3
5
Wstęp Sporo już lat temu, gdy należałam do grona studentów jednej z wyższych polskich uczelni, w duszpasterstwac...
392 downloads
1202 Views
2MB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
3
5
Wstęp Sporo już lat temu, gdy należałam do grona studentów jednej z wyższych polskich uczelni, w duszpasterstwach akademickich panowała moda na tak zwaną formację intelektualną. Wyrażała się ona niekończącymi się cyklami konferencji na temat konfliktu nauki i wiary. Do dziś, jako żywo, nie znam ani jednego „twardego” faktu naukowego, który dowodziłby istnienia tego konfliktu, to znaczy niezbicie wykazywałby, że Boga nie ma, a cała sfera religii i religijności należy do żałosnych potknięć ludzkości. Nas jednak utrzymywano w tej cokolwiek schizofrenicznej wizji wiary narzuconej przez obowiązującą ideologię marksistowską, co i raz każąc nam uczestniczyć w kolejnej próbie przelania odrobiny splendoru, jaki wówczas otaczał naukę, na wiarę. Z grubsza biorąc chodziło o to, by posługując się schematami myślowymi zaczerpniętymi z metodologii naukowej, wykazać, że wiara w Boga nie jest czymś niepoważnym. Jak mówi znane porzekadło: najtrudniej dowieść, że nie jest się wielbłądem. Tak i to zadanie okazało się niezwykle trudne. Próba przynęcenia do Kościoła ateizujących intelektualistów spaliła na panewce, co zresztą było do przewidzenia od początku. W tych rejonach bowiem decydujące okazuje się to, co podpowiada serce i sumienie. Wszystkie inne czynniki i argumenty tworzą tylko rodzaj zasłony dymnej, za którą ukrywa się rzeczywisty decydent. Wiara, odmiennie niż matematyczny lemat, nie rodzi się z chwilą skonstruowania dowodu, ale czerpie przede wszystkim z woli człowieka.
6
Wspominam o tych sprawach tytułem usprawiedliwienia. To właśnie tamten klimat zakompleksienia wobec nauki sprawił, że samo hasło „Apokalipsa” brzmiało w moich uszach jak nieznośny pisk hamulca. Pamiętam taką rozmowę w gronie studenckim, gdy jeden z kolegów stwierdził, że Apokalipsa jest najkomiczniejszą z ksiąg Pisma Świętego. I pamiętam tamto uczucie piekącego wstydu i zażenowania, bo w gruncie rzeczy odczuwałam podobnie. Przez długie lata żywiłam rodzaj pretensji do Pana Boga za tę Księgę, w której to, co najdroższe, Jezus-Baranek i Jego Matka, umieszczeni zostali w groteskowym towarzystwie rogatych smoków harcujących po firmamencie niebieskim i szarańczy o lwich zębach. Czyż nie byłoby lepiej, by te surrealistyczne obrazy podzieliły los zaginionych „Wojen Jahwe” albo po prostu nie weszły do kanonu? Niewypowiedziane też męki cierpiałam, gdy wśród czytań niedzielnej liturgii pojawiały się fragmenty Apokalipsy. Siedziałam wtedy skulona na ławce, ze wzrokiem wbitym w ziemię, nasłuchując, kiedy usłyszę pospieszny tupot nóg ludzi z szyderczym śmiechem wybiegających z kościoła. No, bo jak współczesny, jakoś tam wykształcony człowiek mógłby zaakceptować i włączyć w gmach swej wiary Zwierzęta o czterech twarzach albo włóczące się po świecie ku jego zgubie, bestie podobne do pantery, a przy tym porośnięte rogami? I jak poważnie mógłby potraktować naiwne opisy klęsk i nieszczęść, i kolejnych straszydeł rodem z głupawego komiksu, skoro żyje w uporządkowanym, prognostycznym i technologicznym świecie? I czy można pragnąć przyjścia Oblubieńca, który zabija mieczem wychodzącym Mu z ust, a stopy ma z drogocennego metalu? Chrystusa tak, ale kogoś takiego? Mam pewne podstawy, by podejrzewać, że te moje odczucia nie były i nie są odosobnione. Nieraz obserwuję, jak chrześcijanie próbują dać sobie radę z drażliwym charakterem apokaliptycznych symboli ignorując ich istnienie. A przecież Jan mówi na samym wstępie, iż jest to objawienie, które Syn otrzymał od Ojca po to, by przekazał je swoim sługom, to jest Kościołowi. Przez trzy lata
7
działalności Jezus zdążył pouczyć nas o wszystkim, o czym chciał nas pouczyć On i Ojciec. Tylko treścią Apokalipsy obdarzył Kościół już po powrocie do Ojca. Sam ten fakt podpowiada, że jest to treść niebagatelna dla Kościoła i dla każdego człowieka wierzącego. Nie wolno więc traktować jej z pełną zakłopotania ignorancją spychając cichcem na margines świadomości. Głębokie przekonanie o istotności tego objawienia dla kształtu naszej współczesnej wiary dodaje mi odwagi i dopinguje mnie do podjęcia próby zrelacjonowania treści tej Księgi. Niech pozostanie tajemnicą Bożej wspaniałomyślności, skąd wzięłam klucz do takiego a nie innego jej odczytania. Zdaję sobie sprawę, że niedostatek fachowego przygotowania pociągnie za sobą liczne niedoskonałości, a nawet poważne błędy w pracy. Jest to główny powód, dla którego zabieram się do niej z ociąganiem i z naprawdę ciężkim sercem. Błędy jednak dają się poprawić, a co do zasadniczego przesłania tego niezwykłego tekstu – wydaje mi się, że zostało prawidłowo odczytane, choć może nie w całym swym bogactwie i głębi. Pewnej otuchy dodaje mi spostrzeżenie, że w samej konstrukcji tekstu Apokalipsy występują jakby trzy odrębne poziomy, na których jej tekst się samopotwierdza, a jego interpretacja samouzgadnia. Najważniejszym z nich jest układ samej Księgi, który okazuje się mieć charakter warstwowy. Terminem tym określam fakt, że na treść Apokalipsy (na poziomie literalnym, tj. dosłownym) składa się pewna sekwencja wydarzeń, która w tej Księdze zostaje opisana parokrotnie i jakby z różnych punktów widzenia. Te różne opisy mają odmienną wnikliwość i charakter, obejmują też ciągi zdarzeń o rozmaitej długości. Niemniej nałożone na siebie tworzą przejrzysty, logiczny schemat, na podstawie którego można krytycznie skorygować zbyt daleko idące próby interpretowania poszczególnych obrazów. Zamieszczona na końcu, w Dodatku 2, tabela ilustruje, mam nadzieję, dość przejrzyście ten warstwowy układ treści Apokalipsy. Drugi poziom, który z jednej strony determinuje charakter interpretacji, a z drugiej pozwala na jej korygowanie, wyznacza logika i charakter zdarzeń. Apokalipsa jest proroczą wizją duchowych
8
losów ludzkości. Te dzieje, zapoczątkowane w Księdze Rodzaju, a dokładniej: pod drzewem poznania dobra i zła, znajdują swe dopełnienie, swój ostatni akord w Apokalipsie. „To, co musi się stać” musi się stać jako nieodwracalna konsekwencja upadku Adama, a nie dlatego, że Bóg stracił do nas cierpliwość. Chociaż w wielu miejscach Apokalipsa mówi o świecie materialnym, historycznym, jaki znamy, w jakim żyjemy, to jednak jej treścią zasadniczą jest rzeczywistość duchowa. W tej Księdze świat ducha, jego epifanie wytłaczają swe piętno na świecie materii, a człowiek egzystując jakby na wspólnej miedzy obu tych światów nieustannie odczytuje obecność jednego ze znaków w drugim. Światem ducha rządzi swoista logika i prawa niemniej niepodważalne niż prawo ciążenia. Świadectwo ojców pustyni i mistyków, a i wymowa samej Apokalipsy, nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Skoro więc Apokalipsa odnosi się do świata duchowego, a ten świat podlega właściwym mu prawom, to wszelka próba interpretacji tej Księgi musi te prawa (tę swoistą logikę zdarzeń) uwzględnić i uszanować. Obowiązkiem interpretującego tekst jest więc w pierwszym kroku ustalenie charakteru zdarzeń, o których opowiada dany fragment, a następnie wykrycie logiki następstw. Jest jeszcze trzeci poziom, może najsłabszy, a wśród znanych mi prób interpretacyjnych traktowany ze szczególną nonszalancją. Dość oczywista intuicja, że Apokalipsa, jak cała zresztą Biblia, odsłania przede wszystkim świat ducha i dla wzrostu tegoż ducha została dana Kościołowi, skłania wielu autorów do odczytywania Janowych wizji w sposób „na siłę” duchowy. Dla przykładu, znajdujący się w rozdziale 9. opis szarańczy wymienia pewną ilość jej atrybutów z osobna, które dopiero zestawione razem pozwalają ustalić charakter tej istoty, uchwycić jej duchowe oblicze, a w konsekwencji odczytać ten symbol. Tymczasem najczęściej spotykamy się z próbami narzucania głębokich, metafizycznych treści i znaczeń każdemu z tych atrybutów, co skutkuje daleko idącymi asocjacjami (skądinąd wartościowymi), a w konsekwencji interpretacją przegadaną i niespójną. Taka interpretacja, ze względu na różnorodność ścieżek, którymi biegnie, nie zbliża do odczytania symboli zasadniczych dla danego opisu,
9
w tym wypadku symbolu szarańczy. A ponieważ symbol ten ma istotne znaczenie dla całości przekazu, to bez odczytania go nadal nie potrafimy objąć wzrokiem całego obrazu i miast wspaniałej mozaiki widzimy jedynie zbiór kolorowych kamyczków. Trzecim więc poziomem, na którym interpretacja się samouzgadnia, jest „struktura subtelna” tekstu. Chodzi tu o specyficzny rozkład akcentów ustalony w tekście oryginalnym, którego w toku interpretacji nie wolno zacierać. Symbol centralny danego opisu musi zachować swe centralne miejsce, zaś symbole towarzyszące swą pozycję pośledniejszą i rolę uzupełnień, dopowiedzeń. Ten wymóg staje się niewykonalny, gdy tekst podzieli się na małe cząstki, ignorując tym samym jego naturalną konstrukcję i hierarchię. Jestem głęboko przekonana, że wieść ukryta w Apokalipsie, jest wieścią możliwą i przeznaczoną do odczytania. Bóg nie bawi się tu z nami w grę jakby z harcerskiego biwaku, gdzie zadaniem Jednej Strony jest jak najszczelniej zaszyfrować hasło, a drugiej mimo wszystko jakoś się do niego dobrać. Ta wieść została dana Kościołowi dla jego dobra, a nieprzejrzysta, czy raczej niebezpośrednia forma, w jakiej została podana, jest, być może, podyktowana tym, że jest to wieść trudna, nawet bolesna i, co ważne, przeznaczona na konkretny czas. Gdy działanie Boga wydaje się nam dziwne, to zawsze w końcu kluczem do niego okazuje się miłość... By człowiek był w stanie tę apokaliptyczną wieść odczytać, Bóg przekazuje ją w obrazach i symbolach dostosowanych do naszej umysłowości. Dlatego tak liczne są odniesienia i zapożyczenia tego tekstu w stosunku do innych ksiąg Pisma Świętego, w szczególności ksiąg prorockich. Nie do przyjęcia jest dla mnie stanowisko, że – to cytat z komentarza w Tysiąclatce – „koncepcje tych proroków były bliskie koncepcjom Jana”. To prawda, że Jan przywołuje obrazy znane z Księgi Izajasza, Ezechiela czy Daniela, ale robi to dlatego, że na nich ukształtował się jego system pojęć. Jego i Izraela. Bóg dostosowuje przekaz do tego, co Jan potrafi zrozumieć. Inaczej nie byłby on w stanie przekazać tak skomplikowanej i niezwykłej treści. Nie oznacza to jednak, że był autorem jakiejś koncepcji, którą wykłada w Apokalipsie. Wizja dziejów jako procesu ujawniania się
10
Prawdy i misterium czci Ojca, którą prezentuje Apokalipsa, nie mogła pochodzić od niego, ani nie mógł jej zapożyczyć od proroków. Jest zbyt monumentalna i zbyt odległa od ich przekazu. Podobnie nie można mówić, że na przykład „wiara u Jana to...”. Wiara u Jana jest tą samą wiarą, którą głosili pozostali uczniowie i tą samą, której domagał się Jezus. Różnica polega tylko na tym, że Jan najbardziej ze wszystkich ukochał Mistrza i najlepiej Go zrozumiał, dlatego mógł niejako uzupełnić i nieco inaczej rozłożyć akcenty w tym, czego nauczali pozostali. Ale to wszystko odnosiło się do tej samej rzeczywistości, nie jakiegoś osobnego konstruktu, który stworzył. Jan otrzymał bardzo trudne zadanie przelania na papier, a najpierw oddania w słowach tego, co zobaczył i usłyszał. A wizja to nie film, gdzie zespół ludzi dopieszczając wszelkie szczegóły trudzi się nad tym, by jak najdoskonalej, najprzystępniej przekazać to, o co chodzi. Wizja to najczęściej (choć nie zawsze) wiedza plus widzenie aspektowe, fragmentaryczne. W taki sposób zapewne zostały ukazane Janowi apokaliptyczne bestie: osobno głowa, osobno zęby, osobno łapy... z jednoczesnym przeświadczeniem, że chodzi o jedną i tę samą istotę. Św. Hieronim wyznał kiedyś z rozbrajającą bezradnością, że bardzo trudno sobie taką istotę wyobrazić. Sądzę, że i Jan jej nie widział w całości. Bardziej wiedział, że to ona, niż ją widział. Tym większy podziw budzi jego przekaz. Zdołał zachować w nim cechy wizjonerskie, co mało komu się udaje. W pismach innych autorów o podobnym charakterze zawsze natrafia się na zgrzyty. Biorą się one stąd, że autor nieświadomie podporządkowuje się zasadzie kompletności i ilustratywności opisu, i nie zdając sobie nawet z tego sprawy dokomponowuje pewne detale, uzupełnia wypowiedzi... Uważna analiza tekstu zawsze wyłapie takie miejsca. Ten zarzut nie dotyczy św. Jana. Tutaj każde słowo jest znaczące, każde coś istotnie wnosi, a jednocześnie jest wystarczające. Jest właściwe. Nie wymaga dopowiedzenia. Dlatego: jeśliby ktoś do nich coś dołożył, Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze... (Ap 22,18-19).
11
Ta doskonałość tekstu kryje w sobie żądanie pod adresem każdego, kto próbuje go odczytać: żądanie kompletności. Wobec takiego tekstu nie można godzić się na interpretacje cząstkowe. Bardzo często dzieje się tak, że coś tam rozbłyśnie, że symbol przemówi, ale nie do końca wyraźnie, nie do ostatniego szczegółu. Choć generalnie intuicja jest trafna, nie każde słowo tekstu można z nią wtedy związać albo nie wiadomo jak mają się do niej występujące obok symbole. Przykładem może tu być interpretacja losów Wielkiej Nierządnicy w oparciu o fakty znane z historii Rzymu. Fragment tekstu, który w ten sposób można zinterpretować, urywa się dość gwałtownie mniej więcej przy końcu 17. rozdziału i nie sposób tej interpretacji związać z następną partią tekstu, to jest rozdziałem 18., który jawnie odwołuje się do treści poprzedniego. Taka sytuacja każe postawić pytanie, czy jest to właściwy, a nawet czy jest to dopuszczalny sposób odczytania tego fragmentu. Jestem głęboko przekonana, choć z braku dostatecznie ugruntowanej wiedzy historycznej i historiozoficznej nie potrafię tego dowieść, że każdy czas pozwalał na prawidłowe zinterpretowanie przesłania Apokalipsy, ale przesłania które dotyczy rzeczywistości duchowej, a nie kontekstów historycznych. Dlatego tak my, jak i obywatel Cesarstwa Rzymskiego, jak i wierzący każdej epoki, jeśli tylko należy do tych, którzy nasłuchują Ducha, może to przesłanie odczytać. Dla nas jest to o tyle łatwiejsze, że żyjemy później od nich, w cywilizacji starej, na jej zaawansowanym etapie rozwoju i po prostu wiele ze zjawisk duchowych w tym tekście odmalowanych (a znajdujących swój wyraz w kulturze) już się skonkretyzowało, już je znamy, chociaż niektóre dopiero w stadium niemowlęctwa. Co zaś tyczy kontekstów historycznych, żeby te móc odczytać, trzeba się po prostu w odpowiednim kontekście znaleźć. Czwartą więc zasadą, która pozwala w pewien sposób zweryfikować poprawność interpretacji, jest zasada – nazwijmy to – tła: nie wolno akceptować interpretacji, której nie potrafimy włączyć w kontekst stworzony przez pozostałe partie tekstu.
