Tytuł oryginału A WOMAN WITHOUT LIES
1 ngelina Lange stała w milczeniu pośród tęczowego blasku, jaki roztaczały jej sz...
27 downloads
700 Views
801KB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
Tytuł oryginału A WOMAN WITHOUT LIES
1 ngelina Lange stała w milczeniu pośród tęczowego blasku, jaki roztaczały jej szklane obrazy. Tylko mgliście uświadamiała so bie obecność ludzi krążących po galerii, którzy przyciszonymi gło sami rozprawiali o jej pracach wykonanych z kawałków kolorowego szkła o ostrych krawędziach, Niektóre płaszczy zny mieniły się odcieniami zieleni i błękitu - lasu, oceanu, nieba albo gór skich grzbietów ginących w oddali. Inne, muśnięte promieniem złota, opali zowały jak piękne szkła Tiffany'ego, przywodząc na myśl chmury mknące latem nad Kolumbią Brytyjską. Jeszcze inne tworzyły impresjonistyczne, ka lejdoskopowe obrazy światła i ruchu, pełne zmysłowego bogactwa i równie zniewalające jak miłosny szept. Szklane obrazy odznaczały się różnorodnymi kształtami i rozmiarami. Większość z nich, oprawiona w drewniane ramy, wisiała naprzeciw ogrom nej ściany z oknami wychodzącymi na ocean. Kilka zwisało z wysokiego sufitu. Światło, zarówno naturalne, jak i sztuczne, wydobywało z nich całe bogactwo kolorów i sprawiało, że sala migotała różnobarwnymi refleksami. Letnia chmura na moment przysłoniła słońce. Rozległ się szmer podziwu, gdy w rozbłysku jasnego światła znad Vancouver, wdzierającego się przez okna do wnętrza galerii, szkło zalśniło olśniewającymi kolorami. Angel uniosła bezwiednie twarz ku spływającej na nią kaskadzie świat ła. Jasne, kręcone włosy zalśniły barwą roztopionego złota, równie czystą i piękną jak barwa tworzywa w jej szkłach. Stała przez chwilę bez ruchu, chłonąc słoneczne ciepło i odgradzając się od cienia. - Angelina? Otworzyła pełne niepokoju oczy w kolorze morskiej wody i odwróciła się w stronę, z której dobiegał nieśmiały głos. Bill Northrup, właściciel gale rii, stał tuż obok i czekał cierpliwie, aż zwróci na niego uwagę. Był czas, gdy -5-
oczekiwał z jej strony czegoś więcej. Teraz jednak zadowalał się tym, co mogła mu dać, to znaczy przyjaźnią i sztuką. Uśmiechnęła się do niego, lecz jej oczy wypełniał smutek - nieodłączny towarzysz. - Powinnam chyba podpisywać swoje prace „Angelina i Słońce" - powie działa - bo moje szkła, pozbawione jego wspaniałego światła, są nic nie warte. Bill z dezaprobatą potrząsnął głową. & - Zbytek skromności - zauważył. - Rozejrzyj się tylko. Twoje prace sprzedają się bardzo dobrze, zwłaszcza jak na pierwszą wystawę. Angela powiodła wzrokiem po sali, ale nie dostrzegała niczego poza swoją sztuką. Rejestrowała olśniewające plamy światła i cienia, migotliwą grę kolorów, wrażenie przebywania wewnątrz jakiegoś fantastycznego, ob racającego się powoli klejnotu. Była zadowolona, że jej prace znajdują na bywców, ponieważ stanowiły źródło jej utrzymania. Jednak same pieniądze nie sprawiały jej szczególnej przyjemności. Co innego - kolory. I świado mość, że ludziom podobają się jej tęczowe wizje. - Cieszę się - odparła z prostotą. - Pięknem należy się dzielić. Bill westchnął. - Nie jesteś dość twarda na takie życie. - Mam się stać aniołem w pancerzu? - Zaśmiała się cicho na wspomnie nie ich nieustannego sporu. - Niezbyt to prawdopodobne, co? - Więc ja będę twardy, a ty anielska - odparł Billy. - Taka była umowa. - Wykrzywiła wargi w leciutkim, ironicznym uśmie chu. - W każdym razie ty się z niej wywiązujesz. - Facet, który na ciebie czeka, mógłby udzielać mi lekcji. Angel uniosła w niemym pytaniu brwi o barwie miodu. - Dzwoni niejaki Miles Hawkins - wyjaśnił Bill. Angel, zaskoczona, potrząsnęła głową. W jej długich, opadających na piersi włosach zamigotał słoneczny blask. - Nie znam nikogo takiego - powiedziała. - Ale on ciebie zna. - Naprawdę? - Powiedział, że musi natychmiast z tobą mówić. Chodzi o Derry'ego. Uśmiech zniknął z twarzy Angel. - Tłumaczyłem, że impreza nie skończy się w ciągu najbliższej godzi ny - ciągnął Bill - ale facet nie chciał słuchać. Powiem mu, żeby... - Nie - Angel przerwała mu wpół słowa. - Skoro chodzi o Derry'ego, pogadam z nim. - Tak myślałem. Derry to jedyny mężczyzna, jakim się przejmujesz. Posłała mu szybkie spojrzenie błękitnozielonych oczu, wyczuwając nad ciągającą sprzeczkę. - Derry jest dla mnie jak brat - stwierdziła cicho. - Nikim więcej. Ale i nikim mniej.
Bill westchnął i mruknął w ślad za oddalającą się Angel: - No cóż, tyle że to przystojny dzieciak i na dodatek wcale z tobą nie spokrewniony. Te słowa zaskoczyły ją. Nigdy bowiem nie myślała o Derrym jak o atrak cyjnym mężczyźnie, choć musiała przyznać, że mógł się podobać: jasnowłosy, muskularnie zbudowany, przyciągał wzrok niejednej kobiety. Ale dla niej li czyła się przede wszystkim jego wola zostania lekarzem, bezwzględna dyscy plina w nauce, jaką narzucił sobie nawet podczas wakacji, gniew i rozpacz tamtej nocy, gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Jeśli więc ktoś, nawet nieznajomy, chciał z nią porozmawiać o Derrym, nie mogła odmówić. Weszła do gabinetu Billa, wcisnęła podświetlony przycisk w aparacie i podniosła słuchawkę. - Pan Hawkins? - spytała cicho, ale nie mogła ukryć niepokoju i waha nia. - Chyba sobie pana nie przypominam. - Przypuszczam, że Derry nazywał mnie „Hawk" - wyjaśnił głęboki mę ski głos po drugiej stronie. - Ach... jest pan tym Hawkinsem. Derry w Ustach ciągle pana wspomi na: „Hawk to", „Hawk tamto". Nie skojarzyłam pańskiego nazwiska, sły sząc je w pełnym brzmieniu. Zapadła cisza. Angel zastanawiała się, czy przypadkiem nie obraziła roz mówcy. Miała nadziej ę, że nie, gdyż Hawk odgrywał ważną rolę w zawodo wych planach Derry'ego. - Derry powiedział, że otacza panią w tej chwili rój wielbicieli, ale że zgodzi się pani spotkać ze mną w „Golden Stein", jeśli on o to poprosi. Angel uśmiechnęła się, odnajdując w wypowiedzi nieznajomego ślad nie winnych docinków Derry'ego. - Derry lubi żartować, panie Hawkins. Ludzie podziwiają w tej chwili moje szkła, nie mnie. A co do reszty, miał rację. Jeśli chce, żebym się z pa nem spotkała, to zgoda. - Tak po prostu? - spytał ironicznie. - Spotka się pani z nieznajo mym? Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Hawk nie droczył się z nią ani w gruncie rzeczy nie pytał. Głos miał twardy i pogardliwy, pobrzmiewała w nim jakaś mroczna, zimna nuta. - Tak po prostu - zgodziła się cicho. - Będę w „Golden Stein" za półto rej godziny. - Nie. Zaraz. - Co? - spytała, nie wierząc własnym uszom. - Zaraz, Angel. - A po chwili dodał chłodno: - Derry cię potrzebuje. - Ale... Odłożył słuchawkę. Angel wpatrywała się w telefon zmieszana i nieco poirytowana. Hawk był obcesowy, zarozumiały i niecierpliwy. Poza tym nikt nie nazywał jej Angel,
-6-
-7-
nawet Derry. Angelina, Angie, owszem. Ale Angel? Nigdy. Tylko w myś lach wymawiała to imię, jakim sama się nazwała, gdy w szpitalu odzyskała przytomność po wypadku, którego nie miała prawa przeżyć. I którego tak naprawdę nie chciała przeżyć. Nie na początku. I nie jako jedyna. - Kłopoty? - spytał Bill, stając obok. Angel podniosła wzrok znad słuchawki, którą odłożyła ostrożnie. - Nie wiem - odparła smutno i schyliła się nad biurkiem, by wyjąć z szu flady torebkę i lekki czarny szal. - Przeproś w moim imieniu gości, Bill. - Angelina, nie możesz wyjść ot tak sobie z własnej wystawy. - Starał się nadać głosowi ton rozsądku. - Derry mnie potrzebuje. - Twoja kariera potrzebuje cię bardziej! Angel popatrzyła w głąb zatłoczonej sali. - Oni kupują moje szkła, nie mnie - zauważyła. Billy zaklął. Chciał się z nią spierać, ale dał sobie spokój. Angel była nieprzejednana w dwóch sprawach. Jednąz nich stanowiła jej sztuka. Drugą był Derry Ramsey. Opuszczając galerię tylnymi drzwiami, Angel narzuciła jedwabny szal na czarną sukienkę. Nawet w środku lata Vancouver potrafiło zaskoczyć chło dem, zwłaszcza gdy chmury i słońce zaczynały bawić się na wieczornym niebie w berka. Kiedy zjawiła się w „Golden Stein", nie była zaskoczona panującym tam ściskiem. Lokal stanowił ulubione miejsce spotkań turystów i miej scowych. Zwykle unikała hałaśliwych, zadymionych, tętniących życiem barów. Ale to popołudnie nie było zwykłe. Tego popołudnia Derry poprosił ją, by spo tkała się z nieokrzesanym człowiekiem, zwanym Hawkiem, choć doskonale wiedział, że trwa akurat wystawa jej prac w galerii Northrupa. W gruncie rzeczy Angel była wdzięczna Hawkowi za jego szorstkie ma niery, gdyż pozwalały zapomnieć jej o ewentualnych powodach, dla których Derry mógł jej potrzebować. Stała niecierpliwie w drzwiach baru i czekała, aż oczy przywykną do przyćmionego, karminowego światła, tak lubianego przez bywalców lokalu. Mężczyzna nazwany Hawkiem przyglądał się jej bacznie od najbliższe go stolika. Jego ciemne oczy dostrzegły czarną jedwabną sukienkę, zarzuco ny niedbale na ramiona czarny szal z frędzlami, jasnoblond włosy, które zda wały się przyciągać i koncentrować światło. Drzwi lokalu znów się otworzyły. Sylwetkę Angel zalała fala jasności. Jej długie włosy błysnęły i zafalowały w podmuchu wiatru. Rysopis dany przez Derry'ego - „wysoka, blondwłosa i chuda" - nie odpowiadał w pełni wizerunkowi szczupłej, opanowanej kobiety, która stała przy wejściu. A jed nak Hawk był pewien, że to właśnie Angie. Nikt inny nie mógł mieć takich -
8 -
oczu, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do twarzy, zbyt niespokojnych jak na kobietę w tym wieku. Wykrzywił usta w cynicznym grymasie, gdy uświadomił sobie, jak młoda jest ta Angie, nie - Angel. „Kobieta, która tak wygląda, to nie jakaś tam Angie - pomyślał z ironią. - Ale też z pewnością nie Angel, nie anioł, bez względu na to, jak nieziemska się wydaje". Hawk zacisną) usta na wspomnienie ostatniej w jego życiu blondynki, aktorki o nie winnym, delikatnym wyglądzie, za którym kryła się jedynie pustka i kłam stwo. Krótko mówiąc - grała i niczym nie różniła się od innych znanych mu kobiet. Także od Angel, która spoglądała teraz na niego w milczeniu. „An gel. Trójwymiarowe kłamstwo - pomyślał zimno. - Ale piękne. Cholernie piękne. Najgorsze kłamstwa zawsze są piękne. Więc nazwę ją Angel i ile kroć wymówię to imię, będzie mi ono przypominało, że ta kobieta jest wszyst kim, tylko nie aniołem". Angel spostrzegła mężczyznę, który obserwował jąz odległości paru kro ków, i nieomylnie odgadła w nim Hawka. Na tle wymuszonej beztroski, jaka panowała w lokalu, Hawk wyglądał jak skalista wyspa o zachodzie słońca, skondensowana ciemność na tle barwnej plamy, niewzruszona ostoja na fa lach niewiarygodnie wzburzonego morza. W tym momencie drzwi znów się otworzyły i na mężczyznę padł snop ostrego światła. Angel pojęła, dlaczego nazywano go Hawkiem - jastrzę biem. To nie z powodu jego wyrazistych rysów twarzy, gęstych, czarnych włosów i krzaczastych brwi. Ani nie ze względu na mocne, szczupłe ciało czy też wdzięk drapieżnika, z jakim się poruszał, idąc w jej kierunku. Cho dziło o jego oczy, krystaliczne, brązowe oczy jastrzębia - przenikliwe, głę bokie, samotne i dzikie. - Hawk - przedstawił się. Głos miał głęboki, gardłowy, równie hardy jak oczy. - Ludzie nazywają mnie Angie. Nastąpiła chwila denerwującej ciszy, w czasie której Hawk mierzył ją wzrokiem. - Ludzie zwracają się do mnie per panie Hawkins - odparł. - Nawet taki przyjazny szczeniaczek jak Derry Ramsey. Angel poczuła się niepewnie, zaskoczona dość bezceremonialnym opi sem przyjaciela, który uważał Hawka za niemal wszechmocnego. Więc na gle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, który zasłużył so bie na takie uwielbienie Derry'ego, godne herosa. - A jak nazywają pana za plecami? - spytała. Oczy Hawka zwęziły się. - Tak różnie, że nawet aniołom się nie śniło - odparł. Jego przenikliwe, twarde oczy mierzyły ją obojętnym spojrzeniem, zatrzymując się na świetli stej aureoli z włosów. - Angel. Pasuje do pani. Coś w jego tonie powiedziało jej, że ona jest dla niego Angel i że tak już pozostanie. Zirytowała ją ta arogancja, lecz po chwili zapanowała nad sobą -9-
ze względu na Derry'ego, który potrzebował Hawka. W każdym razie ten człowiek nie mógł odkryć, jakie znaczenie miało dla niej imię „Angel". „Coś, co żyje, choć kiedyś umarło". - A więc będę nazywała pana Hawkiem - powiedziała łagodnie. -1 oby dwoje będziemy niezadowoleni z naszych imion.
ewa brew Hawka uniosła się. Surowe rysy jego twarzy stały się jeszcze wyrazistsze. Odwrócił się od Angel i ruszył w stronę swojego stolika. - Co pijesz? - spytał. — Blask słońca. Hawk odwrócił się tak gwałtownie, że Angel nie mogła powstrzymać okrzyku zaskoczenia. Nigdy dotąd nie widziała, by ktoś poruszał się rów nie szybko, a mimo to w sposób kontrolowany, harmonijnie i zwinnie jak wiatr. - Blask słońca. Niewiele tu go mamy - zauważył, wskazując dłonią za dymioną salę. - Nie przyszłam tu pić, Hawk. Przyszłam, bo Derry mnie potrzebuje. Choć mówiła łagodnie, w jej głosie brzmiała stanowczość. Takim samym tonem przestrzegała Billa, że jeśli chodzi Derry'ego, nie należy się po niej spodziewać rozsądku. - No więc, czego Derry potrzebuje? Zmiana w jej głosie nie uszła uwagi Hawka. - Nowej nogi - odparł bez ogródek. - Miał wypadek. Angel poczuła, jak sala wiruje wokół niej. Narastający dźwięk zmienił się w krzyk bólu, czerwone światło rozprysło się w drobiny tłuczonego szkła oszronionego księżycowym blaskiem; dławiły ją opary benzyny, gardło ści skały kleszcze bólu i strachu. Próbowała coś powiedzieć, zadać jakieś pyta nie, by upewnić się, że z Derrym wszystko w porządku i że nie powtórzył się taki straszny wypadekjak tamten sprzed trzech lat, kiedy straciła matkę, ojca i narzeczonego, a sama ledwie uszła z życiem. Nie była jednak w stanie o nic zapytać ani nic zrobić. Drżała tylko i oddychała spazmatycznie. Przed trze ma laty Derry uratowałjej życie. Nie zniosłaby myśli, że teraz on jest ranny i w potrzebie, a jej przy nim nie ma. Nawet w przyćmionym świetle lokalu jej nagła bladość była doskonale widoczna. Hawk usłyszał westchnienie i zobaczył, że Angel się osuwa, a gdy ją podtrzymał, poczuł chłód jej skóry. - D... Derry?- wyjąkała, jakby przepychając słowo przez zaciśnięte zęby. - Ma tylko złamaną nogę - wyjaśnił szorstko Hawk.
Potrząsnął nią, by się upewnić, że słyszy to, co do niej mówi. W głębi jej oczu dostrzegł strach i ból. Wtedy jego dłonie instynktownie złagodziły chwyt. - Nic mu nie będzie - dodał. Angel wpatrywała się w Hawka, który przemawiał głosem zaskakująco łagodnym, uspokajającym i pełnym współczucia, jak na kogoś, kto sprawiał wrażenie bezwzględnego. - To tylko złamana noga - powtórzył. - Derry'emu nic nie grozi. - Wrak samochodu - powiedziała chrapliwie Angel. - Mnóstwo potłu czonego szkła, powyginany metal i krzyki. Boże, te krzyki... Oczy Hawka zwęziły się, po karku przebiegł mu dreszcz. Angel była najwidoczniej przekonana, że Derry odniósł obrażenia w wypadku samo chodowym. Z jej oczu wyzierała niezachwiana pewność. I przerażenie. Za cisnął dłonie na jej ramionach, zmuszając ją, by znów skupiła na nim uwagę. - Piłka nożna, nie wypadek samochodowy - powiedział dobitnie. - Ppiłk... - Angel nie była w stanie wymówić tego słowa. - Derry grał z przyjaciółmi - wyjaśniał Hawk - wyskoczył w górę, żeby przechwycić piłkę, i spadł tak nieszczęśliwie, że złamał sobie kostkę w dwóch miejscach. Angel na moment wsparła się na Hawku, ale zaraz uniosła głowę i stanę ła prosto. Przyglądała mu się pociemniałymi, zbyt dużymi oczami w stosun ku do drobnej twarzy i zastanawiała się, czyjego okrucieństwo było zamie rzone, gdy tak brutalnie oznajmił, co przydarzyło się Derry'emu: „Potrzebuje nowej nogi". Przez dłuższą chwilę studiowała badawczym wzrokiem twarde rysy jego twarzy. W końcu doszła do wniosku, że w żaden sposób nie mógł wiedzieć, jakie wrażenie zrobią na niej te słowa. Nie miał przecież pojęcia o wypadku, który zniszczył jej życie. I ją samą. - Angel? Hawk wyczuł koniuszkami palców nierówny puls na jej szyi. - Słyszysz mnie? - spytał głębokim głosem. - Tak... Mówiła tak cicho, że musiał się pochylić, by zrozumieć. Jego palce prze sunęły się po jej szyi i zagubiły wśród jedwabistych, kręconych włosów, ale kciuk pozostał na tętnicy. Hawk przyciągnął Angel do siebie, tuląc do piersi i kołysząc delikatnie. Zrobił to instynktownie, czym zaskoczył siebie i ją. Był to naturalny odruch, jakiego sam pragnął zaznać w młodości. I później. Nieobcy był mu widok oczu przysłoniętych cieniem strachu, widział rozpryśnięte szkło, rozbite samochody i śmierć. Wszystko to było także jego udzia łem, tyle że on nie mógł liczyć na słowa pociechy od nikogo. „Czy dlatego obejmuję teraz Angel? - zastanawiał się. - A może dlatego, że jest delikatna i pachnąca jak blask słońca, a jej skóra staje się pod moim dotykiem cie pła?". Kiedyjego wargi musnęły jej skronie, zamknięte oczy, wrażliwy kącik warg, Hawk poczuł pod kciukiem nagłe przyspieszenie pulsu. Angel drgnęła
-10-
-11-
2
nieznacznie, tuląc się do jego troskliwych dłoni, choć sama go nie objęła. Z jej ust dobywał się urywany oddech. Na twarz Hawka powrócił zwykły u niego, cyniczny wyraz. Ta dziew czyna nie różniła się od innych, które znał. „Kiedy nie jest z mężczyzną, którego kocha, kocha mężczyznę, z którym jest". Angel wyczuła tę nagłą rezerwę. Zmieszana podniosła wzrpk. Wpraw dzie nie spodziewała się ze strony Hawka pociechy, ale też nie oczekiwała, że zostanie tak nagle pozbawiona jego serdeczności. Patrzył na nią teraz szacującym, zimnym wzrokiem. Usta tworzyły zaciętą linię. - Zachowaj te duże, wystraszone oczy dla Derry'ego- powiedział. Jest dość młody, żeby uwierzyć we wszystko. Nagle Angel na powrót odnalazła się w rzeczywistości - w hałaśliwym barze, wśród rozbawionych spojrzeń gości, w przyćmionym szkarłatnym świe tle, które nadawało ostrym rysom Hawka jakiś demoniczny wyraz. Nie rozu miała, jaką grę prowadzi z nią ten mężczyzna. I nie chciała wiedzieć. Już samo to, że odczuwała ciepło jego dotyku, które po chwili, nieuchwytnie, zmieniło się w żar, którego nie doświadczała od trzech lat - było wystarcza jąco niepokojące. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Hawk chciał ją zatrzymać, lecz w dłoniach pozostał mu tylko jej jedwabny szal. Spojrzał na czarną tkaninę, która przypominała połamane skrzydła, i zaklął. Angel wyszła z baru. Na zewnątrz oślepiło ją słońce. Ścisnęła torebkę i szybko podeszła do krawężnika, rozglądając się za taksówką. Właśnie ja kaś nadjeżdżała. Uniosła rękę, ale za nadgarstek chwyciły ją czyjeś szczu płe, ogorzałe palce. Nie musiała się odwracać, by stwierdzić, że dogonił ją Hawk. Nawet nie próbowała się wyrywać; wiedziała, że to bezcelowe. Jego palce były jak... szpony. Odwróciła się i patrzała na niego bez słowa swoimi zielonymi jak morska woda oczami. - Wybierasz się dokądś? - spytał. - Do Derry'ego. - Szczęściarz - stwierdził Hawk z sarkazmem. Jego głos przypominał świst bata. Angel stała jak rażona piorunem. Gniewnie zmrużyła oczy. Po chwili jednak wyraz jej twarzy uległ zmianie, gdy uświadomiła sobie dwie proste prawdy: Hawk był kimś ważnym ze względu na przyszłość Derry'ego; Derry zaś był ważny dla niej. To dla jego dobra musi powściągnąć język i tempe rament. „I dla własnego. Nie kontrolowane emocje zniszczą mnie. Czyż nie przerabiałam już tej lekcji?" - pomyślała. Hawk zauważył tę nagłą zmianę w Angel. Zamiast emocji na jej twarzy malowała się teraz pustka. W milcze niu, cierpliwie Angel czekała, aż Hawk jąuwolni. Było to bardziej denerwu jące, niż gdyby stawiała opór. Choć miał ją blisko przy sobie, ona była od niego daleko. - Nic nie powiemy? -rzuciłwyzywająco. -Żadnych błagań, giereki za chęcających przekomarzań?
Angel tłumiła gniew. Miała w tym wprawę, nabytą od czasu wypadku. Wściekłość z powodu śmierci rodziców i Granta niemal unicestwiła tamtą osobę, którąDerry zdołał wydobyć z wraku. Angel nie zaczęła żyć na nowo, dopóki nie nauczyła się panować nad dziką furią, jaką wywoływała w niej myśl o niesprawiedliwości życia i śmierci. Podobnie było z umiejętnością chodzenia. Spokój ducha osiągnęła ogromnym kosztem. Nie zamierzała te raz ulegać gniewowi. Pomyślała o blasku słońca i kolorach, które miały więcej odcieni niż ona słów, by je opisać. Zebrała je w swej wyobraźni niczym skąpiec gromadzący złoto. Stała w ich blasku, jak w letnim deszczu, a one spływały po niej i uwal niały od niszczących emocji. Barwy, niezwykłe barwy błękitu i rubinu, topazu i cytrynu, szafiru, winnej czerwieni i nefrytu... Ale najintensywniej poszuki wała w myślach obrazu doskonale pięknej szkarłatnej róży pnącej się ku świa tłu, jej miękkich płatków - tak zwycięskich i uroczych w swym otwarciu się na świat. Angel otworzyła oczy. Znów była w nich czystość i głębia morza. - Czego pan chce, panie Hawkins? Hawk westchnął bezgłośnie. Przez tę krótką chwilę, gdy znajdował się blisko Angel, był świadkiem jej szoku i przestrachu, ulgi i pierwszego drgnie nia namiętności, od której ściemniały jej oczy; jej zranienia i rozgniewania. Ale ten niesamowity spokój, jaki ją teraz ogarnął, zaskoczył go. Nigdy nie widział czegoś podobnego, może z wyjątkiem własnego odbicia w lustrze, gdy był jeszcze na tyle młody, by odczuwać emocje, i wystarczająco dojrza ły, by wiedzieć, że musi je skrywać, jeśli chce przetrwać. Teraz osiągnął równowagę i zdolność całkowitej samokontroli. Gniewało go, że Angel też umiała nad sobą panować. Była za młoda, by odznaczać się taką dyscypliną, i zbyt płytka, by jej potrzebować. Krążyła od mężczyzny do mężczyzny i od uczucia do uczucia jak ładny, bezmyślny mo tylek. „Diabelnie dobra z niej aktorka - pomyślał. - Trzeba to przyznać. Nie widziałem takiego pokazu od lat". - Derry ci powie, czego c h c ę - odparł krótko, nie puszczając jej nad garstka. Ruszył szybko w stronę czekającej limuzyny. Angel podążyła za nim. Nie miała wyboru. Wsiadła do samochodu. Gdy włączyli się do ruchu, Hawk rzucił jej na kolana szal. - Dokąd jedziemy?- spytała spokojnie. - Do twojej jedynej prawdziwej miłości - odparł szorstko. Patrzyła na niego bez słowa. - Tak też myślałem - ciągnął szyderczo. - Kobiety twojego pokroju mają tyle prawdziwych miłości, że nie potrafią spamiętać zawodników bez imien nej listy. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - rzekła lodowato. - I ty też nie masz. Nic o mnie nie wiesz i udowadniasz to, ilekroć otwierasz usta.
-12-
-13-
Hawk skrzywił wargi w ironicznym grymasie. - Wiem jedno - stwierdził. - Wyświadczą Derry'emu ogromną przy sługę tego lata. - Kupno Eagle Head nie jest przysługą, panie Hawkins. To przemyśla ny interes. Hawk wzruszył ramionami. - Nie miałem na myśli kupna ziemi. Zerknął na siedzącą obok kobietę i przypomniał sobie, jak bardzo zła godniała w jego objęciach. Zapach jej włosów, czysty i przywodzący na myśl zapach lata, drażnił mu zmysły. Bezwiednie, głęboko odetchnął. „Dlaczego, do diabła, sprawia wrażenie takiej powściągliwej, takiej nietykalnej? - pytał zirytowany. - Ni czym nie różni się od innych kobiet. Jest pusta i zakłamana". W milczeniu obserwował jej chłód i rezerwę, mając w pamięci jej delikatność i westch nienia. Postanowił, że ją zdobędzie. A kiedy będzie już po wszystkim, ze drze z niej tę jasną powłokę. „Bez wątpienia Derry wie, że jego słodka Angie nie jest aniołem. Ale jest zbyt młody, by dać sobie radę z taką kobietą. Zostałby zraniony tak jak ja kiedyś. Jednak w przeciwieństwie do mnie, on nie przeżyłby takiej lekcji. Jest zbyt delikatny". Hawk natomiast nie miał w sobie nawet odrobiny delikatności. Dobrze znał takie kobiety jak Angel od dnia, gdy ukończył osiemnaście lat - kobie ty, które brały, brały i brały, pozwalając w zamian używać tylko swoich ciał. Hawk nie dbał o to. Już nie. On też nauczył się wyłącznie brać, Kiedy tylko Angel przywyknie do myśliT że ją przejrzał, sprawy potoczą się właściwym torem. Będą używać siebie nawzajem. Oboje. Angel wyglądała przez okno, ale przed oczami miała obraz takiego Hawka, jakiego ujrzała w ciemnym barze - samotnego, wyniosłego, nieujarzmionego. Gdyby nie to, że okazał jej przez chwilę odrobinę czułości, uznałaby, że jest okrutny, i zerwała czym prędzej znajomość. Ale jej pierwsze wraże nie, że Hawk jest samotny, potwierdziło się, gdy poczuła jego troskliwy do tyk. Wiedziała, że samotność może wywołać w człowieku zdolność zarów no do okrucieństwa, jak i współczucia. Tyle, że do empatii człowiek dojrzewa dłużej niż do okrucieństwa i najpierw musi sam ozdrowieć. Kiedyś Angel wściekła się na Derry 'ego za to, że wyciągnął ją z wraku samochodu i zmu sił do życia, podczas gdy mężczyzna, którego kochała, umarł. Derry był wstrząśnięty. Rozpłakał się, a wtedy ona przytuliła go, czując do siebie nie nawiść za to, że go zraniła i że żyje nienawidząc wszystkiego oprócz tego chłopca. Był tak samotny jak ona, a przecież nie okrutny. Uświadomienie sobie tego faktu stanowiło punkt zwrotny w jej długiej wędrówce z krainy bólu i rozpaczy. W tamtej chwili pokochała Derry'ego. Po jakimś czasie podziękowała mu nawet, że wydobył ją z wraku przeszłości i pokazał nie pewną przyszłość. -14-
Co stałoby się takim punktem zwrotnym w przypadku Hawka? Przypo mniawszy sobie jego silę i szorstkość, zaczęła się zastanawiać, czy istnieje sposób, aby przebić tę chropawą skorupę, która go otacza tak, jak niebo ota cza polującego jastrzębia. A może on, podobnie jak jastrząb, woli samotność i zimny bezkres nieba od wszystkiego, co ludzkie? A przecież przez jedną krótką chwilę Hawk był taki serdeczny, taki bliski. Limuzyna zwolniła, skręcając w stronę portu w Vancouver. Angel roz poznała okolicę. Nad spokojną wodą przystani wznosił się jasny znak lotni czej linii przewozowej. Tuż obok kołysał się na felach mały hydroplan. Angel obróciła się szybkim ruchem w stronę Hawka. Obserwował ją. Wiedziała, że robił to przez cały czas. Odkryła ze zdumieniem, że miał wąsy gładkie i ciemne niczym noc pasmo tuż nad twardą linią ust - i czarne włosy, które drgały nieznacznie i lśniły przy każdym ruchu głowy. Przedtem nie spostrzegła wąsów, zaabsorbowana spojrzeniem jego bezlitosnych, ciemnych oczu. - Hawk... panie Hawkins... - Hawk - skorygował, obserwując bacznie jej reakcję. - Nazywaj mnie Hawk, Angel. To pomoże nam obojgu pamiętać, kim naprawdę jesteśmy. - Co to znaczy? - Żejajestemjastrzębiem, a ty aniołem. -Parsknął śmiechem, krótkim, pozbawionym ciepła i humoru. - No cóż, to tylko połowa prawdy. Gdyż tyl ko jedno z nas jest tym, za kogo chce uchodzić. - Lecimy na Vancouver Island? - spytała Angel; poirytowana tą enig matyczną rozmową. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że anioł boi się latać? - spytał cicho. - Nie bardziej niż jastrząb - odparowała i zmarszczyła brwi. Hawk na prawdę potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Odetchnęła powoli, raz i dru gi. Znów nad sobą panowała. - Zostawiłam swój samochód pod galerią wyjaśniła. - Planowałam, że pojadę do Derry'ego promem. Hawk wyciągnął z kieszeni niewielki oprawiony w skórę notatnik i zło te pióro. - Zapisz tu adres galerii, numer rejestracyjny samochodu i markę - po wiedział. - Do jutra będziesz go miała z powrotem. Angel zawahała się, ale po chwili sięgnęła po pióro. Było ciepłe od gorą cych dłoni mężczyzny, który siedział tak blisko. Pisała szybko, jakby pióro parzyło jej palce. Hawk odebrał od niej kluczyki, które wyciągnęła z torebki, a także swój notes i pióro. Przez chwilę gładził koniuszkami palców gładką powierzchnię złotego przedmiotu. Angel wiedziała, że on wyczuwa jej cie pło tak, jak ona wyczuła jego. Ta świadomość wywołała przyspieszone bicie serca. Hawk zerknął na nią i dostrzegł w jej oczach zmysłowe poznanie. Skrzywił ironicznie kącik ust i schował pióro do kieszeni. W ciszy, jaka za panowała w samochodzie, dźwięk kartki wydzieranej z notesu zabrzmiał wprost ogłuszająco. Hawk przekazał adres i kluczyki szoferowi. -15
- Kiedy... kiedy Derry odniósł kontuzję? - spytała Angel, wściekła, że nie może opanować drżenia głosu. - Dwa dni temu. Dowiedziałem się dopiero po operacji. - Operacji!? - Angel z miejsca zapomniała o wszystkim, także o swej niespodziewanej reakcji na tego mężczyznę. - Ale mówiłeś przecież, że tylko złamał nogę! - wykrzyknęła, obracając się gwałtownie ku niemu. Hawk zauważył, że jej oczy znów pociemniały z niepokoju. „Niezła ak torka - pomyślał szyderczo. - Zdolna kontrolować na zawołanie swoje cia ło. Najlepsze aktorki zawsze to potrafią. Utożsamiają się z każdą rolą, którą grają. Zmienia się scenografia i scenariusz, a one znów wierzą w nową po stać, którą kreują. I w kolejne. Piękne, puste istoty żyjące kłamstwem". Kie dyś Hawk wierzył w miłe słówka i jeszcze milsze pocałunki. Potem nauczył się zaglądać za zasłonę promiennego światła zmysłów i dostrzegać kryjącą się za nim ciemność. - Kostkę, mówiąc ściślej - skorygował. -1 to fatalnie. Trzeba było za łożyć metalowy zwornik aż do czasu, gdy kość się zrośnie. - O, mój Boże - zawołała Angel chrapliwie. Walczyła z mdłościami. Powinnam była być przy nim! To straszne budzić się z narkozy, czuć ból i niepewność i nie mieć obok nikogo, kto by cię pogłaskał albo po cieszył. .. Hawk zmrużył ciemnobrązowe oczy, wpatruj ąc się badawczo w j ej twarz. Wiedział, jak to jest, gdy człowiek budzi się w szpitalu, zdezorientowany i obolały. Znał to straszne uczucie, które mija dopiero wtedy, gdy powraca pamięć i podpowiada, co się naprawdę wydarzyło. Zdziwiło go, że Angel też je znała. - Mówisz tak, jakbyś kiedyś to przeżyła - zauważył. Po chwili milczenia Angel odpowiedziała cicho: - Owszem. Nim Hawk zdążył spytać o coś więcej, dodała głosem chłodnym i opa nowanym: - Jest jeszcze coś, czego mi nie powiedziałeś o Derrym? - Nie chce brać środków przeciwbólowych. - Dlaczego? - Mówi, że ból ma sens. Angel zamknęła oczy. Powróciło wspomnienie tamtych miesięcy po wy padku, kiedy odstawiła leki przeciwbólowe i kule i zmusiła się do chodzenia bez niczyjej pomocy. Derry płakał razem z nią, podtrzymując ją przy pierw szych krokach. Kazała mu odejść, twierdząc, że wszystko w porządku i że ból ma sens. Dzięki bólowi wiedziała, że żyje. Hawk już otwierał usta, by zadać kolejne pytanie, gdy limuzyna zwol niła i zatrzymała się na parkingu. Angel sięgnęła odruchowo do klamki, nie chcąc widzieć ciekawości wyzierającej z oczu Hawka. Zanim jednak szofer zdążył wysiąść i otworzyć przed nią drzwi, Hawk już stał na ze-16-
wnątrz i wyciągał do niej pomocną dłoń. Zawahała się, ale podała mu rękę. Zaskoczyło ją bijące od niego ciepło i siła, ale było zbyt późno, by się wycofać. Z tą samą łatwością, z jaką przychodziło mu wszystko, Hawk wyciągnął Angel z limuzyny. Cofając dłoń, przesunął koniuszkami palców od jej nad garstka aż po wrażliwe opuszki palców, głaszcząc je tak, jak wcześniej gła skał swoje złote pióro. Wyczuł nagłe przyspieszenie pulsu, dostrzegł delikat ny cień rumieńca na bladych policzkach. Popatrzyła na niego, a w jej zalęknionych błękitnozielonych oczach malowało się zmieszanie. Jego lewa brew wygięła się w czarny łuk. - Coś nie tak? - spytał łagodnie. Rumieniec na twarzy Angel pogłębił się. Czuła się głupio z powodu swej reakcji na tego twardego, obcego mężczyznę. Odetchnęła bezgłośnie i zmu siła się do spokoju, nie mogła jednak przejść do porządku nad zagadką, jaką stanowił dla niej Hawk. „Czasem niemal wydaje mi się, że mnie pragnie myślała - częściej jednak odnoszę wrażenie, że mnie nie lubi albo odtrąca". Pod maską jego doskonałego opanowania kryły się złożone, zmienne i in tensywne uczucia. Hawk nie przypominał żadnego ze znanych jej mężczyzn. Nie wiedziała, jak go ocenić. Jedyne, co mogła, to odpowiadać na jego prze nikliwą inteligencję, na samotność i męską zmysłowość, które dostrzegała pod zimną powierzchownością. Przyglądała mu się w milczeniu i odczuwa ła niemal lęk. Przed nim i przed sobą. Hawk zaś obserwował emocje Angel, które tak wyraziście uwidaczniały się na jej twarzy. Z satysfakcją stwierdził, że znalazł jej słaby punkt. „Delikat ny dotyk otworzy ją" - pomyślał, kryjąc uśmiech. Wypatrzył ten słaby punkt, jak ptak drapieżny, unoszony wiatrem, wypatruje w dole ruchu swej ofiary, która opuściła kryjówkę. Teraz przyszedł: czas na szybkie manewry, na nagłe zmiany lotu, na pościg, który rozgrzewa krew. A potem ona będzie należała do niego - anioł schwytany przez jastrzębia. Anioł, który będzie drżał i płakał w jego ramionach.
3 kna domu Raraseyów, usadowionego na skraju ołowianoszarego ur wiska, wychodziły na wschód, na Inside Passage i liczne wysepki. Pomiędzy głównym lądem o barwie indygo a samą wyspą Vancouver rozciągał się gładki, płonący złotem ocean, który tworzył zmien ny kontrast z niemal czarnym, postrzępionym pasmem maleńkich wysepek- Wokół tych najbardziej ulubionych krążyły małe łodzie, tańcząc na wodzie. Wędkarze wypatrywali nieuchwytnego łososia. Na prawo od domu rozciągało się niewielkie miasteczko Campbell River, ograniczone linią mor2-Bez
kłamstw
— 17 —
skiej wody i zielonej jak nefryt rzeki zmierzającej niepowstrzymanie ku mo rzu. Powietrze tego późnego popołudnia było nierealnie jasne, jak gdyby na niebie zawisł diamentowy pył drgający odbitym światłem. Angel ledwie rzuciła okiem na ten wspaniały widok. Im bliżej była domu, tym bardziej obawiała się, że Hawk nie powiedział jej prawdy o kontuzji Derry'ego. Tylko z najwyższym trudem powstrzymała się, by o nic nie zapy tać go podczas lotu i krótkiej jazdy samochodem z lądowiska na wyspie. Ja kiś instynkt podpowiadał jej, że już za bardzo się odsłoniła. Ledwie ogromne BMW Hawka zatrzymało się przed domem, Angel wyskoczyła i pobiegła do drzwi wejściowych. Wpadła do środka, nie zada jąc sobie trudu, by zadzwonić albo zapukać. Dzieliła z Derrym ten dom od trzech lat. Początkowo z konieczności - przez pierwsze miesiące po wy padku nie była w stanie zadbać o siebie sama - potem dlatego, że sprzeda ła należący do jej rodziny dom letniskowy w Campbell River, by pomóc Derry'emu spłacić podatek spadkowy od nabycia Eagle Head. Nominalnie jedna czwarta domu oraz otaczające go tysiąc dwieście akrów ziemi nale żało do niej. Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy. Uważała, że rodzinny dom Ramseyów i Eagle Head należą w całości do ostatniego Ramseya Derry'ego. - Derry?-zawołała, przebiegając przez hol i salon. -Derry, gdzie jesteś? - Tutaj - odpowiedział. Hawk pojawił się w drzwiach w chwili, gdy Angel ruszyła biegiem w głąb domu, a jej jasne włosy, falując, unosiły się w rytm kroków. Stał przez chwi lę jak zamurowany na widok jej wdzięku i zgrabnej linii nóg. Wyobrażał sobie, jak by to było, gdyby oplotła go tymi nogami, trzymając mocno w so bie. Sklął się, zniecierpliwiony, za takie myśli, zaniknął drzwi i gniewnie ruszył przez salon. Jasnowłosa Angel zalazła mu za skórę. Hawk znał tylko jeden sposób uwolnienia się od tej obsesji. Łóżko. Tam właśnie demaskowa ły się wszystkie kłamstwa, bez względu na to, jak piękne ustaje wypowiada ły, wszystkie udawane namiętności i gesty podyktowane fałszem, a nie miło ścią. Wykorzystać, wziąć i odrzucić. Wypisać czek i machnąć obojętnie dłonią. A potem wzbić się na powrót w zimne, przejrzyste niebiosa, by krążyć, szy bować, wypatrywać gdzieś w dole śladu następnej ofiary i czekać na chwilę, gdy znów rośnie poziom adrenaliny i zaczyna się pościg. Wtedy czuł, że żyje naprawdę. Już dawno przestał wierzyć, że kiedykolwiek schwyta kobietę, na której nie ciążą kłamstwa. Nie wiedział nawet, że jej szuka. Znał tylko łowy i zwierzynę. Hawk, z kamienną twarzą, natknął się na Angel, gdy pędziła przez kuch nię i salon, zmierzając w stronę ogromnego, wspartego na kolumnach tarasu z drewna cedrowego, który jak spiżowe skrzydła zawisł ponad skałami i mo rzem. Derry leżał na kanapie. Lewa noga od uda aż po duży palec była unieru chomiona białym gipsem, ograniczającym zwykłą jego sprawność.
Na widok bladości Derry'ego, fioletowych cieni pod oczami i ściągnię tych bólem ust Angel wstrzymała oddech. Uklękła przy nim bez słowa i przy tuliła do piersi jego głowę. Przemówiła głosem cichym i kojącym, jak do dziecka, które nie może zasnąć: - Weź tabletki, Derry. Przesuwała palcami po jego jasnych włosach, masując naprężone mięś nie szyi. - Ból niczego cię nie nauczy - powiedziała łagodnie. - Bierz tabletki przez kilka dni, aż będziesz mógł się poruszać bez uczucia, że ktoś wbija ci nóż w kostkę. Derry milczał. Angel badawczo spojrzała w jego niebieskie oczy. - Obiecujesz? - spytała zmatowiałym głosem. - Daj spokój - odparł. Jego delikatny głos nie pasował do szerokich ramion i torsu. - Nic mi nie jest, Angie. Naprawdę. - Naprawdę to można powiedzieć to, że jesteś blady - odparowała Angel. Derry z uśmiechem uścisnął ją. - Czuję się świetnie - powiedział. - A raczej poczuję się świetnie, jak wreszcie zrobię to, co muszę. - Aż tak źle? - Angel roześmiała się mimo zatroskania. - Jeszcze gorzej. t Odszukała wzrokiem kule, podchwyciła je i otoczywszy Derry'ego ra mieniem, pomogła mu usiąść. - No, rusz się, byku - mruknęła. - Użyj tych swoich mięśni do czegoś innego niż do imponowania turystkom. Hawk za późno spostrzegł, że Angel usiłuje pomóc Derry'emu wstać (wy glądała niewiarygodnie krucho obok rosłej sylwetki chłopaka), i zanim zdążył się odezwać, ona już podźwignęła Derry'ego. Hawk doskoczył i uwolnił jej szczupłe ramiona od zbyt wielkiego ciężaru. - Co ty, u diabła, wyprawiasz? - spytał gniewnie. -- Pomagam mu pójść do łazienki - odparła Angel. Była zaskoczona jego szorstkim tonem i jego siłą. Dosłownie uniósł Derry*ego z leżanki. - Dzięki - dodała z uśmiechem. - Najgorzej wstać. Cała reszta to już niewielki kłopot. Podała Derry'emu kule. - Gotowy? - spytała. - Jestem gotowy od kilku godzin - odparł zakłopotany - ale nie czułem się na siłach wstać. - Powinieneś był zadzwonić wcześniej. - Och, do diabła, Angie. Potrafię o siebie zadbać. A poza tym nie chcia łem wyciągać cię z wystawy. - Popatrzył na Hawka, potem na nią. - Wciąż uważam, że źle się stało. Wiem, ile znaczy dla ciebie twoja sztuka.
-18-
-19-
- Będąjeszcze inne wystawy - stwierdziła Angel, umieszczając mu kule pod pachami. - A ciebie mam tylko jednego. Hawk przyglądał się jej z niechętnym podziwem. „Nieźle ma to wszyst ko opanowane - myślał kwaśno. - Te czułe gesty, zatroskane spojrzenia, pełen determinacji uśmiech, słowa. Perfekcyjny pokaz miłości". Hawk może dał by się nabrać, gdyby nie to, że wtedy w zadymionym barze Angel zmiękła jak wosk przy pierwszym jego dotyku. Ona nie kochała ani Derry'ego, ani nikogo innego. Choć niewątpliwie umiała zagrać swoją rolę. Ale Hawk też umiał. Stanowiło to niezbędny element łowów. Hawk mógł stać się wszyst kim, czego zapragnęła ofiara, do chwili, gdy nie miało to już żadnego zna czenia. Angel towarzyszyła kuśtykającemu Derry'emu. Nie podtrzymywała go, lecz pragnęła mieć pewność, że nic mu się nie stanie. Derry z początku stą pał dość niezgrabnie, potem coraz pewniej. - Niewiele ćwiczyłeś chodzenie o kulach, co? - spytała. W odpowiedzi potrząsnął głową. Nie chciał się odzywać, gdyż ból, któ ry napływał falami ze złamanej kostki, zmieniłby ton jego głosu i Angel po znałaby, jak bardzo cierpi. - Gdzie są tabletki przeciwbólowe? - spytała obojętnie. - Ty ich nie brałaś trzy lata temu - zauważył. - Z początku brałam - odparła gniewnie. - Za dużo i za często. To było co innego, Derry. Dziś twoja sytuacja jest inna niż moja wówczas. Weź ta bletkę. Proszę. Zostanę z tobą. Jeśli poczujesz się otumaniony i zapomnisz, jaki mamy rok, będę tuż obok. Angel wpatrywała się w Derry'ego pełnym niepokoju wzrokiem. Już chciał zaprotestować, ale dał spokój, będąc bezradny wobec mrocznych wspo mnień odbijających się w jej oczach. - Skąd wiedziałaś, czego się boję? - spytał. - Sama przez to przeszłam - odparła zwyczajnie. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Derry zamknął oczy i uśmiechnął się. - Dobrze, że znów tu jesteś - powiedział łagodnie. - Tabletki leżą na szafce w kuchni. - Pomóc ci w łazience? - spytała idąc po lekarstwo. - Jak utknę, to cię zawołam. - Uśmiechnął się ironicznie. - Jak za daw nych, dobrych czasów, co? Angel roześmiała się smutno i potrząsnęła głową. - Cóż za powrót od domu - stwierdziła tylko. Kolebiąc się na kulach, Derry poszedł do łazienki. - Uważaj na obluzowaną płytkę w holu - zawołała za nim Angel. - Wiem, wiem. Mieszkam tu dłużej niż ty, zapomniałaś? Hawk nadszedł w chwili, gdy Angel wyjmowała z szatki szklankę. Na lała do niej wody i odwróciła się. Stał tak blisko, że aż się przestraszyła. -20-
- Mieszkasz z Derrym? - spytał uprzejmie. - Tylko latem - odparła odstawiając szklankę, by zdjąć wieczko z bute leczki z lekarstwem. - Przez resztę roku mieszkam w Seattle. Ale wpadam hi, gdy tylko mogę. Zwłaszcza na Boże Narodzenie. Jej dłonie znieruchomiały na wspomnienie pierwszej Gwiazdki bez ro dziny. I bez Granta. Święta to najtrudniejszy czas wspominania, żalu i gnie wu. Spędzała je razem z Derrym, wiedząc, że i on doskonale rozumie, dla czego reakcją na kolędy i podarki były łzy, a nie uśmiech. Lecz Angel nie chciała teraz o tym myśleć. Płacz nie ożywi umarłych. Jej palce, zaciśnięte na buteleczce, podważyły w końcu wieczko, które spa\ dło na podłogę. Hawk podniósł je szybkim, zwinnym ruchem. Na twarzy Angel dostrzegł smutek, ale i... odwagę. Zastanawiał się, jakie myśli wywo łały w niej tak głęboki żal. „A może Angel po prostu udaje smutek i determi nację? - pytał sam siebie. - Czyżby udało jej się, w przeciwieństwie do in nych kobiet, znaleźć mój czuły punkt? Czy jakimś cudem zorientowała się, że niczego w świecie nie cenię bardziej niż siły, dzięki której człowiek wy dobywa się z głębokiej przepaści, w jaką wtrąca go życie?". - Dziękuję - powiedziała Angel stłumionym głosem, wyjmując mu ze szczupłych palców wieczko. - Długo mieszkasz z Derrym? - spytał. - Trzy lata - odparła. Wytrząsnęła na dłoń tabletkę z pojemniczka. - Tylko w czasie wakacji i świąt - zauważył Hawk niemal obojętnie. Angel dosłyszała w jego głosie jakąś niepokojącą nutę i raptownie pod niosła głowę. Pukle jasnych, miękkich włosów spływały na jej piersi i two rzyły zmysłowy kontrast z czarnym jedwabiem. - Derry ci nie wspominał? - zdziwiła się Angel. - Razem wzrastaliśmy. - Owszem, mówił mi. To bardzo wygodne. Angel wzruszyła ramionami. - Nasze rodziny mieszkały po sąsiedzku każdego lata, a naszych ojców łączyły iście braterskie więzy, z wyjątkiem więzów krwi, - Ajednak przez większość czasu mieszkasz w Seattle? - Jestem obywatelką amerykańską. - Sytuacja się zmieni, kiedy wyjdziesz za niego. -- Za kogo? - spytała speszona. - Za Derry'ego - odparł Hawk, przyglądając sięjej zimnymi, brązowy mi oczami. Angel odpowiedziała zgodnie z jego przewidywaniami - zaprzeczyła ja kiemukolwiek związkowi z Derrym. Gdy potrząsnęła w zamyśleniu głową, do jego nozdrzy dotarł delikatny zapach jej włosów. Ogarnęła go fala pożą dania, ale nie dał nic po sobie poznać. Mężczyzna, który okazywał kobiecie swe pragnienia, był głupcem. Hawk przestał nim być w dniu swych osiem nastych urodzin.
21-
- Jestem dla Derry'ego jak siostra - wyjaśniła Angel. - Z wyjątkiem więzów krwi. - Ironicznie zacytował jej słowa. Nie wie rzył jej. - Właśnie - potaknęła. - Derry i ja tworzymy rodzinę. Na szafce, obok szklanki, położyła tabletkę przeciwbólową i niespokoj nie zerknęła w głąb holu. - Nic mu nie jest- powiedział Hawk. - Co może mu się stać w ła zience? - Nigdy byś nie zgadł. Angel uśmiechnęła się na wspomnienie swej własnej nieporadności sprzed trzech lat, kiedy po raz pierwszy uwierzyła, że jest już sprawna, i pokuśty kała do łazienki wsparta na kulach. W rezultacie Derry musiał ją stamtąd uwolnić. Pozostała mu wdzięczna, że gdy znalazł ją, uwięzioną wraz z kula mi, między ubikacją a umywalką, jego twarz wyrażała troskę, a nie rozba wienie. Na szczęście niczego sobie nie zraniła z wyjątkiem dumy, ale i tę Derry ocalił, traktując swą pomoc jako rzecz całkowicie naturalną. Hawk dostrzegł na ustach Angel leciutki uśmieszek i zastanawiał się, ile to razy zabawiała się z Derryrn pod prysznicem lub w wannie. „Tak, w ła zience może dojść do różnych sytuacji" - pomyślał, ale z obawy, by takie myśli nie uwidoczniły jego pożądania, skupił uwagę na czymś innym, narzu cając sobie tę samą dyscyplinę, dzięki której został niegdyś czołowym kie rowcą rajdowym, teraz zaś biznesmenem pozbawionym skrupułów. - Chcesz, żebym sprawdził, co się z nim dzieje? - spytał od niechcenia. Oczy miał ciemne, niemal czarne. Angel zawahała się. - Zechciałbyś? - poprosiła nieśmiało. - Posługiwanie się kulami bywa na początku uciążliwe. Hawk podążył w głąb holu. W duchu przyznawał jej rację. Sam dwu krotnie posługiwał się kulami, za każdym razem po dość poważnej kraksie na torze wyścigowym. Za pierwszym razem trwało to parę dni. Za drugim dziewiętnaście tygodni. Nie licząc miesięcy, jakie nastąpiły po jego osiem nastych urodzinach, nie przypominał sobie bardziej nieprzyjemnego okresu w życiu. Hawk natknął się na Derry'ego w holu. Młodszy mężczyzna wyglądał na zaskoczonego. - Tak długo mnie nie było? - spytał. - Nie sądzę, ale Angel trochę się niepokoiła. - Angel? Ach, Angie. - Derry popatrzył na Hawka niepewnie i stwier dził cicho: - Nie lubi, kiedy się ją tak nazywa. - Wiem. - Więc czemu... - Przyzwyczai się - powiedział Hawk, odwracając się do Derry'ego ple cami. - Tak jak ja przyzwyczaiłem się do imienia Hawk.
awk i Derry wrócili w milczeniu do kuchni, gdzie czekała Angel. Na widok Derry'ego na jej twarzy pojawił się wy raz ulgi. Podała mu tabletkę i szklankę z wodą. - Do dna - powiedziała. Derry skrzywił się, ale posłusznie wziął tabletkę. - Jadłeś? - spytała Angel. - Pewnie. Nie jestem taki całkiem bezradny. Przyłożyła szczupłe palce do jego policzka. Jej skóra, choć bardzo jasna, teraz wydawała się ciemniejsza od skóry Derry'ego. - Jesteś taki blady - wyszeptała. Derry przytulił twarz do jej dłoni. - Nic mi nie jest, Angie. Naprawdę. - Lepiej będzie, jak się teraz położysz - doradził lakonicznie Hawk. Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż propozycja. „Naprawdę złapała go w swoje sieci - pomyślał ponuro. ~ Przybyłem w samą porę". Odprowadził Derry'ego do łóżka i czekał, aż ten się położy. Wziął od niego kule, ale poza tym w niczym mu nie pomógł. Kiedy zaś An gel pospieszyła usłużnie z pomocą, powstrzymał ją. - Niejest inwalidą-zauważył zimno. - Ale... - zaczęła Angel. - Nie wmawiaj mi, że owładnęły tobą instynkty macierzyńskie -przerwałjej. Głos miał ironiczny, a oczy twarde jak kryształ. - Kobiety twego pokroju trzęsą się nad mężczyzną i próbują traktować go jak dziecko. A może Derry to lubi? Angel zacisnęła gniewnie usta, ale nim zdążyła powiedzieć, co myśli o jego ostrym języku i braku uczuć, dobiegł ją śmiech Derry'ego. - Panie Hawkins - mówił Derry, próbując poprawić sobie poduszkę pod głową - nie zna pan... - Mów mi Hawk. Podobno to imię do mnie pasuje. Szybko i sprawnie umieścił poduszkę pod głową Derry'ego. - Rzeczywiście - szepnął Derry - pasuje do ciebie jak ulał. Tyle, że ni- gdy nie widziałem jastrzębia z poczuciem humoru. - Uśmiechnął się i oparł o poduszkę. - Trudno znaleźć kogoś mniej się narzucającego niż Angie. To najbardziej spokojna i opanowana osoba, jaką znam. Hawk uniósł brew i popatrzył na Angel, jakby widział ją pierwszy raz. - Naprawdę? - spytał przyciszonym głosem. - Naprawdę- odparł Derry. - To ona powinna zostać chirurgiem, nie ja. Nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Angel starała się nie tracić zimnej krwi pod sceptycznym spojrzeniem Hawka. Nie było to łatwe. Przecież ten mężczyzna pamiętał jej rumieniec i wybuch gniewu, i lęk o Derry'ego.
