki pielgrzymów. Po omacku ruszył w stron tego d wi ku, a spotkał jej wyci gni te ramiona. - Kochany - wyszeptała - zmartwiłam ci ? Tul c go, zamykała w ramionach przyszło . - Nie ty - powiedział. - Och, nie ty.
Pojawienie si
Zjawiska Polowego tarcz i rusznic laserowych, których spotkanie
powoduje wybuch zabójczy zarówno dla atakuj cego, jak i wszystkich znajduj cych si w pobli u, wyznaczyło obecne determinanty technologu uzbrojenia. Nie musimy tu zagł bia
si
w
szczególn rol atomistyki. Fakt, ze ka dy ród w moim Imperium mo e do tego stopnia rozwin swój arsenał j drowy, e b dzie w stanie zniszczy bazy planetarne najmniej pi dziesi ciu innych rodów, wywołuje pewne zaniepokojenie, to prawda. Lecz ka dy z nas opracował program zapobiegawczy, który zapewnia mu niszcz cy odwet. Gildia i Landsraad maj
sposoby, by
trzyma w szachu te siły. Nie, mnie niepokoi koncepcja wykorzystania ludzi jako szczególnego rodzaju broni. To autentycznie nieograniczone pole do popisu, nad który m pracuje ju kilka sił. Muad'Dib: Wykład w Akademii Wojennej (według "Kroniki Stilgara")
Starzec stał w drzwiach swego domu, spogl daj c w dal bł kitnymi w bł kicie oczyma, w których czaiła si ta wrodzona nieufno , jak wszyscy ludzie pustyni ywili w stosunku do obcych. Gł bokie bruzdy zniekształciły k ciki jego ust, widocznych spod siwej brody. Nie miał na sobie filtrfraka. Fakt, e to ignorował, a tak e oboj tno
wobec faktu, i wilgo ucieka z domu
przez otwarte drzwi, był zaskakuj cy. Scytalus skłonił si , czyni c powitalny znak spiskowców. Gdzie zza pleców starca dobiegło zawodzenie rebeki, na której atonalnymi dysonansami kto grał muzyk semuty. W zachowaniu starego nie było ladu narkotycznego ot pienia, a zatem semuta była słabo ci kogo innego. Scytalusowi wydało si jednak dziwne, e natkn ł si w tym miejscu na tak wyrafinowany nałóg. - Pozdrowienia z daleka - powiedział, rozci gaj c w u miechu płask twarz, któr przyj ł na to spotkanie. Zdał sobie spraw , e stary mo e rozpozna t twarz. Tu, na Diunie, niektórzy starsi Fremeni znali niegdy Duncana Idaho. Uznał, e wybór, który dot d wydawał mu si zabawny, mo e okaza si pomyłk . Nie o mielił si jednak tutaj zmienia rysów. Nerwowo zerkn ł w gór i w dół ulicy. Czy ten staruch nigdy nie poprosi go do rodka? - Czy znasz mego syna? - zapytał starzec. To przynajmniej było jedno z haseł. Scytalus udzielił wła ciwej odpowiedzi, cały czas obserwuj c otoczenie, baczny na jakikolwiek niepokoj cy znak. Nie podobało mu si to miejsce. Dom, przed którym stał, zamykał lep uliczk . Wszystkie domy tutaj zbudowano dla weteranów D ihad. Tworzyły wspólnie jedno z przedmie
Arrakin, rozci gaj ce si poza Tiemag, a do
Basenu Imperialnego.
ciany domów wytyczały ulic
gładkimi płaszczyznami brunatnego
plazmeldu, przerywanymi tylko gł bokimi cieniami uszczelnianych drzwi. Tu i ówdzie kto pokrył ciany plugawymi bazgrołami. Przed nosem Scytalusa kto kred obwie cił, e niejaki Beris przywlókł na Arrakis brzydk chorob , która pozbawiła go m sko ci. - Przyszedłe z kim ? - spytał starzec. - Sam - odparł Scytalus. Stary odchrz kn ł, cho nadal irytuj co si wahał. "Cierpliwo ci" - uspokajał sam siebie Scytalus. Ta metoda nawi zywania kontaktu ł czyła si z pewnym ryzykiem. Mo e stary miał jaki powód, by tak, a nie inaczej si zachowywa . Cho pora była wła ciwa. Blade sło ce wisiało prawie dokładnie w zenicie. Ludzie z tej dzielnicy siedzieli pozamykani w domach, przesypiaj c najgor tsz cz
dnia.
"Mo e stary obawia si nowego s siada?" - zastanawiał si Scytalus. Wiedział, e przyległy dom przyznano Otheymowi, ongi członkowi fedajkinów, siej cych groz komandosów mierci Muad' Diba. A Bid az, karzeł - katalizator, czekał u Otheyma Scytalus spojrzał znów na starego. Zauwa ył pusty r kaw, zwisaj cy z lewego ramienia Fremen wygl dał na człowieka przywykłego do rozkazywania. Z pewno ci nie dekował si na tyłach D ihad. - Czy mog pozna imi swego go cia? - spytał. Scytalus zdusił westchnienie ulgi. Wi c mimo wszystko miał zosta przyj ty. - Jestem Zaal - podał imi nadane mu na czas misji. - A ja Farok - powiedział stary. - Dawniej baszar Dziewi tego Legionu D ihad. Czy to ci cokolwiek mówi? Scytalus usłyszał gro b w jego słowach. - Urodziłe si w siczy Tabr, jako poddany Stilgara. Farok odpr ył si , odsłonił drzwi. - Witaj w moim domu - rzekł. Scytalus w lizgn ł si do cienistego atrium. Podłoga pokryta była bł kitn mozaik , a na cianach l nił wyci ty w krysztale ornament. Za atrium znajdował si kryty dziedziniec. wiatło wpuszczane przez przejrzyste filtry opalizowało tak srebrzy cie, jak nocna biel Pierwszego Ksi yca. Za jego plecami drzwi wej ciowe zapadły w uszczelnienia. - Płynie w nas szlachetna krew - powiedział Farok, prowadz c w kierunku dziedzi ca - Nie byli my wyrzutkami. Nie mieszkali my w adnej dziurze w grabenie... jak ta! Mieli my porz dn sicz w Murze Zaporowym, nad Grani Habbanja Jeden czerw doniósłby nas w Kedem, w serce pustyni.
- Nie tak jak teraz - zgodził si Scytalus, odgaduj c, co przywiodło Faroka do udziału w spisku. Fremen t sknił do dawnych czasów, dawnego ycia. Weszli na dziedziniec. Scytalus u wiadomił sobie, niech ci
e Farok zmaga si
z
ywiołow
do swojego go cia. Fremeni nie ufali oczom, które pozbawione były bł kitnego
spojrzenia ibada. Mówili, e oczy poza wiatowców nie s wła ciwie zogniskowane, widz rzeczy, których nie powinny widzie . Muzyka semuty urwała si , gdy weszli. Zamiast niej zagrała teraz baliseta: najpierw dziewieciostrunowy akord, potem czyste nuty piosenki znanej na planetach układu Narad . Gdy oczy przywykły do
wiatła, Scytalus zauwa ył po prawej młodego chłopaka,
siedz cego ze skrzy owanymi nogami na niskiej otomanie w łukowatej wn ce. Oczodoły młodzie ca były puste. Z owym niesamowitym wyczuciem lepca zacz ł piewa w chwili, gdy spocz ło na nim spojrzenie Tancerza Oblicza. Głos miał wysoki i d wi czny. Wiatr wymiótł ziemi precz I wymiótł niebo precz I ludzi te ! Kim jest ten wiatr? Wod dumne drzewa pij Zamiast ludzi, co nie yj . Poznałem wiatów za wiele, Ludzi za wiele, Wichur za wiele, Za wiele drzewa. Scytalus zorientował si , e słowa pie ni zostały pozmieniane. Fa - rok odci gn ł go od młodzie ca i powiódł pod arkadami na przeciwległ stron , wskazuj c poduszki rzucone na mozaikow posadzk . Mozaik uło ono w obraz ławicy wodnych stworze . - Na tamtej poduszce zasiadał w siczy Muad' Dib. - Farok wskazał okr gły, czarny puf. Teraz spocznij ty. - Jestem twoim dłu nikiem. - Scytalus zapadł si w czarn mi kko . U miechn ł si . Farok był m dry. M drzec mówi o lojalno ci, nawet gdy słucha pie ni pełnych ukrytych znacze i słów nios cych tajne przesłania. Któ mógł zaprzeczy straszliwej mocy Imperatora - tyrana? - Czy nie przeszkadza ci muzyka mego syna? - Farok wypowiadał słowa w interwałach pie ni, nie łami c metrum. Scytalus poprawił poduszk przed sob i oparł si o chłodn kolumn .
- Lubi muzyk - rzekł. - Mój syn stracił oczy zdobywaj c Narad - powiedział Farok. - Leczono go tam i powinien był tam zosta . adna nasza kobieta nie zechce go takim. To nie jest mieszne wiedzie , e mam w układzie Narad wnucz ta, których zapewne nigdy nie zobacz . Czy znasz planety Narad u, Zaal? - W młodo ci byłem tam na tournee z grup podobnych mi Tancerzy Oblicza - odparł Scytalus. - Jeste
wi c Tancerzem Oblicza - rzekł Farok. - Zastanawiały mnie twoje rysy.
Przypominaj mi człowieka, którego kiedy tu znałem. - Duncana Idaho? - Tak, jego. Mistrza miecza na ołdzie obecnego Imperatora. - Powiadaj , e został zabity. - Tak powiadaj - potwierdził Farok. - Czy jeste wi c naprawd m czyzn ? Słyszałem o Tancerzach Oblicza, e... - Wzruszył ramionami. - Jeste my jadacha skimi hermafrodytami - wyja nił Scytalus - przybieraj cymi dowoln płe . W tej chwili jestem m czyzn . Farok zagryzł wargi w zamy leniu. - Mam kaza przynie
co orze wiaj cego? yczysz sobie wody? Mro onych owoców? -
spytał. - Wystarczy rozmowa - powiedział Scytalus. - yczenie go cia jest rozkazem - rzekł Farok, sadowi c si naprzeciwko na poduszce. - Błogosławiony niech b dzie Abu d' Dhur, Ojciec Niesko czonych cie ek Czasu - rzekł Scytalus. "No! - pomy lał. - Powiedziałem mu wyra nie, e przychodz od Nawigatora Gildii i przynosz jego czapk - niewidk ." - Po trzykro błogosławiony - odparł Farok, składaj c r k na kolanie w rytualnym ge cie. Dło miał star , oplecion g st sieci
ył.
- Obiekt widziany z oddali ujawnia tylko swe ogólne cechy. - Scytalus dał do zrozumienia, e chce rozmawia o twierdzy Imperatora, czyli Cytadeli. - To, co jest ciemne i złe, jawi si złym z ka dej odległo ci. - Farok doradzał zwłok . "Dlaczego?" - zastanawiał si Scytalus. Zapytał jednak: - W jaki sposób twój syn stracił oczy? - Obro cy Narad u u yli spopielacza skał - odparł Farok. - Mój syn był zbyt blisko. Przekl ta technika j drowa! Spopielacz skał winien by zakazany przez prawo.
- Taka rzecz wymyka si istocie prawa - przyznał Scytalus. "Spopielacz skał w układzie Narad u! - my lał. - Nic nam nie doniesiono. Po co ten stary mówi o spopielaczu tutaj?" - Proponowałem, e kupi mu tleilaxa skie oczy od waszych mistrzów - ci gn ł Farok. Ale w legionach kr y opowie , e tleilaxa skie oczy zniewalaj tych, którzy je nosz . Mój syn powiedział, e takie oczy s z metalu, a on ma ywe ciało, wi c taki zwi zek musi by grzeszny. - Cechy obiektu musz pozostawa w zgodzie z jego przeznaczeniem. - Scytalus usiłował skierowa rozmow z powrotem na dane, których szukał. Usta Faroka zacisn ły si , lecz skin ł głow . - Mów otwarcie, czego chcesz - powiedział Farok. - Musimy pokłada ufno
w twoim
Nawigatorze. - Czy byłe kiedy wewn trz Imperialnej Cytadeli? - zagadn ł Scytalus. - Byłem tam na uczcie z okazji zwyci stwa nad układem Molitor. Pomimo najlepszych ixia skich grzejników, zimno było w ród wszystkich tych kamieni. Poprzedniej nocy spali my na tarasie wi tyni Alii. Wiesz, ona ma tam drzewa. Drzewa z wielu planet My, baszarowie, przyodziani byli my w najlepsze zielone szaty, a nasze stoły stały osobno. Pili my i jedli my za wiele. Byłem zgorszony tym, co tam widzałem. Przyszli w drowni kalecy, wlok cy si o kulach. Nie s dz , eby nasz Muad' Dib wiedział, jak wielu m czyzn okaleczył. - Nie podobała ci si uczta? - Scytalus słyszał o freme skich orgiach, podsycanych przez piwo przyprawowe. - Nie była taka, jak ł czenie si naszych dusz w siczy - rzekł Farok. - Nie było tau. Dla zabawy ołnierze mieli niewolnice, a m czy ni snuli opowie ci o bitwach i ranach. - A wi c byłe wewn trz tej wielkiej sterty kamieni. - Muad' Dib wyszedł do nas na taras - mówił Farok. - Powiedział: "Przychylno ci losu dla nas wszystkich". Powitalna formuła z pustyni w tamtym miejscu! - Znasz poło enie jego prywatnych komnat? - spytał Scytalus. - Gdzie w rodku - powiedział Farok. - Gdzie gł boko w rodku. Mówiono mi, e on i Chani yj wewn trz murów Cytadeli na wzór koczowników. Na publiczne audiencje Muad' Dib przychodzi do Wielkiej Sali. Ma sale audiencyjne i oficjalne miejsca spotka , całe skrzydło dla swojej osobistej ochrony, miejsca ceremonii i wewn trzny sektor ł czno ci. Mówiono mi, e gł boko w podziemiach fortecy jest sala, gdzie trzyma karłowatego czerwia, otoczonego fos z wod , która mo e go otru . To tam czyta przyszło . "Mity spl tane z faktami" - pomy lał Scytalus. - Wsz dzie towarzyszy mu aparat rz dowy - gorzko rzucił Farok. - Urz dnicy, wita i wita wity. Ufa tylko tym, którzy, jak Stilgar, byli mu bardzo bliscy za dawnych dni.
- Tobie nie - wtr cił Scytalus. - My l , e zapomniał o moim istnieniu. - Któr dy wchodzi i wychodzi, kiedy opuszcza gmach? - Miał małe l dowisko ornitopterów, wystaj ce z wewn trznego muru. Mówi ,
e
Muad' Dib nie pozwala nikomu innemu trzyma sterów przy l dowaniu. Trzeba by mistrzem, mówi , gdy najmniejszy bł d str ci maszyn w dół po gładkim urwisku muru, wprost do jednego z tych jego przekl tych ogrodów. Scytalus pokiwał głow . To była niew tpliwie prawda. Powietrzne wej cie do kwater Imperatora daje pewne bezpiecze stwo. A wszyscy Atrydzi byli wietnymi pilotami. - U ywa ludzi do przenoszenia dystansowych przekazów - ci gn ł Farok. - To poni aj ce, wszczepia ludziom translatory falowe. Głos człowieka winien by jego własno ci , podlega tylko jemu. Nie powinien brzmie ukrytymi przesłaniami innego człowieka. Scytalus wzruszył ramionami. Wszyscy mo ni u ywali w tych czasach dystransów. Trudno było przecie przewidzie , jakie przeszkody mog zosta postawione miedzy nadawc a adresatem. Dystrans spełniał wymagania politycznej tajno ci, bo stosowano w nim minimalne zafałszowania naturalnych wzorców głosowych, które mo na było niesłychanie pogmatwa . - Nawet jego poborcy podatkowi posługuj si t metod - alił si Farok. - W moich czasach dystransy wszczepiano tylko ni szym zwierz tom. "Ale dane fiskalne musz by zachowane w tajemnicy - pomy lał Scytalus. - Niejeden rz d upadł dlatego, e ludzie odkryli rzeczywiste rozmiary jego oficjalnych dochodów." - Co s dz teraz freme skie kohorty o D ihad Muad' Diba? - spytał. - Nie protestuj , gdy czyni si boga z ich władcy? - Wi kszo - My l
z nich nawet si nad tym nie zastanawia - odparł Farok.
o D ihad, tak jak ja o niej my lałem. Wojna jest ródłem niecodziennych
do wiadcze , przygód, łupów. Ta grabe ska nora, w której mieszkam - machn ł r k w stron dziedzi ca - kosztuje sze dziesi t lid przyprawy. Dziewi dziesi t kontarów! Był czas, kiedy nie potrafiłbym nawet wyobrazi sobie takich bogactw. - Potrz sn ł głow . "Dziewi dziesi t kontarów - my lał Scytalus. - Jakie to dziwne. Wielkie bogactwo, to pewne. Nora Faroka byłaby pałacem na wielu innych planetach, ale wszystko jest wzgl dne, nawet kontar. Czy Farok na przykład wie, sk d wzi ła si
miara takiej ilo ci przyprawy? Czy
kiedykolwiek pomy lał sobie, e półtora kontara limitowało dawniej obci enie wielbł da? Pewnie nie. Farok prawdopodobnie nigdy nawet nie słyszał o wielbł dach ani o Złotym Wieku Ziemi." Wtapiaj c si w rytm melodii, któr brzmiała baliseta syna, Farok mówił:
- Miałem krysnó , taliony wody na dziesi
litrów, własn lanc , która kiedy nale ała do
mojego ojca, serwis do kawy i flaszk z czerwonego szkła, starsz , ni si gała pami
siczy.
Miałem udział w naszych zbiorach przyprawy, lecz nie miałem pieni dzy. Byłem bogaty i nie wiedziałem o tym. Dwie ony miałem: jedn niepozorn i drog memu sercu, drug głupi i upart , ale o twarzy i kształtach anioła. Byłem freme skim naibem dosiadaj cym czerwia, panem lewiatana i panem piasku. Chłopak po drugiej stronie dziedzi ca mocniej uderzył w struny. - Wiedziałem wiele rzeczy, nie my l c o nich na co dzie - ci gn ł Farok. - Wiedziałem, e gł boko pod piaskiem pustyni jest woda, trzymana tam w niewoli przez male kie stworzyciele. Wiedziałem, e moi przodkowie składali dziewice w ofierze dla Szej-huluda... zanim Liet - Kynes nie kazał im tego zaprzesta . Widziałem klejnoty w paszczy czerwia. Moja dusza miała czworo drzwi i wszystkie je potrafiłem otwiera . Zamilkł, pogr ywszy si w my lach. - Wtedy zjawił si Atryda i jego matka - wied ma - powiedział Scytalus. - Zjawił si Atryda - przytakn ł Farok. - Ten, którego mi dzy sob zwali my Usulem. Takie miał sekretne, siczowe imi . Nasz Muad' Dib, nasz Mahdi! I gdy wezwał nas na D ihad, byłem jednym z tych, którzy pytali: "Dlaczego mam i
walczy ? Nie mam tam przecie
krewnych." Ale inni młodzi poszli - przyjaciele, druhowie mego dzieci stwa. A wróciwszy mówili o czarach, o mocy tego atrydzkiego zbawcy. Pokonał naszych wrogów - Harkonnenów. Liet Kynes, który przyobiecał nam raj na naszej planecie, obdarzył go swoim błogosławie stwem. Mówiło si , e Atryda przybył odmieni nasz wiat i nasz wszech wiat, e on jest tym, za spraw którego złoty kwiat rozkwitnie po ród nocy. Farok podniósł r ce i przyjrzał si swoim dłoniom. - Ludzie wskazywali na Pierwszy Ksi yc i mówili: ' Tam jest jego dusza". I tak nazwano go Muad' Dibem. Nie pojmowałem tego wszystkiego. Opu cił dłonie, patrz c poprzez dziedziniec na syna. - W mojej głowie nie było my li. My li były tylko w mym sercu i brzuchu, i l d wiach. Tempo muzyki wzrosło. - Wiesz, dlaczego zaci gn łem si na D ihad? - Spojrzenie starych oczu spocz ło na Scytalusie. - Usłyszałem, e jest co , co nazywa si morze. Bardzo trudno uwierzy w morze, gdy yło si tylko w ród naszych wydm. Nie mamy mórz. Ludzie Diuny nigdy nie widzieli morza. Mamy oddzielacze wiatru. Zbierali my wod na wielk przemian , któr przyrzekł nam Liet Kynes, przemian , któr Muad' Dib czyni skinieniem r ki. Mogłem wyobrazi sobie kanat - wod płyn c rowem poprzez l d. St d mój umysł mógł stworzy obraz rzeki. Ale morze?
Farok wpatrywał si w przezroczysty strop nad dziedzi cem, jak gdyby chciał zbada rozci gaj cy si za nim wszech wiat - Morze - powiedział cicho. - To było wiele wi cej, ni mógł wyobrazi sobie mój umysł. A ludzie, których znałem, mówili, e widzieli ten cud. My lałem, e kłamali, chciałem przekona si sam. Dlatego si zgłosiłem. Chłopak dobył z balisety gło ny ko cowy akord i zaraz podj ł now pie
o zaskakuj co
faluj cym rytmie. - Znalazłe swoje morze? - spytał Scytalus. Stary tak długo milczał, a Scytalusowi zdało si , e Fremen go nie dosłyszał. Muzyka balisety wznosiła si wokół nich i opadała jak ruch morskich pływów. Farok oddychał tym rytmem. - Sło ce zachodziło - powiedział. - Taki zachód sło ca mógł namalowa który ze starych mistrzów. Miał w sobie czerwie , tak jak szkło mojej flaszki. Miał złoto... bł kit... To było na planecie, któr
zw
Enfeil; tam powiodłem mój legion do zwyci stwa. Przeszli my górsk
przeł cz, gdzie powietrze było a mdłe od wody. Z trudem mogłem oddycha . A w dole, u moich stóp, było to, o czym opowiadali mi przyjaciele: woda - tak daleko, jak si gałem okiem i jeszcze dalej. Pomaszerowali my ku niej w dół. Wszedłem do niej i piłem. Była gorzka, poczułem si chory. Ale cud tej wody nigdy mnie nie opu cił. Scytalus zdał sobie nagle spraw , e wraz ze starym Fremenem odczuwa l k. - Zanurzyłem si w tamtym morzu. - Farok patrzył w dół, na morskie stwory pl saj ce w płytkach posadzki. - Jaki człowiek pogr ył si w tej wodzie... inny si z niej wyłonił. Czułem, e pami tam przeszło , jakiej nigdy nie było. Rozgl dałem si zaakceptowa
wokół oczyma, które mogły
wszystko... zupełnie wszystko. Zobaczyłem ciało w wodzie - trupa jednego z
obro ców, których my zabili. W pobli u na wodzie unosił si pie , kawałek wielkiego drzewa. Mog zamkn
teraz oczy i widz ten pie . Z jednego ko ca był poczerniały od ognia. I był jeszcze
w tej wodzie strz p odzie y - wła ciwie ółty gałgan... podarty i brudny. Patrzyłem na wszystkie te rzeczy i zrozumiałem, dlaczego si tam znalazły. Dla mnie, abym je zobaczył. Farok odwrócił si z wolna i spojrzał Scytalusowi w oczy. - Wiesz, wszech wiat jest nie doko czony - rzekł. "Ten stary to gaduła, ale jednocze nie bardzo wnikliwy i m dry" - pomy lał Scytalus i powiedział: - Widz , e zrobiło to na tobie gł bokie wra enie. - Jeste Tleilaxaninem - rzekł Farok. - Widziałe wiele mórz. Ja widziałem tylko to jedno, ale wiem o morzach co , czego ty nie wiesz. Scytalus poczuł, jak dziwny niepokój chwyta go za gardło.
- Matka Chaosu narodziła si z morza - powiedział Farok. - Kwizar Tafwid stał obok, gdy wyszedłem ociekaj cy z tamtej wody. Nie wszedł do morza. Stał na piasku... to był mokry piasek... z kilkoma lud mi, którzy si bali. Patrzył na mnie oczyma, które dostrzegły, e poznałem co , co jemu nie było dane. Stałem si morskim stworzeniem i przera ałem go. Morze uleczyło mnie z D ihad i my l , e on to wła nie zobaczył. Scytalus u wiadomił sobie, e w trakcie tej opowie ci muzyka ucichła. Irytowało go, e nie mógł dokładnie okre li chwili, w której zamilkła baliseta. Jak gdyby to miało jakikolwiek zwi zek z opowiadaniem, Farok dodał: - Ka da brama jest strze ona. Nie ma drogi do twierdzy Imperatora. - I to jest jej słabo
- powiedział Scytalus. Farok spojrzał na niego, wyci gaj c szyj .
- Jest do niej wej cie - wyja nił Tancerz Oblicza. - Fakt, e wi kszo
ludzi - wł czaj c,
mam nadziej . Imperatora - wierzy, i jest inaczej, działa na nasz korzy . Potarł wargi, czuj c obco
twarzy, któr przywdział. Milczenie instrumentu rozstrajalo go.
Czy oznaczało, e syn Faroka sko czył nadawa ? Naturalnie, była to jedna z metod: informacja skondensowana i przekazana w muzyce. Odci ni ta w układzie nerwowym Scytalusa, mogłaby we wła ciwym momencie zosta zaktywizowana przez dystrans umieszczony w korze nadnercza. Po tym wszystkim stałby si pojemnikiem pełnym nieznanych słów, naczyniem, z którego wylewaj si dane: ka da konspiracyjna komórka tu, na Arrakis, ka de nazwisko, ka de hasło kontaktowe wszystkie istotne wiadomo ci. Dysponuj c nimi, mogliby dosta
si
na Arrakis, porwa
czerwia i rozpocz
cykl
melan owy gdzie poza zasi giem władzy Muad' Diba. Mogliby złama monopol, tak jak złami Muad' Diba. Wiele mogliby zdziała przy pomocy tych informacji. - Mamy tu t kobiet - powiedział Farok. - Chcesz j teraz zobaczy ? - Widziałem j - odparł Scytalus. - Przyjrzałem jej si uwa nie. Gdzie ona jest? Farok pstrykn ł palcami. Chłopak uj ł rebek i poci gn ł po niej smyczkiem. Instrument za - łkał muzyk semuty. Jakby przyci gni ta d wi kami, w drzwiach za jego plecami, pojawiła si młoda kobieta w bł kitnej szacie. Narkotyczne ot pienie zasnuło jej oczy, całkiem niebieskie oczy ibada. Była Fremenk uzale nion od przyprawy, a teraz jeszcze schwytan w kleszcze za wiatowego nałogu. Jej wiadomo
pogr yła si gł boko w semucie, zagubiła si w ekstazie, daj c si unie
muzyce.
- Córka Otheyma - powiedział Farok. - Mój syn dał jej narkotyk w nadziei, e zdob dzie kobiet z naszego Ludu mimo swej lepoty. Jak widzisz, zwyci stwo przyniosło mu pustk . Semuta zabrała to, co pragn ł uzyska . - Jej ojciec nie wie o tym? - spytał Scytalus.