12
Nie mam pojęcia, czy wymienione tu przeze mnie reguły w jakikolwiek sposób korespondują z regułami, jakimi kierują się egzegeci. Przedstawione w tej pracy odczytanie Apokalipsy nie powstało w wyniku uporczywego wysiłku intelektualnego. Dlatego zasady, na jakich się oparło, pełnią bardziej rolę argumentów za dopuszczalnością takiego odczytania, niż wyznaczają kierunek myślenia. Zostały one wyłuskane post factum, sprawiając mi swą obecnością ogromną ulgę i radość. I jeszcze słowo wyjaśnienia co do układu tekstu w tej pracy. Księga Apokalipsy rozpoczyna się, pomijając Prolog, od Listów do Siedmiu Kościołów (rozdziały 1 – 3). Pod względem treści stanowią one poniekąd odrębną, wydzieloną całość. Jednakże wiele użytych tu wyrażeń i pojęć odsyła wyraźnie do rozdziałów następnych i w nich znajduje swe wyjaśnienie. Postanowiłam skorzystać z tego faktu i rozpocząć komentarz od rozdziału 4., a opuszczony fragment skomentować dopiero na końcu, zachowując w ten sposób porządek, w jakim dla mnie samej „otworzyła się” ta Księga. Zabieg ten powoduje wprawdzie, że wspaniałe, monumentalne zakończenie – owo żarliwe Marana tha – brzmi jakby odrobinę słabiej, mniej zdecydowanie, ale za to zupełnie inaczej widzi się Listy. Czytane w kontekście wieści, jaką niosą pozostałe rozdziały, nagle emanują ciepłem i serdeczną troską o Kościół, stanowiąc bardziej prośbę, wskazówkę, jakiej Pan udziela Kościołowi, niż zbiór nagan i gróźb pod jego adresem. Listy są ciągle aktualnym wezwaniem do Kościoła, wezwaniem na dziś, na teraz. Wezwaniem, którego nie wolno zlekceważyć, a jednocześnie rodzajem antidotum na trudne objawienie Apokalipsy. Antidotum w tym sensie, że indywidualny, osobisty ton Listów pozostaje w całkowitym przeciwieństwie do skali procesów odmalowanych w tej Księdze. Dzięki temu jakby przywrócona zostaje właściwa miara zdarzeń. Taka, jaką człowiek jest w stanie zarejestrować i jakiej jest w stanie dać wyraz w swym jednostkowym losie. Na koniec uwaga na temat tekstu, na którym się opieram. Korzystam z Biblii Tysiąclecia (wydanie trzecie, poprawione), żywiąc przekonanie, że ta właśnie Biblia została nam dana na ten właśnie
13
czas. Wierzę i widzę, że Bóg opiekuje się tą świętą Księgą. Skoro więc mamy Tysiąclatkę, to jest to najwłaściwsza dla nas wersja (przy wszystkich jej niedoskonałościach). Gdyby przedstawiona tu praca miała aspiracje naukowe, takie stanowisko byłoby nie do przyjęcia. Obowiązkowo należałoby skonfrontować tekst wielu źródeł. Jednakże zadanie, które sobie stawiam, jest o wiele skromniejsze. A jest nim próba odczytania Księgi Apokalipsy z poziomu realiów i mentalności końca XX wieku. Próba podjęcia w myśl instrukcji udzielonej przez proroka Izajasza: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie rozstrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie?” (Iz 43, 18-19).
15
1. Prolog Treść tych dwóch wersetów nie budzi żadnych wątpliwości. Szczególnie pierwszy z nich przypomina swą formą manierę, jaką posługiwano się niegdyś tytułując dzieła literackie: pierwsze słowa pisane wielkimi literami, dopowiedzenie już mniejszymi, a całość stanowi jakby rekapitulację treści. W ten sposób czytelnik od zaraz orientował się, czego może się po książce spodziewać, jakich informacji mu ona dostarczy. Być może w zamyśle autora i tej Księgi werset ten miał spełniać taką właśnie rolę. Ważne jest tu co innego: że św. Jan już na wstępie stanowczo odżegnuje się od autorstwa Księgi. Jeszcze dwa razy, w wierszu 6. i 16. 22. rozdziału znajdą się słowa o tym, że to objawienie pochodzi od samego Pana Jezusa, który Janowi wyznaczył rolę jedynie skryby. Była to rola niesłychanie trudna i Jan sam zapewne miał wątpliwości, czy się z niej właściwie wywiązał. Objawienie, które miał zrelacjonować, było tak niezwykłe i bogate, że musiał w jakiś sposób czuć obawę, iż zadanie przerasta jego siły. Wyraźne słowa Pana: „Ja, Jezus, posłałem mojego anioła, by wam zaświadczyć, co dotyczy Kościołów” (22,16) musiały mu nieco ujmować z tego ciężaru, a znajdujące się na końcu zawarowanie – „jeśliby ktoś cokolwiek do nich (tj. słów Księgi) dołożył...” (22,19) – potwierdzać, że zrobił, czego od niego oczekiwano.
1. Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał Mu Bóg, aby ukazać swym sługom, co musi stać się niebawem, a On wysławszy swojego anioła oznajmił przez niego za pomocą znaków słudze swojemu, Janowi. 2. Ten poświadcza, że słowem Bożym i świadectwem Jezusa Chrystusa jest wszystko, co widział.
16 3. Błogosławiony, który odczytuje i którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nim napisane, bo chwila jest bliska.
Ostatni zaś werset Prologu jest powtórzeniem – może z pamięci, bo w odwrotnym porządku – wersetu 22.7. Ostrzeżenie, że „chwila jest bliska” słyszał Jan już wcześniej, za czasu działalności Jezusa w Palestynie. Odnotowują je wszyscy Ewangeliści, a św. Jan mówi nawet, że „jeszcze tylko chwilka”, a słowa te odnoszą się zarówno do losów całej ludzkości, jak i samych uczniów. Prolog jest więc rodzajem literackiego wstępu do treści objawień. Sam nie stanowi odrębnej wizji, lecz powstał jako kompilacja słów gdzie indziej wypowiedzianych, które Jan uznał za najważniejsze, to jest poświadczenia, że Apokalipsa jest proroctwem danym przez Jezusa Jego Kościołowi i że zadaniem Kościoła jest strzec tego proroctwa i nieustannie je odczytywać.
Rozdział 4 1. Potem ujrzałem:
Oto drzwi otwarte w niebie, a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem, jak gdyby trąby mówiącej ze mną, powiedział: „Wstąp tutaj, a to ci ukażę, co potem musi się stać”.
„Potem ujrzałem” to słowa wielokrotnie pojawiające się w Apokalipsie. Można je uznać za rodzaj sygnału, że oto wprowadzeni zostajemy w kolejną wizję, której doświadcza Jan. Ukazane mu zostają otwarte „drzwi nieba” i słyszy zaproszenie do ich przekroczenia. Obraz to z gruntu metaforyczny. Wstępu do nieba nie bronią odrzwia lecz natura. W Apokalipsie wielokrotnie będziemy świadkami przenikania mieszkańców nieba w dół, do świata ludzi, ale nigdy nie widzimy, by ludzie opuszczali właściwy sobie świat i podążali ku niebu. Ten kierunek jest dla nich dostępny tylko po śmierci ciała i tylko poprzez udział w ofierze Baranka. Czuwają nad tym cheruby z mieczem ognistym stojące na straży drogi do drzewa życia. Tylko przed Janem ta szczególna droga („drzwi”) staje otworem. To tak, jakby w tym momencie otrzymał
17
specjalne, ponadludzkie wyposażenie. Jakby nastąpiło w nim przełamanie skażenia natury wynikłego z grzechu pierworodnego i zyskał udział w jej pierwotnym, niezaburzonym kształcie. Jan wie z całą pewnością, że zapraszającym jest Jezus („głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem”) – dla nas staje się to jasne nieco dalej (1, 13). Jezus mówi mu: „wstąp tutaj”, bo tylko „tutaj” może mu przekazać pewną szczególną wiedzę. Dlaczego tylko tutaj? Bo obecność w tym miejscu równoznaczna jest z możliwością poznania jej, zbliżenia się do niej. Nie dlatego, że „tutaj” mieści się źródło informacji, ale dlatego, że samo „wstąpienie tutaj” odwraca – jeśli tak można się wyrazić – bieg wydarzeń, to znaczy przywraca człowiekowi jego pierwszą naturę, a wraz z nią ów pierwszy sposób dostępu do wartości, między innymi do wiedzy. Bez tego specjalnego wyposażenia Jan nie potrafiłby przeniknąć treści mu ukazanych. Nie chodzi więc o to, by Jan wykonał ileś kroków i znalazł się w niedostępnym dotąd dla niego miejscu, ale o to, by oddawszy Jezusowi do dyspozycji swą naturę, zezwolił Mu na dostosowanie jej do innej formy percepcji i służby. Charakterystyczne: Jezus nie pyta Jana o zgodę, nie stawia go przed wyborem. Chyba zna jego odpowiedź z góry i może dlatego, że jest oczywista, że dla Jana możliwość odmowy w ogóle nie powstaje, właśnie przed nim stają „drzwi otwarte w niebie”. Pisze dalej: „doznałem natychmiast zachwycenia”. Natychmiast, to znaczy, gdy tylko usłyszał słowa Pana. To słówko: „natychmiast” relacjonuje rozziew, odległość między jego wolą, a wolą Jezusa. Słyszy polecenie i od razu je realizuje. Nie ma niczego, co spowalnia następowanie po sobie tych zdarzeń. Doznaje czegoś, co nazywa stanem zachwycenia. Tylko on, czy też doznają tego również istoty duchowe,
2. Doznałem natychmiast zachwycenia:
18
A oto w niebie stał tron
i na tronie zasiadał.
3. A Zasiadający był podobny z wyglądu do jaspisu i do krwawnika,
a tęcza wokół tronu – podobna z wyglądu do szmaragdu.
które ujrzy za „drzwiami nieba”? Jan jest obywatelem ziemi, człowiekiem z krwi i kości, i jako taki stając przed Stwórcą doznaje tego szczególnego przekroczenia, odmiany swej natury. Nazywa je zachwyceniem, gdyż tak je rejestruje w porównaniu z normalnym stanem swego ducha. Nie znaczy to, że zarezerwowano dla niego jakiś szczególny, innym niedostępny typ przeżycia. Tak po prostu funkcjonuje stworzenie w bliskości swego Stwórcy. W takim być może zachwyceniu trwał Adam przebywając w raju. Tron to atrybut wyłącznie władcy. Ktoś, kto nie posiada władzy, nie zasiada na tronie. Jest to więc szczegół, który pozwala Janowi natychmiast się zorientować, gdzie jest centrum obrazu, który ogląda. Jan wie, bardziej niż widzi, że tron nie jest pusty. Jego wzrok nie potrafi ogarnąć Zasiadającego, ale czuje, wie, że On tam jest. Co zaś widzi? Widzi światło o barwie, która przywodzi mu na myśl szlachetne kamienie – jaspis i krwawnik. Najcenniejsze odmiany jaspisu, to żółta i czerwona, rzadziej brunatna, ale zawsze niezwykle czystej wody. Krwawnik zaś jest zawsze intensywnie czerwony. Te same więc ogniste barwy, które ujrzał Mojżesz (Wyj 3,2) i ten sam rodzaj intensywnego światła sygnalizują tutaj obecność Boga na tronie. Także otoczenie tronu tonie w świetle – okala go szmaragdowa tęcza – może raczej świetlna czasza przywodząca na myśl nieboskłon. Jak zobaczymy dalej, na temat każdej z istot stworzonych otaczających tron, św. Jan potrafi przytoczyć sporo szczegółów. Tylko Pan Stworzenia wymyka się jego możliwości postrzegania. Bóg przerasta wszystko, co istnieje. Jest inny od wszystkiego, co istnieje – symbolem tego jest właśnie oddzielający Go od niemal wszystkich Jego stworzeń świetlisty szmaragdowy krąg. On Sam
19
ukazuje się Janowi jako światło. Także wokół Niego i z Niego emanuje światło. Będziemy dalej widzieli aniołów obleczonych w światło, promieniujących ogromnym blaskiem, ale oni nie będą samym światłem. Ich blask będzie blaskiem odbitym – odbijają światło emanujące z Boga – Tego, w imieniu którego przychodzą. Światło zaś, które Jan właśnie ujrzał, jest Nim samym. Tylko dla Niego została zarezerwowana ta metafora, by zaznaczyć w ten sposób, że Jego natura jest jedyna, niepowtarzalna, z nikim jej nie dzieli. Obraz, który ujrzał Jan, opiera się na planie kilku koncentrycznych kół. Jego centrum stanowi tron Zasiadającego, zewnętrze zaś – największy z okręgów – tworzą dwadzieścia cztery trony Starców. Kim oni są? Dlaczego w otoczeniu Boga przebywają tylko ludzie sędziwi? A skoro już tak, to dlaczego nie ma wśród nich ani jednej staruszki? Szukając odpowiedzi na te pytania nieuchronnie zbliżamy się do jedynego możliwego tu rozwiązania: postacie Starców są postaciami symbolicznymi. Dlatego Jan nie rozpoznaje wśród nich żadnej znajomej twarzy ani sylwetki. Nie wymienia też żadnych cech indywidualnych. Ta zaskakująca jednorodność obrazu (wyłącznie mężczyźni, wyłącznie sędziwi wiekiem i nierozróżnialni) podpowiada, że chodzi tu o symbol. Znaczy to, że obraz ten niesie pewną informację mającą walor ogólności, a nie tylko o charakterze sytuacyjnym, epizodycznym. Skoro zaś mamy jakiś symbol odczytać, to musi on być możliwie jednoznaczny, wyraźny. Nie może wywoływać skojarzeń ubocznych, fałszujących obraz ani odsyłać w rozbieżnych kierunkach. Obraz Starców niewątpliwie spełnia te warunki. A w takim razie, czego symbolem jest sędziwy starzec? Zapewne symbolem doświadczenia, mądrości i płynącego stąd dostojeństwa. Wiek, odbierając mężczyźnie fizyczną siłę i sprawność, zwalnia go z roli ojca i opiekuna rodziny, a obda-
4. Dokoła tronu – dwadzieścia cztery trony, a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców,
20
odzianych w białe szaty, a na ich głowach złote wieńce.
rza bezcennym skarbem doświadczenia i specyficzną, niełasą na pozory mądrością. Przy tym, jak mówi Księga Mądrości (4,8-9): „Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane”. Zupełnie inne treści wnosiłby symbol staruszki. Sędziwa kobieta jest bowiem symbolem spełnionego powołania. Wszelkiego powołania, choć konkretnie kobiety dotyczy przede wszystkim powołanie do macierzyństwa, które realizuje ona właściwie do końca swych dni w wieloraki sposób czuwając nad ogniskiem rodzinnym. Nie o te treści tu jednak chodzi, stąd w wizji Jana ukazują się tylko Starcy. Jest ich dwudziestu czterech. Ta liczba ma też swoje osobne, symboliczne znaczenie. W tekście Apokalipsy liczby pojawiają się wielokrotnie, a każda z nich wnosi ściśle określoną informację. Nie jest to jednak informacja ilościowa, ale jakościowa. Cyfra zdradza jakąś cechę natury podmiotu, jakiś jego istotny, nie dający się prostym epitetem zasygnalizować przymiot. Tej regule podlega na pewno i ta liczba. Występuje ona tylko raz w tej Księdze, a to sprawia, że jej interpretacja musi się oprzeć głównie na intuicjach ugruntowanych w toku odczytywania pozostałych, mniej wątpliwych symboli liczbowych. I tak, dwunastka to jedna z biblijnych liczb doskonałych wyrażająca obfitość – dwunastu synów Jakuba, dwanaście tysięcy wybranych... Zwielokrotniona (24 = 2 x 12) oznacza zwielokrotnioną obfitość, jakby stopień wyższy obfitości. Skoro cyfra ta towarzyszy symbolowi Starców, oznacza to, że pod ich postaciami kryje się wielu ludzi (wielka obfitość), którzy wiedzeni specyficzną mądrością dostąpili bliskości Boga. Białe szaty Starców, to jak zawsze, znak czystego serca, znak niewinności, nieposzlakowania, ale także uniewinnienia. Złote wieńce to znak chwały. W starożyt-
21
nym Rzymie taki złoty wieniec otrzymywał od cesarza dygnitarz wysokiej rangi, na przykład król zaprzyjaźnionego państwa albo też ktoś, kto się wyjątkowo zasłużył – na przykład dowódca zwycięskiej kampanii wojennej. Podobny musiał być powód obdarowania nimi Starców przez Zasiadającego na tronie, bo niewątpliwie od Niego je otrzymali, jak też białą szatę. Tak więc złote wieńce, podobnie jak trony, na których zasiadają, są znakami ich „wysokiej rangi”, specjalnego wyniesienia w Królestwie Boga. Pora podsumować informację, którą już odsłonił obraz Starców. Tron Boga otacza krąg innych tronów, na których zasiada grono szczególnych osób. Sam fakt, że są tutaj, dowodzi, iż są to osoby nieprzeciętne. Spośród wszystkich ludzi wyróżnia je głęboka mądrość, rozmiar doświadczenia (starość), a jednocześnie nieskalanie, nieposzlakowanie moralne (biała szata) i zasługi (złoty wieniec). Bardzo trudno jest w ludzkim losie połączyć te dwie sprawy: bogactwo doświadczenia i niewinność. Właściwie, każde kolejne doświadczenie życiowe, każde nowe, nawet niewielkie pensum wiedzy o świecie odziera nas z jakiejś cząstki czystości. Czyżby Starcy nie podlegali temu mechanizmowi? Zapewne podlegali, ale tu chodzi o coś więcej. Głębia doświadczenia i mądrość, którą posiedli, jest innego rodzaju niż te, które uzyskać można partycypując w zwyczajnym trybie ludzkiej egzystencji. Tu chodzi o inne doświadczenie i o inną mądrość. Tę, o której mówi Księga Mądrości (9,1; 9,4): „Boże przodków i Panie Miłosierdzia... dajże mi Mądrość, co dzieli tron z Tobą” i dalej (9,9-11): „Z Tobą jest Mądrość, która zna Twe dzieła, i była z Tobą, kiedy świat stwarzałeś, i wie, co jest miłe Twym oczom, co słuszne według Twych przykazań. Wyślij ją z niebios świętych, ześlij od
22
tronu swej chwały, by przy mnie będąc pracowała ze mną i żebym poznał, co jest Tobie miłe. Ona bowiem wie i rozumie wszystko, będzie mi mądrze przewodzić w mych czynach i ustrzeże mnie dzięki swej chwale”. Tak więc Starcy to ludzie o szczególnie bogatym doświadczeniu duchowym. To ci, którzy nasłuchiwali i usłyszeli w swym życiu Boga. I za tym Głosem poszli. To ci, którym Mądrość przewodziła w ich czynach i ustrzegła ich dzięki swej chwale. Tradycyjnie dopatrywano się w nich wielkich postaci Starego Testamentu: patriarchów, proroków, wybrańców Jahwe. Bo rzeczywiście to oni. To ci, którzy nie należąc do orszaku Baranka (ten obraz pojawi się znacznie dalej), ale drogą wybraństwa i osobistego, bezgranicznego oddania się na służbę Bogu, dostąpili bliskości z Nim. To są czynniki decydujące o przynależności do Starców: wybraństwo i osobista odpowiedź na nie. Każdy z nich realizował przy tym zupełnie jedyną, unikalną misję, a była tych misji wielka obfitość (2 x 12). 5. A z tronu wychodzą błyskawice i głosy, i gromy,
i płonie przed tronem siedem lamp ognistych, które są siedmiu Duchami Boga.