- 22 -
23-
4
- Chyba nieźle się wystraszyłam, kiedy Hawk mi powiedział, że odnio słeś kontuzję - przyznała. -1 odreagowałam to na nim - uśmiechnęła się lek ko. - Co tu mówić o spokoju i opanowaniu. Hawk powiódł mrocznym spojrzeniem po jej wargach, zgrabnej szyi, wynurzającej się z czarnego jedwabiu, i po miękko opadających na piersi włosach. Angel, zdziwiona i zaintrygowana jego spojrzeniem, poczuła żyw sze bicie serca. „Chciałabym, żeby pod tą twardą maską nie ukrywał wrażli wości - pomyślała ze smutkiem - żeby okazał się tak nieczuły, na jakiego wygląda. Wówczas z łatwością mogłabym go ignorować, a jego pożądliwe spojrzenia i dotknięcia nie naruszałyby mojego pancerza spokoju". Mimo wszystko dostrzegała w nim odruchy serdeczności i delikatności, jak cho ciażby ten prosty gest poprawienia Derry'emu poduszki. Osobowość Hawka, tak złożona i pełna sprzeczności, fascynowała ją i jednocześnie niepoko iła. „Ja, opanowana? - pomyślała kwaśno. - Nie bardzo. Nie w obecności Hawka". Zbliżyła się do łóżka i odsunęła Derry'emu czuprynę z czoła. - Gotowy do snu? - spytała z uśmiechem, gładząc go po włosach. Derry odwzajemnił uśmiech i patrząc na wysokiego, śniadego mężczy znę, którego inteligencja i szorstkie maniery przyciągnęły jego uwagę już podczas pierwszego spotkania przed kilkoma tygodniami, powiedział: - Słusznie mówisz, Hawk. Niektórzy mężczyźni lubią być niańczeni. - Mam ci zatrudnić nianię? - spytał Hawk. - Byle młodą i ładną - odparł Derry. - Ale taka nie nazywa się niania - zauważył Hawk - lecz... - Mniejsza z tym. - Derry przerwał mu czym prędzej. - I tak niewiele bym zdziałał. Przynajmniej do czasu, aż zdejmą ze mnie ten gipsowy pan cerz. - Poruszył się niespokojnie, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Hawk podszedł do jednego z krzeseł stojących na tarasie, zdjął z niego poduszkę i szybkim, wprawnym ruchem wsunął ją pod zagipsowaną nogę Derry'ego. Derry westchnął z ulgą. - Dzięki. To dranstwo waży tyle co ja. Angel zerknęła na Hawka, kolejny raz zaskoczona kontrastem między szorstkimi słowami a troskliwymi gestami. Napotkała jego zimne spojrzenie. - No dalej, głaszcz go — powiedział. - Zapomni o swojej kostce. Derry roześmiał się głośno. Niebieskie oczy pociemniały mu z radości. - To mi się właśnie w tobie podoba - zauważył. - Choćby wszyscy wo koło chodzili na paluszkach i starali się przypodobać, ty jeden nie. Jako przy szły lekarz twierdzę, że nasz świat potrzebuje środków trzeźwiących. - Owszem - skomentowała zwięźle Angel. - W butelkach. Starannie zamk niętych. Derry sprawiał wrażenie zaskoczonego. Po chwili jednak wybuchnął śmiechem. Twarz mu się wygładziła. Zniknęły ślady napięcia. Wyglądał te raz na lat osiemnaście, a nie dwadzieścia jeden. Ujął dłoń Angel, uścisnął i przytknął sobie do czoła. -24-
- Głaszcz mnie - poprosił rozanielony. - Jesteście dla mnie tacy dobrzy. Obydwoje. Strasznie się nad sobą użalałem, dopóki się nie zjawiliście. Pod wpływem tych słów irytacja Angel zniknęła bez śladu. Znów zaczę ła głaskać mu czoło, uwalniając od napięcia. Czuła na sobie mroczne, enig matyczne spojrzenie Hawka, który obserwował każdy ruch jej dłoni. - Twoje ręce są jak ty, Angie - mruczał Derry. - Miłe. Szczodre. Spo kojne. Pomożesz mi? - Oczywiście - odparła cicho. - Dasz radę? Wiem, jak jesteś zajęta. - Mamy lato. A w lecie chłonę tylko kolory i blask słońca. Derry otworzył oczy. Malowała się w nich widoczna ulga. - Dzięki. - Jego głos brzmiał gardłowo, leniwie. Najwidoczniej działał już środek przeciwbólowy. Przeniósł spojrzenie na Hawka. - Kiedy chcesz... wyruszyć... na wielką wyprawę? - Wymawiał słowa w zwolnionym tempie. Przez moment Hawk niemal współczuł Angel, która tak łatwo dała się usidlić jasnowłosemu uwodzicielowi. Rychło jednak wykrzywił usta w gry masie mającym przypominać uśmiech. Urok Derry'ego miał magnetyczną siłę, podobnie jak słońce, które przyciąga ludzi swym ciepłem. Hawk nie dostrzegł przy tym żadnych oznak kłamstwa czy oszustwa. Ten urok był ab solutnie naturalny. Chłopaka nie zepsuły kobiety i kłamstwa. Hawk zamie rzał dopilnować, by tak pozostało. - Jutro - odpowiedział. - Jeśli tylko Angel stwierdzi, że sobie radzisz, da sobie spokój z rolą opiekunki. Angel podniosła głowę. - O czym mówicie? Derry popatrzył na nią, mrużąc oczy. Starał się przezwyciężyć działanie środka przeciwbólowego. - Zabierz ze sobą... Hawka - zdołał wymamrotać. - Ja... nie mogę. Angel spojrzała na Hawka. W jej oczach, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do reszty twarzy, malowało się niekłamane zdumienie. - O czym on mówi? - spytała zatroskana. Derry słyszał jej słowa jak za mgłą. Wiedział, że musi ją przekonać, by pomogła Hawkowi, ale język odmówił mu posłuszeństwa, a siły opuszczały coraz bardziej. Zaczął walczyć z działaniem medykamentu. Jego ruchy i głos stały się niespokojne. - Angie? Angel czułajaknaprężająmu się mięśnie. Przemówiła do niego szybko, pamiętając własne uczucie bezsilności sprzed lat, gdy te wszystkie zastrzyki, które wtrącały ją w ciemność, odbierały nawet zdolność krzyku. Mimo to umysł zachowywała sprawny i w myślach krzyczała bez końca, obezwład niona barbiturantami. - Nie opieraj się działaniu tabletki - nakazała gorączkowo. - Słyszysz, Derry? Nie walcz z tym. Zaśnij. Zaśnij. Wszystko w porządku. -25-
- Nie mogę... Hawk... - Zajmę się Hawkiem - odparła z miejsca Angel. - Zaśnij, Derry. Je stem przy tobie. Głaskała go po czole i policzku, skupiając się tylko na nim i pragnąc, by się uspokoił. - Jużdobrze-mówiłałagodniejakbyudzielałamubłogosławieństwa. Śpij. Jestem tu. Derry przez moment zogniskował na niej wzrok, westchnął spazmatycz nie, skinął z wolna głową i zaprzestał walki. Dopiero wtedy Angel uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu Hawk stał u jej boku i wspomagał ją, przytrzymując mocnym uściskiem Derry'ego za ramiona. Bez niego nie zdołałaby utrzymać chorego w pozycji leżącej. - Dziękuję - zwróciła się do niego cichym głosem. - Teraz będzie spo kojny. Miał tylko zły moment, kiedy zorientował się, że proszek jest silniej szy od niego. Bezsilność może być przerażająca. Angel zacisnęła dłonie, wspominając swój ból, bezradność i gniew. Hawk to dostrzegł. Bezwiednie ujął jej dłonie i łagodnie rozprostował palce. Gła skał je, zaskoczony ich chłodem. - Derry jest równie silny co czarujący - mówił ogrzewając ręce An gel. - Nic mu nie będzie. Angel z trudem opanowała drżenie. Jego ręce były niemal gorące. Pod niosła wzrok i zobaczyła swoje odbicie w zwierciadle oczu Hawka. Oczy te wpatrywały się w nią badawczo, taksująco. Nie były tak kojące jak dłonie, które przekazywały jej dłoniom swe ciepło. Angel poczuła się bezbronna, jakby stała naga w lodowatym wietrze pędzącym z ciemnego nieba, by ją porwać. Uwolniła dłonie i pogłaskała Derry'ego po włosach, tym razem bar dziej z myślą o sobie niż o nim. Hawk przyglądał się jej w milczeniu, śledząc każdy jej ruch, wyraz oczu, ostami promień słońca ślizgający się po jasnych włosach, a nade wszystko jej piersi wznoszące się rytmicznie pod kruczoczarnym jedwabiem. To, że jej pragnął, nie zaskoczyło go. To, że pragnął jąpocieszyć -tak. „Im prędzej zaciągnę ją do łóżka, tym lepiej - myślał. - Nie spotkałem dotąd aktorki, która tak przekonująco demonstruje zarówno siłę, jak i bezbronność. Tylko w łóżku ta gra straci swą perfekcję. Uwolnię się wtedy od fascynacji tą ko bietą i od jej kłamstw". - O czym wspominał Derry? - spytała po dłuższej chwili Angel. - Chodzi ci o tę wielką wyprawę? - spytał Hawk. Angel, nie odrywając wzroku od Derry'ego, skinęła głową. Ten ruch sprawił, że pasma włosów zakołysały się. Hawk pragnął owinąć wokół palca zakręcony kosmyk i cieszyć się jego jedwabistą pieszczotą. - Nigdy nie byłem na północno-zachodnim wybrzeżu Pacyfiku - wyja śnił. - Prawdę mówiąc, nie mam zielonego pojęcia o tamtych stronach. Za mierzam wybudować ekskluzywne osiedle, ale wpierw muszę się upewnić,
że mogę klientom coś więcej zaoferować niż tylko drogie domy i luksusowy kompleks wypoczynkowy. Angel słuchała. Jej dłonie spoczywały nieruchomo. Wiele jato koszto wało, gdyż na samą myśl o sprzedaży Eagle Head miała ochotę krzyczeć, płakać albo prosić Hawka, by zrezygnował z kupna. A jednak tylko dzięki sprzedaży Eagle Head Derry będzie mógł sobie pozwolić na opłacenie ośmiu lat intensywnych studiów medycznych i praktyki w zawodzie chirurga. Ona zaś nie zamierzała pokrzyżować mu planów. Bez względu na to, jak bardzo kochała Eagle Head, Derry'ego kochała bardziej. - Tam właśnie się udamy - stwierdził Hawk głosem równie pozbawio nym wyrazu jak teraz jego oczy. - Będziesz moją przewodniczką. - Co? Miała wrażenie, że się przesłyszała. - Derry miałby w obecnym stanie kłopoty z wsiadaniem i wysiada niem z samochodu, a cóż dopiero z pływaniem na łodzi - stwierdził Hawk trzeźwo. Dłonie Angel nadal pozostawały nieruchome. - Spacer po plaży też wykluczony - ciągnął. - Zwłaszcza po stromych ścieżkach klifu. Angel milczała. - Derry powiedział, że możesz pojechać. Prawdę mówiąc, twierdził, że jesteś lepszym wędkarzem od niego i że lepiej łowisz kraby. Że znakomicie gotujesz i znasz najwspanialsze miejsca w promieniu stu pięćdziesięciu ki lometrów. - Przesadzał. Hawk wzruszył ramionami. - Wszystko zależy od ciebie. Angel patrzyła tylko na Derry'ego. Po chwili Hawk dodał chłodno: - Musisz zrozumieć, że nie kupuję kota w worku. Nie ma wyprawy, nie ma sprzedaży. Przykro mi, ale takie jest życie. Nic za darmo. Prawda powoli docierała do Angel. „Nie ma wyprawy. Nie ma sprze daży". I nie ma pieniędzy za czwartą część ziemi, która do niej należała. Derry powiedział Hawkowi o Angel i jej prawie do części Eagle Head. Hawk są dził jednak, że chodzi o zapłatę za świadczone usługi. Jakże bowiem inaczej mogłaby pozwolić sobie na trzy miesiące nieróbstwa w roku i na wakacje? Trzeba płacić za przywilej jej towarzystwa, a dwadzieścia pięć procent udzia łów w Eagle Head to niezłe uposażenie za trzy lata „pracy". Angel nie miała pojęcia, że Hawk poddał ją tej cynicznej ocenie. Obser wowała Derry'ego. Pod warstwą opalenizny dostrzegła cienie wywołane bó lem i bezsennością. Wprawdzie wyglądał bardzo młodo, ale ona wiedziała, że jego młodość przeminęła. Nikt bowiem, kto przeżył taki wypadek, jak ten
-26-
27-
przed trzema laty, nigdy już nie będzie młody. Brak mu doświadczenia, ow szem, ale młodość odeszła. Angel westchnęła, „Derry musi bardzo lubić Hawka, skoro obiecał mu, że zostanę jego przewodniczką-pomyślała niezado wolona. - Zapewne i on wyczuł pod tą maską dumy samotność. Hawk jest samotny jak jastrząb unoszony zimnym wiatrem. I nieodparcie atrakcyjny. Sama siła, wdzięk i mrok, i oczy, które widzą wszystko na przestrzał". Dłoń Angel przez moment zawisła nad włosami Derry'ego, po chwili, niemal au tomatycznie, znów zaczęła j e głaskać. „W zasadzie nie ma powodu, bym nie pokazała Hawkowi walorów wypoczynkowych północno-zachodniego wy brzeża Pacyfiku. I tak bym spędzała wakacje, obijając się po Vancouver Island i pływając wzdłuż Inside Passage. To znowu nie tak wiele - zabrać tam Hawka i tym samym pomóc Derry'emu urzeczywistnić marzenia". Angel zauważyła, niezbyt nawet zdziwiona, że Hawk ją obserwuje. Przy jęła jego twarde, enigmatyczne spojrzenie bez drgnienia powiek. - 'Jak długo będę ci potrzebna? - spytała spokojnie. „Nie dłużej niż noc lub dwie" - pomyślał cynicznie Hawk, lecz nie dał nic po sobie poznać. - Góra sześć tygodni - powiedział swobodnie, bez emocji. - To wszyst ko, na co mogę sobie pozwolić. Mam w tej chwili jeszcze innych klientów. Zmarszczył lekko brwi. Przewidywał, że jego skomplikowany plan sprze daży akcji i ziemi zostanie zrealizowany właśnie w takim czasie. A potem albo stanie się znacznie bogatszy, albo będzie zmuszony zaczynać wszystko od nowa. Tak czy owak, czuł rosnące podniecenie. I ono liczyło się najbardziej. Nie pieniądze, lecz adrenalina. Od czasu zakończenia kariery sportowej kil kakrotnie zdążył zdobyć i stracić fortunę. W interesach, podobnie jak na wyścigach, wolał wygrywać niż przegrywać. Lecz bez względu na wynik, poziom adrenaliny zawsze rósł. Hawk najpierw wypatrywał ofiarę, potem ją ścigał, w końcu uderzał. Odwieczny cykl, nieodmiennie podniecający, da wał mu poczucie, że żyje pełnią życia. - Sześć tygodni - powtórzyła Angel, starając się panować nad głosem. - Z przerwami. Będę krążył tam i z powrotem. - Popatrzył na nią ciem nymi oczami. - Możemy opracować wstępny plan podróży. Powiesz mi, co należałoby zobaczyć i zrobić, i ustalimy, jak to zgrać w czasie, żeby pasowa ło nam obojgu. Angel bezwiednie przytaknęła. - Żadnych obietnic - dodał. - Niewykluczone, że mi się tam nie spodo ba. A wówczas nie ma mowy o transakcji. Angel popatrzyła na Derry'ego. Kręcił się niespokojnie i pojękiwał. Ból się oddalił, ale nie został pokonany. Jej dłoń na moment zatrzymywała się w swej kojącej wędrówce, gdy Angel przypomniała sobie, ile to razy Derry siedział tak przy jej łóżku, obserwował jej niespokojny sen i słyszał jej ciche łkanie, gdy z podświadomości uwalniały się pilnie strzeżone uczucia. Bu-28-
dząc się, wielokrotnie widziała jego ciepły uśmiech i słyszała pełne otuchy słowa: „Wyglądasz dziś znacznie lepiej". Pozbyła się wątpliwości. Jeśli Hawk potrzebował jej jako przewodniczki - nieważne, na sześć tygodni czy na sześć lat - musiała się zgodzić. Jej dłoń znów zaczęła delikatnie gładzić jasne, sprężyste włosy Derry'ego. - Doskonale - powiedziała cicho, nie patrząc na Hawka. - Jak sobie życzysz.
5 a dworze wciąż było ciemno, do brzasku pozostała niemal godzina. Angel pracowała cicho w kuchni - pakowała jedze nie do papierowych toreb, zawijała kanapki i smażyła na pa telni płaty bekonu. Od strony holu dobiegał stukot kul Derry'ego. Odkroiła więc jeszcze jeden kawałek bekonu i poło żyła na rozgrzanym tłuszczu. - Wcześnie wstałeś. - Powitała go z uśmiechem. - Obudziłam cię? - Nie. Derry krzywił się, przenosząc z boku na bok ciężar ciała. Rankami by wał zwykle wesoły, czasem nawet po wariacku, więc teraz Angel zoriento wała się, że boli go kostka. - Jak spałeś? - Przyjrzała mu się bacznie. Spoglądał ponuro i miał rozczochraną głowę. Wyglądał na obrażonego szesnastolatka. - Paskudnie - mruknął. - Czuję się jak na kacu. - I wyglądasz jak skacowany. Chcesz soku pomarańczowego? - Poproszę - powiedział ziewając i czochrając się po głowie. Potem do dał z nadzieją: - Kawa? - Usiądź. Przyniosę ci. Podczas gdy Derry kuśtykał w stronę małego aneksu jadalnego, skąd rozciągał się widok na cieśninę, Angel przyszykowała tacę z kawą, sokiem, grzanką i dżemem domowej roboty. Zawdzięczali go pani Carey, która robi ła naj lepsze dżemy na wyspie. Przed dwoma miesiącami potknęła się o włas nego kota i złamała biodro. Zdjęto jej już gips, lecz Angel nadal robiła dla niej zakupy, podobnie jak dla jeszcze dwóch innych chwilowych inwalidów. - Gdzie Hawk? - spytał Derry, gdy Angel stawiała tacę na stole. - Dzwoni. Derry potrząsnął głową. - Za ciężko pracuje. Słońce jeszcze nie wzeszło. - Ale wzeszło już w Londynie. Rozmawia z lordem jakimśtam. - Stara się chyba kupić wyspę. -29-
- Całą wyspę?-zdziwiła się Angel. - Tak. Chce wybudować fabrykę krakingową dla North Sea Oil. Angel podeszła do piekarnika. - Musi być bardzo bogaty - zauważyła. - Zapewne. Poprosiłem w banku, żeby go sprawdzili jako potencjal nego nabywcę Eagle Head. Ledwie wymieniłem nazwisko „Miles Hawkins", a już oczy starego Johnstona rozbłysły niczym choinka bożonaro dzeniowa. - Sok pomarańczowy - przypomniała mu Angel. Derry posłusznie opróżnił szklankę. - Hawk cieszy się dużym poważaniem w kręgach międzynarodowej finansjery. Tak powiada Johnston. Prawdziwy gracz na dużą skalę. Derry przerwał, by łyknąć aromatycznej kawy. Westchnął i wymownie popatrzył na dzbanek od ekspresu. Uśmiechając się, Angel napełniła mu filiżankę. - Dziwne, że Hawk nie zachowuje się jak bogacz - powiedział po chwili. Angel wzruszyła ramionami i zajęła się bekonem. - A co to znaczy „zachowywać się jak bogacz"? - spytała. - No wiesz: szastać na prawo i lewo pieniędzmi, wymieniać bez prze rwy nazwy modnych kurortów i nazwiska właściwych ludzi, mieć prywatne odrzutowce i samochody szybsze od światła. •- Jak twoja Clarissa? Derry westchnął. - Tak. Była czymś jeszcze, prawda? Angel stłumiła uśmiech. - Powiedziałabym ci, czym była, ale nie znam odpowiedniego słowa. Dzięki Bogu, przejrzałeś, Derry. Była piękna, zgadza się, ale poza tym od znaczała się inteligencją pierwotniaka. - Obrażasz pierwotniaki takim porównaniem - stwierdził sucho Derry. Nie kryjąc już uśmiechu, Angel ułożyła plastry bekonu na papierowych ręcznikach, by je osaczyć z tłuszczu. - Ile jajek? - spytała. - Pięć. - Głodny, co? - Przespałem kolację, pamiętasz? - Mhm - przyznała Angel, odcinając kawałki przypieczonego bekonu. Przypominała sobie tę kolację. Razem z Hawkiem pracowali przez jakąś godzinę nad planem wyprawy. Przygotowała listę rzeczy do zrobienia iokreśliła z grubsza czas, jakiego będę wymagały. Hawk przejrzał ją szybko i odłożył na bok. Następnie wypytywał szczegółowo o każdą pozycję, choć ledwie rzucił na nie okiem. Jego pytania były precyzyjne i dociekliwe. Po godzinie Angela czuła się wymaglowana. Kiedy Hawk zdobył już wszystkie potrzebne mu informacje, sporządził na piśmie - bez zaglądania do listy -30-
wstępny harmonogram i wręczył Angel kilka tysięcy dolarów na wydatki, a potem przeprosił ją na jakiś czas. Przez godzinę rozmawiał telefonicznie z przedstawicielem tokijskiej giełdy. Jajka zaskwierczały na rozgrzanej patelni. Angel z wprawą przyrządza ła omlet. Jej dłoń zastygła nad specjałami przygotowanymi na desce do kro jenia chleba. - Chcesz z grzybami? - spytała. - Ze wszystkim - odparł bez zastanowienia Derry. Omlet pięknie wyrastał, połyskując roztopionym żółtym serem. Angel właśnie składała go na pół, gdy zabrzęczał timer. Zsunęła omlet na ciepły talerz, wyjęła z piekarnika patelnię z croissantami i ułożyła je na wyścieła nym serwetką podgrzewaczu do pieczywa. Kiedy zmierzała w stronę stołu, towarzyszył jej cudowny aromat świeżych rogalików i parującego omletu. Derry uśmiechnął się do niej. - Dzięki, Angie - powiedział serdecznie. - To o wiele lepsze od grzan ki z masłem orzechowym. - Wszystko jest od tego lepsze. - Nawet wątrobianka z kremem? - spytał niewinnie. Angel wzdrygnęła się z obrzydzenia. Derry skosztował omletu i westchnął. - Clarissa w jednym miała rację. - Mianowicie? - Że mnie psujesz. Angel roześmiała się i czułym gestem wytargała go za włosy. Odwraca jąc się do piecyka, niemal wpadła na Hawka. - Och! - cofnęła się, zaskoczona. - Dobry Boże, ale cicho się poru szasz! Hawk popatrzyłna nią chłodno. Rysy jego twarzy wydawały się bardziej surowe niż zwykle, a oczy w sztucznym oświetleniu - czarne. Angel miała chęć cofnąć się jeszcze głębiej, ale przeszkodziła jej w tym zagipsowana noga Derry'ego. - Nie spałeś dobrze? - spytała, przyglądając mu się badawczo. - Tak dobrze jak zawsze. Wymawiał słowa zwięźle. Głos miał zimny, a oczy przenikliwe. Odwró cił się i wyjął z szafki kubek. Z dzbanka nalał sobie ciemnego płynu. Popija jąc kawę, patrzył na piętrzące się kolorowo na blacie dodatki do omletu. - Usiądź -zaproponowała pospiesznie Angel. - Z ilu jajek chcesz omlet? - Nie rób sobie kłopotu. - Patrzył na nią zagadkowym wzrokiem. - Za żadne skarby nie chcę być psuty. Derry zakrztusił się, a potem wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem. Angel zacisnęła usta. Żałowała, że kostyczne komentarze Hawka nie wywo łują w niej takiej wesołości jak w Derrym. Chyba brała je zbyt osobiście. - Nie żartuj - powiedziała, zmierzając szybko w stronę piecyka. - Z ilu jajek? -31-
- Z sześciu. Angel wyglądała na trochę zaskoczoną. Zerknęła ukradkiem na Hawka: był jeszcze wyższy, niż sądziła. Musiał mieć co najmniej sto dziewięćdzie siąt centymetrów wzrostu. Był szczupły, ale mocny i bardzo męski. Powsze dni strój bardziej uwypuklał jego prawdziwą sylwetkę niż elegancki trzyczę ściowy garnitur noszony poprzedniego dnia. Klatkę piersiową opinał mu czarny pulower we wzory skopiowane ze swetrów irlandzkich rybaków. Gdy tak stał nieruchomo, ogromny i barczysty, zasłaniał sobą światło. Wydawał się też wyższy niż wczoraj i bardziej... pierwotny. Wypłowiałe dżinsy przy legały ściśle do ud i uwypuklały muskularne łydki. Zamszowe mokasyny o miękkiej podeszwie kryły zgrabne stopy. Angel przyciągała emanuj ąca z je go ciała siła, uwodzicielsko zgrabna linia bioder i talii, męski zarys ramion. - Wszystko zapięte na ostatni guzik? - spytał Hawk tak cicho, by Derry nie usłyszał. Angel oblała się rumieńcem. - Wszystko z wyjątkiem twoich ust - odparowała, pilnując się, by nic nie dotarło do Derry'ego. Hawk wykrzywił kącik ust. - Ty nie jesteś-mruknął. - Co? - Zapięta. Angel spuściła wzrok i stwierdziła, że Hawk ma rację. W rannym po śpiechu zapomniała zaciągnąć zamek błyskawiczny w dżinsach. Przez wą ską szczelinę widać było skrawek jedwabnych, pomarańczowych majteczek. Ta niespodziewana sytuacja, polegająca na odwróceniu zwyczajowych ról, sprawiła, że irytacja Angel przemieniła się w rozbawienie. „Może Derry ma rację - przyznała w duchu. - Kąśliwy humor Hawka bywa zaraźliwy". Uśmie chając się, jednym ruchem zapięła spodnie, odwróciła się i zaczęła wbijać do miseczki jajka. Hawk przyglądał się, jak Angel przyrządza dla niego omlet. Robiła to z wprawą, jakiej nabywa się tylko przez doświadczenie. Nie zaskoczyło go, że jest znakomitą kucharką. Mężczyźni lubią, gdy się dla nich gotuje, a An gel niewątpliwie należy do kobiet, dla których sprawianie mężczyznom przy jemności stanowi sens życia. Popijając kawę, zastanawiał się, jak jeszcze dogadzała mężczyznom. Pod wpływem tej myśli przepłynęła przez niego mroczna fala pożądania. Z miejsca skupił uwagę na czymś innym, wiedząc, że jego ciekawość nie zostanie zaspokojona ani tego dnia, ani prawdopodob nie w ciągu najbliższych dni. Hawk przewidywał, że Angel, niczym łania, która uwielbia umykać psom gończym, będzie robić uniki, cofać się gwałtownie, skakać w bok, drażniąc go swąnieprzystępnością. Nie przejmował się tym zbytnio, gdyż tym słod szy i bardziej podniecający był nieunikniony kres pogoni. Łatwa zdobycz nie była warta zachodu. -32-
Jadł w milczeniu pulchny, soczysty omlet. Croissanty były kruche i pa rujące, gdy je przełamywał, i tak nasączone masłem, że lśniły mu palce. Dżem smakował wybornie owocami - a nie cukrem - i mienił się jak klejnot. W dali, nad cieśniną, pierwsze zwiastuny brzasku rozświetlały nocne czernie i szarości. Hawka otaczały powszednie, miłe dla ucha odgłosy - brzęk sztućców, stuk kubka o blat stołu, skrzypienie krzesła Derry'ego, ciche kroki Angel, która podeszła, by się do nich przysiąść. Udzielił mu się spokój tej chwili. Jego wewnętrzne opory ustępowały niedostrzegalnie niczym noc przed nadchodzącym świtem. Minęło bardzo dużo czasu od chwili, gdy ostatni raz jadł śniadanie w takiej atmosferze. Zwykle był sam albo w towarzystwie jakiejś kobiety, która próbowała mnóstwem słów wypełnić poranną pustkę wieńczącą kres pogoni. Ten rozpaczliwy szczebiot nie wzruszał go. Przeby wanie z ludźmi, którzy nic od niego nie żądali, było równie niezwykłe co kojące. W tym momencie Hawk uświadomił sobie własne myśli. Ściągnął usta i odsunął pusty talerz. „Kogo próbuję oszukać? - pytał ironicznie sam sie bie. - Derry i Angel też czegoś ode mnie chcą. Pieniędzy. Nie z dobroci swe go małego wyrachowanego serduszka będzie pokazywała mi wyspy. Jeśli kupię Eagle Head, zostanie sowicie wynagrodzona za swój trud. A nawet jeśli nie kupię, to i tak nieźle zarobi na zwrocie kosztów. To samo dotyczy Derry'ego". Hawk nie przejmował się tym specjalnie. Takie były zasady tej gry, a on znał je dobrze od dnia swych osiemnastych urodzin. Nauczył się wtedy, że uczuciowa lojalność w świecie kłamstwa to głupota. Angel skończyła jeść omlet, wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. Derry spoglądał przez okno na cieśninę. W ciemności zapalały się ma leńkie światełka. Były to rybackie łodzie, które wypływały z przystani w mia steczku Campbell River. - Zostaw te naczynia - powiedział Derry. - Ominie was przypływ. - Już nas ominął - odparła Angel, wzdychając. Hawk dosłyszał tęskną nutę w jej głosie. - Naprawdę lubisz wędkować? - spytał zdziwiony. - To mało powiedziane. Mam na tym punkcie fioła. - 1 jest w tym dobra - wtrącił Derry. - Lepsza ode mnie. Wie, gdzie się wybrać, na jakiej głębokości łowić, jakiej użyć przynęty, w której zatoczce, w jakim miejscu... - Dość - przerwała Angel sucho. -Hawkna pewno nie jest wędkarzem. - Dlaczego tak twierdzisz? - spytał. - Rozmawiałeś przez telefon, kiedy już dawno powinniśmy być na wo dzie. - Załatwiałem interesy. - Tak jak mówiłam, żaden z ciebie wędkarz - stwierdziła rzeczowo. Nic, absolutnie nic nie może konkurować z porannym połowem łososia, jeśli jest się prawdziwym wędkarzem. 3 - Bez kłamstw
-33-
Derry zakrztusił się ze śmiechu. - Daj mu spokój - powiedział. - Nigdy nie łapał łososia, nie ma więc pojęcia, co traci. Angel popatrzyła na Hawka. Zrewanżował jej się spojrzeniem pełnym zaciekawienia. W dziwnie promiennym świetle brzasku jej oczy miały bar wę ciemnozieloną i intensywnie lśniły w porównaniu z bladą aureolą wło sów. - Łowiłeś kiedykolwiek? - spytała, nachylając się nad stołem, by za brać jego talerz. Hawk przypomniał sobie niewielki zbiornik wodny na farmie, gdzie się wychował. Ilekroć ojciec mógł się choć na krótko oderwać od niezbyt opła calnej roboty, obaj szli nad tę wodę. Ojciec śmiał się rzadko. Na przykład wtedy, gdy wyciągnął z mętnej wody zębacza. - Raz czy dwa - odparł Hawk. Głos miał niemal tęskny. Ta nagła zmiana sprawiła, że Angel poczuła ucisk w gardle. Na twarzy Hawka pojawił się przejmujący cień wspomnień i na mgnienie oka wygła dził ostre linie wokół ust. Znienacka poczuła palące łzy pod powiekami. Wspo mnienia Hawka były takie jak on sam - słodko-gorzkie, wypełnione samot nością, powikłane, a czasem okrutne. Pragnęła uwolnić go od tej goryczy, wzbudzić w nim słodycz, wzbogacić wszelkimi kolorami uczucia. Okrucień stwo, jakie Hawk czasem okazywał, nie przerażało jej. Sama jakiś czas po wypadku była niewypowiedzianie okrutna dla ludzi, którzy ją wówczas ota czali. W końcu to minęło, ona zaś poczuła się oczyszczona. Popatrzyła teraz w jego ciemne oczy, które znajdowały się tak blisko. Zacisnęła palce na wi delcu, wciąż jeszcze ciepłym od jego dotyku. - Złowisz łososia - powiedziała łagodnie. - Tego lata. Obiecuję ci. Nim Hawk zdołał odpowiedzieć, wyprostowała się i odeszła zabierając jego talerz i sztućce. Włożyła je do zmywarki. Spieszyła się - choć przypływ minął, chciała jak najszybciej znaleźć się nad wodą. - Gotowy? - spytała, podnosząc wzrok. Hawk, która obserwował ją od chwili, gdy, przejęta, obiecała mu łoso sia, odstawił pusty kubek. - Jestem gotowy od dnia swych osiemnastych urodzin - odparł.
6 a dźwięk własnych słów Hawk przybrał zwykły dla siebie, nieodgadniony wyraz twarzy, skrywający prawdziwe myśli i uczucia. Pomógł Angel znieść bagaże do samochodu. Uzbie rało się tego sporo. Jedzenie, sprzęt wędkarski, kurtki, nawet szkicownik, który Angel dorzuciła w ostatniej chwili. -34-
Hawk popatrzył na nią znad całej sterty rzeczy. - Jedziemy na Alaskę? - spytał sucho. - Wspaniały pomysł - zauważyła tęsknie Angel. - Zawsze chciałam tam popłynąć. Hawk zerknął na nią spod oka. - Ale tego nasz harmonogram nie przewiduje - dodała. Zaczęła upychać rzeczy i w kdlhcu udało jej się domknąć bagażnik. Hawk, który pospieszył jej z pomocą, znieruchomiał, przykuty do miejsca wyso kim, dzikim i tęsknym krzykiem orla wzywającego świt. Skierował ku niebu ciemne, bezlitosne oczy, wypatrując ptaka. Z góry runął jakiś czarny kształt o rozpostartych skrzydłach i rozczapie rzonych szponach. Ofiarę kryła przed wzrokiem Hawka wysoka trawa, która dla drapieżnika nie stanowiła żadnej przeszkody. Ptak uderzył i zakrył sobą umierającą zdobycz. Jego niesamowite oczy dostrzegły teraz dwoje ludzi stojących bez ruchu. Z wysokim, gniewnym krzykiem orzeł wzbił się w gó rę, unosząc ku wierzchołkom drzew swój łup. Niebo przybierało delikatne, przejrzyste barwy świtu. Po drugiej stronie cieśniny wyłaniały się z mroku poszarpane grzbiety gór, niczym okruchy nocy -jeszcze czarne, a już dziwnie świetliste. Postrzępione chmury, wyso ko nad głowami, płonęły szkarłatem i roztopionym złotem. Hawka ogarnęło niezwykłe ożywienie. Uniósł głowę ku niebu, by obser wować wschód słońca. Zbyt dużo czasu spędzał w zamkniętych pomiesz czeniach, od kiedy opuścił farmę. Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za widokiem nieba. Ze skalistego szczytu Eagle Rock znów dobiegł nieposkromiony krzyk drapieżnego ptaka. Angel dostrzegła na twarzy Hawka wyraz dzikiej radości i nim zdążyła sobie uświadomić, odczuła drgnienie pożądania. „Nie powin nam być tym zaskoczona - myślała - skoro zdecydowałam się żyć po śmier ci Granta. A miłość i pożądanie to nieodłączne składniki życia. Wprawdzie nie pragnęłam przez trzy lata żadnego mężczyzny, ale nie musi tak być za wsze". Uświadomiwszy sobie, że jest zauroczona Hawkiem, pojęła, jak bar dzo on może ją zranić. Nigdy nie spotkała kogoś równie twardego. Jednakże wyczuwała w nim tęsknotę za pięknem, ciepłem i miłością. Gdyby nie owa tęsknota, nie pociągałby jej tak mocno. Nie miała przy tym żadnej gwarancji, że uda jej się uwolnić Hawka od tej tęsknoty, że komukolwiek się to uda, nawet jemu samemu. Był silny. Przez długi czas żył samotnie. Tak jak ona. „Czy jestem gotowa poświęcić z takim trudem wywalczony spokój duszy dla człowieka, który być może nie wierzy już w miłość?" - zadawała sobie pytanie. Zatrzasnęła gwałtownie bagażnik. Ostry, metaliczny dźwięk sprowadził Hawka na ziemię. Angel wsiadała do samochodu. Po chwili wahania i on siadł za kierownicą, myśląc z niechęcią o tym, że zaraz zakłóci błogą ciszę poranka. 35-
Podczas jazdy Angel nie odzywała się. Tak jak Hawk pozostawała pod wrażeniem spokoju i barw, jakimi promieniało niebo. Zaparkowali obok przystani. Przywitało ich zawodzenie mew i zapach morza. Bez słowa zaczęli nosić bagaże po drewnianym pomoście prowadzą cym do zatoczki dla łodzi. Na widok lodzi Hawka Angel stanęła jak zamuro wana i szeroko otworzyła oczy. Łódź miała ponad dziesięć metrów długości i smukłą linię, typową dla włoskich motorówek. Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że będzie się ją znakomicie prowadzić, że pokona niespokoj ne nieraz wody Inside Passage z łatwością jastrzębia, którego unoszą ciepłe prądy powietrza. - Jest piękna- stwierdziła Angel, zwracając się do Hawka. - Jak się nazywa? - Nie nadałem jej jeszcze imienia. Angel spostrzegła, że łódź była nowa: lśniła i błyszczała jak słońce wscho dzące nad wodą. ' - Nie spiesz się z tym - poradziła. - Łodzie chrzci się tylko raz. A ta zasługuje na najlepsze imię. - Bo jest piękna? - spytał Hawk jakby mimochodem, pewnie wskaku jąc na rozkołysany pokład. - Nie tylko piękna- zauważyła Angel, spoglądając z podziwem na jej li nie. - Jest wspaniała. Doskonałe połączenie formy i funkcji. Nic dodać, nic ująć. Hawk zerknął przez ramię na Angel. Nie zauważyła tego, skoncentro wana wyłącznie na lśniącej, białej łodzi. - Jest też bardzo droga - stwierdził z ironicznym uśmiechem. Angel przyglądała się łodzi jeszcze długą chwilę, zanim z westchnie niem odpowiedziała: - Wierzę. Włosi nie kierują się sentymentami przy wycenie swoich dzieł sztuki. - Zerknęła na Hawka. - Umiesz ją prowadzić? - Brałem kiedyś udział w wyścigach. - Wydawało mi się, że Derry wspominał o samochodach. Zajmowałem się i tym, i tym. Ale samochody to większe pieniądze. - i większe ryzyko? - spytała. Oczy Hawka zwęziły się. - Czy ryzyko cię podnieca? - Nie. - Podnieca wiele kobiet. - Naprawdę? Dlaczego? Hawk chrząknął znacząco. - Adrenalina, dziecinko. Czują wtedy, że żyją. - Albo że ktoś inny nie żyje - zauważyła Angel. Jej oczy stały się ogromne i ciemne. Dopadły ją dławiące wspomnienia. Hawk dostrzegł cień przemykający po jej twarzy. Ale już po chwili ujęła mocniej bagaże i weszła na pokład, jak gdyby nic się nie stało.
- To chyba łowisko samego Pana Boga - skomentował ten widok Hawk. Angel uśmiechnęła się. - To Rozlewisko Francuza - powiedziała, przekrzykując warkot silni ków. - Zanim zbudowano zaporę, rzeka Campbell zwykle wylewała na wio snę i powodzie wyżłobiły ogromną dziurę w dnie morskim. Hawk zerknął przez ramię. Nie dostrzegł jednak ani zapory, ani głębi pod powierzchnią wody. - Ławice łososia przypływają tu z oceanu - Angel wskazała zatłoczony obszar wód. - Niektórzy twierdzą, że ryby przystosowująsiędo życia w słod-
-36-
37-
I nie stało się, uświadomił sobie Hawk. Bez względu na to, jakie duchy nawiedzały Angel, nie były one niczym nowym. Stanowiły nieodłączną część jej życia, podobnie jak jego duchy należały do jego życia. Chyba że ten mrocz ny wyraz twarzy był jedynie aktorską sztuczką. Hawk wzruszył w duchu ra mionami i przestał się tą sprawą zajmować. „Sztuczka czy prawda, nie zmie nia to faktu, że Angel jest, jaka jest - pomyślał. - Nawet zwierzęta polują we śnie, nawiedzane obrazami, jakie może wyprodukować ich ograniczony umysł'1. - Kiedy opuścimy cieśninę, pokażę ci, jak prowadzić łódź powiedział. Jeśli chcesz. - Oczywiście, że chcę. Zresztą to konieczność, jeśli chce się coś złowić. Czarna brew Hawka uniosła się w niemym pytaniu. - Z takiej łodzi praktycznie nie da się łapać ryb w pojedynkę wyjaśni ła Angel. - Ktoś musi stać przy sterze, zwłaszcza jeśli się zmagasz /, dużym łososiem, a na wodzie porusza się mnóstwo innych łodzi i nadciąga przy pływ. Przenieśli resztę zapasów na pokład. Słońce stało już wysoko nad stałym lądem, nim Hawk wyprowadził łódź z przystani i wpłynął w objęcia nurtu rzeki Campbell. Rzadka roślinność i płaski teren na lewo od burty ustąpiły miejsca lesi stym połaciom przylądka, który wynurzał się z mor/a. Na prawo zaś, niczym zuchwały jęzor, sterczał cypel lądu, oddzielający morze od wód wewnętrz nych. Z powierzchni morza startował mały hydroplan. Silniki pracowały na wysokich obrotach, pchając nadmuchiwane płozy coraz szybciej, aż w koń cu maszyna wzbiła się w bladoniebieskie niebo. Hawk zarejestrował całą sytuację krótkim, uważnym spojrzeniem. Gdy tylko boja, oznaczająca ograniczenie szybkości, została za rufą, płynnie zwięk szył moc dwóch dieselowskich silników. Łódź uniosła się lekko, rozcinając niebieskozieloną wodę i zostawiając za sobą srebrną smugę piany. Utrzymy wał prędkość znacznie poniżej maksymalnej, gdyż po prawej stronie, za cy plem, roiło się od niewielkich łódek. Jakby kierując się jakimiś niewidocz nymi znakami, krążyły one w określonym obszarze. Z ruf i burt sterczały wędziska, widoczne na tle niebieskiego nieba, wygięte jak bicze pod cięża rem przynęty.
kiej wodzie po okresie spędzonym w morzu. Inni mówią, że leżą na dnie, czekając na odpowiednie sygnały sensoryczne, które wabią je do rzeki. - A według ciebie? - spytał Hawk. Angel nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. Hawk patrzył na jej profil z ciekawością i pożądaniem coraz trudniejszym do ukrycia. Kosmyki wło sów wysunęły się jej z koka i płonęły w słońcu niczym blade płomyki mu skające nieskazitelną skórę twarzy. Profil odznaczał się niezwykłą czystością i regularnością linii czoła, nosa i mocnej, lecz bardzo kobiecej brody. A gdy zwróciła ku niemu głowę, jej oczy wydały się przejrzyste i głębokie jak rozlewiska rzeczne, spojrzenie zaś nieprzeniknione, skierowane raczej do wewnątrz, nie zaś na Hawka czy na niespokojne morze. - Myślę, że łososie z ławicy zamieszkującej Rozlewisko Francuza ak ceptują siebie nawzajem i słodką wodę, która stanie się zarówno ich spełnie niem, jak i śmiercią- powiedziała Angel. - Mówisz o nich jak o ludziach. - Naprawdę? - mruknęła, uśmiechając się smutno. - Większość ludzi nie jest tak odważna jak one. Ludzie nie wybiegają w przyszłość dalej niż poza najbliższy posiłek. A łososie spoglądają w oczy śmierci i jeszcze głę biej. - Głębiej? - Ku narodzinom. Odwieczny cykl umierania i odradzania się, łączący się nierozerwalnie niczym rzeka Campbell i morze. Po wodzie biegło wołanie i pełna podniecenia francuska paplanina. An gel wychyliła się za reling i wpatrzyła w oślepiające światło. - Spójrz! - zawołała. - Ma jednego na haczyku! Wskazywała małą łódź wiosłową, jakby przykutą do opalizującej po wierzchni morza. Odsunęła niecierpliwie okienko tuż obok steru. Jej palce zacisnęły się na ramieniu Hawka. - Widzisz? - pytała gorączkowo. - Łódź wiosłowa obok tej żółtej z mo torem. Och, niezłą mają sztukę! Zobacz, jak się wygięła wędka! W pierwszej chwili do Hawka docierała tylko bliskość Angel, jej słodki zapach i dotyk palców zaciśniętych na jego ramieniu. Dopiero później po wędrował spojrzeniem we wskazanym kierunku, ku niewielkiej łodzi, którą ciągnęła jakaś niewidoczna siła w przeciwną stronę niż nurt. Łódź nie miała motoru, na jej pokładzie znajdowało się dwóch mężczyzn. Jeden, o szerokich barach, wiosłował równomiernie, drugi zaś zmagał się z wygiętą wędką. - Co stało się z ich silnikiem? - spytał Hawk. - To łódź z Tyee Club. Im nie wolno używać silników. - Dlaczego? - Cała rzecz w tym, by złapać łososia tak, jak robili to pierwsi osadnicy z Anglii. Drewniane wiosła i drewniane przynęty, nic tylko siła człowieka przeciwko sile łososia.
Hawk przyglądał się połowowi ze zdwojoną uwagą. Mała łódź zmierza ła donikąd, unieruchomiona przez zmagania człowieka z rybą. ~ Ludzie przybywają tu z całego świata, by złapać piętnastokilogramowego łososia z łodzi wiosłowej ~ powiedziała Angel - Jeśli im się uda, zo stają członkami Tyee Club. - A ty należysz do klubu? - spytał. - Tak. - Kto dla ciebie wiosłował? Derry? Pytanie cięło jak nóż, przywołując bolesne wspomnienia. To Grant dla niej wiosłował. Śmiali się radośnie, planując, że uwędzą łososia i podadzą na swoim weselu. Dziesięć dni później Grant już nie żył. - Rano podczas weekendu Rozlewisko Francuza jest tak zatłoczone, że można przebyć je prawie suchą nogą, przeskakując z łodzi na łódź. Angel zignorowała pytanie Hawka. Jego uwagi nie uszedł ani cień żalu na jej twarzy, ani też brak odpowiedzi na pytanie. - Chciałbym spróbować sił w połowach z łodzi wiosłowej stwierdził. Czy ten mężczyzna, który dla ciebie wiosłował, jest osiągalny? - Nie - odparła cicho i takim tonem, jakby chciała zakończyć ten temat. - Dlaczego? - Nie mam dość sił, żeby wiosłować dłużej niż godzinę pod silny prąd. Tak jak poprzednio zignorowała jego pytanie. - Nie daje mi to żadnej szansy w walce z rybą. Gdybym poprosiła Carlsona, mógłby ci pomóc. Jest dosta tecznie silny, żeby wiosłować całymi dniami pod prąd. - Carl son? - Przyjaciel. I to bardzo stary przyjaciel. Usta mężczyzny leciutko drgnęły. Zastanawiał się, ilu innych, bardzo starych przyjaciół miała Angel po obu stronach cieśniny. - Chciałbyś, żebym poprosiła Carlsona, by wiosłował dla ciebie? - spy tała. - Pomyślę o tym. Odwrócił się. Gładkie zwoje mięśni poruszyły się. I wtedy Angel zdała sobie sprawę, że nadal trzyma dłoń na jego ramieniu. Szybko ją cofnęła. - Chcesz czekać, aż złapią tę rybę? - spytał Hawk, zmniejszając szyb kość łodzi. - Nie, To może trwać godzinami. Chyba że ty chcesz popatrzeć? - Wolałbym wydostać się z tego tłoku i nauczyć cię prowadzić łódź. W którą stronę płyniemy? - Na północ. Im dalej, tym mniej ludzi. - To lubię. Hawk siadł w kokpicie i dodał gazu. Biały, lśniący dziób uniósł się nad falami. Łódź nabierała szybkości. Angel usadowiła się w swoim fotelu i spo glądała przez szybę na morze w dali. Bacznie obserwowała wodę przed dzio bem, mrużąc przy tym oczy.
-38-
39-
- Ostrzegali cię przed „gapowiczami"? - spytała. ~ A co to takiego? - zainteresował się Hawk. - Kłody drewna, które odłączyły się od tratw spławnych. Nasiąknięte wodą, kołyszą się tuż pod powierzchnią, zanim na dobre nie pójdą na dno. Hawk od razu zwolnił. - To może się źle skończyć - powiedział. - Niekiedy tak. Najczęściej jednak kończy się kąpielą i uszkodzeniem łodzi. Po lewej stronie minęła ich motorówka, wzbijając chmurę piany. - Zdaje się, że im też nikt nie powiedział o „gapowiczach" - zauważył Hawk. - Przyzwyczaisz się do nich, tak jak do wiatrów sztormowych i prądów morskich o szybkości piętnastu węzłów. Tutaj to rzecz zwyczajna. - Jak wraki samochodów na drogach. Angel drgnęła, ale zaraz się opanowała. - Tak - przyznała. - Jak wraki samochodów. Ale nam to nie przeszkodzi. Hawk zauważył, że duchy prześladujące Angel znów powróciły; przez mgnienie oka na jej gładkiej twarzy pojawił się ból. Po chwili upiory prze szłości zostały odegnane. - Co uważasz za bezpieczną szybkość? - spytał. - W tych warunkach? - Angel obserwowała badawczo morze. - Jest do bra widoczność. Wiatr słaby. Fala wysoka, ale niezbyt ostra. Hawk konfrontował jej obserwacje z własną wiedzą. W końcu Angel wskazała oddalającą się od nich łódź motorową. - Utrzymujmy mniej więcej taką szybkość jak ona - powiedziała. Hawk uniósł czarną brew, ale bez słowa zwiększył szybkość. - Niematuzbytwielu„gapowiczów" -wyjaśniła Angel. - Zresztą więk szość po znalezieniu natychmiast jest oflagowywana. - Mówisz o tym? - spytał, wskazując metrowej długości kije zakończo ne trójkątną chorągiewką. Angel przytaknęła. - Jak zauważymy gdzieś „gapowicza", też go oflagujemy. - I co potem? Zawiadomimy kanadyjską straż przybrzeżną? - Nie. Zabierze go jakiś złodziej. Przy obecnych cenach drewna taki kloc jest wart kilkaset dolarów. - A jak nikt go nie weźmie? - dopytywał się Hawk. - To pozostanie tutaj, jednak dzięki chorągiewce łatwo będzie zauwa żyć i ominąć zawalidrogę, nawet przy szybkości dwukrotnie większej niż nasza. - Gdyby to wszystkie drobne przeszkody w życiu były tak starannie ozna kowane - zauważył Hawk ironicznie. - Flagi spełniają swoją rolę tylko wtedy, gdy ma się dość rozsądku, by je dostrzec - odparła Angel również z ironią w głosie.
„A czy ty sama stosujesz się do swoich rad? - spytała w duchu. - Hawk cały jest oznakowany takimi flagami, a ja wciąż je omijam i widzę wnętrze człowieka, jego pragnienia i inteligencję, żar i moc, wszystko, co sprawia, że życie staje się cenne. I niebezpieczne. To też widzę. Wyraźnie". Angel ani nie lekceważyła niebezpieczeństwa, które tkwiło w Hawku, ani się go nie lękała. Respektowała je. Niebezpieczeństwo istniało zawsze, stanowiło nieodłączną część życia, podobnie jak miłość. By mieć jedno, na leżało akceptować drugie. Nauczyłjątego Grant Ramsey... Miłości i śmier ci. Ta lekcja nieomal ją zniszczyła i Angel nie wiedziała, czy jest dość sil na, by ponownie podjąć ryzyko tej nauki. Wiedziała tylko, że chce się prze konać.
-40-
-41-
7 ngel dotknęła ramienia Hawka, wskazując spokojniejszy ob szar wody po prawej stronie. Nieustanny warkot silników pod czas rejsu wzdłuż Inside Passage udaremniał jakąkolwiek roz mowę. Hawk bez kłopotu wyprowadził łódź na wody w zaci szu cypla. Wrzucił luz i czekał. Dryf nie był zbyt silny. Wysu nął się zza steru i stanął tak blisko Angel, że czuła zapach jego wody po goleniu. Oczy miał krystaliczne, brązowe ze złotymi plamkami, a wąsy czar ne jak źrenice. Angel pomyślała o ich dotyku na swojej skórze. „Czy okaza łyby się miękkie, czy może drażniące swoją szorstkością? Chłodne czy prze niknięte takim samym żaremjak reszta jego ciała, żarem, który mnie pali nawet wtedy, gdy go nie dotykam?". Dostrzegła, że źrenice Hawka rozszerzają się. Uświadomił sobie, że jest przedmiotem jej uwagi. Wycofała się więc, odwra cając wzrok od twardej, zmysłowej linii jego ust. Chciała coś powiedzieć, co kolwiek, gdyż wiedziała, że obserwuje ją tak bacznie, jak ona jego. Jednak żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Przecisnęła się obok niego ze spusz czonymi oczami i usiadła za sterem. Hawk pochylił się nad nią, kontrolując wskaźniki. Jej przyspieszony od dech zdradził mu, że jego obecność wprawiają w zakłopotanie. Zważał, by jej nie dotknąć. Gwałtowna rejterada Angel nie uszła jego uwagi, podobnie jak jej zmysłowy wzrok. Choć Hawk opanował pragnienie pogłaskania pul sującego pospiesznie miejsca na szyi Angel, nic nie mógł poradzić, że krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Zaczęła się wydzielać adrenalina, na rastał żar, rozpoczynały się łowy. Nie zdradził się jednak ani tonem głosu, ani żadnym ruchem. Drapieżnik, tak jak ofiara, umiał się wycofać, wiedząc, że odwrót jest tylko chwilowy. - Prowadziłaś kiedyś łódź o podobnej mocy? - spytał niskim, zmysło wym głosem.
Angel wpatrywała się we wskaźniki. - Nie - odparła. Nawet dla niej zabrzmiało to dość niewyraźnie. Oddychała głęboko i rów no, by uspokoić przyspieszone tętno. - Nie - powtórzyła. ~ Łódź Derry'ego była o połowę mniejsza i miała jedną czwartą tej mocy. - Była? - Sprzedał ją kilka miesięcy temu. Angel nie wspomniała, że zrobił to bez jej wiedzy, by spłacić długi, jakie się nagromadziły w czasie roku jego studiów. Angel dałaby mu pieniądze, gdyby wiedziała, że ich potrzebuje. A przynajmniej próbowałaby. Ale Derry był zdecydowany nie brać od niej ani grosza więcej, ona zaś nie miała poję cia, na co mogłaby wydać swoje pieniądze prócz inwestowania w jego przy szłość. - Nie pochwalałaś tego - stwierdził Hawk. - Czego? - Że sprzedał swoją łódź. - Należała do niego. Angel mówiła już spokojnym głosem. Znów nad sobą panowała. - Ale lubiłaś na niej pływać - stwierdził. Podniosła wzrok, poruszona szorstkim tonem w jego głosie. - Tak - odparła. - Masz szczęście, że się zjawiłem- zauważył Hawk, prostując się. W przeciwnym razie mogłoby się zdarzyć, że musiałabyś wystawić na sprze daż swój miły... uśmiech w zamian za przejażdżkę. - Ludzie, którzy mnie ze sobą zabierają, płacą za coś więcej niż tylko za mój uśmiech. - Powiedziała to rozmyślnie, dając mu sposobność do ataku. - Założę s i ę - odparł z nutą pogardy. - Przegrasz. - Angel obserwowała bez zmrużenia powiek jego twarz. Milczenie przedłużało się. - Jestem licencjonowanym przewodnikiem węd karskim - wyjaśniła po chwili spokojnie. Hawk nie odpowiedział, uniósł tylko kpiąco brew. - Już ci to mówiłam, Hawk, nic o mnie nie wiesz. - Byłabyś zdziwiona, kotku, ile mimo wszystko o tobie wiem. Jego głos brzmiał beznamiętnie, choć pobrzmiewała w nim ledwie wy czuwalna nuta ironii. Przez chwilę Angel zastanawiała się, jaka kobieta to sprawiła, że Hawk, rozgoryczony, wszystkie inne uważał za powierzchowne i pozbawione uczuć istoty. Spekulacje dotyczące kobiety czy kobiet w życiu Hawka spowodowały, że spokój Angel prysł. Nie miała wpływu na Hawka i jego związki. Wycią gnął z przeszłości takie, a nie inne wnioski. Na ich podstawie oceniał rze czywistość i ją, Angel. Ona zaś mogła kontrolować tylko samą siebie, swoje
-42-
reakcje i przemyślenia. Świadomie, tak jak nauczyła się to robić podczas strasznych miesięcy po śmierci Granta, przywołała w wyobraźni wizję naj piękniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek widziała... Była to róża rozkwitająca o brzasku letniego dnia. Płatki miała purpurowe, świetliste, nieziemskie. Cud piękna, które przetrwało okrutną zimę i niepewną wiosnę, dokonywał się w promiennej ciszy. Zwykła rzecz. Pojedynczy kwiat, zwycięski i nieziem ski. W miaręjak róża rozkwitała w jej myślach, Angel ogarniał spokój. Pew nie położyła dłonie na przyrządach. Ciało i umysł stanowiły jedno i skupiły się na prowadzeniu łodzi. Zafascynowany zmianą, jaka siew niej dokonała, Hawk obserwował spod zmrużonych powiek każdy ruch Angel. Czuł, że mu umknęła. „Nie, to nie prawda- uświadomił sobie po chwili. - Przeniosła się po prostu w jakieś sobie znane, wewnętrzne obszary, w bezpieczne schronienie. Tam, gdzie nie mogę jej tknąć". Angel zwiększyła obroty silników i uważnie obserwowała zegary. Silni ki pracowały idealnie. Zadowolona, zmniejszyła obroty, wrzuciła bieg i za częła testować łódź pod czujnym, a w końcu przychylnym okiem Hawka. Maszyna reagowała na każdy jej dotyk, dziób ciął zieloną wodę na wirażu, pozostawiając za sobą spiętrzone fale, które chłostały powierzchnię morza. Angel włączyła sonar i obserwowała zmieniający się wykres, w miarę jak łódź przemierzała cieśninę. Hawk patrzył zaciekawiony na ekran wielkości talerza, przypominający zielony monitor telewizora. - Korzystałeś kiedykolwiek z wykrywacza ławic? - spytała. - Nie. Wskazała dolną część ekranu, a potem wskaźnik głębokości. - W tej chwili od dna dzieli nas około trzydziestu pięciu metrów. Pod nami nie płynie nic... Poczekaj! - N i e odrywając wzroku od ekranu, zwol niła i zawróciła, by podążyć tą samą drogą. - Tam! - Wskazała jasne, ru chome, zwielokrotnione linie. Według skali monitora znajdowały się na głę bokości około osiemnastu metrów. - Ławica ryb. Prawdopodobnie śledzi. - Skąd wiesz? Angel wzruszyła ramionami. Ten pełen wdzięku gest przyciągnął wzrok Hawka. - Po prostu doświadczenie - rzekła. - Śledzie płyną nieregularnym to rem, ale gęsto. Widzisz, jak szybko przesuwają się te linie? Hawk obserwował ekran, ale jego uwaga skupiała się głównie na szczu płych dłoniach, które w tak krótkim czasie nauczyły się kierować łodzią mo torową. Kimkolwiek ta kobieta była, z pewnością wykazywała pewność sie bie i koordynację godną kierowcy rajdowego. - Ajak na ekranie wyglądają łososie? - spytał cichym, głębokim gło sem. Nachylił się, niby to chcąc dokładniej widzieć ekran, ale jego zmysły zajmowała przede wszystkim ta kobieta. Jego nozdrza wychwyciły delikatną
-43-
woń perfum, którą nauczył się już kojarzyć z jej osobą- mieszaninę sło necznego blasku, wiatru i kwiatów. - Z łososiami jest większy problem, chyba że trafi się spora ławica. Angela zamknęła na chwilę oczy, wyczuwając bliskość Hawka. Jej myśli rozpierzchły się w popłochu. Zaczęła je zawzięcie porządkować. Łososie rzadko przebywają na dnie - stwierdziła. - Ławica blisko dna oznacza ra czej dorsza, nie łososia. „Dlaczego musi stać tak blisko? - pytała w duchu. - Nie mogę nawet odetchnąć, by o nim nie pomyśleć". Czuła się spętana tą bliskością, traciła spokój, Miała wrażenie, że przenika ją aura tego mężczyzny. - Cierpisz na krótkowzroczność? spytała rzeczowo. - Krótkowzroczność? - W jego głosie brzmiało zdumienie. - Jak ktoś, kto nie jest w stanie widzieć rzeczy wyraźnie, dopóki nie przytknie do nich nosa - wyjaśniła sucho. Hawk zerknął na jej twarz oddaloną od jego twarzy zaledwie o centyme try. W ukośnym, porannym świetle oczy dziewczyny miały barwę szmarag dów. - Przepraszam - powiedział. Nie napieram na ciebie za bardzo? - Nie bardziej niż ja na ciebie - odparła uszczypliwie Angel. - To dobrze - stwierdził matowym głosem Hawk. - Bo ja nie czuję się ani odrobinę ściśnięty. Angel wykonała nagły skręt i znacznie przyspieszyła. Gwałtowny ruch sprawił, że Hawk cofnął się, by utrzymać równowagę, Angel skierowała łódź w stronę urwistego brzegu majaczącego po wschodniej stronie prze smyku. Skalisty klif przybliżał się z zastraszającą szybkością. Hawk zerknął na sonar. Głębokość sześćdziesiąt metrów. Mrużąc oczy, oceniał odległość do skał. „Co najmniej trzysta metrów. Nie. Raczej dwieście". Do rozpadlin urwi ska przylgnęła wiecznie zielona roślinność, Drzewa na tle rozległej skały wyglądały jak chwasty. Angel zerknęła na Hawka. Niepokoił się. Komuś nieobeznanemu z Inside Passage wydawało się szaleństwem pędzić ku brzegowi z taką szybko ścią i ryzykować, że łódź wjedzie na ląd. Lecz Angel znała ten brzeg i to morze. Geologowie nazywają tę okolicę zatopionym wybrzeżem - wyjaśniła, podnosząc odruchowo głos, by przekrzyczeć warkot silników. - Z zatopionymi ludźmi? - spytał ironicznie Hawk. - Nie. W erze lodowcowej poziom wód był znacznie niższy. Po wyto pieniu się lodów morze zalało ląd. Ten brzeg przed nami opada pionowo na głębokość około stu metrów. Nie ma sposobu, by osiąść na lądzie, chyba że rąbnę łodzią o skały. - Jak w Norwegii - zauważył Hawk, obserwując brzeg spod zmrużo nych powiek. -44 -
- To samo powiedział jeden z moich klientów. Pochodził z Norwegii i twierdził, że tutejsze niby-fiordy wywołują w nim tęsknotę za domem. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że fiord to nic innego jak dolina zatopio na w słonej wodzie. Hawk, rozbawiony, zerknął na Angel. Nie zauważyła tego. Zmniejszyła szybkość i skręciła. Płynęli teraz równolegle do ściany urwiska, w odległo ści jakichś sześciu metrów. Potem wrzuciła luz, pozwalając silnikom cho dzić na jałowym biegu, sama zaś oceniała dryf wywołany siłą prądu i wiatru. Łódź oddalała się z wolna od brzegu. - Można polegać na tych silnikach? - spytała rzeczowo. - To znaczy? - Czy zapalają za pierwszym razem? •- Nie dałbym sobie uciąć ręki. Zresztą, nie dałbym jej sobie uciąć za nic. -Wzruszył ramionami. -Zapalająw dziewięćdziesięciu dziewięciu wy padkach na sto. - Wystarczy. Nie miałabym nic przeciwko chwili ciszy. Angel wyłączyła silniki, potem znów odpaliła. Ruszyły z miejsca. Zga siła je ponownie, powierzając łódź delikatnej sile wiatru i wody. Cisza spły nęła na nią niczym błogosławieństwo. Zamknęła bezwiednie oczy i uśmiech nęła się. Hawk ujrzał na jej twarzy wyraz zadowolenia. Kusiło go, by przesunąć najpierw koniuszkiem palca, a potem wargami po jej uśmiechniętych ustach, aie nie zrobił tego. Na początku łowów wystarczało mu, że ofiara umyka w określonym kierunku i z określoną szybkością. Nie oznaczało to wcale, że nie zamierzał od czasu do czasu zastąpić jej drogi tylko po to, by ujrzeć, jak zmysłowość pogłębia barwę jej oczu i łagodzi rysunek ust. Musiał jednak robić to ostrożnie, jakby mimochodem, by nie dawać powodów do zbyt sta nowczego odwrotu. Angel nie jest tak agresywna, jak większość zdobytych przez niego ko biet. Gra z nimi polegała na tym, by wykorzystać je i szybko się wycofać, obserwując ich narastającą frustrację, wywołaną jego odejściem. W przy padku Angel chodziło o to, by sama do niego przyszła. Tak czy owak, finał zawsze był jednakowy: przesyt a potem rozczarowanie, łzy i odlot. Hawk rozpościerał ciemne skrzydła i wzbijał się w górę, by znów zawisnąć na nie bie w oczekiwaniu następnych łowów. Pod wpływem tej myśli skrzywił usta w grymasie okrucieństwa. Był okrut ny zarówno dla siebie, jak i wobec tych wszystkich kobiet, które zdobywał, a potem porzucał. Czuł się już tym wszystkim zmęczony - i pogonią, i zdo byczą, najbardziej zaś niepokojem, jakiego doświadczał następnego ranka, gdy adrenalina przestawała działać. Lecz adrenalina była wszystkim. Na uczył się tego w wieku osiemnastu lat. Choć, prawdę mówiąc, nigdy nie za akceptował. Nie do końca. Nadzieja kazała mu stale wzbijać się w górę, wypatrywać, ścigać. Nadzieja podpowiadała, że w życiu istnieje coś więcej -45 -
niż zdrada, kłamstwa i pustka. Hawk nauczył się, jak darzyć nadzieję niena wiścią, ale nie nauczył się, jak ją zabić. Jeszcze nie.