- Nawet ona nie wie - rzekł Farok. - Mój syn karmi j fałszywymi wspomnieniami, którymi sama przed sob tłumaczy te wizyty. My li, e jest w nim zakochana. Jej rodzina w to wierzy. S li, bo przecie nie jest pełnym sił m czyzn , ale oczywi cie nie b d si wtr ca . Muzyka stopniowo ucichła. Przywołana gestem młodzie ca, dziewczyna usadowiła si przy nim i nachyliła bli ej, by słysze , co do niej szepce. - Co z ni zrobicie? - zapytał Farok. Scytalus zbadał wzrokiem dziedziniec. - Kto jeszcze jest w tym domu? - zainteresował si . - Wszyscy jeste my tutaj - rzekł Farok. - Nie powiedziałe mi, co zamierzacie zrobi z t kobiet . Mój syn chciałby to wiedzie . Scytalus wyci gn ł przed siebie praw r k , jak gdyby miał zaraz odpowiedzie . Z r kawa szaty wystrzeliła błyszcz ca igła i wbiła si w kark Faroka.
adnych krzyków, adnej zmiany
pozycji. Farok b dzie martwy w ci gu minuty, lecz teraz siedział bez ruchu, zmro ony trucizn w dle. Scytalus wstał powoli i podszedł do lepego muzyka. Chłopak wci
szeptał do kobiety,
gdy trafiła we igła. Scytalus uj ł dziewczyn
za rami
i delikatnie j
podci gn ł, zmieniaj c sw
powierzchowno , nim zd yła na niego spojrze . Wyprostowała si , podniosła na niego oczy. - O co chodzi, Farok? - spytała. - Mój syn jest zm czony i musi odpocz
- powiedział Scytalus. - Chod . Wyjdziemy
tylnym wyj ciem. - Tak miło nam si rozmawiało - powiedziała. - My l , e przekonałam go, eby przyj ł tleilaxa skie oczy. Dzi ki nim znów stałby si m czyzn . - Czy nie mówiłem o tym wiele razy? - spytał Scytalus, prowadz c j do izby na tyłach domu. Jego głos, co zauwa ył z dum , dokładnie współgrał z rysami. Nie mogło by cienia w tpliwo ci, e to głos starego Fremena, który w tej chwili z pewno ci był ju martwy. Scytalus westchn ł. Okazał im zrozumienie, a ofiary na pewno zdawały sobie spraw z ryzyka. Teraz nale ało da szans dziewczynie.
Imperia w fazie tworzenia nie uskar aj si na brak celu. Dopiero gdy ju okrzepn , cele gubi si , zast powane przez złudny rytuał. "Słowa Muad'Diba" w opracowaniu ksi nej Irulany
Alia zdawała sobie spraw , e to posiedzenie Rady Imperialnej b dzie trudne. Wisz cy w powietrzu spór narastał, gromadził energi - czuła to w sposobie, w jaki Irulana odwracała wzrok od Chani, Stilgar nerwowo przewracał papiery, a Paul zerkał na Kwizara Korb . Alia usadowiła si na ko cu złotego stołu obrad tak, by przez balkonowe okna mogła spogl da w przymglone wiatło popołudnia. Korba, któremu przerwała wchodz c, podj ł w tek, zwracaj c si do Paula: - Chodzi mi o to, panie, e nie ma teraz tak wielu bogów, ilu ongi bywało. Alia roze miała si , odrzucaj c w tył głow . Kaptur jej czarnej aby opadł, odsłaniaj c rysy bł kitne w bł kicie "przyprawowe oczy", owal twarzy jak u matki - pod czap miedzianych włosów mały nos, pełne i szerokie usta. Policzki Korby przybrały niemal kolor jego ceglastej szaty. Zmierzył Ali spojrzeniem, rozw cieczony gnom, łysy i pałaj cy oburzeniem. - Czy wiesz, co mówi si o twoim bracie? - zapytał. - Wiem, co mówi si o twoim Kwizaracie - odparowała Alia. - Nie jeste cie sługami boga, jeste cie szpiegami boga. Korba wzrokiem poprosił Paula o poparcie. - Wypełniamy wol Muad' Diba, aby znał On prawd o swoim ludzie i by lud jego znał prawd o Nim. - Szpiedzy - powtórzyła Alia. Korba zacisn ł usta ura ony. Paul spojrzał na siostr , zastanawiaj c si , po co sprowokowała Korb . Spostrzegł nagle, e Alia stała si kobieta, pi kna, ol niewaj c niewinno ci pierwszej młodo ci. Miała pi tna cie lat, prawie szesna cie. Wielebna Matka, która nie zaznała macierzy stwa, dziewicza kapłanka, obiekt trwo nej czci przes dnych mas: Alia - od - No a. - To nie czas ani miejsce na popisy twojej siostry - zauwa yła Iru - lana. Paul udał, e jej nie słyszy. Kiwn ł na Korb . - Plac jest pełen pielgrzymów. Wyjd i poprowad modły. - Ale oni oczekuj ciebie, mój panie - rzekł Korba. - Włó turban - powiedział Paul. - Nie zorientuj si z tej odległo ci.
Irulana, zlekcewa ona, przełkn ła zło
obserwuj c, jak Korba wstaje, by wykona
polecenie. Nagle odczuła niepokój, e by mo e Edric nie zdoła ukry przed Ali jej działa . "Co my naprawd wiemy o niej?" - zastanawiała si . Chani, trzymaj c na kolanach mocno zaci ni te r ce, spogl dała przez stół na swojego wuja Stilgara, Ministra Stanu Paula. Czy ten stary freme ski naib kiedykolwiek zat sknił za nieskomplikowanym yciem w pustynnej siczy? Zauwa yła, e czarne włosy Stilgara zacz ły siwie na skroniach, ale oczy pod g stymi brwiami nadal były dalekowzroczne. To orle spojrzenie było rodem z pustyni, a na brodzie Fremena wci
widniał odcisk chwytowodu wiadcz cy o yciu
w filtrfraku. Wytr cony z równowagi wzrokiem Chani, Stilgar rozejrzał si po Sali Narad. Jego wzrok spocz ł na balkonowym oknie, za którym stał Korba. Kwizar wzniósł wyci gni te ramiona w ge cie błogosławie stwa, a niezwykły efekt zachodz cego sło ca wymalował na szybie za nim czerwon aureol . Przez chwil Stilgar widział ukrzy owan posta w gorej cym, ognistym kole. Korba opu cił ramiona, niwecz c złudzenie, ale wstrz saj ce wra enie nie opu ciło Stilgara. W odruchu gniewnego rozczarowania jego my li pow drowały ku płaszcz cym si suplikantom, czekaj cym w sali audiencyjnej, a tak e ku nienawistnej celebrze, jaka otaczała tron Muad' Diba. "Obcuj c z Imperatorem ma si nadziej odnale
w nim skazy, czyha si na omyłki" -
pomy lał Stilgar. Wiedział, e jest to profanacja, a jednak pragn ł, by tak było. Odległy hałas czyniony przez tłum wdarł si do komnaty, gdy Korba otworzył drzwi balkonowe. Po chwili z trzaskiem zapadły si
za nim w uszczelniaj cy kołnierz, odcinaj c
dochodz ce d wi ki. Wzrok Paula pobiegł za Kwizarem. Korba zasiadł po lewej r ce Imperatora. W jego opanowanej, ciemnej twarzy oczy gorzały fanatyzmem. Napawał si t chwil religijnej wielko ci. - Obecno
Ducha została przywołana - powiedział.
- Panu niech b d dzi ki! - rzuciła Alia Wargi Korby zbielały. Paul znów zacz ł przygl da si siostrze, zastanawiaj c si , co powoduje jej agresj . "Niewinno
jest tylko mask dla przebiegło ci" - pomy lał. Alia była owocem tego samego planu
hodowlanego Bene Gesserit, co i on. Co z ni zrobił genotyp Kwisatz Haderach? Istniała jednak niezgł biona ró nica: była nienarodzonym embrionem, gdy jej matka otrzymała truj c dawk nieprzetworzonego melan u. Matka i córka w jej łonie równocze nie stały si Matkami. Lecz równoczesno
nie oznaczała identyczno ci. Alia opowiadała kiedy o tym
prze yciu. W tej jednej chwili otwarła si jej wiadomo , a pami ycia tkwi ce ju w jej matce.
Wielebnymi
wchłaniała niezliczone inne
"Stałam si
matk
i wszystkimi innymi - mówiła. - Byłam nie - ukształtowana,
nienarodzona, ale w owym momencie stałam si star kobiet ." Alia u miechn ła si do brata, wyczuwaj c, e my li o niej. Twarz Paula złagodniała. "Nikt nie mo e reagowa na Korb inaczej ni z cynicznym humorem" - stwierdził. Có mo e by bardziej miesznego ni komandos mierci przemieniony w kapłana? Stilgar postukał palcem w papiery. - Je li mój suzeren pozwoli - zacz ł - s tu sprawy nagl ce i trudne. - Traktat z Tupile? - spytał Paul. - Gildia obstaje przy tym, by my podpisali ten traktat bez poznania lokalizacji siedziby Sprzymierzenia Tupile - rzekł Stilgar. - Ma ono pewne poparcie ze strony delegatów Landsraadu. - Jakie formy nacisku zamierzasz zastosowa ? - zapytała Irulana. - Takie, jakie mój Imperator przewidział dla tego przedsi wzi cia. - W oficjalnym tonie odpowiedzi Stilgara tkwiła cała antypatia, jak
ywił dla Ksi nej Mał onki.
- Mój panie i m u - Irulana zwróciła si do Paula, zmuszaj c go, by na ni spojrzał. "Podkre lanie tytularnej nierówno ci przy Chani to oznaka słabo ci" - pomy lał Paul. W takich chwilach podzielał niech
Stilgara do Irulany, cho jego emocje studziło współczucie.
Czym e była ksi na, je li nie marionetk w r kach Bene Gesserit? - Tak? - zagadn ł. Irulana podniosła głow . - Je eli odetniesz im dopływ melan u... Chani pokr ciła głow z dezaprobat . - Staramy si post powa ostro nie - powiedział Paul. - Tupile stało si schronieniem dla pokonanych wysokich rodów. Symbolizuje ostatnie schronienie, ko cowy azyl dla wszystkich naszych poddanych. Ujawnienie sanktuarium wystawia je na cios. - Je li potrafi ukrywa ludzi, mog te ukry inne rzeczy - burkn ł Stilgar. - Na przykład armi albo zacz tki uprawy melan u, która... - Nie zap dza si ludzi w lep uliczk - odezwała si Alia - je li chce si utrzyma w ród nich spokój. Ju wiedziała, oto została wci gni ta w spór, który przewidziała. - Wi c stracili my dziesi -
lat negocjacji na darmo - powiedziała Irulana.
adne z działa mego brata nie jest daremne - odparła Alia. Irulana podniosła rysik,
zaciskaj c na nim palce tak mocno, e a pobielały. Paul widział, jak -
eby si
opanowa
- stosuje Metod
Bene Gesserit:
penetruj ce wejrzenie w siebie, gł boki oddech. Nieomal słyszał, jak powtarza litani . - A co osi gn li my? - powiedziała w ko cu. - Przeszkodzili my Gildii odzyska równowag - rzekła Chani.
- Chcemy unikn
otwartej konfrontacji z naszymi wrogami - powiedziała Alia - Nie
pragniemy ich zabija . Dosy ju jatek, które odbywaj si pod sztandarem Atrydów. "Ona te to czuje" - pomy lał Paul. Dziwne, jak dojmuj ce poczucie odpowiedzialno ci mieli oboje wobec tego krn brnego, bałwochwalczego wszech wiata, miotaj cego si mi dzy chwilami spokoju i dzikiego p du. "Czy musimy broni ich przed nimi samymi? - zastanawiał si . Cały czas zabawiaj si nico ci - puste ycie, puste słowa. Zbyt wiele ode mnie
daj ".
Czuł suchy ucisk w gardle. Ile chwil utraci? Jakich synów? Jakie marzenia? Czy było to warte ceny, jak ujawniła mu wizja? Kto zapyta yj cych w odległej, dalekiej przyszło ci, kto im powie: "Ale gdyby nie Muad' Dib, nie byłoby was tutaj". - Odmawianie im melan u nie rozwi e niczego - mówiła Chani. - Wtedy Nawigatorzy Gildii utrac zdolno
widzenia czasoprzestrzeni. Twoje siostry z Bene Gesserit strac zmysł
prawdopoznania. Wielu ludzi mo e umrze przedwcze nie. Komunikacja si załamie. Kogo b d wini ? - Nie dopu ciliby do tego - powiedziała Irulana. - Czy by? - zapytała Chani. - Dlaczego nie? Któ
obci ałby win
Gildi ? Byłaby
bezradna, manifestacyjnie bezradna. - Podpiszemy ten traktat taki, jaki jest - rzekł Paul. - Mój panie - Stilgar wpatrywał si w swoje r ce - nurtuje nas jedno pytanie. - Tak? - Paul skoncentrował uwag na starym Fremenie. - Masz pewne... moce. Czy nie mo esz zlokalizowa Sprzymierzenia na przekór Gildii? "Moce! - pomy lał Paul. - Stilgar nie mógł powiedzie po prostu: Jeste jasnowidz cy. Czy nie potrafisz znale
w przyszło ci cie ki prowadz cej do Tupile?"
Paul patrzył na złotaw powierzchni stołu. Zawsze ten sam problem: jak ma wyrazi granice
niewyra alnego?
Czy
ma
mówi
o
fragmentaryczno ci,
b d cej
wrodzonym
przeznaczeniem wszelakiej mocy? Jak kto , kto nigdy nie do wiadczył przyprawowego proroczego transu mo e wyobrazi
sobie
wiadomo
pozbawion
trwałej czasoprzestrzeni, osobowych
wektorów widzenia, a nawet zwi zku mi dzy odebranymi bod cami? Zauwa ył, e Alia przygl da si Irulanie. Alia wyczuła jego spojrzenie, zerkn ła na niego i głow wskazała ksi n . No, tak. Ka da odpowied , której udzieli, trafi do jednego ze specjalnych raportów Irulany dla Bene Gesserit. One nie zaprzestały poszukiwa klucza do swego Kwisatz Haderach. Ale Stilgar zasługiwał na jak
odpowied . A przy okazji - tak e i Irulana.
- Niewtajemniczeni traktuj jasnowidzenie jako konsekwencj Praw Natury. - Paul uniósł r ce przed sob . - Równie wła ciwym byłoby twierdzenie, i oto niebiosa mówi do nas, e
widzenie przyszło ci jest harmonijnym przejawem istoty człowieka. Innymi słowy, przepowiadanie jest naturalnym wynikiem fali tera niejszo ci. Widzicie, ona przybiera pozór natury. Ale takiej mocy nie da si u y dla osi gni cia z góry zało onych celów. Czy wiór, schwytany przez fal , powie, dok d zmierza? W wyroczni nie ma przyczyn i skutków. Przyczyna staje si przypadkowym przepływem, miejscem, gdzie spotykaj si pr dy. Przyjmuj c wizj przyszło ci, posługujecie si poj ciami sprzecznymi z intelektem. Tak wi c wasza rozumna wiadomo odrzuca je. A po odrzuceniu rozum staje si cz ci procesu i zaczyna by ode zale ny. - Nie mo esz tego zrobi ? - zapytał Stilgar. - Gdybym miał szuka Tupile z pomoc wyroczni - Paul mówił wprost do Irulany mogłaby ona ukry Tupile. - Chaos! - wykrzykn ła Irulana. - To nie jest... nie jest... spójne! - Powiedziałem przecie , e nie podlega adnym Prawom Natury - rzekł Paul. - A wi c istniej granice tego, co mo esz widzie lub czyni swymi mocami? - spytała Irulana. - Droga Irulano - powiedziała Alia, zanim Paul zd ył si odezwa - jasnowidzenie nie ma granic. Niespójne? Spójno
nie jest koniecznym aspektem wszech wiata.
- Ale on mówił... - W jaki sposób mój brat ma ci udzieli wyczerpuj cej informacji o granicach czego , co nie ma granic? Niesko czono "Paskudnie, wiadomo
wymyka si pojmowaniu.
e Alia to zrobiła - pomy lał Paul. - To mo e spłoszy
Irulan , której
była tak skrupulatna, tak zale na od warto ci wynikaj cych ze sprecyzowanych
ogranicze ." Powiódł wzrokiem ku Korbie, który siedział w pozie religijnej zadumy - słuchaj c dusz . Jaki u ytek mógłby zrobi Kwizarat z tej wymiany zda ? Wi cej mistycznej tajemnicy? Co , co wywoła l k? Bez w tpienia. - Wi c podpiszesz ten traktat w obecnej formie? - spytał Stilgar. Paul u miechn ł si . Stilgar uznał spraw jasnowidzenia za zamkni t . Celem Stilgara było tylko zwyci stwo, nie odkrywanie prawd. Pokój, sprawiedliwo
i porz dny system monetarny - to
były podstawy jego wszech wiata. Chciał czego rzeczywistego i namacalnego - podpisu pod traktatem. - Podpisz go - rzekł Paul. Stilgar wzi ł do r ki now teczk . - Ostatnie doniesienia od naszych dowódców liniowych w sektorze Ix mówi o agitacji na rzecz konstytucji. - Stary Fremen rzucił okiem na Chani, ale ta wzruszyła tylko ramionami. Irulana, która z zamkni tymi powiekami trzymała obie dłonie na czole w transie mnemonicznego zapami tywania, otwarła oczy i szybko spojrzała na Paula.
- Konfederacja Ixia ska proponuje poddanie si - mówił Stilgar - ale ich negocjatorzy kwestionuj wysoko
podatku imperialnego, który...
- Marzy im si legalne ograniczenie mojej imperialnej woli - powiedział Paul. - Kto miałby mnie nadzorowa , Landsraad czy KHOAM? Stilgar wydobył z teczki notatk na niezniszczalnym papierze. - Jeden z naszych agentów nadesłał to memorandum mniejszo ciowej kliki w KHOAM. Zacz ł czyta
szyfrogram bezbarwnym głosem: - "Trzeba powstrzyma
d enie tronu do
jednowładztwa. Musimy powiedzie prawd o Atrydzie, o jego manipulacjach ukrytych pod potrójn
oszuka cz
przykrywk
prawodawstwa Landsraadu. przywództwa religijnego i
biurokratycznej skuteczno ci". Stilgar wepchn ł notatk z powrotem do teczki. - Konstytucja! - mrukn ła Chani. Paul zerkn ł na ni , potem znów na Stilgara. ' Tak oto D ihad chwieje si w posadach pomy lał. - Lecz nie na tyle szybko, eby mnie ocali ." Ta my l wzbudziła w nim emocjonalne napi cie. Pami tał swoje najwcze niejsze wizje przyszłej D ihad, przera enie i odraz , którymi go napełniały. Teraz, oczywi cie, znał ju wizje straszliwsze.
ył w ród rzeczywistej przemocy.
Widział swoich Fremenów tak przepojonych mistyczn sił , e w religijnej wojnie niszczyli wszystko. Na D ihad patrzył z nowej perspektywy. Była sko czona, oczywi cie, krótki spazm w porównaniu z wieczno ci , lecz teraz poza ni czaiły si koszmary, które miały przy mi to, co ju było. "A wszystko w moim imieniu" - pomy lał Paul. - A gdyby im da jak
form konstytucji? - podsun ła Chani. - Niekoniecznie realn .
- Fałsz jest narz dziem polityki - zgodziła si Irulana. - Istniej granice władzy, jak twierdz ci, którzy pokładaj nadzieje w konstytucji - odparł Paul. Korba podniósł si w swej pełnej uszanowania pozie. - Mój panie? - Słucham. "O, prosz ! - pomy lał Paul. - Oto kto , kto mo e czu
ukryte sympatie dla
wyimaginowanych rz dów Prawa." - Mogliby my zacz
od konstytucji religijnej - powiedział Korba. - Czego dla wiernych,
którzy... - Nie! - warkn ł Paul. - Ogłosimy to jako Rozporz dzenie Imperialne. Notujesz, Irulano?
- Tak, mój panie - lodowaty głos Irulany wyra ał brak zachwytu nad podrz dn rol , jak jej narzucił. - Konstytucje staj si najwy sz form tyranii - zacz ł Paul. - Daj władz zorganizowan na przytłaczaj c skal . Konstytucja to pozbawiona wiadomo ci, uaktywniona siła społeczna. Mo e zdruzgota zarówno wielkich, jak małych, zmiataj c wszelk godno
i indywidualno . Jest
niestabilna, a jednocze nie nie ma adnych ogranicze . Ja jednak e podlegam ograniczeniom. W trosce o zapewnienie maksymalnej opieki swemu ludowi zakazuj
tworzenia konstytucji.
Rozporz dzenie z dnia, itd., itd. - Co z postulatami Ixian w sprawie podatków, panie? - spytał Stilgar. Paul zmusił si do oderwania wzroku od chmurnej twarzy Korby. - Masz jakie propozycje, Stil? - Musimy trzyma r k na podatkach, Sire. - Cen , której za damy od Gildii za podpisanie traktatu z Tupile - rzekł Paul - b dzie poddanie Konfederacji Ixia skiej obowi zkowi płacenia nam podatków. Konfederacja nie mo e prowadzi handlu bez transportu Gildii. Zapłac . - Bardzo dobrze, mój panie - Stilgar wyci gn ł nast pn teczk , odchrz kn ł. - Raport Kwizaratu z Salusa Secundus. Ojciec Irulany przeprowadza manewry desantowe swoich oddziałów. Irulana z zainteresowaniem ogl dała wewn trzn
stron
dłoni. Na jej szyi pulsowała
malutka yłka. - Irulano - zagadn ł Paul - czy nadal upierasz si przy twierdzeniu, e ten jeden legion twojego ojca to nic wi cej jak tylko zabawka? - Co mógłby zdziała z jednym legionem? - powiedziała, spogl daj c na niego spod przymru onych powiek. - Mógłby wyprawi si na tamten wiat - zauwa yła Chani. - A win obarczono by mnie. - Paul pokiwał głow . - Znam paru dowódców D ihad - wtr ciła Alia - którzy rzuciliby si na twego ojca, gdyby si o tym dowiedzieli. - Ale to tylko jego siły policyjne! - zaprotestowała Irulana. - Wi c niepotrzebne im manewry desantowe - stwierdził Paul. - Proponuj , eby twój nast pny li cik do ojca szczerze i bez ogródek na wietlił mu moje pogl dy na jego delikatn sytuacj . Irulana spu ciła wzrok.
- Tak, panie. Mam nadziej ,
e na tym si
to zako czy. Ojciec nadawałby si
na
m czennika. - Mhmm - mrukn ł Paul. - Moja siostra nie przeka e wiadomo ci dowódcom, o których wspomniała, chyba, ebym jej kazał. - Atak na mojego ojca poci gn łby jeszcze inne zagro enia poza militarnymi, widocznymi na pierwszy rzut oka - powiedziała Irulana. - Ludzie zaczynaj wspomina dni jego panowania z pewn nostalgi . - Którego dnia posuniesz si za daleko - odezwała si Chani miertelnie powa nym tonem. - Do ! - uci ł Paul. Rozwa ał ujawnion przez Irulan informacj o powszechnej nostalgii. No tak, brzmiała w tym nuta prawdy. Raz jeszcze Irulana dowiodła swojej warto ci. - Bene Gesserit przysłały oficjaln pro b - powiedział Stilgar, wyjmuj c kolejn teczk . Chc naradzi si z tob w sprawie zachowania twojej linii genetycznej. Chani spojrzała z ukosa na teczk , jak gdyby była w niej bomba. - Wy lij zakonowi e skiemu te same wymówki, co zwykle - rzekł Paul. - Czy to koniecznie? - zapytała Irulana. - Mo e... jest ju czas, eby o tym pomówi - powiedziała Chani. Paul gwałtownie zaprzeczył głow . Nie mogły wiedzie , e chodziło o cen , jakiej jeszcze nie zdecydował si zapłaci . Ale Chani nie mo na ju było powstrzyma : - Byłam przy cianie modłów w siczy Tabr, tam, gdzie si urodziłam - powiedziała. Poddałam si kuracji lekarskiej. Ukl kłam na pustyni i słałam my li w gł biny, w których yje Szejhulud. Jednak - wzruszyła ramionami - nic nie pomogło. "Nauka i zabobon - pomy lał Paul - wszystko j zawiodło. Czy ja tak e j zawodz , ukrywaj c przed ni to, czego powodem stan si narodziny dziedzica rodu Atrydów?" Podniósł wzrok i w oczach Alii natrafił na błysk lito ci. Sama my l, e siostra si nad nim lituje, wzbudziła w nim odraz . Wi c ona tak e widziała t przera aj c przyszło ? - Mój pan musi zdawa sobie spraw z niebezpiecze stwa, na jakie nara a królestwo, nie pozostawiaj c nast pcy tronu - przekonywał go mi kki głos Irulany, poparty kunsztem Bene Gesserit. - Rzecz jasna, dyskutowa o tych sprawach jest niezr cznie, ale trzeba je wreszcie wydoby na wiatło dzienne. Imperator jest kim wi cej ni tylko m czyzn . Odpowiada za królestwo. Je eli umrze bez nast pcy, niechybnie rozpocznie si wojna domowa. Skoro kochasz swój lud, nie mo esz go chyba tak zostawi ?
Paul odsun ł si od stołu i podszedł do okien wychodz cych na balkon. Wiatr nie pozwalał unosi
si
ku niebu dymom miasta. Na horyzoncie ciemniał srebrny bł kit, przygaszony
wieczornym opadem pyłu z Muru Zaporowego. Imperator spojrzał na południe, na szaniec chroni cy jego północne ziemie przed kurzaw Coriolisa i zastanawiał si , dlaczego spokój jego ducha nie mógł znale
sobie takiej tarczy.
Za jego plecami Rada czekała w milczeniu, wiadoma, jak bliski był gniewu. Paul czuł, e czas go przynagla. Usiłował narzuci sobie wielopłaszczyznow równowag , na podstawie której mógłby kształtowa now przyszło . "Odej ... odej ... odej ..." - pomy lał. Co by si stało, gdyby zabrał Chani, po prostu spakowałby si i wyjechał wraz z ni , szukaj c azylu na Tupile? Pozostanie po nim jego imi . D ihad znajdzie nowe, podniecaj ce cele, ku którym zwróci swój impet. Za to te b d wini jego. Poczuł nagły strach, e si gaj c po cokolwiek nowego, spowoduje upadek tego, co najcenniejsze, e najl ejszy d wi k, jaki wyda, sprawi, e wszech wiat si zapadnie, umykaj c mu tak, e w ko cu nie b dzie ju mógł pochwyci
adnej jego cz stki.
Plac poni ej niego stał si tłem dla grupy pielgrzymów odzianych w ziele i biel wymagan przez had d . Pod ali za id cym szybko arraka skim przewodnikiem jak w
z poprzetracanymi
kr gami. Ich widok przypomniał Paulowi, e jego sala audiencyjna jest ju pewnie po brzegi napchana suplikantami. Pielgrzymi! Ich obyczaje przyj te w koczowniczym
yciu stały si
obrzydliwym ródłem dochodu dla Imperium. Had d wypełniła kosmiczne szlaki religijnymi włócz gami. Napływali, napływali i napływali. "W jaki sposób pu ciłem to w ruch?" - zapytywał siebie. To oczywi cie uruchomiło si samo. To było w genach, które, by mo e, trudziły si przez całe wieki, aby osi gn
ten krótkotrwały stan.
Wiedzeni najgł bszym religijnym instynktem, ludzie przybywali tu w poszukiwaniu zmartwychwstania. Tu ko czyła si pielgrzymka: Arrakis - miejsce powtórnych narodzin, miejsce do umierania. Przewrotni starzy Fremeni twierdzili, e pielgrzymi potrzebni mu s dla ich wody. "Czego naprawd szukaj pielgrzymi?" - zastanawiał si Paul. Mówili, e zd aj do wi tego miejsca. Musieli przecie wiedzie , e we wszech wiecie nie ma ródła Edenu, nie ma Tupile dla duszy. Nazywali Arrakis gniazdem nieznanego, miejscem, gdzie wyja niaj tajemnice. Istniała wi
si
mi dzy tym wszech wiatem, a nast pnym. I najstraszniejsze było to, e
odchodz c, wydawali si zaspokojeni. "Co oni tu znajduj ?" - zadawał sobie pytanie.