Błyskawice, głosy i gromy, które odnotowuje św. Jan, to kolejna próba zrelacjonowania czegoś, co kryje się w naturze Boga – mocy. Ta moc nie jest jednak tego rodzaju, co ślepa moc żywiołów, stąd wśród gromów i błyskawic (tradycyjnych symboli wszechpotęgi) Jan słyszy głosy – znak życia. Wewnętrznym w stosunku do kręgu, jaki tworzy dwudziestu czterech Starców, jest krąg lamp, które okalają tron. Tych lamp jest siedem, jak w tradycyjnej żydowskiej menorze. Siedem to kolejna liczba-symbol mówiąca o doskonałości i pełni. Siedem lamp to pełnia światła. Nie sposób, by było go więcej. Przy tym tekst utożsamia te siedem lamp z siedmioma Duchami Boga. Światło jest więc obrazem Ducha Świętego, a „siedem Duchów Boga” to po prostu pełnia Ducha, która tylko w Bogu istnieje.
23
Kierując wzrok konsekwentnie od zewnętrznego kręgu Starców przez krąg lamp ku tronowi Boga, dostrzega się coś, o czym Jan mówi, że podobne jest do morza ze szkła o przejrzystości kryształu. W tym rozdziale Księgi jest to cała informacja na ten temat. Później, w rozdziale 15., napotkamy jeszcze jedną krótką wzmiankę o nim. Kontekst tego rozdziału i pewne detale opisu tam zawarte pozwalają mi trochę zawczasu i na wyrost sformułować sugestię, że szklane morze jest rodzajem medium zapośredniczającego wolę, a może nawet naturę Bożą w sposób, który skończoność człowieka jest w stanie znieść. Oczywiście znowu mamy do czynienia z symbolem. Nie ma niczego takiego, żadnego przedmiotu, tworu czy bytu, który można by nazwać szklanym morzem, ale jest ogromna przepaść (rozziew) pomiędzy naturą Boga a naturą Jego stworzeń. Obrazem, symbolem tego rozziewu jest z jednej strony szmaragdowa tęcza otaczająca tron Zasiadającego, z drugiej kryształowe morze oddzielające Go od pozostałych istot. Atrybuty tego symbolu – rozległość i ogrom („morze”) oraz niezwykła przejrzystość, czystość i blask („podobne do kryształu”) korespondują z przymiotami Stwórcy, relacjonują je, jednocześnie jakby pomniejszając i dostosowując je do skali dostępnej człowiekowi. Postać Zasiadającego umyka możliwościom poznawczym Jana, szklane morze już nie. Z dalszego opisu dowiadujemy się, że jedynymi istotami, które mogą przebywać w bliskości Boga, są Zwierzęta. Termin ten nie jest chyba najszczęśliwszym, choć z dawna używanym. W języku niemieckim napotkałam w tym miejscu określenie Lebewesen – istota żywa i jest ono chyba trafniejsze, choćby ze względu na to, że koresponduje ono z terminologią używaną w Księdze Ezechiela (chociaż tam chodzi o istoty nieco inne – cheruby). Poza tym dość silnie ugruntowane jest w naszej podświadomości poczucie, że zwierzę jest stworzeniem niższym
6. Przed tronem – niby szklane morze podobne do kryształu,
a w środku tronu i dokoła tronu cztery Zwierzęta pełne oczu z przodu i z tyłu.
24
7. Zwierzę pierwsze podobne do lwa, Zwierzę drugie podobne do wołu, Zwierzę trzecie mające twarz jak gdyby ludzką, Zwierzę czwarte podobne do orła w locie.
od człowieka i próba przeniesienia samej tej nazwy akurat na istoty znacznie człowieka przewyższające budzi niepotrzebnie fałszywe intuicje. Skądinąd szczegóły Janowego opisu uzasadniają użycie akurat takiego określenia. Zwierzęta ujrzał Jan „w środku tronu i dokoła tronu” – one więc tworzą ostatni, centralny krąg, ten najbliższy względem Boga. A jednocześnie przebywają jakby „wewnątrz tronu”. Stanowią tron. Bóg to przecież „Ten, który zasiada na cherubach”. Nieco rozmyty obraz miejsca ich przebywania przekazuje jedno: są to istoty duchowe, podporządkowane Bogu, a jednocześnie naturą swą Mu najbliższe, najbardziej do Niego podobne. O stopniu tej bliskości mówi fakt, że w sposób bezpośredni rozumieją wolę Boga i ją podzielają – we wszystkich fragmentach Apokalipsy, w których występują Zwierzęta, są one wyrazicielami Jego woli, którą przekazują innym istotom, na przykład aniołom. Im Bóg nie wydaje poleceń. One Go rozumieją ze swej natury. W całej Księdze Bóg sam ani razu nie zabiera głosu. Są nadto „pełne oczu”, to znaczy posiadają niezwykłą zdolność poznania i niezwykłą wiedzę, i dzięki temu „wiedzą”, czego pragnie Bóg w swej nieskończoności. To, że oczu jest tak wiele („pełne oczu”) i że są one zarówno z przodu, jak z tyłu ich postaci, jest obrazem tego, że istoty te jakby utworzone są z tej szczególnej wiedzy (poznania) Boga. Są jej pełne: ta wiedza jest tożsama z ich naturą. W tym miejscu trudno obronić się przed skojarzeniem tego obrazu z wizją chwały Pańskiej, jaką miał prorok Ezechiel (Ez 1,4n i 10). Widział on tron Boga wsparty na cherubach, które pod pewnymi względami żywo przypominały Zwierzęta. Cheruby miały wprawdzie postać podobną do ludzkiej, ale każdy z nich miał cztery twarze: lwa, wołu, orła i człowieka. Jan zaś pisze: „Zwierzę...
25
podobne do...” i w pierwszym momencie ma się wrażenie, że podobieństwo to dotyczy całej sylwetki tej istoty. Jednak o trzeciej z nich mówi: „mające twarz jak gdyby ludzką” i tym samym zdradza, że chodzi mu tylko o podobieństwo „twarzy” tych istot do wymienionych zwierząt. Ezechiel widział wszystkie twarze cherubów, gdyż były one w ustawicznym ruchu. Tymczasem Jan ogląda obraz niemal statyczny. Przy tym nie wspomina o tym, by Zwierzęta miały po kilka twarzy. Trudno podważać którekolwiek z tych świadectw. Czy więc można je jakoś uzgodnić? Wystarczy w tym celu założyć, że Zwierzęta znajdujące się wokół tronu Boga zwrócone były ku Niemu taką samą twarzą. W efekcie Jan, który spoglądał na całość z boku, spoza lub spomiędzy kręgu Starców1, widział jakby czworo odmiennych istot, to znaczy mających różne twarze. Pamiętać przy tym należy, że to, co Jan określa jako tron Boga, nie przypomina siedziska, na którym zasiadali władcy. Ten tron nie ma poręczy ani oparcia! W pośredni sposób tę interpretację potwierdza dalszy tekst Apokalipsy. Zwierzęta występują w nim kilkakrotnie, z osobna biorąc udział w różnych etapach celebry. Są jednak całkowicie nierozróżnialne. Nigdy nie stykamy się z określeniem: Zwierzę o twarzy wołu czy Zwierzę podobne do orła w locie. Zawsze jest to tylko Zwierzę, co najwyżej pierwsze, drugie, trzecie... podczas gdy w wielu partiach tekstu napotykamy różne określenia doprecyzowujące na przykład, o którego anioła chodzi. Gdyby więc Zwierzęta różniły się od siebie wyglądem, można przypuszczać, że fakt ten zostałby odnotowany. Inna sprawa, 1 Człowiek nie może bardziej zbliżyć się do tronu Zasiadającego. Położenie tego kręgu wyznaczane jest przez możliwości natury ludzkiej – bliżej już się nie da.
26
8. Cztery Zwierzęta, a każde z nich ma po sześć skrzydeł,
że Zwierząt jest czworo, a ta cyfra (czwórka to symbol złożoności, wielorakości) sygnalizuje wielorakość ich natur. Przedstawiony tu obraz istot o zwierzęcych twarzach, a przecież tak bliskich Bogu, robi na pierwszy rzut oka odpychające wrażenie. Ustępuje ono jednak zaraz, gdy zdamy sobie sprawę, że przecież ciągle operujemy w świecie symbolu. Tak więc Jan widzi nie to, co jest, ale to, co ma zobaczyć, zrozumieć i odczytać. Istoty kryjące się pod postaciami Zwierząt przerastają doskonałością i komplikacją swej natury system pojęciowy patrzącego na nie Jana. Są dla jego sposobu poznania całkowicie nieuchwytne. Dlatego zostały mu przybliżone, spostaciowane za pomocą symboli, które Jan rozumiał, których treść był w stanie uchwycić. Tak też należy rozumieć ich – przypominające zwierzęce – twarze. Twarz bowiem zdradza przymioty duchowe, odbija wnętrze. Dlatego ze sporą dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że lew symbolizuje męstwo i władzę, wół łagodność i siłę (tę dobrą, sprzyjającą siłę, nie: przemoc), człowiek inteligencję, a orzeł (w szczególności orzeł w locie) królewskość i majestat. Takie więc cechy możemy przypisać tym czterem (a może czworako się manifestującym?) niezwykłym istotom, które Jan widział jako swego rodzaju osobistą straż Króla. Analogia wizji proroka Ezechiela i św. Jana nie jest jednak dokładna. Zwierzęta widziane przez św. Jana nie są tożsame z cherubami widzianymi przez Ezechiela. Cheruby miały tylko czworo skrzydeł, a tron Boga wznosił się nad nimi. One stanowiły rydwan Boga. Zwierzęta natomiast mają po trzy pary skrzydeł i (jak serafiny z wizji Izajasza – Iz 6,1n) przebywają również „wewnątrz” tronu. To bardzo znamienne szczegóły, świadczące o różnicy natur tych stworzeń. Skrzydła są atrybutem istot duchowych, a ich ilość mówi o stopniu zajmowanym w hierar-
27
chii tych stworzeń2. Z kolei bliskość względem tronu Jahwe mówi o stopniu podobieństwa ich natury do Stwórcy. Ponowne stwierdzenie, że są „pełne oczu” podkreśla dostępny im niezwykły stopień poznania, przede wszystkim poznania Boga. Tego poznania nie mają cheruby Ezechiela. Ich poznanie zapośredniczało tajemnicze koło, które każdy z nich posiadał.
dokoła i wewnątrz są pełne oczu,
Są to tematy, które – spodziewam się – angelologia chrześcijańska rozpracowała z należytą wnikliwością. Co prawda, współczesną wyobraźnię nie bardzo porusza hierarchia i prawa panujące w świecie aniołów. Na szczęście, te sprawy nie są nieodzowne dla zrozumienia przekazu Apokalipsy. Za to obraz tu przedstawiony (to jest wersety 1-8) niesie pewną, ozdrowieńczą dla naszej pychy informację. Mianowicie tę, że w hierarchii stworzenia człowiek okazuje się być równie odległy od najdoskonalszych aniołów, jak i od martwego kamienia. „Pan stworzenia” plasuje się gdzieś ledwie pośrodku ze swoimi ograniczonymi możliwościami natury i pragnieniem Boga, któremu nie potrafi zaufać. Tymczasem Zwierzęta „nie mają spoczynku... dniem i nocą” wychwalając Pana słowami „Święty, Święty...”. O czym mówią te słowa? Nie można przecież na serio przypuszczać, że te najdoskonalsze wśród stworzeń istoty klepią bez ustanku jakieś formułki, tym prymitywnym sposobem pokracznie wielbiąc Boga. Byłby to obraz groteskowy, całkowicie nieprzystający do charakteru i powaZwierzęta zdają się stać wyżej w tej hierarchii niż cheruby proroka Ezechiela. Fakt ten wymusza tezę, że posiadają one co najmniej tyle „twarzy”, ile miały ich owe cheruby, gdyż ilość „twarzy” jest jednym ze znaków sygnalizujących komplikację natury. Uzasadnieniem tej tezy miało być rozumowanie zamieszczone powyżej, w komentarzu do wersetu 7. 2
i nie mają spoczynku mówiąc dniem i nocą: Święty, Święty, Święty Pan Bóg wszechmogący, Który był, Który jest i Który przychodzi.
28
9. A ilekroć Zwierzęta oddadzą chwałę i cześć, i dziękczynienie Zasiadającemu na tronie, Żyjącemu na wieki wieków, 10. upada dwudziestu czterech Starców przed Zasiadającym na tronie i oddaje pokłon Żyjącemu na wieki wieków, i rzuca przed tronem wieńce swe, mówiąc:
gi sceny, która ukazała się oczom Jana. Jak więc rozumieć ten werset? Zapewne znowu symbolicznie. Jan wprawdzie ujrzał scenę, którą tu opisał, ale znowu: nie tyle ona sama jest tu ważna, ile jej przekaz, informacja, którą wnosi. Innymi słowy, Jan przekroczywszy drzwi nieba nie podgląda, jak też żyją sobie jego mieszkańcy, ale poprzez symbolikę ujrzanych scen zostaje wprowadzony w charakter relacji panujących między światem stworzonym a jego Stwórcą. Hymn uwielbienia wypowiadany przez Zwierzęta jest więc raczej rodzajem mantry duchowej powtarzanej w najgłębszej głębi ich istoty. One nie tyle wypowiadają go, ile nim żyją. Uwielbianie Boga jest racją ich istnienia. Ten stale ponawiany akt oddania chwały wyraża ich naturę lepiej i kompletniej niż wszystkie przymioty, które wymieniają wersety wcześniejsze. A tym, co w Bogu wielbią i za co Mu dziękują, to Jego świętość („Święty, Święty...”), wszechmoc („Wszechmogący”), wieczność („Który był, ...jest, ...przychodzi”) i dzieła („Zasiadający na tronie”, a więc sprawujący władzę). Niezwykły dostęp do Boga, moc poznania Go („pełne oczu”) pozwala im ogarnąć pełniej niż któremukolwiek ze stworzeń te przymioty Pana i najdoskonalej, najadekwatniej Go wielbić. Podobnie Starcy, przepojeni pokorą („upada dwudziestu czterech Starców”) i pragnieniem oddania jedynie Bogu chwały, zrywają z głów znamiona własnych zasług i zwracają je ku Przyczynie wszelkiej zasługi. Istnieje też tajemnicza solidarność stworzeń w pragnieniu uwielbienia Boga. Tekst mówi: „ilekroć Zwierzęta oddadzą chwałę”, a wiemy, że „dniem i nocą” to czynią, tylekroć Starcy porywają się ze swych miejsc spiesząc z właściwym sobie gestem uwielbienia. To trochę tak, jakby całe stworzenie ustawicznie przebiegały fale uwielbienia i zachwytu dla jego Stwórcy.