8 awk? Hawk zamrugał, wracając nagle do rzeczywistości i pięknej aktorki, która obiecywała mu fascynujące łowy. Przez jakiś czas. - Tak? - spytał. - Jeśli zechcesz mnie przepuścić, zacznę składać sprzęt. Odsunął się, robiąc jej tyle miejsca, by mogła wstać, ale nie tyle,- by mogła swobodnie przejść. Angel zawahała się, po czym szybko przecisnęła się obok niego. Owiała go smuga jej zapachu i ciepła. Chłonął je z gorącym dreszczem rozkoszy. Lecz jego twarz niczego nie zdradzała. Był nieporuszony jak ska listy brzeg wyrastający z morza. Angel szybko składała wędki, wyjaśniając każdą swoją czynność. Wy brała wędziska o długości dwu i pół metra, giętkie, takie jakich używa się do łowienia na przynętę z much. Łódź kołysała się leniwie, dryfując prawie nie dostrzegalnie ku płyciźnie na krańcu maleńkiej zatoki. - Nawet nie będę tu próbowała łapać łososia na błystkę. - Dlaczego? - Bo go tu jeszcze nie ma. - Skąd wiesz? Angel nieznacznie się uśmiechnęła. - Bo nie ma tu Carlsona. To niesamowity człowiek. Jeśli w pobliżu znaj duje się łosoś, on o tym wie. Chyba dzięki swojemu pochodzeniu. Wywodzi się ze szczepu Tlingitów z Alaski. - Wygląda jak stary, siwowłosy szaman? - spytał Hawk z rozbawieniem. Angel śmiała się, nachylona nad przybornikiem, by wyciągnąć z niego spinning. Przymocowała go do wędziska, a potem zaczęła nawijać żyłkę. - Carlson nie jest stary - wyjaśniła. - Włosy ma czarne i gęste jak two je. Jest przystojny na zabój i twardy jak skała. Tak jak ty. Jej rzeczowy ton sprawił, że dopiero po dobrej chwili Hawk pojął, co naprawdę powiedziała. - Dzięki - odparł spokojnie, obserwując ją. Angel wyciągnęła z przegródki w pojemniku haczyk wyglądający na bar dzo ostry. Metal zalśnił okrutnym blaskiem. - Podziękuj swoim rodzicom, nie mnie - rzekła. - Ja nie miałam z tym nic wspólnego. -46-
Przez chwilę Hawk był zbity z tropu. Kobiety mówiły mu, że jest przy stojny. I to często. Ale miał już tego dosyć, podobnie jak wielu innych rze czy. Tymczasem ta spontaniczna ocena jego wyglądu sprawiła mu... przy jemność. Angel nie oczekiwała niczego w zamian. Ani czułego dotyku, ani słów. Jakby konstatowała, że on ma dziesięć palców, a to nic nadzwyczajne go - każdy człowiek ma ich tyle samo. Hawk doznał cichej radości. Angel na początku wycofała się z gry, teraz ją kontynuowała, ale tak subtelnie, że niemal to przeoczył. Nigdy przedtem jego ofiara nie poruszała się z takim wdziękiem, tak zaskakująco. Nie mylił się, pozwalając, by Angel sama ustaliła tempo pościgu. Zamierzał działać tak dalej, do chwili, gdy pożądanie weźmie górę nad cierpliwością drapież nika. A wtedy drapieżnik spadnie w dół, by położyć temu kres. - A gdybym powiedział, że jesteś piękna? spytał Hawk z niekłamaną ciekawością w głosie. - Powiedziałabym, że odznaczasz się dobrymi manierami, ale złym wzro kiem - odparła Angel. Mówiąc to, mocowała zaokrąglony haczyk do żyłki za pomocą spiżowej agrafki, która była już przytwierdzona do linki. - Mam doskonały wzrok-zauważył Hawk. - Widzisz więc, że czoło mam za wysokie, kości policzkowe zbyt wystające, włosy za gęste, ciało za chude, a skórę bladą. - Na próbę dotknęła haczyka palcem i uznała, że nie jest odpowiedni, niewystarczająco ostry. - Po stronie plusów nale ży zapisać, że moje oczy odznaczają się ładnym kolorem, a cała reszta jest w po rządku. Z moim umysłem też wszystko w porządku. Na ogół - dodała. Wyciągnęła z pudełka małą osełkę i zaczęła ostrzyć haczyk. Hawk przy glądał się, zaintrygowany zarówno jej słowami, jak i tą samooceną. „Wszyst ko, co o sobie powiedziała, to prawda - przyznał. - Nie jest klasyczną pięk nością. Jest fascynująca niczym obraz w kalejdoskopie: zmienia się w okamgnieniu, zawsze subtelna, umykająca, olśniewająca". Hawk był zdumiony. Angel chyba zdawała sobie sprawę, jak jest nie zwykła, a mimo to zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, że robi na męż czyznach wrażenie. - Jesteś zdumiewającą aktorką- mruknął, przekonany o trafności tego dwuznacznego komplementu. - Najlepszą, jaką spotkałem. Angel, zaskoczona, podniosła wzrok. Haczyk wyślizgnął jej się z ręki i przebił skórę kciuka. Szarpnęła się gwałtownie i skrzywiła na widok jasnej kropli krwi, pęczniejącej na palcu. - Co masz na myśli? - spytała. Hawk wyglądał na zadowolonego. - Właśnie to, Angel. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust, ssąc delikatnie zranione miejsce, - Przynajmniej twoja krew jest prawdziwa - mruknął i uwolnił jej dłoń, obdarzając ostatnią, ulotną jak muśnięcie pieszczotą języka. -47-
Hawk działał szybko, chwytał i uwalniał Angel, nim miała czas pojąć, co się dzieje. Lecz jej ciało rozumiało. Wciąż czuła miękki dotyk jego języ ka, napór i ciepło ust. Coś ściskało ją w gardle. Hawk wyjął wędkę z jej dło ni, jakby nic się nie stało. - Haczyk jest chyba dość ostry, nie sądzisz? -~ spytał cicho. - Tak™ odparła, odwracając wzrok. Weszła szybko do kokpitu i sprawdziła sonar. Zdążyli już przepłynąć obok urwiska. Teraz dno podnosiło się gwałtownie. Głębokość nie prze kraczała dwu i pół metra. Dziewczyna spojrzała szybko na ląd i obliczyła ich pozycję względem skalnej rafy położonej w niższej części niewielkiej zatoczki. Angel odruchowo ssała skaleczony palec. Kiedy uświadomiła sobie, że jej skóra smakuje Hawkiem, jej puls jakby się zawahał, a potem przyspieszył nierówno. Odetchnęła kilka razy dla uspokojenia i przywoła ła w wyobraźni niewzruszony obraz róży. Niegdyś był to jedyny sposobna przezwyciężeniu bólu, jaki towarzyszył nauce chodzenia, nauce życia na nowo. Popatrzyła ze zmarszczonym czołem na skaleczony palec. Aż do tej chwili nie uświadamiała sobie, że jej niezwykła róża ma barwę krwi, bar wę samego życia. Angel czekała, aż ta świadomość przeniknie ją tak, jak światło przenika jej szkła, barwiąc wszystko swoim dotknięciem. Kiedy wróciła na odsłoniętą rufę łodzi, oddychała już bez wysiłku. Napięcie znik nęło. -• Łowiłeś kiedyś dorsza? -• spytała Hawka spokojnie, wyjmując mu węd kę z rąk. - Nie. A to trudne? Dla ciebie? Wątpię. Jesteś bardzo szybki. •- Jeszcze jeden komplement? Zawrócisz mi w głowie. Angel spojrzała lodowato. - Jeszcze jeden fakt - stwierdziła dobitnie. - A tobie w głowie mógłby zawrócić tylko buldożer. Lewy kącik jego ust powędrował do góry. Angel zdążyła się już zorientować, że miało to oznaczać uśmiech. „Może on zawsze się tak uśmiecha" - pomyślała. Nie była to pokrzepiająca myśl. - Posługiwałeś się już spinningiem? - spytała, uciekając od intensyw nego spojrzenia brązowych oczu. Tak. Zdrowo mnie wychłostano za wzięcie go bez pozwolenia. Angel popatrzyła na wysokiego, mocno zbudowanego mężczyznę, sto jącego tuż obok. - Byłeś wtedy zapewne o wiele mniejszy - stwierdziła sucho. - W prze ciwnym razie trzeba by do tego zatrudnić cały gang. - Miałem sześć lat. Cienie przysłoniły mu wzrok. Angel zastanawiała się, jakie wspomnie nie wywołało tak nagły smutek i... gniew? Tak, to był gniew. Nie miała co do tego wątpliwości. Ona sama doświadczyła tych uczuć i wiedziała, jak -48-
gwałtownie mogą szarpać duszę. Pojęła, że dzieciństwo Hawka nie należało do najszczęśliwszych. Czy on w ogóle śmiał się jako chłopiec i czy zdarza mu się śmiać teraz, gdy jest mężczyzną? - Bez względu na to, jak długo będziesz łowił na moją żyłkę - odezwa ła się cicho - obiecuję, że cię nie zbiję. Spoczęło na niej spojrzenie ciemnych oczu, w których malowało się zdu mienie wywołane jej spokojnym głosem. Hawk przesunął koniuszkiem pal ca po grzbiecie jej nosa. - Rozsądnie z twojej strony - mruknął. - Na wypadek, gdybyś nie za uważyła, przypominam, że jestem od ciebie większy. O wiele większy. - I twardszy - dodała Angel, reagując błyskiem oczu na bliskość Haw ka. - O wiele twardszy. Jego oczy pociemniały, źrenice rozszerzyły się. Pokusa, by zakosztować różanej świeżości ust Angel, była nie do odparcia. Ale gdy już zdecydował się skorzystać z oferty, jaką nęciły go jej pełne wargi, ona odwróciła się od niego. Przez jakiś czas widział tylko jej plecy. Kiedy znów stanęła do niego twarzą, była spokojna jak kwiat otwierający się o poranku. Opanowanym, profesjonalnym głosem wyjaśniała teoretyczne i praktyczne zasady połowu dorsza. - Zaraz będziemy przepływać nad skalistą rafą znajdującą się na głębo kości mniej więcej dziesięciu metrów - powiedziała. - Szukamy czarnego dorsza albo innych dorszowatych, nieważne, nie jestem drobiazgowa. Kiedy byłam młodsza, polubiłam dorsza skalnego, bo tata nie pozwalał mi zatrzy mać żadnej ryby, której nie chciałabym zjeść. Wykonała obrót w stronę kokpitu, nachyliła się i rzuciła okiem na sonar. Potem wcisnęła w dłonie Hawka wędkę i nakazała, by stanął z boku łodzi. Większa część wędki wystawała poza reling, nad wodą. Kilka centyme trów poniżej rozkołysanego czubka tańczył i skakał obciążony ołowiem spławik, reagując na najdrobniejszy ruch ręki Hawka. Angel przesunęła wygię tą metalową zawleczkę, która chroniła linkę przed zsunięciem się z koło wrotka. - To jest kabłąk - wyjaśniła, wskazując wygięty metal. - Niech przynę ta opada, aż odbije się od dna. Wtedy wciągnij ze dwa metry żyłki. Hawk obserwował, jak żyłka rozwija się z kołowrotka zgrabnym, poły skliwym łukiem. W końcu haczyk dotknął dna. Kabłąk zaklekotał w ciszy, gdy Hawk zaczął zwijać linkę. Kiedy ocenił, że wciągnął dwa metry, odwró cił się do Angel i uniósł pytająco brwi. - Cała rzecz polega na tym, by dorsz myślał, że na dno opada ranny śledź - wyjaśniła. - To znaczy? - Poderwij mocno wędkę, a potem opuść, odczekaj kilka sekund i znów opuść. Jeśli gdzieś w pobliżu kręci się głodny dorsz, przypłynie na żer. A wte dy mamy obiad - powiedziała, oblizując delikatnie wargi. 4 - Bez kłamstw
-49-
Ciemne oczy śledziły koniuszek języka Angel, który pozostawił na jej wargach cieniutką warstewkę wilgoci. Sprytne - zauważył Hawk stłumionym głosem. - To, co wydaje się ofiarą, przyciąga i łapie drapieżnika. Angel przekrzywiła głowę. - Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób. - Uśmiechnęła się nieznacz nie, Ale może tak właśnie jest. Dorsz płaci za wszystkie darmowe obiady, jakie zjadł w swoim życiu. Hawk skrzywił kącik ust. A jeśli chodzi o ciebie? Kiedy ty płacisz? Angel spuściła rzęsy, by ukryć mroczne wspomnienia widoczne w jej oczach. - Już zapłaciłam - odparła. Hawk wahał się, czy spytać, co Angel ma na myśli. Ona jednak nie pod niosła wzroku. Wzruszył więc ramionami i uznał, że jej słowa to kolejny zgrabny unik ofiary. Ponownie skupił uwagę na wędce. Uniósł ją szybkim, płynnym ruchem silnego ramienia, potem znów poluzował, Angel przyglądała mu się, pełna uznania dla jego wprawy w obchodzeniu się z wędką i żyłką. Prócz siły odznaczał się także znakomitym refleksem. - Masz talent - stwierdziła w końcu. Ton jej głosu dowodził, że chodzi tylko o stwierdzenie faktu, nie o kom plement. Hawk zerknął na nią z ukosa. Nachylała się nad pudełkiem z przy borami, wybierając dla siebie zakończony ołowiem spławik. Nie upłynęła nawet chwila, a jej wędka była gotowa. Angel przerzuciła przynętę przez rufę. Zapadło milczenie, przerywane od czasu do czasu wysokim, wibrują cym dźwiękiem linki, raz napinanej, raz połuzowywanej. Nagle, bez uprze dzenia, wędka Hawka wygięła się, drgnęła i znów wygięła. - Masz go! -zawołała Angel, nawijając szybko żyłkę i odkładając swoją wędkę. -• Utrzymuj koniec nad wodą! Hawk popatrzył w milczeniu na wygięte wędzisko. To niemożliwe, by zdołał utrzymać je w górze. Angel, jakby czytając w jego myślach, przysu nęła się bliżej. - Wesprzyj łokcie na biodrach -- nakazała. Gdy tylko Hawk wykonał polecenie, uchwyt wędki przesunął się niemal równolegle do jego ciała, koniec zaś poszedł w górę. - Dobrze -powiedziała. - Trzymaj mocno. Ściągaj równo i powoli. Ten dorsz nigdzie nie odpłynie, chyba że wprost na naszą patelnię. - Jesteś pewna, że to dorsz? - spytał Hawk, unosząc pytająco, a może wyzywająco, czarną brew. - Tak - stwierdziła z przekonaniem. - Nie opiera się zbytnio. Patrząc na skaczący czubek wędki, Hawk poczuł moc ryby, jej witalną siłę, której drgania przenikały przez jego dłonie aż do mięśni ramion.
-50-
- Twierdzisz, że się nie opiera? - spytał sucho. - Nie. Poczekaj, aż złapiesz na tę małą wędkę łososia- powiedziała Angel głosem nabrzmiałym od wspomnień. - Wtedy zrozumiesz, jak to jest, gdy trzyma się w dłoniach jednocześnie wschodzące słońce i błyskawicę. Angel nie zauważyła ani jego szybkiego spojrzenia, ani zdziwienia na twarzy. Jej podniecenie i radość były tak czyste jak taniec słonecznego bla sku na spokojnej wodzie. Bez względu na to, co było w niej prawdą, a co nieprawdą, Hawk wiedział, że ta kobieta ponad wszystko uwielbia wędkar stwo. I zastanawiał się, czy w łóżku odznacza się podobną, wynikającąz pa sji autentycznością. Wędka w dłoniach Hawka podskoczyła i zadrżała. - Ciągnij do góry! Angel wychyliła się za reling, starając się dojrzeć schwytaną rybę. - Waży chyba z pięć kilo - stwierdził zaskoczony. Jakby na potwierdzenie tych słów naprężona wędka wygięła się na kształt odwróconej litery U. - Dorsz w sam raz dla ciebie ~ zaśmiała się Angeł. - Dostrzegł w prze locie łódź i rozpostarł płetwy, żeby trudniej ci było wyciągnąć go z wody. To już nie jest proste zwijanie żyłki, lecz jakbyś ciągnął cementowy blok, co? Hawk mruknął coś i dalej kręcił kołowrotkiem, aż pod powierzchnią wody pokazał się zaskakująco smukły kształt. Boczne płetwy były szeroko rozło żone. Angel przecisnęła się obok Hawka, by sięgnąć po podbierak, który leżał za drzwiami kokpitu. Potem wychyliła się za reling i zgrabnie wycią gnęła szarego dorsza z wody. - Podaj mi pałkę, dobrze? - poprosiła. Hawk zerknął na narzędzie, które przypominało z wyglądu krótką ręko jeść siekiery. Wyciągnął je z pokrowca. Angel uśmierciła rybę szybkim, po jedynczym ciosem. Grymas na jej twarzy dowodził, że za tym nie przepada. - Mogłaś wrzucić ją do pojemnika i poczekać, aż zdechnie zauważył. - Nie znoszę odgłosu, jaki wydaje rzucająca się ryba - wyznała. - Anioł o miękkim sercu? - spytał ironicznie. - Nie jestem bardziej okrutna, niż wymaga tego sytuacja. Wyciągnęła z kieszeni na biodrze ostro zakończone szczypce, uchwyci ła nimi dolną wargę dorsza i wyciągnęła go z siatki. - Zęby - stwierdziła rzeczowo. Paszcza dorsza wypełniona była ostrymi jak igły zębami. To był praw dziwy drapieżnik, Angel otworzyła pojemnik, wrzuciła do środka zdobycz i zamknęła wieko. Sprawdziła haczyk przy wędce Hawka, dotykaj ąc go ostroż nie koniuszkiem palca, i dała głową znak, by powrócił do łowienia. Zapanowało milczenie przerywane cichym pluskiem niewielkich fal ude rzających o burtę łodzi. Teraz Angel złapała rybę, kilogramowego czerwo nego dorsza skalnego, wyjątkowo brzydkiego. Kiedy Hawk sięgnął po pod bierak, potrząsnęła głową. -51-
- Nie - stwierdziła, nawijając gładko żyłkę. - Ten ma płetwy grzbieto we, które mogą rozedrzeć siatkę. Są poza tym trujące. Mogą zranić, wpraw dzie nie śmiertelnie, ale boleśnie. Znów wyciągnęła z kieszeni szczypce i, wychylona za reling, uniosła wysoko dorsza. Potrząsnęła nim mocno i uwolniła. Ryba odpłynęła leniwie w głąb zielonej ciemności, bardziej zdegustowana niż wystraszona. - Nie nadawała się do jedzenia? - spytał Hawk. - Są bardzo smaczne. Ale ta była trochę za mała. Dwa kęsy z każdego boku. - Więcej zachodu niż to warte. - Racja, jeśli nie jest się głodnym. Gdy Hawk odwrócił się, by dalej łowić, radio w kokpicie ożyło z trza skiem. - ...wzywaAngieLange. Słyszysz mnie? „Czarny Księżyc" wzywavAngie Lange. Słyszysz mnie? Odbiór. Angel poderwała się i dwoma susami pokonała odległość dzielącą ją od kokpitu. Zdjęła mikrofon ze stojaka, nacisnęła guzik i zaczęła szybko mó wić. Jej głos wibrował podnieceniem. - Carlson? Tu Angie. Gdzie jesteś? - Żegluję od dziesięciu dni po przesmyku. - Ach. - Jej rozczarowanie zdradzał nie tylko głos, ale i wyraz twarzy. -• Trudno cię złapać, Carlson. - Za tobą też trudno nadążyć. Chyba wyrosły ci z pleców te wielkie białe skrzydła. Angel uśmiechnęła się. - Derry od godziny próbuje skontaktować się z tobą przez radio - cią gnął Carlson. - Zorientowałem się, że chyba łowisz za jedną z tych małych wysepek, więc zaproponowałem, że sam się z tobą połączę. - Z Derrym wszystko w porządku, prawda? - spytała zaniepokojona. - Jak najbardziej. Wściekły niczym niedźwiedź na wiosnę, ale poza tym okej. Mam wiadomość dla pana Hawkinsa. To twój klient? - Tak. Nagle Angel uświadomiła sobie, że Hawk stoi oparty o framugę otwar tych drzwi kokpitu i słucha. - Derry powiedział, że dzwonił lord jakiśtam z kontrofertą. Angel skrzywiła się. Carlson dał wyraz swemu rozbawieniu, dobierając starannie słowa. - Biedna Angie - powiedział. - Zawsze dostajesz jakiegoś ważniaka, który napala się na wędkowanie, choć jest do niczego. ~ Nie tym razem. - Angel uśmiechnęła się do mężczyzny stojącego w drzwiach kokpitu. - Mam tu prawdziwego jastrzębia. Głęboki śmiech Carlsona zdawał się rozsadzać mały mikrofon. - Baw się dobrze, Angie, ale uważaj. Jastrzębie to najbardziej wredne ptaki.
- Martw się o siebie, Carlson. Słyszałam, że od Wysp Aleuckich nad ciąga sztorm. - Wiem. Dlatego wypłynąłem, nie czekając na ciebie. - Daj znać, jak będziesz wracał. - A czy nie robię tego zawsze? - Nastąpiła chwila ciszy. - Mogę się nie pojawić przed dwunastym. - W porządku - odparła Angel. Jej głos, zbyt zrównoważony, zbyt spokojny, przeczył nagłej bladości policzków. - Na pewno? - spytał Carlson. - Derry tu będzie. Nic mi się nie stanie. - Mówiła teraz miękko, ujaw niając skrywaną nutę wzruszenia. - Dzięki, Carlson. 1 to z całego serca. - Zachowaj dla mnie najczulsze uściski, anielskooka. Kokpit wypełnił się szumem radia. Angel poczuła się bardzo samotna. To imię, jakim ją nazwał, przywołało zbyt wiele wspomnień. Kochała Carlsona tak samo jak Derry'ego, lecz jego głos przypominał jej nieodmiennie o miłości, śmierci i stracie. Przypominał jej o Grancie. A jednak Angel potrzebowała Carlsona. Jego śmiech i wspól ne przeżycia tworzyły pomost między utraconą na zawsze przeszłością i nie jednokrotnie samotną teraźniejszością. - Domyślam się, że to ten szaman od łososi - rzekł Hawk zimno. Czuł irytację z powodu jej oczywistego wyrachowania: afiszowała się przed nim swoim adoratorem o głębokim głosie. - Szaman od łososi? Och! - Angel uśmiechnęła się nieznacznie. - Tak, to był Carlson. Słyszałeś wiadomość? Hawk skrzywił cynicznie usta. „Owszem, słyszałem. A gdybym przy padkiem nie słyszał, przekazałabyś mi ją tym swoim samotnym, tęsknym spojrzeniem - pomyślał. - N o cóż, w tych łowach nie zamierzam brać udziału. Jeśli chcesz wygrywać jednego mężczyznę przeciwko drugiemu, pozosta niesz sama w tej grze. Kiedy poluję, robię to w pojedynkę". Odsunął się od drzwi kokpitu i stanął plecami do Angel. - Zabierz mnie z powrotem do Eagle Head - powiedział szorstko. - Mu szę załatwić parę telefonów.
- 52 -
- 53 -
9 o ty była pierwsza spośród wielu przerw w rejsie wokół wyspy Vancouver i po wodach rzeki Campbell, spowodowana intere sami Hawka. Hawk latał trzykrotnie do Vancouver, gdzie spo tykał się z prawnikami i podpisywał różne papiery. Przebywa jąc w domu Ramseyów, bardzo często rozmawiał przez tele-
fon. Wciągu dziesięciu dni Angel zdołała wyciągnąć go na ryby zaledwie dwa razy. Ale i wtedy stracili przypływ z powodu jakichś ważnych telefo nów. Nie miało to większego znaczenia, gdyż ławica srebrnego łososia jesz cze nie nadpłynęła. Nawet zawodowi wędkarze nie mieli się czym pochwa lić. W końcu Angel zadowoliła się niespiesznym rejsem wokół skalistych cypli i maleńkich zatoczek, ucząc Hawka łapać łososia na błystkę. Uwa żała, że to najnudniejsza metoda. Sztywne wędziska używane do tego celu niwelowały energię i wibracje rybiego ciała. Taką cenę płaciło się jednak za spóźnianie się na porę przypływu, kiedy morze i księżyc wywabiały ło sosia na powierzchnię wody. Angel postanowiła, że nie stracą więcej przy pływów. Pośród wędkarskiej braci panowało bowiem przekonanie, że pierw sza tego lata prawdziwa ławica łososia pomyka cicho wzdłuż Inside Passage. Odłowy zaczęły się poprzedniego dnia przy północnym krańcu wodnego szlaku. Gdyby ryba płynęła taką samą trasą jak dawniej, to jeden z najbardziej przez Angel ulubionych odcinków wybrzeża stałby się na jakiś czas ostoją łososia w jego wędrówce na południe, ku licznym rzekom spływającym z gór. Dotarcie łodziądo Needle Bay zajęłoby prawie sześć godzin, ale Hawk w koń cu się zgodził zrobić sobie pięciodniową przerwę w rozmowach telefonicz nych. Dlategotteraz pracował ze zdwojoną energią. Z wyjątkiem pory posiłków, Angel rzadko go widywała w ciągu ostat nich trzech dni. Ona też była zajęta. Dostarczono jej wreszcie używany piec do szkła, zakupiony w Seattle. Razem z nim nadeszła niespodzianka - duża skrzynia wypełniona starannie opakowanymi kawałkami potłuczonego szkła przesyłka od właściciela galerii w Seattle. Na kartce przyklejonej do wieka napisano tylko: „Niewiarygodna okazja. Bankructwo fabryki szkła. Większe kawałki wysłane do pracowni w Seattle". Doręczyciele przenieśli wszystko do północnego skrzydła domu. Angel, której towarzyszyło rozbawione spojrzenie Derry'ego, zaatakowała skrzy nię łomem. Derry był rad, że może siedzieć sobie wygodnie w wyściełanym fotelu i patrzeć, jak Angel wyjmuje połyskliwe, ostre kawałki szkła. - Pewnie nie chcesz, żebym ja to zrobił? - spytał leniwie. Angel uśmiechnęła się do niego z drugiego końca pracowni i wróciła do pracy. - Połamałbyś każdy kawałek w tej skrzyni - stwierdziła. - I tak potłuczesz wszystko w drobny mak - zauważył rzeczowo. - Ale w moim szaleństwie jest metoda. W twoim tylko siła mięśni. Wieko skrzyni ustąpiło przy akompaniamencie głośnego skrzypienia gwoź dzi. Angel odłożyła łom i wciągnęła cienkie, lecz mocne rękawice zamszowe. Odłamki szkła miały krawędzie ostrzejsze niż brzytwa. - Ostrożnie - ostrzegł ją Derry. Angel posłała mu spojrzenie pełne politowania. Uśmiechnął się i wzru szył ramionami. Żadne z nich nie zauważyło wejścia Hawka, który stanął
54-
w drzwiach pracowni, zwabiony odgłosem gwoździ wyrywanych z zielone go drewna. - To niebezpieczny materiał - upierał się Derry, nie odrywając wzroku od szkła. - Tylko wtedy, gdy jest się nieostrożnym. - A kto bandażował ci rękę ostatnim razem, jak się skaleczyłaś? - Ja sama. Zabawiałeś się wtedy z przyjaciółmi w Vancouver. - Oszczerstwo! - Naga prawda. Angel odłożyła na bok kłąb pakuł i wydała okrzyk zadowolenia. - Jess wyszukał rni trochę odpadów! - zawołała radośnie. Gorączkowo, lecz ostrożnie, wybierała największe kawałki i umieszcza ła je w przegródkach na jednej ze ścian pracowni. Większość stanowiło spe cjalne szkło, cenione właśnie ze względu na skazy. Pojedyncza tafla odzna czała sic różnorodną fakturą, grubością i barwą. Skazy nadawały szklanym kompozycjom głębię, która nigdy nie przestała fascynować Angel. - Ten kawałek wygląda niesamowicie - zauważył Hawk. Angel odwróciła się, zaskoczona, i spojrzała na niego przez ramię, a po tem na fragment, który właśnie odkładała. Mienił się mnóstwem odcieni fio letu, od biadoliła po niemal czarny. Powierzchnię urozmaicały bezładne wiry, fale, bąble. Angel obróciła się zwinnie, oglądając szkło pod światło sączące się z okna wychodzącego na północ. Przezroczysty materiał od razu ożył światło rozlewało się i ślizgało, wydobywając każdy ton fioletu, jaki mogło zarejestrować oko, i ukazując niezliczone światłocienie i migotliwe blaski. - Jest wspaniały - przyznała Angel, opuszczając powoli rękę. - Jest skażony - zauważył Hawk. Tak jak życie. To najbardziej złożony element jego piękna. Hawk zamilkł, oczarowany nie tylko jej słowami, ale i kolorowym mi gotaniem szkła. Angel odwróciła się i wsunęła ostrożnie drogocenny ekspo nat do przegródki, w której spoczywały już inne fragmenty o fioletowym od cieniu. Hawk obserwował ją z uwagą, która wydobywała z jego zmrużonych oczu czysty blask brązowego kryształu. Angel nie zauważyła tego. Wpatry wała się w podłużny kształt o niezwykłej barwie, znajdujący się w skrzyni. - A to co? - zawołała, gorączkowo rozwijając papier. Razem ze szkłem wybrakowanym zapakowano kilka tafli szkła powle kanego. Dominującym kolorem był zadziwiająco przejrzysty, bogaty brąz kasztanowy. Pod cienką świetlistą powłoką widniała warstwa nieco inna. Gdy górną warstwę wytrawiło się kwasem, na spodniej pojawiał się odcień pogłębiający kolor i blask. - Promienie słońca na piórach jastrzębia - mruknęła Angel. „Albo jak złoto w głębi oczu Hawka". Lecz tego nie powiedziała już głoś no, gdyż czuła, że podchodzi do niej Hawk i z każdą sekundąjest bliżej. Prze płynęła przez nią fala niepokojącego ciepła, dreszcz emocji, nad którym nie -55-
panowała. Im dłużej przebywała z Hawkiem, tym bardziej ją pociągał. Nie wiedziała, czy i on czuje podobnie. Nie potrafiła odczytać jego milczenia. Hawk, zwabiony pięknem szkła i kobiety, stanął tak blisko Angel, że czuł powiew wywołany ruchem jej włosów, gdy odwróciła się, by na niego spojrzeć. - Podoba ci się? - spytała. Odsunęła się nieznacznie, pokazując przezroczyste, ciemnobrązowe szkło na tle północnego światła. Tafla zapłonęła jak cynamonowy klejnot. Angel popatrzyła krytycznym okiem i oświadczyła: - Bez skazy. Hawk spoglądał tylko na jej włosy, lśniące tym samym światłem, które dokonało transformacji szkła. Wciąż słyszał jej słowa o życiu, skazach i pięk nie. Uświadomił sobie, że owija delikatnie wokół palca kosmyk jej włosów i przysuwa do ust. Natychmiast się opanował. Był zły na siebie za ujawnie nie obsesji, jaką stała się dla niego ta kobieta. Zamierzał uwolnić od tego zauroczenia i siebie, i ją podczas ich pięciodniowej podróży. Odwrócił się gwałtownie od Angel i płonącego w jej włosach światła. - Muszę odbyć jeszcze kilka rozmów - stwierdził krótko. Angel patrzyła pociemniałymi oczami, jak odchodzi. Wyczuła lekkie mu śnięcie na swoich włosach, ciepło oddechu, bliskość jego ciała, a potem na gły odwrót. Zerknęła na Derry'ego i uśmiechnęła się kwaśno. - Zdaje się, że irytują twojego pana Hawkinsa-zauważyła lekko. -Przy nim nie powinnam nawet oddychać. Derry, który niczego nie widział zza szerokich pleców Hawka, wzruszył ramionami i dźwignął się na kulach. - Taki on już jest, Angie. Nie bierz tego osobiście. Ponadto ma na gło wie jakiś trudny interes. Jest zajęty jak diabli. - Mhm - mruknęła Angel. Derry podszedł do drzwi. - Lepiej wrócę do książek. Jak się zatniesz, wołaj. - Nie potknij się o wypieki pani Carey. Zostawiłam je w holu. - Hawk wsadził je do samochodu. Myślał, że zabieracie je ze sobą. Angel patrzyła w ślad za Derrym, aie jej myśli krążyły wokół Hawka. Po dziesięciu dniach znajomości ten mężczyzna stanowił dla niej taką samą za gadkę, jak na początku, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Przez większość czasu był chłodny i nieprzyjemny; przyprawiał ją o lekki niepokój swymi brązowymi oczami o intensywnym spojrzeniu, oczami, które śledziły bacz nie każdy jej ruch, każdy oddech. Dotykał ją jakby przypadkiem, bezosobo wo, gdy przebywali na jego łodzi albo w samochodzie. Było to zawsze deli katne muśnięcie koniuszkami paiców jej nadgarstka albo dłoni, a raz nawet policzka. Z początku Angel to peszyło. Cofała się, obserwując go spod oka. Ale on ani się nie narzucał, ani nie próbował dotknąć jej ponownie, w bardziej -56-
mtymny sposób. Po jakimś czasie doszła więc do wniosku, że te przelotne gesty, przenikliwe spojrzenia i brak uśmiechu na ustach to po prostu cechy jego skomplikowanej natury. Już się nie cofała, gdy ją dotykał. Brała go takim, jakim był. W ciągu wspólnie spędzonych godzin Hawk nigdy tak naprawdę nie przy parł jej do muru, nigdy nie powiedział ani nie zrobił nic niewłaściwego. Prze bywanie w jego obecności nie wymagało wysiłku, choć bywało, że niepoko ił swoją osobowością. Nie musieli przerywać długich chwil milczenia pogawędką - towarzyszył im nieustanny pomruk morza i wiatru. Raz, kiedy przebywali na wodzie przez kilka godzin, odprężenie wygładziło jego ostre rysy. Angel nie mogła wtedy oderwać od niego wzroku, zafascynowana tą niespodziewaną zmianą-jakby uczucie spokoju wymazało wierzchnią bar wę, ujawniając pod spodem cieplejszy odcień. Mimo to Angel czuła się czasem prześladowana przez niego. Kiedy pod nosiła wzroki dostrzegała, że Hawk jąobserwuje, jej serce przystawało, a po chwili uderzało szybszym rytmem. Miała wrażenie, że jego wzrok przenika ją na wskroś. Raz, kiedy dotknął opuszkami jej policzka, wydawało jej się, że chce coś powiedzieć. Z pewnością dostrzegł szybki rytm pulsu na jej szyi. Nic jednak nie powiedział, tylko patrzył na nią, a wtedy przepłynęła przez nią, niczym blask słońca przez szkło, fala tęsknoty. Przyłapała się na tym, że wstrzymuje oddech i wyczekuje z niepokojem chwili, gdy jego palce znów dotkną jej skóry. Potem stwierdziła, że go obserwuje i zastanawia się z dziw ną niecierpliwością, co mogłoby skłonić go do uśmiechu. Gdyż Hawk nigdy się nie uśmiechał. Nie zrobił tego ani razu. „Może to się zmieni, gdy złapie pierwszego łososia - myślała. - Może wtedy się uśmiechnie. Nikt nie jest w stanie oprzeć się roziskrzonemu pięknu ryby, uwodzicielskiej sile wibru jącej w wędzisku, tej chwili triumfu, gdy siatka niemal eksploduje srebrzy stą energią". Zadzwonił telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Nie zadzwonił po raz dru gi - Hawk podniósł słuchawkę, zanim zdążyła spojrzeć na aparat w swojej pracowni. Zerknęła na zegar ścienny. Dziewiąta trzydzieści. Trochę za późno na Londyn. Telefonował pewnie jeden ze wspólników w Stanach Zjednoczo nych. Później Hawk rozmawiał zazwyczaj z Tokio. Te długie konwersacje wy woływały w nim poirytowanie i niepokój, jakby tkwił w klatce i chciał zaata kować pierwszą rzecz, jaka mu się nawinie. Ale nie tego dnia. Dzisiaj wybierali się na ryby, nawet gdyby Angel musiała chwycić go za kołnierz i zaciągnąć siłą do łodzi. Najpierw jednak musiała zająć się swoimi obowiązkami. Popa trzyła na częściowo rozpakowane pudło. „Szkło może poczekać - pomyśla ła. - Pani Carey nie". Ściągnęła rękawice, chwyciła torebkę i niemal wybiegła z pokoju, by jak najszybciej uporać się ze wszystkim i znaleźć się wreszcie na wodzie. Przystanęła i zajrzała do pokoju Hawka. Tak jak się spodziewała, Hawk rozmawiał przez telefon. Głowa spoczy wała na zagłówku skórzanego fotela, rozsunięte nogi na pięknym chińskim 57-
Angel wsunęła się za kierownicę czarnego BMW i zerknęła na deskę rozdzielczą. Nie będzie problemów. Uruchomiła silnik i ruszyła pewnie, za dowolona, że wóz reaguje posłusznie. Tak jak powiedział Hawk, dawał się łatwo prowadzić. Żałowała, że jego właściciel nie jest choć w połowie taki uległy. Niestety. Angel była pewna jednego - Hawk nie zrobił właściwie żadnego kroku, który świadczyłby o jego niewątpliwym pożądaniu. Pozostało jej zatem przy jąć, że nie jest nią zainteresowany. Pomimo że był dla niej tak atrakcyjny, nie zamierzała za nim gonić. To nie w jej stylu. Żywiła ponadto głębokie prze konanie, że Hawk, choć nieraz ścigany, nigdy tak naprawdę nie dał się zła pać. A jeśli już, to nie dłużej niżna jedną lub dwie noce. Jej to nic wystarcza ło. Bez względu na to, jakie uczucia żywiła wobec zagadkowego Hawka, były one zbyt złożone, by zaspokoić je w ciągu kilku nocy.
dywanie. Twarz zdradzała napięcie i zmęczenie. Miał zamknięte oczy i słu chał w milczeniu. Angcl zapukała lekko we framugę drzwi. Hawk uniósł powieki. Oczy były niepokojąco przytomne, a ich spojrzenie równie inten sywne jak skupiony w soczewce blask słońca. - Możesz mówić - zwrócił się do Angel. - Ta jego przeklęta sekretarka zgubiła gdzieś ostatnią ofertę. Właśnie jej szukają. - Możesz dać mi na chwilę kluczyki od samochodu? Hawk wydawał się zaskoczony, ale sięgnął do kieszeni. Kiedy się poru szył, spodnie opięły dolną część jego ciała, ujawniając szczegóły męskiej anatomii. Angel zamknęła oczy, lecz było za późno. Obraz Hawka trwale odcisnął się pod powiekami. Rozległ się brzęk kluczy. - Dzięki - powiedziała stłumionym głosem. - Zastawiłeś mój samochód. Oddam ci kluczyki, jak tylko przestawię twoje BMW. - Nie rób sobie kłopotu. Weź je. - Słucham? - Angel ledwie słyszała jego słowa. Hawk, siedząc i rozmawiając cały ranek przez telefon, rozpiął koszulę. Widok jego obnażonego torsu, mocnego i opalonego, z trójkątem kręconych czarnych włosów, poruszył w Angcl kobietę i artystkę. Ledwie się powstrzy mała, by nie chwycić za szkicownik i utrwalić jego postać. Albo nachylić się i zanurzyć palce w szorstkim gąszczu włosów. - Weź mój samochód - powtórzył Hawk. - Nie będę go potrzebował. Błądził wzrokiem po jej twarzy, zatrzymując się na wilgotnych, lekko rozchylonych wargach. Poczuł gorąco, przez ciało przepływała fala oczeki wania. Angel była w jego zasięgu. Bez większego wysiłku mógł ją wciągnąć między rozchylone nogi, przycisnąć do bólu narastającego w lędźwiach, bólu, który odczuwał, ilekroć znajdował się w jej towarzystwie dłuższą chwilę. „Do diabła - przyznał gniewnie - podniecam się na samą myśl o jej mięk kich ustach i tych wystraszonych oczach. A co będzie, gdy poczuję jej pożą danie?". Kiedy ponownie się odezwał, twarz miał obojętną, a głos miękki: - Weź go, Angel. Łatwo się prowadzi. Nie, Jennings - rzucił w słuchaw kę innym tonem. - Nie miałem na myśli ciebie. - Uniósł kpiąco kącik ust. Z tobą nie bawiłbym się w takie czułości. Angel usłyszała w słuchawce wybuch śmiechu. Wzięła od Hawka klu cze i wybiegła z pokoju, zastanawiając się, czy zauważył jej spojrzenie. A jeśli tak, to co sobie pomyślał. Hawk przyciągał jąz siłą, z jaką brzeg morza przy ciąga fale. Chciała być z nim, dotykać go, rozmawiać z nim, cieszyć się jego błyskotliwą inteligencją, a nawet cierpkim humorem. Nie wiedziała jednak, czy i jego ciągnie do niej w podobny sposób. Nie było po temu powodów. Hawk nie odczuwał braku kobiet. To kobiety go pragnęły. I tyle. Ilekroć spa cerował ulicą albo wchodził do restauracji, one mu się przyglądały, zafascy nowane jego męskością, którą promieniował tak, jak barwne szkło promie niowało kolorami. A jednak Hawk nie odwzajemniał tych spojrzeń. Albo ich nie dostrzegał, albo go nie obchodziły.
ngel zaparkowała przed małym domkiem, który zbudowano przed czterdziestu laty. Inne domy na tej ulicy były młodsze. Zostały wzniesione już po śmierci pana Careya. Wdowa po nim musiała sprzedać niewielką farmę, by spłacić podatek spadkowy. Angel wyciągnęła z bagażnika dwie torby z jedzeniem i ostrożnie ruszy ła popękaną kamienistą ścieżką, która prowadziła do ganku. Rosnące po obu stronach róże, niegdyś piękne, już zaczynały rozrastać się bujnie. „Przytnę je następnym razem" - pomyślała. Ze skrzynki na listy obok dzwonka wysta wały koperty. Angel wcisnęła dzwonek łokciem, a potem, przyciskając torby z zakupami do ceglanej ściany, wyciągnęła ze skrzynki jej zawartość. - Pani Carey? - zawołała. - To ja, Angie. - Idę - dobiegł z wnętrza domu jakiś głos. Angel czekała niecierpliwie, ściskając w ramionach torby i listy. Po dłuż szej chwili drzwi prowadzące do małego domku otworzyły się. Na progu stanęła drobniutka, siwowłosa kobieta, która uśmiechnęła się do Angel i cof nęła o kilka kroków, by ją wpuścić do środka. Balkonik, na którym się wspie rała, skrzypiał cicho na kamiennej posadzce przedsionka. - Wejdź, Angie. Słowo daję, cudownie dziś wyglądasz. Śliczny kolor. - Dziękuję - odparła Angie z uśmiechem. Sweter o barwie morskiej zieleni harmonizował z kolorem oczu. Resztę stroju, bardzo funkcjonalnego, dopełniały spłowiałe czarne dżinsy i tenisówki oraz zmięty, czarny kapelusz z filcu, który miał chronić jej włosy i oczy przed słońcem. Zapomniała go jednak nałożyć -wystawał zawadiacko z tylnej kie szeni.
-58-
- 59 -
10
- Pani też dobrze wygląda - powiedziała Angel. - Jak się chodzi przy balkoniku? Pani Carey zacisnęła usta, opierając się na stalowej podporze w kształ cie litery U, która po zdjęciu gipsu umożliwiała jej chodzenie. Przypominała nieco klatkę, ale zapewniała większe bezpieczeństwo niż kule. Widać jed nak było, że pani Carey nie jest specjalnie zadowolona. - To przeklęte urządzenie jeszcze mnie nie zmogło - odparła z dumą i uporem. Angel uśmiechnęła się w duchu. Bardzo lubiła panią Carey. Starsza ko bieta dzielnie znosiła trudy życia i nie użalała się nad sobą, co budziło po dziw. - Idź przodem - powiedziała pani Carey. - Dogonię cię w kuchni. - Dzięki. Jestem dziś trochę spóźniona. Angel czym prędzej przeszła do kuchni i zaczęła wyciągać z torby rze czy kupione tego ranka. Spostrzegła przygotowany serwis, a także puszkę herbatników i domyśliła się, że pani Carey miała nadzieję spędzić z nią tro chę czasu przy filiżance herbaty. Zerknęła na zegar kuchenny, niezdecydo wana, po czym wzruszyła ramionami. Kilka minut nie miało większego zna czenia. Gdyby wyruszyli przed wpół do jedenastej, to udałoby im się zakotwiczyć w Needle Bay dobrze przed zmrokiem. Gumowe kółka balkonika pani Carey zaskrzypiały na kuchennym lino leum. - Resztę ja schowam, kochanie powiedziała. -Ty już dość się napra cowałaś. Angel popatrzyła na pozostałe rzeczy. Sama rozpakowałaby sprawunki o wiele szybciej, ale wiedziała, że dumna pani Carey nie lubi być od nikogo zależna. Wyłożyła czym prędzej na blat stołu kilka pakunków, które miały się znaleźć na niższych półkach. - Jeśli pani to pochowa, szybko się uwiniemy - nalegała Angel, wska zując na puszki z jedzeniem. Opróżniła drugą torbę, podczas gdy pani Carey chowała wiktuały w szafce. - Praca zespołowa - mruknęła Angel, zwijając triumfalnie puste opakowanie. -1 po robocie. - Masz czas na filiżankę herbaty? - spytała z wahaniem pani Carey. Nie chcę cię zatrzymywać, jeśli... - Wspaniały pomysł - przerwała jej łagodnie Angel. - Tak się dziś rano spieszyłam, że nie wypiłam w ogóle herbaty. Pani Carey podeszła wolno do stołu, potrząsając energicznie głową. - Nic nie jest ważniejsze od filiżanki herbaty, młoda damo. Angel zerknęła dyskretnie na zegar, Ale jej niecierpliwość przygasła, gdy siedząc i popijając słuchała pani Carey, która opowiadała jej o wnukach i praw nukach, o rajskich jabłkach, które miały łada moment zamienić się w konfitu ry, i ojagodach, które miały pojawić się nieco później. Angel podziękowała grzecznie za drugą filiżankę. Wstała i zaniosła naczynia do zlewu.
~ Zadzwonię do pani za kilka dni, żeby sprawdzić, czego pani brakuje powiedziała, opłukując i odkładając filiżankę na suszarkę. - Och, nie martw się. Nie jadam aż tak wiele. - Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała przed moim powrotem, proszę zadzwonić do pani Schmidt. - Angel nachyliła się i uściskała ostrożnie pa nią Carey. - Do zobaczenia za tydzień. - Nie chcę ci sprawiać kłopotu... - zaczęła starsza kobieta. - Żaden kłopot - powiedziała szczerze Angel. - I tak muszę zrobić za kupy dla siebie i Derry'ego. - Czuję się jak niezaradna idiotka. Angel uśmiechnęła się. - To tylko pech - odparła Angel, znów się nachylając i obejmując panią Carey. - Za parę tygodni sama będzie pani robiła zakupy. - Przeklęty kot. Zwierzak, o którego chodziło, zamiauczał akurat pod kuchennymi drzwia mi. Pani Carey poczłapała wolno, by wpuścić starego dachowca, utyskując przy tym na głupotę kocura, przez którego się potknęła i złamała sobie bio dro. Tłumiąc śmiech, Angel obserwowała starą przyjaciółkę. Wiedziała do skonale, że w przypadku pani Carey wszystko obracało się wokół jej parszy wego kota. Znów zerknęła na zegar kuchenny, a potem wymknęła się fronto wymi drzwiami. Przebiegła przez sklep spożywczy, kupując wszystko, o czym zapomniała tego ranka, gdy się spieszyła, by odebrać przesyłkę ze szkłem. Niespodzie wana paczka zakłóciła rytm starannie zaplanowanego dnia. Nie żałowała tego jednak. Szkło było wspaniałe. Tworzyła już w wyobraźni pierwsze szkice gór, morza i studium skrycie uśmiechającego się mężczyzny. Ze sklepu do domu było już niedaleko. Angel pędziła jednak na złama nie karku, chcąc jak najszybciej znaleźć się na wodzie. Choć razem z Hawkiem kilkakrotnie już wypróbowywali jego łódź, teraz mieli odbyć pierwszą prawdziwą wyprawę łowiecką. Do tej pory ich przejażdżki miały charakter wycieczek krajoznawczych. Tego dnia natomiast Angel była wreszcie goto wa pokazać Hawkowi, jak poluje się na srebrnego łososia. Wierzyła w głębi duszy, że Hawk ulegnie czarowi tej pięknej i potężnej ryby. I być może jej czarowi. Wyjęła z bagażnika trzy torby z zakupami i ruszyła czym prędzej do drzwi wejściowych. Obładowana pakunkami, wsparła się o framugę, szukając dło nią klamki. Drzwi otworzyły się nagle. Angel zachwiała się i rozpaczliwie łapała torby. Nim jednak zdążyła stracić zakupy albo równowagę, na jej ra mionach zacisnęły się mocne dłonie, podtrzymując ją, dopóki znów nie sta nęła pewnie na nogach. Zanim jeszcze podniosła wzrok, wiedziała, że to Hawk. Nawet gdyby nie rozpoznała go po silnych rękach, to bez wątpienia po czystym, męskim zapachu.
- 60 -
61-
„Czy smakuje choć w połowie tak wspaniale, jak pachnie?" - pytała sie bie w myślach. Niepokoiła ją własna ciekawość. Od śmierci Granta nie chciała dotykać mężczyzn ani być przez nich dotykana. W każdym razie nie tak, by odczuwać wszechogarniające pragnienie i żar pozbawiający tchu. Tymcza sem Hawk przenikał przez mur jej lęków i przez bariery obronne równie łatwo, jak słońce przenikało przez szkło. A jednak wyglądało na to, że on o tym nie wie albo że w ogóle o to nie dba. - Ja... dziękuję - wykrztusiła Angel. Głos miała napięty, w głowie zamęt. - Nie przydasz mi się w gipsie- zauważył, uwalniając jązobjęć. Chociaż słowa Hawka brzmiały obojętnie, niema] szorstko, jego palce zsunęły się po jej dłoni aż do polaki ero wanych paznokci, zanim jąpuścił. Angel znów zaparło dech w piersiach. Była jak uwięziona między zewnętrz ną obojętnością Hawka, a jego wyczuwanym gdzieś w głębi duszy głodem, podobnym do jej głodu, oraz tęsknotą za ciepłem i pięknem, które kobieta i mężczyzna mogą dać sobie nawzajem. Doświadczała tego dręczącego uczucia z Grantem, słodkich chwil namiętności, zanim on się nie powstrzy mał, nie chcąc jej tknąć przed ślubem. Ale Grant umarł, zanim zdążyli się pobrać. Angel z trudem wróciła do rzeczywistości. Hawk odebrał od niej torby z zakupami. Poszła za nim do kuchni, podziwiając spokój i siłę jego ruchów. - Gdzie Derry? - spytała, kiedy Hawk położył zakupy na szafce i za czął je rozpakowywać. - Uczy się. - Chemii organicznej? Hawk wzruszył ramionami. - Zauważyłem tylko jakąś formułę. Była długajak moja noga. - A więc chemia organiczna - potwierdziła Angel i zaczęła odkładać rzeczy, w miarę jak Hawk wyjmował je z toreb. - Ten kurs pozwala wyłowić odpowiednich kandydatów na lekarzy - zauważyła. - Derry jest inteligentny i zdyscyplinowany. Jeśli naprawdę chce zostać lekarzem, to nim będzie. „Tylko wtedy, gdy kupisz Eagle Head" - pomyślała Angel. Ale zacho wała te słowa dla siebie. Spojrzała na zegar kuchenny. Czy zdążą na wie czorny przypływ w Indian Head, tuż przy Needle Bay? Choć wspinała się na palce, nie widziała tarczy zza szerokich ramion Hawka. Chwyciła go więc bez namysłu za nadgarstek i zerknęła na jego zegarek. - Stracimy przypływ, jeśli się nie pospieszymy - powiedziała. Hawk się nie odezwał. Angel podniosła wzrok, by się przekonać, czy zrozumiał. Jego przenikliwe, ciemne oczy obserwowały ją z niezwykłą intensywnością. I wtedy poczuła, jak jąprzenika żar i rozlewa się falami. Zakręciło jej się w głowie. Serce biło urywanym rytmem. Oddech zamie rał. Była świadoma, że ociera się piersią o jego ramię, że sutka twardnieje jej
aż do bólu. Oczy jej pociemniały, źrenice rozszerzyły się, niemal przysłania jąc niebieskozielone tęczówki. Angel była zbyt niedoświadczona, by rozpoznać oznaki nagłego, namięt nego pożądania. Hawk przeciwnie. Jego zmysły były rozbudzone i chłonęły jej bezwiedne sygnały. Chciał pochwycić ją w swe dłonie, całą, i zakończyć to, czego początkiem stało się dotknięcie nadgarstka. Lecz w każdej chwili mógł pojawić się Derry. Albo też Angel mogła przypomnieć sobie w mgnie niu oka, gdzie jest, i wycofać się. Hawk czekał już tak długo na odpowiednią okazję, na ostatni decydujący zwrot, na dziki okrzyk, na schwytanie ofiary, że mógł poczekać jeszcze trochę - aż Angel wyjdzie na otwartą przestrzeń, pozbawiona maski niewinności i szansy ucieczki. Odwrócił się powoli w stro nę szafki. Jego ramię otarło się o jej pierś. Angel oddycha szybko, urywanie, Patrzyła przez chwilę na Hawka, za stanawiając się, czy czuł choćby cząstkę tego co ona. Jego śniada twarz po została jednak nieporuszona. Chyba nie zauważył reakcji Angel na swoją bliskość. Niczym też nie zdradził własnej reakcji. Powinna więc doznać ulgi, ale tak nie było. Poczuła się tylko zagubiona, samotna, niemal przestraszona. Smutek i pożądanie wywołały w niej ból. „Czy Hawk tak bardzo nawykł do samotności, że nie jest już zdolny do jakiejkol wiek reakcji? - zadała sobie pytanie. - A może przeżyłam śmierć Granta tyl ko po to, by stwierdzić, że pragnę mężczyzny, który ani mnie nie potrzebuje, ani nie chce?". Stała bez ruchu, pochłonięta bez reszty myślami kłębiącymi się w jej głowie. Nie dostrzegała nawet Hawka. Uzmysłowiła sobie w koń cu, że to nie perspektywa połowów ożywiała ją tego ranka, lecz świado mość, że będzie miała Hawka wyłącznie dla siebie. Bez Derry'ego. Bez tele fonów z Nowego Jorku, Teksasu i Tokio, które opóźniały ich wodne wyprawy. Nic, tylko Hawk, Angel i niespokojne, pełne wysepek morze. Pięć dni, a może więcej, samotności we dwoje. Wszystko mogło się przez ten czas wydarzyć. Nawet miłość. Ta myśl ją poruszyła, ale zaraz Angel zaakceptowała ją tak samo, jak zaakceptowała wypadek samochodowy, który odmienił jej życie. „Ucieczka od prawdy ni czego nie daje, nie wpływa na rzeczywistość - napominała sama siebie. Ucieczka tylko osłabia. A ja będę musiała być przy Hawku bardzo silna". W milczeniu, stojąc od niego na wyciągnięcie ramienia, przyznała sama przed sobą, że gdyby spędzała z tym mężczyzną znacznie więcej czasu, to być może zaczęłoby jej na nim zależeć. Pociągały ją mroczne zakamarki jego umysłu, inteligencja i siła, sporadyczne przebfyski delikatności, ukryte pod maską szorstkości. Hawk przypominał witraż w ciemną noc - był pełen tajemnic i barw. Tak dużo mroku, tak mało życia. A jednak, wraz z pojawieniem się słonecznego blasku, piękno zaklęte w szkle nagle ożywało, a ciemność ustępowała przed jasnością kolorów. Angel nie wiedziała, czy jest dostatecznie silna, by stać się dla Hawka takim słońcem. Wiedziała tylko, że musi spróbować.