Cz sto w religijnej ekstazie napełniali ulice wrzaskiem jak jaka dziwaczna ptaszarnia. Przez to Fremeni mówili o nich: "przelotne ptaki". A o tych paru, którzy tu umarli - "skrzydlate dusze". Paul pomy lał z westchnieniem, e ka da nowa planeta podbita przez jego legiony staje si nowym ródłem pielgrzymów. Przybywali w podzi ce za "pokój Muad' Diba". "Wsz dzie jest pokój - pomy lał. - Wsz dzie... tylko nie w sercu Muad' Diba." Czuł, e jaka jego cz stka pogr yła si w mro nej, okrytej szronem ciemno ci bez kresu. Jego prorocza moc fałszowała obraz wszech wiata, jaki jawił si innym ludziom. Muad' Dib wstrz sn ł zacisznym kosmosem, poczucie bezpiecze stwa zast pił swoj D ihad. Wywalczył, wymy lił i wyprorokował ludzki wszech wiat Lecz teraz przepełniała go pewno ,
e ten
wszech wiat wymyka mu si spod kontroli. Planeta pod jego stopami, która z jego rozkazu miała by przekształcona w raj wodnej obfito ci, była ywa. Jej t tno biło tak silnie jak t tno ka dego człowieka. Walczyła z nim, opierała si , uchylała przed jego rozkazami... Czyja r ka w lizn ła si w jego dło . Podniósł wzrok i zobaczył Chani, patrz c na niego z niepokojem w oczach. - Kochany, prosz , nie walcz z ruh-duchem swojej ja ni - wyszeptała. Z ciepła jej dłoni płyn ło krzepi ce go uczucie. - Sihaja... - szepn ł. - Musimy szybko wróci na pustyni - powiedziała cicho. U cisn ł jej r k , wypu cił j i wrócił do stołu. Chani zaj ła swoje miejsce. Irulana z zaci ni tymi w w sk kresk ustami spogl dała na le ce przed Stilgarem papiery. - Irulana wysuwa swoj kandydatur na matk nast pcy imperialnego tronu - powiedział Paul. Zerkn ł na Chani, potem znów na Irulan , która nie odwa yła si spojrze mu w oczy. Wiemy wszyscy, e nie ywi do mnie miło ci. Irulana znieruchomiała. - Znam argumenty polityczne - ci gn ł Paul. - To, co mnie niepokoi, to kwestie ludzkie. My l , e gdyby Ksi na Mał onka nie była sterowana rozkazami Bene Gesserit, gdyby jej pragnieniu nie przy wiecała
dza własnej pot gi, moja reakcja byłaby zupełnie inna. Ale skoro
sprawy stoj tak, jak stoj , odrzucam t propozycj . Irulana wci gn ła gł boko powietrze. Siadaj c na swoim miejscu, Paul pomy lał, e nigdy nie widział jej tak le panuj cej nad sob .
- Irulano, naprawd przykro mi - rzekł, nachylaj c si ku niej. Uniosła głow z furi w oczach. - Nie chc twojej lito ci! - sykn ła - Czy jest jeszcze co wa nego i nagl cego? - rzuciła w kierunku Stilgara. - Jeszcze jedna sprawa, panie - odparł Stilgar, nie odrywaj c wzroku od Paula. - Gildia ponownie proponuje otwarcie oficjalnej ambasady tu, na Arrakis. - Z rodzaju tych pró niowych? - spytał Korba głosem pełnym fanatycznej odrazy. - Przypuszczalnie - odpowiedział Stilgar. - Ta sprawa powinna by rozwa ona z najwy sz ostro no ci ., mój panie - ostrzegł Korba. - Radzie naibów nie spodoba si prawdziwy Gildianin tu, na Arrakis. Oni bezczeszcz nawet ziemi , po której st paj . - yj w zbiornikach i nie st paj po ziemi - Paul pozwolił sobie na irytacj w głosie. - Naibowie mogliby przej
spraw we własne r ce, panie - rzekł Korba.
Paul zmierzył go spojrzeniem. - Mimo wszystko s Fremenami, mój panie - upierał si Korba. - Doskonale pami tamy, jak Gildia przywiozła tu tych, którzy nas uciskali. Nie zapomnieli my, jak wymuszali od nas okup w przyprawie za zachowanie naszych sekretów w tajemnicy przed wrogami. Wydzierali nam ka d ... - Dosy ! - wybuchn ł Paul. - Czy my lisz, e j a zapomniałem? Korba wybełkotał co niezrozumiale, jak gdyby dopiero teraz dotarło do niego znaczenie własnych słów. - Wybacz mi, panie. Nie chciałem da do zrozumienia, e ty nie jeste Fremenem. Nie miałem... - Przy l Nawigatora - powiedział Paul. - Mało prawdopodobne, by Nawigator tu przybył, gdyby widział w tym zagro enie. - Czy ty... widziałe , jak zjawia si
tu Nawigator? - spytała Irulana suchymi ze
zdenerwowania ustami. - Naturalnie, e nie widziałem Nawigatora - przedrze nił j Paul. - Ale widz , gdzie był i widz , dok d zmierza. Niech e nam go przy l . Mo e b d mógł zrobi z tego u ytek. - A wi c zarz dzone - rzekł Stilgar. "A jednak to prawda - u miechn ła si Irulana, przysłaniaj c twarz dłoni . - Nasz Imperator nie jest w stanie dojrze Nawigatora. Wobec siebie obaj s
lepi. Spisek jest nie do wykrycia."
"Raz jeszcze dramat si zaczyna" Imperator Paul Muad'Dib, wst puj c na Lwi Tron
Alia spogl dała przez ukryte okienko na wielk
sal
audiencyjn , obserwuj c, jak
nadchodzi orszak Gildian. Jaskrawosrebrne wiatło południa lało si przez okna głównej nawy na posadzk wyło on zielonymi, niebieskimi i kremowymi płytkami, imituj cymi staw pełen wodnych ro lin, ponad którym tu i ówdzie plama kontrastuj cego z tłem koloru oznaczała ptaka lub zwierz . Gildianie szli przez wzór na posadzce jak my liwi podchodz cy zwierzyn w niesamowitej d ungli. Tworzyli ruchomy dese szarych, czarnych i pomara czowych szat, zgrupowanych w złudnie przypadkowym szyku wokół przezroczystego zbiornika, w którym otoczony gazem pływał Sternik - Ambasador. Zbiornik lizgał si na polu dryfowym, ci gni ty przez dwóch odzianych na szaro członków wity, jak prostopadło cienny statek holowany do doku. Tu pod stanowiskiem obserwacyjnym Alii, na podwy szeniu, na Lwim Tronie siedział Paul. Na głowie miał now obrz dow koron z symbolami ryby i pi ci. Jego ciało okrywały wysadzane klejnotami, złote szaty. Spowijała go równie migocz ca po wiata osobistej tarczy. Wzdłu podwy szenia i na jego stopniach stały dwa szeregi ochroniarzy. Po prawej stronie, dwa stopnie poni ej Paula, stał Stilgar w białej szacie przepasanej ółtym sznurem. Siostrzana intuicja mówiła Alii, e w Paulu wrze to samo podniecenie, co w niej, cho w tpiła, by kto inny zdołał to dostrzec. Z uwag wpatrywała si w człowieka w pomara czowej szacie, którego nieobecne metalowe oczy nie spogl dały ani w lewo, ani w prawo. Szedł z przodu po prawej stronie orszaku Ambasadora niczym pewny siebie wojskowy. Płaska twarz okolona kr conymi włosami, posta okryta uroczyst szat , ka dy gest - wszystko to krzyczało łudz cym podobie stwem. To był Duncan Idaho. To nie mógł by Idaho, a jednak nim był. Wspomnienia wchłoni te w łonie matki podczas przyprawowej przemiany pozwoliły Alii zidentyfikowa tego człowieka deszyfracj rihani, odkrywaj c ka dy kamufla . Paul go poznawał, wiedziała to dzi ki niezliczonym własnym prze yciom, dzi ki sp dzonej wspólnie z bratem młodo ci. To był Duncan.
Alia zadr ała Mogło by tylko jedno wyja nienie: to tleilaxa ski ghola, istota odtworzona z martwego ciała oryginału. Oryginał zgin ł, ratuj c
ycie Paula To mógł by
tylko produkt
aksolotlowych zbiorników. Ghola st pał czujnym, kogucim krokiem mistrza fechtunku. Zatrzymał si , gdy zbiornik Ambasadora osiadł o dziesi
kroków od podwy szenia
Metod Bene Gesserit, od której nie mogła si oswobodzi , Alia odczytywała niepokój Paula. Nie patrzył teraz na nauczyciela ze swej przeszło ci. Ale nie patrz c, wpatrywał si w ghol cał sw istot . Mi nie napi ły si , przezwyci aj c opór. Skin ł Ambasadorowi Gildii, mówi c: - Powiedziano mi, e nazywasz si Edric. Witamy ci na naszym dworze w nadziei, e zrodzi to pomi dzy nami nowe zrozumienie. Nawigator przybrał wygodn poz sybaryty, odchylił si w pomara czowym gazie i wrzucił do ust pastylk melan u, zanim spojrzał w oczy Paula. Mały transduktor kr
cy wokół rogu
zbiornika przekazał kaszlni cie, potem szorstki, beznami tny głos: - Chyl
si
przed mym Imperatorem i błagam o pozwolenie zło enia listów
uwierzytelniaj cych oraz drobnego podarunku. Adiutant podał Stilgarowi zwój, który ten obejrzał, marszcz c brwi, a nast pnie skin ł głow do Paula Obaj, Stilgar i Paul, zwrócili si teraz ku gholi, który stał cierpliwie u stóp podwy szenia. - Zaiste, mój Imperator rozpoznał dar - rzekł Edric. - Z przyjemno ci uznajemy twoje listy uwierzytelniaj ce - powiedział Paul. - Opowiedz o podarunku. Edric przekr cił si w pojemniku, przenosz c wzrok na ghol . - Oto człowiek, którego nazywamy Hayt - powiedział, przelitero - wuj c imi . - Nasze dochodzenie wykazało, e ma bardzo ciekaw histori . Został zabity tu, na Arrakis... paskudna rana głowy wymagaj ca wielu miesi cy regeneracji. Ciało zostało sprzedane Bene Tleilax jako szcz tki niezrównanego szermierza, wychowanka szkoły Gin - zów. Stwierdzili my, e musi to by Duncan Idaho, twój zaufany dworzanin. Kupili my go jako dar odpowiedni dla Imperatora. - Edric zerkn ł w gór na Paula. - Czy to nie Idaho, Sire? Samokontrola i ostro no
stłumiły głos Paula.
- Wygl da jak Idaho. "Czy Paul widzi co , czego ja nie dostrzegam? - zastanawiała si Alia. - Nie! To jest Duncan!"
Człowiek nazwany Haytem stał nieporuszony. Rozlu nił jedynie ciało, utkwiwszy metalowe spojrzenie w jakim punkcie przed sob . Nie zrobił adnego gestu wiadcz cego o tym, e wie, i jest tematem dyskusji. - Zgodnie z naszymi najdokładniejszymi informacjami, to Duncan Idaho - powiedział Edric. - Nazywa si teraz Hayt - zauwa ył Paul. - Ciekawe imi . - Sire, pró no by zgadywa , jak i dlaczego Tleilaxanie nadaj imiona - rzekł Edric. - Ale imi mo na zmieni . Imi Tleilaxan ma niewielkie znaczenie. ' To wytwór Tleilaxan - pomy lał Paul. - W tym cały problem. Bene Tleilax nie ywi zbytniego przywi zania do natury zjawisk. Dobro i zło ma równe znaczenie w ich filozofii. Co mogli wbudowa w ciało Idaho, z dalekosi nym zamiarem lub dla kaprysu?" Paul spojrzał na Stilgara; dostrzegł zabobonny l k Fremana. To uczucie promieniowało na szeregi jego gwardii. Umysł Stilgara zaprz tały teraz zapewne domysły na temat obmierzłych zwyczajów Gildian, Tleilaxan i gholi. - Hayt, czy to twoje jedyne imi ? - zagadn ł Paul, zwracaj c si do gholi. Spokojny u miech okrył ciemn twarz gholi. Metalowe oczy podniosły si i utkwiły w Paulu, nie trac c swego mechanicznego wyrazu. - Tak wła nie si nazywam, mój panie: Hayt W swej mrocznej kryjówce Alia zadygotała. To był głos Idaho: barwa d wi ku tak precyzyjna, e wyczuła jego pi tno w swych komórkach. - Mo e b dzie to miłe memu panu - dodał ghola - je li powiem, e jego głos sprawia mi przyjemno . To znak, mówili Bene Tleilax, e słyszałem ju ten głos... kiedy . - Ale nie wiesz tego na pewno - stwierdził Paul. - Niczego o mojej przeszło ci nie wiem na pewno, panie. Wyja niono mi, e nie mog mie
adnych wspomnie z poprzedniego ycia. Jedyne, co z niego zostało, to wzorzec stworzony
przez geny. Istniej jednak nisze, do których znane niegdy rzeczy mog pasowa . S to głosy, miejsca, potrawy, twarze, d wi ki, czynno ci - miecz w dłoni, stery omitoptera... Zauwa aj c, z jakim napi ciem Gildianin przysłuchuje si tej rozmowie, Paul zapytał: - Pojmujesz, e jeste podarunkiem? - Wyja niono mi to, mój panie. Paul oparł si , kład c r ce na por czach tronu. "Jaki dług mam wobec ciała Duncana? - rozmy lał. - Ten człowiek zgin ł, ratuj c mi ycie. Ale to nie jest Idaho, to ghola." A jednak stały tu: ciało i mózg, które nauczyły go pilotowa omitopter tak, jak gdyby skrzydła wyrastały z jego własnych ramion. Paul wiedział, e nie mógłby
wzi
w r k miecza, gdyby nie mógł polega na twardej szkole Idaho. Ghola. To było ciało pełne
fałszywych wra e , które trudno było wła ciwie odczyta . Narzucały si stare skojarzenia. Duncan Idaho. Była to nie tyle maska, któr nosił ghola, co lu na, kryj ca ciało szata osobowo ci poruszaj ca si odmiennie ni to, co Tleilaxanie w niej schowali. - Jak mógłby mi słu y ? - zapytał. - Jakkolwiek pan mój za da, a moje umiej tno ci pozwol . Alia, przygl daj ca si wszystkiemu ze swojego dogodnego punktu obserwacyjnego, była poruszona nie miało ci
gholi. Nie odczuła
adnego udawania. Co w najwy szym stopniu
niewinnego promieniowało od tego nowego Duncana Idaho. Jego pierwowzór był wia - towcem, zuchwałym lekkoduchem. A to ciało zostało z tego wszystkiego wyprane. Czysta powierzchnia, pod któr Tleilaxanie zapisali... co? Poczuła teraz gro b ukryt w tym podarku. To była zabawka Tlei - laxan, a oni zawsze wykazywali niepokoj cy brak zahamowa w tym, co tworzyli. Motorem ich działa była rozpasana ciekawo . Chełpili si , e z odpowiedniego materiału ludzkiego mog zrobi wszystko - szatanów i wi tych. Sprzedawali mentatów - zabójców. Produkowali lekarzy - zabójców, przełamuj c w tym celu zasady Akademii Suk zabraniaj ce odbierania człowiekowi ycia. W ród ich wytworów byli gorliwi słudzy, zr czne seksualne zabawki, zdolne zaspokoi
ka dy kaprys,
ołnierze,
generałowie, filozofowie, nawet jaki przypadkowy moralista. Paul drgn ł, spojrzał na Edrica. - Jak ten podarek został wyszkolony? - spytał. - Je li mój pan pozwoli - rzekł Edric - Tleilaxanom spodobało si wykształci tego ghol jako mentata i filozofa Zensunnitów. W ten sposób chcieli podnie
jego umiej tno
władania
mieczem. - I udało im si ? - Nie wiem, mój panie. Paul wa ył odpowied . Prawdopoznanie mówiło mu, i Edric szczerze wierzy, e ghola jest Duncanem Idaho. Lecz było jeszcze co wi cej. Wody Czasu, w ród których poruszał si ten jasnowidz cy Nawigator, sugerowały zagro enie, nie ukazuj c go. Hayt. Tleilaxa skie imi mówiło o niebezpiecze stwie. Paul miał ochot odrzuci dar, lecz czuj c pokus , wiedział, e nie mo e wybra tej drogi. Ten ghola miał swe miejsce w rodzie Atrydów - był to fakt, o którym nieprzyjaciel doskonale wiedział. - Zensunnicki filozof - zadumał si Paul, ponownie spogl daj c na ghol . - Rozwa ałe swoj własn rol i motywy?
- Podchodz do mojej słu by z pokor , Sire. Jestem czystym umysłem, wypranym z imperatywów mej człowieczej przeszło ci. - Wolisz, eby my ci nazywali Haytem czy Duncanem Idaho? - Mój pan mo e mnie nazwa , jak zechce, bo nie jestem imieniem. - Ale czy podoba ci si imi Duncana Idaho? - My l , e to było moje imi , Sire. Wewn trznie pasuje do mnie. Ale... wywołuje dziwne reakcje. Czyje imi , jak s dz , mo e nie
wiele rzeczy nieprzyjemnych na równi z przyjemnymi.
- Co sprawia ci najwi ksz przyjemno ? - spytał Paul. Nieoczekiwanie ghola roze miał si . - Szukanie znaków zdradzaj cych moje poprzednie "ja". - I widzisz tu takie znaki? - O tak, mój panie. Twój człowiek, Stilgar, o tam, miota si mi dzy podejrzliwo ci a podziwem. Był przyjacielem mego poprzedniego "ja", lecz ciało gholi napawa go odraz . Ty, mój panie, podziwiałe człowieka, którym byłem... i ufałe mu. - Wyprany umysł - powiedział Paul. - Jak mo e czysty umysł zaprzeda si nam w niewol ? - W niewol , panie? Czysty umysł podejmuje decyzje w obliczu niewiadomych, bez znajomo ci przyczyn i skutków. Czy to niewola? Paul skrzywił si . To było stwierdzenie Zensunnity - zagadkowe, trafne, wypływaj ce z wiary, która odmawiała obiektywnej roli wszelkiej aktywno ci umysłowej. Bez znajomo ci przyczyn i skutków! Tego rodzaju my li pogr ały dusz w zam cie. Niewiadome? Niewiadome kryły si w ka dej decyzji, nawet w proroczym widzeniu. - Wolałby , eby my zwali ci Duncan Idaho? - zapytał Paul. - yjemy dzi ki ró nicom, panie. Wybierz dla mnie imi . - Niech zostanie to, które dali ci Tleilaxanie - rzekł Paul. - Hayt, to imi nakazuje ostro no . Hayt skłonił si i cofn ł o krok. Tymczasem Alia dumała: "Sk d wiedział, e posłuchanie dobiegło ko ca? Ja wiedziałam, bo ja znam mego brata. Ale nie było adnego znaku, który mógłby odczyta kto obcy. Czy to Duncan Idaho w nim wiedział?" Paul zwrócił si do Ambasadora. - Wyznaczono pomieszczenie dla waszej ambasady. Naszym pragnieniem jest naradzi si z tob
osobi cie przy pierwszej sposobno ci. Po lemy po ciebie. Prócz tego chcemy ci
poinformowa , zanim dotr do ciebie pogłoski z nieodpowiednich ródeł, ze Matka Wielebna
zakonu
e skiego, Gaius Helena Mohiam, została usuni ta z pokładu galeonu, który ci tu
przywiózł. Zrobiono to na nasz rozkaz. Jej obecno
na twoim statku b dzie jednym z tematów
naszych rozmów. Gestem lewej r ki Paul odprawił wysłannika. - Hayt - powiedział - zosta . wita Ambasadora wycofała si , ci gn c zbiornik. Edric stał si pomara czow smug w pomara czowym gazie - oczy, usta, łagodnie kołysz ce si ko czyny. Paul patrzył, jak znika ostatni Gildianin, a wielkie drzwi zatrzaskuj si za nim. "No i zrobiłem to - pomy lał. - Przyj łem ghol ." Ten twór Tleilaxan był przyn t , co do tego nie miał w tpliwo ci. Najprawdopodobniej stara wied ma, Matka Wielebna, pełniła t sam rol . Ale nadeszły dni tarota, które przewidział w jednej z pierwszych wizji. Przekl ty tarot! M cił wody Czasu, a jasnowidz z najwi kszym wysiłkiem musiał odkrywa chwile odległe ledwie o godzin . Cz sto si zdarza, e ryba chwyci przyn t i umknie. A tarot pracował tak dla niego, jak i przeciw niemu. Czego nie wiedział on sam, inni te mogli nie wykry . Ghola stał, przechyliwszy w bok głow . Czekał. Stilgar zmienił miejsce, zasłaniaj c ghol przed wzrokiem Paula. Odezwał si w Chakobsa, łowieckim j zyku z siczowych czasów: - Ta kreatura w zbiorniku przyprawia mnie o dreszcze, Sire, ale ów dar! Ode lij go! - Nie mog - odpowiedział Paul w tym samym j zyku. - Idaho nie yje - przekonywał Stilgar. - To nie jest Idaho. Pozwól mi wzi
jego wod dla
plemienia. - Ghola to mój problem, Stil. Twoim problemem b dzie nasz wi zie . Chc , aby Wielebna Matka była strze ona z najwy sz czujno ci przez ludzi, których wyszkoliłem w odporno ci na fortele Głosu. - Nie podoba mi si to, Sire. - B d ostro ny, Stil. Pilnuj, eby był równie takim. - W porz dku, Sire - Stilgar zszedł na posadzk sali, podszedł do Hayta, poci gn ł nosem i wyszedł. "Zło mo na pozna po zapachu - pomy lał Paul. - Stilgar zatkn ł zielono - czarny sztandar Atrydów na tuzinie
wiatów, lecz pozostał przes dnym Fremenem, opornie przyjmuj cym
jakiekolwiek nowo ci." Paul przygl dał si nowemu nabytkowi. - Duncan, Duncan - szepn ł. - Co oni z tob zrobili? - Dali mi ycie, panie - powiedział Hayt.
- Lecz dlaczego ci wyszkolili i dali nam? - spytał Paul. Hayt zacisn ł usta. - Chc , ebym ci zniszczył. Szczero odpowiedzie
tego o wiadczenia wstrz sn ła Paulem. No có , jak inaczej mógłby
Zensunnita - mentat? Nawet w ciele gholi mentat mógł mówi tylko prawd ,
szczególnie, je li wypływała ona z wewn trznego spokoju zensunnizmu. To był ludzki komputer, którego umysł i układ nerwowy przystosowano do zada spychanych w dawnych czasach na znienawidzone mechaniczne urz dzenia. Okoliczno , e uczyniono go te Zensunnit oznaczała podwójn
dawk
uczciwo ci... chyba,
e Tleilaxanie wmontowali w to ciało co
jeszcze
dziwniejszego. Dlaczego, na przykład, mechaniczne oczy? Tleilaxanie szczycili si , e ich metalowe oczy przewy szały prawdziwe. Dziwne w takim razie, e wi kszo
Tleilaxan nie nosiła ich z wyboru.
Paul rzucił okiem w stron zamaskowanego wizjera Alii. T sknił za obecno ci siostry i rad , wskazówk nie za mion poczuciem odpowiedzialno ci i zobowi zania. Znów spojrzał na ghol . To nie był błahy podarek. Dawał uczciwe odpowiedzi na niebezpieczne pytania. To, i wiem, e ta bro ma zosta u yta przeciw mnie, niczego nie zmienia" - pomy lał. - Co powinienem zrobi , eby ochroni si przed tob ? - zapytał Paul. Mówił otwarcie, nie było to adne królewskie "my", ale pytanie, jakie mógłby zada dawnemu Duncanowi Idaho. - Ode lij mnie, mój panie. Paul pokr cił głow . - W jaki sposób masz mnie zniszczy ? Hayt popatrzył na stra ników, którzy po wyj ciu Stilgara skupili si bli ej Paula. Odwrócił si , obrzucił spojrzeniem sal , potem jego metalowe oczy spocz ły znów na Paulu. Pokiwał głow . - To jest miejsce, w którym człowiek oddala si od ludzi - powiedział. - Mówi o takiej pot dze, e mo na o niej my le spokojnie tylko, je li si pami ta, e wszystko ma swój koniec. Czy to moc prorocza mojego pana otwarła mu drog a tutaj? Paul zab bnił palcami o por cz tronu. Mentat po prostu szukał danych, ale jego pytanie zmieszało Imperatora. - Zaszedłem na to stanowisko dzi ki stanowczym decyzjom... nie zawsze wypływaj cym z moich innych... zdolno ci. - Stanowcze decyzje - powtórzył Hayt. - One hartuj
ycie m czyzny. Szlachetny metal
mo na rozhartowa , je li si go rozgrzeje i studzi powoli, nie zanurzaj c w wodzie. - Zabawiasz mnie zensunnickim bełkotem? - spytał Paul. - Zensunnita ma do zbadania inne cie ki ni rozrywka czy popisy, Sire.
Paul zwil ył wargi ko cem j zyka, wci gn ł gł boko powietrze i doprowadził własne my li do samokompensuj cego si stanu mentackiej równowagi. Wokół niego pojawiło si zbyt wiele sprzecznych przesłanek. Nie oczekiwano, e b dzie z nosem przy ziemi uganiał si za ghol , zaniedbuj c inne obowi zki. Nie, to nie to. Dlaczego Z e n - sunnita - mentat? Filozofia... słowa., kontemplacja... zagł bianie si w sobie... Czuł w tło
swych danych.
- Potrzeba nam wi cej danych - mrukn ł. - Fakty, których potrzebuje mentat, nie osiadaj na nim jak pyłek zbieraj cy si na płaszczu, gdy idziesz przez kwietn ł k - powiedział Hayt. - Ten pyłek wybiera si starannie i bada pod silnym powi kszeniem. - Musisz nauczy mnie tej zensunnickiej retoryki - rzucił Paul. Metaliczne oczy błysn ły ku niemu. - Mój panie, mo e tego wła nie po mnie oczekuj ? "Ot pi moj wol słowami i ideami?" zastanawiał si Paul. - Idei nale y si obawia najbardziej, gdy przechodz w czyny - powiedział gło no. - Ode lij mnie, Sire - powiedział Hayt i był to głos Duncana Idaho, pełen troski o "młodego panicza". Paul czuł, e ten głos schwytał go w pułapk . Nie mógł go zlekcewa y , nawet, je li dobiegał z ust gholi. - Zostaniesz - rzekł - i obaj b dziemy si uczy ostro no ci. Hayt skłonił si posłusznie. Paul zerkn ł w kierunku ukrytego okienka, oczyma błagaj c Ali , by zabrała mu z r k ten dar i wyszpiegowała jego tajemnice. Ghole były duchami, którymi straszono dzieci. Nigdy nie przypuszczał, e pozna którego . By dogł bnie pozna tego, musiał si wznie
ponad wszelkie
współczucie... a nie był pewien, czy jest do tego zdolny. Duncan... Duncan... Gdzie był Idaho w tym uszytym na miar ciele? To nie było ciało... to był całun w kształcie ciała! Idaho le ał martwy na wieki na dnie arraka skiej pieczary. Ale jego duch wyzierał z metalowych oczu. Dwie istoty zawierało w sobie to zmartwychwstałe ciało. Jedn z nich była groza, której moc i natur kryły wymy lne zasłony. Zamkn wszy oczy, Paul pozwolił dawnym wizjom przenika przez swoj
wiadomo .