29
Charakterystyczne, że mantra duchowa Starców – a więc istot ludzkich – znajduje swój wyraz nie tylko w słowach hymnu, ale również w geście. Taki właśnie jest człowiek – to, czym żyje jego wnętrze, co je wypełnia, przenika w jego czyny i postawę. Poprzez czyn, człowiek lepiej, prawdziwiej i pełniej wyraża siebie, niż poprzez słowo. Jest wszak istotą cielesną. Oczywiste więc, że przepełniony uwielbieniem dla Boga będzie, w zgodzie ze swą naturą, szukał dla niego wyrazu w geście, to jest czynie. Inna też, głęboko człowiecza, jest modlitwa Starców. Oni nie wielbią natury Boga, bo jej nie są w stanie przeniknąć w taki sposób, jak Zwierzęta. Człowiek nie wielbi Boga za to, jakim On jest, co najwyżej za to, jakim objawia się w swoich dziełach. Dla człowieka Bóg jest nade wszystko dawcą istnienia i podtrzymującym w istnieniu. I za ten dar („boś Ty stworzył wszystko”) Starcy oddają Mu chwałę i cześć w głębokim, serdecznym porywie uniżenia, pokory i dziękczynienia. Porównanie tych dwóch formuł uwielbienia dwóch kręgów istot o odrębnych naturach uderza konsekwencją i spójnością logiczną. Wielokrotnie zdarzało mi się czytać w komentarzach na temat Apokalipsy, że nie należy od opisów zawartych w tej Księdze oczekiwać wewnętrznego uporządkowania ani też zwartości logicznej. Na skromnym przykładzie ledwie kilku pierwszych wersetów (8-10) zobaczyć można, jak krzywdzące są to opinie. Przekroczywszy „drzwi nieba” Jan ujrzał obraz, który w jakiejś mierze był mu już wcześniej znany z innych ksiąg Pisma Świętego. Ujrzał hierarchię stworzeń, jaką ustala podobieństwo ich natury do Boga. Podobieństwo, a więc bliskość (odległość) natur. Właśnie to podobieństwo wyznacza geometrię sceny ujrzanej przez Jana: w centrum tron Boga, od którego wszystko inne wzięło
11. „Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, odebrać chwałę i cześć, i moc, boś Ty stworzył wszystko, a dzięki Twej woli istniało i zostało stworzone”.
30
swój początek, a wokół tronu, koncentrycznie, kolejne kręgi stworzeń. W tym miejscu tekst mówi wprawdzie tylko o dwóch rodzajach Bożych stworzeń, jednak dalszy ciąg opisu (5,11 i 13) pozwala rozciągnąć ten schemat na wszystkie istoty obdarzone pierwiastkiem duchowym. Stopniowo zaczynamy pojmować, że nie jesteśmy uczestnikami jakiegoś wydarzenia, obserwatorami jakiejś sytuacji, ale że ukazano nam strukturę świata. Spoiwem jego konstrukcji jest życiodajna obecność Boga. Stworzenie zaś, jeśli trwa w Jego obecności, czyli w prawdzie swej natury – odbija w sobie Jego chwałę. W ten sposób odległość kręgów stworzeń od tronu Stwórcy, która odzwierciedla „odległość” ich natury od doskonałej natury Boga, pozostaje w ścisłej proporcji do ich zdolności wielbienia Go. Na pierwszy rzut oka rozdział 4. pełni w strukturze omawianej Księgi rolę podobną do tej, jaką pełni uwertura w monumentalnym dziele operowym. Rozrysowuje scenerię przyszłych epizodów, prezentuje osoby dramatu, wprowadza w klimat emocjonalny, z którego wyrasta całość dzieła. Na tym jednak nie kończy się jego rola. To wszystko ma tu miejsce jakby trochę przy okazji. Bo tak naprawdę już tu, na samym początku Księgi, zostajemy wprowadzeni w akt pierwszy wielkiego misterium, którego przebieg, sens i wypełnienie stanowi treść Księgi Apokalipsy. Ten pierwszy akt odsłania przed nami strukturę świata, jaką Bóg zamierzył w akcie jego stworzenia. Gdyby w ten Boży plan nie wtargnęła zbłąkana wolność człowieka, do owego misterium czci, o którym opowiada Apokalipsa, nie dopisanoby już żadnego aktu. Akt pierwszy byłby jego aktem ostatnim, jedynym i trwającym. Sprawy potoczyły się jednak inaczej, o czym mówi Księga Rodzaju. Jej opowieść wpisuje się dyskretnie gdzieś tutaj, pomiędzy czwartym i piątym rozdziałem Apokalipsy, stanowiąc tło i zarazem wyjaśnienie ich treści.
31
2. Rozdział 5 Werset otwierający rozdział 5. jest znakomitym przykładem fragmentarycznego sposobu oglądu, jaki ma miejsce w widzeniu mistycznym. Jan widzi prawą rękę i wie, że należy ona do Zasiadającego na tronie. Widzi tylko tę rękę i wie. Te dwa elementy istotnie się dopełniają. Dotychczas widział Boga pod postacią barwnego światła. Nie dostrzegał przy tym żadnych cech antropomorficznych. Teraz zaś widzi rękę, w której spoczywa księga. Widzi ją, choć przecież Bóg nie ma ręki. Widzi rękę trzymającą księgę, bo ma zrozumieć, że księga ta, a ściślej jej treść, jest niepodzielną własnością Boga. W tym obrazie chodzi właśnie o tę relację własności. Nie bez znaczenia jest też, że księga spoczywa właśnie w prawej ręce – tej ręce, która wprowadza w czyn zamiary umysłu, którą człowiek wykonuje swą pracę i w której król dzierży berło – znak władzy. Skoro Zasiadający na tronie (a więc Władca) trzyma w niej księgę, to znak, że nią włada. W zasięgu Jego władzy jest to, o czym mówi treść księgi. „Księga zapisana wewnątrz i na odwrocie” to niewątpliwie księga w postaci zwoju, a siedem pieczęci to obraz doskonałego jej zabezpieczenia, doskonałej hermetyczności. To po prostu symbol tajemnicy. Do czasu, który według słów Jezusa zna tylko Ojciec, jej treść nie jest
1. I ujrzałem na prawej ręce Zasiadającego na tronie księgę zapisaną wewnątrz i na odwrocie zapieczętowaną na siedem pieczęci.
32
2. I ujrzałem potężnego anioła, obwieszczającego głosem donośnym: „Kto godzien jest otworzyć księgę i złamać jej pieczęcie?”
i nie będzie nikomu znana. A poznać jej treść można jedynie łamiąc pieczęcie. Jest jeszcze inne, o wiele głębsze znaczenie symbolu siedmiu pieczęci, którym operuje Apokalipsa. Jednakże obecnie analizowany werset nie pozwala na jego odczytanie. Stanie się to możliwe dopiero w toku dalszej lektury. Trwa ponadczasowe misterium. Zarówno wizja księgi obwieszczająca władzę Zasiadającego na tronie nad jej treścią, jak i wizja „potężnego anioła” stanowią kolejne etapy tej ceremonii. Ceremonia zaś jest ze swej istoty rodzajem operacji dokonywanej na czasie. Normalny upływ czasu, taki, jakiego doświadczamy na co dzień, odbywa się po większej części jakby poza nami. Orientujemy się, że czas mija, lecz jego ciężaru, wagi doświadczamy tylko w szczególnych sytuacjach – sytuacjach zagrożenia, decyzji, cierpienia... Codzienność zaś odbieramy jako leniwy strumień bezbarwnego trwania, w którym wysiłek retrospektywny jest w stanie wyłowić bardzo niewiele momentów. Ceremonia jest właśnie zabiegiem, który pozwala czas zagęścić. Tu każdy gest, każda minuta ma swoją wagę i głęboki sens. Właśnie podczas ceremonii dokonują się wydarzenia o epokowym znaczeniu. Choć są one zaplanowane, ustalone wcześniej, czasem – jak to bywa w dyplomacji – w drodze długich, żmudnych zabiegów, to jednak moment ceremonii jest momentem ich wydarzania się. Czegoś takiego jesteśmy świadkami tutaj: niezwykłego zagęszczenia czasu, w którym dokonuje się Boży plan. Niektóre elementy tej ceremonii przypominają żywo dworskie protokoły, gdzie pompatyczność scenariusza jest środkiem, który ma podkreślać majestat władcy i wagę wydarzenia. Nie oznacza to, że jesteśmy świadkami czegoś w rodzaju teatralnego przedstawienia. Tu, gdzie
33
znalazł się Jan, majestatu Władcy nie trzeba podkreślać dodatkowymi zabiegami – przynależy on do Jego natury. Ale trzeba jakoś dać mu znać, że jest świadkiem wyjątkowych, najwyższej wagi zdarzeń. Potężny anioł, sługa Zasiadającego na tronie, zapytuje donośnym głosem, czy ktoś poważy się wyciągnąć rękę po księgę. To pytanie otwierające akt drugi misterium, nie jest pytaniem w sensie właściwym. Nie powstało z niewiedzy. Wszystkie bowiem stworzenia zgromadzone przed obliczem Boga – a więc w pełnej prawdzie o sobie – doskonale wiedzą, że nie do nich należy odpowiedź na nie. Po prostu nie są w stanie podjąć się takiego zadania. No, dobrze, ale czego jesteśmy tu świadkami? Jaki jest właściwy przekaz tej sceny? Co właściwie obwieszcza Boży posłaniec swoim pytaniem? Zasiadający na tronie trzyma w ręku księgę, która jest Jego własnością („ręka”) i nad którą posiada pełnię władzy („prawa ręka”), lecz by rozłamać jej pieczęcie szuka kogoś, kto byłby godny (to znaczy zdolny) to uczynić. Dlaczego nie otwiera jej sam? Dlatego, że – jeśli tak można się obrazowo wyrazić – treść tej księgi została zapisana według innego planu niż Jego pierwotny plan. Adam popełniając grzech zmienił Boży plan dotyczący człowieka. I choć była to „błogosławiona wina”, bo zaowocowała szansą jeszcze większej bliskości z Bogiem, niż Adama w raju, to jednak skutki jego czynu są straszliwe, co próbowałam oddać mówiąc o innym planie zapisu treści. Sam zamiar przekazania księgi jest po prostu symbolem konieczności odkupienia. W pierwszym momencie pytanie anioła wydaje się zdradzać, że Bóg ma kłopot z księgą. Czy znajdzie się ktoś, kto ją otworzy? Tymczasem już w Edenie, natychmiast po grzechu, Bóg zapowiada, że potomstwo niewiasty zmiażdży głowę węża. Zapowiada Tego, który odbie-
34
3. A nie mógł nikt – na niebie ani na ziemi, ani pod ziemią – otworzyć księgi ani na nią patrzeć.
4. A ja bardzo płakałem, że nikt nie znalazł się godzien, by księgę otworzyć, ani na nią patrzeć.
rze od Niego władzę i sprawiedliwość1 potrzebne, by przejąć i otworzyć księgę. Tak więc w kontekście misterium dziejów pytanie anioła jest sygnałem do otwarcia długiego etapu w historii, gdy ludzkość wyczekiwała obiecanego Mesjasza pytając, kim On będzie. W skali biblijnej to po prostu całe Stare Przymierze. By „unieść” księgę, a ściślej: „unieść” jej treść, trzeba wyjątkowej mocy i wyjątkowej zasługi. Nie znalazło się więc nigdzie pośród stworzeń takie, które potrafiłoby nie tylko sprostać treści księgi („otworzyć”), ale nawet się do niej zbliżyć („popatrzeć”). Nie leżało to w możliwościach ich natury. Czegoś takiego mógł dokonać tylko Ten, kto naturę przekroczył: w pełni Bóg i w pełni Człowiek. Ogromny musiał być ładunek emocjonalny tej sceny: całe stworzenie w napięciu oczekujące spełnienia się Bożych zamiarów i bezsilne wobec własnej ułomności. W porządku zbawienia poprzedza on przyjście i ofiarę Mesjasza. Jan zdaje się chwilowo tego nie dostrzegać, jakby zapomniał o tym, co przeżył u boku Jezusa. Jakby zapodział gdzieś swe całe duchowe doświadczenie... Całe bezmierne, wytężone oczekiwanie stworzenia na Tego, kto weźmie księgę z rąk Ojca, zwala się na niego i przygniata. I Jan reaguje w pełnej prawdzie i prostocie serca: „bardzo płacze” ze zmartwienia. Ale płacz Jana nie jest jego własnym, indywidualnym płaczem, a jego zmartwienie prywatną zgryzotą. Wśród bohaterów tych obrazów Jan jest jedynym przedstawicielem grzesznej ludzkości. Dlatego jego płacz właśnie w tej, konkretnej sytuacji, gdy trwa misterium dziejów, jest płaczem całego „rodzaju”. Całe stworzenie gorąco pragnie wypełnienia się Bożych zamiarów, jednak tylko sytuacja człowieka, który tego wypełnienia wygląda, jest godna łez. 1 Ps 72,1: „Boże, przekaż Twój sąd królowi, a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu”.
35
Jan też, grzeszny człowiek z krwi i kości, jako jedyny wśród obecnych nie zna odpowiedzi na pytanie anioła. Dlatego uspokaja go jeden ze Starców słowami, które (o dziwo) nie przypominają Janowi jego osobistego doświadczenia (nie mówi: zwyciężył Jezus, którego znasz), ale miłosierną obietnicę Boga przekazaną przez proroków, iż zwycięży Lew z pokolenia Judy i wyrośnie różdżka z pnia Jessego. Ten właśnie fakt, że osobiste doświadczenie Jana jest tu nieobecne, zostaje całkowicie wzięte w nawias, dowodzi, że Jan pełni tu rolę przedstawiciela ludzkości. Jej „duchowymi” oczyma ogląda wydarzenia. Ale skąd Starzec wie, że Lew zwyciężył? Nic się przecież w międzyczasie nie stało, nie gruchnęła żadna wieść, a on mówi to z taką pewnością siebie. Na czym ją opiera? Na mocy swej misji. Misje wszystkich Starców miały jeden i ten sam, wspólny cel (pod względem celu misji są nierozróżnialni!): umożliwić misję i zwycięstwo Baranka. Św. Jan notuje słowa Jezusa: „Abraham, ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał Mój dzień – ujrzał i ucieszył się” (J 8,56). W słowach Starca pocieszającego Jana czuć tę radość spełnienia. W tym momencie Jan spostrzega Baranka. Dlaczego dopiero teraz? Bo oto dokonała się ofiara – „oto zwyciężył”. Gdyby nie było ofiary, nie byłoby Baranka, lecz tylko Syn współistotny Ojcu. Baranek stoi pomiędzy tronem Boga a kręgiem Starców. Tutaj, między ludźmi a Bogiem, jest przestrzeń właściwa Jego naturze, naturze Boga-Człowieka. Baranek stoi nieporuszony. Wbrew temu, co dzieje się wokół. Wbrew podniosłemu hymnowi uwielbienia wyśpiewywanemu Stwórcy przez całe jego stworzenie, który co dopiero przebrzmiał. Wbrew gromkiemu pytaniu anioła. Wbrew oczekiwaniu napiętemu do ostateczności, które Jana przywodzi do łez. Baranek stoi cichy, łagodny, nie narzucający się. A jest to
5. I mówi do mnie jeden ze Starców: „Przestań płakać: oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida, tak, że otworzy księgę i siedem jej pieczęci”.
6. I ujrzałem między tronem z czworgiem Zwierząt a kręgiem Starców stojącego Baranka, jakby zabitego,
36
a miał siedem rogów i siedmioro oczu, którymi jest siedem Duchów Boga wysłanych na całą ziemię.
7. On poszedł i z prawicy Zasiadającego na tronie wziął księgę.
Baranek jakby zabity. To niezwykłe określenie mówi, iż dokonany gest ofiarny przynależy do Jego natury. Nie ma tego Baranka bez Jego ofiary. Dlatego Jego pełne imię brzmi Baranek-Jakby-Zabity. „Jakby”, bo zmartwychwstał, bo śmierć na krzyżu była przejściem ku życiu. Siedem rogów zdobi głowę Baranka. Ten nieanatomiczny szczegół, podobnie zresztą, jak siedmioro oczu, symbolizuje Jego kolejne przymioty. Rogi są symbolem władzy, w pewnym też stopniu nietykalności i mocy, oczy symbolem poznania, wiedzy, jak to już była mowa przy okazji Zwierząt. Jest ich siedem i siedmioro, a więc pełnia. Pełnia władzy i pełnia poznania. Baranek-Jakby-Zabity, to jest Jezus, który przeszedł przez krzyż i zmartwychwstanie, uzyskał pełnię władzy i pełnię poznania. Mówiąc dokładniej: jest w stanie unieść pełnię władzy i pełnię poznania. I jeszcze jeden szczegół: jest to poznanie według Ducha – „siedmioro oczu, którymi jest siedem Duchów Boga”. Baranek niesie więc pełnię Ducha Bożego. Wokół tronu Ojca stoi siedem lamp, „które są siedmiu Duchami Boga” i te same siedem Duchów Boga, czyli po prostu pełnia wielorakiego w swej naturze i wszędobylskiego („wysłanych na całą ziemię”) Ducha przenika Go, trwa w Baranku. Jesteśmy w samym centrum tajemnicy Trójcy Świętej. Olśniewająca jest prostota Baranka. „Poszedł i... wziął księgę”. Tak najzwyczajniej, najprościej. Tak nieprawdopodobnie, gdy zestawić ten gest z nieznośnie przytłaczającym ciężarem natężonego, bolesnego oczekiwania całego stworzenia. To właśnie znaczy „być godnym”. Tylko On jeden pośród świata mógł tak postąpić. „Z prawicy Zasiadającego na tronie wziął księgę”. Mógł ją wziąć, bo jest Barankiem o siedmiu rogach i siedmiorgu oczu. Te trzy fakty: Baranek ofiarny, siedem rogów i siedmioro oczu zawierają Jego „kwalifikacje” do przejęcia księgi. Jesteśmy więc świadkami przekazania władzy: „Ojciec bowiem nie sądzi nikogo, lecz cały sąd przekazał Synowi” (J 5,22).