-62-
63-
11 ngel popatrzyła na zegar umieszczony na desce rozdzielczej i zaklęła pod nosem. Jakby wszystko sprzysięgło się przeciw ko nim. Była piąta po południu, a oni dopiero minęli rzekę Campbell. Przez chwilę Angel zastanawiała się, czy nie zwol nić i nie zarzucić wędki niedaleko tratw spławnych, czekają cych na holownik, który pociągnąłby je do Vancouver Bay. Wiadomo, że pod klocami drewna gromadzą się ławice dorodnych łososi. - Coś nie tak? - spytał Hawk, natężając głos, by przekrzyczeć warkot silników. Przebiegł szybko wzrokiem po wskaźnikach, nie dostrzegł jednak nicze go, co usprawiedliwiałoby nagłą troskę Angel. - Kusi mnie, żeby zarzucić tu wędkę - odparła niezadowolona. - Nie mam nic przeciwko temu. - Do licha, miałam ochotę na połów w okolicy Indian Head. Hawk skrzywił się lekko. - Przykro mi. Nie przewidziałem, że szanowny pan Yokagamo będzie akurat cierpiał na bezsenność i do mnie zadzwoni. Spławiłem go tak szybko, jak tylko mogłem, żeby go nie obrazić. - A wtedy zadzwonili z Londynu. - Z Paryża, ściślej mówiąc. Londyn był następny. - A potem znów z Tokio. Angel potrząsnęła głową. Nie bardzo rozumiała, jak można w taki spo sób prowadzić interesy- patrząc bezustannie na globus i jednocześnie na zegar wskazujący aktualną godzinę w różnych strefach czasowych. Jednak Hawkowi przychodziło to bez trudu. Dzięki swej przenikliwej inteligencji oceniał błyskawicznie każdą możliwość i z chwilą podniesienia słuchawki miał gotowe argumenty. Jego koncentracja, pamięć i cierpliwość wydawały się wręcz fenomenalne. Byłby znakomitym wędkarzem, gdyby udało j ej się kiedykolwiek zatrzymać go na wodzie dostatecznie długo, by nauczyć go czegokolwiek. Jak na razie czekała ich przed zapadnięciem zmroku tylko krótka wyprawa wzdłuż wybrzeża. - No cóż, skoro i tak jesteśmy spóźnieni, możemy równie dobrze zatrzymać się w Brown's Bay - odezwała się Angel. - Napełnimy zbior niki, posłuchamy plotek wędkarskich, a potem skierujemy się na noc do Deepwater Bay. Może przy odrobinie szczęścia uda nam się zasadzić na łososia. - Mówisz to bez przekonania. - Jest za wcześnie na łososia w tamtym rejonie, ale gdzieś trzeba zarzu cić wędki - wzruszyła wymownie ramionami. - Bo w przeciwnym razie zwariujesz. -64-
- Niewykluczone. - Spojrzała na niego z ukosa. - Nie myślałeś przy padkiem, by złożyć śluby milczenia przez kilka dni? - Masz dość moich rozmów telefonicznych? - Jakbyś zgadł. - Miałem zamiar taktownie cię o tym poinformować. - O czym? - Że jutro wieczorem muszę zadzwonić do Tokio. Hawk dostrzegł na twarzy Angel cień rozczarowania i irytacji. - Nie musimy wracać do Campbell River - dodał pospiesznie. - Mogę połączyć się przez radio. - Będziesz miał coś przeciwko temu, jak sobie w tym czasie powędkuję? - spytała sucho Angel, zmęczona jego nieustannymi interesami. - Nie zawsze jest aż tak źle. - Znów skrzywił nieznacznie usta. - Cza sem bywa jeszcze gorzej. Angel potrząsnęła bezradnie głową. - Przez większość czasu jest lepiej - pospieszył z wyjaśnieniem Hawk. Nie bardzo wiedział, czy chodzi jej o brak jego towarzystwa czy o straconą szansę połowów. - Interes, nad którym teraz pracuję, jest dość skompliko wany. Jutrzejszy telefon to ostatnia poważniej sza sprawa w perspektywie kilku najbliższych tygodni. Angel mruknęła coś pod nosem. Słyszała to już przedtem. Dokładniej mówiąc - dzień wcześniej. Zmniejszyła odruchowo szybkość, skręcając w Brown's Bay. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała, była czarna, długa łódź. Zaci snęła dłoń na dźwigni gazu. - Carlson! ~- zawołała uradowana. Hawk przyglądał jej się bacznie, gdy wprowadzała łódź do zatoczki przy pompach paliwowych. Gdzieś w głębi duszy poczuł gniew na widok błysku szczerego zadowolenia, który przysłonił na chwilę lęk i smutek malujący się bezustannie w oczach Angel. Odwrócił od niej wzrok i powiódł mrocznym spojrzeniem po przystani, aż wreszcie dostrzegł poobijaną łódź zacumowa ną naprzeciwko jachtów. Na burcie widniała nazwa „Czarny Księżyc". Kil ku mężczyzn wyciągało z ładowni ryby i układało je na taczkach przetacza nych w głąb doku, gdzie znajdowała się waga. Po zważeniu ładunek pakowano do ciężarówki chłodni, która wiozła go na targ. Angel szybko wyłączyła silniki i opuściła kokpit. Szef stacji obwiązał linę przy dziobie. Zostawiwszy Hawka na pokładzie, Angel zeskoczyła na pomost i odwiązała cumę rufową. - Do pełna, Don! - krzyknęła i pobiegła w stronę „Czarnego Księży ca", wołając raz za razem Carlsona. Hawk zeskoczył lekko na deski pomostu i ruszył w ślad za nią zamaszy stym krokiem. Był już w połowie drogi, kiedy zobaczył bardzo wysokiego mężczyznę, który zszedł właśnie z pokładu łodzi i czekał na Angel z szero ko rozłożonymi ramionami. Dziewczyna wpadła w objęcia Carlsona, który 5 - Bez kłamstw
-
65 —
uniósł ją w górę i okręcił wkoło, jakby była listkiem na wietrze. Śmiała się, wtulona w jego ramiona, a świat wirował kolorowo. - Jak się masz? Dobrze się płynęło? Kiedy wracasz? Och, Carlson, wy glądasz fantastycznie! - mówiła bez tchu, a pytania płynęły z jej ust nieprze rwanym potokiem. - Sztorm był groźny? Poznałeś kogoś miłego? Śmiech Carlsona był równie potężny jak on sam. - Zwolnij trochę, Angie. Z całej siły objęła masywny kark Carlsona ramionami i ukryła twarz w szorstkim, surowym materiale jego koszuli. Pachniał morzem, łososiami i potem. Melanż tych woni sprawił, że powróciła fala wspomnień. Angel, drżąc, przywarła do Carlsona. Wreszcie burza w jej sercu ucichła. Olbrzym postawił ją łagodnie na deskach pomostu, nie przestając tulić do piersi. Rozumiał, że jego widok przywodzi jej na myśl Granta Ramseya. Martwy Grant stał między nimi tak samo jak żywy. Carlson akceptował to, podobnie jak akceptował nieudane połowy i gwałtowne sztormy. Nie można mieć wszystkiego. Choćby na przykład Angel. - A co u ciebie, Angie? - spytał. Pociągnął ją łagodnie za włosy, przypominając sobie czasy, gdy jej pięk ne oczy miały w sobie więcej radości poranka niż milczących cieni nocy. - Jak twoje witraże? - zainteresował się. - Wernisaż w Vancouver był całkiem udany. - No cóż, to ty jesteś udana. Angel uśmiechnęła się do jasnoniebieskich oczu Carlsona. - Mam w głowie tyle nowych projektów, które chciałabym zrealizować powiedziała. - Jeden z nich to „Czarny Księżyc", morze, a w nim łosoś ni czym cicha, srebrna błyskawica. I co ty na to? ~ Byłbym zachwycony, ale nie stać mnie na obraz. Połowy w tym roku były marne. Angel wyglądała na oburzoną. - To byłby prezent! - Twój uśmiech wystarczy mi za wszystkie prezenty - powiedział cicho Carlson i spojrzał ponad głową Angel w lodowate, brązowe oczy stojącego za nią mężczyzny. - A ty zapewne jesteś Hawk? Hawk przytaknął. - Jestem Carlson - przedstawił się Indianin. Hawk ujął wyciągniętą rękę. Jakby mierząc siły, obaj mężczyźni wymie nili mocny uścisk, na tyle jednak krótki, że nie zmiażdżyli sobie dłoni. - Brały? - spytał Carlson. - No... - zaczaj Hawk. - Nie pytaj - wtrąciła się Angel. - Będę musiała odciąć Hawka od tele fonu, jeśli mamy złapać w tym sezonie choć jednego łososia. Carlson uśmiechnął się. Białe zęby na tle ciemnej twarzy układały się w kształt półksiężyca.
- Niewiele jak na razie straciliście - zauważył. - To dopiero forpoczta ławicy. Zajrzał w twarz Angel i jego uśmiech przygasł. Spostrzegł bowiem bli zny i cienie przeszłości. - Cieszę się, że mnie znalazłaś - powiedział. - Jutro rano znów wypły wam. Derry mówił, że nie będzie cię przez pięć dni. Dziś wieczór zostanie sam? Angel przytaknęła z wolna. - Przez jakiś czas. Powiedział, że nie robi mu to różnicy. Miał zamiar spotkać się później z przyjaciółmi i grać w karty aż do oporu. Hawk dostrzegł za jej słowami cień uczucia. Irytowało go to, podobnie jak widok Angel w mocnych ramionach Carlsona. - - Dziś jest dwunasty, prawda? - spytał. Carlson przytaknął. - To jakaś szczególna data? - spytał Hawk. Głos miał ironiczny, oczy spoglądały przenikliwie. - Już drugi raz o niej słyszę. Oczy Carlsona zmieniły barwę, stały się nieprzeniknione jak czarne ska ły otaczające zatokę. Indianin dawał do zrozumienia, że Hawk wkroczył na teren zakazany. Hawk stał nieporuszony, czekając na odpowiedź. Walczył już z dużymi ludźmi. I był już zmęczony widokiem Angel w tych szerokich ramionach. Angel zignorowała go, zwracając się tylko na Carlsona. - Z rybą nie jest chyba tak źle, skoro chcesz zaraz wypłynąć - zauważyła. - Nieźle. Odłożyłem jednego wesołka do uwędzenia. Dla ciebie i Derry'ego. - Co to jest wesołek? - zainteresował się Hawk. - A może to znów te mat tabu? Carlson posłał mu po raz drugi nieprzychylne spojrzenie. Hawk nawet nie drgnął. Carlson uzmysłowił sobie z niechęcią, że Hawka nie da się za straszyć byle czym, że przydałaby się większa awantura, choć i ona nie mu siała zrobić na przeciwniku wrażenia. W innych okolicznościach z wielką chęcią przeegzaminowałby Hawka. Ale nie dziś, gdy Angel borykała się ze wspomnieniami. Podejrzewał, że Hawk jest zainteresowany kobietą, która tak ufnie tuliła mu się do piersi. Pod wpływem tej myśli jego usta wykrzywił uśmiech daleki od serdeczności, ale nie okrutny. - Wesołek to łosoś ważący ponad piętnaście kilogramów - odparł głę bokim głosem, który przypominał dudnienie górskiego potoku. -- Człowiek uśmiecha się wesoło, jak wyciągnie takiego z wody. Hawk niemal bezwiednie skrzywił kącik ust. - Rozumiem. - Zrozumiesz, jak go złapiesz - stwierdził Carlson. - A tak w ogóle: uśmiechasz się czasami? - Właśnie to robię.
-66-
67-
Carlson wybuchnął śmiechem. - Wybierz się ze mną na ryby, Hawk - zaproponował. - Przed końcem rejsu staniemy się przyjaciółmi... albo jeden z nas będzie martwy. Przez chwilę Hawk tylko patrzył na potężnie zbudowanego mężczyznę, który z niezachwianą pewnością siebie stał na deskach pomostu. Potem wy ciągnął rękę, czując wbrew sobie sympatię do dużego Indianina, - Trzymam cię za słowo, Carlson - powiedział. Carlson przyjął ofiarowaną dłoń. Zanim ją puścił, rzekł spokojnie: - Jeszcze jedno, Hawk. Jeśli tkniesz Angie, potnę cię na kawałeczki i użyję w charakterze przynęty. - Carlson!... - zawołała Angel, rozgniewana i poruszona. Hawk zachował kamienny spokój. - A jeśli sama tego zechce? Carlson przeniósł spojrzenie z zarumienionej twarzy Angel na przeraża jąco obojętne oblicze Hawka. - Wtedy powiem, że jesteś największym szczęściarzem na świecie. Odwrócił się i pocałował Angel w czoło. - Don daje ci znak, żebyście za brali z drogi tę waszą śmieszną łódź. Do zobaczenia za parę dni, Angie. Może do tej pory minie ci złość - dorzucił z uśmiechem. Angel potrząsnęła bezradnie głową i wspięła się na palce, by pocałować pokryty czarną szczeciną policzek Carlsona. - Nie umiem się na ciebie gniewać - przyznała. Potem dodała pospiesz nie: - Choć powinnam, jak Boga kocham. Nie chcesz przeprosić Hawka? Czarne oczy Carlsona zajaśniały od tłumionego śmiechu, kiedy spoglą dał ponad jej głową na drugiego mężczyznę. - Mógłbym, ale nie zamierzam. Rozumiesz, Hawk, prawda? - Doskonale. Skrzywione ironicznie usta Hawka dowodziły, że naprawdę zrozumiał. Angel ruszyła pomostem ku wodzie, ponaglona przyjacielskim klapsem wielkiej dłoni Indianina. Zerkała z ukosa na Hawka, wciąż zakłopotana ostrze żeniem, jakie padło z ust Carlsona. Jednak wyraz twarzy Hawka wskazywał, że jest bardziej rozbawiony niż zły. W końcu nie dał niczym do zrozumienia, że jej pragnie. W każdym razie nie wprost. I nie tak, jak ona by chciała.
12 ngel wyprowadziła łódź z Brown's Bay i ruszyła przez kanał, by przedostać się do Deepwater Bay. Z uwagą obserwowała ocean. Była sobota; na wodzie roiło się od małych łodzi. - Trzymaj się - powiedziała do Hawka, dostrzegając przed sobą szklaną taflę wody. -68-
Ta zwodniczo gładka powierzchnia skrywała silne zawirowania prądów. Niekiedy były to gejzery wytryskujące z głębin, gdzie na ocean napierały niewidoczne skały, aż w końcu woda wystrzeliwała w górę potężnym słu pem; czasem zaś wiry powstające podczas prądów pływowych, zdolne na wet przewracać i wciągać mniejsze łodzie, jeśli przy sterach stał akurat ktoś niedo świ adczony. Ster szarpnął nagle w dłoniach Angel. Trzymała go mocno, przygotowana na taką sytuację. Rufą łodzi zarzuciło jak tyłem samochodu na oblodzonej nawierzchni. Angel, kontrolując ruch łodzi, wykonała manewr wyprowadza jący z wodnego poślizgu. W ciągu paru sekund opuścili niebezpieczny rejon. Czując na sobie wzrok Hawka, odwróciła się i uśmiechnęła. - Nieźle, co? - spytała. Hawk nagrodził jej uśmiech uniesieniem brwi. - Paskudny rejon - stwierdził. - To pestka. Ale czasem bywa naprawdę groźnie. - Sztormy? Angel wzruszyła ramionami. - Sztormy są niebezpieczne o każdej porze roku. Tak jak zjawiska pły wowe, jeśli nie wiesz, czego się po nich spodziewać. Inside Passage nie jest dla amatorów. Spytaj tamtych. Wskazała nadpływający holownik i barki. Holownik posuwał się mo zolnie na północ wzdłuż zwężającego się kanału. Gruby, pleciony kabel sta lowy, który łączył go z ciężko wyładowaną barką, był napięty i aż trzeszczał pod obciążeniem. Pomimo wysiłku mocnych silników, holownik płynął z prędkością zaledwie jednego węzła. - Spóźnił się na przypływ - zauważyła Angel lakonicznie. - Co się z nim stanie? - Spędzi tak kilka następnych godzin, płynąc pełną mocą donikąd. Po tem prąd pławny skończy się, a on wystrzeli jak korek z butelki. Ale na razie jest uziemiony. Musi się narobić jak diabli, żeby nie zostać w tyle i utrzymy wać hol w pozycji naprężonej. - Czyżby przemawiało przez ciebie doświadczenie? - spytał Hawk. Wcale nie byłby zdziwiony, gdyby się okazało, że Angel obsługiwała kiedyś jeden z licznych w tym rejonie holowników. Czuła się na wodzie jak u siebie w domu. Wyraźnie jednak nie chciała o tym mówić, gdyż pominęła jego pytanie. - Pracowałaś na holownikach? - dopytywał. Milczenie przeciągało się, Angel zaś zmagała się ze wspomnieniami, które napływały jak krew. Tamtego lata, gdy zakochała się, Grant pilotował holownik pływający po wodach Inside Passage. Jeszcze teraz przenikliwe dudnienie silników dieslowskich, pracujących na pełnych obrotach, odziera ło Angel z kojącej osłony czasu. Wspomnienia sprawiły, że czuła się bez bronna i obolała. -69-
- Pływałam na holownikach - odparła. Głos miała beznamiętny, oczy pociemniałe. - Z mężczyzną. Nie odpowiedziała. To nie było pytanie. - Czy nie tak, Angel? Z mężczyzną? Upór Hawka zaskoczył ją. Odwróciła się. Stał bardzo blisko. - Tak - przyznała. - Z tym szamanem od łososi? - Nie. Zbielały jej kostki palców, gdy zacisnęła je na kole steru. Nie zauważyła tego jednak, przykuta spojrzeniem mrocznych oczu Hawka. - Kto to był? - spytał od niechcenia, mierząc ją wzrokiem drapieżni ka. - Może załatwiłabyś mi przejażdżkę. - TobyłbratDerry'ego. Angel dostrzegła cień zaskoczenia na twarzy Hawka. Wiedziała, co te raz nastąpi. Odwróciła się i zaczęła przywoływać obraz róży o poranku, jej czystą barwę, jasność, spokój i delikatność, której nie zmoże najsroższa zima. Hawk przyglądał się Angel z uwagą. Jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Jeśli przez chwilę nawiedził ją jakiś duch, zdążyła już go odegnać. - Derry nigdy nie wspominał o bracie - powiedział. - Grant Ramsey nie żyje. Hawk milczał przez chwilę, szukając na jej twarzy śladów uczucia skry wanego, jak mu się zdawało, głęboko. - Od kiedy? - Od dawna - odparła głosem znużonym, lecz spokojnym. - Musiał być znacznie starszy od Derry'ego. - Tak. Angel znów skupiła uwagę na morzu. Nad zmarszczonymi wodami Deepwater Bay krążyła chmura ptaków. Mewy zataczały koła i krzyczały jak du sze potępionych; powietrze wypełniały setki zawodzących głosów. Kormo rany nurkowały, mewy zaś spadały z góry i łowiły śledzie, a potem, obciążone, odlatywały ciężko, podczas gdy inne ptaki robiły uniki i atakowały, próbując ukraść im zdobycz z dziobów. Przez kilka minut w wodzie dosłownie kłębi ły się tysiące śledzi. Małe ryby wyskakiwały nad powierzchnię, rozprysku jąc srebrne krople, które lśniły w zachodzącym słońcu. Angel zmniejszyła szybkość. - Łososie - powiedziała. - Raczej małe - zauważył sucho Hawk. - To śledzie - wyjaśniła, wyraźnie lekceważąc oszalałe ryby. - Łososie są pod nimi. Wypychają je na powierzchnię. Łososie żerują głęboko, tam gdzie panuj ąjużprawie ciemności. Śledzie wypływają wyżej, próbująuciec. Ptaki atakują je z góry, a łososie od dołu. - Cieszę się, że nie jestem śledziem.
- Żyć to znaczy jeść - stwierdziła Angel, przesuwając spojrzenie ciem nych oczu po rozedrganej, gotującej się wodzie. - I wcześniej czy później umrzeć. Niektórzy umierają wcześniej niż później. - Niezbyt pocieszająca filozofia - zauważył Hawk. Jego oczy przypo minały bardzo ciemny topaz, twardy i czysty. - Czasem pociecha zdaje się na nic. Angel przypomniała sobie ludzi, którzy starali sieją pocieszyć po wy padku. W rezultacie odczuwała jeszcze silniejszy gniew. Dotyczyło to rów nież Derry'ego. Dopiero Carlson, dzięki starannie dobranej dawce okrucień stwa, wyrwał Angel z kręgu rozpaczy. Carlson, który kochał ją tak bardzo jak Grant. Ale nie wiedziała o tym, dopóki nie było za późno. A potem już zawsze miało być za późno. Nigdy nie zostaliby kochankami. Łączyła ich jednak przyjaźń, głęboka i cierpliwa jak samo morze. - Gdzie odpłynęły? - spytał Hawk. - Tam, skąd przypłynęły. Angel wpatrywała się w morze. Śledzie zniknęły równie tajemniczo, jak się pojawiły. Po tej rybiej mnogości pozostał jedynie niewyraźny, metaliczny blask w głębi zielonej wody, blask, który stopniowo ginął. Angel zdecydowała, że już najwyższy czas zapolować. Pozostało jesz cze parę godzin światła, a w okolicy kręciło się przynajmniej kilka łososi. Żaden wędkarz nie mógł żądać więcej. Hawk domyślił się, o co jej chodzi. - Mogę pomóc? - spytał. - Powiem ci. Angel już zdążyła przygotować wędki z błystkami. Nie była to jej ulubiona metoda połowu, ale uważała, że lepsze to niż nic. Poza tym wiedziała, że łososie nie zaczną żerować na powierzchni wody przed końcem września. A wtedy Haw ka już nie będzie. Ta myśl przeszyła ją jak strzała. Najpierw sama myśl, a w ślad za nią niepokój, ledwie wyczuwalny, na koniec dojmujący smutek, że Hawk mógłby opuścić Vancouver Island, nie łapiąc wcześniej łososia, nie poznając dzikiego czaru tej wyspy, nie uśmiechając się ani razu... - Angel? - spytał Hawk, który zastanawiał się, jaki to nowy duch napeł nił głębię błękitnozielonych oczu niepewnością. - Mogę coś dla ciebie zro bić? Angel zamrugała i przeniosła wzrok na Hawka. Dostrzegł, że rzęsy ma długie, zaskakująco ciemne, bez śladu tuszu. Zatrzepotały nagle, skrywając ją przed jego badawczym spojrzeniem. - Weź ster - nakazała stłumionym głosem. - Skieruj dziób na cypel i utrzy muj powolne tempo. Kiedy poczuła zmianę w ruchu łodzi, zaczęła opuszczać linkę do wody. - Jak głęboko schodzisz? - zawołał z kokpitu. - A sonda? Po chwili wahania odpowiedział:
-70-
-71-
- Jest coś na głębokości siedmiu metrów, może głębiej. Przesuwa się szybko. - Więc zarzucę jedną żyłkę na siedem i pół metra, a drugą na dziewięć. Ciężarek przytwierdzony do żyłki ściągał ją szybko w dół. Kiedy odwi nęło się jej dostatecznie dużo, Angel zablokowała kołowrotek i umieściła uchwyt wędki w gnieździe obok burty łodzi. Obserwowała przez chwilę koń cówkę wędki. Poruszała się nieznacznie, rytmicznie, reagując na kołysanie niespokojnej wody. Wkrótce i druga wędka została umocowana przy sterburcie. Angel za stanawiała się przez chwilę, ale wzruszyła tylko ramionami. „Kto nie ryzy kuje, ten nic nie ma -- pomyślała. - Poza tym cholernie chce mi się łowić". Chwyciła jeden z długich i giętkich kijów, zanurzyła dłoń w przyborni ku i wyjęła muchę z grubym ogonem, wielką jak jej dłoń. Potem przerzuciła muchę przez burtę rufy i rozwijała żyłkę do chwili, gdy przynęta zatańczyła na powierzchni wody jakieś dziesięć metrów za łodzią. Nawet jeśli łososie miały zacząć żerowanie na powierzchni dopiero za parę tygodni, zawsze można było liczyć na szczęśliwy traf. - Ja teraz poprowadzę - oświadczyła Angel, zmierzając do kokpitu. Hawk wstał z fotela i przecisnął się obok niej. Podczas gdy zamieniali się miejscami, znów wyczuła woń mydła i wody po goleniu, ciepłą woń męż czyzny, odtąd nieodmiennie kojarzącąjej sięz Hawkiem. Kiedy obróciła się, by siąść w fotelu, otarła się o niego i choć trwało to tylko mgnienie oka, odebrała ten kontakt z całą świadomością. Bezwiednie wstrzymała oddech i zastygła bez ruchu, by ocalić to oszałamiające doznanie. - Obserwuj uważnie końcówki wędzisk - powiedziała głosem niskim, chrapliwym. - Przywyknij do ich ruchu. Dzięki temu będziesz od razu wie dział, gdy coś się zmieni. Czy haczyk zaczepił o wodorosty, czy atakuje ło soś, czy... Głos jej przygasał, gdy na niego patrzyła, a oczy zrobiły się zielone i nie spokojne jak morze. - Rozumiesz? - spytała ochryple. Usta Hawka złagodniały, twarde linie nabrały miękkości, zapowiadając zmysłową obietnicę, uwidocznioną też w głębi brązowych oczu. - Tak - mruknął. - Rozumiem. Naprawdę zrozumiał. Nie chodziło o wodorosty i wodę. Chodziło o głód, który nadawał oczom Angel ciemnozieloną barwę, i o wyraźnie widoczne pulsowanie pod miękką skórą szyi. Pościg dobiegał końca. Niebawem na dejdzie czas ostatnich uników i nagłych zwrotów, zakończy się szaleńczy lot, ona zaś będzie spoczywać w jego ramionach, zdyszana i wyczerpana. Wyszedł na rufę, by obserwować wędki tańczące w rytm powolnego ru chu morza i połyskliwych fal. Myślał jednak o innym tańcu, o powolnym falowaniu dwóch ciał, o zmysłowym blasku pożądania na gładkiej skórze i o płynnych, rytmicznych spazmach nasycenia. Już niebawem. Nie przej-
mując się kołysaniem łodzi, Hawk obserwował końcówki wędzisk widoczne na tle błękitnego nieba. Angel zerknęła przez ramię, ale jej wzrok koncentrował się na mężczyź nie, nie na wędkach. Był najzgrabnięj zbudowanym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziała. Harmonijne zespolenie jego ruchów z ruchem roz kołysanej łodzi wręcz fascynowało. Jak ptak, od którego wziął przezwisko, Hawk wydawał się niewiarygodnie szybki, zwinny, oszałamiający. Angel odwróciła z wysiłkiem wzrok. Przecież Hawk niczym na razie nie zdradził, że ciągnie go do niej tak samo, jak ją do niego - zafascynowaną jego umy słem i ciałem. Każdy kontakt fizyczny między nimi dał się wytłumaczyć nie wielkimi rozmiarami łodzi albo jako zwykły przyjacielski gest. Ani razu nie zauważyła u niego choćby cienia tej namiętności, miłości i pożądania, jak u Granta. Angel znów przywołała obraz róży. Potrzebowała jej szkarłatnego, ni czym nie zmąconego spokoju. Wiedziała, że już sam pobyt z Hawkiem na jednej łodzi będzie dostatecznie trudny. Nie musiała wszystkiego jeszcze bardziej komplikować, goniąc za nim jak zakochana nastolatka. Ale obraz róży formował się z oporami, szkarłatne płatki zlewały się ze sobą i rozma zywały jak krople krwi, wreszcie zanikały, pozostawiając w niej pustkę. Po jakimś czasie zdołała przywołać cały kwiat - płatek po płatku - połyskujący barwą brzasku. Już od lat róża nie pojawiała się tak wolno ani też Angel nie potrzebowała jej tak bardzo. Płynąc niespiesznie i zerkając czasem na wędki, Angel przemierzała re jon, gdzie w morzu roiło się od śledzi i łososi, od zwierzyny i myśliwych. Nic jednak nie zaatakowało przynęty. Po kilku kursach kazała więc Hawkowi sprawdzić żyłki. Patrzyła, jak wyjmuje wędkę z uchwytu, podrzuca gwał townie i wciąga żyłkę. Zazdrościła mu tej siły, dzięki której z taką łatwością operował wędką. Ona potrzebowała kilku dni, by się tego nauczyć, gdyż jej ramiona nie były tak mocne, jak u przeciętnego mężczyzny, nie mówiąc już o kimś takim jak Hawk. Kiedy żyłki znów znalazły się w wodzie, Angel powoli prowadziła łódź wzdłuż postrzępionej linii brzegu, kierując się ku Deepwater Bay. Niepokój chwilowo przygasł, jak światło zanurzające się w morzu. Stłumiony pomruk silników przenikał jej ciało i umysł. Odwieczny spokój morza, lasu i skał jej wyobraźnia zmieniała w świetliste obrazy, które aż prosiły się, by je uwiecz nić w szkle tak czystym jak niebo. - Łowisz tutaj? - spytał Hawk. Usadowił się naprzeciwko Angel, twarzą do rufy, tak by móc obserwo wać wędki. - Rzadko kiedy. Angel stłumiła ziewnięcie. - Zmęczona? - zainteresował się. Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
-72-
- 73 -
ngel okrążyła cypel, który strzegł wejścia do Deepwater Bay. Od razu zauważyła, że wokół kręci się zbyt wiele małych ło dzi, by mogła podążyć kursem, jaki zwykle obierała. W chwi li gdy zaczęła obracać kołem steru, uchwyciła kątem oka gwał towny ruch - jakaś łódź motorowa niemal frunęła nad wodą w stronę zatoki. Niedzielny wędkarz tak bardzo pragnął wykorzystać każdą chwilę, że ignorował podstawowe zasady dobrego wychowania i bezpieczeństwa. Za-
nosiło się na to, że zmusi Angel, by zbliżyła się zanadto do innych wędkarzy, i że fala, jaką wzbudzała jego łódź, wprawi inne jednostki w dziki taniec na wodzie, co może doprowadzić do zamieszania i zmusić innych wędkarzy do wciągnięcia żyłek i ponownego zarzucenia przynęty. - Trzymaj się! -zawołała Angel. Zredukowała prędkość do zera. Łódź motorowa przemknęła z rykiem silnika, ciągnąc za sobą pierzasty ogon wzburzonej wody wysokości doro słego człowieka. Hawk był przygotowany - stał na szeroko rozstawionych nogach, z dłonią zaciśniętą na framudze kokpitu. Ich łódź zakołysała się gwałtownie, brykając jak niesforny koń. Inne łódki też znalazły się w trudnej sytuacji. Znikającą motorówkę żegnały przekleństwa i nieprzyzwoite gesty. Angel ruszyła powoli i obrała kurs, który pozwalał jej oddalić się od ciżby na wodzie. Odruchowo zerknęła na rufę, sprawdzając wędki. Jedna była wyprostowana i nieruchoma, druga wygięła się w ostry łuk. Zanim An gel zdążyła cokolwiek powiedzieć, Hawk podniósł wędzisko i szarpnął ener gicznie. Na próżno. Koniec wędki poruszał się szybkim, sprężystym ruchem. Żyłka odwijała się z kołowrotka, podczas gdy hamulec wydawał przeciągły, wysoki pisk. W normalnych warunkach dźwięk ten sygnalizowałby obec ność dużej ryby. Tego dnia jednak oznaczał coś znacznie mniej ekscytujące go. Angel dostrzegła, że dwadzieścia metrów dalej jakiś mężczyzna w małej niebieskiej łodzi i macha do niej energicznie, by zwrócić na siebie uwagę. Jego partner zmagał się z żyłką. Wędzisko było tak napięte, że z trudem je trzymał. Angel, mrucząc pod nosem, zredukowała prędkość i wrzuciła luz. - Splątaliśmy mu żyłkę - wyjaśniła. - Niech ją wciągnie i rozpłacze. Hawk zrezygnował z prób zwinięcia swojej żyłki. Splątane linki tańczy ły bowiem na wodzie między obiema łodziami. W soczystym świetle zacho dzącego słońca połyskiwały jak naprężone cienkie, srebrne kable. Prąd od pychał łodzie od siebie, trzymały się jednak razem, spięte wiotkąi zadziwia jąco mocną żyłką i dwoma zaczepionymi o siebie haczykami. Mężczyzna w niebieskiej łodzi manipulował przez chwilę przy swojej żyłce, ale była zbyt napięta. Ciągnął, próbując dosięgnąć złączonych haczyków. Prąd, który napierał na łodzie, okazał się zbyt mocny. Mężczyzna wychylił się tak bar dzo za burtę, że omal nie wpadł do wody, mimo to zabrakło mu kilku centy metrów do haczyków. Wzruszył ramionami, wyciągnął nóż i przeciął żyłkę tuż nad haczykiem. Angel patrzyła na to z przerażeniem. Wiedziała, że poluzowana żyłka wystrzeli teraz jak guma, a wraz z nią poleci niebezpieczny haczyk, niczym pocisk wymierzony w Hawka trzymającego wędkę. Nie było czasu na wy jaśnienia czy ostrzeżenia. Angel wypadła jak burza z kokpitu, w dwóch skokach dopadła Hawka i zasłoniła mu głowę. Haczyk pędził ku nim po wodzie. - Co u diabła! - zawołał Hawk, broniąc się odruchowo przed niespo dziewanym atakiem.
-74-
- 75 -
- Po prostu rozluźniona - odparła z wolna. - Kocham to. - Jej dłonie odruchowo skorygowały kurs łodzi, - A ty? - Czy zmęczony? -Przesunął spojrzenie po jej twarzy. -Nie. To jest... kojące. Przeciągnął się, wypełniając kokpit swojąobecnością. Zauważył, że oczy Angel śledzą ruch jego ramion, że wpatrują się w pierś pod rozchyloną ko szulą, w szyję, w usta. W tej sytuacji słowo „kojący" wydało mu się najmniej odpowiednie. Ból pożądania, który nigdy nie krył się głęboko, szarpał teraz jak szponami jego ciało i trzymał je w żelaznym uścisku, pozbawiając go niemal tchu. Wystarczyło kilka uderzeń serca i był gotów. Poczuł przypływ gorącego pożądania. Zbyt wcześnie. Zbyt szybko. Podniósł się zwinnym ruchem i wyszedł z kabiny. Stanął plecami do An gel, obserwując wędki i coraz bardziej zmarszczone morze. Zacisnął szczęki aż do bólu. Nieruchomy, czasem tylko reagując na drganie pokładu pod sto pami, walczył z pożądaniem, które tak bardzo go zaskoczyło. Po krótkiej chwili mógł już spokojnie myśleć o zgrabnym łuku wędzisk, a nie o kuszą cym łuku różanych warg i o piersiach rysujących się wyraźnie pod swetrem koloru morskiej wody. W miarę jak zbliżali się do Deepwater Bay, pojawiało się coraz więcej łodzi. Gdzieś w dali wyprzedził ich „Czarny Księżyc", zmierzając w stronę bezpiecznej przystani. Hawk usłyszał za plecami radio, potem cichą odpo wiedź Angel, ale nie odwrócił się. Od chwili, gdy opuścił kabinę, minęła już ponad godzina. Nie dość długo. Zbyt długo. Angel paliła go jak ogień we wnętrzu, jak ogień w jego kościach. Pragnął jej z siłą, która doprowadzała go do wściekłości. Postanowił, że pościg zakończy się jeszcze tej nocy, bez względu na to, czy ona była gotowa, czy nie. On był gotów. Aż za bardzo gotów. Zamierzał ją posiąść, a kiedy wresz cie to się stanie, kłamstwa, niczym zimny deszcz, ugaszą jego niewytłuma czalny ogień. Wtedy Hawk uwolni się od Angel i znów będzie latać, czarny cień krążący po pustym niebie.
13
- Haczyk... - zdążyła powiedzieć Angel i przyciągnęła jego twarz do swoich piersi. W sekundę później ból pozbawił ją tchu. Hawk pojął teraz, co się stało. Chwycił jąmocno, zaglądając jednocześnie przez ramię. Część metalowego zagięcia tkwiła w jej swetrze. Reszta zagłębiła się w ciele, tuż obok łopatki. Na miękkim, zielonym materiale wzbierała szkarłatna kropla. Hawk zaklął, puścił Angel i wyciągnął z kieszeni scyzoryk. Owinął żyłkę wokół palców i przeciął, nie ruszając przy tym haczyka tkwiącego w jej plecach. Angel od razu chciała wracać do steru. - Nie ruszaj się - nakazał obcesowo i przytrzymał ją za ramię. - Znosi nas. - Zajmę się tym. Posadził ją delikatnie na siedzeniu przy rufie. A potem działał z błyska wiczną szybkością. Zamiast tracić czas na wciąganie dwóch pozostałych ży łek, po prostuje przeciął. W chwilą później zniknął w kokpicie i przywrócił wielką łódź do hałaśliwego życia. W ciągu kiiku minut wprowadził ją do osłoniętej przystani po północno-wschodniej stronie Deepwater Bay. U ko goś innego taka szybkość działania oznaczałaby brak rozwagi, lecz nie u Hawka. Wszystkie jego czynności były tak precyzyjne jak atak drapieżnika. Wystarczyło kilka kroków i znów był na rufie. Opuszczał kotwicę. - Dobrze się czujesz? - spytał, dostrzegając wyraz napięcia wokół jej ust. Już zamierzała wzruszyć ramionami, gdy nagle zamarła: ruch barku spra wił, że ostry haczyk wszedł głębiej w ciało. - Przeżyję- odparła i odetchnęła ostrożnie. Hawk zaklął pod nosem. - To tylko ból - dodała stłumionym głosem. Zamknęła na chwilę oczy. Siłą woli próbowała się odprężyć. Wiedziała 7. doświadczenia, że walka z bólem tylko go wzmaga. Jeśli zaś się go akcep towało, dawało się nad nim panować. Gdy poznała tę prawdę, znalazła dość odwagi, by żyć bez środków uspokajających i chodzić bez laski. Otworzyła oczy. Znów były jasne i wolne od lęku przed bólem. - Zobaczmy, jak wyglądają obrażenia - zaproponowała cicho. Źrenice Hawka zwęziły się. - Chyba nie masz nic przeciwko temu? - spytała, widząc tę reakcję. Jeśli sprawiam ci kłopot, mogę wezwać Carlsona, Spoglądała przy tym w stronę „Czarnego Księżyca" zakotwiczonego ja kieś sto metrów dalej. Hawk wpatrywał się w spokojną twarz Angel, nie mogąc nadziwić się jej opanowaniu. Gdyby nie widział krwi na swetrze, nigdy by się nie domy ślił, że gdzieś w tym aksamitnym ciele tkwi ostry kawałek metalu. Skonsta tował ponuro, że Angel jest aktorką godną każdej sceny świata. - Widywałem już gorsze rany - stwierdził lakonicznie. -76-
Ruszył za Angel do kabiny i zapalił lampę. Kiedy się odwrócił, Angel siedziała tyłem, zwrócona plecami do światła. Przyklęknął obok niej. Zaci snął usta na widok krwi przesączającej się przez zielony splot swetra. Nie zwykle delikatnie, unikając jakiegokolwiek nacisku, przewlókł tkaninę przez stalowe zakole i prosty odcinek haczyka. Zajrzał pod sweter i zaklął cicho. Haczyk miał bez mała długość jego kciuka. Błyszczący czubek i zaczep, pomyślane tak, by utkwić w ciele ryby na dobre, były niewidoczne. - Wszedł aż po zaczep, prawda? - spytała Angel. Tylko lekko drżący głos zdradzał, jak bardzo j a t o boli. - Tak. Poruszyła się, jakby zamierzała zdjąć sweter. - Nie trzeba, Angel. Widzę dostatecznie dużo. - Jeśli nie wszedł pod zbyt ostrym kątem, może uda ci się go przepchnąć, odciąć zaczep, a potem wyjąć - powiedziała. - W przeciwnym razie musisz przeciąć skórę, żeby uwolnić zaczep. Jej trzeźwe słowa były zgodne z oceną Hawka. - Tak czy owak, będzie bolało jak diabli - stwierdził bez ogródek. - Usłyszysz więc, jak twój przewodnik drze się, przeklina i robi z siebie błazna. Kiedy Hawk nie odpowiedział, Angel odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy. - To tylko ból, Hawk. On mija. - Mógłbym zawieźć cię do lekarza. - Po co? Masz dłonie zwinniejsze niż wszyscy lekarze, jacy mnie kie dykolwiek badali. - Angel... - W przyborniku znajdziesz obcążki i nóż do żyłki. Jeśli nie chcesz tego zrobić, wezwij Carlsona. Słyszał już, jak wrzeszczę. Hawk chciał spytać, kiedy i dlaczego Carlson widział Angel krzyczącą z bólu. Ale to nie był odpowiedni moment na takie pytania. Znów zaklął pod nosem i podszedł do skrzynki z przyborami wędkarskimi. Znalazł dwie pary obcążków i nóż do żyłki. Polał je alkoholem i wrócił do Angel. - Gotowa? - spytał obojętnie. - Za chwilę. - Angel zamknęła oczy i przywołała kaskadę kolorów. ' Przepływały w jej wyobraźni, zbyt piękne, by je opisać, zbyt czyste, by mo gły być prawdziwe. - Teraz - mruknęła i zaczęła nadawać w myślach tym fantastycznym barwom nazwy. Posługując się cążkami, Hawk uchwycił i podważył stalowy trzon, prze pchnął zakrzywioną część haczyka przez ciało Angel, uważnie odciął za czep, a następnie szybkim i płynnym ruchem wyciągnął pozostałą część metalu. Angel wydała stłumiony jęk bólu. Hawk wrzucił skrwawiony i poła many haczyk do przybornika. Oparł dłonie na jej ramionach i przyglądał się dwóm bliźniaczym rankom na złocistej skórze. - Załatwione - stwierdził ochryple.
-77-
- Dziękuję - powiedziała Angel drżącym głosem i wydała długie, ury wane westchnienie. - Kiedy się ostatni raz szczepiłaś przeciw tężcowi? - spytał. - Nie łowię na zardzewiałe haczyki - obruszyła się. Oddychała głębiej. Hak nie wbijał się już w jej ciało przy każdym westchnieniu. - Tak czy siak, mam wszystkie aktualne szczepienia. W apteczce znajdzieszjakąś maść z an tybiotykiem. Wystarczy, by zapobiec infekcji. Hawk zawahał się. - Możesz poruszyć łopatkami? Wygiąć się odrobinę? - Dlaczego pytasz? - Straciłaś tylko parę kropel krwi. Za mało, żeby oczyścić najgłębszą część rany. Angel poruszyła powoli łopatkami. Podwinięty sweter zsunął się na ple cy. Zebrała miękkie fałdy materiału i ściągnęła niecierpliwym ruchem przez głowę. Na widok satynowego blasku jej skóry Hawkowi zaparło dech w piersi. Na gołych plecach widział cieniutki pasek od morelowego stanika i dwie jasne krople krwi. Choć poruszyła łopatkami, nie pokazało się jej więcej. - Teraz zaboli. Hawk nie powiedział nic więcej, tylko otoczył Angel ramieniem w pa sie, drugim zaś objął ją tuż nad piersiami, nachylił się i przytknął usta do jej pleców. Ssał mocno najpierw jedną, potem drugą ranę. Wysysana krew w na turalny sposób oczyszczała zranione miejsca. Angel gwałtownie odetchnęła, ale nie poruszyła się ani nie zaprotesto wała. Siedziała nieruchomo, poddaj ąc się mocnym ramionom i wargom Hawka. Jego usta powinny sprawiać jej ból, tymczasem czuła tylko ich ciepło i moc. Przez sekundę, nim Hawk uniósł głowę, Angel zdawało się, że jego wargi pieszczotliwie zmiękły. Kiedy się odwróciła, dostrzegła na nich kroplę krwi. - Dobrze się czujesz? - spytał. Jego głos brzmiał dziwnie ochryple w pełnej napięcia ciszy, jaka zapa dła w kabinie. Angel przytaknęła. Koniuszki jej palców powędrowały z wol na ku szkarłatnej drobince na jego wargach, ale nim zdążyła jej dotknąć, Hawk zlizał jąjęzykiem. Jego oczy przybrały niemal czarną barwę, w ustach czuł słono-słodki smak. Wstał niespiesznie i podniósł Angel. - Jesteś blada - powiedział cicho. - Połóż się na koi. Przyniosę maść i opatrunek. Angel zachwiała się lekko. Zrobiło jej się słabo i kręciło w głowie. Czu ła się głupio, gdyż to nie ból oddziałał na nią tak silnie, lecz bliskość-Hawka. Hawk szybkim ruchem otworzył niewielkie drzwi po drugiej stronie kokpitu. Pomógł jej ostrożnie usadowić się na trójkątnym łóżku, które wypełnia ło przestrzeń pod dziobem. Położyła się na brzuchu i nasłuchiwała, jak Hawk krząta się w sąsiedniej kabinie. Miała dość miejsca, by usiąść, nie zrobiła
tego jednak. Zadowolona, że leży spokojnie, czekała, aż Hawk do niej przyj dzie. Rozległy się kroki. Materac ugiął się. Hawk siadł obok niej. Nagle stwier dziła bez tchu, że ma rozpięty stanik, a po plecach wolno przesuwa się cie pła, wilgotna myjka. Hawk usuwał ostatnie ślady krwi. - Boli? - spytał stłumionym głosem. - Nie. Jej odpowiedź była cicha jak tchnienie. Przez kilka chwil dobiegał tylko delikatny odgłos przesuwającej się po skórze myjki, której miejsce wkrótce zajęła dłoń Hawka. - Taka piękna skóra - mruczał. - Gładka, złota. Nachylił się. Jego wąsy musnęły ramię Angel. - Smakujesz jak lato - powiedział głębokim głosem. Angel wstrzymała oddech. Przebiegł ją dreszcz - instynktowna odpo wiedź na jego miękki dotyk. - Może szczypać - uprzedził i wyprostował się, jakby nic się nie stało. Maść była chłodna i gładka jak jego głos i palce, które ją pieściły. Angel westchnęła, zgięła ramiona i wsunęła dłonie pod brodę. Hawk przycisnął lekko opatrunek do skaleczonego miejsca. Potem dotknął jej stanika, jakby zamierzał go zapiąć, ale wypuścił z palców koronkowy materiał i odgarnąw szy delikatnie jej włosy, pocałował w szyję. Angel czuła na sobie jego gorą cy oddech, jego usta, pierś ocierającą się nieznacznie o jej ciało, gdy pieścił wrażliwą skórę u nasady jej karku. Zadrżała i już miała się do niego odwró cić twarzą, lecz on położył dłonie na jej ramionach i przytrzymał. Pieścił ustami jej szyję, włosy, wypukłość czaszki; po chwili jego język zaczął igrać z jej uszami. Zajęczała i poruszyła się bezwiednie, leniwie, prężąc się jak kot i napierając na jego wargi. Hawk wydał stłumiony pomruk, zsuwając szybkim ruchem z jej barków ramiączka stanika. Jego język wędrował wzdłuż zgrabnej linii pleców aż do wrażliwego wgłębienia ukrytego pod czarnymi dżinsami, dłonie zaś pieściły jej łydki, uda, krągłe biodra, gorący zakątek między nogami, podczas gdy usta pochłaniały ją nieprzerwanie, łapczywie, przypuszczając zmysłowy atak, który nie przypominał niczego, co Angel kiedykolwiek doświadczyła. Dopiero gdy zaczęła wić się bezradnie pod jego wprawnymi dłońmi, Hawk pozwolił jej obrócić się na plecy. Uwolnił ją od stanika i odrzucił go na bok. Oczy mu lśniły, ciemne źrenice rozszerzyły się tak, iż zniknęły tę czówki, a pozostało tylko pragnienie. Angel była piękniejsza, niż się spodziewał. Była piękniejsza od wszyst kiego, co kiedykolwiek widział - nieskazitelnie złota skóra, ciemnoróżowe pagórki sutek, zielone oczy pełne delikatnego ognia i pragnienia. Kiedy przy sunął usta do jej piersi, próbowała coś powiedzieć. - Hawk... - Tss... - uspokoił ją stłumionym głosem.
- 78 »
... 79 _
Pragnął tylko ciszy, piękna i żaru jej ciała. Było zbyt wcześnie na lodo waty deszcz kłamstw. Usta Hawka zamknęły się na piersi Angel, wciągając głęboko jej sutkę. Słowa, które zamierzała wypowiedzieć, uleciały wraz z ek splozją ogarniających jądoznań. Jęczała i wyginała się powoli pod pieszczotą jego ust, w kobiecym oczekiwaniu, odwiecznym jak samo pożądanie. A jednak było to dla Angel doznanie nowe. Grant nigdy tak jej nie pie ścił - nie chwytał ustami jej ciała, nie kąsał, delikatnie lub boleśnie, jej skó ry, żeby wywołać krzyk rozkoszy, nie muskał jej językiem, przyprawiając o dreszcz. Grant lękał się namiętności, która go ogarniała, ilekroć dotykał Angel. Hawk przeciwnie. Hawk sprawił, że oboje wznieśli się na szczyty pożą dania. Wtedy jego dłonie przesunęły się szybko po Angel i ściągnęły z niej ubranie, wystawiając jej nagość na jego dotyk. Palce zanurzyły się w złotym wzgórku włosów poniżej pępka, badały delikatnie żar i głód jej ciała, ociera ły się o nią, podniecały, aż w końcu zadrżała od napięcia, jakie w niej nara stało i pochłaniało ją. - Hawk... Jego dłoń poruszyła się z wprawą, wzniecając nową falę żaru. Słowa na moment uwięzły jej w krtani. - Hawk... nie jestem... doświadczona. Słowa pojawiły się między dreszczami zmysłowego pożądania, które prze biegało przez jej ciało i uczyło ją o sile namiętności i rozkoszy. Nie zauwa żyła ani zimnego grymasu w kąciku ust Hawka, ani zmrużonych oczu, ani jego dzikiego gniewu, tak wcześnie rozbudzonego przez kłamstwa. Kiedy znów uniosła powieki, Hawk był nagi i już się nad nią pochylał, zakrywając ją swym ciałem jak drapieżnik ofiarę. Nie zdążyła nic powie dzieć, pomyśleć, skryć bezwiednego okrzyku bólu, gdy w nią wchodził. Hawk zamarł. Walczyły w nim dwa uczucia - zdumienia i pożądania by wreszcie znaleźć ujście w płonącym gniewie. „Nie może być dziewicą!". Jednak w tej samej chwili pojął, że Angel nie kłamała. Wstrząs, jakim było dla niego odkrycie, że ona mówiła prawdę, zachwiał jego niewzruszonymi przekonaniami bardziej niż wszystko, co się wydarzyło od chwili, gdy ukoń czył osiemnaście lat, ajego świat legł w gruzach przez kłamstwa kobiety. Niczym osaczone zwierzę, Hawk próbował się bronić atakując Angel. - Hawk...-zaczęła ochrypłym głosem. Poruszyła się bezwiednie, chcąc złagodzić jego napór we wnętrzu swe go ciała. Ten gest odebrał mu kontrolę nad sobą i pogrążył w otchłani nie chcianej rozkoszy. - Niech cię diabli! - warknął wstrząsany dreszczem, zmagając się ze spełnieniem, które dokonywało się wbrew jego woli. - Niech cię wszyscy diabli! Wraz z ostatnim spazmem Hawk zsunął się na bok, uwalniając Angel od swego ciężaru. Starał się odzyskać nad sobą kontrolę, przyjąć do wiadomo-80-
ści, że Angel nie kłamała mówiąc o braku doświadczenia. Nie rozumiał, co się stało. Nie rozumiał jej. I pojął, że musi zrozumieć, albo jego świat ule gnie całkowitemu zniszczeniu. Ponownie.
14 ngel leżała bez ruchu. Czuła, jak przytłacza jąciężar jego po tępienia. Doznawała różnych uczuć - frustracji, zmieszania, bólu i wreszcie gniewu, którego intensywność przeraziła ją. Już kiedyś doświadczyła takiego gniewu. Niemal wypalił w niej wszystko, co ludzkie. Próbowała odzyskać panowanie nad sobą, nie krzyczeć, nie przeklinać życia, które podsuwało nadzieję szczęścia tylko po to, by ją odebrać -jej zaś pozostawało tylko przygnębienie i walka o przetrwanie. - Dlaczego? - spytała, nie słysząc własnego głosu. - Tojapowinienemzadaćtopytanie! - odparł gniewnie. Głosmiałrównie dziki jak wzrok. Chwycił Angel za ramiona i zmusił, by na niego spoj rzała. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Próbowałam - odparła automatycznie, bez zastanowienia, jakby zre dukowana do odruchów i bólu. - A potem myślałam, że już wiesz. - Skąd, na Boga, miałbym wiedzieć? - Hawk wbił palce w jej ramio na. - Myślałem, że spałaś z Derrym i Carlsonem. A już na pewno nie zacho wywałaś się jak dziewica. Byłaś gorąca jak każda kobieta, z którą szedłem do łóżka. - Miałabym spać z Derrym? Z Carlsonem? - Angel powtarzała słowa, nie rozumiejąc ich sensu. - Przecież ci mówiłam: Derry jest dla mnie jak brat, a Carlson to przyjaciel. - Kobiety zawsze kłamią. Zapadła cisza. A wraz z nią pojawiło się zrozumienie - bolesne, rozdzie rające duszę. - Uważasz mnie za kłamczuchę i dziwkę - wyszeptała. Zadrżała, gdy dotarła do niej świadomość strasznej prawdy, równie nisz czącej jak tamta kraksa. Wzniosła więc wokół siebie mur samokontroli, zbu dowany niegdyś z takim trudem, i odgrodziła się od wszelkich emocji. Wie działa, że poradzi sobie z nimi później, gdy odzyska siły. Najważniejsze, że nie uległa histerii. Jeśli chodzi o wypadek, nie mogła nic zrobić. Lecz teraz było inaczej. „Jestem żywa, fizycznie zdrowa - tłumaczyła sobie uparcie. - Ale popełni łam błąd, straszny, nieodwracalny. Brak mi sił, by przebić się przez tę jego skorupę okrucieństwa i dotrzeć do kryjącej się pod nią rany, do pragnień i ludzkich potrzeb. O ile Hawk je posiada". 6 - Bez kłamstw
-81-
- Udowodniłeś, że miałeś w połowie rację, prawda? - spytała spokoj nym głosem, który nie wyrażał nic. Podobnie jak oczy. Nagła zmiana, j aka w niej zaszła, zaniepokoiła Hawka. Oczekiwał histe rii, przekleństw, krzyków, słodkich kłamstw i błagań, tych wszystkich ko biecych wybiegów. Nie spodziewał się tylko tego niesamowitego, marmuro wego spokoju na twarzy i posępności w oczach. - Co to znaczy? - spytał czujnie, uwalniając ją ze swych rąk. Zsunęła się z łóżka, zbierając rozrzucone ubranie. - To znaczy, że czuję się jak dziwka - odparła spokojnie. W tym momencie Hawk dał upust ogarniającej go wściekłości na myśl, że Angel sprzedała swoje dziewictwo człowiekowi, który tego nie chciał. - A czego się spodziewałaś idąc do łóżka z mężczyzną za pieniądze? spytał wyzywająco. Angel bez słowa ruszyła do wyjścia. Hawk chwycił ją za rękę. - Przestań udawać, dziecinko - powiedział. - Chcesz sprzedać czwartą część ziemi, która do ciebie należy, i postanowiłaś zatroszczyć się o to w spo sób stary jak świat. Twój wybór. Gdybyś spytała, to bym ci powiedział, że na próżno. Nic nie może skłonić mnie do kupna Eagle Head, z wyjątkiem samej ziemi. - Nie chcę sprzedawać Eagle Head - powiedziała głosem pozbawio nym jakiejkolwiek emocji. - To Derry chce. - Napotkała spojrzenie Hawka. Jej puste oczy przybrały barwę tak ciemną, że już nie zieloną. - Jestem coś winna Derry'emu, ale ktoś taki jak ty nie może tego zrozumieć - stwierdziła spokojnie. - Po sprzedaży Eagle Head on otrzyma pieniądze. Wszystkie. Ale ty nie możesz w to uwierzyć, prawda? Twoja sprawa, Hawk. - Popatrzyła na trzymającą ją rękę i powiedziała tonem spokojnym, beznamiętnym, katego rycznym: - Puść mnie. Hawk wpatrywał się przez chwilę w Angel, zanim pozwolił jej odejść. Kiedy wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi kokpitu, stwierdził, że chce za nią pójść, zatrzymać, sprawić, by z jej oczu i głosu zniknęła ta pustka; że chce jej uwierzyć - uwierzyć, że ona nie ma żadnego ukrytego celu, przebywając z nim, obdarzając go uśmiechem, rozmawiając z nim, płonąc dla niego. Jed nak w tym samym momencie sklął własną głupotę. „Poznałem całą prawdę o kobietach, gdy skończyłem osiemnaście lat - myślał. - Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Nie jestem aż taki głupi, by w wieku trzydziestu pięciu lat uwierzyć, że prawda jest inna. Angel nie kłamała, mówiąc o dziewictwie, ale to wcale nie znaczy, że jest szczera w innych sprawach". Sięgnął po ubranie i wtedy dostrzegł na sobie świeżą krew Angel. Nie zdołał opanować nagłego wzruszenia, nienawidząc się nawet za tę odrobinę słabości. Dziewictwo nic nie znaczyło. Każda kobieta kiedyś je traci. Tyle że w wypadku Angel ustalenie ceny trwało dłużej niż u większości kobiet. „Co było jej ceną?". To pytanie paliło jak rozżarzone żelazo, z każdym uderze-82-
mem serca coraz mocniej, ime pozwalało zapomnieć. „Jeśli nie chodziło o pieniądze, to o co? Co Angel powiedziała o Derrym? Coś o wdzięczno ści. .." Powróciły do niego jej słowa: „Jestem Derry'emu coś winna, ale ktoś taki jak ty nie może tego zrozumieć". „Dziewictwo, na przykład? Skromną zapłatę za dużą transakcję?". Na ustach Hawka pojawił się zimny grymas. Angel nie doceniła go, sądząc, że nie zrozumie. Rozumiał doskonale. Była taka sama jak inne. W końcu nic nowego. I jeśli ta myśl przyprawiała go o mdłości i wściekłość - był to już jego problem. Żył dostatecznie długo na świecie, by nie żywić złudzeń. Wystarczająco długo, by nie dać się zwieść tej aktorce o słodkiej twarzy i smutnych oczach. Jego zachwiana na moment pewność siebie powróciła i Hawk znów był sobą. Odgłos ożywających silni ków wprawił go ponownie w zdumienie. Szybko wciągnął na siebie ubranie, otworzył drzwi kokpitu i stanął na pokładzie oko w oko z Angel. - Trochę za późno na połów, co? - spytał ironicznie, wskazując gwiaz dy na niebie. - Tak. Angel sprawdziła światła i zaczęła manewrować między łodziami zako twiczonymi w zatoce. Kiedy się z niej wydostała, zwiększyła szybkość. Ża łowała, że nie może rozpędzić się tak, jak by chciała. „Uciec. Odlecieć. Znik nąć". Ale to były tytko pragnienia. Rzeczywistość przedstawiała się znacz nie trudniej. Angel musiała wpierw dotrzeć do Campbell River, potem do domu, wreszcie do swojego pokoju. Przytłoczona tą myślą, bez słowa pró bowała zapanować nad emocjami. Muszę przetrwać tę chwilę. Właśnie tę. Właśnie tę". - Skracamy naszą małą wyprawę? •- T a k .