Czuł, jak ywioły miło ci i nienawi ci burz si w faluj cym morzu, z którego odm tów nie wznosiła si
adna skała. adnego miejsca, sk d mógłby przyjrze si kipieli.
"Dlaczego adna wizja nie ukazała mi tego nowego Idaho? - my lał. - Co zakrywało Czas przed jasnowidzem? Inny jasnowidz, to jasne." Otworzył oczy. - Hayt, czy posiadasz moc widzenia przyszło ci?
- Nie, mój parne. Szczero
przebijała w jego głosie. Oczywi cie było mo liwe, e ghola nie wiedział o swej
umiej tno ci. Ale to by przeszkadzało jego pracy mentata. Jaki był ten ukryty zamysł? Dawne wizje pieniły si wokół Paula. Czy b dzie musiał wybra t przera aj c drog ? Rozstrojony Czas napomykał o gholi w tej ohydnej przyszło ci. Czy ta cie ka prowadzi w przepa
bez wzgl du na to, co zrobi? "Odej ...Odej ...Odej ..." Ta my l huczała mu w głowie jak d wi ki dzwonu. W kryjówce nad Paulem Alia, siedz c z brod opart w zagł bieniu lewej dłoni, patrzyła w
dół na ghol . Dosi gło jej magnetyczne przyci ganie tego Hayta. Tleilaxanska odnowa dała mu młodo
i widoczn niewinno , która zdawała si niemal do niej krzycze . Alia zrozumiała
niewypowiedzian pro b Paula. Gdy zawodzi wyrocznia, szuka si prawdziwych szpiegów i fizycznych mo liwo ci. Zastanawiał j jednak własny zapał, by przyj naprawd pragnie znale
to wyzwanie. Czuła, e
si blisko tego nowego m czyzny, mo e nawet dotkn
go.
"On jest zagro eniem dla nas obojga" - pomy lała. Prawda cierpi od zbyt wielu analiz. Stare porzekadło freme skie
- Wielebna Matko, dr , widz c ci w takich okoliczno ciach - powiedziała Irulana. Stała w drzwiach celi, mierz c obj to
pomieszczenia Metod Bene Gesserit. Był to
trzymetrowy sze cian, wy łobiony promieniami frezowymi w br zowej, pełnej malutkich kolorowych yłek skale pod Cytadel Paula. Za całe umeblowanie miał jedno lekkie, plecione krzesło, zaj te teraz przez Wielebn Matk Gaius Helen Mohiam; prycz z brunatn narzut , na której rozło ono tali
nowych kart Taro - ta Diuny; kran wodny z podziałk
nad zlewem
odzyskowym i freme ski ust p zabezpieczony uszczelnieniami wilgociowymi. Wszystko to było niewyszukane, wr cz prymitywne.
ółte
wiatło dobywało si
z otoczonych siatk
kuł
wi toja skich, zakotwiczonych w czterech rogach sufitu. - Posłała wiadomo
lady Jessice? - spytała Matka Wielebna.
- Tak, ale nie spodziewani si , e ruszy cho palcem przeciw swemu pierworodnemu rzekła Irulana. Spojrzała na karty. Były dowodem, e mo ni odwrócili si plecami od błagalników. Karta Wielkiego Czerwia le ała nad Spustoszonym Piaskiem. Zalecano cierpliwo . "Czy trzeba a tarota, eby to wiedzie ?" - zdziwiła si w duchu Irulana.
Stra nik obserwował je z zewn trz przez metaszklany wizjer w drzwiach. Irulana wiedziała, e spotkanie ledzono i na inne sposoby. Wszystko przemy lała i zaplanowała, nim odwa yła si tu przyj . Gdyby tego nie zrobiła, zwi kszyłaby tylko własne zagro enie. Wielebna Matka pogr ała si w medytacji prajna na przemian z analizowaniem układu kart tarota. Cho czuła, e nigdy ywa nie opu ci Arrakis, dawało jej to paradoksalnie pewn doz spokoju. Czyj dar proroczy mógł by niewielki, lecz m tna woda zawsze była m tn wod . I była jeszcze Litania Przeciw Strachowi. Matka Wielebna starała si zrozumie powody, które przywiodły j do tej celi. Mroczne podejrzenia l gły si w jej głowie, a karty zdawały sieje potwierdza . Czy to mo liwe, by Gildia to zaplanowała? Kwizar w ółtej szacie i turbanie na ogolonej czaszce, o paciorko - watych, całkiem niebieskich oczach w dobrotliwej twarzy, której skóra ogorzała od wiatru i sło ca Arrakis, czekał na ni na pomo cie recepcyjnym galeonu. Podniósł wzrok znad czarki przyprawowej kawy podanej mu przez usłu nego stewarda, przygl dał si przez chwil i odstawił napój. "Ty jeste Wielebn Matk Gaius Helen Mohiam?" Słowa te, powtórzone teraz w my li, o ywiły jej pami . Krta
zacisn ła si
w
nieopanowanym skurczu trwogi. W jaki sposób który z pachołków Imperatora dowiedział si o jej obecno ci na statku? "Dotarto do nas, e jeste na pokładzie - powiedział. - Czy by zapomniała, e zakazano ci kiedykolwiek postawi stop na wi tej planecie?" "Nie jestem na Arrakis - odparła. - Jestem pasa erem na galeonie Gildii w wolnej przestrzeni." "Nie ma czego takiego jak wolna przestrze , pani!" Słyszała, jak w jego głosie nienawi
miesza si z jakim gł bokim podejrzeniem.
"Muad Dib włada wsz dzie" - dodał. "Arrakis nie jest celem mej podró y" - upierała si . "Arrakis jest celem ka dego." Przez moment bała si ,
e zacznie recytowa
mistyczn
litani , powtarzan
przez
pielgrzymów. Ten sam statek wiózł ich tysi ce. Ale kapłan wyci gn ł spod szaty złoty amulet, ucałował go, przytkn ł do czoła, potem do prawego ucha i słuchał. Po chwili schował go z powrotem. "Rozkazano ci zabra baga e i uda si ze mn na Arrakis." "Ale ja wybieram si gdzie indziej!"
Wła nie wtedy zacz ła podejrzewa perfidi Gildii... chyba, e odkryła jej obecno
jaka
nadzmysłowa moc Imperatora lub jego siostry. Mo e, mimo wszystko, Nawigator nie był w stanie ukry spisku. To Paskudztwo, Alia, na pewno miała zdolno ci Matki Wielebnej Bene Gesserit. Co nast piło, gdy te siły sprz gły si z siłami, którymi władał jej brat? "Natychmiast!" - warkn ł Kwizar. Wszystko w niej burzyło si na my l o dotkni ciu raz jeszcze stop tej przekl tej pustynnej planety. To tutaj lady Jessika zwróciła si przeciw zakonowi. Tu utraciły Paula Atryd , Kwisatz Haderach, którego szukały przez długie pokolenia starannego doboru. "Natychmiast" - zgodziła si . "Nie ma wiele czasu - rzekł Kwizar. - Gdy rozkazuje Imperator, wszyscy poddani s mu posłuszni." A wi c rozkaz wyszedł od Paula! Pomy lała o odwołaniu si nieskuteczno
do komandora statku, ale powstrzymała j
oczywista
tego gestu. Có mogła zrobi Gildia?
"Imperator zapowiedział, e umr , je li postawi stop na Diunie - zdobyła si na ostatni desperacki wysiłek. - Sam o tym mówiłe . Wydasz na mnie wy rok, je eli zabierzesz mnie tam, na dół." "Nic wi cej nie mów - uci ł Kwizar. - Tak nakazano." Zawsze w ten sposób mówili o imperialnych rozkazach, wiedziała o tym. Nakazano! Oto przemówił wi ty władca, którego oczy przenikały przyszło . Co ma si sta , to si stanie. On to przecie widział. Usłuchała, z mdl cym uczuciem, e wpadła w sie , któr sama utkała. A sie stała si cel , w której mogła odwiedzi j Irulana. Zauwa yła, e Ksi na Mał onka postarzała si troch od ich spotkania na Waliach IX. Nowe nitki zgryzoty rozbiegły si z k cików jej oczu. Có ... czas, by si przekona , czy siostra Bene Gesserit zdoła wypełni swe luby. - Miałam ju gorsze kwatery - powiedziała. - Przychodzisz od Imperatora? Jej palce zacz ły si porusza jak gdyby w podnieceniu. Irulana odczytała ruch palców i jej własne zamigotały w odpowiedzi, podczas gdy mówiła: - Nie. Przybiegłam, skoro tylko usłyszałam, e tu jeste . - Czy Imperator nie b dzie si gniewał? - spytała Matka Wielebna. Palce poruszały si znowu - rozkazuj c, nagl c,
daj c.
- Niech si gniewa. Była moj nauczycielk w zakonie, podobnie jak uczyła jego matk . Czy my li,
e odwróc
si
usprawiedliwiały si , błagały.
do ciebie plecami, tak jak on to zrobił? - A palce Irulany
Wielebna Matka westchn ła. Dla kogo z zewn trz było to westchnienie wi nia bolej cego nad swym losem, ale tu, teraz odnosiło si do Irulany. Daremnie byłoby oczekiwa , e cenny kod genetyczny Imperatora Atrydy zostanie przeniesiony w nast pne pokolenie wła nie dzi ki niej. Mimo swej urody, ksi na nie była najlepsz partnerk . Pod warstewk seksualnej atrakcyjno ci kryła si rozhisteryzowana j dza, któr bardziej obchodziły słowa ni czyny. Ale Irulana była jednak Bene Gesserit, a zakon
e ski zostawiał sobie w odwodzie pewne techniki, które
zastosowane wobec słabszych wykonawczy , zapewniały realizacj najistotniejszych polece . Pod pozorem pogaw dki o wygodniejszej pryczy i lepszym jedzeniu, Wielebna Matka zastosowała cały arsenał perswazji i wydała rozkaz: nale y poł czy , skojarzy brata i siostr . Irulana omal si nie załamała, otrzymuj c to polecenie. - Musz mie szans ! - błagały palce Irulany. - Miała ju swoj szans - odci ła si Matka Wielebna. Instrukcje były wyra ne: Czy Imperator bywał zły na sw konkubin ? Jego wyj tkowa moc sprawia, e jest samotny. Do kogo ma si odezwa w nadziei, e zostanie zrozumiany? Oczywi cie, do siostry. Dzieliła jego samotno . Nale y wykorzysta warunki, by widywali si
sam na sam. Zaaran owa
gł bi
ich wi zi. Trzeba stworzy
intymne spotkania. Zbada
mo liwo
pozbycia si konkubiny. ałoba daje okazj przełamania tradycyjnych barier. Irulana sprzeciwiła si . Je li Chani zostanie zabita, podejrzenie padnie natychmiast na Ksi n Mał onk . Prócz tego, były inne problemy. Chani zdecydowała si na star ferme sk diet , maj c sprzyja płodno ci; ta dieta wykluczała jakakolwiek mo liwo
podania jej rodków
antykoncepcyjnych. Zniesienie supresorów uczyni Chani jeszcze bardziej płodna. Wielebna Matka nie ukrywała w ciekło ci. Jej palce poruszały si w szalonym ta cu. Dlaczego nie otrzymała tej informacji na samym pocz tku rozmowy? Czy Irulana jest a tak głupia? Je li Chani pocznie i urodzi syna, Imperator ogłosi dziecko swoim nast pc ! Irulana stwierdziła, e rozumie niebezpiecze stwo, ale uwa a, i geny mog nie przepa zupełnie. Niech diabli porw tak głupot , zło ciła si Matka Wielebna. Kto wie, jakie stłumienia lub powikłania genetyczne z powodu swej dzikiej freme skiej rasy mogła wprowadzi Chani? Zakon e ski musi koniecznie mie czyst lini ! A potomek na nowo rozpali ambicje Paula, pchnie go do nowych wysiłków w konsolidacji Imperium. Konspiratorzy nie mog sobie pozwoli na krok wstecz. Irulana, broni c si , spytała, w jaki sposób miała zapobiec stosowaniu przez Chani tej diety?
Ale Wielebna Matka nie była w nastroju do wysłuchiwania alów. Irulana otrzymała precyzyjne instrukcje, maj ce za egna przypuszczalne zagro enie. Je eli Chani pocznie, do jej jedzenia lub picia nale y wprowadzi
rodek wywołuj cy poronienie. Albo j zabi . Za wszelk
cen trzeba zapobiec pojawieniu si nast pcy tronu z domieszk freme skiej krwi. - rodek napomnienie b dzie tak samo niebezpieczny jak otwarty atak na konkubin oponowała Irulana. Dr ała na sam my l o zamachu na ycie Chani. "Ryzyko odstrasza Irulan " - pomy lała Matka Wielebna. Mowa jej palców wyra ała gł bok pogard . Roze lona Irulana sygnalizowała, e zna swoj warto
jako agenta na dworze Imperatora.
Czy konspiracja chce utraci tak cennego szpiega? Czy ma zosta odrzucona? Jak b d potem tak dokładnie ledzi Imperatora? A mo e wprowadzili ju nowego agenta na dwór? Czy tak? I dlatego ma teraz by tak desperacko wykorzystana, po raz ostatni? - W czasie walki dotychczasowe warto ci nabieraj nowych odniesie - argumentowała Matka Wielebna. Najwi kszym zagro eniem było to, e ród Atrydów umocni si w imperialnej dynastii. Zakon
e ski nie mo e zgodzi
si
na takie ryzyko. Gro ba wisiała nie tylko nad kodem
genetycznym Atrydów. Gdyby Paul osadził swój ród na tronie, zakon musiałby odło y swe plany o kilka stuleci. Irulana rozumiała argumenty, lecz odnosiła wra enie, e postanowiono przehandlowa Ksi n Mał onk za co o wi kszej warto ci. - Czy jest co , co powinnam wiedzie o gholi? - zaryzykowała pytanie. Wielebna Matka zdenerwowała si . C/y Irulana sadzi, e zakon składa si z idiotek? Czy kiedykolwiek zapomniały jej powiedzie o czymkolwiek, co powinna wiedzie ? Irulana zauwa yła,
e ta odpowied , to jakby przyznanie si
do ukrywania faktów.
Oznaczała, e nie ujawni si jej niczego ponad to, co konieczne. Zapytała, jak mog by pewne, e ghola jest w stanie zniszczy Imperatora? - Mogłaby równie dobrze zapyta , czy malenzjest zdolny do destrukcji - odparowała Matka Wielebna. Irulana u wiadomiła sobie,
e była to nagana zawieraj ca subteln
wiadomo
-
"pouczaj cy bicz" Bene Gesserit oznajmił, e ju dawno temu winna była zrozumie podobie stwo mi dzy przypraw i ghola. Melan był cenny, lecz
dał zapłaty - narkotycznego uzale nienia.
Dodawał lat ycia, mo e nawet dziesi cioleci, ale wci
był to sposób umierania.
A ghola był czym o morderczej warto ci.
- Oczywistym sposobem zapobie enia niepo danym narodzinom jest zabicie przyszłej matki, zanim zajdzie w ci
- zasygnalizowała Matka Wielebna.
"Oczywi cie - pomy lała Irulana. - Je li zdecydujesz si wyda pewn sum , walcz o tak wiele, jak tylko mo esz." Oczy Matki Wielebnej - ciemne, z bł kitnym blaskiem melan o - wego nałogu - patrzyły uwa nie na Irulan , mierz c i obserwuj c najmniejsze drobiazgi. "Bada mnie jak przedmiot. - Ta my l wstrz sn ła Irulana. - Szkoliła mnie i obserwowała podczas szkolenia Wie, e u wiadamiam sobie, i decyzja została podj ta tutaj. Sprawdza tylko, czy przyjmuj to do wiadomo ci. Dobrze. Znios to jak Bene Gesserit i jak ksi na." Wymusiła na sobie u miech, wyprostowała si i przyzwała w pami ci pocz tkowe wersy Litanii Przeciw Strachowi. "Nie wolno si ba . Strach zabija dusz . Strach to mała mier , a wielkie unicestwienie. Stawi mu czoła..." Gdy powrócił spokój, pomy lała: "Niech mnie przeznacz na straty. Poka
im, co warta
jest ksi na. Mo e kupi dla nich wi cej, ni oczekiwali". Po kilku pustych frazesach, którymi zako czyła rozmow , Irulana wyszła. Wielebna Matka powróciła do swego tarota, rozkładaj c go we wzór Ognistego Wiru. W Wielkich Arkanach od razu pojawił si Kwisatz Haderach, maj c na wprost Ósemk Statków: wieszcz oszukany i zdradzony. To nie był dobry omen, karty mówiły o ukrytych mo liwo ciach jej wrogów. Odwróciła si . Ogarn ła j przeciwników.
rozterka, zastanawiała si , czy Irulana zdoła zniszczy
Dla Fremenów jest personifikacj Ziemi, półbogini . Jej szczególnej pieczy powierzaj plemiona, które ma chroni sw okrutn moc . Jest Wielebn Matk ich Wielebnych Matek. Dla pielgrzymów, którzy zanosz
do niej pro by, by przywróciła m sko
lub jałowe uczyniła
płodnymi, jest czym w rodzaju antymentata. eruje na fakcie, e s granice tego, co zbadane. Reprezentuje najwy sze napi cie. Jest dziewicz nierz dnic - dowcipna, wulgarna, bezlitosna, w swych kaprysach niszczycielska jak kurzawa Coriolisa. wi ta Alia - od - No a (według "Raportu Irulany")
Okutana w czarny płaszcz jak wartownik, Alia stała na południowej platformie swojej wi tyni - Przybytku Wyroczni, któr freme skie kohorty Paula zbudowały dla niej przy murze twierdzy. Nienawidziła tej mistycznej działalno ci, lecz nie znalazła sposobu, by wykr ci si od rytualnych obowi zków, nie ci gaj c na siebie i Paula katastrofy. Pielgrzymi /niech ich diabli!/ z dnia na dzie byli liczniejsi. Ni szy portyk wi tyni był nimi zapchany. W ród pielgrzymów kr cili si przekupnie, a mi dzy nimi pomniejsi czarownicy, przyprawnicy haru, wró bici - wszyscy, którzy swym rzemiosłem nieudolnie próbowali na ladowa Muad’Diba i jego siostr . W kramach królowały czerwone i zielone paczuszki z nowymi kartami Tarota Diuny. Alia zadumała si przez chwil nad fenomenem tarota. Kto wprowadził ten zwyczaj na rynek Arrakin? Dlaczego tarot rozpanoszył si
wła nie tu i w tym czasie? Czy po to, by zm ci
Czas?
Przyprawowy nałóg nieuchronnie prowadził do przebłysków jasnowidzenia. W ród Fremenów notorycznie trafiali si nawiedzeni. Czy tylko przypadkiem tu i teraz tak wielu zajmowało si znakami i omenami? Postanowiła przy pierwszej sposobno ci poszuka odpowiedzi. Wiał wiatr z południowego wschodu, a raczej resztka wiatru, utemperowana przez skarp Muru Zaporowego, który tu, na północnych kresach, wznosił si wysoko. W rzadkiej, zakurzonej mgiełce, pod wietlonej chyl cym si
ju
ku zachodowi sło cem, jego kraw d
l niła
pomara czowo. Czuj c na policzkach gor cy powiew, Alia zat skniła do piasków, do bezpiecze stwa otwartych przestrzeni. Resztki tłumu zacz ły odpływa
z przedsionka po szerokich schodach z zielonego
kamienia. Kilku pielgrzymów przystan ło, by obejrze pami tki i wi te amulety na ulicznych straganach, inni - by zasi gn
rady u jednego z pozostałych pomniejszych czarowników.
Pielgrzymi, suplikanci, mieszczanie, Fremeni, kupcy zamykaj cy kramy - rozci gni ty sznur ludzi wlókł si obsadzon palmami alej ku centrum miasta.
Oczy Alii wyławiały z tłumu Fremenów. Ich twarze wyró niały si zastygłym, przes dnym l kiem, a sposób bycia - dziko ci , która izolowała ich od reszty. Byli jej sił i jej zagro eniem. Nadal chwytali ogromne czerwie do jazdy, rozrywki i na ofiary. Obnosili si z niech ci do poza wiatowych pielgrzymów, ledwie tolerowali mieszka ców grabenu i niecki, gardzili cynizmem ulicznych kramarzy. Nikt nie wa ył si potr ci dzikiego Fremena, nawet w takiej ci bie, jak tu - w Przybytku Alii. W wi tych Granicach nie widywano wprawdzie bójek na no e, ale znajdowano ciała... pó niej. Odchodz cy tłum wzniecił kł by kurzu. Alia poczuła zapach krzemienia, a wraz z nim ogarn ła j nowa fala t sknoty za otwartym blechem. U wiadomiła sobie, e wzywaj cy j zew przeszło ci wzmógł si wraz z przybyciem gholi. Ile było rado ci w tych niezm conych dniach, zanim jej brat wst pił na tron! Zawsze był czas na arty, czas na drobnostki, czas, by cieszy si chłodem poranka, czy zachodem sło ca, czas... czas... czas... Nawet niebezpiecze stwa były wtedy dobre - wiadome niebezpiecze stwa z wiadomych
ródeł. Nie trzeba było forsowa
granic
wyroczni, zerka przez mroczne woale na niepokoj ce wizje przyszło ci. Mieli racj dzicy Fremeni, gdy mówili: "Czterech rzeczy nie da si ukry : miło ci, dymu, słupa ognia i człowieka, kiedy idzie przez otwarty blech." Z nagł odraz Alia wycofała si z platformy w cie Przybytku i ruszyła kru gankiem wychodz cym na opalizuj c zawsze wnosili piach do
Sal
Przepowiedni. Piach zgrzytał pod jej stopami. Suplikanci
wi tych Komnat! Udaj c, e nie dostrzega słu cych, stra ników,
członków nowicjatu, wsz dobylskich kwizarackich pochlebców, dopadła kr tych schodów prowadz cych do jej prywatnych kwater. Tu - w ród otoman, grubych dywanów, namiotowych zasłon przywodz cych wspomnienia pustyni - odprawiła freme skie amazonki, które Stilgar przydzielił jej jako stra przyboczn . A raczej jako psy ła cuchowe. Gdy, mamrocz c protesty, odeszły, bardziej boj c si jej ni Stilgara, zrzuciła z siebie szaty, zostawiaj c jedynie krysnó zawieszony na szyi. Cisn ła odzie za siebie, id c do k pieli. On był blisko, wiedziała - cie
m czyzny, którego istnienie wyczuwała w swojej
przyszło ci, cho nie mogła go zobaczy . Zło ciło j , e moc jasnowidzenia nie mogła oblec w ciało tej postaci. Wyczuwała go w najmniej oczekiwanych momentach; pojawiał si , gdy badała losy innych. Czasem trafiała na mglist sylwetk w bezludnym mroku, w którym czysto
splatała
si z po daniem. Był tu za niestałym horyzontem i czuła, e gdyby nadludzkim wysiłkiem zintensyfikowała swoje zdolno ci, by mo e ujrzałaby go. Był tam, stanowił nieustaj cy atak na jej wiadomo
- zaciekły, gro ny, bezwstydny.
W ła ni otuliło j
ciepłe, wilgotne powietrze. Zamiłowanie do k pieli przej ła z
pami cioobecno ci niezliczonych Wielebnych Matek, nanizanych w jej wiadomo ci niczym perły
na l ni cym naszyjniku. Woda, ciepła woda, obmyła jej skór , gdy dziewczyna w lizn ła si do wanny. Dookoła ornament na zielonych płytkach przedstawiał czerwone ryby w morskich gł binach. To miejsce kipiało tak obfito ci wody, e dawny Fremen zapałałby gniewem, widz c, e słu y ona tylko do mycia ludzkiego ciała. On był blisko. "To konflikt dziewictwa i po dania" - pomy lała. Jej ciało pragn ło m czyzny. Seks nie miał tajemnic dla Matki Wielebnej, przewodz cej w siczowych orgiach. Tau - wiadomo ja ni - mogła zaspokoi jej ciekawo
innych
wszelkimi szczegółami. Odczuwane poczucie blisko ci nie
mogło by niczym innym, jak tylko płomieniem ciała rw cego si do drugiego ciała. Ch
działania przemogła lenistwo wywołane ciepł k piel .
Ociekaj c wod , Alia gwałtownie wyskoczyła z wanny, pobiegła naga i mokra do sali treningowej, przylegaj cej do jej sypialni. W tej wydłu onej komnacie, o wietlonej blaskiem bij cym od strony mansardowych okien, znajdowały si
zarówno niewyszukane, jak i
wyrafinowane
Gesserit
instrumenty,
wiadomogotowo
pozwalaj ce
adeptce
Bene
osi gn
najwy sz
fizyczn i psychiczn . Były tu wzmacniacze mnemoniczne, młynki palcowe z
Ix wzmacniaj ce i wyczulaj ce palce r k i nóg, syntetyzery zapachów, sensory dotykowe, pola zmian temperatury, wykrywacze szablonów zapobiegaj cych popadaniu w daj ce si rozpozna nawyki, symulatory odbi fal alfa, synchronizatory migowe dla podnoszenia zdolno ci analizy spektrum wiatła/ciemno ci... Wzdłu jednej ze cian własnor cznie napisała mnemoniczn farb kluczow maksym Kredo Bene Gesserit: "Przed nami wszelkie metody uczenia si
ska one były instynktowno ci . To my
nauczyły my si , jak si uczy . Przed nami, ograniczona rozpi to
uwagi wiedzionych instynktem
badaczy rzadko si gała poza jedno ludzkie ycie. Plany, rozci gaj ce si na pi dziesi t i wi cej pokole , były dla nich niedost pne. Koncepcja cało ciowego szkolenia mi ni i nerwów nie dotarła do ich wiadomo ci". Wbiegaj c do sali treningowej, Alia k tem oka spostrzegła swoje odbicie, powielone tysi ce razy w kryształowych pryzmatach szermierczego zwierciadła, kołysz cego si w centrum manekina - celu. Chwyciła długi rapier, tkwi cy w stojaku naprzeciw celu. "Tak - pomy lała. - B d
wiczy do upadłego. Gdy zm cz ciało, oczyszcz umysł."
Rapier dobrze le ał w dłoni. Z pochwy zawieszonej na szyi Alia wysun ła krysnó , uj ła go lew r k , ko cem klingi nacisn ła wł cznik. Pojawiła si emanacja tarczy celu, opór o ył, powoli i stanowczo odpychaj c ostrze. Pryzmaty zamigotały. Cel przesun ł si w lewo.
Alia powiodła za nim ko cem ostrza, jak zwykle ulegaj c złudzeniu, e cel jest ywym przeciwnikiem. Były to jednak tylko serwomechanizmy i zło ony system zwierciadlany, symuluj ce sytuacje zagro enia, dezorientuj ce, by uczy . Urz dzenie reagowało jak Alia, tworzyło anty - ja , która poruszała si jak ona, balansuj c wiatłami w pryzmatach, przesuwaj c cel i mierz c w ni przeciwnym ostrzem. Z pryzmatów sterczało wiele kling, lecz tylko jedna była prawdziwa. Alia sparowała rzeczywiste pchni cie, ostrze rapiera prze lizn ło si przez opór tarczy i uderzyło w cel. O yła lampka sygnalizacyjna, połyskuj c czerwono po ród pryzmatów: wi ksze rozproszenie. Sztuczny szermierz zaatakował znowu, o jeden stopie zwi kszaj c szybko odrobin
- był teraz
wawszy ni na pocz tku.