37
Uderzające, że sama męka Jezusa, wydarzenie kluczowe dla duchowych dziejów świata, w najlżejszy sposób nie odbija się na przebiegu misterium, w którym uczestniczy Jan. Żaden najmniejszy sygnał nie pozwala się zorientować, kiedy rozpoczęło się Misterium Paschalne. Jak to możliwe, że żadna z tych istot nie towarzyszy Jezusowi podczas Jego strasznej męki? One tylko w napięciu czekają na „wynik” Jego walki. Czekają, czy ujrzą Baranka-Jakby-Zabitego. Natężone oczekiwanie jest jedyną dostępną im formą towarzyszenia Mu. Odpowiedź przynosi teologia krzyża Jezusa i forma dostępu do zła właściwa istotom zgromadzonym wokół tronu Zasiadającego. Są to wysokie rejony teologiczne. Zbyt wysokie, bym odważyła się w nie zapuszczać. Jedna wszak prawda bije od tego obrazu w oczy: prawda o otchłani samotności, jaką przecierpiał Jezus na krzyżu. „A kiedy wziął księgę”, a więc gdy tylko przejął od Ojca władzę nad księgą, całe stworzenie w najgłębszej radości oddało Mu hołd. A nie było w tym geście żadnego przymusu, ale najgłębsze uwielbienie i cześć („upadło”), i radość („harfa”), i dziękczynienie („pełne kadzideł”). Tutaj, przed tronem Boga, sens Czynu Baranka jest widoczny w całej pełni. Dlatego radość Zwierząt i Starców jest taka naturalna, taka spontaniczna. Bo Baranek swą ofiarą zawrócił losy świata. I dlatego pod Jego stopy przeznaczone są „złote czasze pełne kadzideł”, którymi w istocie są modlitwy tych, którzy za Nim idą. Trudno powiedzieć, dlaczego w tym miejscu św. Jan sam „rozszyfrowuje” symbol kadzideł. Może chce mieć pewność, że zrozumieliśmy, iż droga do Ojca wiedzie tylko przez Syna, że odtąd nie ma innego Imienia, którego moglibyśmy wzywać dla zbawienia. I jak całe stworzenie zjednoczone było w oczekiwaniu na Baranka, tak teraz jednoczy się we wspólnym hymnie wysławiającym Jego Czyn i zapowiadającym jego następ-
8. A kiedy wziął księgę, czworo Zwierząt i dwudziestu czterech Starców upadło przed Barankiem, każdy mając harfę i złote czasze pełne kadzideł, którymi są modlitwy świętych.
9. I taką nową pieśń śpiewają: „Godzien jesteś wziąć księgę
38 i jej pieczęcie otworzyć, bo zostałeś zabity i nabyłeś Bogu krwią twoją z każdego pokolenia, języka, ludu i narodu, 10. i uczyniłeś ich Bogu naszemu królestwem i kapłanami, a będą królować na ziemi.”
11. I ujrzałem, i usłyszałem głos wielu aniołów dokoła tronu i Zwierząt, i Starców, a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, 12. mówiących głosem donośnym: „Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo”. 13. A wszelkie stworzenie, które jest w niebie i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu, i wszystko, co w nich przebywa,
stwa. „Nabyłeś... krwią Twoją... i uczyniłeś... królestwem i kapłanami, a będą królować.” Hymn Zwierząt i Starców w lapidarnej formule zamyka najgłębszy sens Czynu Baranka. Zapowiedź „będą królować” jest w gruncie rzeczy przepowiednią, która jak klamra łączy niemal początek tej Księgi z jej końcem. Na końcu bowiem ukazane jest królestwo Boga z ludźmi. Jednak poprzedza je opis wydarzeń nieraz tak dramatycznych i przejmujących, że można by się w nich po prostu pogubić, gdyby nie ta zapowiedź, wyjaśniająca, do czego to wszystko zmierza. W pieśni śpiewanej przez Zwierzęta i Starców zwraca uwagę zwrot „nabyłeś Bogu”, „uczyniłeś ich Bogu”. Uderzające, że pieśń śpiewana na chwałę Baranka, nie podkreśla Jego samoistnej zasługi, ale sytuuje ją w więzi z Ojcem. Jest to jakby echo słów samego Pana Jezusa „z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał” (J 6,38). Jan widzi dalej, jak każde ze stworzeń śpiewa na chwałę Baranka. Śpiewa na sposób, na jaki potrafi zbliżyć się do Niego. Niezliczone zastępy istot duchowych – aniołów – wysławiają królewską godność i boską naturę Baranka-Jakby-Zabitego. Jest godzien królować („wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć”) i odbierać boski hołd („chwałę i błogosławieństwo”).
A pozostałe istoty zamieszkujące cały świat stworzony, jak mówi Księga Rodzaju „mające w sobie pierwiastek życia”, czy to morskie, czy lądowe, czy też szybujące w przestworzach, wszystkie one oddają Barankowi cześć taką, jak Zasiadającemu na tronie.
39
Kto to jednak jest to „wszelkie stworzenie”? Czy pod określeniem tym należy rozumieć istoty duchowe napełniające świat cały, czy też wszystkie żywe istoty, a więc także zwierzęta? Przyjrzyjmy się pieśni „wszelkiego stworzenia”. Jest uboższa od pieśni Zwierząt czy aniołów. Ono nie wychwala Baranka, ono też nie próbuje nawet przytwierdzać Jego godności. Widocznie natura nie pozwala im funkcjonować na tak subtelnych rejestrach. Te stworzenia po prostu wielbią w Baranku swego Pana na równi z Zasiadającym na tronie, który obdarował je życiem. I chyba naprawdę „wszelkie stworzenie” to cały świat żywy. Św. Mateusz zanotował w pewnym miejscu (Mt 10,29) słowa Pana Jezusa, że nawet wróbel bez woli Ojca nie spadnie na ziemię. Stwórca opiekuje się i włada losami wszystkich swoich stworzeń. Tych stworzeń nie ma jednak wokół Jego tronu, a są „na ziemi, pod ziemią, na morzu”, bo zbawczy Czyn Baranka dotyczył tylko człowieka. Jednak przejmując władzę nad księgą od Ojca, Baranek przejmuje władzę nad losami świata, na którym żyją nie tylko ludzie. Hymn wszelkiego stworzenia jest zbiorową aklamacją dla takiego obrotu spraw. A że każda istota śpiewa pieśń uwielbienia w pełnej prawdzie swej natury, więc znajduje ona przyświadczenie w Bogu. Zwierzęta, których rolą jest w Apokalipsie przekazywać wolę Boga innym, potwierdzają tę pieśń uroczystym „Amen”. Jest to jednocześnie formuła zatwierdzająca współkrólowanie Baranka z Ojcem. Starcy zaś – pewnie rozradowani tą harmonią panującą między Stwórcą i Jego stworzeniem – pochylają się w pokłonie. Nie wypowiadają już ani słowa, bo „mantrą” ich natury jest podporządkowanie się („pokłon”) Barankowi, czemu dali wyraz wypełniając swe misje.
usłyszałem, jak mówiło:”Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc na wieki wieków!”.
14. A czworo Zwierząt mówiło: „Amen”. Starcy zaś upadli i oddali pokłon.
40
Rozdział 5., przepastny pod względem treści teologicznej, przynosi z jednej strony opis dalszego etapu wielkiego misterium odbywającego się przed tronem Boga, z drugiej stanowi wyjaśnienie kierunku, w którym potoczy się dalsza opowieść Księgi Apokalipsy. Baranek-Jakby-Zabity przejąwszy władzę nad księgą Ojca sprawuje ją rozłamując kolejne pieczęcie. Niebiańska celebra trwa nadal. Każdorazowe rozłamanie pieczęci jest równoznaczne z otwarciem kolejnego jej etapu. Wszystkie obrazy, które Apokalipsa roztoczy dalej przed naszymi oczami, tak zdawałoby się odrębne, tak nieprzystające do siebie, będą stanowiły fragmenty owego niezwykłego, kosmicznego misterium. Jeśli nie jest to widoczne od pierwszego rzutu oka, to dlatego, że obrazy te zostają nam ukazane z kilku różnych punktów widzenia i dopiero pewna zażyłość z tekstem pozwala je wzajemnie ze sobą uzgodnić.
41
3. Rozdział 6 Przebrzmiała pieśń pełna uwielbienia i dziękczynienia, i oto Baranek łamie pierwszą z pieczęci. Jesteśmy jeszcze ciągle w scenerii poprzedniego rozdziału, ale już jakby przez okienko w niebie spoglądamy na ziemię, krainę ludzi. Spoglądamy „z nieba”, to znaczy z krainy ducha. Dlatego to, co widzimy ma charakter duchowy. Baranek stoi przed tronem Boga i „otwiera pierwszą z siedmiu pieczęci”, ale następstwa tego gestu widoczne będą na ziemi. Baranek wie, czym ten gest owocuje i, być może, jest to dla Niego gest trudny, zważywszy jego ogromną miłość do człowieka. Może więc po to, by Go w tej chwili wesprzeć, a może tylko zaznaczyć, że pozostaje On w tym geście w całkowitej zgodności z wolą Ojca – jedno ze Zwierząt (a przez nie Bóg) wypowiada „głosem gromu”, a więc pełne mocy, decydujące „Przyjdź!”. To samo słowo i z tą samą mocą wypowiadane słyszymy na końcu Apokalipsy. Tam Duch i Oblubienica dają wyraz swemu oczekiwaniu na ostateczne przyjście ich Pana, a przecież znają już niezwykle trudną drogę, jaką muszą przebyć, by się z Nim spotkać. Jednak to pragnienie jest silniejsze niż obawy. Tak i tutaj. Kolejne „Przyjdź” wypowiadane przez Zwierzęta jest formą decyzji, formą opowiedzenia się za Barankiem.
1. I ujrzałem: gdy Baranek otworzył pierwszą z siedmiu pieczęci, usłyszałem pierwsze z czterech Zwierząt mówiące jakby głosem gromu „Przyjdź!”.
42 2. I ujrzałem: oto biały koń, a siedzący na nim miał łuk. I dano mu wieniec, i wyruszył jako zwycięzca, by <jeszcze> zwyciężać.
W odpowiedzi na wezwanie pojawia się biały koń i siedzący na nim wojownik uzbrojony w łuk. Jest to zapewne istota duchowa. Tekst mówi: „dano mu wieniec”. Kto mu go dał? Ten wieniec jest symbolem i znakiem jego dotychczasowych zwycięstw. Co jest miarą zwycięstwa wojownika? Liczba i siła pokonanych. A więc ten wojownik musiał wielu już pokonać („wyruszył jako zwycięzca”) i wielu jeszcze zginie od jego strzał („by jeszcze zwyciężać”). Fakt, że swymi zwycięstwami zasłużył na wieniec, mówi, że jest to działanie, o jakie tu chodzi, jakiego się od niego oczekuje. Kim jednak on jest, że Bóg się nim posługuje, że go wzywa? Biały koń i łuk. Łuk, a więc i zabójcze strzały. W ikonografii chrześcijańskiej od dawien dawna były to symbole zarazy. Bo zaraza zabija właśnie tak, jak strzała z łuku: nadlatuje nie wiadomo skąd, cicho, niespodziewanie i skrytobójczo powala bez ratunku. A biały koń? Koń to środek lokomocji. Koń symbolizuje więc sposób nastawania zarazy. Przypomnijmy sobie opisy nastawania dżumy w Oranie1. Któż tam, widząc martwego szczura w piwnicy albo w rynsztoku, rozpoznawał w nim symptom nadchodzącego nieszczęścia? Ot, brud i niechlujstwo służb porządkowych. Aż nagle, jednego dnia okazało się, że dżuma jest, jest tu, w samym centrum miasta, w domach rodzinnych, na ulicach, wszędzie. Ten sposób pojawiania się zarazy obrazuje biały koń. W karym arabie tańczącym na maneżu każdy dostrzeże ognisty temperament i gorącą krew. Ale w poczciwym siwku? Biała maść konia zawsze jakoś budzi zaufanie, zdaje się świadczyć o łagodnym, niegroźnym usposobieniu. Dlatego biały koń nie budzi czujności. Właśnie tak, jak martwe szczury nie budziły czujności mieszkańców Oranu. 1
Albert Camus, Dżuma.
43
Biała maść konia oddaje też coś z charakteru samej klęski. Barwa biała należy do barw obojętnych, niekrzyczących. Nie kłuje w oczy. Klęska moru ma w sobie też coś dyskretnego. Właściwie dopiero po żniwie, jakie zbiera, orientujemy się, że oto tu jest. Gdy lawina zasypuje górską miejscowość, to wszędzie widać jej skutki. Każde ręce są pełne roboty. Każdy, kto ocalał, pracuje w gorączkowym pośpiechu odgrzebując, ratując, wynosząc... Zaraza zaś to ciche, choć dokonujące się w tłumie, ale jednak każdorazowo prywatne, jednostkowe cierpienie i śmierć. Nie ma w niej niczego spektakularnego. Nie przyciąga wzroku, jak nie przyciąga go biała maść konia. Baranek otwiera drugą pieczęć, decydując tym gestem o pojawieniu się drugiego jeźdźca. Niebiańska ceremonia trwa dalej, lecz jest to teraz ceremonia dziejów świata celebrowana przez Baranka-Jakby-Zabitego. W odpowiedzi na Jego gest drugie ze Zwierząt wypowiada rytualne wezwanie. Koń tego jeźdźca ma barwę ognia, bo to, co ze sobą przynosi, ma rzeczywiście charakter pożogi. Jeźdźcy zaś dano miecz i Boże pozwolenie na to, by zniszczył panujący między ludźmi pokój. Jego postać sygnalizuje więc szaleństwo bratobójczej wojny. Dlatego miecz, który mu dano, jest wielki, jak wielkie jest zło i nieszczęścia, które niesie wojna. I znowu Baranek otwiera kolejną pieczęć i kolejne ze Zwierząt w imieniu Boga wyraża zgodę, a może nawet domaga się pojawienia się trzeciego jeźdźca Apokalipsy. Przybywa jeździec, który miast broni trzyma w ręce wagę. Waga jest przyrządem, który nabiera szczególnego znaczenia w sytuacji, gdy ilość dóbr pozostających do podziału między ludzi jest ograniczona. Gdy tych dóbr jest wiele, można każdemu odmierzać „miarą utrzęsioną i opływającą”, bo dla każdego wystarczy. Gdy jednak zdarzy się nieurodzaj lub pomór, gdy głód zacznie naprawdę zagrażać, hojność graniczy z samobójstwem
3. A gdy otworzył pieczęć drugą, usłyszałem drugie Zwierzę mówiące: „Przyjdź!”. 4. I wyszedł inny koń barwy ognia, a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali – i dano mu wielki miecz.
5. A gdy otworzył pieczęć trzecią, usłyszałem trzecie Zwierzę mówiące: „Przyjdź!”. I ujrzałem: a oto czarny koń, a siedzący na nim miał w ręce wagę.
44
6. I usłyszałem jakby głos pośrodku czterech Zwierząt, mówiący: „Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara,
i wtedy waga okazuje się narzędziem nieodzownym, regulującym stosunki w społeczeństwie. Dlatego stała się symbolem głodu, a przy okazji i spekulacji, która w takich sytuacjach zawsze kwitnie. Co prawda symbol wagi w naszych czasach, w których skutki nieurodzajów nauczono się przynajmniej łagodzić, wykorzystując wielorakie powiązania ekonomiczne, odczytujemy nieco inaczej. Dla nas waga jest niepodzielnie symbolem wymiaru sprawiedliwości. Jest to desygnat równie starożytny jak poprzedni, lecz pochodzący z zupełnie innego kręgu kulturowego. Kontekst następnego, szóstego wersetu, nie pozostawia wątpliwości co do tego, że w tym obrazie chodzi wyłącznie o wagę jako symbol głodu. Czarny zaś koń, na którym przybywa ten jeździec, jest symbolem mrocznego ogarnięcia, jakiego doznaje człowiek w sytuacji klęski głodu. Jest to bowiem klęska, która dotyczy wszystkich. Przed zarazą można się uchronić, uodpornić, uciec ostatecznie. Przed wojną można próbować się ukryć, emigrować, przyczaić w bezpiecznym miejscu, kolaborować za cenę bezpieczeństwa. Głód zaś ogarnia wszystkich i wszyscy są wobec niego bezradni. Każdy zapas się kiedyś kończy i dzisiaj nieważne jest, że jeszcze wczoraj mieliśmy co jeść. Bezradność, osaczenie i rozpacz bezsilności wobec cierpienia własnego i tych, którzy u nas szukają ratunku, stanowią koloryt emocjonalny tej klęski. To jest ów czarny koń. Głos, który Jan słyszy „pośrodku czterech Zwierząt”, co wcale nie musi oznaczać, że od tronu Boga, niekoniecznie więc jest Jego głosem, ale na pewno wyraża Jego wolę. To On, choć za pośrednictwem Zwierząt, podaje „ceny” na zboże, a więc wyznacza jak straszliwa, jak długotrwała będzie to klęska. W sytuacji niedostatku żywności rozwija się, a potem szaleje spekulacja. Ceny rosną ponad wszelką miarę, ponad ludzkie możliwości.