- A sprzedaż ziemi Derry'ego? Hawk dostrzegł, jak po bladej, nieruchomej jak maska twarzy Angel prze biegło drżenie. A więc prawidłowo skalkulował jej cenę; to spotęgowało jesz cze jego gniew. - A cała reszta? To, co jesteś mu winna? - dopytywał. - Albo kupisz Eagle Head, albo nie. - Nie ma przewodnika, nie ma interesu, pamiętasz? - Są inni przewodnicy - zauważyła Angel, krzywiąc się ironicznie. Na przykład Carlson. Oczy Hawka zwęziły się. Gdyby Angel powiedziała Carlsonowi, co się stało, wielki Indianin dołożyłby wszelkich starań, by pełnić rolę jego prze wodnika w podróży do samego piekła. Myśl o rozróbie wydała mu się w tym momencie kusząca: byłaby okazja do wyładowania targającej nim wściekło ści. Oto jego niezachwiane przekonania omal nie zostały zniszczone przez kobietę. Znowu. - Co zamierzasz powiedzieć Derry'emu? - nie ustępował. - Że nastąpiły między nami tarcia. 83 -
- Myślałem, że sposób, wjaki cię pocierałem, podobał ci się- stwier dził z okrucieństwem. Angel spojrzała na niego przeciągle. Poniżenie i gniew sprawiły, że z całej duszy pragnęła zaprzeczyć. Ale nie uległa pokusie. Miała przed sobą jeszcze resztę życia. Nie chciała go przeżyć ani jako kobieta kłamliwa, ani jako dziwka. - Każdy popełnia przynajmniej jeden wielki błąd na swej drodze do doj rzałości - zauważyła spokojnie. - Ty byłeś moim błędem. Oczy Hawka przybrały niemal czarną barwę. Nie zadawał więcej pytań. Zaczął odkrywać, że prawdy Angel są o wiele boleśniejsze niż kłamstwa innych kobiet. I wtedy uzmysłowił sobie, że znów to zrobiła: powiedziała prawdę, nie kłamstwo, lecz druzgocącą prawdę. Reszta podróży do Campbell River minęła w absolutnym milczeniu, po dobnie jak jazda samochodem do domu. Derry spał, gdy przybyli na miejsce. Wdzięczna za tę dogodną okoliczność, Angel udała się szybko do pół nocnego skrzydła, gdzie znajdował się jej pokój. Nie spojrzała na Hawka ani nie odezwała się do niego słowem. Przestał dla niej istnieć. Tak jak wszystko inne, z wyjątkiem szklanej róży o barwie krwi. Ta trwała w jej myślach, jak światło trwa na szczycie góry, choć reszta świata już od dawna pogrążona jest w ciemności. Idąc do łazienki, Angel zrzuciła z siebie ubranie. Stała długie minuty pod prysznicem i szorowała się bez końca, aż do bólu. Była jak z kamienia. Nie dopuszczała do siebie żadnych emocji. Wiedziała jednak, że ta błogosła wiona chwila przeminie i nadejdzie czas, gdy trzeba będzie uporządkować uczucia, oddzielić nadzieję od prawdy, błąd od bólu. Czas nauki. Ale jeszcze nie teraz. Najważniejsze to przetrwać jakoś tę chwilę, potem następną i na stępną. Wyszła spod prysznica dopiero wtedy, gdy wyczerpał się zapas gorącej wody. Wytarła się szybko, pocierając włosy tak energicznie, aż zabolały ją palce. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że bezgłośnie płacze, że płacze od chwili, gdy zamknęły się za nią drzwi sypialni. Otarła energicznie twarz. Ale łzy i tak płynęły - milczący, przezroczysty strumień emocji, których nie była w stanie kontrolować. Odrzuciła ręcznik i założyła strój roboczy - dżinsy i niebieską bawełnianą koszulę, niemal całkiem wypłowiałe. Stopy wsunęła w mokasyny, zaczesała do tyłu wilgotne włosy i poszła do pracowni. Szklana ściana wychodząca na północ była tak czarna jak źrenice Haw ka. Przez chwilę Angel stała bez ruchu, zastanawiając się, czy ma dość siły, by normalnie funkcjonować. „Nie przeżywasz wszystkich chwil naraz - upo minała się w milczeniu. - Żyjesz tą, która akurat trwa. Możesz przetrwać tylko jedną chwilę. Nie trzeba do tego wielkiej siły. Jedna chwila naraz". Ta dobrze znana litania pomogła jej uwolnić się ze szponów bólu. Angel zapa liła światło. Miejsce ciemności zajęła zimna jasność. Weszła do pracowni, przyciągana spokojnymi barwami szkła zalegają cego w całym pomieszczeniu. Bez względu na okoliczności, zawsze pozo-
stawało jej to jedno - bogactwo otaczających ją kolorów i twórcze rozłado wanie emocji, które mogły ją zniszczyć. „Jedna chwila. Tylko jedna". Angel z głębokim westchnieniem zbliżyła się do jednego ze stołów warsztatowych, ustawionych rządem pod jarze niówkami. Dwa z nich przypominały normalne meble, z tą tylko różnicą, że ich blaty przykrywał gruby, gęsty dywan. Trzeci miał przezroczysty blat. Pod jego powierzchnią zainstalowano źródło światła. Angel podeszła do tego właśnie stołu. Wzór, nad którym od jakiegoś czasu pracowała, był pozornie prosty - trzy słoiki z galaretką w surowej ra mie okiennej. Wzdłuż górnej krawędzi okna pięły się, niczym drogocenna ozdoba, ciężkie od owoców pędy jeżyn i malin. Samo „okno" tworzył kawa łek szkła - bladozłoty jak południowe promienie słońca. Mogła wykorzystać do tego celu zwykłe szkło okienne, ale nie zrobiła tego. Nigdy nie posługiwała się szkłem bezbarwnym. Widok sterczących drzazg i ostrych odłamków, migocących teraz w zimnym, białym świetle, przy woływał wspomnienie wypadku, strasznego bólu i śmierci. Większość materiału Angel już pocięła, teraz musiała nadać kształt ga łązkom jeżyn, które zwieszały się obficie z górnej krawędzi okna. Gałązki wykonała z ołowianych listewek, liście natomiast z zielonego szkła o natu ralnie zróżnicowanych, subtelnych odcieniach, dobrze imitujących żywy krzew. Żyłki na liściach domalowywała farbą i wypalała w piecu. Podczas tego procesu farba wiązała się ze szkłem. Choć Angel mogła osiągnąć po dobny efekt przez wytrawianie konturów liści na szkle powlekanym, zdecy dowała się na tworzywo o zróżnicowanej strukturze i bogactwie odcieni. Teraz włączyła piec, naciągnęła miękkie zamszowe rękawice i powróciła do podświetlonego stołu. Sięgnęła po nóż do szkła. Twarde stalowe kółko osadzone na podobnym do długopisu trzonku pasowało idealnie do jej dłoni. Wybrała wypukły kawałek szkła w jeżynowym kolorze i przyłożyła do wzoru na grubym papierze zamocowanym na podświetlonym blacie. Światło, przenikając papier i szkło, ukazywało wyraźnie rowki, wzdłuż których należało ciąć. Stalowe kół ko wydało wysoki dźwięk, gdy Angel przesunęła nim po szkle, zostawiając cie niutki ślad pyłu. Zaznaczywszy pierwszą linię, odłożyła nóż i ostrożnie, lecz zdecydowanie naginała szkło, aż pękło wzdłuż nakreślonej linii. Wbrew nazwie, nóż do cięcia szkła wcale go nie tnie. Po prostu osłabia jego molekularną strukturę. Pod wieloma względami szkło zachowuje się raczej jak ciecz niż materiał stały. I podobnie jak ciecz, „leczy się" samo. Gdyby Angel nie zdołała obłamać go w ciągu kilku minut po nacięciu, mole kuły znów zaczęłyby się skupiać. A wtedy linia pęknięcia przebiegałaby nie równo i raczej przypadkowo, nie zaś czysto i precyzyjnie. Po przełamaniu szkła Angel pocierała nowe krawędzie jedną o drugą, by odpowiednio się stępiły. I choć nadal pozostawały ostre, nie przypominały już brzytwy. Linie rysunku jeżyn były zbyt głębokie, by dały wyciąć się od razu. Po wstępnych płytkich nacięciach Angel wzięła specjalne cążki i skubała szkło
- 84 -
-85-
tak długo, aż osiągnęła pożądany efekt. Była to praca wymagająca uwagi i koncentracji, które dla Angel miały ogromne znaczenie. Mogła schronić się w nich jak w kokonie, a wtedy minuty mijały jedna za drugą, niedostrze galnie. Ale mimo skupienia, w najgłębszych zakamarkach swego umysłu wciąż niespokojnie poszukiwała jakiegoś rozwiązania, jakiejś równowagi, która pozwoliłaby jej żyć pełniej niż tylko daną chwilą. Praca przynosiła spokój i poczucie swobody. Pomagała uporać się z za wiedzionymi nadziejami dzieciństwa, a także z druzgocącą śmiercią rodzi ców, Granta i jego matki w płonącym samochodzie. Teraz zaś mogła pomóc w starciu z Hawkiem. Praca pomogłajej żyć każdą nadchodzącą chwilą, poza którą nie istniało nic oprócz olśniewającego szkła przybierającego pod jej palcami określone kształty. Pracując w ciszy zakłócanej tylko wysokim śpiewem ścieranego szkła, Angel skończyła ciąć fragmenty potrzebne do prezentu dla pani Carey. Piec już się rozgrzał, więc przyszedł czas na liście. Gdy się wypalały, Angel cięła dalej. Był to duży kawałek o nieregularnym, a jednak wdzięcznym kształcie. Cięte z profesjonalną wprawą - każdym dotykiem, każdym ruchem dłoni zdra dzała wieloletnie doświadczenie. Po jakimś czasie położyła na przezroczystym blacie kawałek sklejki. Po deszła do imadła przytrzymującego jeden koniec miękkiego sznurka z oło wianymi listewkami w kształcie litery H i naciągnęła drugi koniec, usuwając wszelkie nierówności. Posługiwała się możliwie najmniejszymi listewkami, tak by pasowały do struktury wykończonego fragmentu. Kiedy już naciągnęła sznur i umieściła sklejkę w starej ramie, zabrała się za mocowanie szkła, zaczynając od dolnego prawego rogu. Poszczegól ne kawałki przytrzymywała na właściwym miej scu gwoździkami, dopóki nie była wypełniona następna listewka. Angel po wybraniu kolejnego szkła szlifowała je tak długo, aż uzyskała piękną, czystą powierzchnię. Kawałek po kawałku, kolor po kolorze, krucha układanka spojona czarnym ołowiem przybierała zadziwiający kształt. Od głos wbijania maleńkich gwoździków zagłuszał cichy płacz szkła. Angel pracowała do późnych godzin nocnych, ocierając czasem łzy, któ re spływały bez ostrzeżenia, niczym strumyk krwi z rany zbyt świeżej i głę bokiej, by mogła się szybko zagoić. Dostrzegała je jakby mimochodem, gdy zamazywały jej wzrok i nie pozwalały dokładnie widzieć migoczących jak klejnoty odłamków szkła, które w jej dłoniach z wolna przybierały ostatecz ną postać. Przeszłość oblekała się w nowy kształt, zamieniała w piękno, któ re zagłuszało ból wywołany zniszczeniem i stratą oraz pozwalało odzyskać normalność. Czarna jak heban noc ustąpiła miejsca szaremu brzaskowi. Pracownię zalało purpurowe światło. Angel nie dostrzegała tego ani nie uświadamiała sobie, że bolą ją mięśnie pleców, że rękawy bluzki są ciemne od łez, które ocierała z twarzy. Była całkowicie pochłonięta pracą.
ngel podniosła wzrok, zaskoczona, że upłynęło już tyle czasu. Był ranek. Poczuła, że napięcie zelżało. Pierwsza noc była najtrudniejsza. Mrugała wolno powiekami i pierwszy raz od wielu godzin skupiała wzrok na czymś innym niż blat warsz tatu. Derry zbliżył się, swobodnie władając kulami. - Angie? Jak długo pracowałaś? - Chwilę-odparła wymijająco. Powróciła spojrzeniem do swego szkła. Prawie skończyłam. W rzeczywistości skończyła godzinę wcześniej. Przesuwała tylko drew nianą łopatką wzdłuż linii stworzonego przez siebie obrazu. Podobały jej się kolory i kształty, całość, na którą złożyły się marzenia i groźne kawałki szkła. Derry zmarszczył brwi. - Musiałaś nad tym ślęczeć całą noc. Mruknęła coś pod nosem. - Angie? Westchnęła i odłożyła drewnianą łopatkę, wiedząc doskonale, że nie uda jej się uniknąć indagacji, dlaczego przebywa w domu, zamiast pływać z Haw kiem. - Tak, pracowałam całą noc. - Nie robiłaś tego już od dawna. - Tak. - Co się stało, Angie? - spytał cicho Derry. - Czy to dlatego, że zeszłej nocy była rocznica wypadku? Cztery lata... Angel zawahała się. Byłoby łatwiej, gdyby Derry wierzył, że opłakiwała przeszłość. Łatwiej, ale daleko do prawdy.
-86-
87-
Zmieszała cement i przystąpiła do ostatniego etapu pracy, który gwaran tował, że układanka nie rozpadnie się w ciągu paru godzin czy roku. Posłu gując się grubym pędzlem, Angel rozprowadzała cement po obu stronach szklanego obrazu, by nie pozostała nie wypełniona nawet odrobina prze strzeni między szkłem, złączem i ramą. Na koniec posypała wszystko troci nami wchłaniającymi nadmiar cementu. Potem, nim cement zdążył wyschnąć, zaczęła zeskroby wać go z ołowianych łączy i szkła ostrą drewnianą łopatką, starając się, by jej dzieło było tak czyste i doskonałe, jak samo szkło. Purpura za oknem wyblakła i przybrała łagodniejszą barwę dnia. Angel i tego nie zauważyła. W pracowni rozlegało się jedynie skrzypienie drewna po szkle. Wtedy nadszedł Derry, przecierając zaspane oczy. - Angie? Co się stało? Dlaczego nie jesteś na wodzie?
15
- Częściowo - odparła Angel, podnosząc wzrok i napotykając po raz pierwszy jego spojrzenie. - Głównie zaś dlatego, że ja i ten twój pan Hawkins nie pasujemy do siebie nawet odrobiną. Derry otworzył ze zdumienia niebieskie oczy. - Co się stało? - spytał i dla odmiany zmrużył oczy. - Chyba się do cie bie nie dobierał? Jego głos stał się nagle twardszy, bardziej męski. Angel skrzywiła kącik ust, naśladując ironiczny grymas człowieka nazywanego Hawkiem. - Dobierał się? -powtórzyła jak echo. -To byłoby zbyt intymne. A Hawk nie ma w sobie nawet odrobiny intymności. Mówiła z przekonaniem, gdyż nie uważała, że kłamie. To, o czym wspo mniał Deny, sugerowało jakieś niepożądane zaloty. A dotyk Hawka nie był czymś niepożądanym, przynajmniej z początku. Nie zaszło też między nimi nic intymnego w najgłębszym sensie tego słowa. Nie znali się na tyle do brze, by to sobie okazać. Błędnie się nawzajem ocenili. Derry wyraźnie się odprężył. - Co więc zaszło? - Nie mówimy tym samym językiem - odparła Angel zwięźle. Derry, nie bardzo rozumiejąc, czekał na wyjaśnienia, ale Angel nie po wiedziała nic więcej. - Co masz na myśli? - nie ustępował. - Czy słowo „mizoginista" mówi ci coś? - spytała, bawiąc się bezwied nie drewnianą łopatką. - Zbyt wczesna godzina na zabawy słowne - odparł gniewnie. - Pan Miles Hawkins to mizoginista. Nie ufa kobietom i nienawidzi ich. Ja jestem kobietą. A co za tym idzie, nie ufa mi i nienawidzi mnie. Czuję się więc bardzo nieswojo w jego obecności - stwierdziła spokojnie, patrząc na Derry'ego ciemnozielonymi oczami. - A on jest równie nieszczęśliwy w mojej obecności. Przez chwilę panowała pełna zdumienia cisza. Derry nie był w stanie sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł nienawidzić stojącej przed nim, bladej i zmęczonej kobiety o oczach nawiedzanych przez zbyt wiele złych wspo mnień. - Nie mogę w to uwierzyć - stwierdził. - A ja mogę. Angel odłożyła znużonym gestem drewnianą łopatkę. - Połącz się przez radiotelefon z Carlsonem - powiedziała. - Spotkali śmy go w Brown's Bay. Zaproponował, ze weźmie Hawka na ryby. - Naprawdę? Musieli przypaść sobie do gustu. - A dlaczego by nie? Carlson to mężczyzna w każdym calu. - Angel usły szała gorycz w swoim głosie i stoczyła krótką, wewnętrzną walkę, by zapano wać nad emocjami. Czuła piekące łzy w oczach i gardle. - Jeśli nie Carlson, to ktoś inny - powiedziała stłumionym głosem, odwracając się od Derry'ego.
W tym momencie znieruchomiała. W drzwiach pracowni stał Hawk. Nie słyszała, jak wszedł. Poruszał się bezgłośnie niczym drapieżny ptak niesiony niewidzialnymi prądami wiatru. Zsunięte gęste, czarne brwi sprawiały, że jego śniada, surowa twarz upodobniła się do labiryntu, którego nie łagodziło żadne światło. Wyglądał na bezwzględnego, spiętego i znużonego. Intensywność jego spojrzenia nie straciła nic na sile nawet wtedy, gdy Derry zaklął, uświadomiwszy sobie, że Hawk słyszał ich rozmowę. - Nieprawda, że nie lubię z tobą przebywać, Angel - oznajmił Hawk rzeczowo. - Zapewne więc lubisz nienawiść bardziej, niż ja lubię być nienawidzona. Derry oddychał szybko. - Przepraszam - mruknęła Angel, przeciskając się obok Hawka, nie pa trząc na niego. - Chcę się trochę przespać, Zamknęła drzwi pracowni, zmuszając go tym samym, by opuścił jej sy pialnię i wszedł do pracowni. Odgłos zatrzaskiwanych drzwi zabrzmiał nie naturalnie głośno. Angel oparła się o ścianę i wydała długie, urywane wes tchnienie. Łzy znów popłynęły, ale nie dbała o to. Nie miała już sił. Zrzuciła ze stóp mokasyny i wyciągnęła się na łóżku, twarzą do poduszki. Nim zdą żyła westchnąć po raz drugi, już spała. Gdy się ocknęła, było popołudnie. Pokój wypełniało jasne, żółte światło, wydobywające z wirujących w powietrzu drobinek kurzu maleńkie błyski złota. Przeciągnęła się i boleśnie skrzywiła. Ruch podrażnił zranione miej sce pod łopatką. Ból przypomniał jej o wszystkim, co się wydarzyło. Zaci snęła usta, gdy powróciły wspomnienia, ostre niczym świeżo pocięte szkło. Leżała przez chwilę nieruchomo, poddając się ich miażdżącej sile. Wiedzia ła z doświadczenia, że z największą wrażliwością reaguje zaraz po przebu dzeniu, czy to w środku nocy, czy po południu. W takich chwilach, na pogra niczu jawy i snu, dochodziły do głosu emocje. Próbowała nad nimi panować, ale to tylko pogarszało sytuację. Na szczęście chwila ta szybko przeminęła. Angel, choć obolała, była całkowicie przytomna i zdolna panować nad myślami. Odsunęła lekką na rzutę, pod którą spała. Nagle jej dłoń znieruchomiała: przecież gdy Angel się kładła, łóżko nie było przykryte. W dodatku nie była to jej narzuta. Przy niesiono ją z pokoju gościnnego. Na myśl o Derrym, który kuśtykał o kulach korytarzem, wlokąc za sobą narzutę, żeby jąprzykryć, uśmiechnęła się. Derry od chwili wypadku bardzo się o nią troszczył i otaczał czułością. Bez względu na to, co mówiła czy robiła, nadal ją wspomagał. Ta świadomość przyniosła jej ulgę i spokój, któ ry rozlewał się coraz szerszą falą i dodawał sił. Długi prysznic jeszcze wzmoc nił w niej poczucie równowagi. Ubrała się w długą aż do kostek, jasnoróżową suknię. Do karczku przy szyto maleńkie srebrne dzwoneczki. Podobne, też z czystego srebra, tyle że nanizane na połyskujące podwójne łańcuszki, zwisały u prawej kostki i le-
-88-
- 89 -
wego nadgarstka, pobrzękując melodyjnie przy każdym ruchu. Dobrane do całości i ukryte pod włosami kolczyki dzwoniły urokliwie. Angel kupiła tę. suknię i biżuterię przed dwoma laty, kiedy bała się ciszy panującej w domu w Seattle. Przesuwała szczotką po włosach. Dzwoneczki wydawały melo dyjny, kojący dźwięk tworzący kontrapunkt z jedwabistym szelestem lśnią cych, przetykanych słońcem włosów. Zawahała się, widząc swoje odbicie w lustrze. Kusiło ją, by pomalować twarz, ukryć bladość cery, lawendowe cienie pod oczami, przezroczystość warg. W końcu wzruszyła ramionami i odwróciła się od lustra. Nie miało to żadnego znaczenia. Derry znał jązbyt dobrze, żeby dać się zwieść makijażo wi, podczas gdy Hawk.,. Hawk był tym, kim był: mężczyzną, który nienawi dził kobiet. Angel zaś była tym, kim była: kobietą, która pokochała niewła ściwego mężczyznę. „Skupić się na jednej chwili. Tylko na jednej" - pomyślała, Szła cicho korytarzem, bose stopy nie wydawały najmniejszego dźwię ku, a srebrne dzwoneczki brzęczały tak delikatnie, że tylko ona słyszała ich muzykę. Ze skrzydła domu przeznaczonego dla gości dobiegał głęboki głos Hawka rozmawiającego jak zwykle przez telefon. Angel spojrzała odrucho wo na zegar. „Trzecia. Stracimy przypływ, jeśli sienie pospieszy -pomyśla ła. - Nic nowego. Straciliśmy już wiele przypływów. Wszystkie przypływy. Wszystko". Derry był na zewnątrz, w patio. Ślęczał nad grubą jak gips na jego nodze książką, w której znajdowało się więcej wzorów niż słów. Łagodny wiatr targał mu jasne loki. Derry miał wygląd siedemnastolatka. Podkreślał teraz ze zmarszczonym czołem jakiś fragment tekstu. Angel krzątała się dyskretnie po kuchni, nie chcąc mu przeszkadzać. Zrobiła sobie jajecznicę i tosta, nalała filiżankę diabelnie mocnej kawy, nie odłącznej towarzyszki Derry'ego podczas nauki. Jadła na stojąco, bez spe cjalnego apetytu, raczej z przyzwyczajenia. Musiała się wzmocnić, gdyż bę dzie potrzebowała sił. Tym razem Hawk, pojawiając się znienacka, nie zaskoczył jej, bo choć stała plecami do drzwi, wyczuła jego obecność. Przełknęła ostatni kęs i opłukała talerz pod kranem. Bardzo chciała uniknąć spotkania z Hawkiem, ale kiedy się odwróciła, stanęła z nim twarzą w twarz. Doświadczenie na uczyło ją, że im bardziej starała się czegoś unikać, tym więcej się tego lęka ła. Dopiero gdy stawała oko w oko z problemem, zaczynała go akceptować, żyć z nim. - Kiedy spotykasz się z Carlsonem? - spytała obojętnie, patrząc wprost przed siebie. Jej wzrok był pozbawiony wyrazu. - Nie spotykam się. Gorejące, przenikliwe oczy Hawka badały uważnie jej twarz. Nie spo dziewał się tej obcej istoty, spoglądającej na niego posępnymi, niebieskozielonymi oczami Angel. -90-
- Zanim Derry połączył się z „Czarnym Księżycem", Carlson znajdował się już w połowie drogi na Alaskę - wyjaśnił. - Pewnie napotkał jakąś ławicę. Długie rzęsy Angel opadły jak welon. Cienie pod oczami pogłębiały się. - Fatalnie - stwierdziła. - Polubiłbyś Carlsona. Kogo w takim razie zna lazł dla ciebie Derry? - Nikogo. Angel uniosła głowę tak gwałtownie, że ukryte pod włosami srebrne kol czyki zakołysały się i zaśpiewały cichutko. Na ten niespodziewany dźwięk Hawk pochylił się ku niej, ona zaś bezzwłocznie się cofnęła, znów wprawiając dzwon ki w drżenie. Wodził po niej ciemnymi oczami, jakby liczył maleńkie drobiny srebra, połyskujące i wydające ciche westchnienia w rytm jej oddechu. Głuchy stukot kul Derry'ego na drewnianej podłodze zabrzmiał jak dy sonans. Angel powitała z ulgą ten pozbawiony melodii dźwięk, który uwol nił ją od mrocznej intensywności oczu Hawka. - Wyglądasz znacznie lepiej - zauważył Derry. - Jak się czujesz? - Świetnie. - Odpowiedź padła zbyt pospiesznie, by można było uwie rzyć w jej szczerość. - Dzięki za narzutę. - Jaką narzutę? - zdziwił się Derry. Angel popatrzyła na Hawka. Nie zareagował żadnym słowem lub ge stem, tylko dalej wpatrywał się w nią drapieżnie. - Nieważne - powiedziała Angel. Jej wewnętrzny spokój prysł w jednej chwili. „Widocznie Hawk nie jest całkiem pozbawiony ludzkich cech - myślała. - Choćby poczucia winy. Bóg wie, że na to zasłużył". - Jak idzie nauka? - spytała, chcąc uciec od wspomnień. Derry skrzywił się. - Pomalutku. - Zawahał się i popatrzył na nią badawczo. Wyglądał na zmartwionego. - Angie? - spytał niepewnie. Angel przygotowała się na to, co miało nastąpić. - Tak? - szepnęła. - Carlson nie może być przewodnikiem Hawka. - Wiem. - Inni przewodnicy też będą mieli przez najbliższy tydzień, a może i dłu żej, pełne ręce roboty... Angel czekała cierpliwie, ale Derry zamilkł. I wtedy zrozumiała, że on jej o nic nie poprosi, chociaż z oczu wyzierała mu nadzieja. Nie musiała skazywać się na cztery tygodnie wypełnione pogardą Haw ka. Wystarczyło przeżyć resztę życia ze świadomością, że zabrakło jej sił, by pomóc Derry'emu w realizacji marzeń, Derry'emu, który przywrócił jej ży cie i niczego w zamian nie zażądał. Absolutnie niczego. Cztery tygodnie zno szenia pogardy ze strony Hawka wobec całego życia wypełnionego pogardą do samej siebie - gdyby odmówiła. - W porządku, Derry - stwierdziła spokojnie. - Zajmę się tym. -91-
Derry nie był w stanie ukryć ulgi. Wyraźnie odprężony, wsparł się na ku lach. Ale martwił go widok bladej twarzy dziewczyny. Kołyszącym ruchem przesunął się przez kuchnię w kierunku Angel i przyłożył dłoń do jej czoła. - Jesteś pewna, Angie? - spytał. - Wyglądasz blado, w okolicy panuje grypa... I znów nie dokończył. Nie chciał prosić jej o coś, z czego tylko sam wy1' ciągnąłby korzyść, Angel zamknęła oczy i wsparła czoło na jego dłoni, czer piąc zeń siłę. Kiedy się wyprostowała, oczy miała błękitnozielone i spokojne. - Jestem pewna-odparła szczerze. Hawk uchwycił nutę troskliwości i wzajemnego oddania łączącego Angel i Derry'ego. Był zaintrygowany i poirytowany. Jaką to władzę miał ten czaru jący Derry nad Angel, skoro potrafił ją zmusić, by spędziła na łodzi cztery tygodnie z człowiekiem, którego nienawidziła? W jednej chwili postanowił, że wydobędzie od Angel odpowiedzi na pewne pytania. Od swych osiemna stych urodzin nigdy nie pomylił się co do kobiety tak fatalnie. Chciał się do wiedzieć, gdzie popełnił błąd i jak wywiedziono go w pole. Nie odczuwał już złości, był pewien, że musi wyjawić skrywane prawdy Angel. Jeśli Derry sta nowił jedyny sposób, by wywabić jąz kryjówki, to należało się nim posłużyć. - Nie spytaliście mnie o zdanie - rzekł lodowato. Derry, zaskoczony, oderwał wzrok od Angel. - Przecież mówiłeś, że nie masz nic przeciwko temu. - Wpierw porozmawiamy sobie z Angel. Kiedy skończymy, jedno z nas może zmieni zdanie. - Hawk uniósł brew i przygwoździł Angel spojrzeniem twardym jak u drapieżnego ptaka. - Prawda, dziecinko? Derry otworzył szeroko oczy. Po raz pierwszy usłyszał, że głos Hawka może chłostać jak bicz. Nie wiedząc, co powiedzieć, zerknął na Angel. Ona zaś dotknęła delikatnie jego ramienia, dając do zrozumienia, że nie po raz pierwszy słyszy ten ton. Lecz w przeciwieństwie do Hawka, nie mogła się wycofać. Za bardzo kochała Derry'ego, by zniszczyć jego marzenia. - Mylisz się, Hawk- powiedziała dobitnie. - Tak jak myliłeś się we wszystkim. - Odwróciła się i szybko skierowała ku drzwiom. W ślad za nią płynął dźwięk maleńkich dzwonków i słowa: - Porozmawiamy na plaży. Jej głos, tak jak głos Hawka, chłostał jak bicz.
16 ngel nałożyła plażowe sandały, które zawsze trzymała przy drzwiach kuchennych, ujęła w garść fałdy cienkiej sukni i ru szyła ścieżką w dół. Szła pewnie i szybko, z wprawą nabytą przez lata. Nie zwracała uwagi na wąskie zejście albo brak poręczy. Ścieżka przywarła ryzykownie do zbocza. Jeśli nie - 92 -
było mokro albo wietrznie, nie wydawała się szczególnie niebezpieczna. Nie stanowiła jednak odpowiedniego terenu dla dzieci albo ludzi mało spraw nych, bez względu na wiek. Ale gdyby nawet zejście okazało się bardzo niebezpieczne, Angel i tak by się nie cofnęła. Pragnęła bowiem zaprowadzić Hawka tam, gdzie Derry nie mógł ich widzieć ani słyszeć. ",: Derry, podobnie jak Carlson, bardzo troszczył się o Angel. Zupełnie tak, jakby ocaliwszy jej życie, czuł się za nią dalej odpowiedzialny. I choć nie był w stanie uchronić jej przed gorzkimi niespodziankami życia, nadal ulegał nieodpartemu impulsowi, by jej pomagać. Angel obarczała siebie za to, że Derry czuł się winny - przed laty zarzuciła mu, że egoistycznie zmusił ją do życia, by uniknąć samotności. Okrutne oskarżenie, ale i czas był okrutny. Teraz żałowała tych nienawistnych słów. Teraz bowiem, podobnie jak Derry, pragnęła, by ktoś się o nią troszczył. Podążała szybko serpentyną wijącą się wśród drzew i skał, aż do plaży w dole. Dzień był nadzwyczaj gorący jak na klimat wyspy. Nim dotarła do końca ścieżki, była już lekko spocona. Przypływ się cofnął. Wypuściła z dło ni rąbek sukienki. Bryza porwała miękką tkaninę i oplotła nią jej nogi, które teraz wydawały się jeszcze szczuplejsze. Zwiewne fałdy powiewały na wie trze i rzucały na piasek miękkie cienie. Ledwie Angel zdążyła wytchnąć, zjawił się Hawk i stanął obok. Obser wował ją uważnie. Nie była specjalnie zdziwiona, że tak szybko zszedł na plażę. Odznaczał się refleksem i zwinnością drapieżnika. Zwróciła ku niemu twarz. Musnęły go fałdy sukni, a do uszu dobiegł cichutki płacz srebrnych dzwonków. Szalało w nim pożądanie i coś więcej, coś, co pozbawiało go resztek pewności siebie. Dlatego zrobił to, co robił zawsze, ilekroć go osa czano. Zaatakował. - Co Derry ma na ciebie? Gdybyś mogła, zabiłabyś mnie wzrokiem, a jednocześnie zgadzasz się spędzić ze mną na łodzi cały miesiąc, bo Derry cię o to poprosił. Do diabła, nie musiał nawet prosić, co? - Nie. Mam nadzieję, że Derry nigdy nie będzie musiał prosić mnie o nic, co mogę mu dać. I nic na mnie nie ma, jak już o tym mówimy - powiedziała beznamiętnym tonem. - Czym więc trzyma cię w szachu? Pieniędzmi? Angel skrzywiła usta. Lodowaty grymas, który się pojawił, nie był uśmie chem. - Nie - odparła cicho. - Więc czym? - Nie zrozumiesz tego. Hawk zacisnął dłoń na jej ramieniu. Dotyk miękkiej tkaniny, pod którą kryło się ciało Angel, doprowadzał go niemal do furii. - Więc co to jest, do diabła?! - warknął. - Miłość. Zapadła cisza. -93-
- Miłość - powtórzył Hawk, jakby wymawiał przekleństwo. W głosie wibrowała nuta obrzydzenia. - Tak kobiety określają seks - stwierdził bez barwnie. - A tego z pewnością nie zaznałaś z Derrym. Co jest kłamstwem, dziecinko: miłość czy to, że nie chcesz kochać się z Derrym? Angel wpatrywała się w niego bez słowa. - Co Derry ma na ciebie? - dopytywał się Hawk. - Mów, do diabła! Chcę usłyszeć wszystkie twoje kłamstwa! Przez chwilę krótką jak westchnienie Angel spojrzała na Hawka tak, jakby go nigdy przedtem nie widziała. - Czy kochałeś kiedyś? - spytała cicho. - Matkę? Ojca? Brata? Sio strę? Dziecko? Kogokolwiek? - Chcesz powiedzieć, że Derry jest twoim bratem? - Prawie - odparła, patrząc w jego zimne oczy. - Prawie? Co to znaczy „prawie"? Bez dwudziestu czterech godzin. Hawk był zaskoczony. Angel mówiła z takim przekonaniem. Musiał się dowiedzieć, co oznaczała jej odpowiedź. - Nie rozumiem - stwierdził w końcu, rozluźniając palce zaciśnięte na jej ramieniu. - Wiem. Jest mnóstwo rzeczy o ludziach - i o mnie - których nie rozu miesz. - Nie prowokuj mnie, Angel - ostrzegł, a gniew jeszcze bardziej wy ostrzył mu rysy. - Bo pójdę i sam spytam Derry'ego, a potem powiem mu o rzeczach, o których wolałby nie wiedzieć. Angel zamknęła oczy. Wiedziała, że Hawk zabiłby marzenia Derry'ego równie łatwo, jak uczynił to z jej marzeniami. Nie mogła do tego dopuścić. - Derry' emu zabrakło dwudziestu czterech godzin, by zostać moim szwa grem - powiedziała pustym głosem. Oczy Hawka się zwęziły. - Grant - przypomniał sobie. - Miał na imię Grant? - Tak. - Co się stało? - Zginął. - Kiedy? - padło kategoryczne, domagające się odpowiedzi pytanie. Angel wiedziała, że do takiej sytuacji dojdzie, i przygotowywała się do niej wraz z każdym krokiem stawianym na ścieżce. „Może jak mu powiem, zdoła znaleźć w sobie tyle ludzkiego współczucia, by nie zmieniać mojego życia przez następne cztery tygodniewpiekło-przyszło jej do głowy. -Może zdołamy zawrzeć rozejm". Ta myśl dodała jej sił. Angel westchnęła, przy wołała w wyobraźni kaskadę kolorów i stworzyła z nich rozkwitającą różę. - Grant... -Głos jej zamarł. Rzadko wymawiała to imię i ból wywoła ny jego brzmieniem zaskoczył ją. Kiedy ponownie się odezwała, miała głos pozbawiony emocji i melodii. - Zeszłej nocy minęły cztery lata od śmierci -94-
Granta. Zginął dzień przed naszym ślubem. Jego matka też zginęła. Tak jak moi rodzice. Hawk znieruchomiał. Nie miał żadnych wątpliwości, że słyszy prawdę. Wolałby usłyszeć kłamstwa. Kłamstwa można odeprzeć, odrzucić, zignoro wać. Z prawdą nie da się tego zrobić. Prawda za bardzo rani. Jak Angel. Intensywność jej doznań wywołała w nim falę gniewu, bezradności i bó lu. Jej głos i twarz niczego jednak nie zdradzały. Tylko oczy przesłonił cień o barwie morza rozdzieranego przez ukryte w głębi skały. Jej słowa płynęły spokojnie, potoczyście. Oczy były suche. Maleńkie dzwoneczki drżały i bo leśnie płakały nieludzkim dźwiękiem. - Ja też bym zginęła - ciągnęła - gdyby Derry nie wyciągnął mnie z pło nącego wraku. Byłam ciężko ranna. Przychodził do mnie do szpitala, wal czył o moje życie bardziej niż ja sama. A potem opiekował się mną, dopóki nie nauczyłam się na nowo chodzić. -- Więc dlaczego, u diabła, z nim nie spałaś? - warknął Hawk, rozgnie wany głębokim uczuciem, jakie odkrywał za jej cichymi słowami. - Bo nie żywimy do siebie miłości tego rodzaju. Hawk czekał. Utkwiła w nim puste spojrzenie. - Nie wiem, czy zrozumiesz - stwierdziła zwyczajnie. - Derry jest je dyną osobą na ziemi, która dzieli ze mną wspomnienia: mojego dorastania, rodziców, Granta, pikników na plaży... Śmiechu, ognia na kominku, pierw szej miłości. Derry jest jedynym, który pamięta tę noc, gdy ogłosiliśmy z Gran tem nasze zaręczyny i... - A może zbudujecie we dwójkęjakąś cholerną kapliczkę? - spytał Hawk lodowato. Nie zastanawiał się nad tą niedorzeczną wściekłością, jaką napawała go myśl, że Angel mogła kochać kogoś innego. Nawet umarłego. Angel poczuła, jak narasta w niej furia. Tylko najwyższym wysiłkiem, który przyprawił ją o drżenie, zapanowała nad głosem. - Nosisz bardzo trafny przydomek - powiedziała z naciskiem. - Dra pieżny ptak. Byłam bardzo łatwym łupem, co? - Czy dlatego tak szybko wracałaś zeszłej nocy do domu, bo bałaś się, że znów wylądujesz ze mną w łóżku? Nic nie mogło podziałać na Angel bardziej uspokajająco niż zacięty wy raz twarzy Hawka. -- Nie - odparła chłodno. •- Nie boję się, że znów wyląduję z tobą w łóż ku. Poznałam znaczenie powiedzenia o rzucaniu pereł przed wieprze. - Czy tak traktowałaś swoje dziewictwo -jak prawdziwą perłę? - spy tał ironicznie. - Nie. Ale za to ty okazałeś się prawdziwym wieprzem. Zapadła pełna napięcia cisza. Po chwili Hawk spytał stłumionym, groź nym głosem: ...95_
- Dlaczego mi się oddałaś, Angel? Bo tak było. Ja cię nie wziąłem. A może to kłamstwo, którym się pocieszasz? Biedna, mała Angel, zdobyta podstępnie przez starego wygę Hawka - szydził. Angel podziękowała Bogu za łzy, które wylała zeszłej nocy. Nie musiała już płakać. Rozdzierające pytanie „dlaczego?", kołaczące gdzieś w głębi du szy, zmieniło się w inne:, jak?". „Jak mogłam tak błędnie ocenić tego czło wieka?". Kiedy pojawiła się odpowiedź, Angel wypowiedziała ją głośno, nie zastanawiając się i nie dbając o konsekwencje. - Wydawało mi się, że cię kocham. To było głupie z mojej strony, po prostu pomyliłam pożądanie z uczuciem, i skończyło się na niczym. Zobaczyła, że źrenice Hawka najpierw rozszerzyły się, a potem skurczy ły do rozmiarów hebanowych punkcików w brązowych oczach, głębokich i przenikliwych. Milczał zaskoczony. Wymówiła słowo „kocham" z taką samą ironiczną intonacją, z jaką on je wymawiał. Dała mu tym samym do zrozu mienia, że zranił ją równie mocno, jak kiedyś zraniono jego. Ta myśl była ostra jak sztylet wbijający się coraz głębiej przy każdym oddechu. Hawk nawet nie przypuszczał, że tak brutalnie zranił Angel. By tak mocno odczuwać ból, trzeba wpierw pokochać. Lecz Hawk nie wierzył w miłość od dnia, w którym skończył osiemnaście łat. Ani w miłość do niego, ani do ko gokolwiek. - Jeszcze jakieś pytania? - zwróciła się do niego Angel obojętnym to nem. Hawk milczał. Nie miał nic do powiedzenia. - Dobrze - stwierdziła sucho. - Wybierzmy się zatem na ryby. Jej doskonale kontrolowany chłód wstrząsnął nim i przyprawił o gniew. Hawk zacisnął usta. - Jesteś zimna jak morze, co? - spytał. Angel popatrzyła w stronę migotliwego, przysłoniętego chmurami bez miaru wód. - Morze wcale nie jest zimne - powiedziała. - Jest pełne życia. Ja zaś jestem zimna jak drapieżny ptak. Jak śmierć. Nie jak życie. Chcesz się po południu wybrać na ryby? - Mam ochotę skręcić ci kark. - Byłoby szkoda - stwierdziła obojętnie Angel, odwracając się do nie go. - To jedyne, co we mnie nie zostało złamane. Hawk nachylił się ku niej. Głos mu się zmienił. - Serce również? - spytał cicho. - Moje serce zostało złamane na długo przed tym, jak cię poznałam. - Angel... Jego głos ciepłym powiewem muskał jej skronie. Wzbierały w niej uczu cia, chcąc wyrwać się spod kontroli. - Nie nazywaj mnie tak - powiedziała głucho. -96-
- Dlaczego? Bo on cię tak nazywał? - On? Nozdrza Hawka poruszyły się niespokojnie. Nachylił się jeszcze bar dziej, tak bardzo, że wyczuwał subtelny zapach jej perfum. - Chłopak, którego kochałaś - powiedział Hawk. - Brat Derry'ego. Angel odwróciła się, nienawidząc tego ciepła, jakim promieniował Hawk. - Stracimy przypływ, jeśli się nie pospieszymy - powiedziała. - Odpowiedz mi. Angel odwróciła się tak gwałtownie, że maleńkie dzwoneczki na jej suk ni zadźwięczały. Lecz j ej głos był cichy, niemal zbyt cichy, by Hawk mógł go usłyszeć, choć stał tuż obok. - Grant nazywał mnie Angie albo mówił do mnie: kochanie, najdroż sza, złotko, maleńka. Nazywał mnie swoim wschodem słońca, miłością swe go serca, swoim... - Ale nie spałaś z nim - przerwał jej brutalnie, nie chcąc słyszeć ani słowa więcej. - Nie. To jedyne w mojej miłości do niego, czego żałuję. - Wbrew woli Angel, słowa płynęły dalej cichym, niepowstrzymanym strumieniem, choć niszczyły jej spokój, tak mozolnie odbudowany. - Mój Boże, jak bardzo tego żałuję! - powiedziała chrapliwie. - Zwłaszcza teraz! Hawk odetchnął głośno: Angel wspominała swą nieudaną inicjację, któ rej był sprawcą. Wciąż mówiła tak cicho, że musiał się skoncentrować, by usłyszeć każde słowo, które jak ostrze wnikało w jego ciało i rozcinało naro słe przez całe życie blizny. - Gdybym wiedziała, że ma umrzeć, kochałabym się z nim - mówiła z przejęciem. - Ale byłam młoda. Myślałam, że mamy czas. Że mamy całe życie. A Grant... - Jej głos, gdy wymawiała ukochane imię, załamał się, lecz po chwili odzyskał siłę, stał się opanowany. - Grant chciał, by ten pierwszy raz był doskonały: nasz własny dom, własne łóżko i powolny, piękny akt miłosny. Hawk zamknął na chwilę oczy i przypomniał sobie, jak wziął Angel pe łen pożądania i gniewu. Ale to już była przeszłość, bezpowrotnie stracona jak dzieciństwo. Daremnie rozdzierać szaty nad czymś, czego nie da się już odmienić. Można jeszcze odmienić jedynie to, co pozostało, przyszłość anioł z połamanymi skrzydłami i zielonymi oczami, które widziały piekło, i jastrząb, który nie rozpoznał nieba, gdy przebił jego sklepienie gniewnymi, czarnymi szponami. Hawk pozostawiał za sobą przeszłość, której nie mógł sięgnąć, zmienić, naprawić. Mógł się jednak uczyć. Tak właśnie udawało się przetrwać żywym istotom. Ucząc się na błędach. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - przypomniał nieporuszony. Dlaczego się gniewasz, gdy nazywam cię Angel? - Wszyscy nazywają mnie Angie. Nie ma szczególnych powodów, dla których ty miałbyś nazywać mnie inaczej. 7 - Bez kłamstw
-97-
- A to, że oddałaś mi swoje dziewictwo, nie wydaje ci się czymś szcze gólnym? - Powinno -zgodziła się, przybierając jego sarkastyczny ton. -Ale skoń czyło się czymś równie niezwykłym jak otarcie kolana. - Prowokuj mnie dalej, a moja cierpliwość się wyczerpie - ostrzegł ją Hawk, rozgniewany nie na żarty. Oczy Angel zwęziły się, a wargi skrzywiły w nieznacznym, zimnym uśmie chu. Spodobał jej się pomysł, by wytrącić go z równowagi. Albo zranić. - A więc wytrącę cię z równowagi. I co z tego? - spytała beztrosko. Nigdy nie spieraj się z kimś takim jak ja, Hawk. Nie mam nic do stracenia. To mi daje przewagę. - A co z Derrym? - spytał bez zająknięcia, przyglądając sięjej bacznie. Angel powściągnęła odruch okrucieństwa, które jak wąż wypełzło z jej bólu. Zapomniała, jak łatwo -i z jakąprzerażającąsatysfakcją-można zmie nić własne cierpienie w okrucieństwo wobec innych, raniąc ich ostrym sło wem. Okrucieństwo samo się napędzało, powodowało krzywdę ludzi, któ rzy ją otaczali, zżerało duszę i niosło samozniszczenie. Jak śmierć. Świadomość, że nie wyciągnęła wniosków z lekcji przeszłości, była jak ude rzenie w twarz. Angel zbladła i tylko wylęknione oczy zachowały jeszcze wyrazistą barwę. „Zrobię wszystko, by za sprawą Hawka nie zniszczyć sa mej siebie. Prędzej umrę, niż zniszczę Derry'ego". - Angel to imię, jakie sobie nadałam po wypadku, kiedy postanowiłam wreszcie, że będę żyła dalej. Pod wpływem tych cichych, opanowanych, beznamiętnych słów Hawka przebiegł dreszcz. - Anioł to coś, co żyje, choć niegdyś umarło. Jak ja - powiedziała. Żywa, martwa, znów żywa. Anioł. Angel. Hawk powstrzymał się przed wzięciem jej w ramiona. Mogła zareago wać jak osaczone zwierzę. Nie winił jej. Zranił ją okrutnie, a nie miał w so bie nic z uzdrowiciela. Nie miał nic do zaofiarowania prócz pustki i drapież nej, sięgającej głębi duszy ciekawości, czym jest ten kruchy, ulotny, potężny syndrom zwany miłością, Labirynt pytań bez odpowiedzi. - Przespałabyś się ze mną jeszcze raz dla Derry^ego? - spytał. Angel dosłyszała w jego głosie raczej ciekawość niż pożądanie. - Nie chcesz mnie - odparła. - Nie ma więc problemu, - Dlaczego uważasz, że cię nie chcę? Gardłowy dźwięk, jaki dobył się z jej ust, trudno było nazwać śmiechem. Popatrzyła na Hawka wzrokiem twardym jak granit. - Nie spodobała ci się ta klęska na łodzi. Mnie też nie - powiedziała. Nie martw się więc. Nie zamierzam rzucać się na ciebie. Żadnej więcej ama torszczyzny. Obiecuję. - Przekrzywiła głowę, by spojrzeć na złoty zegarek Hawka. - Przypływ za dwadzieścia minut - stwierdziła rzeczowym tonem. I jak, Hawk? Płyniesz czy nie?
aj to - powiedział Hawk. Wyjął z rąk Angel ciężką szklaną taflę o boku liczącym ponad pół metra. Nie sprzeciwiała się. I tak by to nic nie pomogło. Hawk przewyższał ją sprawnością i siłą. Przesunął obojętnym spojrzeniem po szklanym obrazie prze znaczonym dla pani Carey. W przyćmionym świetle holu, bardziej przypo minającym zmrok niż jasny dzień, kawałki szkła wydawały się pozbawione życia, matowe i zwyczajne jak kolory kredek na tanim papierze rysunko wym. Gdy jednak Hawk znalazł się na frontowych schodach skąpanych w sło necznym blasku, tafla w jego dłoniach ożyła, kolory zamigotały i niemo roz błysły gejzerem piękna. Przystanął, niezdolny do ruchu, pochłonięty bez reszty feerią barw. Mi nuty mijały, a on tego nie zauważał. Przechylił taflę najpierw w jedną stronę, potem w drugą, całkowicie oczarowany zmysłowym bogactwem kolorów, które rozlewały mu się w dłoniach. Wreszcie uniósł wzrok i dostrzegł, że Angel go obserwuje. - Dlatego właśnie kocham szkło - powiedziała, spoglądając na migo czące światło w jego dłoniach. - Jest jak życie. Wszystko zależy od tego, w jakim świetle je widzisz. - Ledwie wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że można by je odnieść do Hawka. Miała nadzieję, że się nie zoriento wał. Zamknęła cicho drzwi. - Chcesz mi powiedzieć, że moje spojrzenie na życie jest zbyt mrocz ne? - spytał.
-98-
_ 99 _
- Płynę. Jak zwykle - odparł, a potem nachylił się tak bardzo, że poczuł jej ciepło przenikające przez miękki materiał bawełnianej sukienki. Był bli sko, ale nie na tyle, by ją dotknąć. - Czy naprawdę uważasz, że mnie kocha łaś, Angel? Szklana róża, przechowywana w wyobraźni, eksplodowała tysiącem ostrych odłamków. Angel poczuła, że dłużej nie zniesie jego bliskości. Od wróciła się i pobiegła w stronę ścieżki. Każdy jej ruch wydobywał z maleń kich dzwoneczków srebrny śpiew. Hawk odbierał te słodkie dźwięki jak cio sy, tak niedostrzegalne, że nie mógł ich uniknąć, i tak raniące, jak maleńkie haczyki. Pojął, co znaczy krwawić. Pobiegł za nią z obawy, że upadnie na wąskim szlaku, że runie w dół, gdyż oderwano jej skrzydła. Gdy ją wresz cie dogonił i zmusił twardą dłonią do wolniejszego kroku, zignorowała go, nie odpowiadając na jego pytanie o miłość. Hawk nie spytał po raz drugi. Zdążył się już nauczyć, że prawdy Angel są równie bolesne dla niej jak dla niego.
17
A więc jednak się zorientował. „Powinnam się była tego spodziewać pomyślała. - Hawk to najbystrzejszy, najinteligentniejszy mężczyzna, jakie go udało mi się spotkać". - Nie - odparła. - Mówiłam tylko o naturze szkła i światła. Podeszła do samochodu, nie patrząc na niego. W ciągu trzech dni, jakie upłynęły od ich rozmowy na plaży, starannie unikała wszelkich osobistych tematów. - Nic osobistego, co? - spytał Hawk, unosząc czarną brew. - Właśnie. Nic osobistego. Otworzyła bagażnik, rozpostarła w nim stary koc i dała Hawkowi znak, by położył na wierzchu taflę szkła. - Ile jest coś takiego warte? - spytał. Zauważyła, że manipuluje nieporęcznym panelem z godną pozazdrosz czenia łatwością. Miał mocne, zwinne, twarde ciało i poruszał się z męskim wdziękiem, którymjąnieodmiennie zaskakiwał. Z każdą nową chwilą, w za leżności od punktu widzenia i oświetlenia zmieniał się jak szkło. I tak jak szkło, potrafił ciąć aż do kości. Wystarczył moment nieuwagi. - Taki panel jak ten może osiągnąć cenę od tysiąca do tysiąca dwustu dolarów - powiedziała Angel, owijając z wprawą obraz. - Minus prowizja galerii, oczywiście, i koszt materiałów. Dobre szkło jest bardzo drogie. Za mknęła pokrywę bagażnika. - Ile prac wystawiasz na pokazie w Vancouver? - dopytywał się Hawk. - Trzydzieści dwie. Angel otworzyła torebkę. Szukała kluczy. - Sprzedałaś coś? - spytał Hawk. Podniosła wzrok, by się przekonać, że jego brązowe, czyste jak kryształ oczy przykuwają ją do miejsca. - Wszystkie prócz trzech - odparła. - A te sprzedane... były małe? - Nie. Dość duże. Dlaczego pytasz? Hawk zignorował jej zainteresowanie. - Ile masz w roku pokazów? Angel wyciągnęła z torebki klucze i spojrzała na niego, chcąc zapytać, dlaczego tak go to interesuje. Prościej jednak było odpowiedzieć. Tak czy owak, nie miało to większego znaczenia. Pieniądze stanowiły bezpieczny temat. Nie były czymś osobistym, jak uczucia. - W tym roku trzy pokazy - powiedziała. - W Seattle, w Portland i w Vancouver. - Wszystkie się udały? - Tak. - W gruncie rzeczy nie potrzebujesz pieniędzy za Eagle Head, prawda? - Nie. - Ale Derry potrzebuje.
- Tak. - Dlaczego? Angel zawahała się, lecz po chwili wzruszyła ramionami. Hawk mógł zawsze spytać Derry'ego. Nie był to żaden sekret. - Derry chce zostać chirurgiem - wyjaśniła. - A to oznacza sześć do dziesięciu lat intensywnej nauki. Został przyjęty do Harvardu, ale nie dostał stypendium. Uznano, że jest bogaty. - Eagle Head. - Tak. - Rozumiem. - Czyżby? - - zainteresowała się Angel, zerkając na niego. - Pozwól mi ten jeden raz się upewnić, że temat został właściwie naświetlony. - Ode tchnęła pospiesznie, jakby przygotowując się na słowa, które za chwilę pad ną. - To nie jest ze strony Derry'ego jakiś kaprys. Moi rodzice zginęli na miejscu. Ale nie jego matka. I nie jego brat. Derry wyciągnął ich z wraku żywych... a potem patrzył, jak wykrwawiają się na śmierć, bo nie wiedział, jak ich ratować. Twarz Hawka, pozbawiona wyrazu, była nieruchoma, tęczówki oczu nie mal czarne. Chciał zadać pewne pytanie, ale nie wiedział, jakich użyć słów, by duchy przeszłości znów nie zagościły w duszy Angel. - A ty? - spytał wreszcie cicho. - Czy byłaś przytomna, kiedy Derry wyciągnął cię z wraku? - Tak. Nie mogłam mu pomóc. Angel dosłyszała to nie wypowiedziane pytanie, które sprawiło mu tyle trudności. Wiedziała też, jakiej ma udzielić odpowiedzi i ile będzie jato kosz towało. „Derry. Derry potrzebuje Hawka - powiedziała do siebie ostro. Muszę sprawić, by Hawk zrozumiał". - Miałam strzaskany obojczyk, połamane żebra, liczne urazy nóg - po wiedziała pozbawionym emocji głosem. - Matka Derry'ego była nieprzy tomna. Jego brat nie miał tyle szczęścia. Więc leżałam na drodze, nie mogąc się ruszać, i słuchałam, jak Grant... - głos uwiązł jej w gardle. Gdy znów odzyskała nad nim władzę, słowa przypominały bezbarwne, tłuczone szkło, ścierające na proch wszystko, czego dotknęło. - Kiedy było po wszystkim, Derry płakał i bił pięściami o asfalt, zdzierając sobie skórę do krwi. I znów byłam bezradna. - Angel - powiedział cicho Hawk, dotykając jej policzka delikatnymi opuszkami palców. Było mu przykro, że swoim pytaniem sprawił jej ból. Uchyliła się przed jego dotykiem. - Derry przysiągł wtedy, że zostanie lekarzem, by ratować ludzkie ist nienia w zamian za te, których ocalić nie zdołał - mówiła dalej. - Pragnie w ten sposób pogodzić się z życiem, które było tak okrutne, że pozwoliło mu wyjść z wypadku bez szwanku, by mógł patrzeć, jak jego matka wykrwa wia się na śmierć, a brat umiera w mękach. - Widziała już tyle smutku i cier-
-100-
- 101-
pienia, że bez trudu rozpoznała je na twarzy Hawka. - Lubisz Derry'ego, prawda? - zauważyła, zdziwiona, że Hawk jest zdolny do takich uczuć. ~ On też cię lubi. Bóg jeden wie dlaczego - dodała bezwiednie, marszcząc czoło. Nigdy nie rozumiała, dlaczego Derry tak radośnie akceptuje cięte uwagi Hawka. - Może przypominam mu Granta - zasugerował Hawk. - W niczym go nie przypominasz. - Czyżby? Uniesiona brew Hawka zirytowała Angel. - Grant był zdolny do miłości - zauważyła chłodno. - Musiał więc być kochany - odpalił Hawk. - Co masz na myśli? - Matka go kochała. Derry go kochał. Ty go kochałaś. - Tak. - To musiało być miłe. - Jego słowa wyrażały tylko stwierdzenie, a nie pełne ironii szyderstwo. -1 ty byłaś kochana, prawda, Angel? Twoi rodzice, Grant, Derry, nawet Carlson, każde z nich kochało cię na swój sposób. - Tak - szepnęła. -1 ja ich kochałam. - Miłość złączona z miłością. Jasny, magiczny, zamknięty krąg. Twarz Hawka zmieniła się, wspomnienia raniły boleśnie. - Ale przecież twoi rodzice... - zaczęła Angel, by urwać wpół zdania. Jego chrapliwy śmiech przytłoczył ją i zranił, tak jak musiał ranić i jego. Wyciągnęła dłoń, jakby chciała go dotknąć. - Hawk - powiedziała. - Przestań. Wtedy zaczął mówić. Słowa były gorsze od śmiechu. - Moja matka była w szóstym miesiącu ciąży, kiedy wyszła za mojego ojca. Tyle że on nie był moim ojcem. Wtedy o tym nie wiedział. Powiedziała mu, kiedy skończyłem sześć lat. Po prostu przypięła kartkę ze stosownym wyjaśnieniem do mojej koszuli, a potem zwiała z jakimś włóczęgą. Uśmiechnął się szyderczo. - Miły gest. Oddać dzieciaka mężczyźnie, mó wiąc mu, że nie jest jego ojcem. Angel próbowała coś powiedzieć, ale Hawk tego nie zauważył. Przeni kliwe, posępne oczy spoglądały w przeszłość. - Tata zatrzymał mnie przy sobie - ciągnął. - Nigdy nie mogłem zrozu mieć dlaczego. Na pewno nie z miłości. Zamieszkała z nami jego matka. Ona też nie okazywała mi zbyt wiele miłości. Och, nie chcę przez to powie dzieć, że źle mnie traktowali. W każdym razie nie głodowałem. Nigdy też nie użyli niczego gorszego od paska, bez względu na to, jak bardzo byli akurat pijani. Angel drgnęła. Przecież Hawk powiedział jej, że wziął sprzęt wędkarski ojca bez pozwolenia i dostał za to lanie. A ona uznała to za żart. Teraz już wiedziała, jak było. Ale nie przyniosło jej to pociechy.
- Zacząłem pracować po ucieczce mojej matki - ciągnął. - Hodowałem warzywa, kurczaki, roznosiłem gazety, robiłem wszystko, co się da. Pienią dze wędrowały do ich kieszeni jako zapłata za pokój i utrzymanie. - Ale byłeś tylko dzieckiem - rzekła zdumiona Angel. - Jadłem ich jedzenie. Nosiłem ubrania, jakie mi znaleźli. Spałem pod kocem, który mi dali. - Hawk znów wzruszył ramionami, dając do zrozu mienia, że sprawy materialne nie mają dla niego znaczenia. Ale nie to, że był pozbawiony miłości, - Nie tuczyli się moim kosztem. Nasza farma była śmie chu warta. Pięćset akrów, a za mało wody choćby na dziesięć. W zachodnim Teksasie jest sucho. Naprawdę sucho. Tam ziemia nie nadaje się do niczego. Można tylko wzbijać na niej kurz i wszczynać burdy. Zabawniej robić to drugie. Wiem o tym aż nadto dobrze. Hawk podszedł niespodziewanie do samochodu z drugiej strony, otwo rzył drzwi i wsunął się na fotel pasażera. Angel stała bez ruchu, j ak przykuta słowami, które w zupełnie nowym świetle ukazały coś, nad czym się nigdy nie zastanawiała -jego przeszłość, tak niewdzięczną, jak opisana przez nie go ziemia. Chciała zadać mu pytania, wiele pytań, ponieważ czuła, że pozo stało jeszcze mnóstwo do powiedzenia. Innych chłopców też porzucały mat ki, a mimo to nauczyli się kochać kobiety i ufać im. Chociażby Carlson. Jego dzieciństwo nie było szczęśliwsze niż dzieciństwo Hawka. Może nawet trud niejsze, ponieważ urodził się jako pół-Indianin; musiał wywalczyć sobie miejsce w społeczeństwie białych, by móc w nim żyć i pracować. Mimo to Carlson umiał kochać. Dlaczego Hawk nie umiał? Hawk przechylił się i otworzył drzwi po stronie kierowcy, zapraszając Angel do samochodu. Usiadła za kierownicą. Drżącą dłonią przekręciła klu czyk i uruchomiła silnik. Zerknęła szybko na Hawka, ale tego nie zauważył. Wprawdzie otworzył przed nią drzwi, lecz zachowywał się tak, jakby był nieświadomy jej istnienia. O czym myślał, na które obrazy swej przeszłości spoglądał? I czy te obrazy, tak jak jej szkła, miały barwy i... ostre krawę dzie? Jak głęboko mogły ranić? Nie spytała jednak o nic więcej. Wciąż ana lizowała słowa, które rzuciły nowe światło na jego osobę. Były to barwy ciemne, aż odrażające, a jednakich intensywność pociągała ją, ich możliwo ści wabiły. Dojechała w milczeniu pod dom pani Carey. Zaparkowała przed fronto wym wejściem i popatrzyła pytająco na Hawka. Nie spodziewała się, że bę dzie jej towarzyszył, dlatego chciała wiedzieć, czy wejdzie z nią do środka, czy też pozostanie w samochodzie. Hawk odwzajemnił spojrzenie. - Przypuszczam, że dojechaliśmy na miejsce - powiedział. - To dom pani Carey. Poprosił wzrokiem o wyjaśnienia. - Jakiś czas temu złamała biodro - powiedziała Angel. - Przywożę jej jedzenie i zabieram do lekarza, dopóki sama nie będzie mogła prowadzić. Hawk zmarszczył brwi, powtarzając w myślach to nazwisko.