Sparowała cios i wbrew zasadzie ostro no ci weszła w niebezpieczn
stref , maj c
przewag krysnoza Mi dzy pryzmatami błyszczały dwie lampki. Urz dzenie znów przy pieszyło, potoczyło si na kółkach, przyci gane jak magnes ruchami jej ciała i ostrzem rapiera. Atak - parada - kontra. Atak - parada - kontra... L niły ju cztery lampki, przyrz d stawał si coraz bardziej niebezpieczny, z ka dym nowym wiatełkiem poruszał si szybciej, tworz c wi cej pól dezorientacji. Pi
wiateł.
Pot błyszczał na nagiej skórze dziewczyny. Teraz istniała we wszech wiecie, którego wymiary kre liło gro ne ostrze; cel, mata pod bosymi stopami, zmysły - nerwy - mi nie - ruch przeciwko ruchowi. Atak - parada - kontra Sze
wiateł... Siedem.
Osiem! Nigdy dot d nie zaryzykowała o miu. W umy le narastał nagl cy po piech, rodził si jednocze nie protest wobec tego szale stwa Zło ony z pryzmatów i celu przyrz d nie potrafił my le , odczuwa obaw lub skruchy. A miał prawdziwe ostrze. Pozbawienie go tego
dła uczyniłoby wiczenie bezcelowym. Atakuj ca klinga
mogła okaleczy i mogła zabi . A najlepsi szermierze Imperium nigdy nie porywali si na wi cej ni siedem wiateł. Dziewi !
Alia wpadła w ekstaz . Atakuj ce ostrze i cel stały si rozmazanymi plamami w ród plam. Miała wra enie, e rapier w jej dłoni yje własnym yciem. Była anty - celem. Nie poruszała kling : klinga poruszała ni . Dziesi ! Jedena cie! Co błysn ło nad jej ramieniem, zwolniło w okalaj cej cel po wiacie tarczy, prze lizn ło si przez ni i uderzyło w wył cznik. wiatła pogasły. Pryzmaty i cel zastygły. Alia odwróciła si , w ciekła na intruza, lecz po chwili zło
zmieniła si w ciekawo , gdy
u wiadomiła sobie najwy szy kunszt tego, kto rzucił nó . Rzut wykonany był z doskonał precyzj - na tyle szybko, by przedosta si przez pole tarczy i nie a tak szybko, by zosta odbity. I pomi dzy jedenastoma wiatłami trafił w punkt o rednicy milimetra. Alia poczuła, jak emocje i napi cie wygasaj w niej w sposób przypominaj cy reakcj wiczebnego manekina Przestała si dziwi , gdy zobaczyła kto rzucił nó . W drzwiach sali stał Paul, a trzy kroki za nim Stilgar. Oczy brata zw ziły si z gniewu. U wiadomiła sobie własn nago . Chciała si okry , ale po chwili uznała to za mieszne. Co oczy raz ujrzały, nie sposób ju wymaza . Powoli wło yła krysnó do pochwy na szyi. - Mogłam si była domy li - powiedziała. - Przypuszczam, e wiesz, jak było to niebezpieczne - odezwał si Paul. Niespiesznie przygl dał si jej: czerwone od wysiłku ciało, wilgotna obrzmiało
ust.
Roztaczała wokół siebie niepokoj ca kobieco , której istnienia nigdy dot d nie podejrzewał. Dziwnie było patrze na osob tak blisk i nie rozpoznawa w niej dotychczasowej to samo ci, która wydawała si tak trwała i znajoma. - To było szale stwo - fukn ł Stilgar, podchodz c do Paula. Słowa były gniewne, lecz Alia posłyszała l k w jego głosie, dojrzała go w oczach. - Jedena cie wiateł! - Paul potrz sn ł głow . - Uruchomiłabym dwunaste, gdyby
nie przeszkodził - powiedziała. Bledn c pod
zaniepokojonym spojrzeniem, dodała: - I po co te cholerstwa maj tyle lampek, skoro mamy ich nie próbowa ? - Bene Gesserit pyta o racje nielimitowanego systemu? - odpowiedział pytaniem. - Podejrzewam, e nigdy nie odwa yłe si na wi cej ni siedem - rzuciła, czuj c, jak powraca gniew. Jego uprzedzaj ca grzeczno
zacz ła j irytowa .
- Tylko raz - powiedział Paul. - Gurney Halleck przyłapał mnie na dziesi ciu. Kara była na tyle enuj ca, e nie opowiem ci, co zrobił. A skoro ju mówimy o za enowaniu...
- Nast pnym razem mo e zapukacie przed wej ciem - warkn ła. Przemkn ła obok Paula do sypialni, znalazła lu n , szar sukni , narzuciła j na siebie i zacz ła przed lustrem szczotkowa włosy. Czuła si lepka od potu, smutna tym smutkiem, który ko czy akt miłosny, pragn ła jedynie raz jeszcze wzi
k piel... i spa .
- Dlaczego przyszli cie? - zapytała. - Panie - w głosie Stilgara zabrzmiała dziwna nuta, która kazała Alii obróci si i raz jeszcze na niego spojrze . - Przyszli my z powodu sugestii Irulany - zacz ł Paul - cho mo e wydawa si to dziwne. Ona uwa a, a informacje Stila zdaj si to potwierdza , e nasi wrogowie maj zamiar dokona powa niejszej próby... - Mój panie! - powtórzył Stilgar ostrzej. Paul odwrócił si pytaj co. Alia wci
patrzyła na starego freme skiego naiba. Było teraz w
nim co , co natr tnie u wiadamiało jej, jak prymitywny jest Stilgar. Wierzył,
e
wiat
nadprzyrodzony znajduje si o krok od niego. Ten wiat przemawiał do niego prostym, poga skim j zykiem, rozwiewaj c wszelkie w tpliwo ci. Pierwotny wszech wiat, w rodku którego stał, był zaciekły, niepowstrzymany, brakowało mu powszedniej moralno ci Imperium. - Tak, Stil? - spytał Paul. - Chcesz sam jej powiedzie , po co przyszli my? - Nie pora o tym mówi - rzekł Stilgar. - O co chodzi, Stil? - Sire, czy jeste Paul odwrócił si
lepy? - Stilgar wci w stron
wpatrywał si w Ali .
siostry, czuj c, jak zaczyna ogarnia
go niepewno . Ze
wszystkich współpracowników jedynie Stilgar o mielał si mówi do niego takim tonem, lecz nawet jemu przytrafiało si to tylko w ostateczno ci. - Ona musi mie m czyzn ! - wyrzucił z siebie Stilgar. - B d kłopoty, je li nie wyjdzie za m . I to pr dko. Alia odwróciła si od nich, czuj c, jak fala gor ca oblewa jej twarz. "Jak mógł mnie tak dotkn ?" - dziwiła si . Samokontrola Bene Gesserit nie była w stanie zapobiec jej zmieszaniu. Jak on to zrobił? Nie władał przecie Głosem. Czuła zakłopotanie i gniew. - Słuchajcie wielkiego Stilgara! - Alia, wci
odwrócona tyłem, zdawała sobie spraw z
kłótliwej nuty w swym głosie, której nie była zdolna ukry . - Porady dla młodych panien od Fremena Stilgara! - Nie mog milcze , bo kocham was oboje - powiedział Stilgar z godno ci . - Nie zostałbym przywódc Fremenów, gdybym zamykał oczy na to, co popycha ku sobie kobiet i m czyzn . Do tego nie trzeba adnych tajemnych mocy.
Paul wa ył słowa Stilgara, analizuj c to, co tu zobaczył i swoj własn - niezaprzeczalnie m sk - reakcj na widok Alii. Tak, w Alii było co lubie nego, co nieokiełznanie rozwi złego. Co kazało jej i
nago do sali treningowej? I tak nierozwa nie ryzykowa
yciem! Jedena cie
wiateł w pryzmatach szermierczych! Bezmózgi automat jawił si w jego umy le wyposa ony we wszystkie cechy monstrum ze staro ytnego mitu. Maszyna pochodziła z tego wieku, lecz miała na sobie równie pi tno dawnych grzechów. Kiedy rz dziły lud mi komputerowe mózgi, sztuczne inteligencje. D ihad Butlerjariska poło yła temu kres, lecz nie rozwiała aury arystokatycznego snobizmu otaczaj cego te maszyny. Oczywi cie Stilgar miał racj . Musz znale
m a dla Alii.
- Dopilnuj tego - rzekł Paul. - Alia i ja przedyskutujemy to pó niej bez wiadków. Alia odwróciła si i spojrzała na brata. Wiedziała, w jaki sposób pracuje jego mózg, zorientowała si , e została podporz dkowana decyzji mentata, tej składaj cej si z niezliczonych fragmentów analizie ludzkiego komputera. W tym odkryciu było co nieubłaganego - ruch podobny kr eniu planet Co z porz dku wszech wiata, nieuchronnego i przera aj cego. - Sire - zacz ł Stilgar - mo emy... - Nie teraz - uci ł Paul. - W tej chwili mamy inne problemy. Wiedz c, e pod wzgl dem logicznego my lenia nie ma szansy dorówna swemu bratu, wzorem Bene Gesserit Alia odczekała kilka chwil, by nast pnie powiedzie ": - Irulana ci przysłała? - Czuła zagro enie, płyn ce z tego faktu. - Nie bezpo rednio - odpowiedział Paul. - Informacje, których nam dostarczyła, potwierdzaj nasze podejrzenia, e Gildia ma zamiar postara si o czerwia pustyni. - B d usiłowali schwyta małego czerwia i rozpocz
cykl przyprawowy na jakiej innej
planecie - powiedział Stilgar. - To znaczy, e znale li wiat, który uwa aj za odpowiedni. - To znaczy,
e maj
freme skich sojuszników! - sprzeciwiła si
Alia. -
aden
poza wiatowiec nie mógłby pojma czerwia! - To nie podlega kwestii - stwierdził Stilgar. - Nie, niekoniecznie - Alia była wstrz ni ta jego t pot . - Paul, ty na pewno... - Zaczyna si upadek - powiedział Paul. - Wiedzieli my o tym ju od jakiego czasu. Jednak e nigdy nie widziałem tego innego wiata i to mnie niepokoi. Je eli... - To ci niepokoi? - zapytała Alia. - To znaczy jedynie, e jego wizj osłania Nawigator. Tak samo, jak kryj swoje sanktuaria. Stilgar otworzył usta i zamkn ł je bez słowa. Czuł, e jego bo yszcza ogarni te zostały blu niercz słabo ci .
- Mamy problem, który nie mo e czeka - powiedział Paul, wyczuwaj c konsternacj Stilgara. - Chc zasi gn ponownie zaci gn
twojej opinii, Alio. Stilgar proponuje wysła patrole w otwarte blech i
warty w siczach. Mo liwe, e zdołamy namierzy l duj c ekip i zapobiec...
- Z Nawigatorem na czele? - zapytała Alia. - S zdesperowani, nieprawda ? - zgodził si Paul. - Dlatego tu jestem. - Zobaczyli co , czego nie widzieli my my? - Dokładnie. Pokiwała głow , my l c ponownie o nowym Tarocie Diuny. Krótko zrelacjonowała swoje obawy. - Zarzucaj nam koc na głow - podsumował Paul. - Odpowiednie patrole - zaryzykował Stilgar - i mogliby my zapobiec... - Niczemu nie mo emy zapobiec... na zawsze - przerwała Alia. Sposób, w jaki pracował teraz mózg Stilgara, budził w niej instynktown niech . Zaw ał horyzonty, eliminował istotne i oczywiste elementy. To nie był Stilgar, jakiego pami tała. - Musimy liczy si z tym, e zdob d czerwia - powiedział Paul. - Czy uda im si rozpocz
cykl melan owy na innej planecie, to druga sprawa. B d potrzebowali czego wi cej
ni czerwia. Stilgar wodził spojrzeniem od brata do siostry. Wiedział, co mieli na my li, ycie w siczy wpoiło mu ekologiczny sposób my lenia. Schwytany czerw nie mógłby prze y bez cz ci Arrakis: bez planktonu piaskowego, male kich stworzycieli i tak dalej. Gildia miała powa ny problem, lecz mo liwy do rozwi zania. Rosn ca niepewno
Stilgara dotyczyła czego innego.
- Wi c twoje wizje nie wykrywaj Gildii w działaniu? - zapytał. - Do wszystkich diabłów! - wybuchł Paul. Alia obserwowała Stilgara, czuj c barbarzy skie uboczne efekty wyobra e , które powstawały w jego głowie. P tał go czarodziejski urok. Magia! Magia! Zajrze w przyszło oznaczało skra
przera aj cy ognik ze wi tego płomienia. Miało to kusz cy posmak najwy szego
zagro enia, dusz rzuconych na szal i utraconych. Z niebezpiecznej, bezkształtnej dali wyzierało co , co miało kształt i moc. Lecz Stilgar zaczynał wietrzy inne, by mo e wi ksze moce poza nieznanym widnokr giem. Jego Królowa Czarownica i Przyjaciel Czarnoksi nik zdradzali złowró bn słabo . - Stilgarze - Alia ze wszystkich sił starała si go powstrzyma . - Stoisz w dolinie po ród wydm. Ja stoj na wierzchołku. Widz to, czego ty nie widzisz. I, oprócz innych rzeczy, widz te góry, które zasłaniaj horyzont. - S rzeczy przed wami ukryte - przyznał Stilgar. - Zawsze to powtarzali cie.
- Wszystkie pot gi s ograniczone - rzekła Alia. - A niebezpiecze stwo mo e nadej
zza gór - powiedział Stilgar.
- C o w tym jest - potwierdziła Alia. Stilgar wolno pokiwał głow , nie odrywaj c oczu od Paula. - Cokolwiek jednak przyb dzie zza gór, musi przej
przez wydmy.
Rz dy oparte na wyroczni s najbardziej ryzykown gr w całym wszech wiecie. Nie uwa amy si za do
m drych ani do
odwa nych, aby w ni gra . Wyszczególnione tu rodki
regulacji mniej wa nych spraw to wszystko, na co mo emy si odwa y , by nie przekroczy granicy rzeczywistych rz dów. Zgodnie z definicj , zapo yczon
dla naszych celów odBene
Gesserit, traktujemy ró ne wiaty jako pule genowe, ródła nauk i nauczycieli, ródła mo liwo ci. Nie d ymy do obj cia władzy; chcemy wprawi te geny w ruch, zdoby wiedz i uwolni si od wszelkich ogranicze , nakładanych przez zale no ci administracj . "Orgia jako narz dzie polityki", trzeci rozdział "Przewodnika Nawigatora"
- Czy to tam zgin ł twój ojciec? - zagadn ł Edric, emituj c z kapsuły wska nikow wi zk w kierunku wysadzanego klejnotami znacznika na jednej z plastycznych map, zdobi cych cian audiencyjnego salonu Paula. - To wi tynia jego czaszki - rzekł Paul. - Ojciec zgin ł, b d c wi niem na harkonne skiej fregacie w niecce poni ej nas. - A, tak, teraz przypominani sobie t histori - powiedział Edric. - Zdaje si , zabił starego barona Harkonnena, swojego miertelnego wroga. Edric miał nadziej , e nie da pozna po sobie l ku, jakim napawały go małe, zamkni te pomieszczenia, takie jak ten pokój. Przekr cił si w pomara czowym gazie i spojrzał na Paula, który siedział samotnie na długiej otomanie w szaro - czarne paski. - Barona zabiła moja siostra - zauwa ył oschle Paul - tu przed bitw pod Arrakin. "Ciekawe - pomy lał - dlaczego ten gildyjski człowiek - ryba wybrał to miejsce i ten czas na otwieranie starych ran?" Nawigator robił wra enie, jak gdyby przegrywał walk o utrzymanie swych nerwów na wodzy. Zaniechał ju oci ałych, rybich ruchów, jakie demonstrował na wcze niejszym spotkaniu. Małe oczka Edrica skakały tu i tam, pytaj ce i pełne wahania. Jedyny członek wity, który towarzyszył mu a tutaj, stał z dala, na lewo, w pobli u rz du stra ników przy tylnej cianie. Paula niepokoił ten adiutant, niezgrabny, gruboszyi, o pustej i nieobecnej twarzy. Wkroczył do salonu krokiem dusiciela, podparty pod boki, od czasu do czasu popychaj c unosz cy si na polu dryfowym zbiornik Edrica. "Scytalus" - tak mówił do niego Edric. - "Adiutant Scytalus". Powierzchowno
adiutanta manifestacyjnie wyra ała głupot , ale zdradzały go oczy.
miały si ze wszystkiego, co dostrzegały.
- Zdaje si ,
e twojej konkubinie podobało si
przedstawienie Tancerzy Oblicza -
powiedział Edric. - Cieszy mnie, e mogłem jej dostarczy tej drobnej rozrywki. Najbardziej podobała mi si reakcja, gdy ujrzała, jak cała trupa równocze nie powtarza rysy jej twarzy. - Czy nie istnieje porzekadło, e gdy Gildianie przynosz dary, trzeba si strzec? - zapytał Paul. My lał o przedstawieniu w Wielkiej Sali. Tancerze weszli przebrani za figury Tarota Diuny, rozbiegaj c si w pozornie przypadkowy układ, który przekształcił si w Ogniste Wiry i staro ytne znaki wró biarskie. Potem nadeszli władcy - parada królów i imperatorów niczym oblicza na monetach, z pozoru oficjalne i sztywne, potem zadziwiaj co płynne. W ko cu przyszła pora na arty: zademonstrowano kopi ciała i twarzy Paula, Chani zwielokrotnion wzdłu całej sali, nawet Stilgara, który chrz kał i wzdrygał si , kiedy innych ogarn ł miech. - Ale nasze dary wypływaj z naj yczliwszych intencji - zaprotestował Edric. - Do jakiego stopnia jeste cie yczliwi? - spytał Paul. - Ghola, którego nam dałe , wierzy, e został stworzony, by nas zniszczy . - Zniszczy ciebie, Sire? - Edric był uciele nieniem grzecznego zaciekawienia. - Czy mo na zniszczy boga? Stilgar, który wszedł w trakcie ostatnich słów, zatrzymał si i spojrzał na stra ników. Byli o wiele dalej od Paula, ni sobie yczył. Gniewnym gestem nakazał, by si zbli yli. - W porz dku, Stil - Paul uniósł r k . - To tylko przyjacielska dyskusja. Czemu nie przysuniesz zbiornika Ambasadora do brzegu mojej otomany? Stilgar przeanalizował polecenie. Zbiornik Nawigatora znalazłby si pomi dzy Paulem a przysadzistym adiutantem - zbyt blisko Paula, lecz... - W porz dku, Stil - powtórzył Paul, daj c sekretny znak dłoni , czyni cy polecenie rozkazem. Z widocznym oci ganiem Stilgar przysun ł pojemnik bli ej Paula. Dotkni cie kapsuły, wokół której unosił si silnie perfumowany aromat melan u, budziło w nim wstr t. Zaj ł miejsce przy naro niku, za orbituj cym urz dzeniem, przez które przemawiał Nawigator. - Zabi boga - podj ł Paul. - To bardzo interesuj ce. Tylko kto mówi, e jestem bogiem? - Ci, którzy ci czcz . - Edric zerkn ł k tem oka na Stilgara. - I ty w to wierzysz? - To, w co wierz , nie ma tu znaczenia, Sire - rzekł Edric. - Wi kszo ci obserwatorów wydaje si jednak, e spiskujesz, by obwoła si bogiem. I mo na by zapyta , czy jest to co , czego miertelnik mógłby dokona ... bezpiecznie? Paul
przyjrzał
si
Gildianinowi.
Obmierzły
niejednokrotnie zadawał sobie to pytanie. Ale widział te do
stwór,
lecz
spostrzegawczy.
Sam
du o alternatywnych linii Czasu, by
wiedzie , e istniej mo liwo ci gorsze ni zaakceptowanie własnej bosko ci. O wiele gorsze. Nie były to jednak drogi, którymi zwykł przechadza si Nawigator. Ciekawe. Po co zostało zadane to pytanie? Co Edric zamierzał zyska przez taki afront? My li Paula rozbiegły si , analizuj c wiele mo liwo ci jednocze nie: klik /za tym mchem mogło sta stowarzyszenie Tleilaxan/ - klik /na post powanie Edrica mogło wpłyn
ostatnie zwyci stwo D ihad pod Sembou/ - klik /czuło si tu
echo ró nych wypowiedzi Bene Gesserit/ - klik... Proces anga uj cy tysi ce bitów informacji wypełnił błyskawicznie zmieniaj cymi si sekwencjami kalkulacyjn
wiadomo
Paula. Zaj ło to mo e trzy sekundy.
- Czy Nawigator kwestionuje wskazówki wyroczni? - zapytał, chc c wepchn
rozmówc
na grz ski grunt rozumowania. Edric zr cznie pokrył zmieszanie czym , co brzmiało jak przydługi aforyzm: -
aden inteligentny człowiek nie kwestionuje jasnowidzenia jako faktu, Sire. Prorocze
wizje znane były ludziom od najdawniejszych czasów. Zdołały nas usidli , gdy najmniej si tego spodziewali my. Na szcz cie, s te inne siły wszech wiata. - Pot niejsze ni jasnowidzenie? - naciskał Paul. - Gdyby istniało i działało tylko jasnowidzenie, samo by si unicestwiło, Sire. Nic prócz wyroczni? Gdzie znalazłaby zastosowanie, z wyj tkiem własnych, degeneruj cych si poczyna ? - Pozostaje jeszcze sytuacja ludzi - zgodził si Paul. - W najlepszym przypadku niepewna - rzekł Edric - i bez gmatwania jej halucynacjami. - Czy by moje wizje były jedynie halucynacjami? - w głosie Paula pobrzmiewał szyderczy smutek. - A mo e utrzymujesz, e to moi wyznawcy maj halucynacje? Stilgar, wyczuwaj c narastaj ce napi cie, zrobił krok w stron Paula i skupił uwag na Gildianinie, spoczywaj cym w zbiorniku. - Przekr casz moje słowa, Sire - zaprotestował Edric z dziwn gwałtowno ci . "Przemoc tutaj? - zastanawiał si Paul. - Nie o miel si ! Chyba, e - spojrzał na stra ników - siły, które mnie chroni , maj by u yte, by mnie usun ." - Przecie oskar asz mnie, e potajemnie spiskuj , by obwoła si bogiem - powiedział, zni aj c głos tak, by słyszał go tylko Edric i Stilgar. - Spiskuj ? - By mo e le dobrałem słowa, mój panie - rzekł Edric. - Lecz znamiennie - zauwa ył Paul. - Oznacza to, e spodziewasz si po mnie najgorszego. Edric wygi ł szyj i spojrzał na Stilgara z obaw . - Ludzie zawsze spodziewaj si najgorszego po wielkich i pot nych, Sire. Mówi si , e łatwo mo na pozna arystokrat : ujawnia tylko te wady, które przysparzaj mu popularno ci.
Cie przebiegł przez twarz Stilgara. Paul podniósł wzrok, wyczuwaj c my li powstaj ce w głowie Stilgara: "Jak miał ten Gildianin odezwa siew taki sposób do Muad' Di - ba?" - Oczywi cie nie artujesz - stwierdził. - artuj , Sire? Paul poczuł sucho
w ustach. Miał wra enie, e w tym pokoju jest za du o ludzi, e
powietrze, którym oddychał, przeszło przez zbyt wiele płuc. Wo
melan u z kapsuły Edrica
napełniała go przera eniem. - Jakich to wspólników miałbym mie w tym spiskowaniu? - spytał. - Wskazujesz na Kwizarat? Edric wzruszył ramionami, wprawiaj c w ruch smugi pomara czowego gazu wokół głowy. Nie robił ju wra enia, e boi si Stilgara, cho Fremen nadal mu si przygl dał. - Sugerujesz, e moi misjonarze wi tego Posłannictwa, wszyscy, głosz misterny fałsz? nalegał Paul. - Mo na by to uzna za kwesti korzy ci własnych i szczero ci - powiedział Edric. Stilgar si gn ł po krysnó ukryty pod szat . Paul potrz sn ł głow . - Oskar asz mnie wi c o nieszczero
- stwierdził.
- Nie jestem pewien, czy "oskar a " to wła ciwe słowo, Sire. "Ale to stworzenie ma tupet!" - pomy lał Paul. I rzekł: - Oskar asz, czy nie, mówisz, ze moi biskupi wraz ze mn s nie lepsi od adnych władzy bandytów. -
adnych władzy, Sire? - Edric znów spojrzał na Stilgara. - Władza ma tendencj
izolowania tych, którzy dzier
jej zbyt wiele. W ko cu trac kontakt z rzeczywisto ci ... i upadaj .
- Panie - wtr cił Stilgar - kazałe traci ludzi za mniejsze przewiny! - Ludzi, tak - zgodził si Paul. - Ale to jest Ambasador Gildii. - On oskar a ci o bezbo ne szalbierstwo! - Interesuje mnie jego sposób my lenia - rzekł Paul. - Pow ci gnij gniew i b d czujny. - Jak Muad’Dib rozka e. - Powiedz, Nawigatorze - ci gn ł Paul - jak mogliby my utrzyma
t
hipotetyczn
mistyfikacj na tak wielkich obszarach przestrzeni i czasu, nie maj c rodków, by obserwowa ka dego misjonarza, b d ka d sytuacj w ka dym kwizarackim klasztorze czy wi tyni? - Czy istnieje dla ciebie czas? - spytał Edric. Stilgar zmarszczył brwi z widocznym zakłopotaniem. "Muad' Dib cz sto mówił, e widzi poprzez zasłony czasu - pomy lał. - Co ten Gildianin chce naprawd powiedzie ?"
- Czy w strukturze takiej mistyfikacji nie zacz łyby pojawia si luki? - zapytał Paul. Znacz ce rozbie no ci, schizmy, w tpliwo ci, wyznania win. Oszustwem na pewno nie dałoby si wyeliminowa wszystkiego. - To, czego nie mo e ukry religia i korupcja, mo e ukry rz d - powiedział Edric. - Badasz granice mojej tolerancji? - spytał Paul. - Czy w moich argumentach nie ma ziarna prawdy? - odparował Edric. "Czy on chce, eby my go zabili? - my lał Paul. - Czy by składał siebie w ofierze?" - Bardziej mi odpowiada cyniczny punkt widzenia - powiedział wymijaj co. Najwyra niej wyuczyli ci wszystkich kłamliwych sztuczek dyplomacji: podwójnych znacze i słów - wytrychów. J zyk jest dla ciebie niczym innym jak broni i sprawdzasz nim wytrzymało mej zbroi. - Cyniczny punkt widzenia - usta Edrica rozci gn ły si w u miechu. - Przecie władcy zawsze s cyniczni, gdy chodzi o religi . Religia tak e jest broni . Jakiego rodzaju broni jest religia, kiedy staje si rz dem? Paul czuł, jak nieruchomieje, postawiony nagle w stan najwy szego pogotowia. Do kogo mówił Edric? Diabelnie chytre słowa, g ste od demagogicznych podtekstów - ten pozór wy mienitego samopoczucia, ten nieodpowiedzialny nastrój wspólnych sekretów, maniera daj ca do zrozumienia, e on i Paul to dwaj przewrotni m drcy, wia - towcy rozumiej cy rzeczy niedost pne prostaczkom. Paul dokonał wstrz saj cego odkrycia, e to nie on był celem całej tej retoryki. To trapi ce dwór nieszcz cie wygłaszało mowy na u ytek innych - przemawiało do Stilgara, do stra y zamkowej, mo e nawet do kr pego adiutanta. - Narzucono mi religijn mana - powiedział. - Ja jej nie szukałem. "A masz! - pomy lał. - Niech ta ryba my li, e wygrała nasz bitw na słówka." - Czemu wiec nie zaprzeczyłe temu, panie? - zapytał Edric. - Z powodu mojej siostry, Alii - Paul uwa nie przygl dał si Edricowi. - Ona jest bogini . Pozwól, e ci doradz ostro no , je li chodzi o Ali , bo jedno jej spojrzenie mogłoby poło y ci trupem. U miech samozadowolenia, rozkwitaj cy dot d na wargach Edrica, zamarł, zgaszony przez osłupienie. - Mówi to miertelnie powa nie - dodał Paul, obserwuj c, jak szok si rozprzestrzenia. Zauwa ył aprobuj cy ruch głowy Stilgara. - Zraniłe moj wiar w ciebie, Sire - powiedział słabo Edric. - I nie w tpi , e taki był twój zamiar.