45
To, na ile urosną, jest jakimś miernikiem upływu czasu, miernikiem długotrwałości klęski. Początkowo są wysokie, ale w miarę trwania kryzysu są coraz to podnoszone, aż do poziomu absurdu. Nie wiem, niestety, jakie ceny na zboże obowiązywały w czasach Jana w Cesarstwie Rzymskim, a w szczególności w Palestynie. Bez tej informacji można się tu jednak obejść. W Ewangelii św. Mateusza (rozdział 20) zanotowano bowiem przypowieść o robotnikach w winnicy, gdzie denar stanowi godziwą zapłatę za cały dzień wytężonej pracy w skwarze palestyńskiego słońca. A przecież robotnik w ten sposób (skoro była to godziwa zapłata) zarabiał nie tylko na garść zboża, ale i na pożywienie w ogóle, odzienie i mieszkanie swoje i rodziny... Można więc sądzić, że cena denara za kwartę pszenicy lub trzy kwarty jęczmienia była ceną niezwykle wygórowaną, ceną czasu głodu. Potwierdza to odczytanie symbolu wagi jako znaku tej właśnie klęski. Trochę tajemniczo brzmiący nakaz „nie krzywdź oliwy i wina” wyraża w istocie to samo, co poprzedzające go słowa o pszenicy i jęczmieniu. „Nie krzywdź” znaczy nie ceń zbyt nisko, nie wyznaczaj zbyt niskiej ceny. Zboże, oliwa i wino to podstawowe produkty żywnościowe. Głód oznacza brak przede wszystkim tych produktów. Jeśli więc zboża osiągają ceny spekulacyjne, to także ceny oliwy i wina będą rosły co najmniej tak szybko, jak tamte. I znowu Baranek rozłamuje kolejną pieczęć w kolejnym akcie niebiańskiej celebry. Czwarte Zwierzę wypowiada formułę wezwania i czwarty już, ostatni z jeźdźców Apokalipsy, nawiedza ziemię. Imienia tego jeźdźca nie trzeba odcyfrowywać. Tym jeźdźcem jest śmierć, zwyczajna, ludzka, indywidualna śmierć. Ta, która spotka każdego. Nieważne z jakiego powodu. Czy u kresu choroby, czy ze starości, czy na skutek tragicznego wy-
a nie krzywdź oliwy i wina!”
7. A gdy otworzył pieczęć czwartą, usłyszałem głos czwartego Zwierzęcia mówiącego: „Przyjdź!”. 8. I ujrzałem: oto koń trupio blady, a imię siedzącego na
46 nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła.
I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta.
padku. Ten jeździec zbierze najobfitsze żniwo. A tuż za nim, towarzysząc mu, postępuje Otchłań. Otchłań jest miejscem, gdzie dusze zmarłych oczekują sądu i zmartwychwstania. Razem ze Śmiercią, Otchłań stanowi nierozłączną parę. Jest rodzajem tandemu pojęciowego, który zawsze występuje łącznie. Czterem jeźdźcom oddano władzę nad czwartą częścią ziemi. Obszar ten został określony oczywiście symbolicznie i niekoniecznie należy tu rozumieć, że chodzi o ćwiartkę zamieszkałych terenów, które nawiedzają szczególne dopusty. Bardziej zgodnym z duchem tego określenia byłoby przyjęcie, że ludzkość (a przez to „ziemię”) stanowią trzy pokolenia żywych (wzrastające, dojrzałe i to u schyłku życia) oraz ci, których zabrała śmierć. Oni właśnie są domeną władzy czterech jeźdźców, a widomym tego znakiem jest śmierć od zarazy, głodu, wojny... Wszelka śmierć. Zauważmy w tym miejscu, że każdy z jeźdźców przybywa na wezwanie w prawdzie swej natury i w zgodzie z nią otrzymuje misję. Podczas ceremonii przywołania każdy z nich pojawia się już zaopatrzony we właściwe sobie atrybuty, natomiast otrzymuje tylko zwiększony zasięg władzy (w wypadku drugiego jeźdźca symbolizuje ją szczególnie wielki miecz). Oznacza to, że oni sami, w tej postaci, w jakiej ich tu widzimy, byli obecni i aktywni w świecie zanim zabrzmiało gromkie „Przyjdź”, teraz zaś, podczas ceremonii, otrzymują akceptację i władzę. Otrzymują misję. Innymi słowy, w trakcie celebry śmierć, która jest tragicznym następstwem grzechu pierworodnego, zostaje zaanektowana przez Boga jako narzędzie służące Jego planom. Jak jednak pogodzić ten obraz z Barankiem cichym i łagodnym, pełnym miłości do ludzi? Bo przecież to On łamie pieczęcie i On doprowadza do pojawienia się
47
jeźdźców... Nasuwa się tu inny obraz, zanotowany w Księdze Rodzaju (3,22-24). Obraz anioła z mieczem ognistym strzegącego na Boże polecenie drogi do drzewa życia. I choć człowiek odbiera ten brak dostępu do drzewa życia jako karę i do teraz nie przestał tęsknić za nieśmiertelnością, to w kontekście Księgi Rodzaju był to raczej gest obrony grzesznego stworzenia przed nim samym, niż wyraz tego, że Bóg stracił w stosunku do człowieka cierpliwość. Gdyby bowiem zło, które wnosi on w świat, miało walor nieśmiertelności, człowiek byłby niebezpiecznie podobny demonom. Zbyt jednak wielka była miłość Stwórcy do człowieka, by na to pozwolił. Tak więc śmierć już u początków rodzaju była wprawdzie złem, ale złem koniecznym i poddanym Bożej woli. I w takiej też roli jest ukazana tutaj, w Apokalipsie. Czterech jeźdźców to (przykładowe) cztery sytuacje graniczne w życiu człowieka. Niezależnie, jak bujne czy jak bezbarwne jest ludzkie życie, w tej jednej sytuacji granicznej na pewno się on znajdzie – sytuacji własnej śmierci. A wszystko, co tworzy scenerię tej sytuacji – cierpienie choroby, okrucieństwa wojny, bezsilność, rozpacz, strach – wszystko to ekstremalizuje jego zachowania, jego postawę. Takie sytuacje jak soczewka ogniskują prawdę o człowieku. Wtedy właśnie człowiek odkrywa w sobie zdolność do ofiary albo bestialstwo, paniczny strach albo niezmąconą ufność w Panu, głębię wiary lub otchłań niewiary... I albo wydziera spod swego brata nędzny kawałek deski, na którym szuka on ratunku, albo nie. Albo oddaje ostatnią garść kaszy, która pozwoliłaby mu przetrwać – być może – aż nadejdzie ratunek2 – albo zagarnia jeszcze tę jego. I po to one są. Po to dopuszcza je Baranek do zaistnienia. Aby objawiła się prawda naszego serca, prawda, 2 Piękną ilustracją tych rozważań jest nowela J. Londona Serce kobiety.
48
której bez tego cierpienia nie dałoby się wyłuskać z magmy naszego bytowania. Nie według potknięć, które Bóg ogarnie swoim miłosierdziem, ale według tej prawdy będziemy sądzeni. Cztery pierwsze pieczęcie, które rozłamuje Baranek, to ukryte pod postaciami czterech jeźdźców cztery typy doświadczeń, które w swej istocie mają charakter zbawczy. Ci jeźdźcy towarzyszą dziejom ludzkości od jej zarania i nie zejdą ze sceny zapewne także w jej chwilach ostatnich. Ludzkość doskonale ich zna, a z ich pojawianiem łączą się najczarniejsze, najtrudniejsze momenty jej dziejów. Właśnie dlatego, że są tak doskonale znani, ich opis jest suchy, lakoniczny. Wiadomo, co dzieje się i co przeżywa człowiek, gdy przybywają. Mnożenie szczegółów nie miałoby tu sensu. Dodajmy, że jeźdźców jest czterech, a liczba cztery, jak później lepiej to zobaczymy, ma znaczenie wielorakości, wielopostaciowości. Znaczy to, że pod postaciami tych czterech jeźdźców kryją się wielorakie sytuacje graniczne. Czterej jeźdźcy otwierają jakby sześcioelementową listę doświadczeń, które Bóg dopuszcza dla zbawienia człowieka. Opis ich wystąpień ma kształt poematu albo pieśni, gdzie w rytmicznych odstępach pojawia się fraza refrenu, a poszczególne zwrotki są kolejnymi modyfikacjami wersji wyjściowej. Zupełnie inny, bardziej narracyjny jest charakter opisów zawartych pod symbolami piątej, a potem szóstej pieczęci. Przełamują ten schemat, obfitując w szczegóły i przydając opisowi indywidualności. To oczywiste skądinąd spostrzeżenie okaże się pomocne w odczytaniu treści ukrytej pod tymi symbolami. Odmienna forma opisu łączy się niewątpliwie z odmienną naturą tych doświadczeń – gdzie indziej kryje się moment, który służy zbawieniu. Innej warstwy rzeczywistości dotyczy.
49
Oto Baranek rozłamuje kolejną, piątą pieczęć, a pod ołtarzem ukazują się dusze zabitych dla Słowa Bożego. Najpierw przyjrzyjmy się samej scenerii tego obrazu. Pod ołtarzem, to znaczy gdzie? Gdzie jest ten ołtarz? Ani w rozdziale 4., ani w 5. nie było o nim mowy, ale będzie się pojawiał odtąd niemal w każdym fragmencie, który odwołuje się do „wydarzeń” dokonujących się przed tronem Boga. Należy więc chyba uznać, że ołtarz właśnie tam jest. To pewnie na nim stoi siedem lamp i czasze pełne kadzideł. Bo nie jest to ołtarz krwawej ofiary – o tym nie ma nigdzie wzmianki – lecz złoty ołtarz uwielbienia. To na nim spoczywają wszystkie owoce chwały oddawanej Bogu przez Jego stworzenie. I dlatego w naturalny sposób w jego pobliżu znalazły schronienie dusze tych, którzy oddali życie za świadectwo wiary. Dusze męczenników głośno domagają się kary na prześladowcach. Nie należy tych słów odczytywać jako żądzy odwetu. Z czymś takim w sercu nie mogłyby znaleźć się przed tronem Boga. To samo ich istnienie, sam fakt, że doznały (z czyjejś ręki) męczeństwa, domaga się sprawiedliwości. Nawet Kainowi Bóg obiecał siedmiokrotną pomstę na tym, kto chciałby go skrzywdzić. Tym bardziej więc nie zapomni krwi przelanej w Jego imię. Jednakże „pomsta” Boga nie jest pomstą pochopną. Równą miłością darzy On tego, kto doznał krzywdy, jak i tego, kto ją wyrządził. I dlatego daje szansę. Dlatego nie zabija piorunami w porywie świętego gniewu, jak tego się nieraz od Niego domagamy, ale cierpliwie czeka, aż serce grzesznika drgnie i zwróci się ku Niemu. Choć więc wołanie dusz męczenników brzmi donośnie i natarczywie w uszach Boga, każe im On „jeszcze... odpocząć”, aż dokonają się losy ich prześladowców. Los samych męczenników jest już jasny, a ich ofiara przyjęta. Mogą więc bezzwłocznie otrzymać białą szatę – znak
9. A gdy otworzył pieczęć piątą, ujrzałem pod ołtarzem dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie mieli.
10. I głosem donośnym tak zawołały: „Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?” 11. I dano każdemu z nich białą szatę, i powiedziano im, by jeszcze krótki czas odpoczęli, aż pełną liczbę osiągną także ich współsłudzy oraz bracia, którzy jak i oni, mają być zabici.
50
ich niewinności przed Bogiem. Biała szata jest okryciem tych, którzy utworzą orszak Baranka. Odpychająco brzmią dla nas słowa, które mają wyjaśniać Bożą „nierychliwość”. „Aż pełną liczbę osiągną ci, którzy mają jeszcze być zabici”. Jakie to zimne, wyrachowane. Jak można z taką obojętnością przewidywać i przyzwalać na rozlew niewinnej krwi, morze cierpienia? Nie jest to pierwsze i nie ostatnie miejsce, gdzie Apokalipsa gniewa i odpycha. Dzieje się tak ze względu na nasze przyzwyczajenia myślowe i ciasnotę perspektywy widzenia. Wobec tej Księgi trzeba umieć spytać siebie, czy moje odczucia, moje wrażenia mnie nie zwodzą? Niejednokrotnie, podczas kazania czy nauk rekolekcyjnych, jesteśmy świadkami karkołomnych prób obejścia i pogodzenia tego osobistego doświadczenia odepchnięcia, zgorszenia tym, że Bóg jest „taki nieludzki” z uzasadnionym przecież przekonaniem i doświadczeniem, że jest pełen miłości dla człowieka. Samo istnienie cierpienia, tego niezawinionego, już jest gorszące wobec wszechmocy Bożej, a co dopiero Jego rzeczowe, beznamiętne przyzwolenie na nie, bijące z przytoczonych tu słów. A przecież odpowiedź na te zarzuty znajduje się już na początku Pisma Św. Bóg pozwalając człowiekowi na serio wybrać między wolnością z Nim a wolnością przez poznanie dobra i zła, z góry zgodził się na następstwa tego wyboru. I naprawdę przystał na tę człowieczą decyzję. Dlatego też pozwala, by się dokonywała ze wszystkimi swoimi konsekwencjami. Dlatego nie ingeruje tak, jak byśmy tego chcieli – wszechmocnie i władczo, bo byłaby to w istocie przemoc wobec człowieka, przekreślenie jego pierwszego, fundamentalnego wyboru. Jezus u końca swej misji przygotowywał uczniów na „to, co musi się stać”. A On znał jak nikt konsekwencje, jakie niesie grzech wszczepiony w świat i o nich właśnie mówił, że muszą się stać. Bo tak wybrał człowiek.
51
Tę samą treść niosą słowa o tych, „którzy...<jeszcze> mają być zabici”. Ich męczeństwo ma miejsce w tym samym porządku konsekwencji wyboru, jakiego dokonał człowiek i w porządku wierności temu wyborowi, w jakiej trwa Bóg. Żeby uprzedzić wszelką możliwość nieporozumienia dodam, że termin „pełna liczba” nie oznacza oczywiście jakiejś konkretnej, zaplanowanej, jak w socjalistycznym planie gospodarczym, cyfry, ale po prostu wszystkich, którzy odważą się w taki sposób zabiegać o zbawienie. Pod symbolem piątej pieczęci kryje się zupełnie odmienny od poprzednich rodzaj sytuacji. W tamtych człowieka dotykały, spadały na niego nieszczęścia, okoliczności, które stawały się probierzem jego wartości. Człowiek sam jednak nie miał na nie właściwie żadnego wpływu. Rozgrywały się jakoś ponad nim, wsysając jego los w swoją orbitę. Tutaj natomiast chodzi o osobisty wybór, świadectwo i ofiarę, a więc w nastanie i przebieg tych wydarzeń w istotny sposób ingeruje wolność człowieka. Opowiadając się za Słowem, człowiek w pewnym sensie sam wybiera śmierć, decyduje się na nią. Taka wolność ma zwrot dokładnie przeciwny do Adamowej. Dlatego nie trzeba tu sądu – męczennik natychmiast otrzymuje białą szatę. Obraz ten pozostaje w ścisłej zgodności z obrazem przedstawionym w Ap 20,4. Następuje teraz otwarcie szóstej już pieczęci. Na pierwszy rzut oka słowa bieżącego wersetu opisują jakąś niezwykłą w swej grozie i natężeniu katastrofę kosmiczną. Ziemię nękają potężne wstrząsy sejsmiczne, a na firmamencie niebieskim gaśnie słońce i ciemnieje księżyc. Wszystkie te zjawiska niosą człowiekowi nie tylko przerażenie, ale i śmierć. Można by więc w tym opisie upatrywać jakby kontynuacji przesłania, które zawierały opisy wydarzeń związanych z pojawieniem się czterech jeźdźców. Byłby to więc jeszcze jeden rodzaj sytuacji granicz-
12. I ujrzałem: gdy otworzył pieczęć szóstą, stało się wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się czarne jak włosienny wór, a cały księżyc stał się jak krew.