-102-
-103-
- Pani Carey - mruknął. - Już o niej słyszałem. - Dżemy i galaretki - wyjaśniła Angel, otwierając drzwi po swojej stronie. Hawk też wysiadł i podszedł do bagażnika. - Jak te na szkle? - spytał, wyjmując owinięty kocem panel. - Jak te na naszych porannych croissantach. Hawk wydał pomruk zadowolenia i oblizał usta. - Teraz sobie przypominam - powiedział. - Kupimy od niej trochę dżemu? - Pani Carey poszczułaby na mnie swojego kota, gdybym choć o tym wspomniała. Całe życie jadam przetwory tylko od niej. Dostaję je w prezen cie. Wszystkie bez wyjątku. - Tym słodziej smakują-powiedział. I znów ją zaskoczył. Nie spodziewała się, że zrozumie. - Tak - odparła po prostu. - Nie dziw się tak, Angel. Wiem, jakie znaczenie mają prezenty. Ocze kiwałem ich z nadzieją w każdy dzień urodzin, w każdą Gwiazdkę. Po ja kimś czasie porzuciłem nadzieję. Angel zamknęła oczy, starając się odgrodzić od jego bólu. - I wtedy, w trzeciej klasie, moja nauczycielka dała mi lizaka przewią zanego zieloną wstążką - powiedział. - Zachowałem go aż do Gwiazdki, kiedy inne dzieciaki otwierały prezenty. Angel zacisnęła dłonie w bezradnym geście współczucia. - A potem wyszedłem w pole, bo chciałem być sam - ciągnął. - Wciąż czuję szelest folii pod palcami i zapach mięty, widzę zieloną wstążkę i czer wono-białego lizaka. To była najsłodsza, najpiękniejsza rzecz, jakiej kiedy kolwiek skosztowałem. Nosiłem tę wstążkę w kieszeni, dopóki nie pozosta ło z niej nic prócz kilku zielonych nitek. - Hawk potrząsnął głową, niemal oszołomiony tym słodko-gorzkim wspomnieniem. - Nie myślałem o tym już od bardzo dawna. Angel powstrzymywała łzy. Jak inne były jej święta i urodziny - pełne prezentów i radości. Tyle straciła przed czterema laty, ale przynajmniej mia ła co tracić - lata wspomnień, lata miłości. Hawk nie miał nic oprócz kilku dobrych chwil, ulotnego smaku mięty i zielonej wstążki, która wystrzępiła się w chłopięcej kieszeni.
18 ngel zamknęła cicho bagażnik i ruszyła za Hawkiem w stroną domu pani Carey. Nacisnęła dzwonek i czekała, aż starsza kobieta dotrze do drzwi. Milczenie i napięta twarz Angel nie uszły uwagi Hawka, podobnie jak maleńkie wgłębienia na wargach, które zagryzała. Nie wiedział, co ją tak niepokoiło. -104 -
Zapragnął ukoić jej usta muśnięciem swego języka. Zarówno ten impuls, jak i wspomnienie prezentu od nauczycielki - zaskoczyły go. Pojął, że bardziej pragnie pocieszyć Angel, niż uwieść, zobaczyć jej uśmiech i... Pani Carey otworzyła drzwi. Poprawiła okulary, przyglądając się wyso kiemu, ciemnowłosemu mężczyźnie, który tak niespodziewanie pojawił się na jej progu. Siwą głową sięgała mu ledwie do mostka. - Dzień dobry, pani Carey - przywitała ją cichym głosem Angel, wciąż pod wrażeniem smutnych wspomnień Hawka. - Chciałabym panią poznać z Milesem Hawkinsem. Hawk, to pani Carey. - Panie Hawkins - zwróciła się do Hawka starsza kobieta, kiwnąwszy głową. - Proszę mi mówić Hawk. Wszyscy w Kanadzie tak robią. - Zerknął ukradkiem na Angel. Potem przełożył owinięty kocem szklany panel do dru giej ręki i ujął chłodną, suchą dłoń starszej pani. - To prawdziwa przyjem ność, pani Carey. Jej bystre, czarne oczy mierzyły go badawczo. Wreszcie skinęła głową. - Niewielu ludzi mogłoby nosić takie przezwisko. Ty możesz. Wejdź, Hawk. - Potem dodała oschle: - Ty też, Angie. Herbata już się parzy. Poprowadziła ich do kuchni. Duży, żółty kocur ocierał się o jej balkonik. Mogło się to bardzo źle skończyć dla starszej kobiety. Angel nie mogła na to patrzeć. Schyliła się i wzięła kota na ręce. - Nie masz w ogóle rozumu, tygrysie - skarciła go łagodnie. Głaskała zwierzę podbródkiem, podążając w ślad za panią Carey do kuch ni. Kot obserwował Angel mądrymi, bursztynowymi ślepiami, trącał Jano sem, w końcu wyśliznął się z jej objęć. Angel nie próbowała go łapać. Pani Carey już siedziała, więc ryzyko upadku minęło. - Nalejesz mi herbaty, dobrze? - zwróciła się do Angel. - Musiałam sobie przygnieść ręce zeszłej nocy. Zdrętwiały i jakoś nie chcą się dziś roz ruszać. Angel popatrzyła na kobietę. - Dzwoniła pani do doktora McKaya? Starsza pani zaśmiała się oschle. - Mam siedemdziesiąt dziewięć lat, Angie. Zasługuję na to, żeby sobie rano poleniuchować, nie sądzisz? - Wiozę dziś Derry'ego do doktora McKaya-powiedziała Angel. -Za biorę panią po drodze i... - Nonsens - przerwała stanowczo pani Carey. - Nalej herbaty, Angie. Doktor nie może pomóc mi bardziej niż filiżanka herbaty. Siadaj, Hawk. Połóż ten swój pakunek na szafce. Angie nalała herbaty i puściła w obieg talerz z herbatnikami. - Wracając do doktora - zaczęła zdecydowanie - to myślę... - Pamiętam coś takiego sprzed paru lat - przerwała jej równie zdecydo wanie pani Carey. - Derry wpadł tu jak burza, bo znalazł cię śpiącą na podło-105-
dze pracowni. Zdaje się, że siedziałaś nad czymś za długo, czy coś takiego. Doktor opukiwał cię i osłuchiwal, a ty się nie obudziłaś. Powiedział Derry'emu, że nic ci nie dolega, że wszystko załatwi zdrowy sen. - Tak, ale... Pani Carey odstawiła energicznie swoją filiżankę. - No cóż, nie dolega mi nic, czego nie uleczyłaby ponowna młodość stwierdziła pani Carey. - Gdy nadejdzie dzień, w którym lekarz będzie umiał odwrócić bieg czasu, zadzwonię do niego i powiem, że czuję się zmęczona. Angel westchnęła i dala za wygraną. Zadzwonił telefon. - Ja odbiorę - zaproponowała Angel, ruszając szybko w stronę salonu. Pani Carey podążyła za nią o wiele wolniej. Angel odebrała telefon, za mieniła kilka słów z osobą po drugiej stronie, po czym oddala słuchawkę pani Carey. Gdy tylko weszła z powrotem do kuchni, odczula na sobie inten sywne spojrzenie Hawka. - Często to robisz? - spytał. - Co? Odbieram telefon? - zainteresowała się Angel, siadając przy stole. - Nie. Czy często pracujesz do upadłego? Angel wzruszyła ramionami, próbując zakończyć temat. - Nie - odparła spokojnie. - Tylko wtedy, gdy jesteś zdenerwowana? - spytał Hawk cicho, by nie usłyszała go pani Carey. Angel popijała herbatę. - Od jak dawna? - spytał. - Co od jak dawna? - Od jak dawna harujesz tak bardzo, że nie jesteś w stanie myśleć ani czuć, a twoje ciało po prostu się wyłącza i padasz na podłogę? Przez chwilę Angel zastanawiała się, jak uniknąć odpowiedzi na to pyta nie. Po chwili doszła do wniosku, że nie ma to żadnego znaczenia. Hawk i tak poprosiłby o wyjaśnienia Derry'ego. I wtedy zrozumiała, że chce odpo wiedzieć Hawkowi, że uświadomienie mu, jak błędnie ją oceniał, sprawi jej niemal okrutną przyjemność. - To było ponad trzy lata temu - powiedziała, popijając herbatę. - Tam tej nocy Carlson przekonał mnie wreszcie, że człowiek, którego kochałam, jest martwy, a ja żywa, i że nie mogę nic na to poradzić, co najwyżej wpeł znąć do jego grobu i umrzeć tam razem z nim. - Ale nie zrobiłaś tego. - Carslon mi nie pozwolił. Jej oczy pociemniały, gdy przypomniała sobie okrucieństwo Carlsona, okrucieństwo zamierzone, dzięki któremu zaakceptowała prawdę, że ona żyje, a Grant nie. Carlson też zapłacił za nie wysoką cenę, i to większą, niż sobie wówczas uświadamiała. Angel nie mogła mu wybaczyć przez rok. Nie roz mawiała z nim, nie chciała na niego nawet patrzeć ani czytać jego listów. Nie
wiedziała wtedy, że Carlson kocha ją tak, jak mężczyzna może kochać ko bietę. Nim zrozumiała, było za późno. Carlson kojarzył jej się już nieodpar cie z życiem i śmiercią Granta. Nie mogła zostać jego kochanką, tak jak nie mogłaby być kochanką Derry'ego. - Carlson cię kochał - zauważył beznamiętnie Hawk. - Tak. Jeszcze przed Grantem. Aleja go nigdy nie kochałam, nie tak jak Granta. • - Bo jest Indianinem? Angel uśmiechnęła się smutno. - Bo nie był Grantem. - Ale po śmierci Granta? - nie ustępował Hawk. Angel odsunęła znużonym ruchem kosmyki włosów sprzed oczu. - Carlson nadal nie był Grantem - odparła po prostu. - Nie mogłam mu tego wybaczyć. Nie mogłam wybaczyć Derry'emu. Nie mogłam wybaczyć żadnemu mężczyźnie. Angel dostrzegła na ustach Hawka następne pytanie. Nagle zrozumiała, że bardziej rani własnymi słowami siebie niż jego. Wspomnienia były dla niej karą, wspomnienia, których nie przywoływała już od dawna. - Dość już, Hawk, proszę- powiedziała stłumionym, urywanym gło sem. - Chyba że sprawia ci to przyjemność. Hawk zamknął oczy, odgradzając się od jej cierpienia i gniewu. - Nie - odparł bardzo cicho. - Więc dlaczego to robisz? - Bo muszę wszystko o tobie wiedzieć. - Otworzył oczy, które były te raz czyste i spokojne, i tak głębokie jak noc. - Muszę. - Dlaczego? - spytała Angel. Czuła, że traci z wolna panowanie nad sobą. - Nigdy nie znałem kobiety, która by kochała kogokolwiek prócz siebie. Jego spokojne słowa kruszyły w niej opór. Jeśli jej ból mógł czegoś Hawka nauczyć, nie zamierzała walczyć z każdym pytaniem, z każdą odpowiedzią. Tyle się sama nauczyła dzięki bólowi Derry'ego i Carlsona. Nie mogła więc pozbawić innych takiej samej szansy. W nagłej ciszy, jaka zapadła, skrzypienie balkonika pani Carey wydało się bardzo głośne. - To była C a r e n - wyjaśniła pani Carey. - Powiedziała mi, że maliny w tym roku bardzo obrodziły. - Mniam, mniam! - Angel oblizała wargi. - Nie mogę już ich zbierać - rzekła starsza kobieta, uśmiechając się. Ale wciąż mogę robić dżemy. - Zbierzemy tyle malin, ile pani tylko zechce - powiedział Hawk, nim Angel zdążyła się odezwać. - Jastrząb w malinowym chruśniaku. - Śmiech starszej kobiety przypo minał szelest opadających liści. - Dziękuję. Warto było odebrać ten telefon.
-106-
-107-
Hawk skrzywił nieznacznie kącik ust, popatrzył na Angel, potem na szaf kę, gdzie leżał szklany panel, potem znów na Angel. Skinęła głową. Podniósł się zwinnym ruchem i podszedł do szafki. - A to - powiedział, podnosząc zawinięty przedmiot -jest warte stu lat życia. Zbliżył się do okna, przy którym stał stół. Na blat padały przez szy bę ciepłe promienie słońca. Zasłaniając obraz przed wzrokiem pani Carey, Hawk odwinął koc i uniósł panel pod światło. Szkło zapłonęło bogactwem kolorów. Pani Carey, oparta o balkonik, oglądała szkło, które wypełniło jej kuch nię mnóstwem roztańczonych barw. - To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam - stwierdziła z przekonaniem. - Popatrzcie tylko na te kolory. Boże, słowo daję, mogła bym zjeść tę galaretkę. Angel uśmiechnęła się szeroko, czerpiąc radość z zadowolenia pani Carey. - Cieszy mnie, że się pani podoba - powiedziała. - To dla pani. Starsza kobieta odwróciła się i popatrzyła zdumiona na Angel. - To za wiele, Angie. Nie mogę tego przyjąć. Boże, musiałaś spędzić nad tym mnóstwo czasu... - Jem pani dżemy przez całe życie, pani Carey - przerwała jej łagodnie Angel. - Spędziła pani lata, siedząc w kuchni i gotując dla innych. Proszę. Chcę, żeby pani to miała. Zrobiłam to specjalnie dla pani. W oczach kobiety błysnęły łzy. Sięgnęła po lawendową chusteczkę do kieszeni fartucha i otarła je. Potem wyciągnęła dłoń do Angel. Angel wstała i objęła delikatnie starszą panią, a kiedy się od niej odsunęła, zobaczyła, że Hawk przygląda im się uważnie. Jego wzrok wydawał się tak intensywny, jak blask słoneczny wpadający przez kuchenne okno. Jakby chciał zapamię tać każdą chwilę, każdy najdrobniejszy gest, wszystko, co dawały sobie te kobiety. -- Gdzie chciałaby pani to zawiesić? - spytał, przenosząc zainteresowa nie na panią Carey. - W jakimś widocznym miejscu. W moim wieku człowiek potrzebuje czegoś pięknego, na co mógłby sobie rano popatrzeć. - Człowiek potrzebuje tego w każdym wieku zauważył Hawk, zerka jąc na Angel. Gdy Hawk zawieszał panel w miejscu, gdzie szkło mogło czerpać siłę z promieni słońca, Angel i pani Carey pracowały nad listą nowych zakupów. Nim skończyły, Hawk uwinął się ze swoją robotą. Wziął od Angel listę i prze biegł szybko wzrokiem. - Czy potrzebuje pani tego od razu? - spytał. - Och, nie, Dopiero za tydzień lub dwa. - Dobrze. Angel chce mnie zabrać na kilkudniową wyprawę wędkar ską. Nasza ostatnia podróż została... przerwana.
Angel chciała zaprotestować, ale dała za wygraną. Zgodziła się podjąć na nowo swe obowiązki, wiedząc, że obejmują one także przejażdżki łodzią. Jeszcze dwa dni temu ta myśl nie budziła w niej lęku. Ale teraz było inaczej, bo gdy spoglądała na Hawka, dostrzegała nie tylko ostre rysy drapieżnika, ale i cień chłopca, który nosił w kieszeni zieloną wstążkę, dopóki nie pozo stało z niej jedynie kilka spłowiałych nitek. Angel, idąc za Hawkiem do samochodu, wyglądała na głęboko zamyślo ną. Nie zamierzała już brać sobie tak wszystkiego do serca. Zbyt mocno odczuwała ból tego mężczyzny, niemal jak własny. - Ja przygotuję łódź, a ty zabierzesz Derry'ego do lekarza - powiedział Hawk, wpatrzony w jej profil. Skinęła głową, nie patrząc na niego. - Musisz gdzieś jeszcze zadzwonić? - spytała. - Nie. Interesy idą dobrze. Czeka mnie jeszcze jeden trudny moment, nim wszystko zagra. Albo się rozpadnie. Jego obojętny ton zaintrygował Angel. - Mówisz tak, jakby ci nie zależało. - Raz się jest bogatym, raz nie - wzruszył ramionami. - Od kiedy prze stałem się ścigać, zdobyłem i straciłem kilka razy fortunę. Tak czy owak, poziom adrenaliny szybko wzrastał. Pieniądze to tylko środek. Angel zastanawiała się w samochodzie nad jego słowami. Także póź niej, gdy czekała na Derry'ego pod gabinetem lekarskim, a nawet wówczas, gdy szła razem z Hawkiem po pomoście w stronę łodzi. Powtarzała je raz za razem, jakby obracała na wszystkie strony kawałki szkła, których nie mogła dopasować do jakiejś całości. Od północy wiał wiatr. Czarne włosy Hawka unosiły się i falowały gwał townie jak w dzikim tańcu, a ślizgające się po nich światło sprawiało, że w jego wyglądzie było coś pierwotnego. Angel zerknęła na profil mężczy zny, ale zaraz odwróciła wzrok. Nie chciała spoglądać w pełne blasku oczy, tylko sprawdzić godzinę na jego zegarku. Wpatrywała się we wskazówki ze zmarszczonym czołem. Północny wiatr oznaczał zwykle kłopoty. Miała na dzieję zarzucić przynętę w Indian Head, niemal trzy czwarte drogi do Needle Bay - celu ich wyprawy. Gdyby jednak wiatr się nasilił, przy odrobinie szczęścia dotarliby tam przed zmrokiem. W przeciwnym razie musieliby poszukać schronienia gdzieś po drodze. Pomimo ochrony, jaką zapewniały wzgórza i wyspy, Inside Passage mógł być podczas burzy zdradziecki i nie bezpieczny dla mniejszych łodzi. Angel wyprowadziła łódź z przystani tak szybko, jak pozwalały na to przepisy. Nie oglądając się za siebie, zostawiła rzekę Campbell daleko w ty le. Nie zwracała uwagi na łódki, które kołysały się na Rozlewisku Francuza, ani na tratwy flisackie sunące wzdłuż brzegu. Wiatr się nie zmieniał - spię trzone morze falowało niespokojnie. Angel podkręciła mocniej radioodbior nik i nasłuchiwała komunikatów wędkarzy, którzy wracali z północy. Wiatr
- 108-
-109-
w tamtym rejonie nie był silniejszy niż tutaj. Uspokojona, przygotowała się do długiego rejsu. Po kilku godzinach Hawk opuścił stanowisko na rufie. Z początku trzy mał się z dala od kokpitu, nie chcąc denerwować Angel swą obecnością. Monotonny szum silników, splątana, biała wstęga za łodzią, szare i zielone góry wyrastające zwody- wszystko to sprawiło, że się odprężył. Jednak wiatr i gnane jego porywami drobinki wody robiły swoje. Jeśli Hawk nie chciał zmarznąć i przemoknąć, musiał schować się w kabinie. Angel podniosła wzrok, wyczuwając jego obecność. - Robi się na zewnątrz nieprzyjemnie? - spytała. - Trochę. Hawk spojrzał przez szybę kokpitu. Między wyspami, po niebieskoczarnej powierzchni morza przewalały się zwarte szeregi spienionych fal. - Nie podoba mi się to - stwierdził. - Może być nieciekawie - zgodziła się Angel, mierząc wzrokiem pas wzburzonej wody, który mieli przebyć. - Wciśniemy się w ten wąski kanał między wyspami i przeskoczymy na inny szlak wiodący na północ. Jest dłuż szy, ale lepiej osłonięty. Hawk zajął stanowisko w tylnej części kokpitu, przy stoliku otoczonym z trzech stron ławą. Obserwował w milczeniu, jak Angel manewruje łodzią. Otoczył ich pas chłostanej wiatrem wody - kołysała nimi wesoło, ciskała pianą w lśniący bielą kadłub, w końcu pozwoliła im prześliznąć się na za wietrzną stronę wysepki, gdzie w górze krążyły z krzykiem mewy. - Spójrz - powiedział Hawk. Dotknął ramienia Angel, wskazując prostopadłą ścianę urwiska po pra wej stronie. Od skał odrywały się ptaki i nurkowały wprost w szalejące kłę bowisko śledzi. Morze, osłonięte przed wiatrem, było zielone i gładkie. Go łym okiem dostrzegało się bańki powietrza i wyskakujące w górę srebrzyste ciała ryb. Angel sprawdziła kąt padania promieni słonecznych, obliczyła z grub sza dystans, jaki mieli jeszcze pokonać, i potrząsnęła głową. - Miałabym wielką ochotę tu powędkować - stwierdziła tęsknym głosem. - Jakiś problem? - spytał Hawk. - Może być groźnie w czasie przypływu. W końcu mamy cztery dni na ryby. Lepiej, żeby nie złapały nas tu po zmroku silne prądy. Dopiero teraz Hawk zauważył, że morze przybrało różne odcienie ziele ni. Obserwował niespokojną wodę z niekłamanym respektem. Jeśli tak to wyglądało w tej chwili, mógł sobie wyobrazić, co się działo w czasie pełne go przypływu: niewyobrażalne masy wody przedzierające się między wy spami, wzdłuż ścian skalistych tuneli i wzbijające w górę gwałtowne gejzery piany. W miejscu, gdzie się akurat znajdowali, Inside Passage przemieniał się w istny labirynt przesmyków, które wiły się między wyspami. W ten wła śnie labirynt wdzierał się potężny Pacyfik, ujarzmiany przez skały i prze-
smyki, prądy i przeciwprądy. Niektóre wyspy były duże, inne nie większe niż głazy i najeżone skalistymi rafami. Hawk wiedział, że nawet uzbrojony w mapę nawigacyjną mógłby sobie nie poradzić z tym torem przeszkód, jaki stanowiły skały i morze. A po zmroku, podczas przypływu, pilotowanie ło dzi przypominałoby jazdę wozem wyścigowym ze złamanym nadgarstkiem. Hawk zrobił to raz, gdy był młody, i nie przejmował się zbytnio ryzykiem. Teraz jednak nie zamierzał powtarzać tego eksperymentu. Wyglądało na to, że Angel całkowicie panuje nad sytuacją. Przypomina ła mu jego samego podczas wyścigu- była czujna i skoordynowana, ster trzymała pewnie, lecz nie kurczowo, umiała też wybrać w okamgnieniu naj lepszą trasę. Rozsiadł się wygodnie i podziwiał wprawę, z jaką wiodła go przez zaskakująco piękne i niebezpieczne zakątki Inside Passage. Obserwo wał ją z taką uwagą, że w końcu to dostrzegła. Zerknęła na niego, zastana wiając się, co skrywają te zagadkowe, męskie rysy twarzy. - Czy coś nie tak? - spytała. - Nie. Idzie ci świetnie - odparł Hawk. - Podoba mi się twój profesjo nalizm. Angel szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. - Dzięki. - Czy Grant cię tego nauczył? Ciemne i długie rzęsy zakryły na chwilę jej błękitnozielone oczy. - Tak - odparła, czekając na następne pytania, ale Hawk nie spytał już o nic więcej.
-110-
-111-
19 awk wygrzebał się z trójkątnego łóżka, które wypełniało dziób łodzi. Panowała tam nieprzenikniona ciemność z wy jątkiem nieco jaśniejszej plamy w miejscu odpowietrznika. Otworzył ostrożnie drzwi kokpitu, starając się nie hałaso wać. Jego mokasyny nie wydawały na wykładzinie żadne go dźwięku. Kabina była pusta. Tak jak Hawk podejrzewał, Angel spała na zewnątrz, na rufie. Nie mo gła już bardziej się od niego odseparować, jeśli nie chciała wylądować na skałach okalających wybrzeże Needle Bay. Zainstalowane na stałe siedzenia i podniesiona platforma zakrywająca silniki tworzyły tu coś w rodzaju po dwójnego łoża. Poduszki zapewniały względny komfort. Panował jednak chłód. Powietrze przed świtem było dość zimne. Angel wśliznęła się do śpi wora aż po czubek jasnej grzywy włosów. Hawk zbliżył się i dotknął ich ostrożnie. Nie chciał jej zbudzić. Jasne pasemka wydawały się chłodne, niemal zimne, a jednak dziwnie żywe. Przy-
ciągały światło niczym perły, połyskując i przesuwając się za każdym do tknięciem jego dłoni. Przypomniał sobie, jak jej włosy wyglądały kilka dni wcześniej, gdy leżała na ciemnej narzucie, po odniesionej kontuzji. Ich bla dy ogień i blask skóry sprawiły, że sam zapragnął się w niej zanurzyć. Była taka piękna, a on taki okrutny. Bruzdy na twarzy Hawka pogłębiły się, gdy delikatnie owinął wokół palca kosmyk włosów Angel. Wiedział o niej tak mało, a jednocześnie tak dużo. Ofiarowała mu to, czego nie ofiarowała żadnemu innemu mężczyźnie. A on to wziął, nieświadomy, nic w zamian jej nie dając, nawet przyjemności. A potem zapałał na nią gniewem, bo zniszczyła jego świat, bo odebrała mu jego niezachwiane przekonanie o życiu, miłości i kobietach, i starła je na proch. Myślał wtedy, że Angel zdaje sobie sprawę, co mu zrobiła, i że zrobi ła to celowo. Teraz pojął, że to nieprawda. Angel tak samo nie znała głębi jego cynizmu, jak on nie znał głębi jej niewinności. Ale teraz było już inaczej. Angel nauczyła go, że istnieje kobieta, w któ rej nie ma kłamstwa. Onjąnauczył, że istnieje mężczyzna, w którym nie ma miłości. Ciemniały jej oczy, gdy na niego patrzyła. Starała się go unikać za wszelką cenę. Dotykały ją tylko jego pytania, wbijając się w jej ciało jak szpony i sprawiając, że wiła się z bólu. A jednak Hawk musiał pytać, musiał wiedzieć. Nigdy w swoim życiu nie zetknął się z czymś równie poruszają cym, jak prawdy wypowiadane przez jej delikatne wargi, Hawk uwolnił jasny kosmyk włosów z taką samą delikatnością, z jaką owinął go sobie wokół palca. Na skórze pozbawionej ciepła jedwabistych pukli poczuł chłód. Jeszcze raz dotknął jasnej miękkości, powędrował pal cami niżej, aż poczuł zimny materiał śpiwora, i wtedy cofnął rękę. Powrócił do kabiny tak cicho, jak słońce, które barwiło wschodni horyzont. Angel obudził zapach kawy i smażonego bekonu. Usiadła gwałtownie, czując, jak wali jej serce. Wciąż była zdezorientowana, jakby nie do końca przytomna. Zimne powietrze i wielobarwne niebo przypomniały jej, że spała na dworze i że świta. Potem dotarło do niej lekkie kołysanie łodzi i... wszystko stało się jasne - Hawk. Pierwszy dzień ich wyprawy wędkarskiej. - Ile jajek? - spytał, stając w drzwiach kabiny. Patrzył, jak Angel z wol na dochodzi do siebie. - Sadzone czy jajecznica?-spytała. - Zorientuję się, jak rozbiję skorupki - odparł. Angel skrzywiła kąciki ust w uśmiechu. - Informuj mnie bieżąco. Hawk kiwnął głową i wrócił do kuchenki. Na widok rozespanej Angel w całym ciele poczuł nagłe pożądanie. Kiedyś go to gniewało. Teraz napa wało żalem, głębokim jak sama namiętność. Angel rozpięła śpiwór, zadrżała i weszła szybko do kabiny, zamykając za sobą drzwi, by zatrzymać ciepło z kuchenki. - Chcesz, żebym przyrządziła omlety? - spytała niepewnie. -112-
Kabina wydawała się bardzo mała. Hawk swą wysoką sylwetką i szero kimi barami niemal bez reszty wypełniał niewielką przestrzeń. Spojrzał przez ramię, wyczuwając nagłe zakłopotanie Angel. - Nie trzeba - odparł. - Lubię od czasu do czasu przygotować śniadanie. Angel tkwiła przy drzwiach. Włosy miała w nieładzie, spod szarego swe tra wystawały poły koszuli, a stopy w skarpetach wyglądały dziwnie delikat nie i bezbronnie. Najwyraźniej zmieniła w nocy ubranie i dopiero potem wsu nęła się do śpiwora. - Będę musiał wypróbować dzisiejszej nocy twojąmetodę -powiedział. Z trudem oderwał od niej wzrok. Wrzucił na patelnię jajka z wprawą świadczącą, że robił to już nieraz. - Moją metodę? - zdziwiła się Angel. - Spanie w ubraniu - wyjaśnił. - Zapomniałem już, jak może być zim ne, kiedy wkłada się je rano. - Zwłaszcza gdy wychodzisz z ciepłego łóżka. - Usmażone - obwieścił Hawk. - Co? - spytała zbita z tropu Angel. - Och, nie rozbiłeś żółtek. Gratula cje. Zjem dwa. Angel patrzyła zafascynowana na Hawka i jego grymas ust. Stała do statecznie blisko, by dostrzec, że i kąciki oczu zmarszczyły się nieznacznie. Z zapartym tchem oczekiwała, że wreszcie zobaczy jego uśmiech. Kiedy tak się nie stało, westchnęła cicho. Może, jak złapie łososia... Ta myśl napełniła ją poczuciem winy. - Powinniśmy być już na wodzie - powiedziała. - Zaspałam. - Nie sądzę, by miało to znaczenie. - Dlaczego? - Wiatr - wyjaśnił zwięźle Hawk i wskazał łopatką do jajek iluminator. - Fale jak wszyscy diabli. Angel przecisnęła się obok niego, by lepiej widzieć. Było tak mało miej sca, że musieli się o siebie otrzeć i siłą rzeczy wyczuła szerokość jego ra mion i szczupłość bioder, muskularne kształty pod dżinsami i wełnianą ko szulą. Odetchnęła głęboko, by odzyskać równowagę, lecz odniosło to skutek wprost przeciwny. Poczuła wszechobecny zapach mydła, wody po goleniu, wełny i ciepło męskiego ciała. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę dziobu. Poranki znosiła naj gorzej. Zawsze tak było. Jej umysł budził się później niż zmysły. A w obec ności mężczyzny takiego jak Hawk mogło to być niebezpieczne. „Czy na prawdę? - zastanawiała się. - Hawk od czasu naszego nieszczęsnego uprawia nia miłości starał się osaczyć mnie tylko pytaniami. Nie - skorygowała się natychmiast. - Nie miłości. Seksu. Gdyby w grę wchodziła miłość, wszyst ko skończyłoby się zupełnie inaczej". Widok wzburzonej wiatrem wody oderwał jej myśli od męskości Hawka i różnic między seksem i miłością. Ocean rozciągający się za ochronnym mu8 - Bez kłamstw
-113-
rem klifów Needle Bay pokrywała niespokojna masa białej piany i chmury pyłu wodnego pędzonego porywistą bryzą. O wędkowaniu nie było mowy. - Masz rację- przyznała. - Nic z tego. Lepiej nie wypływać bez po trzeby. Hawk, widząc tę gwałtowność wiatru i morza, spytał: - Czy te wichry trwają długo? - Od godziny do tygodnia. Ale nic ich nie zapowiadało, więc wiatr po winien ustać przed wieczorem. - Ajeśli nie ustanie? Angel westchnęła. - Umiesz grać w karty? I znów kącik ust Hawka drgnął. - Jestem gotów się nauczyć - odparł po prostu. Słysząc jego szorstki, głęboki głos, Angel pomyślała, czy gra w karty była tym, czego chciałby się od niej akurat nauczyć. Bez względu na to, jak bardzo starała się z tym walczyć, wciąż prześladowało ją przekonanie, że Hawk pod tą swoją szorstkością ukrywa zdolność do miłości równie wielką, jak zdolność do cynizmu i nienawiści. Z nią kiedyś było tak samo. Gniew i niechęć do życia dorównały jej miłości do Granta. W końcu doznała jedne go i drugiego - wściekłości i miłości. „Gdybym jednak poznała tylko złość, gniew i okrucieństwo, czy byłabym zdolna do miłości?" - rozmyślała. I wte dy przypomniała sobie, co powiedział Hawk z goryczą w głosie o miłości połączonej z miłością, o pięknym, zamkniętym kręgu. On zawsze przebywał poza tym kręgiem. „Jak długo człowiek może tak żyć, nim straci zdolność kochania? Jak długo, zanim straci wszelką nadzieję?" - zadawała sobie py tanie. - Stygną ci jajka. Trzeźwy głos Hawka wyrwał Angel z zamyślenia. Usiadła i zaczęłajeść przygotowany przez niego posiłek, piła kawę, którą nalał jej do kubka i po dał. Kiedy usiadł naprzeciwko, by samemu zjeść śniadanie, ich kolana ze tknęły się na moment pod stołem. Ta intymność, wymuszona wspólnym prze bywaniem na łodzi, burzyła spokój Angel, tak jak północny wiatr burzył powierzchnię morza. Zanim skończyła śniadanie, zdecydowała, że nie za mierza spędzić całego dnia na grze w karty. Wstała szybko i spłukała naczy nia w niewielkim zlewie. - Lubisz potrawkę z ryby? - spytała. - Tak. Hawk obserwował ją spod zmrużonych powiek. Angel unikała choćby przypadkowego kontaktu fizycznego. Fakt, że zasłużył sobie na jej lęk, nie ułatwiał mu zaakceptowania tej sytuacji. - W zasadzie chodzi mi o inną potrawę, ale nie pomyślałam, by zabrać sidła na kraby - odezwała się. Hawk wskazał rząd szafek wzdłuż ściany kokpitu. — 114-
- Poszukaj. Pierwsze drzwiczki na lewo. Angel schyliła się i otworzyła szafkę. Palce natrafiły na zwój żółtej pla stikowej żyłki i składany koszyk. Wyprostowała się i uśmiechnęła do Haw ka, podnosząc zdobycz triumfalnie do góry. - Skąd wiedziałeś? - spytała. - Derry powiedział, że uwielbiasz kraby. A sprzedawca w sklepie z przy nętami twierdził, że ta pułapka będzie świetna. Przez chwilę Angel pomyślała, że Hawk wyszedł ze swojej skorupy, by sprawić jej przyjemność. - Dziękuję - powiedziała niepewnie. - Nie musiałeś. - Wiem. - Jego głos był cichy i tak głęboki jak kolor oczu. - Dlatego mi się to podobało. Patrząc w brązowe oczy Hawka, Angel zacisnęła dłoń na koszyku. Ni gdy wcześniej nie myślała, że brąz może mieć taki ciepły odcień. Ale tak było. Jego oczy miały głębię i ciepło migocącego złota. Czaił się w nich śmiech, czekając tylko na uwolnienie. Nagle Angel stwierdziła, że oddycha z trudem. I to nie z obawy przed bliskością Hawka. W każdym razie nie tylko. Dlatego właśnie ją to zaniepo koiło. Odwróciła się czym prędzej. - Najpierw małże - powiedziała gardłowym głosem. - Małże? - Małże - powtórzyła zdecydowanie. -1 wiadro. - W trzeciej szafce od końca. Oczywiście wiadro, nie małże - dodał żar tobliwie i zobaczył w jej oczach rozbawienie. Wysunął nogę i otworzył sto pą drzwiczki. - Wiadro, łopatka i wysokie buty do chodzenia po brzegu - wyjaśnił. - Pomyślałeś o wszystkim. - Nie - odparł cicho. - Ale próbuję się uczyć. Dłonie Angel zacisnęły się boleśnie na siatce koszyka. Hawk nie miał wcale na myśli małż czy krabów. - Nie bądź taka wystraszona, Angel - powiedział. Jego głos brzmiał nisko, niemal chrapliwie. - Proszę cię tylko, żebyś była sobą. Angel zaczerpnęła szybko powietrza. - Czy to tak wiele? - spytał, ale teraz w jego tonie można było dosły szeć ciekawość i smutek. Odetchnęła gwałtownie. - Nie - wyszeptała. -To nie tak wiele, ale... Głos jej się załamał. Z zamkniętymi oczami przywoływała w wyobraźni różę, płatek za płatkiem, dopóki nie uspokoił jej się puls, a niewidzialna dłoń przestała ściskać gardło. Hawk obserwował ją, zastanawiając się, czy pamięta haczyk, który tkwił w jej ciele i wywoływał ból. Poczuł nieprzepartą chęć, by objąć ją, chronić przed smutkiem i cierpieniem, ukoić ból. Poruszyła go intensywność włas115-
nych doznań. Nigdy przedtem czegoś takiego nie czuł. Chciał wziąć Angel w ramiona, lecz powstrzymał się z obawy, że mogłaby stawić opór, a wów czas przegraliby oboje. Angel zgromadziła szybko sprzęt potrzebny na plaży. Przypływ się cof nął, pozostawiając po sobie niewielką ławicę piachu przy ujściu strumienia, który ginął w Needle Bay. Sama zatoka, długa i wąska, przypominała górski przesmyk. Głęboka na kilkaset metrów, szeroka na niespełna trzydzieści, była otoczona przez klify i strome wzgórza najeżone skałami i porośnięte cedra mi. Dalej, w miejscu gdzie łączyła się z Needle Creek, urwiska skalne ustę powały przed wąskim parowem. Plaża była niewielka, pokryta ostrym piaskiem i kamykami; im bliżej klifu, tym bardziej skalista. To właśnie tam chroniły się w ziemi skorupiaki, a ostrygi przywierały uparcie do szarych kamieni. Z wielką uwagą, ostrożnie operując gazem, Angel wprowadziła dziób łodzi na piaszczystą łachę. Hawk przeskoczył przez reling i wylądował na brzegu ze zwinnością, jakiej się po nim spodziewała. Podała mu sprzęt, anastępnie cofnęła łódź o jakiś metr, uwzględniając odpływ, i zakotwiczyła. Ściągnęła dżinsy i przygotowała się do wejścia w wodę. Hawk był szybszy. Czekał na niąprzy dziobie. Też zdjął spodnie i został w samych kąpielówkach. Czerwień wełnianej koszuli kon trastowała z czernią spodenek. Z zimnej wody wystawała para mocnych, opa lonych ud, pokrytych lśniącymi czarnymi włoskami, po których spływała woda. Był to bardzo zmysłowy widok. Hawkz obojętną miną obserwowałjak Angel, pełna wahania, stała przy relingu. Wyciągnął ręce, by przenieść ją na suchy ląd, niczym kolejny paku nek. Gdyby chodziło o Derry'ego czy Carlsona, Angel w ogóle by się nie zastanawiała. Ale chodziło o Hawka. Przypomniała sobie, co powiedział żeby była sobą. - Skąd wiedziałeś, że nie znoszę zimnej wody? - spytała beztrosko. Twarz Hawka wykrzywił grymas przypominający uśmiech. W oczach pojawił się cieplejszy błysk. - Zgadłem - odparł, zdejmując ją z dziobu. Angel w jednej dłoni trzymała dżinsy, drugą wspierała się na Hawku. Ciepły dotyk jego ręki na nagiej nodze odczuła jako coś niepokojącego. Nie mogła nad sobą zapanować. Spięła się cała. Hawk to poczuł. W milczeniu pokonał krótki dystans dzielący ich od plaży i od razu postawił Angel na ziemi, nie przedłużając chwili wzajemnej bliskości. - Dziękuję-powiedziała. Hawk zastanawiał się, czy dziękowała za to, że przeniósł ją nad zimną wodą, czy też, że postawił na ziemi tak szybko. - Żaden kłopot - rzekł wzruszając ramionami. - Anioły nie ważą zbyt wiele. Odwrócił się zwinnie i zaczął wciągać dżinsy, koncentrując się na opor nym materiale, który przywierał mu do mokrych nóg, na zimnych strużkach -116-
wody, które spływały po łydkach, na ostrym piachu, który oblepił mu stopy w plażowych sandałach. Koncentrował się na wszystkim, z wyjątkiem wspo mnienia gładkiego, gorącego ciała Angel i jej ucieczki pod wpływem impul su bezwiednego jak oddech. Musiała odebrać straszliwie bolesną lekcję, skoro jej rezultatem był tak niepowstrzymany odruch. Ilekroć się do niej przybli żał, dziewczyna uświadamiała mu, jak głęboko ją zranił. Nigdy nie sądził, że kobieta jest zdolna odczuwać tyle emocji, tyle bólu. Nie przypuszczał też, że on sam jest zdolny dzielić z kimś cierpienie, tak jak zaczynał dzielić je z An gel. Złożoność uczuć między nimi była zaskakująca, trudna i nieodparta jak prawdy, które Angel objawiała mu tak boleśnie, nie wiedząc, że każdą kolej ną niszczy jego utrwalone i niezachwiane dotąd przekonania. Hawk westchnął. Ile jeszcze będzie w stanie się nauczyć? Ile tej nauki zniesie?
20 ngel wciągnęła dżinsy, podwinęła nogawki do kolan i pomo gła Hawkowi przenieść sprzęt za linię przypływu. Niedaleko strumienia rosło trochę trawy. Położyli na niej swoje rzeczy, z wyjątkiem wiaderek na skorupiaki i łopatek. Ange! pierw sza ruszyła w stronę wody. Niebo było absolutnie czyste, głębokie i chłodne jak czas. Powierzchnia oceanu przybierała wszystkie odcienie błękitu. Przy samych zerwach klifu woda barwiła się zielono od cedrowych gałęzi zwisających tuż nad jej taflą. Do zatoki przedostawały się tylko nieliczne podmuchy wiatru, ledwie marsz cząc przesyconą słońcem wodę. W panującej ciszy słychać było szmer mo rza przy skalistym brzegu. Angel spenetrowała uważnie wąski pas plaży odsłonięty przez odpływ. Wydawał się wystarczający do ich celu. - Szukałeś już małż? - spytała. - Niewiele ich w zachodnim Teksasie. Angel uśmiechnęła się leciutko. - Rzeczywiście. Przykucnęła na kamienno-piaszczystym brzegu tuż przy samej wodzie. - Łatwo je znaleźć podczas odpływu - wyjaśniła. - Musisz się tylko wkopać na kilka centymetrów. Jeśli znajdziesz jedną, to znaczy, że w pobli żu są inne. Hawk przysiadł na piętach obok niej, przyglądając się, jak przekopuje piach i kamyki. Nie posługiwała się specjalną łopatką, lecz trójzębnymi grab kami ogrodniczymi. Były dostatecznie odporne na kamienie, słoną wodę i bez względne traktowanie. 117-
Angel wydała triumfalny okrzyk i podsunęła Hawkowi pod nos zapiaszczoną dłoń. Leżało na niej kilka małż, a przynajmniej Hawk zakładał, że te grudki to właśnie małże. Pokrywała je tak gruba warstwa piachu, że trudno było cokolwiek powiedzieć. - Małże? - spytał niepewnie. - Bez wątpienia. Spójrz. Angel opłukała je. Woda odkryła ich zgrabnie wygięte, zaokrąglone sko rupy. - Małże - zgodził się Hawk. Angel, uśmiechając się, napełniła wiadro do połowy morską wodą i wrzu ciła do niego swą zdobycz. Następnie powróciła do energicznych poszuki wań w piachu, a czasem w morskim szlamie zalegającym miejsca, gdzie do cierała fala. - Na ogół po złapaniu małż odczekuje się dzień lub dwa - zauważyła Angel - żeby mięczaki pozbyły się z organizmu resztek piachu. Ale nie ja dłam ich od zeszłego lata i nie mogę się doczekać. Masz coś przeciwko temu? Ostre rysy Hawka złagodziło coś na kształt uśmiechu. - Nie - odparł. - Nie mam. Zaskoczona niespodziewaną łagodnością w jego głosie, Angel podnio sła wzrok. Hawk kucał tuż obok niej, niemal ocierając się o nią nogami, i kopał w piasku. Spojrzała szybko na morze, zaniepokojona tą bliskością. Wcale się nie narzucał. Plaża była bardzo wąska, on zaś robił tylko to, co ona: przekopywał zimny piach w poszukiwaniu soczystych mięczaków. Pra gnęła jednak, by jego bliskość nie działała na nią tak mocno. - Nawet cię nie spytałam - odezwała się po chwili, uderzona nagłą my ślą - czy lubisz małże? - Przekonam się dziś wieczór. Przez jakiś czas słychać było tylko cichy chrobot stali na kamieniach i piasku. Hawk odłożył swoje narzędzie i grzebał w dziurze gołymi dłońmi, Jego czułe palce szybko nauczyły się rozróżniać między chropawą powierzch nią kamieni, a wygiętą, łagodnie żeberkowatą powierzchnią skorup. - Niech mnie diabli - mruknął wyciągając na wierzch garść mięcza ków. - Niezła z ciebie nauczycielka, Angel. Popatrzyła mu w ogorzałą twarz i uśmiechnęła się nieuchwytnie. - Nietrudno tego nauczyć - odparła. Później szukali w zgodnym milczeniu, które przypomniało jej chwile, jakie ze sobą spędzili tuż przed przygodą z haczykiem. Była świadoma jego obecności, lecz nie wystraszona. Cały czas pamiętała też o ranie na plecach, która dokuczała jej bardziej niż poprzedniego dnia. Zamierzała poprosić Derry'ego, by ją obejrzał, ale ilekroć przychodziło jej to do głowy, on akurat tkwił po uszy we wzorach chemicznych, długich jak jego zagipsowana noga. Próbowała sama oczyścić ranę, ale szybko dała spokój. Musiałaby się od znaczać sprawnością akrobaty, żeby zrobić to skutecznie.
Po jakimś czasie dotarli do podnóża skał, gdzie mięczaków już nie było. Angel wstała i rozprostowała plecy, krzywiąc się przy tym z bólu, gdyż po ruszyła łopatką. Odruchowo wyrzuciła, ze swych myśli ból. Nauczyła się tego dawniej, gdy po wypadku zmuszała nogi do posłuszeństwa. „Trzeba znosić wszystko, czego nie można wyleczyć". Tak jak uczył ją Carlson. - Powinno wystarczyć - oznajmiła podnosząc wiadro, - Dwadzieścia dla mnie, dwadzieścia dla ciebie. - A jeśli mi nie będą smakowały? - Ton Hawka był bardziej rozbawio ny niż zatroskany. Angel oblizała łakomie wargi. - Pomyślę o czymś dla ciebie - przyrzekła. Uniesiona brew Hawka wyrażała sceptycyzm. - Nie są zbyt duże - zauważyła rozsądnie. Hawk chwycił wiadro, uwalniając ją od ciężaru. Pod jej czujnym okiem opłukał małże, oczyścił sztywną szczotką i znów płukał. Wreszcie na powrót napełnił wiadro mięczakami i wodą morską. - Co teraz? - spytał. - Postaw wiadro w cieniu. Niech natura zrobi swoje. A my zapolujemy na kraby - rzuciła triumfalnie. Weszła na trawę, skąd wzięła sidła i kawałek bekonu, i wróciła. - To trochę trudniejsze niż szukanie małż. - Kraby są szybsze? - zgadywał Hawk. Uśmiechnęła się. - O wiele szybsze. Zaprowadziła go do półki skalnej, która schodziła do zatoki i niknęła w głębokiej, zielonej wodzie. Z dużą wprawą przywiązała bekon do podsta wy kosza i spuściła stalową siatkę do wody. Siatka składała się z koncen trycznych, oddzielonych od siebie pierścieni i nie przypominała sieci rybac kiej w kształcie lejka. - Teraz kraby poczują bekon i zjawią się w mgnieniu oka - powiedziała. - Ale skrzynka nie ma wieka - zauważył Hawk. - Jakim cudem te małe bestie nie wylezą tą samą drogą, którą weszły? - W tym właśnie kłopot - przyznała Angel. - Trzeba być szybszym niż one. Pułapka, niewidoczna pod zieloną wodą, uderzyła o dno. Angel liczyła po cichu. Doszła do stu i zaczęła błyskawicznie wciągać linkę. Gdy wydoby ła siatkę na powierzchnię, krab przelazł przez krawędź ostatniego pierście nia i zniknął z powrotem w morzu. - Do diabła! - zaklęła Angel. -- Duży okaz. Hawk patrzył w ślad za skorupiakiem. - Lubię kraby - stwierdził. - Ja też. Na szczęście są głupie. Prędzej czy później wrócą. Hawk przyglądał się, jak Angel raz za razem spuszcza pułapkę, liczy po cichu, wyciągają szybko, a następnie bada jej zawartość, nieodmiennie oka-
— 118 —
-119-
żując, w mniejszym lub większym stopniu, rozczarowanie. Kraby były albo za małe, albo niewłaściwego gatunku. Po dwudziestu minutach zarówno Angel, jak i przynęta wyglądały tak samo żałośnie. - Mogę? - spytał Hawk, wyciągając rękę po sieć. Angel bez słowa oddała mu jasnożółtą linkę. Ściągnęła sweter i zarzuciła go sobie na plecy. Słońce odbite od skał i wody nagrzewało powietrze. Pomi mo wiejącego od morza wiatru, w zatoce otoczonej skałami było dość ciepło. Hawk opuścił pułapkę, policzył, wyciągnął. Sieć wynurzyła się pusta. Spojrzał na Angel. - Zapomniałam ci powiedzieć - zdmuchnęła sobie włosy z czoła - że trzeba ciągnąć pionowo do góry. Jeśli kosz się przewróci, to... - Kraby uciekną - dokończył. Po kilku próbach nabrał wprawy. Angel przysiadła na półce skalnej i przy glądała się, jak Hawk poluje. Unosił koszyk tak szybko, że jego zawartość musiałaby się za każdym razem całkowicie rozpłaszczyć. Wydawał się nie zmordowany - za dwudziestym razem podnosił i opuszczał pułapkę z taką samą łatwością, jak za drugim. Angel oparła głowę na kolanach i starała się utrwalić w pamięci wdzięk i siłę jego męskiej sylwetki do projektowanego obrazu ze szkła, obrazu człowieka, skał i morza. I w tym momencie uświa domiła sobie, że Hawk schwytał dużego kraba i właśnie odruchowo wycią gał dłoń, by wyjąć go z sieci. - Nie! - ostrzegła i szybkim ruchem wyszarpnęła mu rękę z kosza, za nim pochwycił kraba. Czy może odwrotnie. Hawk, zaskoczony, przeniósł wzrok ze szczupłej dłoni, zaciśniętej wo kół jego nadgarstka, na niebieskozielone oczy. Dzieliły go od nich zaledwie centymetry. - Te szczypce mogą skaleczyć - wyjaśniła Angel. Sięgnęła po kraba od tyłu, wsunęła kciuk pod spód, a pozostałe palce położyła na wierzchu, i tak wyjęła go z sieci. Był to samiec, miał skorupę szerokości dwudziestu centymetrów. Poruszał gniewnie szczypcami, otwie rając je i zamykając. Hawk, widząc grube kleszcze, uświadomił sobie, że Angel znów urato wała go przed obrażeniami. - Najpierw haczyk, teraz krab - powiedział cicho. - Dziękuję. Za jedno i drugie. Na moment jego palce dotknęły twarzy Angel. Miał dłonie zimne odwody, a policzki Angel były ciepłe od słońca. Ten kontrast tylko spotęgował w niej zmysłowe doznanie wywołane jego dotykiem. Zbyt przejęta, by się poruszyć, Angel przyglądała mu się przez krótką chwilę, zanim odwróciła głowę. - Powinnam była cię ostrzec - odezwała się bezbarwnym tonem. Dłoń Hawka znów ujęła żółtą linkę. - Ile krabów nam potrzeba? - spytał.
- Ten chyba wystarczy. Zerknął na nią z ukosa. - Zawsze mogę oddać ci moje małże za twoją połówkę kraba - powie dział. - Nic z tego - odparła pospiesznie. Hawk skrzywił ironicznie kącik ust, pochylając się i ponownie opusz czając sieć do morza. Liczył i jednocześnie obserwował Angel, która odda lała się wąską plażą w stronę wiadra z małżami, by wrzucić kraba. Wypło wiałe dżinsy przylegały ściśle do krągłych bioder i zgrabnych nóg. Włosy, zebrane na karku w węzeł, wraz z upływem czasu obluzowały się, tak iż wokół twarzy i na tle szarego swetra pobłyskiwały jasne kosmyki. Szła pewnym krokiem pomimo nierówności terenu i kłapiących sandałów. Patrząc na jej sprawność, Hawk nie mógł wprost uwierzyć, że kiedykolwiek była poważ nie ranna, że umarłaby, gdyby nie Derry, który wydobył j ą nie tylko z pogię tego wraku, ale też spod ruin zmarnowanego życia i niespełnionych marzeń. Hawk jak przez mgłę uświadomił sobie, że bolą go dłonie. Zbyt mocno trzy mał żółtą linę. Nie mógł znieść myśli o Angel leżącej bezradnie w agonii. Zbyt wiele znał kobiet, w których nie było prawdy. Zbyt wiele czasu upłynę ło, nim poznał kobietę, w której nie było kłamstwa. - Stawiasz krabom darmowy obiad? - spytała Angel lekkim tonem, znów stając obok niego. Po chwili uderzył ją posępny wyraz jego twarzy. - Hawk? Dostrzegła, że przebiegł go dreszcz, a kiedy się odwrócił i spojrzał na nią, jego wzrok emanował namiętnością, nadzieją i samotnością. Stała jak przyku ta do miejsca, chłonąc wszelkie odcienie jego uczucia, które było jak ilumina cja dla nich obojga - dla mężczyzny i kobiety. Angel dotąd nie przeżyła nicze go, co przygotowałoby ją na spotkanie z mężczyzną takim jak Hawk. Drżała. Na ten widok Hawk cofnął się odruchowo. Wyciągnęła ku niemu dłoń. - Hawk? - szepnęła. Odwrócił się i zaczął wyciągać siatkę szybkimi, mocnymi ruchami. - W porządku, Angel - powiedział cicho. - Właśnie myślałem. - O czym? - spytała i od razu dorzuciła: - Przepraszam, to nie moja sprawa. - Myślałem o kobietach i kłamstwach - wyjaśnił. - A także o prawdzie i aniołach. Angel próbowała nie pytać, lecz ciekawość zwyciężyła: co sprawiło, że Hawk odrzucił uczucia, że odrzucił miłość. - Chodzi nie tylko o to, że matka cię zostawiła, prawda? - spytała Angel. - A niby o co? - O twoją nienawiść do kobiet. Hawk wyciągnął sieć. Była pusta. Znów opuścił ją do wody. - To nieprawda, że nienawidzę wszystkich kobiet - stwierdził w koń cu. - Już nie.