- Nie b d taki pewien, e znasz moje zamiary - odparł Paul i dał znak Stilgarowi, e posłuchanie dobiegło ko ca. Nieme pytanie Stilgara, czy trzeba Edrica zgładzi , skwitował przecz cym gestem, dla wzmocnienia dodaj c kategoryczny nakaz, by Stilgar nie załatwił sprawy po swojemu. Adiutant Scytalus podszedł do tylnego rogu zbiornika i popchn ł go w kierunku drzwi. Znalazłszy si naprzeciw Paula zatrzymał si i spogl daj c na niego roze mianymi oczyma, zagadn ł: - Czy mój pan pozwoli? - Tak, o co chodzi? - rzekł Paul, widz c, jak Stilgar zbli a si , zaniepokojony ukryta gro b promieniuj c od tego człowieka. - Niektórzy mówi - powiedział Scytalus - e ludzie gam si pod berło Imperatora dlatego, e kosmos jest niesko czony. Bez jednocz cego symbolu czuj si samotni. Dla osamotnionych jest on pewnym oznaczonym miejscem. Mog si zwróci ku niemu i powiedzie : "Patrzcie, tam jest On. On czyni z nas jedno". By mo e religia słu y do osi gni cia tego samego celu, mój panie. Scytalus ukłonił si grzecznie i wymierzywszy kapsule kolejnego szturcha ca, opu cił salon wraz z Edricem, spoczywaj cym w zbiorniku na wznak, z zamkni tymi oczyma. Nawigator wydawał si ledwie ywy, jak gdyby wyczerpał cał sw
yciow energi .
Paul patrzył w lad za powłócz cym nogami adiutantem, rozmy laj c nad jego słowami. "Dziwny typ, ten Scytalus" - zawyrokował. Gdy mówił, przypominał na raz wielu ludzi, jak gdyby całe jego genetyczne dziedzictwo le ało odkryte na skórze. - To było zastanawiaj ce spotkanie - rzucił w przestrze Stilgar. Paul wstał z otomany, gdy tylko stra nik zamkn ł drzwi za Edrickiem i jego eskort . - Zastanawiaj ce spotkanie - powtórzył Stilgar. Na skroni pulsowała mu yłka. Paul przygasił lampy i podszedł do okna wychodz cego na prostopadł
skarp
jego
Cytadeli. Daleko w dole migotały wiatełka i poruszały si male kie sylwetki ludzi. Brygada robocza uwijała si przy transporcie gigantycznych bloków plazmeldu, które miały by u yte przy naprawie fasady wi tyni Alii, uszkodzonej przez kapry ne wiry burzy piaskowej. - To było głupie, Usul, zaprasza to stworzenie na pokoje - powiedział Stilgar. "Usul - pomy lał Paul. - Moje siczowe imi . Stilgar chce mi przypomnie , e kiedy miał nade mn władz , e ocalił mnie od pustyni." - Dlaczego to zrobiłe ? - zapytał si Stilgar, stoj c tu za nim. - Dane - powiedział Paul. - Potrzeba mi wi cej danych. - Czy to bezpieczne, próbowa stawi czoła temu zagro eniu t y l - k o jako mentat? "Celne spostrze enie" - pomy lał Paul.
Kalkulacja mentata miała ograniczony zasi g. Nie sposób analizowa co bezgranicznego, poruszaj c si w granicach jakiegokolwiek j zyka. Mentackie zdolno ci były jednak przydatne. Wyja nił to natychmiast, prowokuj c Stilgara, by ten odpierał jego argumenty. - Zawsze jest jeszcze co poza tym - rzekł Stilgar. - To co lepiej pozostawi na zewn trz. - Albo wewn trz - dopowiedział Paul. Na moment dopu cił do siebie efekt własnej proroczo - mentackiej analizy. Na zewn trz, tak. A wewn trz: tu gnie dził si prawdziwy koszmar. Jak mógłby obroni si przed samym sob ? Z pewno ci prowadzono go ku samozagładzie, ale na skraju tej mo liwo ci czaiły si inne, jeszcze bardziej przera aj ce. Rozwa ania przerwał odgłos szybkich kroków. W drzwiach, ciemna na tle rz si cie o wietlonego korytarza, ukazała si posta Kwizara Korby. Wpadł, jak gdyby był cigany przez niewidzialnego prze ladowc i zatrzymał si jak wryty w ciemnym salonie. R ce miał pełne nawini tych na szpule szigastrun. Zamigotały w wietle padaj cym z hallu jak dziwaczne, małe, okr głe klejnoty i w jednej chwili zgasły, gdy r ka stra nika zamkn ła drzwi. - Czy to ty, mój panie? - zapytał Korba, rozgl daj c si w mroku. - O co chodzi? - odezwał si Stilgar. - Stilgar? - Obaj tu jeste my. O co chodzi? - Martwi mnie to przyj cie na cze
Gildianina.
- Martwi? - zapytał Paul. - Ludzie mówi , mój panie, e honorujesz wrogów. - I to wszystko? - spytał Paul. - Czy to s te szpule, które kazałem ci przynie
wcze niej? -
Wskazał na kr ki szigastrun w dłoniach Korby. - Szpule... Och! Tak, panie. To te wykłady z historii. Czy zechcesz je przejrze tutaj? - Widziałem ju je. Chc , eby Stilgar je obejrzał. - Ja? - zdziwił si Stilgar. Czuł, jak ro nie w nim niech
do tego, co uwa ał za kaprys Paula. Wykłady z historii!
Szukał Paula, by przedyskutowa z nim logistyczn koncepcj podboju Zabulonu. Przeszkodziła mu obecno
Ambasadora Gildii. A teraz znów Korba z wykładami z historii!
- Na ile znasz histori ? - zastanawiał si na głos Paul, przygl daj c si mrocznej sylwetce przed sob . - Panie, potrafi nazwa ka dy wiat, o jaki w swej w drówce zawadzili nasi ludzie. Wiem, dok d rozci ga si imperialna... - Złoty Wiek Ziemi. Czy kiedykolwiek uczyłe si o tym? - Ziemia? Złoty Wiek?
Stilgar był rozdra niony i zmieszany. Po co Paul wracał do mitów z zarania dziejów? W umy le Stilgara pi trzyły si
dane dotycz ce Zabulonu - kalkulacje sztabowych mentatów:
trzydzie ci legionów na pokład dwustu pi dziesi ciu zaczepnych fregat, bataliony pomocnicze, jednostki pacyfikacyjne, kwizaraccy misjonarze... racje ywno ciowe/wszystkie liczby miał w pami ci/, racje melan u... uzbrojenie, umundurowanie, ordery... urny na popioły zmarłych... specjali ci: ludzie przygotowuj cy materiały wst pne dla propagandy, kanceli ci, rachmistrze... szpiedzy i szpiedzy szpiegów... - Przyniosłem te przystawk projektora: synchronizator t tna - nie miało wtr cił Korba. Wyra nie wyczuwał rosn ce napi cie mi dzy Stilgarem a Paulem i był tym zaniepokojony. Stilgar pokr cił głow . Synchronizator t tna? Z jakiej racji Paul chce,
eby oprócz
projektora szigastrunowego posłu ył si mnemonicznym systemem pulsacyjnym? Po co szuka swoistych danych w historii? To zaj cia dla mentata! Jak zwykle, Stilgar czuł gł boki sprzeciw na sam my l o u yciu projektora z przystawk . Ten przyrz d zawsze rodził w nim mieszane uczucia, zalewał go strumieniem danych, które umysł sortował dopiero pó niej. Był zaskakiwany informacjami, o których wiedział, e ich nie zna. - Sire, przyniosłem kalkulacje dotycz ce Zabulonu... - zacz ł. - A eby je odwodniło! - parskn ł w ciekle Paul, u ywaj c obsce - nicznego freme skiego zwrotu przywołuj cego na my l wilgo , której dotkni ciem nie skalałby si
aden człowiek.
- Panie! - Stilgarze - powiedział Paul - rozpaczliwie potrzeba ci poczucia równowagi, które mo e przyj
tylko wraz ze zrozumieniem procesów długofalowych. Korba przyniósł ci to, co nam
zostało z informacji o dawnych czasach, strz py danych pozostawione przez Butlerjan. Zacznijmy od Czyngis - chana. - Czyngis... Chan? Jaki sardaukar, mój panie? - O nie, na długo przed tym. U miercił prawdopodobnie cztery miliony. - Musiał mie wspaniał bro , eby zabi a tylu, Sire. By mo e promienniki laserowe albo... - Nie zabijał ich własnor cznie, Stil. Robił to tak jak ja - wysyłaj c w bój swe legiony. Jest i inny imperator, na którego chc , eby zwrócił uwag - niejaki Hitler. Zabił ponad sze milionów. Całkiem nie le, jak na tamt epok . - Zabił... z pomoc swych legionów? - upewnił si Stilgar. - Tak. - Niezbyt imponuj ce liczby, panie. - Dobrze, Stil - Paul spojrzał na szpule w r kach Korby. Korba stał z nimi, wygl dał jakby chciał rzuci je na ziemi i da drapaka. - Liczby: według umiarkowanych szacunków zabiłem
sze dziesi t jeden
miliardów ludzi,
spustoszyłem
dziewi dziesi t planet, kompletnie
zdemoralizowałem pi set innych. Starłem z ich powierzchni wyznawców czterdziestu religii, które istniały odk d... - Niewiernych! - oburzył si Korba. - To wszystko niewierni! - Nie - zaprzeczył Paul. - Wierz cy. - Mój monarcha raczy artowa - głos Korby dr ał. - D ihad przywiodła dziesi
tysi cy
wiatów w promienn jasno ... - W ciemno
- uci ł Paul. - Setka pokole b dzie leczy rany zadane przez D ihad
Muad' Diba Trudno mi nawet wyobrazi sobie, e kto mo e mnie kiedy przewy szy . - miech wydarł mu si z gardła. - Co tak bawi Muad' Diba? - spytał Stilgar. - Nic mnie nie bawi. Po prostu nagle ujrzałem Imperatora Hitlera wygłaszaj cego mow w tym stylu. Nie w tpi , e tak mówił. - aden inny władca nigdy nie dorównał ci pot g - sprzeciwił si Korba. - Kto o mieliłby si rzuci ci wyzwanie? Twoje legiony kontroluj cały znany wszech wiat i wszystkie... - Legiony kontroluj - powtórzył Paul. - Ciekawe, czy o tym wiedz ? - Ponad legionami stoisz ty, Sire - wtr cił Stilgar głosem, który mówił wyra nie, e zna swoj pozycj w tym ła cuchu władzy, własn r k dzier c cał t pot g . Skierowawszy my li Stilgara na blisk mu płaszczyzn , Paul skupił cał uwag na Korbie. - Połó szpule tu, na otomanie - rozkazał. Korba wykonał polecenie. - Jak tam przyj cie, Korba? - ci gn ł Paul. - Czy moja siostra panuje nad wszystkim? - Tak, mój panie - odparł Korba ostro nie. - A Chani podgl da przez ukryty wizjer. Podejrzewa, e w wicie Gildianina mógłby si znale
sardaukar.
- Z pewno ci ma racj - rzekł Paul. - Szakale si zbieraj . - Bannerd i - Stilgar mówił o dowódcy Słu by Bazpiecze stwa Paula - obawiał si , e niektórzy z nich mog próbowa spenetrowa prywatne skrzydła Cytadeli. - Były takie próby? - Na razie nie. - Ale było zamieszanie w ceremonialnych ogrodach - nadmienił Korba. - Jakiego rodzaju zamieszanie? - spytał ostro Stilgar. Paul kiwn ł głow . - Obcy włócz si tu i tam - mówił Korba - tratuj kwiaty, szepcz mi dzy sob ... Otrzymałem raporty o paru niepokoj cych uwagach. - Jakich? - spytał Paul.
-' To na to wydaje si nasze podatki?" Doniesiono mi, e sam Ambasador zadawał takie pytania - Nie dziwi mnie to - stwierdził Paul. - Czy wielu obcych było w ogrodach? - Dziesi tki, panie. - Bannerd i rozmie cił wybranych ołnierzy przy niezabezpieczonych bramach. - Stilgar odwrócił si , stoj c tak, e jedyne pal ce si w salonie wiatło padało na połow jego twarzy. To szczególne o wietlenie, ta twarz, pobudziły jaki w złowy punkt pami ci Paula przypomniały co z pustyni. Paul nie zatroszczył si , by przywoła wspomnienie; obserwował psychiczn rejterad Stilgara. Napi ta skóra na czole Fremena odsłaniała niemal ka d pojawiaj c si w głowie my l. Teraz był pełen podejrze , gł boko sceptyczny wobec dziwnego zachowania swojego Imperatora. - Nie podoba mi si to naj cie na ogrody - powiedział Paul. - Uprzejmo sprawa, podobnie zreszt jak konieczno
dla go ci to jedna
powitania wysłannika, ale to...
- Dopilnuj , eby ich usuni to - rzekł Korba. - Natychmiast - Czekaj! - rozkazał Paul, nim Korba zd ył si odwróci . W nagle zapadłym milczeniu Stilgar przesun ł si w miejsce, sk d mógł obserwowa twarz Paula. Bardzo to było zr czne. Paul podziwiał dyskrecj , krok pozbawiony jakiejkolwiek przedwczesno ci. To była freme ska specjalno : chytro
zabarwiona szacunkiem dla cudzych
sekretów, ruch podyktowany konieczno ci . - Która godzina? - zapytał Paul.. - Prawie północ, Sire - odparł Korba - Korba, my l , e chyba jeste moim najdoskonalszym dziełem - powiedział Paul. - Sire! - w głosie Korby zabrzmiała uraza - Czujesz l k przede mn ? - Jeste Paul Muad' Dib, który w naszej siczy był Usulem - rzekł Korba. - Znasz moje oddanie... - Czy czułe si kiedy jak apostoł? - spytał Paul. Korba najwyra niej nie poj ł pytania, ale wła ciwie zinterpretował ton głosu. - Mój Imperator wie, e mam czyste sumienie! - Szej-huludzie, miej nas w opiece! - wymamrotał Paul. Pełn wahania cisz przerwało pogwizdywanie kogo , kto szedł korytarzem. Na wysoko ci drzwi melodia ucichła, zduszona szorstkim rozkazem stra nika. - My l , Korba, e masz szans to wszystko prze y - powiedział Paul. Zobaczył, e błysk zrozumienia rozja nia twarz Stilgara.
- A intruzi w ogrodach, Sire? - zagadn ł Stilgar. - A, tak - przypomniał sobie Paul. - Ka Bannerd iemu ich usun , Stil. Korba b dzie przy tym obecny. - Ja, Sire? - Korba zdradzał silne zaniepokojenie. - Niektórzy z moich przyjaciół zapomnieli, e kiedy byli Fremenami. - Paul mówił do Korby, ale słowa skierowane były do Stilgara. - Zidentyfikujesz tych, których Chani rozpozna jako sardaukarów i ka esz ich straci . Zrobisz to osobi cie. Chc , aby zostało to przeprowadzone cicho i bez zb dnego zamieszania. Musimy pami ta , e religia i rz d to wi cej ni tylko zatwierdzanie traktatów i kaza . - Jak Muad' Dib rozka e - wyszeptał Korba. - A kalkulacje dotycz ce Zabulonu? - spytał Stilgar. - Jutro - rzekł Paul. - A gdy z ogrodów usunie si ju obcych, obwie , e przyj cie dobiegło ko ca. Zabawa sko czona, Stil. - Rozumiem, mój panie. - Tego jestem pewien - powiedział Paul.
Tu le y bóg, który run ł Z wy yn - upadek bolesny. Ów tron, wyniosły i stromy To my my dla niego wznie li... Tleilaxa ski epigramat
Alia przykucn ła. Oparła łokcie na kolanach, podbródek zło yła na pi ci. Ogl dała zwłoki rozci gni te na wydmie - kilka ko ci i troch poszarpanego ciała, wszystko, co zostało z młodej kobiety. R ce, głowa i góra tułowia znikn ły, po arte przez kurzaw Coriolisa. Piach wokół nosił lady obecno ci lekarzy i ledczych jej brata. Odeszli ju , tylko słu ba pogrzebowa stała jeszcze z boku za plecami Hayta, czekaj c, a ona odczyta tajemne znaki pozostawione w tym miejscu. Niebo koloru pszenicy malowało tło tej sceny sinawym wiatłem, cz stym po południu na tych szeroko ciach. Ciało odkryto kilka godzin wcze niej. Nisko lec cy kurier zauwa ył, e czujniki wykazały słaby lad wody tam, gdzie jej nie powinno by wcale. Jego wezwanie ci gn ło ekspertów, którzy stwierdzili, e była to kobieta około lat dwudziestu; Fremenka uzale niona od semuty... I e zmarła tu, w tyglu pustyni, od wyrafinowanej trucizny tleilaxa skiego pochodzenia. mier na pustyni była wydarzeniem powszednim. Ale Fremenka uzale niona od semuty stanowiła tak rzadko , e Paul posłał tutaj Ali , by zbadała spraw metodami, których nauczyła ich matka. Alia czuła, e nie osi gn ła niczego poza owianiem własn tajemniczo ci sceny, która sama w sobie była i tak wystarczaj co zagadkowa. Odwróciła si , słysz c szelest stóp gholi na piasku. Hayt błyskawicznie udał zainteresowanie eskort , kr
c nad ich głowami jak stado
kruków. "Strze si , gdy Gildia przynosi ci dary" - pomy lała. Ornitopter kostnicy i jej własna maszyna stały na piasku za ghol , w pobli u skał. Spojrzała na nie, marz c, by znale
si w powietrzu i uciec jak najdalej.
Ale Paul miał nadziej , e dojrzy tu co , co umkn ło uwadze innych. Filtrfrak przyprawiał Ali o m ki. Zdawał si szorstki i niewygodny po długich miesi cach sp dzonych w mie cie, gdzie od niego odwykła. Spojrzała na ghol , zastanawiaj c si , czy Hayt mo e wiedzie co istotnego o tym niezwykłym zgonie. Kosmyk włosów, przypominaj cych sier
czarnego kozła, wymkn ł si
mu spod kaptura. Poczuła, e jeszcze chwila, a wyci gnie dło , by wsun
go z powrotem.
Jak gdyby poruszone t my l , szaro - metaliczne oczy zwróciły si ku niej. Sprawiły, e zadr ała i wbrew sobie oderwała od gholi wzrok. Fremeriska kobieta zgin ła tu od trucizny zwanej "gardłem piekieł". Podzielała zaniepokojenie Paula t kombinacj . Ekipa pogrzebowa czekała cierpliwie. W ciele zostało ju zbyt mało wody, by opłacało siej
odzyska . Nie było powodu do po piechu. Ponadto wszyscy wierzyli,
e Alia widzi
niedostrzegaln prawd wyryt w tych szcz tkach. Nie objawiła si jej adna niezwykła prawda. Odczuwała tylko gniew, jaki budziło w niej to oczywiste niepowodzenie. Oto efekt tej cholernej religijnej tajemnicy. Ona i jej brat nie mogli by lud mi. Musieli by czym wi cej. Zadbały o to Bene Gesserit, manipuluj c przodkami Atrydów. I przyczyniła si
ich matka,
wprowadzaj c ich na cie k magii. A Paul utrwalił t odmienno . Wielebne Matki, tkwi ce w pami ci, odezwały si
jakby zaniepokojone przypływem
w tpliwo ci: "Spokojnie, malutka! Jeste tym, czym jeste . To ma te dobre strony". Dobre strony! Skinieniem r ki wezwała ghol . Stan ł przy niej, pełen pokory, usłu ny. - Co tutaj widzisz? - spytała. - Mo emy nigdy si nie dowiedzie , kto tu zgin ł - powiedział. - Głowa i z by znikn ły. R ce... Mało prawdopodobne,
e istnieje gdzie
zapis genetyczny, do którego mogliby my
porówna komórki. - Tleilaxa ska trucizna - rzuciła - Co ci to mówi? - Wielu ludzi kupuje takie trucizny. - To prawda. A rozkład posun ł si za daleko, by mo na było odrodzi ciało, tak jak zrobiono to z twoim. - Nawet, gdyby mogła w tej kwestii zaufa Tleilaxanom - rzekł. Skin ła głow . - Odstawisz mnie teraz do miasta - powiedziała wstaj c. - Latasz dokładnie jak Duncan Idaho - zauwa yła, gdy byli ju w powietrzu, bior c kurs na północ. Spojrzał na ni z uwag . - Ju mi to powiedziano. - O czym teraz my lisz? - zapytała. - O wielu rzeczach. - Do diabła, przesta wykr ca si od odpowiedzi na pytanie!
- Które pytanie? Przeszyła go wzrokiem. Zauwa ył to i wzruszył ramionami. "Cały Duncan w tym ge cie" - pomy lała. Rzuciła zniecierpliwiona: - Chciałam po prostu, by odkrył swoje wra enia, pozwolił je skonfrontowa z moimi. mier tej dziewczyny mnie niepokoi. - Jej ochrypły głos brzmiał zaczepnie. - Nie o tym my lałem. - A o czym? - O tych dziwnych emocjach, jakich doznaj , gdy ludzie mówi o kim , kim by mo e byłem. - By mo e byłe ? - Tleilaxanie s bardzo przebiegli. - Nie a tak przebiegli. Byłe Duncanem Idaho. - Najprawdopodobniej. Taka jest wst pna kalkulacja. - Wi c stajesz si uczuciowy? - W pewnym stopniu. Odczuwani podniecenie. Niepewno . Jestem roztrz siony i opanowanie tego kosztuje mnie nieco wysiłku. Mam... przebłyski wyobra e . - Jakich wyobra e ? - S zbyt krótkie, by je rozpozna . Migawki. Strz py... Niemal wspomnienia. - Nie jeste ciekaw tych wspomnie ? - Oczywi cie. Ciekawo
mnie poci ga, ale napotykam powa ny opór. My l : "A co, je li
nie jestem tym, za kogo mnie uwa aj ?" Nie lubi tej my li. - I to wszystko, o czym my lałe ? - Ty wiesz najlepiej, Alio. "Jak on mie mówi mi po imieniu?" Czuła, jak gniew w niej wzbiera i opada na my l o tym, jak mówił: lekko dr cy półgłos, przypadkowe m skie zwierzenie. Tik poruszył jej podbródkiem. Zacisn ła z by. - Czy to w dole to nie El Kuds? - zapytał, obni aj c na chwil lot, co wywołało nagł reakcj eskorty. Spojrzała w dół na cienie ich pojazdów załamuj ce si na iglicy ponad przeł cz Harga. Dostrzegła urwisko i skaln piramid zawieraj c czaszk jej ojca. El Kuds - wi te Miejsce. - To jest wi te Miejsce - powiedziała. - Musz tam kiedy pój
- rzucił. - Mo e blisko
wspomnienia, które zdołam zatrzyma .
szcz tków twego ojca odsłoni mi
Nagle poj ła, jak bardzo pragn ł dowiedzie si , kim był. To w nim dominowało. Spojrzała na skały. Podstawa urwiska wchodziła uko nie w such pla . Morze piasku - cynamonowa skała wynurzała si z wydm jak okr t roztr caj cy fale. - Zawró - powiedziała. - Eskorta... - Polec za nami. Prze li nij si pod nimi. Posłuchał. - Czy napr wda słu ysz mojemu bratu? - zapytała, gdy eskorta d yła w lad za nimi na nowy kurs. - Słu
Atrydom - odparł oficjalnym tonem.
Ujrzała, jak jego prawa dło unosi si i opada w ge cie przypominaj cym dawny kalada ski salut. Na twarzy m czyzny pojawił si wyraz zadumy. Obserwowała go, gdy spogl dał w dół na skaln piramid . - Co ci trapi? - spytała. Poruszył wargami. Głos był napi ty, łamał si . - On był... był... - Łza spłyn ła mu po policzku. Alia zastygła, tkni ta zabobonnym freme skim l kiem. Ofiarował wod
zmarłemu!
Odruchowo dotkn ła jego policzka. Pod palcami poczuła wilgo . - Duncan - wyszeptała. Zdawał si
przyro ni ty do sterów, utkwiwszy wzrok w znajduj cym si
pod nim
grobowcu. Podniosła głos: - Duncan! Przełkn ł lin . Potrz sn ł głow , spojrzał na ni z błyskiem w metalowych oczach. - Poczułem r k ... r k ... na ramieniu - szepn ł. - Czułem! R k - głos wydobywał si z trudem. - To był... przyjaciel. To był mój przyjaciel. - Kto? - Nie wiem. My l , e to... nie wiem. Kontrolka wezwania zacz ła pulsowa tu przed Ali . Dowódca eskorty chciał wiedzie , dlaczego wrócili nad pustyni . Podniosła mi - krofon, wyja niła, e zło yli krótki hołd pami ci jej ojca. Kapitan przypomniał, e jest ju pó no. - Lecimy teraz do Arrakin - powiedziała, odkładaj c mikrofon. Hayt gł boko zaczerpn ł powietrza i poło ył ornitopter w zakr t, kieruj c si na pomoc. - Poczułe r k mojego ojca, prawda? - Mo e. Odezwał si równowag .
głosem mentata obliczaj cego prawdopodobie stwo. Czuła,
e odzyskał
- Czy wiesz, sk d znam mego ojca? - Mam pewne poj cie. - Pozwól, e ci je rozszerz . Krótko wyja niła, jak uzyskała
wiadomo
Matki Wielebnej jeszcze przed swoim
narodzeniem; przera ony płód, obarczony do wiadczeniem niezliczonych ywych istot wpisanym w kod genetyczny. Było to ju po mierci ojca. - Znam mego ojca takim, jakiego znała go matka - stwierdziła. - W najdrobniejszym szczególe ka dego doznania, jakie z nim dzieliła. W tym sensie jestem moj matk . Przej łam jej wszystkie wspomnienia a do chwili, gdy wypiła Wod
ycia i weszła w czas transmigracji.