52
nej, konkretnie: sytuacji zagrożenia życia związanego tym razem z kataklizmem o charakterze totalnym. Czy jednak tego rodzaju informacja wnosi coś nowego do tego, co już wiemy? Poza tym już czwarta pieczęć zawierała wszelkie sytuacje nagłego zagrożenia życia i śmierci w wyniku różnego rodzaju wypadków. Ten więc opis byłby właściwie zaskakującym powtórzeniem treści już przekazanych. Apokalipsa nie jest gadatliwą Księgą. Nie ma w niej niczego, co zbędne, informacyjnie puste. Jeśli znajdują się w niej jakieś powtórzenia, to tylko tam, gdzie wymaga tego walor dydaktyczny przekazu: są ustępstwem na rzecz sposobu myślenia i percepowania człowieka. Tutaj jednak ta okoliczność nie zachodzi. Symbolika czterech pierwszych pieczęci jest przejrzysta, a ich sens metafizyczny widoczny, nie wymagają więc dodatkowych dopowiedzeń. Reasumując: odczytanie tego obrazu jako obrazu destrukcji świata przyrodniczego i – w dalszej części – obrazu ludzkiej bezradności wobec ogromu tego kataklizmu, pozostaje w sprzeczności z niezwykle treściwym charakterem przekazu zawartego w pozostałych wersetach tego rozdziału. Nie uzasadnia też wyodrębnienia tych akurat zjawisk jako osobnej, szóstej pieczęci, a nadto łamie konstrukcję treści całego rozdziału, stanowiąc nawrót do jego treści początkowych. Na tym tle piąta pieczęć, odwołująca się do zdarzeń, których przyczyna i sens wykraczają poza świat materialny, robi wrażenie nieprzemyślanego wtrętu, który po prostu znalazł się na niewłaściwym miejscu. Wszystko to razem każe z uwagą przyjrzeć się najbliższym wersetom. Zauważmy na początku, że schemat, według którego układa się opis, jest każdorazowo taki sam. Baranek rozłamuje pieczęć i wtedy pojawia się jakaś niezwykła istota, której obecność wyzwala duchowy sens materialnych czy naturalnych zjawisk. Ta istota sama należy do świa-
53
ta duchowego. Nikt z biorących udział w danych wydarzeniach jej nie widzi. Grecy, a za nimi twórcy romantyczni, zwykli określać tego rodzaju istoty mianem geniuszy. Był geniusz wojny, geniusz zwycięstwa, był i geniusz śmierci... Apokalipsa nie posługuje się tym w gruncie rzeczy pogańskim mianem. W Apokalipsie posłańcami i wykonawcami woli Boga są aniołowie. W dalszym tekście napotkamy ich wielokrotnie i w różnorakich rolach, o charakterze których decyduje ich natura. Trochę więc na wyrost, bo posiadana przez nas w tej chwili wiedza tego jeszcze nie uzasadnia, możemy przyjąć, że każdy z jeźdźców jest po prostu aniołem, który pojawia się na świecie na rozkaz Boga (każdorazowe „Przyjdź!”), by wypełnić swą misję. Każdy więc z opisów ma potrójne zakorzenienie: w niebie – gdzie Baranek rozłamuje pieczęć, w świecie ducha – gdzie widoczny jest duchowy odpowiednik zdarzeń (jeździec) i w świecie człowieka – gdzie wydarzenia rozgrywają się w swej faktyczności. Mimo pozornej odmienności, pieczęć piąta ma dokładnie taką samą strukturę. „Dusze zabitych dla Słowa Bożego” zgromadzone pod złotym ołtarzem są tym widocznym z poziomu ducha odpowiednikiem zdarzeń zachodzących w świecie człowieka, a więc prześladowań i męczeństwa. W tej sytuacji, nie dostrzegając żadnej przesłanki wskazującej na to, że pieczęć szósta potraktowana została w sposób odrębny, musimy spojrzeć na nią tak, jak narzuca to obowiązujący tu schemat opisu. Wróćmy więc do tekstu. W niebie Baranek przełamuje kolejną pieczęć, a co dzieje się w świecie ducha? Tekst mówi: „stało się wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się jak włosienny wór, a cały księżyc stał się jak krew. I gwiazdy spadły z nieba na ziemię”. Skoro przyjmujemy, że struktura tego opisu jest taka sama jak poprzednich, to „wielkie trzęsienie ziemi” i jednoczesna utrata jasności dotychczasowych źródeł światła, a nawet ich upadek, ma
54
13. I gwiazdy spadły z nieba na ziemię, podobnie jak drzewo figowe wstrząsane silnym wiatrem zrzuca na ziemię swe niedojrzałe owoce.
miejsce w świecie ducha. Jest to więc opis katastrofy kosmicznej, ale mającej miejsce nie w kosmosie przyrodniczym, a w kosmosie aksjologicznym człowieka. Trzęsienie ziemi, o którym mówi werset 12., jest więc wstrząsem, który przeżywa ludzkość („ziemia” to ludzie) w sferze duchowej. Światło, które jej dotąd przyświecało, to znaczy pewna ustalona, powszechnie akceptowana wizja rzeczywistości i z niej wynikająca hierarchia wartości, ulega zaciemnieniu, a nawet całkowitemu zakwestionowaniu. W takiej sytuacji człowiek z nagła wpada w ciemność „jak włosienny wór”, to znaczy całkowicie traci rozeznanie w dotychczas jasnej, przejrzystej przestrzeni wyborów. W innych rejonach, na przykład w rejonie powinności, orientuje się z dużym trudem, bo źródło dotychczasowego światła uległo przyćmieniu („księżyc stał się jak krew” 3). Upadają też autorytety („gwiazdy spadły z nieba na ziemię”), którym dotąd ufał, znajdując w nich potwierdzenie swej wiary, systemu przekonań i hierarchii wartości4. Uderzające jest porównanie użyte w tym miejscu. Gwiazdy spadają jak niedojrzałe figi, gdy silny wiatr wstrząsa drzewem. W tej sytuacji „silnego wiatru”, a więc dezorganizacji i zamętu panującego w przestrzeni aksjologicznej, dawne autorytety okazują się zbyt niedojrzałymi, by utrzymać się na swojej wyróżnionej pozycji. Pan Jezus
Skoro słońce jest czarne, księżyc powinien stracić cały swój blask. Błąd ten, którego nie tłumaczy stan astronomicznej wiedzy starożytnych – Jan relacjonuje przecież wizję daną mu przez Jezusa, a nie swoje wiadomości z astronomii – jest pośrednią wskazówką, że opis ten nie dotyczy świata przyrody . 4 Mówiąc ściślej, symbol gwiazdy oznacza w tekście Apokalipsy nie tyle autorytet (jak gwiazda świecący na społecznym firmamencie), ile charyzmat, a pośrednio człowieka nim obdarzonego. „Gwiazda, która nie pozostaje w łączności ze swoim Dawcą. Charyzmat zeświecczony, taki, jakiego ludzie upatrują w osobowościach wybitnych przywódców, showmenów, artystów, założycieli sekt... 3
55
mówiąc o znakach zapowiadających Jego przyjście na końcu świata (Mt 24,32; Mk 13,28) każe swym uczniom właśnie na przykładzie drzewa figowego uczyć się rozpoznawania symptomów nadchodzącego czasu. Niebo... usunięte jak księga, którą się zwija” to wyrażenie zaczerpnięte od proroka Izajasza (Iz 34,4). Ta, a pewnie i pozostałe użyte tu metafory, musiały na trwałe należeć do świata pojęć i języka Izraela. Każdy rozumiał, co znaczą i co się pod nimi kryje. Dlatego z taką prostotą, jakby odruchowo zostały tu użyte łącznie. Co znaczy ta metafora? Zapewne to, co w wyniku zmiany obrazu świata i pozycji, jaką w nim zajmuje człowiek, musiało nastąpić – kurczenie się obecności sacrum w życiu i świadomości ludzi. Odtąd „niebo” jako miejsce przebywania Boga przestaje być widoczne („zostało usunięte”), a nawet czytelne („zwinięte jak księga”). Także każda góra (miejsce szczególnie widoczne, pozycja wybitna, wyróżniona) i każda wyspa (miejsce odosobnione, nieosiągalne, pozycja nietykalna) zostały poruszone w wyniku zachodzących przemian mentalności. „Poruszone” na sposób właściwy temu rozpętaniu żywiołów, to znaczy przestały odtąd pełnić swą rolę. Przestały znaczyć to, co dotąd znaczyły. Treści, które przynosi ten opis, są nam zaskakująco znajome. Czyż nie jest to w gruncie rzeczy opis głębokiej przemiany, jaka dokonuje się, a właściwie już się dokonała w kulturze od czasów oświecenia? Oświecenie jest tu granicą umowną, bo jaskółki tych zjawisk pojawiały się z różnym natężeniem już znacznie wcześniej, jednak dopiero w tej epoce ateizm doszedł do głosu w skali umożliwiającej mu przetrwanie i obecność w kulturze na prawach obywatela. Wtedy też podjął swój flirt – wówczas jeszcze flirt, potem już atak – z panującą, teistyczną wizją świata i człowieka. Przebiegał on dokładnie tak, jak czytaliśmy wyżej i dokładnie tak skutkował – mrokiem i rozpadem.
14. Niebo zostało usunięte jak księga, którą się zwija, a każda góra i wyspa z miejsc swych poruszone.
56 15. A królowie ziemscy, wielmoże i wodzowie, bogacze i możni, i każdy niewolnik i wolny ukryli się do jaskiń i górskich skał.
16. I mówią do gór i do skał: „Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem Zasiadającego na tronie i przed gniewem Baranka,
17. bo nadszedł Wielki Dzień Jego gniewu, a któż zdoła się ostać?”
Co dzieje się z człowiekiem, któremu przypadło żyć w tak trudnym czasie? Tekst mówi, że niezależnie od swej pozycji społecznej5 ludzie „kryją się do jaskiń górskich”. Górska jaskinia jest rodzajem schronienia, gdzie można bezpiecznie przetrwać najgroźniejszą nawałnicę, a nadto ma tę zaletę, że jako twór całkowicie naturalny nie rzuca się w oczy. Może więc też dać schronienie komuś, kto nie chce być widziany, kto ucieka przed prześladowcami. Tego właśnie szukają ludzie w czasie owej rewolty aksjologicznej. Wszyscy, ci najznamienitsi i ci z samych nizin społeczeństwa. Przede wszystkim chcą przetrwać i nie być widziani, to znaczy nie musieć otwarcie zajmować stanowiska, bo z jednej strony wciąż jeszcze żywe jest w nich poczucie, że stary porządek był wiele wart, a z drugiej jakoś tak głupio i nie wypada nie być za „postępem”. Ludzie przeżywają wewnętrzne rozdarcie. Nie jest ono aż tak głębokie, by wiodło do szaleństwa lub heroizmu. Oni chcą tylko przeczekać do czasu, gdy już będzie łatwiej. Słowa „zakryjcie nas przed obliczem Zasiadającego na tronie” dowodzą, że mimo oportunizmu i dwulicowości żywa jest ciągle świadomość, że Bóg rządzi światem i Jemu przyjdzie zdać sprawę ze swej postawy. Z drugiej strony tak trudno jednoznacznie wybrać między Nim a „postępem”. Zagmatwany splot uczuć, jakie miotają wtedy człowiekiem, ciężar i przymus tego wyboru, wydają się mu nie do uniesienia. Jakby oto dotknęła go karząca ręka Pana. Jakby już nie było dlań ratunku.
By nie odrywać niepotrzebnie od zasadniczego przekazu tego tekstu nie rozszyfrowuję symboliki określeń (wodzowie, królowie, niewolnicy...), co akurat w tym miejscu nie zubaża interpretacji. Symbole te, wielokrotnie pojawiające się w Apokalipsie, zostaną omówione później, w tych partiach tekstu, które sugerują sposób ich odczytania. 4
57
Musimy dobrze zrozumieć, jaki świat kryje się pod symbolem szóstej pieczęci, aby nie pomylić go z tym z siódmej. Z tego świata Bóg wycofuje się tak długo, aż stanie się cząstką pojęciowego skansenu. Jeszcze wiadomo, co samo to słowo znaczy. Jeszcze pojawia się tu i tam, w literaturze, sztuce, nie dlatego, że te szukają rzeczywistej głębi, ale że pozwala je ono upozować „na głębię”. Jest sposobem na przydanie twórcy odrobiny splendoru – to ten, który sięga w przepastne otchłanie kondycji ludzkiej... Jeszcze gdzieś stoi niezrujnowany kościół, jeszcze ktoś się odruchowo żegna widząc czarnego kota... Taka jest ta Boża obecność/nieobecność w świecie ludzi. Absolutnie naskórkowa, pozbawiona konsekwencji, ale jeszcze jakaś. Stąd, gdy wstrząśnieniu ulegają fundamenty rzeczywistości, ludzie jeszcze czują niejasny strach przed gniewem Boga. Świat siódmej pieczęci jest pod tym względem o wiele tragiczniejszy. Obraz ludzkości, która u schyłku swych dziejów odwróci się od Boga, a wobec Jego gniewu reagować będzie jedynie trwogą i ucieczką miast wiernością, powróci jeszcze w formie bardziej szczegółowej. Tutaj stanowi on zwieńczenie rozdziału 6. Rozdziału, w którym Baranek łamie sześć pieczęci, otwierając tym gestem sześć dróg, na których dokonuje się, dokonywało się i będzie się dokonywać ludzkie zbawienie. Każda z tych dróg ma właściwy sobie czas dominowania w historii świata i splecionej z nią historii pojedynczego człowieka. Specyfika szóstej, a także siódmej pieczęci polega na tym, że są to drogi całkowicie odmienne od pozostałych. Otworzą się w ściśle określonym czasie i w szczególnych warunkach egzystencjalnych. Tak więc pieczęcie nie są tylko znakiem, że treść księgi, którą trzyma teraz Baranek, jest zawarowana jedynie dla Niego. One nie tyle chronią tę treść, ile ją umożliwia-
58
ją. Złamanie każdej kolejnej pieczęci skutkuje jakby dopisaniem do niej kolejnego rozdziału. Bo treścią tej księgi są imiona tych, którzy drogami siedmiu pieczęci pójdą ku orszakowi Baranka. Ale to ukazuje dopiero następny rozdział.
59
4. Rozdział 7 W tym miejscu muszę się przyznać, że niedostatek klasycznego wykształcenia daje mi się boleśnie we znaki. Staję bowiem wobec dylematu: albo uznać, że nie rozumiem do końca tych słów, albo – czego bardzo nie chcę zrobić z powodów, jakie wyjaśniałam we wstępie – stwierdzić, że tłumaczenie jest w tym miejscu niedoskonałe. Na czym polega problem? Otóż czterej aniołowie „powstrzymujący cztery wiatry ziemi” nie są niewątpliwie aniołami opiekuńczymi, co potwierdza zaraz następny werset. Mają oni za zadanie „wyrządzić szkodę” ziemi. A jeśli tak, to dlaczego powstrzymują cztery wiatry, skoro właśnie wiatr kryje w sobie niszczycielską siłę? Wprawdzie wiatr też przesuwa obłoki po niebie i zapyla zboża i drzewa, ale chyba nie o takie jego działanie tu chodzi. Nie brakiem owoców czy wiosennego dżdżu mają ci aniołowie zaszkodzić ziemi! Wskazówkę przynosi Księga Ezechiela. W jej rozdziale 37., tam, gdzie znajduje się opis doliny wysuszonych kości, zanotowano słowa: „z czterech wiatrów ziemi przybądź duchu” (37,9). Ukazują one związek, którego szukamy. Napisałam wyżej, że tłumaczenie uważam za niedoskonałe i podtrzymuję to zdanie, gdyż w tekście samoist-
1. Potem ujrzałem czterech aniołów stojących na czterech narożnikach ziemi, powstrzymujących cztery wiatry ziemi, aby wiatr nie wiał po ziemi, ani po morzu, ani na żadne drzewo.