-120-
-121-
- To niełatwe, prawda? - Co jest niełatwe? - Nie żywić do mnie nienawiści. Hawk znieruchomiał. Czuł, jak prawda Angel zapada mu w serce. „Ona ma rację" - myślał. To, że jej nie nienawidził, natrafiło na mur odruchów i na wyków, jakich nabrał przez całe życie spędzone w brutalnym świecie. A jed nak nie można było nienawidzić Angel. Miała w sobie bolesną czystość swych szklanych obrazów. W tę kobietę o zalęknionych oczach i ustach wciąż goto wych do śmiechu przeniknęły wszelkie barwy życia. - To przerażająco łatwe - nie nienawidzić cię - powiedział Hawk, po chłaniając ją łagodnym wzrokiem. Serce utkwiło jej w gardle, gdy zaczęła pojmować. „Przerażające. Tak to się odczuwa, gdy najbardziej osobiste przekonania zostają brutalnie zmiażdżone w jednej chwili". Angel przytrafiło się to dwukrotnie: z Hawkiem, kiedy nauczyła się nie ufać bezkrytycznie swemu sądowi, a wcześ niej we wraku, kiedy nauczyła się nie ufać samemu życiu. Było jej bardzo trudno wypełznąć z rozbitej skorupy własnego świata i nauczyć się cho dzić w nowym świecie, który nigdy już nie mógł być równie bezpieczny jak ten dawny. Ale miłość dała jej siłę. Miłość Derry'ego. Miłość Carlsona. I w końcu, choć bolesne, mogły powrócić jej własne wspomnienia Granta, lecząc ją z żalu i goryczy. „O ileż trudniejsze musiało to być dla Haw~ ka - stanąć nagim i samotnym pośród rozbitych kawałków swej niezachwia nej do niedawna wiary - myślała z bólem Angel. - Dla Hawka, który ni gdy nie zaznał miłości". Odgłos kosza wyciąganego z objęć zielonego morza zaskoczył ją. Do strzegła ciemny, kanciasty kształt, który przywarł do sieci. Wstała szybko, znów obecna w świecie, jaki wybrała i jaki kochała. Wspięła się na palce i zajrzała Hawkowi przez ramię. - Ale duży - zawołała wesoło. - Popatrz tylko, jaki piękny! Hawk, widząc entuzjazm Angel, uniósł zdziwiony brwi. Czarnooki krab przyczaił się w sieci, wymachując grubymi, ząbkowanymi szczypcami. - Mnie się wydaje diabelnie paskudny - stwierdził Hawk. - Im twardsza skorupa, tym delikatniejsze mięso. - Nieco inaczej zapamiętałem tę mądrość ludową. - Nowy świat, nowe przysłowie - odparowała beztrosko Angel. Potrząsnęła energicznie siecią, sprawnie pochwyciła zdezorientowane go kraba i pomaszerowała w głąb plaży. Hawk zwinął żółtą linę, podniósł koszyk i poszedł w ślad za Angel, rozmyślając po drodze, jak ktoś tak deli katny i wrażliwy mógł przeżyć w świecie, gdzie obowiązywało prawo kłów i szponów. A wtedy przypomniał sobie, jak sprawnie chwyciła groźnie wy glądającego kraba. Kąciki ust Hawka uniosły się nieznacznie. Może więc pytanie powinno brzmieć inaczej: j ak kły i szpony mogły przetrwać w obec ności anioła?
awk zszedł z łodzi na brzeg. Angel leżała na starym kocu. Podparłszy brodę dłońmi, wyciągnięta na brzuchu, obser wowała wielkie, lśniące trzmiele, które krążyły wśród dzi kich kwiatów, przelatując z kielicha na kielich. - Żal ci kwiatów? - spytał Hawk. - Hm? - mruknęła Angel. - Dlaczego miałabym ich żałować? - Taki trzmiel przelatuje z kwiatka na kwiatek, spija nektar, po czym odlatuje, nie oglądając się za siebie. - To punkt widzenia trzmiela - rzekła z ledwie dostrzegalnym uśmiesz kiem. Hawk go zauważył, gdy przekręcała się z wdziękiem na plecy i siadła, by wziąć z jego ręki puszkę z napojem. - A jest jeszcze jakiś inny punkt widzenia? - zainteresował się, otwie rając swoje piwo. - Punkt widzenia kwiatu, - To znaczy? - drążył Hawk, czerpiąc przyjemność z tak bardzo kobie cego uśmiechu na wargach Angel. - Kwiat ma pszczołę za pszczołą. Kąciki ust Hawka, ukryte pod czarnymi wąsami, poruszyły się. Błysnęły białe zęby, a potem rozległ się męski, gardłowy śmiech. Angel była zafascynowana transformacją, jaka się w nim dokonała. Twar de rysy złagodniały, twarz wydawała się młodsza i bardziej otwarta. Spra wiał wrażenie kogoś zarówno doświadczonego, jak i serdecznego. Przedtem Angel uważała, że jest diablo przystojny; teraz, kiedy się roześmiał, był pięk niejszy od pogańskiego bożka. Po chwili Hawk odwrócił się i uśmiechnął wprost do Angel. Miała wra żenie, że wyszła po latach z ciemności na słońce. Błękitnozieione oczy na pawały się zmianą, jaka się w nim dokonała. - Pszczoła za pszczołą - powtórzył ze śmiechem i potrząsnął głową. AngeIJesteś... wyjątkowa. - Ty też. A kiedy się uśmiechasz, jesteś niesamowity - dodała radośnie. Zaskoczenie znów odmieniło twarz Hawka. Oczy rozświetlone wesoło ścią zbrązowiały, gdy stwierdził, że Angel jak zawsze mówi prawdę. Inten sywnie wpatrywał się w jej oczy, ale widział w nich tylko radość. Nie do strzegł śladu lęku czy niepokoju. - Muszę się częściej uśmiechać - zauważył cicho. - Tak-powiedziała Angel, napotykając jego wzrok. -To byłoby... nie zwykłe. Hawk powoli wyciągnął opaloną, szczupłą dłoń ku twarzy Angel. Prze suwał opuszkami palców po lśniącym łuku brwi, prostej linii nosa i wgłębię-
-122-
-123-
21
niu pod wysokimi kośćmi policzka. Tak bardzo pragnął przybliżyć usta i po smakować jej delikatnie, poczuć ciepło warg. Jednak tylko się uśmiechnął i poczuł, jak przenika go jej promienny uśmiech. Cofnął powoli dłoń, zanim jeszcze wyraz zadowolenia w jej oczach ustąpił miejsca lękowi. - Co jeszcze musimy przygotować do obiadu? - spytał. Choć zdążył się już odwrócić, by pozbierać pozostałości po zaimprowizo wanym pikniku, Angel dosłyszała w jego z pozoru obojętnych słowach ledwie wyczuwalną szorstkość. Uświadomiła sobie, że gdy on zapamiętywał dłońmi jej twarz, ona siedziała sztywno. Na wspomnienie zbliżenia z Hawkiem - z po czątku łagodnego, potem gwałtownego, wreszcie bolesnego - zadrżała. - R... rybę - zająknęła się. Odchrząknęła i spróbowała ponownie: -Rybę. Hawk spojrzał w stronę wąskiego przesmyku. Wiatr gnał spienione fale. - Może powinniśmy poprzestać na krabach i małżach - zauważył nie pewnie. - W zatoce mamy szansę złowić dorsza, może nawet halibuta- wyja śniła pospiesznie Angel. - A łososia? Angel westchnęła. - Wątpię, ale wszystko jest możliwe. „Nawet uśmiech jastrzębia". Wspólnie pozbierali sprzęt. Tym razem Angel weszła do wody, która dzięki pogodnemu dniu stała się niemal kojąca. Kiedy dotarła do łodzi, była zanurzona po pas. Reling miała na wysokości oczu, a przy rufie nie było drabinki. -- Teraz najtrudniejsze - stwierdziła, mocniej ujmując wiadro. Hawk cisnął na pokład trzymane w ręku przedmioty, chwycił się relingu i jednym silnym ruchem wydobył się z wody. Angel patrzyła z niedowierza niem, jak wychylił się za pokład łodzi i wyjął wiadro z jej rąk. - Co jest najtrudniejsze? - spytał. - Czyszczenie krabów? Uświadomiła sobie, że on wcale się z nią nie droczy, tylko naprawdę nie wie, co miała na myśli. Posłała w niebo nieme pytanie, dlaczego tak nie sprawiedliwie obdziela ludzi przymiotami fizycznymi. - Wejście na tę przeklętą łódź - odparła z niechęcią. - Przynajmniej dla zwykłych śmiertelników, takich jak ja. Hawk patrzył z niepewną miną, zanim zrozumiał. Drgnęły mu wąsy od tłumionego śmiechu. Chcąc zyskać na czasie, spuścił głowę i przytrzymy wał wiadro, by się nie przewróciło. Pomimo rozczarowania swą fizyczną niedoskonałością, Angel uśmiechnęła się. -- No dalej - powiedziała. - Czekam na twój uśmiech. Na pewno ci się zrewanżuję. Na dźwięk cichego, męskiego śmiechu przeszedł ją dreszcz. Hawk pod niósł głowę i nachylił się w jej stronę, ukazując białe zęby. Obydwa kły były
lekko wygięte, a wzdłuż górnej wargi biegła blizna. Te drobne niedoskona łości czyniły go jeszcze piękniejszym, podobnie jak skazy na szkle, dzięki którym staje się ono wyjątkowe. Po chwili uśmiech zgasł. Pozostało jedynie spojrzenie twardych, brązowych oczu. - Pomogę ci - zaproponował. - Chcesz mi użyczyć swych skrzydeł, czy tak? - spytała Angel z niedo wierzaniem i jednocześnie rozbawieniem. - Tak jakby. Hawk chwycił Angel pod pachy i podniósł. Potem obrócił się i wciągnął ją bez trudu na łódź. Nawet nie otarła się stopami o reling. Na widok gryma su, który starała się ukryć, postawił ją delikatnie na pokładzie. Angel wes tchnęła i pomimo przeszywającego bólu w plecach - rozluźniła mięśnie. Walka z cierpieniem tylko je potęgowała. Odetchnęła ostrożnie i poruszyła ramieniem. - Przepraszam - powiedział Hawk. - Nie chciałem cię urazić. -- Nie uraziłeś. - Ale się skrzywiłaś. - Mam wciąż obolałe plecy - wyjaśniła. - Pozwól, że je obejrzę. Angel zawahała się, pamiętając doskonałe, jak Hawk przemywał jej rany pozostawione przez haczyk. Ale teraz miała pod bluzką kostium kąpielowy, poza tym był dzień, a nie zmierzch na morzu ze swą tajemniczą intymnością. „No i wiem, że anioł i jastrząb nie tworzą w łóżku dobranej pary" - pomyślała. - W porządku - zgodziła się w końcu. Odwróciła się do Hawka plecami i szybko rozpięła guziki. Gdy rozluź niła ramiona, by wysunąć je z rękawów, jej twarz znów wykrzywił grymas bólu. - Chciałam, żeby Derry to obejrzał, ale... Głośne westchnienie Hawka przerwało jej słowa. Ciemne oczy wpatry wały się w obrażenia widoczne na delikatnym ciele. Bliźniacze ranki w miej scach, gdzie skórę przebił haczyk, były nabrzmiałe, zaognione, gorące. Usta Hawka ułożyły się w prostą, posępną linię, gdy przypomniał sobie chwilę, w której Angel osłoniła go swoim ciałem. A on w zamian za to poświęcenie zadał jej jeszcze głębszą ranę. - Kiedy to ostatni raz przemywałaś? - spytał. Słowa te spadły na niąjak świst bicza. Angel znów się spięła, słysząc ten szorstki ton. - Nie przemywałam - odpowiedziała ostrożnie. - Trudno mi tam się gnąć. Hawk zaklął cicho. - Podgrzeję trochę wody - rzekł krótko. Angel chciała zaprotestować, ale stwierdziła, że to nie zda się na nic. Popatrzyła na słońce. „Pozostało jeszcze mnóstwo czasu na połów. Całe po-
-124-
-125-
południe. Może nawet uda mi się zdrzemnąć" - pomyślała. Nie spała dobrze minionej nocy, odbierając wszystkimi zmysłami obecność Hawka na nie wielkiej łodzi. Co nie znaczy, że gdyby łódź była większa, cokolwiek by się zmieniło. Niekiedy sama świadomość, że oboje żyją na tym samym świecie, wystarczała, by Angel czuła niepokój. Podczas gdy Hawk podgrzewał wodę, rozłożyła na siedzeniu rufowym, tam gdzie spała w nocy, narzutę i ostrożnie wyciągnęła się na brzuchu. Choć miała na sobie tylko kostium kąpielowy, nie odczuwała zimna. Słońce stało wysoko, nasycając niewielką, osłoniętą zatoczkę ciepłem i światłem. Łódź kołysała się łagodnie na falach. Wiatr czesał korony drzew, które poruszały się i szeptały. Ich muzyka mieszała się z monotonnym szumem wody. - Nie śpisz? - spytał Hawk. - Nie - odparła sennie Angel, obracając ku niemu twarz, zbyt rozluź niona i rozleniwiona, by zadać sobie trud łączenia słów w zdania. Hawk spoglądał na nią z pożądaniem, które z trudem mógł ukryć. Jej rzęsy rzucały intrygujące, postrzępione cienie, które drgały na delikatnej skó rze twarzy. Słońce obdarzyło jej policzki lekkimi rumieńcami, poczucie zaś spokoju złagodziło linię ust, które stały się pełne i zmysłowe. Niebieskozielony kostium kąpielowy miał barwę jej oczu. Rozpuszczone włosy, odsunię te na bok, połyskiwały w słońcu złotem, niczym płomyki ognia na tle ciem nego koca. Gładka krągłość ramion, nęcące wgłębienie wzdłuż kręgosłupa, kontrast między wąską tatiąi zaskakująco dojrzałą wyniosłościąbioder, zgrab na linia nóg, podkreślona krojem kostiumu - wszystko to tworzyło kuszącą całość tak kobiecą, że Hawk musiał na moment oderwać wzrok, by uspokoić szalejącą w nim namiętność. Po dłuższej chwili usiadł obok Angel i skupił uwagę na myjce, którą wyżymał w naczyniu z lekko parującą wodą. Ten odgłos, jednostajny i zmy słowy, przypominał morze, słońce i powiewy wiatru. Pożądanie dawało o so bie znać bolesnym, bezustannym uczuciem gorąca między udami. Hawk za wzięcie składał ściereczkę na kształt kompresu, który umieścił na małej, zaognionej rance. - Powiedz, jeśli parzy - zwrócił się do Angel. W szparce przymkniętych oczu dostrzegł jedynie błękitnozielony błysk. - Czy boli? - spytał ponownie, cicho i przez zaciśnięte zęby. - Nie chcę ci znów sprawić bólu, Angel. Odetchnęła z wolna. - Wszystko dobrze, Hawk. Westchnął z ulgą. - Dobrze. Za chwilę wracam. Kiedy znów się pojawił, miał na sobie dżinsy. Namoczył myjkę w gorą cej wodzie i z delikatnością, która stawała się jego drugą naturą, gdy dotykał Angel, przyłożył opatrunek do rany. - W porządku? - spytał cicho.
Angel skinęła głową. Po jej włosach przebiegły refleksy świetlne. Hawk siadł i patrzył na nią ciemnymi, zamyślonymi oczami. Ilekroć zmieniał kom pres, tylekroć miał wrażenie, że bliźniacze ranki szydzą sobie z niego. Nikt dotąd nie próbował osłonić go przed nieszczęściem. Bezinteresowność An gel niszczyła jego wyobrażenia w tym samym stopniu jak jej niewinność. A teraz pragnął jej tak, jak nigdy w życiu nie pragnął żadnej kobiety, Jednak silniejsza od pożądania była determinacja, by więcej jej nie ranić. Została już kiedyś zraniona zbyt głęboko, straciła zbyt wiele. W jej pięknych oczach czaiło się zbyt wiele duchów. „Nie powinnaś była chronić mnie przed tym haczykiem" - pomyślał. Hawk nie uświadamiał sobie, że wypowiedział to na głos, dopóki Angel nie otworzyła oczu, zielonobłękitnych, głębokich jak morze. - Nie mogłam zachować się inaczej - stwierdziła po prostu. - Dlaczego nie? Inni by tak zrobili. Angel wzruszyła ramionami. - Po prostu nie mogłam. Widziałam, co się święci. Ty nie widziałeś, więc nie miałeś szans, żeby się osłonić. - Takie jest życie - odparł ironicznie Hawk. Po chwili dodał ciszej: Szkoda, że cię wcześniej nie znałem. Zanim... Nagle urwał. Znów zmoczył myjkę i bardzo delikatnie położył na jej plecach. - Zanim co? - spytała. Obserwowała go spod długich rzęs: jakie to wspomnienia znów nadały jego twarzy drapieżny wyraz? - Kim ona była, Hawk? - Było ich więcej. Znów powrócił ten ironiczny ton, znów usta tworzyły prostą, zimną li nię, jednak dłonie pozostały delikatne. Po chwili jego twarz przybrała pogar dliwy wyraz. - To niezupełnie prawda - oznajmił. - W rzeczywistości była tylko jedna kobieta. Nauczyła mnie wszystkiego, czego kobieta może nauczyć mężczyznę. - Z wyjątkiem miłości. - Nie miała jej w sobie. Angel przymknęła powieki, by powstrzymać niespodziewane łzy. Nie mogła już dłużej znieść widoku jego oczu, które zwęziły się pod wpływem wspomnień niosących jedynie ból. Jego pragnienie i tęsknota, pogrzebane gdzieś głęboko, powróciły do Angel z niepokojącą siłą. „Kim była ta kobie ta? - zastanawiała się. - Co takiego zrobiła, że Hawk nauczył się nienawiści zamiast miłości?". Kiedy znów otworzyła oczy, Hawk zniknął, ale nim zdą żyła go zawołać, wynurzył się z kabiny z dymiącą miseczką w dłoniach. Usiadł, nachylił się nad nią i dotknął jej skóry z niezwykłą delikatnością. Odetchnęła gwałtownie. - Boli? - spytał Hawk.
- 126 -
-127-
Angel potrząsnęła głową. Nie wiedziała, jak ma go przekonać, że odczu wa przyjemność, nie ból. Jego łagodny dotyk przenikał ją, uwalniając od cierpienia, takjakwoda łagodziła rozpaloną skórę na plecach. Znów poczuła dotyk ściereczki i kojące, uzdrawiające ciepło. Głęboko westchnęła, odprę żyła się i poddała bez reszty jego niespodziewanej czułości. Widok Angel poddającej się bezwiednie jego dotykowi oraz świadomość, że on daje jej coś jeszcze oprócz bólu, uwolniły Hawka od żądzy i żalu. Po chwili, gdy jego napięcie zelżało, zrozumiał, że pożąda Angel nie tylko sek sualnie, że pragnie się dowiedzieć, czy jest zdolny do czegoś więcej niż tyl ko do niszczenia i zadawania ran; że pragnie uwierzyć, iż bycie z nim nie oznaczałoby dla Angel cierpienia, głębokiego, destrukcyjnego cierpienia, które w końcu by ją zatruło, tak jak kiedyś zatruło jego. Hawk nie mógł odrzucić przeszłości z całą jej goryczą i konsekwencja mi. Mógł natomiast podjąć próbę wyjaśnienia, co się wydarzyło, a wtedy, być może, Angel uświadomiłaby sobie, że tak naprawdę nie zamierzał jej zranić. Nie osobę, która nazywa się Angela Lange. Że zrobił tylko to, co robił od chwili, gdy skończył osiemnaście lat - wykorzystywał kobiety tak bezwzględnie i okrutnie, jak sam został wykorzystany. „Lecz jak mogę to jej wyjaśnić?" - zastanawiał się. Kiedy wreszcie przemówił, jego głos był rów nie łagodny jak cichy plusk wody, którą przemywał jej rany: - Miałem dwanaście lat, kiedy zmarł mój ojciec - zaczął, - Zmiażdżył go traktor. Próbowałem... ale nie mogłem mu w żaden sposób pomóc. Angel zacisnęła nieznacznie dłonie, wbijając paznokcie w koc. Hawk mówił o śmierci tak spokojnie, jakby chodziło o jakąś najzwyklejszą rzecz, na przykład o zachód słońca, po prostu o jedną z wielu rzeczy w życiu. - Nie mogliśmy z babcią sami prowadzić farmy, ale nie stać nas było na wynajęcie pomocnika - mówił dalej Hawk. - Babcia miała wnuczkę. Praw dziwą wnuczkę, jak zawsze podkreślała. Dziecko jej córki. - Zamilkł, a po chwili dodał: - Jenna miała osiemnaście lat, gdy się do nas wprowadziła. Była silna, dzika i chłodna jak zimowy wiatr. Angel domyśliła się, że Jenna to właśnie ta kobieta, która nauczyła Haw ka nienawidzić. Wyczuła to z jego głosu, lodowatego i pełnego pogardy. - Nasza trójka utrzymywała jakoś farmę - ciągnął Hawk. - Była to strasz liwa harówka. Babcia zmarła, kiedy miałem czternaście lat. Moim opieku nem została Jenna. - Hawk zawahał się, jakby porównując to, co zamierzał powiedzieć Angel, z jej własnymi doświadczeniami nastolatki, pełnymi wspo mnień z pikników urządzanych na plaży, pełnymi śmiechu i niewinności. Jenna uwiodła mnie w dniu pogrzebu babci. Angel nie była w stanie ukryć szoku. - Miałeś dopiero czternaście lat! - zawołała. - Odznaczałem się posturą dorosłego mężczyzny i pragnąłem kobiet, nie wiedząc nawet o tym. Jenna jednak wiedziała. Wiedziała wszystko o męż czyznach. Urodzona dziwka. Jej specjalnością było pieprzenie się na zimno. -128-
Angel jęknęła cicho. - Nie wiedziałem wtedy, kim była - mówił Hawk z pogardą do samego siebie. - Miałem ciało mężczyzny, ale spojrzenie na świat i emocje typowe dla młodego chłopaka. Sądziłem, że Jenna to najdoskonalsza kobieta, jaką kiedykolwiek stworzył Bóg. Niemal bezgłośny, gorzki śmiech Hawka drażnił nerwy Angel. Chciała wyrazić żal z powodu bólu, jakiego doznał, ale powstrzymała się. Ten ból nadal w nim tkwił. - Prawda wyglądała nieco inaczej - powiedział. - Mianowicie tak, że to ja byłem największym głupcem, jakiego Bóg kiedykolwiek stworzył. Angel uniosła się na łokciach i obróciła, by widzieć jego twarz. - Byłeś tylko chłopcem-powiedziała. -Skądmiałeświedzieć,żeto... to... - Dziwka? - dokończył szyderczo Hawk. - Kurwa? Zdzira? Tak wła śnie ją nazywałem, i jeszcze gorzej. Wszystkie te wyzwiska do niej pasowa ły, zwłaszcza te najobrzydliwsze. - Oczy zwęziły mu się tak, że wyglądały jak migoczące brązowe szparki, lecz głos pozostał obojętny. - Jenna powie działa mi, że potrzebujemy pieniędzy. Zacząłem więc się ścigać na łodziach motorowych, potem przyszła kolej na samochody, na wszystko, co tylko się dało. Miałem dobry refleks i dziecięcą wiarę w wieczność życia. Wygrywa łem więcej, niż traciłem. Angel słuchała z zapartym tchem. - Oddawałem pieniądze Jennie - mówił Hawk. - A ona już pilnowała, by bank nie zlicytował nas podczas suszy. Potem mieliśmy dwa dobre lata, tyle deszczu i słońca, ile trzeba, i w odpowiedniej porze. - Hawk zobaczył, że kompres zsunął się z pleców Angel. - Połóż się - nakazał łagodnie. Ale Angel wahała się, bo chciała patrzeć mu w twarz, kiedy mówił. Sil ne dłonie ucisnęły delikatnie jej ramiona. Uległa i położyła się, lecz ani na chwilę nie odrywała oczu od jego twarzy. Ledwie czuła ciepły skrawek ma teriału na swoich plecach. - Ścigałem się dalej - mówił Hawk. - Dawało to nieporównanie więcej pieniędzy niż praca na farmie. Wtedy Jenna zdradziła mi pewien plan. Chciała sprzedać farmę i kupić prawdziwy wóz wyścigowy, - Hawk mówił z pozoru głosem spokojnym, lecz zimna pogarda wobec samego siebie i Jenny wyzie rała z każdego słowa. - Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Nie tylko pieprzyłem najgorętszą babkę w całym Teksasie, ale miałem jeszcze dostać od niej połowę farmy, żebym mógł ścigać się na całego. Czegóż więcej mógł pragnąć młody chłopak? „Miłości" - powiedziała Angel. Ale powiedziała to tylko w duchu, Wie działa już, dlaczego Hawk uważał miłość za gorzkie oszustwo. - Tak więc poszliśmy do adwokata i podpisaliśmy u m o w ę - ciągnął Hawk. - Pieniądze miałem otrzymać w dniu moich osiemnastych urodzin, kiedy Jenna przestawała być moim prawnym opiekunem. Zamierzaliśmy się pobrać, kupić wóz wyścigowy i żyć długo i szczęśliwie. 9 - Bez kłamstw
- 129 -
Hawk nie powiedział nic więcej. Angel, rozemocjonowana, nie chciała jednak pytać. Wiedziała, że nie powinna, że nie ma prawa... lecz nie mogła się powstrzymać. - Co się stało? - spytała z determinacją.
ngel nie sądziła, że Hawk zamierza odpowiedzieć. Po chwili jednak wzruszył ramionami i znów zaczął mówić. Jego głos był zimny i obcy. Taki sam jak Hawk. - Wróciłem z wyścigów w dzień moich osiemnastych urodzin, uśmiechając się jak idiota i trzymając w dłoniach puchar z błyszczącego plastiku. W domu nie zastałem nikogo prócz jakiejś młodej kobiety. Nieznajomej. Była w ciąży i bardzo zdziwiła się na mój widok. Gdy cisza stała się trudniejsza do zniesienia niż słowa, Angel powie działa: - Nie rozumiem. - Ja też nie rozumiałem. Wtedy mi powiedziała, że jej mąż kupił farmę od Jenny, zapłacił gotówką i przejął wszystko, z wyjątkiem tego, co miałem na grzbiecie. Milczenie przeciągało się ponad miarę. Angel zaczęła się lękać, że Hawk nie zechce już mówić. W końcu jednak się przemógł. Głos miał bezbarwny, płaski, jakby przeszłość nie mogła go już zranić. Ale ta przeszłość raniła Angel, która cały czas biegła myślą do chłopca przechowującego gwiazdko wy smakołyk i wciąż strzegącego słodkiego wspomnienia, tego symbolicz nego dowodu, że ktoś się o niego troszczył, choćby odrobinę, choćby jeden raz w życiu. - Wygląda na to, że w biurze prawnika przepisałem swoją połowę farmy na Jennę - powiedział Hawk. Pogarda i rozbawienie uwidaczniały się nie tyl ko w jego głosie, ale i w oczach, posępnych niczym zimowe niebo. - Zdaje się, że Jenna sypiała z tym prawnikiem od jakiegoś czasu. Zdaje się, że zosta łem na lodzie. A Jenna? No cóż, Jenna zniknęła. Pociągały ją światła wielkie go miasta i mężczyźni, którzy nie mieli na dłoniach brudu teksaskiej ziemi. - Co zrobiłeś? - spytała po chwili Angel. Mówiła cicho, niemal z obawą. Ten Hawk, jakiego znała dzisiaj, wytro piłby Jennę bez trudu. Tyle że ten Hawk nie dałby się tak podejść ani nie przejąłby się do tego stopnia, by kogokolwiek szukać. - Ścigałem się - odparł. Te zwięzłe słowa powiedziały Angel więcej, niż chciała wiedzieć. Uj rzała młodego Hawka, jak ściga się bez opamiętania, nie troszcząc się ani o przeżycie, ani o nic innego.
- Miałem też kobiety - powiedział. - W każdym razie dopóty, dopóki wygrywałem. Kilka przegranych, jakiś wypadek, i kobiety odchodziły. Znów zaczynałem wygrywać, a one wracały jak wielki, czarny rój bzyczących much. Angel zamknęła oczy, słysząc w jego głosie pogardę. Wobec kobiet i sa mego siebie. - Masz szczęście, że się wtedy nie zabiłeś - powiedziała, gdy mogła już być pewna swego głosu. - Minęło trochę czasu, zanim to sobie uświadomiłem - przyznał. - Z po czątku czułem coś na kształt rozczarowania, że cudem wywijam się śmierci. Angel zadrżała. - Potem stało się coś zabawnego - rzekł z namysłem Hawk. - Za każdym razem, gdy o włos unikałem śmierci, życie wydawało mi się coraz cenniejsze. Nim ukończyłem dwadzieścia trzy lata, wiedziałem, że wyścigi nie są najmą drzejszym sposobem zarabiania pieniędzy przez dorosłego mężczyznę. Minę ło sześć miesięcy, nim wykurowałem się po wypadku, i kolejne trzy lata, nim zarobiłem dostatecznie dużo, by wycofać się z wyścigów na dobre. - Co zrobiłeś? - Zacząłem obracać akcjami. Kupowałem i sprzedawałem ziemię. Mia łem do tego smykałkę, jak do wyścigów. I tak samo mnie nie obchodziło, czy wygram, czy przegram. Najważniejszy był dreszcz emocji. - A teraz? - spytała szeptem Angel. Jego ręka zawisła w powietrzu i nie dotykając Angel, podążyła wzdłuż gładkiej linii jej pleców. Hawk myślał o wszystkich kobietach, jakie miał, a potem porzucał, o zimnej pustce nieba i pustce swego serca, o łowach, zwie rzynie i gorzkim smaku piołunu. - Już mi to nie wystarcza - odparł. - Ale to lepsze niż nic. Posępną akceptację w jego głosie Angel odczuła jak kolec we własnym ciele. Zamknęła na chwilę oczy. Nie mogła na niego patrzeć, nie dotykając go jednocześnie, nie obdarzając jakimś ciepłym gestem, ludzką troską. Ale wciąż się go lękała; lękała się i siebie. Najbardziej ze wszystkiego lękała się tego zmysłowego głodu, który przepływał przez nią falami na wspomnienie początkowego piękna ich miłosnego aktu. Nie zapomniała jednak, jak to wszystko się skończyło, nie zapomniała bólu, pogardy i gniewu. Hawk zdjął kompres i dotknął delikatnie jej skóry. Sięgnął po antybiotyk. Miał go schowany w dżinsach, które na siebie naciągnął, by ukryć dowód po żądania. Wcierał balsam w jej skórę tak delikatnie, że ledwie to czuła. - No i jak teraz? - spytał po chwili. - Lepiej - odparła, siadając. - Już tak nie boli. Jej słowa uspokoiły go. Mówiłajednak niepewnym głosemi unikałajego wzroku. - Angel? Potrząsnęła w milczeniu głową. Włosy opadły jej na twarz i zakryły łzy, nim jeszcze Hawk zdążył je dostrzec. Dosłyszał je jednak w jej głosie.
-130-
-131-
22
Delikatnie odsunął jasne kosmyki i odsłonił jej oczy. Narzęsach Angeł lśni ły łzy. - - Przykro mi - powiedział, lękając się ją dotknąć i ponownie zranić. Nigdy nic chciałem cię skrzywdzić, Angel. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś inna niż wszystkie. Angel uniosła powieki i uwolniła łzy. Przez ich zasłonę ujrzała ból na twarzy Hawka i smutek w jego oczach, szorstką gorycz w głosie. - Wiem o tym teraz - wyszeptała. Hawk wziął ją powoli w ramiona, tulił delikatnie, szeptał słowa pocie chy. Nie mogła już w żaden sposób powstrzymać wezbranych łez. Jego ży cie było tak różne od jej życia. Wiedziała teraz, dlaczego stał się taki szorst ki, bezlitosny, drapieżny, dlaczego zamienił się w człowieka pozbawionego ciepła i miłości. A przecież pragnął miłości, potrzebował jej, tęsknił za nią. Angel obawiałaby się tego pragnienia, gdyby sama nie doświadczała podob nego głodu. Dotknęła drżącą dłonią jego policzka. - Już dobrze, Hawk. Teraz już rozumiem, co się wydarzyło. Nigdy nie zaznałeś miłości, a ja nigdy nie doznałam nienawiści. - Angel... - wyszeptał Skrzywiła usta w smutnym uśmiechu. - Nic dziwnego, że tak błędnie się nawzajem oceniliśmy - powiedzia ła. - Ty myślałeś, że udaję miłość. Jak mnie nazwałeś? Aktorką? Hawk zamknął oczy, nie mogąc patrzeć na jej smutek i pełen niepewno ści uśmiech. - Tak - odparł. - Jestem kiepską aktorką. - Tak - wyszeptał, gładząc dłońmi jej ramiona i barki. - Wiem. Teraz. Angel wpatrywała się w niego, poruszona uczuciem w jego głosie. • To nie była twoja wina - stwierdziła z przekonaniem. - Hawk, posłu chaj mnie! Nie winię cię za to, co się stało. - Ale ja siebie winię. Dałaś mi to, czego nie dałaś żadnemu innemu mężczyźnie - powiedział. - A ja... dałem ci to, co dawałem wszystkim in nym kobietom. Twoja niewinność mnie zaszokowała. Twoja prawda mnie zniszczyła. Więc cię zraniłem. Mocno. Wciąż krwawisz. - Przesunął ustami po jej dłoni, nadgarstku, rozchylonych wargach, które drżały zbyt blisko jego ust. - Więc pozwól mi dać sobie coś jeszcze oprócz bólu - powiedział ci cho. - Pozwól mi udowodnić, że jestem zdolny nie tylko do destrukcji. Nie tknę cię inaczej niż tylko dłońmi, ustami, oddechem. Angel spojrzała w przejrzyste, niezwykłe oczy Hawka i ujrzała w nich swoje własne odbicie, swoje własne pragnienie stworzenia czegoś pięknego z odłamków przeszłości. Jego twarz nie była już okrutna. Malowała się na niej męka nie spełnionej nadziei, oczekiwanie dziecka na podarunki, któ rych nigdy nie dostawało, oczekiwanie na miłość. I bolesna pustka, zimna i błękitna jak niebo.
Po chwili Hawk poczuł pod dłońmi ciepło jej ciała, słodki powiew odde chu na swej piersi i przebiegające drżenie. - Tak - wyszeptała. Hawk czuł, jak słowo to, dar przewyższający wszystko, co kiedykolwiek otrzymał, przenika go na wskroś. Próbował coś powiedzieć, dziękować An gel za ufność, na którą nie zasłużył, ale nie mógł wydobyć głosu. Jego dłonie drżały głaszcząc jej włosy. Tulił ją delikatnie do siebie i kołysał powoli z za mkniętymi oczami, wchłaniając ramionami jej obecność, Wargi, ciepłe i de likatne, całowały skroń Angel, powieki, wgłębienie policzka. Długie, silne palce zanurzyły się w jej włosach i przysunęły ich słoneczne ciepło do jego ust. Zanurzył twarz w jedwabnych kosmykach i zaczął wdychać ich woń, aż poczuł, że doznaje od tej słodyczy zawrotu głowy. Wtedy Angel przesunęła policzkiem po lśniących czarnych włosach na jego piersi, a jemu zdawało się, że wybuchnie z rozkoszy. Powoli uniósł ku sobie jej twarz. Przez długą chwilę wpatrywał się w błękitnozieloną tajemnicę promienistych oczu, uwolnionych teraz niemal cał kowicie od cienia. Przybliżył z wolna wargi do jej ust, Pierwsze dotknięcie było tak słodkie, tak łagodne, że w oczach Angel pojawiły się łzy. Opuściła powieki, skrywając płacz. Spomiędzy rozchylonych warg dobył się jej od dech i przyniósł ze sobą leciutki smak Hawka, ciepło, czułość i wahanie. Hawk delikatnie całował kąciki jej ust, wilgotnym koniuszkiem języka wo dził po linii uśmiechu, a potem ocierał raz za razem wargami ojej wargi. Ledwie ich dotykał, ledwie muskał przy każdym pocałunku, który kończył się, nim zdążył się spełnić. Potem zaczynał wszystko od początku, dotykał skroni, oczu, uśmiechu, przesuwał delikatnie językiem po jej wargach, wodził po niej ustami powścią gliwymi i słodkimi, wielbiąc ją ledwie wyczuwalną, wyjątkową pieszczotą. Gdzieś w głębi Angel czuła, jak się rozwiera, powoli i płynnie. Z jej gar dła dobył się cichy jęk, a po policzkach spłynęły bezgłośnie łzy i zwilżyły mu wargi, tak jak jego język zwilżył jej usta. Poczuł w ustach smak łez i uniósł głowę. - Angel? - spytał cicho, głębokim z przejęcia głosem. - Co się stało? - Sprawiasz, że czuję się tak pięknie - wyszeptała unosząc powieki i spo glądając mu w oczy. - Nigdy nie czułam się tak pięknie. Nie tak jak teraz. Te słowa napełniły go pokorą, ale i dumą, gwałtowną rozkoszą, jakiej nigdy dotąd nie zaznał. - Dziękuję - odparł chrapliwie. Potem wyszeptał prosto w jej policzek: Dotykanie twego ciała pozwala mi zrozumieć znaczenie słowa „piękno". Angel zadrżała, gdy usta Hawka odszukały wrażliwy brzeg jej ucha. Prze suwał czubkiem języka leciutko, zmysłowo, tchnąć ciepłem, zataczając spi ralne koła, wnikając do środka, by poznać sekretne zakątki i kształt małżo winy. Przez chwilę jego język stwardniał, badając jej wnętrze, potem się wycofał, zabierając ze sobą ciepło jej ciała.
-132-
-133-
Angel, przejęta dreszczem, jęknęła cicho. Hawk uniósł głowę i popa trzył na nią spod przymkniętych powiek, odczytując w naprężonych liniach ciała rozkosz i narastające pożądanie. Jego dłoń przystosowała się do kształ tu jej szyi, chłonęła jej miękkość i tętno, którego szaleńczy bieg wyczuwał pod kciukiem. Angel wyciągnęła do Hawka ręce. Poczuł ciepło jej dłoni na swych ple cach. Zamknął oczy, by nie zobaczyła, jak targa nim namiętność, wywołana jej niewinnym dotykiem. - Jesteś taki ciepły - powiedziała odwracając głowę. Przylgnęła warga mi do jego piersi. -1 kosmaty. Uniosła twarz. Śmiech i pożądanie napełniły jej oczy blaskiem. - Włożę koszulę - powiedział. Oczy miał wciąż zamknięte, głos stłumiony z wysiłku, by nie ulec. Prze klinał się za brak domyślności - Angel nie była przyzwyczajona do widoku nagiej męskiej piersi. Jeśli Grant miał tors równie gładki jak Derry, to praw dopodobnie nigdy nie doświadczyła szorstkiego dotyku ciała owłosionego mężczyzny. - Nie nakładaj koszuli - rzuciła pospiesznie. - Jesteś pewna? Badała ostrożnie palcami sprężystą szorstkość jego owłosienia. - Lubię twój dotyk. Nie masz nic przeciwko temu? - spytała pospiesz nie, odsuwając dłoń. Hawk otworzył oczy. Były czyste i ciepłe. Ujął rękę Angel i położył so bie na piersi. - Lubię, kiedy mnie dotykasz. „Nawet za bardzo" - dodał w myślach. Z każdym uderzeniem serca Hawk czuł coraz mocniej w lędźwiach bo lesne pożądanie. Ajednak nie zamieniłby nawet jednej chwili tej niewinnej tortury, jaką zadawała mu Angel, na wszystkie spełnienia, jakie dały mu inne kobiety. - Jesteś pewien? - spytała Angel. W jej oczach było wahanie, wyczuwalne też w głosie i dłoni, którą już go nie gładziła. - Niczego w życiu nie byłem bardziej pewien - odparł. Opuszczał głowę, aż w końcu jego usta dopasowały się idealnie do jej ust. Powolnymi, delikatnymi ruchami języka rozsuwał jej wargi, aż otworzy ły się w pełni. Maleńkie nierówności jej zębów fascynowały go. Raz za ra zem wodził po ich krawędziach, nim pozwolił sobie na smakowanie wilgot nej słodyczy jej ust, na tylko jedno delikatne dotknięcie językiem jej języka. Drżenie, jakie przebiegło przez Angel, wywołało w ciele Hawka głęboki re zonans, pobudziło gorącą krew, sprawiło, że parcie w lędźwiach zaczęło domagać się uwolnienia. Powrócił do jej ust, penetrując językiem ich aksa mitne wnętrze. Zacisnęła dłonie na jego plecach, zachęcała do większej bli-
skości w milczącej, bezwiednej prośbie. Jej język odpowiadał coraz śmielej na wędrówki jego języka. Hawk zareagował powolną, ulotną pieszczotą, która dobyła jej z gardła ciche jęki. Pocałunek trwał dalej, w końcu Angel poczu ła, jak serce i ciało ogarnia szaleństwo. Jeszcze bardziej otworzyła przed Hawkiem usta. Ich miękkość i wilgotne ciepło wypełniało się jego smakiem. Drżała przy każdej kolejnej fali rozkoszy. Gorące dłonie Hawka przesunęły się z policzków Angel na jej ramiona, a potem wzdłuż rąk do koniuszków palców. Splótł z nią dłonie, uwalniając się delikatnie z jej objęć. Jego palce wślizgiwały się między palce Angel, powoli, rytmicznie głaszcząc rozpaloną, wrażliwą skórę. Potem przesuwały się w zachwycająco uwodzicielskim geście wzdłuż wewnętrznej miękkości jej ramion. Ta pieszczota trwała nieprzerwanie jak pocałunek, aż w końcu Angel, drżąc i chłonąc wszystkimi zmysłami obecność Hawka, zaczęła mó wić mu bezgłośnie o przenikającej ją rozkoszy, jaką jej sprawiał. Pocałunek pogłębił się jeszcze bardziej, gdy dłonie Hawka przesunęły się po jej skórze w rozcięciu kostiumu kąpielowego. Pragnął aż do bólu wsu nąć palce pod jedwabny materiał i odkryć miękkość ciała, które nigdy nie zaznało pieszczoty słońca. Lecz jego dłonie powędrowały dalej, ku jej że brom. Ledwo muskając wysokie wzgórki piersi, zatrzymały się tu dłużej, poznając aksamitne krągłości i pieszcząc szczyty piersi, które twardniały, co rozpalało go tak samo jak jej urywany jęk. Dopiero wówczas Hawk uwolnił usta Angel. Jego rozpalone wargi prze sunęły się z wolna po napiętej skórze szyi. Z odrzuconą głową, z zamknięty mi oczami, Angel uległa bez reszty cudownym doznaniom. Jego wargi śli zgały się teraz z niebywałą czułością po wgłębieniu jej szyi, dostatecznie długo, by mogły nauczyć się gorącego rytmu jej serca. Wodził ustami po łuku jej piersi, a potem z ujmującą delikatnością zamknął wargi wokół jej sutki. Angel zadrżała i wygięła się ku niemu bezwiednie, świadoma tylko rozkoszy, jaką jej dawał. Jego zęby ocierały się leciutko o zarys brodawki pod gładkim materiałem kostiumu kąpielowego. Angel zajęczała cicho. Ten dźwięk przeszył Hawka, budząc w nim jednocześnie ból i rozkosz, męski głód, który kazał mu krzyczeć z zachwytu, pełnego udręki pożądania. Hawk manipulował na oślep przy paskach przytrzymujących kostium Angel, W końcu ustąpiły i zsunęły się z jej ramion. Angel wstrzymała od dech w oczekiwaniu na gorący dotyk jego języka na swych nagich piersiach. Kiedy uzmysłowiła sobie, o czym myśli, zastygła w zdumieniu, że tak bar dzo traci głowę. Kochała Granta i pragnęła go. Ale nie tak. Wszystko, czego teraz doznawała, wykraczało poza jej doświadczenie, jak sam Hawk. A Hawk wyczuł tę zmianę w Angel. Odsunął ją delikatnie od siebie, panując już nad swymi dłońmi i ustami. - Hawk? - spytała cichym, rwącym się głosem. - Chyba czas, żebym przyłożył ci plaster na plecy - stwierdził wstając i od wracając się od niej zwinnym ruchem. - Połóż się na brzuchu i zamknij oczy.
-134-
-135-
Słowa te odbiły się szyderczym echem w jego myślach. Angel nie mu siała zamykać oczu, żeby mógł jej założyć opatrunek. Chciał tylko oszczę dzić jej bolesnego widoku swego niekłamanego pożądania. Nie był w stanie ani ukryć go przed nią, ani też dowieść, że jej nie tknie, mimo trawiącego go pragnienia. Hawk wszedł do kabiny. Bez pośpiechu poszukał apteczki. Jeszcze wol niej wybierał plaster z opatrunkiem, jakby od tego miało zależeć życie Angel. Ledwie dał jej preedsmak rozkoszy, jaką pragnął ją obdarować. A ona wciąż się go lękała.
ngel leżała na brzuchu, tyłem do kabiny. Nie chciała, by Hawk zauważył jej zmieszanie. Z rozmysłem starała się przywołać w wyobraźni swą piękną różę, ale ona umykała jej gdzieś da leko, w jakąś krainę pełną żaru i namiętności. Z każdym od dechem wstrząsały Angel dreszcze pożądania i rozczarowa nia. Ciało miała rozpalone, wrażliwe, rozdygotane od doznań, o jakie nigdy się nie posądzała. Wydawało jej się, że płynie, wiruje, spragniona do granic wytrzymałości. Każdym uderzeniem serca błagała, by Hawk nie odchodził, by wciąż był przy niej, by jego dłonie i usta nadal ją pieściły. Nie dbała już o to, że ich pierwszy akt miłosny przyniósł jej ból. Nie wierzyła, by Hawk znów mógł ją zranić. Ten Hawk, który dopiero co ją pieścił, nie był tym samym człowiekiem, który wziął ją szybko i brutalnie parę dni temu. Ten nowy Hawk był kochankiem, nie drapieżnikiem. Drżały mu dłonie, gdy ją dotykał, co przyprawiało ją o zawrót głowy równie mocny, jak jego piesz czoty. Nigdy nie była przedmiotem tak intensywnego, trawiącego pożąda nia. „Hawk mnie pragnie - myślała. - Bez względu na to, jak bardzo stara się to ukryć, pragnie mnie. Aja pragnę jego". Angel poczuła, jak gruba poduszka ugięła się, gdy Hawk siadł obok. Jego cieple palce przesunęły się wzdłuż jej kręgosłupa. Drżała bezwiednie, chcąc, by robił to dalej. Dłoń Hawka zastygła. - Zimno ci? - spytał z troską w głosie. Wprawdzie słońce stało nad ich głowami, ale na wodzie zawsze jest cłiłodno. - Tylko wtedy, gdy przestajesz mnie dotykać - wyszeptała. Hawk odetchnął głośno. Nagłe bicie serca przyprawiło go o tak silne drżenie rak, że miał trudności z rozpakowaniem plastra i umieszczeniem go na plecach Angel. W końcu się udało. Potem, gdy mógł już, sobie zaufać, pocałował ciepłą skórę pod paskami i w głębokim wcięciu kostiumu. - Podoba ci się? - spytał. Angel przytaknęła i znów zadrżała.
- Gdy zastygłaś w moich ramionach, pomyślałem sobie, że nie chcesz, bym cię dotykał - powiedział cicho. - Byłam po prostu... zaskoczona - przyznała Angel. Ostatnie słowo przypominało urwane westchnienie. Hawk wodził języ kiem wzdłuż jej kręgosłupa w zmysłowej pieszczocie, która zakończyła się w czułym miejscu u dołu pleców. Jednocześnie jego dłoń przesunęła się z jej kostki na mocną krągłość uda. Hawk poczuł, jak przez Angel przepłynęła fala rozkoszy, gdy pieścił zębami wrażliwy punkt u podstawy kręgosłupa. - Czym byłaś zaskoczona? - zamruczał. Jedyną odpowiedzią był cichy jęk, który przypominał jego imię. - Angel? - Sądziłam, że znam siebie - powiedziała chrapliwie. - Sądziłam, że wiem, jak to jest, gdy się kogoś pragnie. - I co? Angel westchnęła. Czuła ciepło i siłę jego palców przesuwających się po jej udzie i wywołujących gwałtowne fale pożądania. - Myliłam się, Hawk. Ilekroć mnie dotykasz, uczę się czegoś nowego, czegoś pięknego. I znów, nie wiedząc o tym, Angel zniszczyła i na nowo stworzyła Hawka kilkoma zaledwie słowami. Mężczyzna wydał gardłowy pomruk i zamknął oczy. Przywarł policzkiem do ciepłego wgłębienia w plecach Angel, pieszcząc wil gotnym oddechem jej miękką skórę. W całym swoim życiu nie spotkał nikogo takiego jak Angel. To ona sprawiła, że chciał uwierzyć w rzeczy, które już dawno odrzucił - w delikatność, hojność i ludzką serdeczność. W prawdę. Angel była kobietą pozbawioną fałszu, a Hawk pragnął ją wielbić. Pieszcząca dłoń Hawka znów sunęła po jej nodze. Angel rozluźniła mię śnie, poddając się jego dotykowi. Miała gładką łydkę, krągłą i mocną. Pod opaloną kostką wyczuł nieznaczne blizny. Jego palce znieruchomiały, a na stępnie łagodnie odszukały i zapamiętały każdy ślad dawnego cierpienia. Jej skóra była naprężona, ciepła, niewiarygodnie żywa. Nie mógł wprost uwie rzyć, że Angel doznała kiedyś poważnych obrażeń i złamań, że zginęłaby jak zraniony anioł, gdyby nie odwaga Derry'ego. W pewnej chwili uświado mił sobie, że za mocno ściska jej kostkę, więc ją utulił w dłoniach, a warga mi i czubkiem języka scałowy wał prawie niewidoczne blizny. - Przepraszam - wyszeptał. - Czy sprawiłem ci ból? Angel potrząsnęła w milczeniu głową. Przez jej włosy przebiegł blask słońca. Hawk całował delikatnie jej skórę, potem ocierał się o nią policz kiem. Jego spokój udzielił się także Angel. Wsparła się na łokciach i spoj rzała przez ramię. Po raz pierwszy ujrzała obnażoną głębię jego oczu i bo gactwo uczuć na twarzy, gdy ją pieścił. - Hawk? - spytała niepewnie. Nigdy przedtem go takim nie widziała. Wyglądał na zalęknionego. - Czy coś nie tak? Pogładził wąsy, jakby chciał ją uspokoić tym milczącym gestem.
-136-
-137-
23
- Wszystko w porządku- rzekł cichym głosem. - Myślałem tylko, ile zawdzięczam Derry'emu. - Derry'emu? Co mu zawdzięczasz? Czekając na odpowiedź, Angel wpatrywała się w twarz Hawka oczami głębokimi jak morze. - Ciebie, słodka Angel - odparł po prostu, - Zawdzięczam mu ciebie. Zawdzięczam Derry'emu najpiękniejsze chwile, jakie kiedykolwiek dzieli łem z kimś innym. W oczach Angel wezbrały łzy. Drżącymi wargami wyszeptała jego imię. Hawk szybkim ruchem zatrzymał łzy koniuszkiem języka, nim zdążyły spły nąć. Angel wyciągnęła do niego ręce. Chciała położyć się na plecach, by móc go przytulić, ale powstrzymał ją delikatnie. Rozwiązał miękkie paski kostiumu, które krzyżowały się na jej plecach. Kostium zsunął się z jej ciała, ukazując sterczące wzgórki piersi. Tam, gdzie słońce ich nie dotknęło, skóra miała miękki połysk perły. Sutki były nabrzmiałe, pełne uroku, różowe jak czubek jego języka. Hawk muskał je leciutko ustami, dotykiem tak przelot nym, że pozostawiał po sobie jedynie zmysłową warstewkę gorąca i wilgoci. Angel była targana pożądaniem i nieśmiałością. Nigdy, nawet wtedy o zmierzchu, gdy Hawk rozebrał jądo naga, nim doszło do nieudanego zbliże nia, nie czuła się tak obnażona jak teraz - w pełnym blasku słońca i w ogni stym spojrzeniu brązowych, wpatrzonych w nią oczu Hawka. - Jesteś piękniejsza, niż zapamiętałem - powiedział z wolna Hawk. Jego głos przybrał głębszy ton, gdy usta znów dotknęły jej piersi, a żar i wilgoć tego pocałunku sprawiły, że zapragnęła go boleśnie. - A przecież zapamię tałem cię jako najdoskonalszą ze znanych mi kobiet - wyszeptał. - Hawk... - Angel poczuła, jak zalewa ją fala tęsknoty. Nachyliła się ku niemu z drżeniem. - Pozbawiasz mnie sił. Jasne włosy przesunęły się po nagim brzuchu Hawka, a głowa Angel, spo czywająca na jego kolanach, wydała mu się słodkim, palącym ciężarem. Wstrzy mał oddech, wiedząc, że Angel poczuła pod policzkiem twardą uporczywość jego pożądania. Nie cofnęła się jednak. Hawk zamknął oczy. Będzie pamiętał tę chwilę długo, nawet wtedy, gdy znikną postaci wszystkich innych kobiet. Bardzo delikatnie uniósł Angel i wziął ją w ramiona. Przesuwał warga mi po jej twarzy, pieszcząc wszelkie krągłości i zagłębienia, które zdążył już wziąć we władanie. Kiedy musnął jej usta swoimi wargami, Angel wydała jęk i zanurzyła palce w jego czarnych włosach. Rozchyliła wargi, pragnąc go i potrzebując, cała zgłodniała zmysłowego podniecenia, w jakie wpra wiały ją usta Hawka. Jego język wśliznął się między jej zęby i zaczął z wol na przesuwać się po jej języku, potem cofał się i znów powracał, rozpalając ją tym miłosnym rytmem. Objęła go mocniej, tuląc się w jego objęciach, i napierała piersiami. Twarde sutki drażniły go swym dotykiem. Nie powstrzymując ani na chwilę powolnych ruchów języka, Hawk prze sunął palcami po jej plecach. Zsuwając z jej nóg kostium kąpielowy, na mgnie-
nie oka dotknął ukrytego, wrażliwego zakątka ciała. Angel poczuła, jak prze pływa przez nią zmysłowy ogień. Jęknęła wprost w jego rozpalone usta. Zaci snął ramię, którym oplatał ją w pasie, i przesunął ją sobie na kolana. Jego dłoń zsunęła kostium z jej kostek i teraz powróciła do góry, by pieścić opusz kami palców gładką skórę po wewnętrznej stronie ud. Głaskał delikatnie wilgotne gorąco ukryte pośród lśniących jasnych włosków. Angel, mimo że miała zamknięte oczy, znów poczuła się całkowicie ob nażona. Gdzieś w głębi jej ciała budził się powolny, płynny rytm. Zadrżała, westchnęła i wtopiła się bez reszty w Hawka, świadoma tylko jego dotyku i intensywnej rozkoszy, jaka w niej narastała. Hawk jeszcze raz uniósł Angel i położył się razem z nią na ciemnej narzu cie. Angel całowała go po barkach i silnie umięśnionych przedramionach. Po czuła dreszcz, jakim odpowiedział na jej dotyk. Przesuwała usta po jego piersi, pieszcząc wargami, językiem, zębami. Napawał ją dumąjego tłumiony jęk, któ ry nie tylko słyszała, ale i czuła. Wtedy odnalazł jej usta i napełnił ją pocałun kiem tak głębokim, że mogła jedynie przywrzeć do niego, rozpłynąć się, wtopić w prężny, męski kształt jego ciała, przy każdym oddechu wydając gardłowe jęki. A gdy wreszcie przerwał pocałunek, zaprotestowała jakimś słowem, które zmie niło się w krzyk intensywnej, niespodziewanej rozkoszy, gdy jego język zato czył krąg wokół szczytu jej piersi, a zęby rozpoznawały delikatnie twardość sut ki. Jęknął i zaczął ssać ją głęboko, chłonąc namiętny dreszcz, jaki nią wstrząsał. Gdy jego dłoń spoczęła na jej brzuchu, Angel wstrzymała oddech. A gdy jego palce odszukały jej wilgotne tajemnice, krzyknęła z rozkoszy. Przez długie chwile Hawk pieścił Angel, chłonąc każdy cichy krzyk, każdy gorący dreszcz delikatnego ciała. Gdy naparł leciutko na wnętrze jej ud, rozsunęła je, ujawniając się przed nim jeszcze bardziej. Palce Hawka muskały każdą miękkość, każdą krągłość i wgłębienie jej intymności, aż w końcu zaczęła wić się powolnym ruchem, szukając go bezwiednie biodra mi. Nasilił łagodnie pieszczoty. Zadrżała i przylgnęła do niego, do jego do tyku, zatracając się w słodyczy i przejmującym podnieceniu, o jakie przy prawiała jąjego dłoń. Nachylił się nad nią, by tym lepiej chłonąć głodnymi wargami jej krzyki i głaskać powoli. Angel zajęczała, gdy mięśnie w głębi jej ciała naprężyły się. Wezbrała w niej dzika żądza, która zaczęła po chwili rozpływać się falami. Hawk do strzegł w olśniewających oczach Angel jednocześnie zdziwienie i rozkosz. Zrozumiał, że był pierwszym mężczyzną, który dotykał jątak głęboko i spra wił, że jej ciało topniało jak w ogniu. Poszukał ustami szyi Angel i powie dział jej o miękkości, o podniecającym pięknie jej zmysłowej reakcji, o cie płym i jedwabistym dotyku ciała, które tak głęboko chłonęło jego pieszczoty. Angel próbowała wymówić jego imię, nie mogła jednak wypowiedzieć ani słowa. Hawk skradł z jej warg zdolność mowy. Powoli jego pieszczota stawała się coraz mniej intymna, choć nigdy nie pragnął niczego bardziej niż gorących głębi anioła, który mu zaufał.
— 138 -
-139-
- Sprawiam ci ból? - spytał, jakby muskał słowami miękkość i żar jej warg. W odpowiedzi Angel poruszyła biodrami, cała przejęta dreszczem pra gnienia, by poczuć go w sobie. Kiedy kciuk Hawka odnalazł i zaczął drażnić wrażliwy języczek schowany pośród jej miękkości, Angel wykrzyczała jego imię, chcąc mu w ten sposób powiedzieć o niewiarygodnej rozkoszy, jaką odczuwała. Wtedy pochylił głowę i zaczął ustami pieścić jej piersi, zacienio ne wgłębienie pępka, a w końcu gorący, miodowy zakątek, dopiero co od kryty przez jego dotyk. Świat gdzieś odpłynął, pozostał tylko anioł i wielbiący go jastrząb, i sły chać było jedynie słodkie krzyki ekstazy z ust anioła, które wypełniały puste błękitne niebo. A gdy już nie miała w piersi tchu, przygarnął ją do siebie i zakrył, sprowadzając łagodnie na ziemię. Angel otworzyła powoli oczy, oszołomiona niezwykłą rozkoszą, jaką Hawk jej ofiarował. Oplotła go ramionami i pocierała policzkiem o żar jego piersi. Silne palce zaplątały się w jej włosy, przyciągając ją jeszcze bliżej. Odchyliła głowę do tyłu i popatrzyła w jego czyste, płonące oczy. Chciała mu powiedzieć, co czuła wcześniej, co czuła w tej chwili, nie wiedziała jed nak, jak to zrobić. Brakowało jej słów. Ustami wciąż rozpalonymi od poca łunków, Angel przekazała mu jedyną prawdę, jaką znała: - Kocham cię, Hawk. Jego oczy pociemniały gwałtownie, a silnym ciałem wstrząsnął dreszcz. - Angel •• powiedział chrapliwie. - Nie zamierzałem... nie spodziewa łem się... - Oddech uwiązł mu w krtani. Czułym pocałunkiem zamknął jej powieki, gdyż nie był w stanie znieść widoku uczucia w ich błękitnozielonych głębiach. - Podciąłbym sobie raczej gardło, niż znów cię skrzywdził powiedział drżącym z przejęcia głosem. - Nienawidziłem zbyt długo, An gel, zbyt mocno. Jest za późno, bym mógł pokochać. Ból i smutek w jego głosie były tak ogromne, jak rozkosz Angel. }s] dłonie podniosły się ku jego twarzy. Tuliła go, rozumiała i kochała całego zarówno tę jego nienawiść, jak i łagodność, zimną przeszłość, jak i pogod niejszą teraźniejszość. Całowała jego wargi tak czule, jak on na początku całował ją. - To ciebie kocham, a nie wyobrażenie miłości -powiedziała. - Nie mu sisz kochać mnie w zamian. Pozwól mi tylko spędzić ze sobą kilka następ nych tygodni. Nie poproszę o nic więcej, z wyjątkiem... - Blask w jej oczach przygasł. - Nie mów mi, kiedy zamierzasz wyjechać - szepnęła. - Po prostu wyjedź. Będę wtedy wiedziała, że to już koniec, - Angel - powiedział rwącym się głosem. - W porządku, k o c h a n y - zamruczała, całując go. Oczy znów jej błyszczały. - Jestem dość silna, by cię kochać, a potem uwolnić. Tylko nie odmawiaj mi tego, co możesz dać... Kilka tygodni lotu na skrzydłach wspa niałego jastrzębia. - 140 -
Hawk naprężył ciało, walcząc z łagodnym naporem dłoni, które go przy ciągały. Potem pieściła mu językiem wargi, przesuwając po nich tak, jak ją tego nauczył. ~ Proszę- wyszeptała Angel. - Nie odrzucaj mojej miłości.
24 awk, z bezgłośnym jękiem, rozchylił wargi i pił chciwie dziką słodycz z ust Angel. Przez długą chwilę czuł tylko jej smak i uległość ciała ocierającego się o jego ciało. Po tern jednak ta żądza, którą Hawk trzymał bezlitośnie na wodzy, zagroziła nagłym wybuchem, mogącym rozerwać go na kawałki. Objął Angel mocniej, by stłumić zmysłowe ruchy jej ciała. - Nie wiesz, co robisz - powiedział. Głos miał chrapliwy od ujarzmio nego pragnienia. Uśmiech na ustach Angel był odwieczny jak uśmiech Ewy w Raju. - Jestem niedoświadczona, a nie głupia - zauważyła. - Wiem, że dałeś mi wszystko, nie biorąc nic w zamian. Teraz ja chcę ci coś dać. ~ Angel... Angel... - próbował ją przekonywać. Głos miał stłumiony i niski, gdyż walczył ze sobąi ze zmysłową obiernicąjej ciała. - Tak - odparła po prostu Angel. - Nie. Za bardzo cię pragnę. Boję się, że znów cię zranię. Nie znasz!... - To poznam, Hawk - przerwała mu. Potem ocierała się wargami o jego pierś, o ciemne sutki, obdarzając go taką pieszczotą, jaką on obdarzył ją. Chcę być twój ą kobietą - powiedziała. - Jesteś pewna? - spytał. Jego głos był tak napięty, że aż wibrował od tłumionych emocji. Wstał szybko, jakby z obawy, że jądotknie. Patrząc na śniadego, potężnego mężczy znę, który stał tak blisko, Angel wyczuła, że wspomina on ten pierwszy raz, gdy wziął jąod niechcenia, nieuważnie, i zadał ból. Dostrzegła w jego musku larnym ciele oczekiwanie i siłę, a pod wypłowiałym materiałem spodni głód pożądania. Z rozmysłem uniosła dłoń i ujęła tę twardość. Pod pierwszym do tykiem jej palców Hawk naprężył się jak cięciwa łuku. Angel chłonęła ciemny płomień namiętności, jakim zalśniły mu oczy, kiedy tak przesuwała dłoń. - Jestem pewna-powiedziała. -Będzieszmusiałmniejednaknauczyć, czego pragniesz. Zgadzasz się? Hawk odpowiedział ochrypłym śmiechem. Poruszył zmysłowo biodra mi, napierając na dłoń Angel, ona zaś przeciągnęła paznokciami gestem nie pohamowanym, choć delikatnym, który przejęła od niego. Hawk westchnął i zamknął jej dłoń w swojej. Przez chwilę przyciskał ją mocno do bolesnej -141\
twardości swego pożądania. Potem uniósł jej rękę i zaczął ściskać zębami miękkie opuszki palców. - Kiedy się nauczyłaś tak mnie dotykać? - spytał chrapliwym głosem. Ciało płonęło mu pożądaniem. - Sam mi to powiedziałeś. - Kiedy? Angel chwyciła dłoń Hawka i ugryzła ją z tak samą, ledwie tłumioną dzikością. - Kiedy zrobiłeś to mnie - powiedziała. Hawk pomyślał o jeszcze innych pieszczotach, jakimi ją obdarzał, o jej intymnym smaku, cichych krzykach i ogniu jej rozkoszy. Była niedoświad czona, a jednak reagowała ze spontanicznością, która pozbawiała go niemal panowania nad sobą. Niewinna, szczodra, zmysłowa ponad jego marzenia. - Angel - powiedział chrapliwie. - Zasługujesz na lepszego człowieka niż ja. - Nie ma lepszego — odparła, a w każdym słowie wyczuwało się pew ność i miłość. - Świat jest ich pełen - nalegał Hawk prawie szorstko. - Nie dla mnie. Powiedziała to dobitnie i wyraźnie. Hawk zamknął oczy. Angel nie jest ani głupia, ani fałszywa. Kocha go, bez względu na to, czy on zasługuje na jej miłość, czy nie, czy sam jąkocha, czy nie. Wiedział jednak, że powinien się wycofać, odlecieć, pozwalając An gel znaleźć człowieka, na jakiego zasługiwała. - Nie mogę nauczyć cię niczego z wyjątkiem bólu - powiedział niemal z desperacją w głosie. - Hawk, nie możesz mnie nauczyć o bólu niczego - odparła cicho. Wszystko, co miało się we mnie załamać, załamało się. Umysł, ciało, serce. - Angel - wyszeptał, nie zdołał powiedzieć jednak nic więcej. - Nie lękaj się mnie zranić. Nie obarczaj się nienawiścią za to, że się ze mną kochasz. Nie jestem dzieckiem. Jestem kobietą. Twoją kobietą, Hawk. Tak długo, jak długo będziesz mnie pragnął. Dłonie Angel przesunęły się z wolna do paska w jego spodniach. Do znawała nie tylko zmysłowego głodu, który w niej rozbudził. Nie była w sta nie zapanować nad drżeniem zazwyczaj sprawnych palców. Hawk, obser wuj ąc ją spod przymkniętych oczu, bał się wprost uwierzyć, że pomimo bólu, jaki jej zadał, ona naprawdę go pragnie. Nie uczynił najmniejszego gestu, by jej pomóc lub ją powstrzymać, gdy jej palce manipulowały przy klamrze paska i starały się usunąć tę przeszkodę. Nim się z tym uporała, odczuła nie zręczność i zakłopotanie; pomyślała, z jaką wprawą rozbierał ją Hawk, Od pinanie metalowych guzików w spodniach okazało się jeszcze trudniejsze i przypominało próbę obcinania włosów w lustrze; każdy ruch należało wy konać odwrotnie.