- Twój brat wyja nił mi co nieco. - Tak? Dlaczego? - Pytałem. - Po co? - Mentat wymaga danych. - Och! - Spojrzała w dół na płaski grzbiet Muru Zaporowego. Udr czona skała, przepa cie, rozpadliny. Pochwycił jej spojrzenie. - To bardzo odsłoni te miejsce - zauwa ył. - Lecz dobre, by si ukry . - Zerkn ła na niego. - Przypomina mi ludzki umysł z jego wszystkimi zakamarkami. - Aha - powiedział. - Aha? Co to znaczy "aha"? - Nieoczekiwanie ogarn ła j zło , której przyczyny nie potrafiła ustali . - Chciałaby wiedzie , co kryje mój umysł. - To było stwierdzenie, nie pytanie. - Sk d wiesz, e nie obna yłam twej prawdziwej istoty moc jasnowidza? - A zrobiła to? - spytał zaciekawiony. - Nie! - Wieszczki te podlegaj ograniczeniom - rzekł. Wydawał si ubawiony i to ostudziło nieco gniew Alii. - Bawi ci to? Nie masz adnego szacunku dla moich mocy? - Nawet w jej własnych uszach pytanie nie zabrzmiało zbyt przekonywaj co. - Szanuj twoje znaki i omeny mo e bardziej, ni s dzisz - odparł. - Brałem udział w twoim Rytuale Porannym. - I jaki st d wniosek? - Masz prawdziwy dar o ywiania symboli - ci gn ł, nie odwracaj c uwagi od sterów. Powiedziałbym, e to specyfika Bene Gesserit. Ale jak wiele czarownic, stała si nieostro na.
Poczuła skurcz strachu. - Pozwalasz sobie za du o! - Pozwalam sobie na wiele wi cej, ni przewidzieli moi twórcy. Dzi ki temu nadal jestem u boku twego brata. Alia w milczeniu przygl dała si stalowym gałkom jego oczu: adnych ludzkich uczu . Kaptur filtrfraka krył lini podbródka. Ale usta nadal były zaci ni te. Zdradzały wielk sił i determinacj . W tym, co mówił, brzmiało fascynuj ce zaanga owanie. "Pozwalam sobie na wiele wi cej..." Tak mógłby powiedzie Duncan Idaho. Czy Tleilaxa - nie zbudowali swego ghol lepiej, ni my leli, czy te to tylko pozory, cz
wyposa enia?
- Wytłumacz siebie, gholo - za dała. - Poznaj siebie, czy tak brzmi rozkaz? - zapytał. Znów wyczuła w nim rozbawienie. - Nie baw si ze mn słowami, ty... ty przedmiocie! - wybuchn ła. Poło yła dło na w skiej pochwie krysno a. - Dlaczego podarowali ci mojemu bratu? - Twój brat mówił,
e przygl dała
si
prezentacji - powiedział. - Słyszała , jak
odpowiadałem na to pytanie. - Odpowiedz jeszcze raz mnie! - Zaplanowano, e mam go zniszczy . - I to mówi mentat? - Znasz odpowied nie pytaj c - uci ł. - I wiesz te doskonale, e taki podarunek nie był konieczny. Twój brat dostatecznie dobrze pracuje nad swym upadkiem. Wa yła jego słowa, nie wypuszczaj c r koje ci no a. Przebiegła odpowied , cho brzmiała w niej szczero . - Wi c po co ten dar? - Mo e po prostu bawił Tleilaxan. A prawd mówi c. Gildia prosiła o mnie jako o prezent. - Dlaczego? - Ta sama odpowied . - Czy znaczy to, e nieostro nie posługuj si moj moc ? - A jak jej u ywasz? - odparował. Jego pytanie dotkn ło jej własnych obaw. Zdj ła dło z no a - Dlaczego mówisz, e Paul d y do własnego upadku? - Och, daj spokój, dziecko! Gdzie owe osławione moce? Gdzie twoja zdolno rozumowania? - Rozumuj za mnie, mentacie - wycedziła, pow ci gaj c gniew. - Doskonale.
Poszukał wzrokiem eskorty, skupiaj c si kraw dzi Muru Zaporowego wyłaniała si
ju
znów na utrzymaniu kursu. Zza pomocnej równina Arrakin. Zabudowania wiosek
rozrzuconych w niecce i grabenie kryły si pod całunem kurzu, ale mo na było dostrzec l ni ce w oddali miasto. - Symptomy - powiedział. - Twój brat utrzymuje nadwornego panegiryst , który... - Który był darem od freme skich naibów! - Dziwny dar od przyjaciół - stwierdził. - Dlaczego op tali go uni eniem i słu alczo ci ? Czy kiedykolwiek słuchała tego panegirysty? "...Lud k pie si w wiatło ci Muad’Diba. Regent Ummy, nasz Imperator, nadszedł spo ród mroków, by błyszcze
ol niewaj co nad rzesz
poddanych. Jest naszym Panem. Jest bezcenn wod z niewyczerpanej krynicy. Rozlewa rado , której pragn usta całego wszech wiata..." Masz! - Gdybym powtórzyła twoje słowa naszej freme skiej eskorcie - powiedziała cicho Alia posłu yłby ptakom na er. - Wi c powtórz im. - Mój brat rz dzi zgodnie z naturalnym prawem niebios! - Sama w to nie wierzysz, wi c po co to mówisz? - Sk d wiesz, w co wierz ? adna z metod Bene Gesserit nie mogła jej pomóc opanowa dr enia. Ghola działał na ni w sposób, którego nie przewidziała. - Kazała , ebym rozumował jako mentat - przypomniał. -
aden mentat nie wie, w co wierz ! - Dwa razy gł boko zaczerpn ła powietrza - Jak
miesz nas os dza ? - Os dza was? Ja nie os dzam. - Nie masz poj cia, czego nas uczono! - Oboje was uczono rz dzi - powiedział. - Wpojono w was aroganck
dz władzy.
Nafaszerowano solidn wiedz polityczn , gł bokim przekonaniem o skuteczno ci wojny i rytuału. Naturalne prawo? Jakie naturalne prawo? To mit, który straszy w historii ludzko ci. Straszy! Upiór pozbawiony tre ci, nierealny. Czy wasza D ihad to naturalne prawo? - Mentat - gaduła - zakpiła. - Jestem sług Atrydów i mówi otwarcie. - Sług ? Nie mamy sług, tylko zwolenników. - A ja jestem zwolennikiem wiadomo ci - powiedział. - Zrozum to, dziecko, a.. - Nie nazywaj mnie dzieckiem! - warkn ła Wyrwała nó do połowy z pochwy.
- Uznaj swój bł d. - Zerkn ł na ni , u miechn ł si i powrócił do sterów. Wida ju było strome mury Cytadeli Atrydów góruj cej nad północnymi dzielnicami Arrakin. - Jeste czym odwiecznym w ciele, które jest niewiele starsze ni dziecko - rzucił. - A teraz to ciało niepokoi si swoj
wie o upieczon kobieco ci . - Nie wiem, dlaczego w ogóle ci słucham - burkn ła, chowaj c krysnó . Wytarła r k w
sukni . Dło mokra od potu obra ała jej freme ski zmysł oszcz dno ci. Takie marnotrawstwo wilgoci! - Słuchasz, bo wiesz, e jestem oddany twemu bratu - stwierdził. - Moje działanie jest jasne i zrozumiałe. - Jeste najbardziej skomplikowanym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widziałam. Sk d mog wiedzie , co Tlei]axanie w ciebie wszczepili? - Omyłkowo lub rozmy lnie - powiedział - dali mi wolno
kształtowania si .
- Uciekasz si do zensunnickich paraboli - zauwa yła z przek sem. - "M dry człowiek nadaje sobie kształt - głupiec
yje tylko po to, by umrze ." Zwolennik
wiadomo ci! -
przedrze niła go. - Ludzie nie potrafi oddzieli metod od intencji - rzekł. - Mówisz zagadkami. - Mówi do otwieraj cego si umysłu. - Powtórz to wszystko Paulowi. - Wi kszo
z tego ju słyszał.
- Jakim cudem jeste wci
ywy... i wolny? - nie mogła oprze si ciekawo ci. - Co
odpowiedział? - miał si . I powiedział: "Ludzie nie chc , eby królował im ksi gowy. Chc mistrza, kogo , kto uchroni ich od zmian". Ale zgodził si , e ruina jego Imperium rodzi si z niego samego. - Po co mówiłby takie rzeczy? - Bo przekonałem go, e rozumiem jego problem i pomog mu. - Có takiego mogłe mu powiedzie , e dał si przekona ? Zamilkł, kład c ornitopter w uko ny lizg w kierunku l dowiska na dachu Cytadeli przy budynkach stra y. -
dam, by powtórzył mi, co powiedziałe !
- Nie jestem pewien, czy to przełkniesz. - Ja to os dz . Rozkazuj ci mówi natychmiast! - Pozwól mi wpierw wyl dowa - przerwał.
Nie czekaj c na pozwolenie, rozpocz ł podej cie do l dowania, uniósł skrzydła pod optymalnym k tem i delikatnie posadził maszyn na jaskrawopomara czowej poduszce na szczycie dachu. - Teraz mów - za dała Alia. - Powiedziałem mu, e zaakceptowanie samego siebie mo e by najtrudniejszym zadaniem w całym wszech wiecie. Potrz sn ła głow . - To... to jest... - Gorzka pigułka. - Patrzył, jak stra nicy biegn ku nim po dachu, przejmuj c stanowiska eskorty. - Gorzki nonsens! - Najwi kszy ksi mo esz wynaj
palatynatu i najn dziej opłacany parobek dziel ten sam problem. Nie
mentata czy jakiegokolwiek innego umysłu, by rozwi zał go za ciebie.
aden
nakaz s dowy, adni wiadkowie, których powołasz, nie dostarcz ci odpowiedzi. aden sługa czy zwolennik nie zdoła opatrzy rany. Zaszywasz j sama - albo krwawi dalej, na oczach wszystkich. Odsun ła si od niego, w tej e chwili zdaj c sobie spraw , e zdradziła własne odczucia. Nie u ywaj c Głosu ani czarodziejskich sztuczek raz jeszcze wdarł si w jej psychik . Jak mu si to udało? - Co radziłe mu zrobi ? - spytała cicho. - Mówiłem, eby s dził, narzucał posłusze stwo. Alia wyjrzała na zewn trz, pod wiadomie dostrzegaj c, jak cierpliwie czekali stra nicy jak posłusznie. - By uchylił sprawiedliwo
- szepn ła.
- Nie to! - prychn ł. - Radziłem, by s dził, tylko s dził, kieruj c si zasad , by mo e... - Jak ? - Oszcz dzi przyjaciół i zniszczy wrogów. - A wi c s dzi niesprawiedliwie. - Czym jest sprawiedliwo ? Dwie siły si
cieraj . Ka da mo e mie racj w swoim
własnym kr gu. I wtedy rozkazy Imperatora maj przywróci ład. On nie mo e zapobiec tym starciom - ma je rozstrzyga . - Jak? - Najpro ciej: decyduj c. - Oszcz dzaj c przyjaciół i niszcz c wrogów.
- Czy to nie daje stabilno ci? Ludzie chc ładu, takiego czy innego. Biedni przez pryzmat swych potrzeb widz , jak wojna stała si zabaw bogatych. To niebezpieczna forma sofistyki. Wprowadza chaos. - Ostrzeg brata, e jeste zbyt niebezpieczny i trzeba ci usun . - Obróciła si , by spojrze mu w twarz. - Takie rozwi zanie ja ju sugerowałem - odparł. - Tym bardziej jeste niebezpieczny - powiedziała, akcentuj c ka de słowo. - Panujesz nad swymi nami tno ciami. - Nie dlatego jestem niebezpieczny. Nim zdołała si cofn , uj ł j pod brod i dotkn ł ustami jej ust Pocałunek był delikatny, krótki. Odsun ł si , a ona wpatrywała si w niego przera ona, k tem oka dostrzegaj c powstrzymywane u mieszki ochrony wypr onej w równym szyku na zewn trz. Dotkn ła warg palcem. Ten pocałunek wydawał si jej bardzo znajomy. Jego usta były ciałem z przyszło ci, ujrzanym w przebłysku proroczej wizji. - Powinnam kaza ci obedrze ze skóry - wykrztusiła, oddychaj c szybko. - Bo jestem niebezpieczny? - Bo pozwalasz sobie na zbyt wiele! - Na nic sam sobie nie pozwalam. Nie bior niczego, czego mi nie zaoferowano. B d zadowolona, e nie wzi łem wszystkiego, co oferowano. - Otworzył drzwi i wysun ł si na zewn trz. - Chod . Za długo ju tu siedzimy. Zdecydowanym krokiem ruszył w stron
kopuły wej ciowej za l dowiskiem. Alia
wyskoczyła i pobiegła, by si z nim zrówna . - Powtórz mu wszystko, co mówiłe , opowiem co zrobiłe . - Dobrze. - Przytrzymał drzwi. - Ka
ci straci - powiedziała
- Dlaczego? Za pocałunek, na który miałem ochot ? Wszedł za ni , zmuszaj c, by si cofn ła. Drzwi zatrzasn ły si . - Miałe ochot ! - kipiała zło ci . - W porz dku, Alio. A wi c pocałunek, na który ty miała ochot . - Okr ył j , id c w kierunku windy. W tym momencie zdała sobie spraw z jego szczero ci i całkowitej prawdomówno ci. "Pocałunek, na który miałam ochot - pomy lała. - To prawda."
- Twoja otwarto
- to jest wła nie niebezpieczne - mrukn ła, usiłuj c dotrzyma mu
kroku. - Powracasz na cie ki m dro ci - stwierdził nie zwalniaj c. - Mentant nie uj łby sprawy pro ciej. A teraz: co zobaczyła na pustyni? Chwyciła go za rami , zatrzymuj c si . Znowu to zrobił: zmusił j
do zaostrzenia
wiadomo ci. - Nie mog
tego wyja ni
- powiedziała - ale ci gle my l
o Tancerzach Oblicza.
Dlaczego? - Wła nie po to twój brat wysłał ci na pustyni . - Wzruszył ramionami. - Powiedz mu o tej natr tnej my li. - Ale dlaczego? - Potrz sn ła głow . - Dlaczego Tancerze Oblicza? - Tam le y martwa kobieta - rzekł Idaho. - By mo e nie zauwa ono znikni cia adnej młodej kobiety w ród Fremenów.
Wci wnikn
my l o tym, jaka to rado : y , i zastanawiam si , czy kiedykolwiek zdołam
a do samego j dra tego ciała i pozna siebie takiego, jakim byłem kiedy . To j dro
istnieje tam, wewn trz. Czy jakikolwiek akt mojej woli doprowadzi do tego, by m je odnalazł pozostaje nierozwikłane w cie kach przyszło ci. Ale wszystko, co człowiek jest w stanie uczyni , mog i ja. Ka de moje działanie mo e do tego doprowadzi . "Wypowiedzi gholi" z "Komentarzy Alu"
Le c pogr ony w oszałamiaj cych wyziewach przyprawy, Paul wpatrywał si w siebie w proroczym transie. Widział, jak ksi yc wydłu a si w kształt owalu. Kołysał si i wykrzywiał sycz c - okropny syk gwiazdy gasn cej w niesko czonym morzu - w dół... w dół... w dół... jak piłka ci ni ta r k dziecka. Znikn ł. Ksi yc nie zaszedł. To odkrycie sprawiło, e Paul poczuł pod sob otchła . Znikn ł: nie było go. Ziemia chybotała si jak zawieszona na niewidzialnej nici kula. Ogarn ło go przera enie. Zerwał si z posłania, spogl daj c przed siebie szeroko otwartymi oczami. Cz ci swej wiadomo ci patrzył na zewn trz, cz ci kratownic
do wewn trz. Na zewn trz widział plazmeldow
swego prywatnego pomieszczenia, wiedział,
e le y w kamiennej otchłani swej
Cytadeli. Wewn trz wci
widział spadaj cy ksi yc.
Wydosta si ! Wydosta ! Plazmeldowe kraty ja niały blaskiem o lepiaj cego, arraka skiego południa Wewn trz Paula panowała najczarniejsza noc. Z ogrodu na dachu dra nił jego zmysły o ywczy zapach kwiatów, ale adne kwietne kadzidło nie było w stanie d wign
upadłego ksi yca.
Paul opu cił stopy na chłodn posadzk i wyjrzał przez kraty. Naprzeciw delikatnym łukiem wznosił si mostek z platyny i złota stabilizowanego kryształem. Zdobiły go płomieniste klejnoty z dalekiego Cedonu. Ponad basenem z fontann , wypełnionym wodnym kwieciem, most prowadził do pasa y wewn trznej cz ci miasta. Patrzył przez okno, pozostaj c w narkotycznym wi zieniu. Potworna wizja utraconego ksi yca. Wizja była przestrog przed gro n utrat bezpiecze stwa jednostki. By mo e widział, jak upada jego cywilizacja, obalana przez własne ambicje. Ksi yc... Ksi yc... Spadaj cy ksi yc...
Musiał za y
solidn
dawk
esencji przyprawowej, by spenetrowa
tarotowy muł.
Wszystko, co mu si objawiło, to upadek ksi yca i nienawistny szlak, który znał od pocz tku. eby zako czy t wojn , u pi wulkan rzezi, musiał zaprze si siebie. Odej ... Odej ... Odej ... Zapach kwiatów z ogrodu na dachu przypomniał mu o Chani. Zat sknił do jej ramion, do przygarniaj cych go ramion miło ci i zapomnienia. Lecz nawet Chani nie mogła zatrze tej wizji. Co powiedziałaby, gdyby poszedł do niej oznajmi , e rozmy la o pewnej, konkretnej mierci? Skoro jest nieuchronna, dlaczego nie wybra
mierci arystokratycznej, nie zako czy
ycia u
szczytu, odrzucaj c te wszystkie lata, które maj nadej ? Umrze , zanim nast pi kres pot gi - czy to nie arystokratyczny wybór? Wstał. Rozsun ł kraty i wyszedł na taras otwieraj cy si w gór dla p dów kwiecia i winoro li spadaj cych z ogrodu. W ustach miał sucho
jak po długim marszu przez pustyni .
Ksi yc... Ksi yc... Gdzie jest ten ksi yc? Pomy lał o raporcie Alii, o ciele młodej kobiety znalezionym na wydmach. Fremenka uzale niona od semuty! Wszystko pasowało do znienawidzonego wzoru. "Nie czerpie si ze wszech wiata - pomy lał. - To on łaskawie obdarza ci , czym zechce." Na niskim stoliku przy balustradzie le ały szcz tki konchy mał a z mórz Matki Ziemi. Wzi ł w dłonie kształtn
muszl , próbuj c wczu
si
we wsteczny bieg Czasu. Perłowa
powierzchnia odbijała błyszcz ce ksi yce. Oderwał od niej wzrok, spojrzał wzwy , w niebo ogarni te po og - łuk t czowego pyłu płon cy w srebrnym, słonecznym wietle. "Moi Fremeni nazywaj siebie Dzie mi Ksi yca" - pomy lał. Odło ył muszl , przeszedł przez taras. Czy ten przera aj cy ksi yc przynosi nadziej ucieczki? Paul szukał znacze w mistycznym zespoleniu. Czuł si słaby, wstrz ni ty, niezdolny wyzwoli si z przyprawowego delirium. Z północnego kra ca plazmeldowej półki rozci gał si widok na ni sze budynki rz dowego mrowiska. Tłumy ludzi przewalały si chodnikami biegn cymi po dachach. Korowód na tle drzwi, murów, siatki dachówek, wygl dał jak antyczny ornament. Ludzie byli płytkami mozaiki. Przymkn wszy oczy, Paul zatrzymał w mózgu nieruchomy obraz. Ornament Ksi yc upada i gnie. Nie mógł si oprze wra eniu, e to miasto, tam, w dole, stanowi tajemny symbol jego wszech wiata. Budowle, na które patrzył, wzniesiono na równinie, gdzie jego Fremeni starli legiony sardaukarów. Ziemia ongi tratowana przez armie niosła teraz wrzaw po piesznych interesów.
Trzymaj c si balustrady, Paul okr ył załamanie budynku. Roztoczyła si przed nim panorama przedmie , których miejska zabudowa gin ła w skałach i nawianym z pustyni piasku. Pierwszy plan zdominowała wi tynia Alii. Czarno - zielone proporce, rozwieszone na dwuki lomentrowych cianach, miały namalowane ksi yce - znak Muad'Diba. Spadaj cy ksi yc. Paul przetarł dłoni czoło i oczy. Jego symboliczne metropolis przygn biło go. Pogardzał sob . Podobna słabo
w kimkolwiek wznieciłaby jego gniew.
Nienawidził swego miasta! Wrzała w nim w ciekło Wiedział, któr
zrodzona z nudy, karmiona decyzjami, których nie mógł unikn .
cie k musi pój . Widział j wiele razy, dostatecznie du o. Widział! Kiedy ...
dawno temu my lał, e sam wynalazł system rz dów. Ale jego wynalazek mi kko dostosował si do starych wzorców, wpadł w stare koleiny. Podst pny układ, wyposa ony w plastyczn pami . Ukształtuj go jak chcesz, ale spu
na chwil z oka, a w ułamku sekundy przybierze poprzedni
form . Siły działaj ce poza jego zasi giem, w ludzkich sercach, wymykały mu si , sprzeciwiały jego woli. Powiódł wzrokiem po szczytach dachów. Jakie klejnoty nieskr powanych istnie kryły si pod tymi dachami? Dostrzegł plamy li ciastej zieleni, otwarte ogrody w ród matowej czerwieni i złota dachówek. Ziele , dar Muad’Diba i jego wody. Gdzie spojrzał, le ały sady i gaje - otwarte plantacje rywalizuj ce z lasami bajecznego Libanu. "Muad' Dib trwoni wod jak szaleniec" - mówili Fremeni. Paul zakrył dło mi oczy. Ksi yc run ł. Opu cił bezwładnie race, patrzył na sw
stolic
nowym, wyostrzonym spojrzeniem.
Budowle nosiły stygmat monstrualnego, imperialnego barbarzy stwa. Sterczały ogromne i l ni ce w pełnym sło cu. Kolosy! Ka de architektoniczne dziwactwo, jakie mogła stworzy zamierzchła przeszło , le ało w zasi gu wzroku: tarasy o rozmiarach płaskowzgórzy, place wielkie jak miasto, parki, posesje, skrawki okiełznanej natury. Najwy szy artyzm stykał si z wytworami przygn biaj cego złego smaku. Umysł Paula notował detale: furta rodem z antycznego Bagdadu... kopuła wy niona w mitycznym Damaszku... łuk stworzony przez nisk
grawitacj
Ataru... harmonijne fasady i ekscentryczne czelu ci.
Wszystko to dawało efekt niedo cignionej wspaniało ci. Ksi yc! Ksi yc! Ksi yc! Wikłał si w w tpliwo ciach. Czuł presj nie wiadomych mas, kiełkuj cy bunt ludów p dz cych przez jego wszech wiat. Napierał na niego z sił
gigantycznej fali pływowej.
Przeczuwał pot ne migracje wstrz saj ce ludzko ci : wiry, pr dy, transfery genetyczne.
adne
nakazy wstrzemi liwo ci, zjawiska impotencji ani złe uroki nie b d mogły ich powstrzyma . Jego D ihad znaczyła w tym wielkim ruchu mniej ni mrugni cie oka. Bene Gesserit, kupcz ca genami wspólnota, unosiła si w tym pływie porwana przez pr d. Upadek ksi yca trzeba rozwa y w kontek cie innych wizji, innych legend; w skali wszech wiata, w którym nawet pozornie wieczne gwiazdy bladły, zaczynały migota i gasły... Có znaczył jeden ksi yc w takim wszech wiecie? Z gł bi warownej Cytadeli, tak gł boko, e d wi k rozmywał si w powodzi miejskiego hałasu, z dziesi ciostrunowego rebabu płyn ła pie
D ihad, pie
bólu i t sknoty za kobiet
pozostawion na Arrakis: Jej biodra to wydmy zaokr glone przez wiatr Jej oczy l ni jak ar w sercu lata Dwa warkocze kołysz si na plecach Bogate w pier cienie wody, jej włosy! W mych dłoniach mieszka pami
jej skóry
Wonnej jak ywica, słodkiej jak kwiat Pod powiekami trzepoc wspomnienia Poraził mnie biały płomie miło ci! Paul poczuł mdło ci.
piewka dla ogłupiałych stworze
próbuj cych zatraci
si
w
sentymentalizmie! W sam raz dla wysuszonego przez piach ciała, które widziała Alia! Jaka posta poruszyła si w cieniu za balkonow krat . Paul odwrócił si . Na tarasie pojawił si ghola. Jego metalowe oczy błyszczały w jaskrawym, słonecznym wietle. - Czy to Duncan Idaho, czy ten, którego nazywaj Hayt? - spytał Paul. Ghola zatrzymał si dwa kroki przed nim. - Kogo wolałby , panie? - W jego głosie brzmiała ledwo dosłyszalna nuta niepewno ci. - Zagraj dzi Zensunnit - rozkazał cierpko Paul. Znaczenia wewn trz znacze ! Có mógłby powiedzie lub zrobi zensunnicki filozof, by cho o jot zmieni rzeczywisto , jaka w tej chwili odsłaniała si przed nimi? - Niepokój dr czy mego pana. Paul odwrócił si od niego i spojrzał na dalekie urwisko Muru Zaporowego, na wyrze bione przez wiatr łuki i przypory, niesamowite odbicie jego miasta. Natura naigrywała si z niego!
Zobacz, co Ja mog zbudowa ! Rozpoznał szram w odległej cianie masywu, miejsce, gdzie piasek sypał si ze szczeliny. “Tam! Wła nie tam pobili my sardaukarów!" - pomy lał. - Co ci niepokoi, panie? - spytał ghola. - Wizja - wyszeptał Paul. - Och, miałem wizje, kiedy Tleilaxanie obudzili mnie pierwszy raz. Byłem zagubiony, samotny... nie wiedz c naprawd , e jestem samotny. Wtedy nie wiedziałem. Moje wizje nie odkryły nic! Tleilaxanie mówili, e była to intruzja ciała, która dr czy ghole tak samo jak ludzi choroba, nic wi cej. Paul przyjrzał si uwa nie oczom gholi, usianym otworami stalowym gałkom bez cienia wyrazu. Jakie wizje przesuwały si przed tymi oczyma? - Ducan, Ducan... - szepn ł. - Mam na imi Hayt. - Widziałem, jak run ł ksi yc - mówił Paul. - Przestał istnie , obrócony w perzyn . Słyszałem wielki syk. Ziemia dr ała. - Zbyt długo trwasz w upojeniu - stwierdził ghola - Prosz o Zensunnit , a dostaj mentata! - fukn ł Paul. - Dobrze wi c! Przeced moj wizj przez twoj logik , mentacie. Zanalizuj j i sprowad do płaskich słów, odpowiednich na pogrzeb. - Pogrzeb, rzeczywi cie - odparł ghola. - Uciekasz od mierci. Chwytasz si kurczowo nast pnej chwili, zamiast y tu i teraz. Wyrocznia! To ma by podpora dla władcy!? Paul przyłapał si na tym, ze zafascynowany wpatruje si w doskonale zapami tane znami na podbródku gholi. - Usiłuj c
y
w przyszło ci - mówił ghola - czy nadajesz jej tre ? Czy j
urzeczywistniasz? - Je li pójd drog mojej proroczej przyszło ci - szepn ł Paul - wtedy b d
ywy. Dlaczego
my lisz, e chc tam y ? Ghola wzruszył ramionami. - Prosiłe mnie o konstruktywn odpowied . - W czym tkwi tre
wszech wiata zło onego z przypadków? - spytał Paul. - Czy istnieje
ostateczna odpowied ? Czy ka de rozwi zanie nie rodzi nowych pyta ? - Połkn łe tak wiele Czasu, e masz złudzenie nie miertelno ci - rzekł ghola. - Nawet twoje Imperium, panie, musi prze y swe dni i zgin . - Nie pokazuj mi ołtarzy owianych czarnym dymem - warkn ł Paul. - Słyszałem ju do smutnych opowie ci o bogach i mesjaszach. Niepotrzebna mi szczególna moc, by przepowiedzie
własny upadek, taki sam, jak tamtych. Ostatni z moich kuchcików mógłbydoj
do tego samego
wniosku. - Potrz sn ł głow . - Ksi yc run ł! - Nie pozwoliłe my li zatrzyma si u jej ródeł. - To tak chcesz mnie zniszczy ? - rzucił Paul. - Nie dopuszczaj c, bym zebrał my li? - Czy mo na zebra chaos? - spytał ghola. - My, Zensunnici, mówimy: "Najwy sz koncentracj jest powstrzymanie si od gromadzenia. Có mo esz zgromadzi , nie ogarniaj c siebie?" - Prze laduje mnie wizja, a ty opowiadasz brednie! - rozzło cił si Paul. - Co ty wiesz o jasnowidzeniu? - Widziałem wyroczni w działaniu. Widziałem tych, którzy szukaj znaków i omenów własnego przeznaczenia. Boj si tego, czego szukaj . - Mój spadaj cy ksi yc jest rzeczywisty. - Paul oddychał z trudem. - Porusza si . Porusza. - Ludzie zawsze boj si zjawisk obdarzonych własnym ruchem. Ty boisz si własnej mocy. Ró ne rzeczy wpadaj znik d do twojej głowy. Gdzie si podziewaj , kiedy z niej wylatuj ? - Dodajesz mi otuchy cierniami - poskar ył si Paul. Wewn trzne wiatło rozjarzyło twarz gholi. Przez chwil był prawdziwym Duncanem Idaho. - Dodaj ci takiej otuchy, na jak mnie sta - odparł. To zdanie - tak pełne wyrzutu - uderzyło Paula. Czy by ghola odczuwał al, odrzucony przez jego umysł? Czy Hayt przekre lił swoj własn wizj ? - Mój ksi yc ma imi - szepn ł Paul. Pozwolił wizji przepływa przez siebie. Nie wydał d wi ku, cho całe jego jestestwo krzyczało. Bał si otworzy usta, by własny głos go nie zdradził. Atmosfera tej przera aj cej przyszło ci nabrzmiała była nieobecno ci Chani. Ciało, które krzyczało w ekstazie, oczy spalaj ce go po daniem, głos, który urzekał go dlatego,
e nie uciekał si
do wyrafinowanych,
kontrolowanych sztuczek - wszystko znikn ło, odeszło w wod i piach. Powoli odwrócił si , dostrzegł tera niejszo , a w niej plac przed wi tyni Alii. Trzech pielgrzymów o wilgotnych głowach ukazało si w wylocie procesjonalnej alei. Odziani w brudne, ółte szaty, szyli szybko, pochylaj c si w podmuchach wieczornego wiatru. Jeden z nich utykał, powłócz c lew nog . W narastaj cej zawierusze przedarli si przez plac, skr cili za róg i znikn li mu z oczu. Znikn li, jak znikn ł ksi yc. A jego wizja wci
rozpo cierała si przed nim. Okrutne
przeznaczenie nie dawało mu wyboru. "Ciało si poddaje - my lał. - Wieczno
zabiera, co do niej nale y. Nasze ciała na krótko
tylko zm ciły te wody, upojone zawirowały w ta cu przed miło ci
ycia i miło ci własn ; zaj ły
si kilkoma dziwnymi pomysłami, a wreszcie poddały si narz dziom Czasu. Có mo emy o tym powiedzie ? Nie: jestem... Raczej: zdarzyłem si ."
"Nie błaga si sło ca o miłosierdzie." "Trud Muad'Diba" z "Komentarzy Stilgara"
"Jeden moment niekompetencji mo e okaza si fatalny" - upomniała sam siebie Matka Wielebna Gaius Helena Mohiam. Ku tykała w pier cieniu eskorty freme skich stra ników, pozornie oboj tna Który za jej plecami, wiedziała, był głuchoniemy, odporny na fortele Głosu. Bez w tpienia miał rozkaz j zabi przy najmniejszej prowokacji. "Dlaczego Paul mnie wezwał? - dumała. - Czy po to, by wyda wyrok?" Pami tała ten dzie , dawno temu, gdy poddawała go próbie... Był sprytny, ten smarkaty Kwisatz Haderach. Niech jego matka b dzie przekl ta na cał wieczno ! To z jej winy Bene Gesserit utraciły kontrol nad t lini genetyczn . Cisza niosła si sklepionymi korytarzami, wyprzedzaj c jej wit . Mohiam przez skór czuła przekazywane hasło. Paul usłyszy t cisz . B dzie wiedział o jej przybyciu, nim je oznajmi . Nie dala si zwie
złudzeniu, e jej moc przewy sza jego.
Niech b dzie przekl ty! Doskwierało jej brzemi , jakim obarczył j wiek: bol ce stawy, mi nie nie tak spr yste jak owe postronki z czasów młodo ci, odpowiedzi ju nie tak ci te, jak ongi . Miała za sob długie ycie... i długi dzie . Sp dziła go nad Tarotem Diuny, bezskutecznie usiłuj c znale
klucz do
swego losu. Karty były oporne. Stra nicy skierowali j w bok - w kolejny, zdawało si , korytarz bez ko ca. Trójk tne metaszklane okna po lewej pozwalały dojrze girlandy winoro li i kwiatów koloru indygo w gł bokich cieniach, rzucanych w popołudniowym sło cu. Pod stopami ci gn ła si mozaika sylwetki wodnych stworze z egzotycznych planet. Wsz dzie wspomnienia o wodzie. Dostatek... bogactwo... Przez hali, w którym si znalazła, szli owini ci w płaszcze ludzie rzucaj c ukradkowe spojrzenie na Matk Wielebn . Ich zachowanie zdradzało napi cie; wiedziała, e j poznaj . Nie spuszczała wzroku z karku poprzedzaj cego j stra nika'młode ciało, plisowany, ró owy kołnierz munduru. Ogrom tej ighirowej cytadeli zacz ł robi na niej wra enie. Korytarze... korytarze... Min li otwarte drzwi, zza których dobiegł głos b benka i fletu; stara, spokojna muzyka Stara kobieta
k tem oka dostrzegła bł kitne w bł kcie freme skie oczy, patrz ce na ni z komnaty. Czaił si w nich zaczyn mitycznych rewolt, burz cy si w nieujarzmionych genach. Wiedziała, e jest w tym miara jej własnego brzemienia Bene Gesserit nie mogła uciec od wiadomo ci kształtowania genów i ich mo liwo ci. Do wiadczyła bolesnego poczucia straty. Ten uparty, atrydzki głupiec! Jak mógł odmawia im skarbów swego potomstwa! Kwisatz Haderach! Zrodzony nie w swoim czasie, lecz rzeczywisty, równie prawdziwy jak Paskudztwo - jego siostra. W niej kryło si nieznane niebezpiecze stwo. Samorodna Matka Wielebna, pozbawiona hamulców Bene Gesserit i poczucia odpowiedzialno ci za harmonijny rozwój genetyczny. Niew tpliwie miała moc równ bratu - albo i wi ksz . Rozmiary twierdzy zacz ły j przytłacza . Czy te korytarze nigdy si nie sko cz ? To miejsce pora ało sw fizyczn pot g .
adna planeta, adna cywilizacja w całej historii nie
widziała dot d takiego ogromu wzniesionego ludzk r k . Tuzin antycznych miast mo na by ukry w tych murach. Min li owalne drzwi, nad którymi mrugały wiatełka. Poznała ixia skie rzemiosło: wylot pneumatycznej sieci transportowej. Dlaczego wi c kazali jej przej
cały ten szmat drogi? Z wolna
wyłaniała si odpowied : eby j zgn bi przed audiencj u Imperatora Był to trop niepewny, ale wi zał si z innymi subtelnymi spostrze eniami. Sk pe i dobrane słowa cedzone przez eskort , lady prymitywnej obawy w oczach, gdy nazywali j Wielebn Matk , mijane sale - zimne i eleganckie, z zasady pozbawione wszelkich zapachów - wszystko to, zło one razem, tworzyło obraz, który Bene Gesserit mogła wła ciwe zinterpretowa . Paul czego od niej chciał. Ukryła podniecenie. Istniała wi c d wignia nacisku. Pozostało tylko odkry jej istot i wypróbowa sił . Bywały d wignie zdolne poruszy co znacznie wi kszego ni ta Cytadela. Znano przypadki, kiedy mu ni cie palca obalało cywilizcje. Przyszło jej na my l stwierdzenie Scytalusa: "Kiedy jaka istota stanie si czym , wybierze raczej mier , ni zmieni si w swe przeciwie stwo" . Korytarze, którymi j
prowadzono, rosły. Zmiana nast powała nieznacznie, etapami -
przemy lne łuki, stopniowe poszerzanie si podpieraj cych strop kolumnad, zast pienie trójk tnych okien dłu szymi, wi kszymi. W ko cu zamajaczyły przed ni podwójne odrzwia, usytuowane w rodku przeciwległej ciany wysokiego przedsionka. Czuła, e s bardzo du e, lecz musiała stłumi okrzyk, kiedy jej wyszkolona wiadomo
odkryła ich rzeczywiste rozmiary. Drzwi miały co
najmniej osiemdziesi t metrów wysoko ci i połow tego szeroko ci. Gdy zbli yła si
wraz ze sw
eskort , drzwi otworzyły si
do wewn trz - pot ny,
bezszelestny ruch ukrytej maszynerii. Kolejny ixia ski wytwór. Przez te niebotyczne wierzeje
weszła otoczona stra nikami do Wielkiej Sali Audiencyjnej Imperatora Paula Atrydy "Muad' Diba, przy którym wszyscy s tylko karłami". Widziała teraz, jak działa to porzekadło. Id c w kierunku Paula, który siedział na odległym tronie, odkryła, e wi ksze wra enie wywieraj na niej architektoniczne detale tej sali ni jej wielko . Aula była gigantyczna, mogłaby zmie ci
cały zamek ka dego władcy w historii. Jej rozległa przestronno
wiele mówiła o
zawoalowanej sile współgraj cej z pi knem konstrukcji. D wigary i wsporniki w tych murach i dalekim, sklepionym stropie swym ogromem przekraczały wszystko, na co si
dot d w tej
dziedzinie porwano. Ka dy szczegół mówił o in ynieryjnym geniuszu. W ko cu sali strop niezauwa alnie obni ał si , by nie pomniejsza postaci Paula na podwy szonym tronie. Niewy wiczona
wiadomo , zmia d ona przez t
perspektyw , w
pierwszej chwili odbierała go kilkakro wi kszym, ni był w istocie. Barwy szarpały bezbronn psychik . Zielony tron Paula wyci ty był z jednego bloku hagalskiego szmaragdu. Ziele podsuwała obraz ro linno ci, b d c zarazem kolorem
ałoby we freme skiej religii.
Podszeptywała, e ten, kto tam zasiada, mo e sprawi , by legł w proch, e tworzy wspólny symbol ycia i mierci, sprytny kontrast przeciwie stw. Za tronem opadały kaskadami draperie barwy spłowiałego pomara cza, przyprawowego złota ziemi Diuny i cynamonowych plam melan u. Dla wyszkolonego oka ta symbolika była oczywista, lecz prostaczków powalała jak obuchem. Czas potrzebny, by doj
przed Jego Imperatorsk Obecno , tak e grał swoj rol . Było go
dosy , by si ukorzy . Jakakolwiek my l o oporze wymiatana była przez rozkiełznan wymierzon wprost w intruza. Mo na było zacz
sił ,
długi marsz w stron tego tronu jako człowiek
pełen godno ci, lecz z pewno ci ko czyło si go jako ludzkie zero. Adiutanci i wita stali wokół Imperatora w osobliwie pomy lanym szyku: czujna gwardia pałacowa wzdłu zasłoni tej draperi tylnej ciany; to Paskudztwo, Alia, dwa stopnie poni ej Paula, po jego lewej r ce; Stilgar, lokaj imperialny, dokładnie o jeden stopie ni ej; a po prawej, na pierwszym stopniu powy ej posadzki - ghola, cielesne widmo Duncana Idaho. W ród stra y Matka Wielebna widziała starych Fremenów - brodatych naibów o nosach zniekształconych bliznami uzbrojonych w ukryte w pochwach krysno e, pistolety maula, a nawet kilka rusznic laserowych. "To ci najbardziej zaufani" - pomy lała Bene Gesserit. Bro laserowa w obecno ci Paula, kiedy wiadomo, e nosi tarcz ? Widziała wokół niego migotanie pola. Jeden strzał z rusznicy w to pole i z całej twierdzy zostałaby tylko dziura w ziemi. Jej stra nicy stan li dziesi
kroków od podwy szenia i rozst pili si , by nie zasłania
Imperatora. Ze zdziwieniem odnotowała nieobecno adnych wa nych audiencji, tak przynajmniej mówiono.
Chani i Irulany. Nie udzielał bez nich
Paul skin ł jej głow w milczeniu, wyczekuj co. W jednej chwili zdecydowała si przej inicjatyw . - A zatem wielki Paul Atryda raczy przyj
t , któr ongi wygnał.
Paul u miechn ł si kwa no. "Wie, e chc czego od niej" - pomy lał. Nale ało to przewidzie , skoro była tym, kim była. Znał jej mo liwo ci. Bene Gesserit nie zostawały Wielebnymi Matkami przez przypadek. - Mo e damy sobie spokój ze słown szermierk ? - zapytał. "Czy by miało by a tak łatwo?" - my lała. - Powiedz, czego chcesz - odezwała si hardo. Stilgar drgn ł, rzucaj c ostre spojrzenie na Paula. Imperialnemu lokajowi nie podobał si jej ton. - Stilgar chce, ebym ci st d odesłał - rzekł Paul. - A nie zabił? - spytała. - Spodziewałabym si
czego bardziej zdecydowanego po
freme skim naibie. Stilgar spojrzał na ni złym okiem. - Cz sto musz mówi co innego, ni my l - powiedział. - To nazywa si dyplomacj . - Dajmy wiec sobie spokój równie z dyplomacj - odparła. - Czy było to konieczne kaza mi pieszo odby cał drog ? Jestem star kobiet . - Musiała si przekona , e potrafi by niedelikatny - stwierdził Paul. - W ten sposób docenisz moj wielkoduszno . - Pozwalasz sobie na taki brak taktu wobec Bene Gesserit? - Grubia skie posuni cia nios swoje podteksty - odparł. Zawahała si , wa c jego słowa. Wi c mógłby jednak pozby si jej - ordynarnie, otwarcie, gdyby ona... gdyby co? - Powiedz, czego chcesz ode mnie - mrukn ła Alia zerkn ła na brata, wskazuj c głow draperie wisz ce za tronem. Nazywała to dzikim przeczuciem: czuła niech
do udziału w tych pertraktacjach.
- Powinna uwa a , jak si do mnie zwracasz, starucho - rzucił Paul. "Nazwał mnie staruch , kiedy był jeszcze dzieckiem - pomy lała Wielebna Matka. - Czy teraz chce mi przypomnie o roli, jak odegrałam w jego przeszło ci? Decyzj , któr wtedy podj łam? Czy dzi musz znów j podj ?" Czuła wag tej kwestii, jej ci ar wprawiał kolana w dr enie. Mi nie płakały ze zm czenia. - To był długi spacer - odezwał si Paul - i widz , e jeste zm czona. Udamy si do mojej prywatnej komnaty za tronem. B dziesz tam mogła usi
. - Skin ł r k na Stilgara wstaj c.
Stilgar i ghola podeszli do niej i pomogli jej pokona schody. Przeszli za Paulem przez ukryte w kotarach przej cie. Zrozumiała, dlaczego powitał j
w wielkiej sali: było to
przedstawienie na u ytek gwardii i naibów. W takim razie obawiał si ich. A teraz... teraz okazywał uprzejm łaskawo , ryzykuj c te sztuczki z Bene Gesserit. Czy rzeczywi cie ryzykował? Wyczuła za sob czyj
obecno . Obejrzała si . Z tyłu szła Alia. Oczy dziewczyny patrzyły w zadumie,
złowieszczo. Wielebna Matka zadr ała. Prywatna komnata na ko cu korytarzyka była dwudziestometrowym plazmeldowym sze cianem
o wietlonym
ółtymi
kulami
wi toja skimi.
Na
cianach
wisiały
ciemnopomara czowe zasłony z pustynnego filtrnamiotu. W rodku były otomany, mi kkie poduszki. Kryształowe karafki z wod stały na niskim stoliku. W powietrzu unosił si lekki aromat melan u. Pokój wydawał si male ki i ciasny w porównaniu z przyległ sal . Paul posadził wied m na otomanie i stan ł nad ni , uwa nie przygl daj c si jej starczej twarzy - stalowym z bom, oczom, które wi cej skrywały, ni
odsłaniały, gł boko zaoranej
zmarszczkami skórze. Wskazał karafk z wod . Potrz sn ła głow , odsuwaj c kosmyk siwych włosów. - Chc układa si z tob o ycie mojej ukochanej - odezwał si cicho. Stilgar zakasłał. Alia dotkn ła krysno a zawieszonego na szyi. Ghola pozostał przy drzwiach z twarz bez wyrazu, wlepiwszy metalowe spojrzenie w powietrze nad głow Matki Wielebnej. - Czy wizja ujawniła ci mój udział w jej zgonie? - zapytała. Nie mogła oderwa uwagi od gholi, który pod wiadomie j niepokoił. Dlaczego miałaby czu si zagro ona przez ghol ? Był przecie narz dziem spisku. - Wiem, czego chcesz ode mnie - odpowiedział wymijaj co. "A zatem tylko podejrzewa" - pomy lała. Spojrzała w dół na czubki butów wystaj ce spod fałd szaty. Czer ... czarne buty i taka szata nosiły znamiona jej stanu: plamy, bruzdy. Uniosła podbródek, napotykaj c płon cy gniewem wzrok Paula. Poczuła, jak przenikaj dreszcz, ale ukryła podniecenie za zasznurowanymi ustami i opuszczonymi powiekami. - Jak monet oferujesz? - spytała. - Mo ecie dosta moje nasienie, ale nie moj osob - zacz ł Paul. - Irulana usuni ta z Arrakis i zapłodniona sztuczn ... - O mielasz si ?!... - wybuchn ła Matka Wielebna sztywniej c. Stilgar ruszył pół kroku. Ghola u miechn ł si niepokoj co. Teraz i Alia zacz ła mu si przygl da . - Nie b dziemy dyskutowa o tym, czego zabrania wasz zakon e ski - podj ł Paul. - Nie b d wysłuchiwa nauk o grzechu, Paskudztwach czy te wierzeniach pozostawionych przez poprzednie d ihad. Mo ecie mie moje nasienie dla swoich celów, ale adne dziecko Irulany nie zasi dzie na moim tronie.
- Twoim tronie - przedrze niała go. -Moim tronie. - W wi c kto zrodzi dziedzica Imperium? - Chani. - Chani jest bezpłodna. - Jest w ci y. Zdradziła si gło nym zaczerpni ciem powietrza. - Kłamiesz! - krzykn ła. Paul uniósł r k , powstrzymuj c Stilgara, który rzucił si do przodu. - Od dwóch dni wiemy, e nosi moje dziecko. - Ale Irulana... - Tylko sztuczn metod . To moja oferta Wielebna Matka zamkn ła oczy, by nie patrze w jego twarz. Do diabła! Traktowa genetyczne misterium w taki sposób! Odraza kipiała w jej piersi. Doktryna Bene Gesserit i nauki D ihad Butlerja skiej zakazywały aktów tego rodzaju. "..Me b dziesz upadlał najwi kszych aspiracji ludzko ci. Nie b dziesz czynił maszyn na obraz i podobie stwo ludzkiego umysłu. adna my l ani czyn nie b d słu y temu, by człowiek był hodowany jak zwierz ." - Decyzja nale y do ciebie - rzekł Paul. Potrz sn ła głow . Geny, bezcenne atrydzkie geny - tylko to si liczyło. Ich zdobycie było wa niejsze ni wszelkie zakazy. Ale dla zakonu e skiego akt płciowy ł czył wi cej ni sperm i jajeczko. Jego celem było złowienie duszy. Wielebna Matka poj ła teraz, co kryło si za ofert Paula. Wci gał Bene Gesserit w post pek, który wzbudziłby powszechny gniew... gdyby kiedykolwiek został wykryty. Nie mogłoby si ogłosi takiego ojcostwa, gdyby Imperator mu zaprzeczył. Za t monet ocaliłaby atrydzkie geny dla zakonu, lecz przenigdy nie kupiłaby tronu. Powiodła wzrokiem po pokoju, obserwuj c ka d
twarz: Stilgar - bierny teraz i
wyczekuj cy; ghola - zamarły w jakim wewn trznym skupieniu; Alia - wpatrzona w ghol ... i Paul - gniewny pod cieniutk warstewk ogłady. - To twoja jedyna oferta? - zapytała. - Moja jedyna oferta. Zerkn ła na ghol , zaskoczona przelotnym drgnieniem mi ni policzków. Emocja? - Ty, ghola - powiedziała. - Czy taka oferta mo e by zło ona? A je li została zło ona, czy powinna zosta przyj ta? B d naszym mentatem. Metaliczne oczy pow drowały w stron Paula.
- Odpowiedz, jak chcesz - rzekł Paul. Ghola ponownie zwrócił połyskuj cy wzrok ku Matce Wielebnej, raz jeszcze zaskakuj c j u miechem. - Oferta jest tyle warta, co rzeczywisty nabytek - powiedział. - Wymiana, któr si tu proponuje, to ycie za ycie. Wysoka stawka w przetargu. Alia niecierpliwie odrzuciła z czoła pasmo miedzianych włosów i spytała: - Co jeszcze kryje si w tym przetargu? Wielebna Matka nie odwa yła si na ni spojrze , lecz te słowa wzburzyły jej umysł. Tak, kryły si tu daleko gł bsze implikacje. Siostra była Paskudztwem, zgoda, ale nie sposób było odmówi jej pot gi Wielebnej Matki wraz ze wszystkim, co tytuł ten za sob poci gał. W tej chwili Gaius Helena Mohiam czuła skupione w niej wielebne. Stała si kapłank
zakonu e skiego, która wchłon ła wszystkie zaniepokojone teraz,
Wielebne Matki. Alia przypuszczalnie była teraz w identycznej sytuacji. - Co jeszcze? - powtórzył ghola. - Mo na by si zastanowi , dlaczego wied my Bene Gesserit nie posłu yły si metodami Tleilaxan. Gaius Helena Mohiam i wszystkie Wielebne Matki wewn trz niej zadr ały. Tak, Tleilaxanie robili rzeczy godne pot pienia. Je li kto ju obali barier sztucznego zapłodnienia, czy nast pnym krokiem nie b dzie pój cie w lady Tleilaxan - kontrolowane mutacje? Paul, obserwuj c tocz c
si
gr
emocji, poczuł nagle, jak dalecy s
mu ci ludzie.
Dostrzegał tylko obcych. Nawet Alia była dla obca. - Je li wpu cimy atrydzkie geny w nurt rzeki Bene Gesserit, to kto wie, czym mog zaowocowa ? - odezwała si Alia. Gaius Helena Mohiam błyskawicznie odwróciła głow , napotykaj c spojrzenie Alii. Przez ułamek sekundy obie były Wielebnymi Matkami zjednoczonymi wspóln my l : "Co kryje si za ka dym post pkiem Tleilaxan? Ghola jest ich wytworem. Czy to on podsun ł Paulowi ten plan? Czy Paul b dzie si starał paktowa bezpo rednio z Bene Tleilax?" Oderwała wzrok od Alii, zaniepokojona ambiwalencj
własnych uczu
i brakiem
kompetencji. "Najniebezpieczniejsza pułapka w wiedzy Bene Gesserit - powtórzyła sobie - tkwi w mocy, któr si rozporz dza. Taka moc popycha do dumy i pró no ci. Zarazem uwodzi tego, kto si
ni
posługuje. Zaczyna wierzy ,
e jego pot ga zdolna jest pokona
wszelkie bariery...
wł czaj c w to własn ignorancj ." Starała si opanowa . "Jedna rzecz ma dla nas fundamentalne znaczenie" - u wiadomiła sobie. Piramida pokole , która osi gn ła szczyt w Paulu Atrydzie... i jego siostrze - Paskudztwie.
Jedna bł dna decyzja i piramid trzeba b dzie budowa od nowa, wykorzystuj c równoległ lini pokole , maj c niestety do dyspozycji egzemplarze rozrodcze pozbawione najistotniejszych cech. "Kontrolowana mutacja - pomy lała po chwili. - Czy Tleilaxanie rzeczywi cie to praktykowali? Jakie to kusz ce." Potrz sn ła głow , jakby chciała z niej wybi takie pomysły. - Odrzucasz moj propozycj ? - spytał Paul. - My l - odparła. Ponownie spojrzała na jego siostr . Optymalna krzy ówka dla e skiej latoro li Atrydów została utracona... Zabita r k
Paula. Ale pozostawała jeszcze jedna mo liwo , która
scementowałaby po dane cechy w potomstwie. Paul miał proponowa Bene Gesserit zwierz cy rozród! Ile naprawd był skłonny zapłaci za ycie swojej Chani? Czy zgodziłby si na krzy ówk z własn siostr ? - Powiedz mi - odezwała si , chc c zyska troch czasu - ty, który jest nieskalanym wcieleniem wszystkiego co wi te, czy Irulana ma co do powiedzenia w sprawie twojej oferty? - Irulana zrobi, co jej ka ecie - warkn ł. “To prawda" - pomy lała Mohiam. Uniósłszy podbródek, rozpocz ła nowy gambit. - Atrydów jest dwoje. Paul, podejrzewaj c, co wied ma ma na my li, poczuł, jak krew napływa mu do twarzy. - Uwa aj, co sugerujesz - sykn ł. - Chcesz po prostu u y Irulany dla osi gni cia swoich własnych celów, czy tak? - Czy nie do tego została wyszkolona? - odpowiedział pytaniem. "I to przez nas wyszkolona, to chciał powiedzie - pomy lała Mohiam. - Có ... Irulana to banknot rozmieniony na drobne. Czy istniał sposób, by raz jeszcze pu ci go w obieg?" - Czy osadzisz dziecko Chani na tronie? - spytała. - Na moim tronie - podkre lił. Rzucił okiem na Ali , zastanawiaj c si przelotnie, czy rozumiała sprzeczne skutki tej transakcji. Alia stała z zamkni tymi oczyma, ogarni ta niesamowitym bezruchem. Z jak wewn trzn sił starała si zespoli ? Widz c j tak , Paul poczuł, jakby pr d znosił go na bok. Alia stała na brzegu, od którego si oddalał. Wielebna Matka przestała si namy la . - Sprawa jest zbyt powa na, by decydowała o niej jedna osoba. Musz porozumie si ze swoj Rad na Waliach. Czy zezwolisz mi przesła wiadomo ? "Jak gdyby potrzebowała pozwolenia" - pomy lał. - Zgoda - rzekł. - Lecz nie zwlekajcie za długo. Nie b d czekał bezczynnie, podczas gdy wy b dziecie debatowa .
- Czy b dziesz pertraktował z Bene Tleilax? - głos gholi zabrzmiał ostro w zapadaj cej ciszy. Oczy Alii otwarły si nagle i wlepiły w ghol , jakby została obudzona przez gro nego intruza. - Nie podj łem takiej decyzji - rzekł Paul. - Teraz przenios si na pustyni tak szybko, jak tylko da si to zorganizowa . Nasze dziecko przyjdzie na wiat w siczy. - M dra decyzja - usłu nie poparł go Stilgar. Alia zmusiła si , by na niego nie patrze . To była bł dna decyzja. Czuła to ka d komórk swego ciała. Paul m u s i o tym wiedzie . Dlaczego uparł si , by pój