I wtedy Angel uświadomiła sobie, że przecież istnieje wiele sposobów, by powiedzieć „nie". Hawk zapewne znał je wszystkie. Był wprawnym ko chankiem. Ona nie. Być może właśnie teraz starał się dać jej to delikatnie do zrozumienia. Był spragniony, to prawda. Każdy mężczyzna na jego miejscu odczuwałby to samo. Podniecenie jednak nie było miłością. Nie było nawet czułością, lecz zwykłym biologicznym impulsem, wynikającym w nieunik niony sposób z silnego pobudzenia. „Nie ma w tym nic osobistego - powie działa sobie Angel. - Ani zaskakującego. Hawk mnie zranił i teraz czuje się winny. Uwolnił mnie od wspomnień bólu, a w zamian pozostawił wspomnie nia rozkoszy. Lecz źle go zrozumiałam. Spodziewałam się więcej, niż nale żało. Znowu". Cofnęła rękę, odwróciła się i wyciągnęła na brzuchu, chwyta jąc jednocześnie brzeg narzuty, by zakryć swą nagość. f - Przepraszam cię, Hawk - powiedziała cicho. - Źle cię zrozumiałam. Znowu. Mimo że leżała odwrócona tyłem, jej słowa były tak wyraźne, jak cień w oczach, który Hawk zdążył dostrzec, zanim się odwróciła. - Co źle zrozumiałaś? - spytał. Angel leżała spokojnie, tworząc w wyobraźni szklaną różę, której szkar łatne płatki zwijały się pod promieniami słońca. - Angel? Hawk dotknął z wahaniem jej nagiego ramienia. Róża zadrżała i rozpa dła się na purpurowe kawałki. Angel wbiła paznokcie w dłonie. Zaczerpnęła głęboko powietrza, a potem odetchnęła powoli. Zaczęła mówić, nie patrząc na Hawka, nie patrząc na nic: - Nie zdawałam sobie sprawy, że się po prostu nade mną litujesz. Jej głos był niemal bezbarwny. Niemal. I Hawk to zauważył. - Angel - zwrócił się do niej cicho, pieszcząc palcami ciepłą gładkość jej ramienia. - To nie... - Proszę - przerwała mu z bolesnym spokojem. - W porządku, Hawk. Nie musisz już się nade mną litować. Jak mi sam powiedziałeś, litość nigdy nie zastąpi miłosnej pasji. - Ja ci to powiedziałem? - dłoń Hawka zatrzymała się w miejscu. O czym ty mówisz? - Ty. Właśnie teraz, kiedy się za twoją sprawą dowiedziałam, jaka ze mnie nieudolna kochanka. - Jej śmiech był stłumiony, niemal dławiący. Nie winię cię za to, że pragniesz kobiety, która potrafiłaby przynajmniej roz piąć cholerną parę dżinsów! Hawk zerwał z niej narzutę. Sięgnęła odruchowo po nakrycie, ale chwy cił ją za rękę i delikatnie nakierował jej palce na rozpięcie spodni. - Nie chcę kobiety, która rozbierała już wielu mężczyzn - powiedział stłumionym głosem. - Chcę kobiety, która pragnie mnie tak mocno, że drżą jej dłonie i nie może rozpiąć mi spodni. Nigdy takiej nie miałem, Angel. Nie wiedziałem nawet, że taka istnieje. Do dzisiaj.
- 142-
-143-
Ostatni metalowy guzik wysunął się z wąskiej dziurki. Hawk wsunął rękę Angel do wnętrza dżinsów. Z jego gardła dobyło się głębokie westchnienie, gdy przycisnął jej dłoń do naprężonego ciała pod kąpielówkami. - Wcale nie odczuwam litości - powiedział przez zaciśnięte zęby. Oczy miał prawie czarne z pożądania. - Dotąd nigdy nie pragnąłem tak żadnej kobiety. I dobrze, bo ty znaczysz dla mnie więcej niż jakakolwiek inna ko bieta, którą miałem. Hawk wsunął palce do kieszeni, wyciągnął małą paczuszkę, a potem jed nym zwinnym ruchem pozbył się kąpielówek i dżinsów. Przez Angel przeszła fala pożądania, jak drżenie przepływające przez szklaną taflę. Hawk był najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziała. Ciało miał mocne, naprężone i tak twarde jak kamienne urwiska otaczające zatokę. Lecz Hawk, w przeciwieństwie do skał, reagował na jej dotyk. An gel nie mogła ukryć dreszczy, które nią wstrząsały. Przez dłuższą chwilę Hawk pozwalał jej na zmysłową penetrację swego ciała. Potem jęknął głośno, rozerwał opakowanie i umieścił gładką osłonkę na swoim miejscu. Dopiero wtedy położył się obok niej i przyciągnął ją do siebie. - Już dosyć, Angel - zamruczał gardłowo, wtulając usta w jej szyję. Nie teraz. Tak bardzo cię pragnę. Przekręcił się szybko i nakrył ją sobą, sadowiąc się jednocześnie między jej nogami. Napierał na niąbiodrami, by pojęła, jak bardzo jej pragnie. Zadrża ła i krzyknęła, a potem zaczęła wić się pod nim szaleńczo, instynktownie, wo dziła wrażliwym podbiciem stóp tam i z powrotem po jego zgiętych łydkach, próbowała schwytać go w siebie. Przesunął dłonią i odszukał wilgotne gorą co. Ten jeden dotyk wywołał w niej wibrujące konwulsje pożądania. - Teraz, Hawk - błagała. - Moja słodka Angel - wyszeptał w jej wargi. Hawk wziął jej usta i ciało tym samym, płynnym i mocnym ruchem, stał się jej częścią, wchłonął ją w siebie. Poruszał się z niezwykłą ostrożnością, by nie zranić jej swą niepowstrzymaną żądzą. Lecz Angel nie doznała bólu, nie okazała wahania. Hawk dopasował się do niej doskonale, pieszcząc ją nawet wtedy, gdy tkwił w niej absolutnie nieruchomo. Uśmiechała się do jego ust i mruczała słowa pozbawione znaczeń, po prostu mówiła mu o swej rozkoszy. Hawk poruszał się powoli, wbrew pragnieniu, jakie w nim szalało. Sma kował każdy, nawet najdrobniejszy ruch ich ciał, tak wspaniale do siebie dopasowanych. Angel oplotła go w pasie nogami. Chciała poznać go jeszcze lepiej, mieć go w sobie jeszcze głębiej. Jej łapczywe poszukiwania pozba wiały go tchu. Dawał jej instynktownie to, czego pragnęli oboje, nie hamu jąc się w żaden sposób, choć z każdym ruchem, z każdą chwilą dzikiej roz koszy wiedział, że powinien trochę się wycofać, nie ryzykować zadania jej bólu. Ale jej intymne wibracje zaczęły go otaczać bez reszty i było za późno na cokolwiek prócz spełnienia, przed którym bronił się tak długo. Wbił się -144-
w nią łukiem swego ciała, wyrywając z jej i swoich ust krzyk ekstazy. Potem zadrżał i znów się wygiął, i jeszcze raz, dając jej samego siebie tak głęboko, jak ona dawała jemu siebie. Przez długie, słodkie minuty Hawk i Angel leżeli objęci ramionami i wy czerpani, dryfując z wolna ku rzeczywistości, jaką był blask słońcu, niebo i łagodne kołysanie pokładu łodzi pod ich splecionymi ciałami. Hawk gła dził wargami splątane, jedwabiste kosmyki włosów. Całował jej skroń, poli czek, sekretne wnętrze konchy ucha, kąciki uśmiechniętych ust. Jej palce wędrowały w dół jego pleców, do silnych mięśni pośladków i niżej, wodząc po ukrytych zakamarkach, tak jak on robił to kiedyś jej. Westchnął i napiął się w jej wnętrzu, napełniając falą doznań ciało wciąż jeszcze pobudzone, nadwrażliwe. Znów zaczęła go delikatnie pieścić, ucząc się konturów jego męskości, tak jak on wcześniej uczył się miękkich, kobiecych zakątków. - Angel - powiedział chrapliwie, ale i radośnie. - Czy wiesz, co robisz? Nim zdołała odpowiedzieć, poruszył się w niej głęboko, pozbawiając ją tchu. Chłonął z jej warg stłumiony krzyk, gdy jego biodra znów drgnęły. - Czy tego chcesz? - spytał niskim głosem, czując, jak z każdym ru chem jej ciała zaczyna odradzać się w nim głód. Hawk zobaczył, że błękitnozielone oczy Angel robią się szerokie ze zdu mienia, poczuł jej napór, gdy starała się instynktownie spotęgować piękną, płynną pieszczotę intymnego aktu. Znów nagromadziło się w nim pożąda nie, lecz już nie takie bolesne, nie takie przeszywające, gdyż zdążył zaspo koić pierwszy głód. - Hawk? - spytała. Angel oddychała szybko, oczy miała przysłonięte mgłą namiętności, którą umiał z niej znów wydobyć. - Nie sądziłam, że mężczyźni mogą tak... raz za razem. - Parę minut temu sam bym przysiągł, że to niemożliwe - przyznał Hawk. Po chwili wbił się w nią wygiętym łukiem, czerpiąc dumę z jej reakcji, ze słodkiej bliskości, ona zaś jęczała i zamykała go w swej dłoni, poznawała i pieściła napięte ciało, skryte pośród gęstwiny twardych włosów, rozpalała go tak bardzo, że w końcu brakło mu tchu. - Chyba oboje się myliliśmy - powiedział głosem stłumionym od pożą dania. -Kiedy jastrząb i anioł uprawiają miłość, reguły ulegają zmianie. Cichy alarm elektronicznego zegarka przeciął sen Hawka tak delikatnie i bezlitośnie, jak diamentowe ostrze przecina szkło. Kiedy poruszył się, by wyłączyć sygnał, uświadomił sobie obecność miękkiego i ciepłego ciężaru, który tulił się do niego. Powróciły zmysłową falą wspomnienia. Z całą mocą odczuwał na sobie każdą cudowną cząstkę jej ciała. Zawrzała w nim krew i ogarnął żar, a po chwili pożądanie skupiło się w podbrzuszu, domagając się spełnienia. Hawk chciał za wszelką cenę znów być w Angel, czuć jej 10 - Bez kłamstw
-145-
gorąco i otaczającą zewsząd wilgotną miękkość. Był zaszokowany niezmien nością, z jaką pragnął Angel. Nie odczuwał niczego takiego w stosunku z in nymi kobietami, nawet we wczesnej młodości, choć Jenna podniecała go do tego stopnia, że stawał się brutalny. Hawk wyciągnął rękę i zapalił małą lampkę. Miękkie, żółte światło wy dobyło z mroku koję na dziobie. Włosy Angel rozsypane na jego ciemnym ramieniu przypominały bladozłoty ogień. Rzęsy rzucały długie, postrzępio ne cienie, a wargi były bardzo czerwone, wciąż lekko nabrzmiałe od namięt nych pocałunków, które dawała i brała. Hawk nachylił się i musnął jej usta. Angel uśmiechnęła się i mruknęła coś cicho. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Była pogrążona we śnie. Jej odruch był nieświadomy, tak głęboki i prawdziwy jak miłość do niego. - Angel - wyszeptał Hawk. Po chwili, jeszcze ciszej: - Moja słodka, szczodra kobieto. Co mam z tobą zrobić? Nie chodziło o odpowiedź w perspektywie dłuższej. Istniało tylko teraz, ta chwila i szczodre ciepło, które czekało na niego wewnątrz Angel. Nie budząc jej, Hawk znalazł jedno z foliowych opakowań rzuconych w pośpie chu na łóżko. Uśmiechnął się do wspomnień. Kilka chwil później jego dłoń wśliznęła się pod narzutę. Hawk odszukał i ściskał delikatnie piersi Angel, wtulił usta w gorącą szyję, powoli, leniwie pieścił jej ciało, wołając do niej bez słów, aż w końcu poruszyła się pod wpływem jego dotyku - ni to pogrą żona we śnie, ni to do końca rozbudzona, jakby zawieszona w pięknym i zmy słowym marzeniu. Jej ciało zareagowało pożądaniem. - Angel - powiedział Hawk, rozsuwając jej nogi. Głos miał ochrypły. Angel. Zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy w odpowiedzi na jego głębokie wezwanie. Czekał, aż będzie przytomna, świadoma, aż spojrzy mu w oczy... i w tym momencie wśliznął się w nią, biorąc bez reszty we władanie. Angel poddała się tej powolnej, zmysłowej inwazji. Jej ciche okrzyki eks tazy przepływały przez Hawka falami. Unosił się razem z nią spiralą ku niebu, które nie było ani zimne, ani ciemne, lecz gorące, jasne i nieskończone. Kiedy Angel odzyskała oddech i zdolność mowy, wyszeptała swą miłość w ciepłe i mocne ramiona Hawka. Jego odpowiedzią był niezwykle delikatny ruch we wnątrz jej ciała, który sprawił, że znów krzyknęła i przylgnęła do niego cała. - Hawk - powiedziała w końcu, oddychając spazmatycznie. - Znów spóźnimy się na przypływ. Wymamrotał coś w jej szyję. - Co? - dopytywała się. Oderwał niechętnie wargi od jej pachnącej skóry. - Nastawiłem zegarek odpowiednio wcześniej - przyznał. Oczy Angel rozjaśniło zrozumienie i śmiech. - Ale z ciebie sprytny jastrząb - stwierdziła. - Muszę cię nagrodzić. - Już to zrobiłaś - odparł z uśmiechem. - 146 -
Angel wstrzymała oddech, oszołomiona pięknem jego uśmiechu. Do tknęła jego warg drżącymi palcami, jakby na nowo chciała zmierzyć głębię swej miłości do tego twardego i łagodnego mężczyzny. - O czym myślisz? - spytał Hawk, obserwując jej wyrazistą twarz. - O tym, jak bardzo cię kocham. Hawk zamknął oczy. - Nie powinienem ci na to pozwolić - rzekł stanowczo. Potem z chra pliwym westchnieniem przyciągnął ją do siebie i zanurzył twarz w jej pier si. - O Boże, co mam zrobić? - spytał ponuro. - Nie mogę cię kochać, ale i nie mogę pozwolić ci odejść. Angel głaskała delikatnie jego włosy, starając się go pocieszyć, powie dzieć, że rozumie. I rzeczywiście rozumiała, lecz napawało ją to najwięk szym smutkiem. Mówiąc Hawkowi o swojej miłości, sprawiała mu przede wszystkim ból. Hawk nie chciał jej skrzywdzić. Wiedziała o tym, tak jak on wiedział, że ona go kocha. Ajednak uważał się za niezdolnego do miłości, czym właśnie ją ranił tak, jak ona raniła go swoją miłością. To także rozu miała i akceptowała, podobnie jak nauczyła się akceptować inne bolesne rze czy. Z wprawą nabytą w przeszłości ogromnym kosztem, Angel przywołała błogi obraz róży. A kiedy już się pojawił, ocknęła się w objęciach Hawka. - Wiem, co zamierzasz zrobić - powiedziała, całując go delikatnie i uśmie chając się do jego warg. - Zamierzasz łowić ryby. Złapiemy wspaniałego łososia. Hawk uniósł głowę i spojrzał na nią. Na widok bólu, smutku i żalu w je go czystych, ciemnych oczach Angel poczuła napływające łzy. - W porządku - powiedziała, głaszcząc go po twarzy. - Proszę, Hawk, uwierz mi. Wiem, że zrobisz wszystko, by mnie nie zranić. Nie żądam od ciebie nic więcej. I ty nie żądaj. Proszę. W zalęknionych oczach Angel Hawk dostrzegł swój własny smutek i pra gnienie, by nie zadawać jej bólu. A gdy wejrzał głębiej, zobaczył jej pew ność i miłość. Rozumiała jego ograniczenia, to, że przeżył swe dotychczaso we życie poza zamkniętym kręgiem ludzkiego ciepła, jego niemożność kochania jej, jak na to zasługiwała. Ajednak ona go kochała. Hawk skinął głową. Bardzo delikatnie ucałował dłoń Angel, akceptując ją tak, jak ona zaakceptowała jego.
25 inuty i godziny, dni i tygodnie z Hawkiem mijały w oka mgnieniu, pełne niezwykłego piękna. Angel nie chciała ich liczyć, dodawać, dostrzegać końca lata, zbliżającego się wraz z każdym zachodem słońca. Miłość i śmierć Granta nauczyły ją, by nie żyć przeszłością. A miłość i świadomość - 147 -
bliskiej utraty Hawka nauczyły ją, by nie żyć przyszłością. Żyła więc każdą teraźniejszą chwilą, kochając Hawka coraz mocniej - z każdym dotykiem, uśmiechem, wspomnieniem. - Angie? Podniosła wzrok, wyrwana gwałtownie z zamyślenia. Maleńkie srebrne dzwoneczki przy jej uszach zabrzęczały słodko. - Jestem w pracowni - odpowiedziała. Derry wkroczył pewnie do pokoju. Bez skrępowania poruszał się o ku lach, tak jak Angel i Hawk pozbyli się skrępowania w swym związku. Hawk rozmawiał z Derrym, ale Angel nie miała pojęcia, jak ta rozmowa wygląda ła. Obawa, że Derry sprzeciwiłby się jej miłości do innego mężczyzny niż Grant, zniknęła, gdy Derry jąobjął i powiedział, że nigdy nie wyglądała pięk niej. - Gdzie Hawk? - spytał. - Przy... - .. .telefonie - dokończył, krzywiąc się. - Kto to tym razem? Angel wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. - Chyba ktoś z Tokio. Rozmawiał już z Londynem, Nowym Jorkiem, Houston, Los Angeles i z kimś, kto spędzał wakacje na Maui. W ciągu ostatniego tygodnia Hawk coraz częściej tkwił przy telefonie. Wbrew postanowieniu, by nie liczyć upływających dni, Angel wiedziała, że Hawk przekroczył ustalony pierwotnie limit czasu. Skomplikowane intere sy, o których wspominał, gdy po raz pierwszy przyjechał na wyspę, powoli się finalizowały. - Chyba sprawy weszły w decydującą fazę - stwierdziła Angel. - Coś mi się zdaje, że polecę z Hawkiem tym samym samolotem - po wiedział Derry. Nazajutrz Derry miał wreszcie mieć zdjęty gips i pojechać do Harvardu. Jego marzenie o studiach medycznych ziściło się dzięki Hawkowi, który za płacił za Eagle Head więcej, niż ziemia była warta. Choć Derry był spokojny o swoją przyszłość, nie uszedł jego uwagi cień bólu na twarzy Angel, gdy tylko wspomniał o wyjeździe. - Hej - dodał pospiesznie. - Będę cię odwiedzał w Seattle. Nie wspomniał słowem o Hawku, gdyż nie przyszło mu do głowy, że mogłoby go tam nie być. Angel z uśmiechem ucałowała go w policzek. - Latem i w czasie świąt - zgodziła się. Lecz gdy się odwrócił, jej usta wykrzywił grymas smutku. „Tak, Derry będzie do mnie przyjeżdżał - pomyślała. - Hawk nie". - Wezmę chyba swój szkicownik i pojadę do Eagle H e a d - stwierdzi ła. - Jeśli Hawk oderwie się od telefonu przed piątą, wyślij go do gospodar stwa pani Smith. Maliny już dojrzały, a on nigdy ich nie zbierał. - Za to złapał łososia.
Angel uśmiechnęła się. Tak, Hawk złapał łososia. Doświadczył, jak groź na i pierwotna jest siła ryby, która wyskakuje z wody i wali ogonem w po wierzchnię morza. Zapamięta na długo wyraz podziwu i radości na jego twa rzy, gdy ujrzał połyskujące srebrem życie. Będzie to pamiętała nawet wówczas, gdy już przeminie ból rozłąki. Jeśli kiedykolwiek przeminie. Nigdy nie znała nikogo takiego jak Hawk i mogła jedynie się domyślać, jak będzie wygląda ło jej życie bez niego. - Wciąż nie rozumiem, dlaczego wypuścił tego łososia - rzekł Derry. - Był zbyt piękny, by go zabijać. - Inne, które złapał, też były piękne, a przecież wylądowały na naszym stole. Nawet się kłóciliśmy o ostatni kęs. - To nie to samo, co pierwszy łosoś złapany o świcie - odparła po pro stu Angel, uświadamiając sobie, jak bardzo kocha Hawka i że za chwilę chy ba coś w niej pęknie. Zaskoczony ogromną zmianą, jaka dokonała się w tej kobiecie, Derry z wahaniem powiedział: - To ja wyciągnąłem cię z tamtego wraku, ale to Hawk przywrócił cię do życia. Tak się cieszę, Angie. Były chwile, gdy się bałem, że skazałem cię na życie pełne smutku. Angel objęła go mocno, a potem złapała za szkicownik i wybiegła. Wspi nając się po stromej ścieżce na szczyt Eagle Head, myślała o jego słowach. Jej krokom towarzyszył dźwięk maleńkich dzwoneczków. Siedząc już na krawędzi wzniesienia, nadal myślała o tym, co jej powiedział. Szkicownik, całkowicie zapomniany, spoczywał bezużytecznie na jej kolanach. Przed sobą miała Inside Passage, niespokojne morze i postrzępione wy spy porośnięte wiecznie zieloną roślinnością. Ich szczyty, jeden za drugim, ginęły gdzieś na wschodzie, w dali zasnutej ciemnym, niemal granatowym błękitem. Ta kraina, surowa i jednocześnie pełna spokoju, najbardziej ze wszystkiego przemawiała do jej zmysłów - aż do chwili, gdy Angel poznała Hawka. On sam był jak ta ziemia - kamienna i ciepła; był jak północ i po łudnie, jak tajemnicza dal horyzontu i bliskość powietrznej przestrzeni, jak sól morza i słodycz jagód nabrzmiewających obietnicą bogatych zbiorów. Kochasz tę ziemię, prawda? Ciche pytanie Hawka nie zaskoczyło Angel. Choć skoncentrowana na krajobrazie, wyczuwała jego obecność niczym rytm własnego serca. - Bardziej niż cokolwiek. Z wyjątkiem ciebie - odparła zwyczajnie. Potem zdała sobie sprawę, że właśnie zrobiła to, czego pragnęła unik nąć: mówiła mu o swej miłości. Nie chciała ranić go słowami, jakie miały sprawić mu przyjemność. - Która godzina? - spytała pospiesznie. Bała się milczenia, które Hawk mógłby odczytać jako żądanie, by z ko lei on powiedział jej o swym uczuciu. Nie oczekiwała tego po nim, od kiedy zrozumiała, jakie było jego życie.
-148-
-149-
Dochodzi piąta - odparł Hawk. - Masz czas pójść na maliny? • Zaoszczędziłem go trochę. Angel spojrzała w jego ciemne oczy i zobaczyła zbliżającą się w milcze niu przyszłość. „On odejdzie - pomyślała. - Niebawem". Dostrzegała to w je go oczach, w jego głosie, w tym, że znalazł dla niej czas. - Angel... - powiedział głucho Hawk na widok cienia, który zasnuł na gle jej oczy, a on wiedział dlaczego. Gdzieś w górze rozległ się krzyk orła. Wysoki, dziki, piękny świst spły nął na ziemię i przebrzmiał. Pozostała tylko cisza i puste niebo. - Lepiej się pospieszmy - powiedziała. - Nie mamy zbyt wiele czasu. Podniosła się zwinnym ruchem. Srebrne dzwoneczki zabrzęczały draż niąco jak tysiące małych ostrzy. Hawk otoczył ramionami Angel, tulił jąz całej siły i całował, jakby świat pod ich stopami miał za chwilę rozpaść się w ka wałki. Czas stanął w miejscu, dopóki Hawk nie uwolnił jej z objęć, by mogła go poprowadzić w dół skalistą ścieżką. Nie odzywali się, wystarczała im wzajemna obecność potwierdzona dotykiem, łagodnym uśmiechem, prze lotnym spojrzeniem, jakby każde z nich bało się, że to drugie zniknie między jednym uderzeniem serca a drugim. Milczenie towarzyszyło im także w drodze na pole malin, położone na końcu nie uczęszczanej, wyżłobionej koleinami drogi. Przed laty była tu far ma, starannie utrzymane pola i schludne grządki domowego ogrodu. Teraz wszystko pochłonął niepowstrzymany las. Pozostało tylko wysokie do pasa, kamienne ogrodzenie oplecione krzewami malin. Wiekowy, wspaniały krzak róży okrywał zmurszały kamienny komin, jedyną pozostałość domu. Zakwitł na nim purpurowy kwiat, który tkwił głęboko w myślach Angel, triumfujący i błogi. Farmę i tę różę zobaczyła po raz pierwszy jako dziecko. Od tamtej pory ten obraz nie dawał jej spokoju, Jakby z oddali dobiegł ją odgłos zamykanego bagażnika. Hawk stał obok krzewu i czekał na nią. W jednej ręce trzymał puste wiaderka, w drugiej ko szyk z jedzeniem; przez ramię miał przewieszony gruby koc. Angel głęboko zaczerpnęła powietrza, jakby chciała odsunąć od siebie przyszłość i jej cie nie. Liczyła się tylko ta chwila i Hawk, który czekał na nią z tym swoim pięknym, chwytającym za serce uśmiechem. Podeszła do niego wśród słod kiego brzęczenia dzwoneczków. Zerknęła na koszyk i zrewanżowała się Hawkowi uśmiechem. Była mu wdzięczna, że o tym pomyślał. - Piknik - powiedziała cicho. - Wspaniały pomysł. - Mam swoje powody - stwierdził głębokim głosem. - Choć lubię Derry'ego, chcę spędzić trochę czasu tylko z tobą. Jej uśmiech przygasł. Rozumiała, jak czuje się Hawk. Byli sami tylko na łodzi albo późno w nocy, gdy w domu panowały ciemności. Nie mieli dość czasu, by przebywać razem, dzielić milczenie i dotyk, które tak wiele mówi ły o wzajemnej radości. Nie mieli dość czasu. -150-
„Ile go jeszcze pozostało? - pomyślała Angel. -Za mało". Pochyliła twarz ku pnącej róży. Pozostał tylko jeden kwiat o miękkich, drżących płatkach, które gromadziły w swym szkarłacie gęste światło popołudnia. Angel za mknęła oczy. „Czy ta krucha róża wie, że z każdym nowym zachodem słoń ca zima zbliża się coraz bardziej?". Hawk nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Wyczuwał jej smu tek, znał jego przyczynę i nie wiedział, jak go złagodzić. Myśl o tym, jak bardzo rani Angel, była rozdzierająca i sprawiała ból, o jakim mu się daw niej nie śniło. Wiedział, że im dłużej będzie z nią przebywał, tym głębsza będzie jej rana, ilekroć Angel uświadomi sobie, że on nie może kochać jej tak, jak powinna być kochana. Codziennie Hawk przyrzekał sobie, że pozo stawi Angel, że ją uwolni, że przestanie sprawiać jej ból. Ale budził się i wi dział anioła wtulonego w bezpieczną przy stań jego ciała. Patrzyła wtedy na niego z uśmiechem, a on wiedział, że nie może jej opuścić. Jeszcze nie. Że musi smakować choćby jeszcze przez kilka godzin ten cud ich miłości. - Gdzie zaczniemy? - spytał Hawk, odrywając od Angel usta, by mogła odpowiedzieć. - Od środka wymamrotała, ocierając się o niego wargami. - Znam ścieżkę biegnącą wśród krzewów. Tam są najsłodsze owoce. Strzeżone przez kolce. - I komary? - Owszem - przyznała Angel. - Nic ma jedzenia za darmo, pamiętasz? Hawk uśmiechnął się. - Pamiętam. Właśnie dlatego zabrałem środek na owady. Nie chciałem, by cokolwiek gryzło twoją gładką skórę. Z wyjątkiem moich zębów. Angel poczuła dreszcz podniecenia. Im więcej Hawk ją dotykał, tym bardziej pragnęła być dotykana. Nigdy nie miała dość kochania się z Hawkiem, tych chwil, gdy stanowili nierozłączną jedność. - Mam go w kieszeni - powiedział. - Możesz sięgnąć? Wyciągnął ręce przed siebie, by pokazać, że są zajęte i że nie da rady sam wydobyć z obcisłych spodni pojemnika. Najpierw spróbowała w tylnych kieszeniach jego dżinsów, ale były puste. Sprawdziła więc z przodu, wsuwa jąc dłonie w wypłowiały materiał. - Nic - stwierdziła. - Szukaj dalej - nakazał, krzywiąc kąciki ust w uśmiechu, który skry wał pod wąsami. - Znajdziesz. Przez kilka sekund Angel brała słowa Hawka za dobrą monetę i grzeba ła w jego kieszeniach. Nagle poczuła ciepło i twardość pod materiałem dżin sów. - Prowokujesz mnie - stwierdziła, starając się okazać gniew, ale na próżno. - Przysiągłbym, że to mnie prowokowano - odparł Hawk głosem głę bokim od tłumionego śmiechu. Gdy poczuł, jak jej dłoń poruszyła się, wstrzy mał oddech. - Kieszeń na piersi, Angel. 151-
Uśmiechnęła się, udając niewiniątko, czemu przeczył wesoły błysk w oku. Powoli, bardzo powoli, wyjęła dłonie z jego spodni. Środek na komary rzeczywiście znajdował się w kieszeni flanelowej ko szuli Hawka. Posmarowała siebie i jego preparatem o ostrym zapachu i scho wała mały pojemnik do kieszeni jego spodni. - Ten środek działa tylko na owady - zwrócił j ej uwagę Hawk. - Jaka ulga - odparła Angel, uśmiechając się zachęcająco. Hawkowi błysnęły oczy. Odwróciła się i pobiegła w stronę krzewów malin. Srebrne dzwoneczki u jej kostek i nadgarstków zaśpiewały melodyjnie. Hawk stał przez chwilę i obserwował jej pełną wdzięku sylwetkę, przepełniony pragnieniem, które wykraczało poza cielesne pożądanie. Potem zaczął biec. Poruszał się lekko mimo obciążonych rąk. Angel zniknęła niebawem w labiryncie ścieżek, lecz Hawk cały czas sły szał wołanie jej dzwoneczków. Wiedział, że jest w pobliżu. Dogonił jąna po lance, której maliny nie zdążyły jeszcze zarosnąć. Powietrze przesycone było delikatną wonią dojrzewających owoców. Liście migotały i drżały leniwie pod dotykiem pieszczotliwego wiatru. Ciężkie od owoców pędy wyginały się ku niebu o barwie kobaltu, a postrzępione listki drgały złotym blaskiem słońca. - Derry miał rację - przyznał Hawk, zwracając się do Angel. - Znasz najpiękniejsze miejsca na wyspie. A może sama wnosisz piękno wszędzie tam, gdzie się akurat znajdujesz. - Ty to sprawiasz - powiedziała Angel stłumionym głosem. - Nigdy nie było tu tak cudownie. Wyjęła mu z dłoni wiaderka i czekała, aż rozłożył koc i postawił w cie niu koszyk z jedzeniem. Kiedy do niej wrócił, wyciągnęła do niego rękę z wia derkiem. Ze splecionymi dłońmi pomaszerowali w stronę krzewów, które uginały się pod ciężarem owoców. - Zbieraniemalinprzypominałowieniemałżikrabów-wyjaśniła. -Jeśli nie będziesz uważał, maliny, tak jak kraby, po prostu cię pochwycą. - Nic za darmo? - upewnił się Hawk z poważną miną. - Zgadza się - potwierdziła Angel. - Pierwsza zasada: gdyby owoce ła two się zbierało, to już by dawno zniknęły. Hawk uśmiechnął się leciutko. - Inne zasady? - Możesz zjeść tylko jedną malinę na każdą wrzucaną do wiaderka. W przeciwnym razie się rozchorujesz. - Doświadczyłaś tego na sobie, co? - domyślił się Hawk. - Najlepsza metoda nauki. Angel pokazała Hawkowi, jak wybierać najlepsze owoce, żeby nie były ani przejrzałe, ani zbyt cierpkie w smaku. Zbierali je ramię w ramię, pogrą żeni w przyjaznym milczeniu. - Czy ta jest dojrzała? - spytał w końcu Hawk, pokazując jakiś owoc.
- Jest tylko jeden sposób, by się przekonać. Otworzyła usta wyczekująco. Hawk podał jej z uśmiechem malinę. Mla snęła językiem. - Odrobinę za cierpka - stwierdziła. Popatrzyła na zwieszające się z pobliskiej gałązki grono. Zerwała najdojrzalszy owoc i odwróciła się do Hawka. - Spróbuj tej - zaproponowała. Hawk wyssał malinę z palców Angel, oblizując przy tym jej skórę. Przy mknął oczy i westchnął z zadowoleniem. - Smakuje jak ty - mruknął. - Niewiarygodnie. Ponownie otworzył usta w milczącej prośbie. Angel wsunęła w nie ko lejną malinę. Znów otworzył usta, potem jeszcze raz. W końcu wybuchnęła śmiechem i wspięła się na palce, by go pocałować. Smak Hawka i malin podziałał na jej zmysły. Przylgnęła nagle do niego i zaczęła go całować tak gwałtownie, jak on ją w Eagle Head. Kiedy wreszcie uwolnili się od siebie, oboje oddychali spazmatycznie. - Ile jeszcze malin potrzebuje pani Carey? - spytał Hawk. W jego brą zowych oczach płonął ogień. - Mnóstwo wiaderek. Hawk zaklął cicho. - Więc zabierzmy się lepiej do roboty - stwierdził i odsunął się niechęt nie od Angel. Wrócili do zbierania malin, pracując szybko i zerkając na siebie ukrad kiem. Napełniali wiaderka, opróżniali je do większego pojemnika i znów zbierali od nowa. - Zjadasz więcej, niż wkładasz do wiaderka - upomniała go po jakimś czasie Angel. Hawk popatrzył na nią. Usta miał poplamione sokiem owoców, które podkradał jak dzieciak. - Jak się rozchoruję, to mnie ogrzejesz lepiej niż butelka z wodą- stwierdził. Uśmiechnięci powrócili do pracy. Po chwili Angel znalazła niezwykły owoc: pełną ciemnoczerwoną niemal pękającą od słodyczy malinę, która połyskiwała w jej dłoni jak klejnot. Postawiła swoje wiaderko na ziemi i pod biegła do Hawka. - To najdoskonalsza malina, jaką kiedykolwiek widziałam - zawołała, trzymając ją między kciukiem a palcem wskazującym. - Otwórz usta! Hawk patrzył nie na owoc, ale na przezroczysty, czerwony sok, który barwił wargi Angel. - Ty ją znalazłaś - powiedział. - Tobie się należy. - Jest na niej twoje imię. Kąciki jego ust wygięły się lekko w górę. Spojrzał na czerwoną nieska zitelną malinę. - Nie widzę - rzekł.
-152-
-153 -
- Patrzysz ze złej strony - powiedziała. Owoc stoczył się na jej otwartą dłoń i znieruchomiał. Widzisz? Tutaj. Twoje imię. Hawk spojrzał, ale dostrzegł tylko w tym słodkim, soczystym darze jej miłość. Powoli nachylił głowę. Zlizał malinę, a potem ucałował miejsce, na którym spoczywała. Ból, który czul w sobie, nie miał nic wspólnego z pożą daniem, lecz łączył się nierozerwalnie z aniołem, który spoglądał mu w oczy z miłością. Hawk chciał spytać Angel, skąd bierze się jej delikatność i siła, chciał dotknąć każdego sekretu jej przeszłości i przyszłości, dowiedzieć się, czy i on mógłby kiedyś pokochać takjak ona, dając słodycz, ogień i odwagę, wszystko po trochu. Wiedział jednak, że nie zdoła jej o to spytać. Zadał więc jedyne pytanie, jakie mógł zadać, Angel zaś dosłyszała ukryte w nim inne pytanie, to, na które nic mógł się zdobyć. - Czy to dzikie maliny? - Nie. Są jak domowy kot, który zdziczał - odparła Angel. - Wyhodo wane przez człowieka, a potem porzucone, żyją samotnic. Niektóre więdną i umierają, inne umieją przetrwać... a w odpowiednim czasie najsilniejsze rodzą słodki, dziki owoc, coś najcudowniejszego na ziemi. Jak ty, Hawk. Wiaderko z malinami wysunęło się z dłoni Hawka. Podniósł Angel szyb kim ruchem, a potem przytulił mocno, mówiąc wszystkie najczulsze słowa. Jej imię było jak pieśń na jego wargach, aż odnalazł swoimi ustami jej usta w pocałunku, który wprawił obydwoje w drżenie. Zaniósł ją na koc i roze brał, jakby to był pierwszy raz. Dłonie miał nadzwyczaj delikatne, usta przy- pominały słodki ogień, którym ją pochłaniał. Gdy nie mogła już dłużej wy trzymać, wszedł w nią i zapanował nad nią całą- nad umysłem i ciałem kochając w ten jeden jedyny dostępny mu sposób. To samo stało się udziałem Angel jeszcze tej nocy: piękno, które jązniszczyło i stworzyło, śmierć i powtórne narodziny w ramionach ukochanego czło wieka. Dorównała mu pożądaniem, trawiona ogniem i głodem, przynosząc obietnicę ust, gorących i słodkich, niewinna i doświadczona jednocześnie, pełna uwielbienia dla jego ciała, gdy Hawk otoczył się jej ciałem i płonął w ekstatycznym ogniu anioła. Angel już od dawna spała w ramionach Hawka, podczas gdy on leżał z szeroko otwartymi oczami i obserwował taniec księżycowego blasku i cie nia za oknami jej sypialni. Potem uwolnił się ostrożnie z jej objęć, wstrzy mując oddech, by jej nie zbudzić. Gdyby się ocknęła, znów zabrakłoby mu sił, by odejść. Pozostałby i pił dalej z miłosnej studni, nie dając nic w za mian. „Jeśli pozostanę, zniszczeją". Przez długie minuty stał obok łóżka, wpatrując się w swego pogrążonego we śnie anioła. Schylił się, pragnąc jej dotknąć, lecz jego dłoń znieruchomiała nad poduszką, tuż obok jej głowy. Potem odwrócił się i wyszedł cicho z domu w ciemność nocy. Angel obudził blask słońca, który rozlał się złotą wspaniałością na po duszce. Mruknęła sennie i wyciągnęła rękę do Hawka. Jej dłoń natrafiła na pustkę. Usiadła szybko, rozglądając się wkoło. A potem zastygła. Na po-154-
duszce Hawka leżał mały, owinięty zielonąwstążkąlizak. Angel ukryła twarz w dłoniach i zapłakała. Hawk odszedł.
26 erry popatrzył na jej wymizerowaną twarz i pełen determina cji uśmiech. - Nie muszę tak od razu wyjeżdżać do Harvardu - powie dział. - Poczekam, aż Hawk załatwi wszystko i wróci. - Nie bądź niemądry. Jej głos był spokojny, ale oczy zbyt ciemne, twarz zbyt blada, skóra nie mal przezroczysta. - Jesteś pewna? - spytał Derry. - Tak. Angel nie powiedziała nic więcej. Nie chciała pozbawiać Derry'ego złu dzeń, że Hawk wyjechał tylko na jakiś czas, by pozałatwiać interesy. Derry miał dość własnych zmartwień związanych z przeprowadzką o tysiące kilo metrów i nauką chodzenia. Nie musiał jeszcze troszczyć się o nią. Nie było też powodu, by z nią zostawał. Potrzebowała samotności. Derry mógł tego nie zrozumieć. - Pomóc ci przy pakowaniu? - spytała, - Nie. Załatwiłem to wczoraj, razem z Mattem i Dave'em, kiedy byłaś na malinach. Hawk powiedział, żebym się nie martwił o meble ani o nic in nego. Kazał wszystko zostawić, tak jak jest. Angel poczuła, jak coś w niej zawrzało, burząc z trudem narzucony spo kój. Jeszcze wczoraj byli razem, karmili się nawzajem malinami, śmiali się, plamili sobie usta i dłonie słodyczą dojrzałych owoców lata, w końcu ogar nął ich płomień namiętności i zaczęli całować się bez tchu, smakując jeszcze dzikszy, jeszcze słodszy owoc. - Została mi tylko torba, którą zabieram do samolotu - dodał Derry. Już ją spakowałem. Z zewnątrz dobiegł dźwięk klaksonu. Jeden z przyjaciół Derry'ego miał zawieźć go na prom. Po chwili znów rozległo się trąbienie. Angel spojrzała na zegar w pracowni. Schyliła się i podniosła niewielki bagaż, który Derry postawił przy drzwiach. - Lepiej się pospiesz-powiedziała. - Angie... Angel odwróciła się i wpadła mu wprost w ramiona. Obejmowali sięprzez długą chwilę. - Kocham cię, Derry - powiedziała Angel ze łzami w oczach. - Zawsze się tu zjawię, jeśli będziesz mnie potrzebował. -155-
- Chyba źle robię, opuszczając cię - mruknął z troską w głosie. - Wiem, jak bardzo tęsknisz za Hawkiem. Angel podniosła wzrok i wyczytała z jego twarzy miłość. - Wyjdź stąd, zanim zmoczą ci łzami koszulę. Samająwyprasowałam powiedziała cicho i uśmiechnęła się niepewnie. Derry też się uśmiechnął. Wręczył Angel jakąś kartkę. - Będę pod tym numerem przed jedenastą wieczorem. Zadzwoń, okej? Czuję, że strawi mnie tęsknota. Szybko pocałował Angel, chwycił torbę i ruszył, utykając, do drzwi. An gel spoglądała za nim przez okno. W końcu łzy przysłoniły wszystko. Poszła na plażę i spacerowała do zmroku. Nie wiedziała, jak bardzo kocha Hawka, dopóki nie odczuła bólu po jego odejściu. Przypominało to wdychanie szkla nego pyłu - w każdej chwili doznawała nowego cierpienia. Zapadła ciemność. Angel krążyła po pustym domu. W końcu zadzwoni ła do Derry'ego. Później poszła do pracowni, zapaliła światło i zaczęła szki cować. Noc przeistaczała się powoli w brzask, a ona rysowała niezmordo wanie, by stworzyć coś, co w pełni wyrażałoby jej ból i miłość. Chciała wykuć z bolesnych strzępów przeszłości nowe piękno. Zanim nastał ranek, znalazła idealną formę wyrażenia swych uczuć. Pracowała cały dzień, oddając się bez reszty swemu dziełu. Zmieniała proporcje szkicu tak długo, aż mógł wypełnić panel wysoki na niemal dwa metry, szeroki na ponad metr, równie duży jak okno w jej sypialni. Przenio sła szkic na gruby papier, posługując się czarnym mazakiem. Potem przy twierdziła rysunek do ściany i ponumerowała poszczególne fragmenty we dług kolorów. Wybór odpowiedniego szkła zabrał jej wiele godzin. Wszystkie kawałki musiały łączyć się płynnie ze sobą i podkreślać brąz szkła powlekanego, z któ rego Angel pragnęła stworzyć figurę centralną. Obejrzała kilkanaście próbek o różnym odcieniu złota, nim znalazła tę, która jej odpowiadała. Zadowolona, poszła do sypialni, oparła wybrane szkło o sięgające sufitu okno i obserwowała, jak przez taflę przepływa światło. Obróciła nią kilka razy. Nagle znieruchomiała, po plecach przebiegł jej dreszcz: w głębi nie zwykłego szkła... ujrzała zarys budzącego się uśmiechu kobiety. Czym prędzej zaznaczyła obszar przeznaczony do wycięcia. Choć nigdy nie cięła szkła po kawałku, tym razem odstąpiła od tej reguły. Przymocowała szablon do podświetlonego blatu i wykroiła złotą chmurę, która jako pierw sza pojawiła się w jej szkicowniku. Gdy tylko chmura była wycięta, Angel złamała drugą zasadę: kontynuowała pracę wbrew ustalonej kolejności. Wzięła delikatny pędzelek i wypełniła treścią wizję, którą ujrzała w szkle: cień uśmiechu, zarys z wolna otwierających się oczu, kilka drobnych pocią gnięć, by zaznaczyć pofalowane na wietrze włosy - i rzecz była gotowa. Angel włączyła piec i powróciła do szkła. Pracowała kilka godzin, nim sobie uświadomiła, że nie ma właściwie wyboru. Wprawdzie od czasu wy- 156 -
padku nie używała kryształowego szkła (widok jego ostrych, połyskujących krawędzi przywodził na myśl zniszczenie i śmierć), to jednak teraz nie ist niało lepsze tło dla obrazu: sztylety z kryształu, rozchodzące się promieni ście z centralnego punktu wysuniętego szponu jastrzębia, który spadał na ziemię z pustego nieba. Godziny przeradzały się w dni, Angel zaś pracowała niezmordowanie. Jadła tylko wtedy, gdy żołądek domagał się o swoje prawa, szła spać dopiero wówczas, kiedy oczy odmawiały jej posłuszeństwa. Nienawidziła tych chwil, gdy noc zamykała się wokół niej, a serce było tak puste jak pokoje, w któ rych odbijało się echo. Cały czas nosiła na sobie swoją srebrną biżuterię chciała, by mówiły za nią ciche dzwoneczki i wypełniały milczącą próżnię. Formowanie wizerunku jastrzębia zabrało jej kilka dni, gdyż każdy od cień brązu uzyskiwała przez działanie kwasem na różne warstwy powleka nego szkła. Trawienie było długim, wymagającym cierpliwości procesem, lecz Angel oddała się temu zajęciu bez reszty. Gdy pracowała, była niezdol na myśleć czy czuć cokolwiek poza teraźniejszą chwilą. Skończyła wreszcie jastrzębia. Ponad siedemdziesiąt kawałków wytra wionego szkła leżało, połyskując, na jej warsztacie. Każde z brązowych piór pyszniło się cudownym bogactwem miedzianej struktury. Angel zaczęła składać ze sobą poszczególne elementy. Wzięła wypole rowaną ramę z mahoniu, w której zamierzała osadzić szkło, i umocowała ją na stole, przypominaj ącym raczej blat na kółkach, z tą różnicą, że był umiesz czony w ramie składającej się z dwóch grubych listew z rowkami dostatecz nie głębokimi, by utrzymać zarówno blat, jak i szklaną taflę. Płaszczyznę blatu dało się wysuwać, ramę zaś można było przechylać w pionie, dzięki czemu przez taflę bezpiecznie osadzonego szkła przepływało światło. Angel korzystała z tego urządzenia przy tworzeniu prac większego formatu. Pracowała systematycznie, bez względu na porę dnia czy nocy. Rzadko robiła przerwy i tylko po to, by zjeść albo uciąć drzemkę na sofie w pracow ni. A potem w ogóle przestała spać, pochłonięta całkowicie obrazem, który przybierał w jej dłoniach ostateczny kształt, pochłonięta blaskiem i migota niem szkła, zarysem uśmiechu, wielką purpurową kroplą, połyskującą po śród promiennego złota, subtelnym echem, jakie owa kropla wzbudziła w ja strzębiu; a wszystko to w otoczeniu połyskliwości kryształowych promieni. Wreszcie umieściła na właściwym miejscu ostatni fragment i usunęła resztki cementu, a każdy kawałek szkła odpowiednio wypolerowała. Westchnęła tak głęboko, aż kolczyki w jej uszach zadrżały i zaśpiewały, i oparła się o stół. Wiedziała, że jej dzieło przybrało ostateczny kształt, a jed nak nie mogła go zaakceptować. Nie była jeszcze gotowa stawić czoła tej pustce, jaka się przed nią i wewnątrz niej rozpościerała. Nie pozostało nic oprócz szarości fizycznego wyczerpania. Przepchnęła stół do sypialni. Drżącymi dłońmi ustawiła ramę w piono wej pozycji. Nic nie oddzielało szkła od nocy. Tafla była niemal bezbarwna, -157-
Przed domem zatrzymał się wielki, czarny samochód. Kierowca siedział przez długą chwilę nieruchomo w ciemności, patrząc na oświetlone okna w północnym skrzydle. Hawk od samego początku walczył z chęcią powrotu, walczył nawet te raz. Nienawidził się za to, że wraca do Angel, nie mając jej do zaofiarowania nic więcej niż wtedy, gdy odchodził. A jednak nie mógł pozostać daleko od niej. Bez Angel był bliski śmierci. Otworzył powoli drzwi samochodu. Ka mienne płyty chodnika połyskiwały blado w promieniach zanikającego księ życa. Hawk poruszał się bezgłośnie, bardziej jak cień niż człowiek. Przysta nął, po czym nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł do środka i zawołał. • Angel? Odpowiedziało mu tylko echo. - Angel! Znów cisza głęboka jak noc, jak śmierć. Ruszył biegiem do pracowni. Zobaczył przechylony blat stołu, błysk rozrzuconego szkła... i Angel, nie przytomną, przykrytą całunem z migocących, groźnych odłamków. Uklęk nął obok niej i wypowiedział jej imię. Dźwięk jego głosu przypominał dźwięk pękającego szkła. Rozdygotaną dłonią poszukał pulsu na jej szyi, a kiedy go znalazł, z ulgą spuścił głowę na piersi. Pozbierał ostrożnie kawałki szkła o miedzianej barwie i wtedy zauważył, że Angel ściska coś w dłoni. Rozpro stował ostrożnie jej palce, bojąc się, że znajdzie w nich ostry jak brzytwa kawałek szkła. Ale był to przewiązany zieloną wstążką lizak. Po raz pierw szy od czasów dzieciństwa Hawk zapłakał.
Angel nie obudziła się, kiedy ją rozbierał i niósł do łóżka. Nie drgnęła, kiedy doktor McKay badał ją, a potem powiedział Hawkowi zaspanym, poirytowa nym głosem to, czego Hawk już się domyślił: że Angel skrajnie się przemęczyła, a jej ciało odmówiło posłuszeństwa, i zapadła w głęboki, ozdrowieńczy sen. Hawk rozebrał się i też położył do łóżka, biorąc Angel w ramiona i grze jąc własnym ciałem. Czystymi, brązowymi oczami wpatrywał się w jej po grążoną we śnie twarz przez wszystkie godziny nocy, a także wówczas, gdy silne, poranne słońce wzniosło się ponad góry i wniknęło przez okno sypial ni, tchnąć w szklaną taflę życie i światło. Kryształowe sztylety rozcięły pro mienie na barwne tęcze. Po sypialni zaczęły pełzać fantastycznie kolorowe cienie, ogarnęły w końcu postać Angel i skąpały ją w swym pięknie. Oszołomiony tańczącym światłem, Hawk oderwał wzrok od wielobarw nych cieni na twarzy Angel i przeniósł na szklany obraz w samym centrum jasności. I wtedy, jak porażony, zapomniał o wszystkim, z wyjątkiem tego barw nego szkła, tak milczącego, a jednocześnie tak niewiarygodnie wymownego: „Z przezroczystego nieba spada jastrząb z wysuniętym szponem, by przebić złotą chmurę. W miejscu, gdzie jej dotyka, wzbiera ogromna, świetlista, pur purowa kropla. I jest coś jeszcze... w samej chmurze". Hawk wstał i zbliżył się do szklanej tafli, zniewolony jej pięknem i przy ciągany zagadką kryjącą się w złotej chmurze. Najpierw dostrzegł splot dziw nie znajomych linii, które część chmury przemieniły w kobiece włosy po rwane wiatrem. Potem rozróżnił spojrzenie lekko skośnych oczu, mrocznych i zarazem jasnych, które przesuwało się co chwila jak żywe. Enigmatyczny uśmiech mógł wyrażać ekstazę albo ból bądź też przerażające połączenie jednego z drugim. Hawk wydał stłumione westchnienie i przysunął się bliżej, wpatrzony w krwawoczerwoną kroplę, która wypływała z miejsca, gdzie szpon jastrzę bia przebił chmurę. Ta purpurowa łza miała wyryty na sobie obraz róży. Hawk zamknął oczy. Lękał się patrzeć dalej. Wiedział jednak, że musi. Nie umknie przed jastrzębiem, przed jego zimnym okrucieństwem, przed szponem roz dzierającym bezbronną złotą chmurę. Otworzył powoli oczy i stanął w obli czu wizji Angel. Jastrząb był wspaniały. Uchwycony w szczytowym momencie swego lotu z nieba, drapieżnik lśnił światłem we wszelkich odcieniach miedzi i brązu. W linii skrzydeł i ciała, w szponie skierowanym w dół, w oczach o barwie topazu, wpatrzonych w swą ofiarę, przejawiała się moc, wdzięk i szybkość. Było coś jeszcze, coś tak maleńkiego, że niemal gubiło się w ognistym bla sku większych fragmentów: szkarłatna łza w oku jastrzębia. Hawk podszedł jeszcze bliżej i wpatrzył się w tę niewielką kropelkę, Na jej powierzchni wyryto ledwie widoczny, delikatny zarys pąka róży, raczej szkic niż dokończony obraz, raczej muśnięcie nadziei niż pewność. Ta powo łana z nicości róża powiedziała mu o miłości Więcej, niż sądził, że to w ogóle możliwe.
- 158 -
-159-
ciemna jak dusza Angel, gdyż nie przepływało przez nią żadne światło, tylko mrok, Angel popatrzyła na łóżko, w którym nie spała od chwili, gdy odszedł Hawk. Mały lizak leżał nietknięty na poduszce, a zielona wstążka połyski wała w blasku nocnej lampki. Płacząc bezgłośnie, wzięła go do ręki - jedy ną słodką rzecz, jakiej Hawk zaznał w dzieciństwie - i usłyszała szelest ce lofanu, a wraz z nim powróciło echo posępnej przeszłości Hawka. Pomimo wyczerpania nie mogła znieść myśli, by pójść do łóżka, zasnąć i znów się obudzić po to, by stwierdzić, że Hawk odszedł. Wróciła do pracowni. Po raz pierwszy od tygodni uważnie jej sięprzyjrzała. W pomieszczeniu panował nieład. Angel zazwyczaj sprzątała po pracy. Tym razem tego nie zrobiła. Na niewielkim warsztacie walały się odłamki szkła i kolorowe fragmenty, które starała się dopasować i w końcu odrzuciła, poła mane szczątki, o których zapomniała. Weszła do środka, słysząc tylko ciszę i cichutki śpiew dzwoneczków na swym ciele. Stojąc obok stołu pokrytego błyszczącymi kawałkami szkła, uświadomiła sobie, że kręci jej się w głowie. Sięgnęła do blatu, chcąc się przytrzymać, lecz było za późno. Przechylił się i umknął spod jej dłoni, ona zaś zapadła w ciemność.
Hawk wpatrywał się w szkarłatną łzę do chwili, gdy nie był w stanie już jej widzieć. Nie wierzył w miłość, chociaż trzymał ją w ramionach, chociaż słyszał, jak wołała w ekstazie jego imię, chociaż czuł ją wokół siebie - gorą cą, słodkąi pozbawioną lęku... A jednak odwrócił się od niej i odszedł, gdyż nie chciał ryzykować i pokochać z wzajemnością. Widział to teraz tak wy raźnie, jak blask słońca przenikający przez szkło, przez rozrzucone odłamki przeszłości zaklęte w piękno, które rozrywało mu bezlitośnie duszę, lecz dzięki któremu miłość mogła żyć i rozkwitać. Hawk chłonął światło i barwy, dopóki nie wezwały go przytłumione dźwięki dzwoneczków. Odwrócił się i zobaczył, że dłoń Angel porusza się niespokoj nie nad pustą połową łóżka, jakby czegoś szukała. Zbliżył się bezgłośnym, posuwistym krokiem i przygarnął Angel do siebie. Wreszcie pojął, dlaczego wrócił, i że nigdy już od niej nie odejdzie, Zrozumiał, czym była miłość. Była aniołem, który pokochał jastrzębia dostatecznie mocno, by ofiaro wać mu wszystko, zaryzykować wszystko, oddać wszystko w nadziei, że na wet drapieżny ptak może nauczyć się kochać. I Hawk zrozumiał, że jastrząb nie jest ani zimny, ani okrutny, tylko że stał się sprawcą anielskiego przebu dzenia, które było i bolesne, i piękne. Jastrząb uczestniczy zarówno w tym pięknie i bólu, jak i w samym przebudzeniu. Srebrne dzwonki zadrgały i westchnęły, gdy Angel przysunęła się in stynktownie do jego ciepłego, nagiego ciała. Pocałował ją delikatnie. Otwo rzyła oczy pełne cienia i jasności, niedowierzania i niewiarygodnej nadziei. Hawk pochylił ciemną głowę ku jasnozłotej chmurze włosów Angel. - Hawk?... - Kocham cię, Angel. Złączył gorąco i słodycz jej ust ze swoimi, potem odsunął się odrobinę, by wyszeptać na nowo swą miłość, miłość odwzajemnianą przez jej miękkie usta, słowa i pieszczoty aż do chwili, gdy stali się jednością. Powolnymi, zmysłowymi ruchami odnajdywali na nowo to, co utracili, wielbiąc, chłonąc i odnawiając się nawzajem, a ich słowa przechodziły w ciche okrzyki eksta zy i spełnienia. A potem te krzyki znów stawały się słowami, miłosnymi wyznaniami, szeptanymi pośród drżenia srebrnych dzwonków. Skąpani w kolorowych cieniach, otuleni wzajemnie swymi ramionami, kobieta, w której nie było kłamstwa, i mężczyzna, który odnalazł wreszcie prawdę, spali głęboko, a ich ból zmienił siew spokój za sprawą uzdrowicielskiej mocy, jaką posiada tylko miłość.