60
nym, jakim jest Apokalipsa, ten związek czterech wiatrów i ducha nie jest widoczny, a przecież on dopiero tłumaczy, o co w tym obrazie chodzi. Wszystko więc wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby zamiast „wiatr” mówić „duch”. Nie znam greki, którą posłużył się św. Jan zapisując tekst Apokalipsy, ale wielokrotnie czytałam, że oba te słowa mają w tym języku jedno i to samo określenie (pneuma). Gdyby więc, niekonsekwentnie w stosunku do Księgi Ezechiela, ale z korzyścią dla klarowności tekstu, przyjąć, że aniołowie powstrzymywali nie wiatr, ale od razu ducha, aby nie wiał po ziemi, to obraz nabiera logicznego sensu. Ten duch nie jest oczywiście tożsamy z Duchem Świętym, współistotnym Ojcu i Synowi. Ten duch, wywodzący się z „czterech wiatrów ziemi”, jest, jak wskazuje Księga Ezechiela duchem życia pochodzącym od Boga. Jest tym, co Księga Rodzaju określa jako „tchnienie życia”. Jeśli jego zabraknie, jeśli uda się czterem aniołom powstrzymać go tak, by nie wiał po ziemi ani morzu, to życie zamrze. Życie bowiem, tak biologiczne, jak duchowe, nieustannie czerpie swą siłę z Boga. On je podtrzymuje w każdym momencie istnienia. Wysiłki czterech aniołów zmierzają właśnie ku temu, by to Boże działanie udaremnić. Stąd wniosek, że owi czterej aniołowie, w przeciwieństwie do czterech jeźdźców, nie należą do sług Pańskich, lecz służą komuś zupełnie innemu. Samo zaś określenie „cztery wiatry/duchy ziemi” mówi o złożoności, wielorakości życia i jego form. Podobnie jak wielorakie („czterej aniołowie”) jest zło, które się mu przeciwstawia. „Tchnienie życia” jest jedno, jednakże sposób jego manifestowania się jest niezwykle bogaty. To samo tchnienie życia ożywia białko wirusa, dżdżownicę i człowieka. To samo tchnie w leniwcu w bezruchu porastającym glonami, i w gepardzie, który z szybkością 80 km/godz. ściga zdobycz. To samo
61
w drobnym ciele ptaka moszczącego własnym puchem gniazdo dla swych piskląt i w sercu dzieciobójczyni. To samo w sercu bluźniercy i w sercu świątobliwego ascety... To samo, a przecież odmienne. I tę wielorakość, tę odmienność relacjonuje cyfra cztery. „I ujrzałem innego anioła wstępującego od wschodu słońca”. Po raz pierwszy w Apokalipsie zostajemy tu wprowadzeni w sytuację konfliktu, jaki ma miejsce w świecie duchowym. „Czterej aniołowie” mający moc zaszkodzić ziemi, nie są sługami Boga. Ten zaś jest, a wiemy to stąd, że przychodzi „od wschodu słońca”. Ta strona świata tradycyjnie rezerwowana jest dla Boga*. Chwała Pańska weszła do Świątyni Jerozolimskiej przez wschodnią bramę i dlatego bramy tej nigdy nie otwierano – była zastrzeżona dla Jahwe. Także nasze kościoły z reguły budowano wzdłuż kierunku wschód-zachód, z prezbiterium po stronie wschodniej. Nawet zmarłych grzebano niegdyś twarzą ku wschodowi, bo stamtąd nadejdzie zmartwychwstanie. A Kantyk Zachariasza określa Jezusa jako „Wschodzące Słońce”. Wschód – kraina rodząca światło – jest więc krainą Wiecznego Światła, a anioł „wstępujący od wschodu” Jego wiernym posłańcem. Dzierży on w dłoni „pieczęć Boga żywego”. Pieczęć jest tym znakiem, który nadaje moc urzędową, obowiązującą. Podpis władcy, dostojnika był podpisem tego, na kim spoczywa władza, ale zakres, rodzaj tej władzy wyznaczał jego urząd, a znakiem tego urzędu była pieczęć. Była i jest. Tutaj jednak, uwzględniając kontekst następnego wersetu, widzimy, że chodzi o szczególny rodzaj pieczęci – o znamię przynależności. Ta pieczęć bardziej przywodzi * „Jerozolimo, spojrzyj na Wschód i zobacz radość, która ci przychodzi od Pana” (Ba 4,36).
2. I ujrzałem innego anioła, wstępującego od wschodu słońca,
mającego pieczęć Boga żywego.
62
Zawołał on donośnym głosem do czterech aniołów, którym dano moc wyrządzić szkodę ziemi i morzu: 3. „Nie wyrządzajcie szkody ziemi ni morzu, ni drzewom, aż opieczętujemy na czołach sługi Boga naszego”.
na pamięć znamię, jakie Kain otrzymał po zabójstwie brata (Rdz 4,15). To znamię chroniło go przed innymi. Ten, kto zamierzałby skrzywdzić Kaina, widząc jego znamię, rozumiał, że sam Bóg się o tę krzywdę upomni. I dokładnie taką samą funkcję będzie pełniła pieczęć na czołach opieczętowanych. Będzie znakiem ich duchowej nietykalności, gdyż są własnością Boga. Pieczęć więc, którą trzyma anioł, jest w swej istocie rodzajem przyrządu do cechowania, który na czołach wybranych pozostawia nieusuwalne piętno ich przynależności do „Boga żywego”. Ten anioł jest depozytariuszem władzy większej niż władza, jaką obdarzono czterech aniołów. Mocą tej władzy rozkazuje im powstrzymać się w swym działaniu do czasu „aż opieczętujemy”. A po obrzędzie pieczętowania, który opisuje dalsza część rdz. 7., rozgrywają się wypadki związane z przełamaniem przez Baranka ostatniej, siódmej pieczęci księgi. Polecenie wydane czterem aniołom opóźnia więc nastanie tych wydarzeń, a ma na celu zabezpieczyć tych, którzy są własnością Boga. Znowu, jak zresztą zawsze, okazuje się On panem historii (powstrzymuje bieg wydarzeń) i Bogiem wiernym wobec swego ludu, którego nigdy nie opuszcza, choć dozwala, by był doświadczany. Pieczętowanie jest obrzędem ponadczasowym. Dla tych, których los się już dokonał, oznacza włączenie do społeczności sług. Dla tych, którzy żyją lub żyć będą na ziemi, jest obietnicą Bożego wsparcia w zawierusze nadchodzących zdarzeń1 i „siedmiokrotnej pomsty” oraz obietnicą zbawienia. Znak pieczętowania widoczny jest tylko w świecie ducha. Anioł woła, iż opieczętuje sługi Boga „na czołach”. To istotny szczegół. Bowiem czoło to siedziba myśli, woli i właściwie wszystkich przejawów 1 W pismach św. Jana czytamy „...każdy, kto się narodził z Boga nie grzeszy, lecz Narodzony z Boga strzeże go, a Zły go nie dotyka” (1J 5,18).
63
życia wewnętrznego człowieka. Pieczęć w tym miejscu oznacza więc oddanie Bogu na własność całego wnętrza człowieka, oznacza zwrot ku Niemu całej jego osobowości. Odsłania to zupełnie nowy, indywidualny wyraz obrzędu pieczętowania. Ten obrzęd nie dokonuje się z pominięciem ludzkiej wolności. Boży kanclerz nie zawłaszcza siłą ludzkich dusz, nie niewoli ich, a jedynie zatwierdza w imieniu Boga akt wyboru, który oni sami dokonali w pełnej wolności. Pieczętowanie, które dokonuje się w ciągu całych dziejów ludzkości, tu ukazane jest jako jeden określony akt. Podobnie jeden okrzyk anioła „nie wyrządzajcie szkody” zamyka w sobie wszystkie interwencje Boga w historię. Tak to po prostu wygląda w świecie pozbawionym komponenty czasowej, to znaczy w wieczności. Niemniej opis tego obrzędu umieszczony został w kontekście szóstej pieczęci i tego faktu nie należy lekceważyć. Jest on sygnałem, że już w tym czasie (i później) ów obrzęd odegra istotną rolę. Biorąc pod uwagę wszystko, co zostało powiedziane o świecie, w którym żyje człowiek czasu szóstej pieczęci – świecie zanikającej intuicji sacrum – ta rosnąca rola pieczęci anioła jako znaku osobistego przymierza z Bogiem staje się zrozumiała. W tym świecie ku Bogu nie zwraca się już ani kultura, ani nauka, ani żadne z urządzeń społecznych, a jedynie człowiek sam jako jednostka – jeśli w ogóle się ku Niemu zwraca. Treści trzech pierwszych wersetów tego rozdziału odpowiadają wydarzenia w świecie człowieka. Nie widzi on wprawdzie aniołów „na narożnikach ziemi”, ale rozpoznaje negatywność zjawisk i zdarzeń, które się wokół niego rozgrywają i – czasem – w Bogu szuka pomocy. Jedynie tytułem przykładu, który ma przybliżyć naturę tego, o czym mowa, a nie wskazać konkretne odczytanie symbolu, przytoczyć tu można czas nastawania ide-
64
4. I usłyszałem liczbę opieczętowanych: sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych
ze wszystkich pokoleń synów Izraela:
5. z pokolenia Judy dwanaście tysięcy opieczętowanych, z pokolenia Rubena dwanaście tysięcy, z pokolenia Gada dwanaście tysięcy, 6. z pokolenia Asera dwanaście tysięcy, z pokolenia Neftalego dwanaście tysięcy, z pokolenia Manassesa dwanaście tysięcy,
ologii oświeceniowej albo materializmu dialektycznego. To były mocne idee, naprawdę zdolne „wyrządzić szkodę ziemi”, a jednak ich działanie się rozmyło. Stało się tak niewątpliwie za sprawą Bożej interwencji (w formie na przykład Vaticanum Secundum), która posłużyła się wieloma niezwykle silnymi świadkami wiary – tymi współczesnymi „opieczętowanymi”. Lista opieczętowanych znamieniem przynależności do Boga jest podejrzanie symetryczna. Zdradza tym swoje symboliczne znaczenie. Sto czterdzieści cztery tysiące, a więc tysiąc razy kwadrat dwunastu. Dwanaście to liczba obfitości, mnogości. Dwanaście było pokoleń Izraela, a przecież był to lud tak liczny jak gwiazdy (Rdz 15,5). Dwanaście podniesione do kwadratu oznacza ilość przeobfitą, a jeszcze zwielokrotnione tysiąc razy mówi o ilości przechodzącej wszelkie wyobrażenie. Tak licznym jest lud Bogu na własność opieczętowany. Zgromadził się on „ze wszystkich pokoleń synów Izraela”, a więc z każdego czasu. Każdy czas niesie w sobie szansę opieczętowania. Podobnie jak każdemu narodowi została ona dana. Bo Izrael to już nie konkretny naród, ale lud wybrany. Wybraństwo jest tym, co ten lud ustanawia. Trochę niepoważne wrażenie robi ta wymienianka pokoleń, skoro przy każdym podano dokładnie tę samą liczbę wybranych. Znowu jednak pewien dystans do własnych wrażeń okazuje się i tu ozdrowieńczy. Przestrzeń, w której teraz się znajdujemy, nie jest tą przestrzenią, która ukształtowała nasze uczucia i wrażliwość, dlatego ich sygnały są tu nie do końca adekwatne. O co tu więc w rzeczywistości chodzi? Już Jakub, udzielając na łożu śmierci błogosławieństwa swym synom (Rdz 49,1-28), nie traktował każdego z nich równie ciepło. Rubenowi wyrzuca jego postępowanie, Symeona i Lewiego niemal przeklina, Judę wyno-
65
si wysoko, a Józefa błogosławi w serdecznych słowach... Jednym pokoleniom towarzyszyło w ich losach błogosławieństwo, innym odrzucenie. Wydawałoby się więc, że pokolenia izraelskie nie miały równego startu – jak nierówny jest start dzieci w zależności od tego, czy pochodzą z „dobrego”, czy z patologicznego domu. A jednak: z każdego pokolenia dwanaście tysięcy opieczętowanych. Znaczy to, że przed Bogiem takie prawa nie obowiązują. Nieważne, z jakiego narodu jesteś i jakie ten naród ma zasługi. Ważny jesteś ty. Właśnie tak relacjonował to św. Paweł: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie” (Dz 10,34 i 35). Innymi słowy: On dochowuje wierności tym, którzy zawarli z Nim przymierze. I oto Jan widzi jakby ilustrację tego, co w postaci zapowiedzi wiadome było jedynie sługom Boga. Widzi stojący przed tronem i Barankiem nieprzebrany tłum – te sto czterdzieści cztery tysiące wybranych i opieczętowanych znamieniem przynależności do Boga. I rzeczywiście wybrani zostali „bez względu na osobę”, a jedynie według przymierza, które jest wyrazem prawdy ich serc. A prawdą tą jest, że są czyści („odziani w białe szaty”) i pragną wielbić Boga i Baranka („w rękach ich palmy”). Palma nie jest jedynie znakiem męczeństwa. Stała się nim w ikonografii. Tłum, który witał Jezusa w Palmową Niedzielę, ścielił Mu płaszcze na drodze, a w rękach trzymał palmy, nie był przecież tłumem męczenników, ale zgromadzeniem ludzi, którzy szczerze chcieli okazać cześć Nauczycielowi. Tak i tutaj „wielki tłum” stojący przed tronem i Barankiem chce nade wszystko oddać Mu chwałę. Po cóż mieliby podkreślać, że znaleźli się tutaj w drodze męczeństwa? Nie własna osoba i zasługi ich interesują, ale Bóg! O tym zaś kim są, mówi ich szata – są ludźmi czystymi do głębi swej natury. A czy osiągnęli to po-
7. z pokolenia Symeona dwanaście tysięcy, z pokolenia Lewiego dwanaście tysięcy, z pokolenia Issachara dwanaście tysięcy, 8. z pokolenia Zabulona dwanaście tysięcy, z pokolenia Józefa dwanaście tysięcy, z pokolenia Beniamina dwanaście tysięcy opieczętowanych.
9. Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy.
66
10. I głosem donośnym tak wołają: „Zbawienie u Boga naszego, Zasiadającego na tronie i u Baranka”. 11. A wszyscy aniołowie stanęli wokół tronu i Starców, i czworga Zwierząt, i na oblicza swe padli przed tronem, i pokłon oddali Bogu, mówiąc: „Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków! Amen”.
przez męczeństwo, czy inaczej, o tym nie możemy tu wyrokować. I jak zawsze, gdy stworzenie staje naprzeciw swego Pana, a to znaczy w pełnej prawdzie swej natury (jak w rozdziale 4.), tak i tu chwali ono Boga według tego, co zgodnie z tą naturą jest w stanie w Nim pojąć. Opieczętowani wielbią więc Go za łaskę zbawienia. Wszyscy zaś aniołowie, w geście absolutnego uniżenia, wielbią w Nim Króla stworzeń – chwała, moc, potęga, mądrość, cześć, to atrybuty królewskie przypisywane Salomonowi – i dzięki składają („błogosławieństwo i dziękczynienie”) za wielki tłum wybranych (pierwsze „Amen”, które przyświadcza pieśni zbawionych). Pieśń, którą śpiewają aniołowie, ujawnia ich rolę Bożych pomocników w dziele zbawienia człowieka. Jeśli dziękują Bogu za wielką rzeszę opieczętowanych, to dlatego, że jakoś im na nich zależy, że zbawienie człowieka jest także ich pragnieniem i dziełem. W jakiś sposób ich usytuowanie w niebieskiej hierarchii – za Starcami a chyba przed tłumem zbawionych albo nawet pomiędzy nim, ale w każdym razie w kręgu ludzi – również objawia ich naturę istot bliskich człowiekowi. Znajdzie to swe potwierdzenie dalej, gdy Jan usłyszy od anioła, że przed Panem jest tylko jego (to znaczy Jana) współsługą. Wypada tu jeszcze dodać uwagę, która wynika z konsekwencji i porządku tekstu. Wizja tryumfalnego orszaku zbawionych pojawia się jako następstwo i dopełnienie obrazów poprzednich, to jest obrazów kolejnych sześciu pieczęci. Jest to więc orszak tych, którzy podążyli właśnie tymi sześcioma drogami do zbawienia. Przestrzeń, w której ten obraz został umiejscowiony, znajduje się przed tronem Boga, a czas jest jakby skolapsowanym czasem niemal całych dziejów ludzkości. Niemal całym, bo nie ma tu tych, którzy przyjdą drogą siódmej pieczęci.
67
W tym miejscu narracja przybiera nieco inny, bardziej osobisty ton, odbiegając od następstwa zdarzeń. Jeden ze Starców zadaje Janowi pytanie o to, czy rozumie to, czego jest świadkiem.
13. A jeden ze Starców odezwał się do mnie tymi słowami: „Ci przyodziani w białe szaty, kim są i skąd przybyli?”
Widocznie nie bez powodu, bo Jan od niego oczekuje wyjaśnienia.
14. I powiedziałem do niego: „Panie, ty wiesz”.
I Starzec mu go udziela. Można w tej scenie upatrywać wyjaśnienia roli tych, którzy poprzedzili nas w drodze do świętości, nie tylko wielkich mężów wiary, proroków, ale naszych patronów czy świętych w ogóle. Oni rozumieją znacznie lepiej niż my Boże plany, dlatego uciekanie się pod ich opiekę czy kierownictwo nie jest gestem pozbawionym sensu. Ale to tak na marginesie. Starzec wyjaśnia więc, że rzeszę wybranych tworzą ludzie, którzy przeszli przez bardzo trudne chwile („przychodzą z wielkiego ucisku”), które jednak stały się dla nich drogą oczyszczenia wewnętrznego („opłukali swe szaty” – szata to symbol posłannictwa, a więc i natury) i dzięki ofierze Baranka („w krwi Baranka”) dostąpili usprawiedliwienia („je wybielili”). Są więc godni stać przed Panem w niebie („w Jego Świątyni”) i mają za co Go wielbić. Bóg zaś – to już jest osobne proroctwo dotyczące tego, „co Bóg przygotował swoim wybranym” – otoczy ich swą obecnością („rozciągnie namiot nad nimi”).
I rzekł do mnie: „To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili”.
A nic z tego, co wycierpieli za życia nie będzie już ich dotykało. Ani głód – także głód i pragnienie Boga, ani nie porazi ich słońce – także żadna fałszywa namiętność, ani żaden upał (żar?) – czyli także żadna poza Bogiem namiętność2. 2 Gdyby werset ten odnosił się jedynie do cierpień cielesnych, to czyż nie byłoby o wiele bardziej naturalnym wspomnienie w tym miejscu cier-
15. Dlatego są przed tronem Boga i w Jego świątyni cześć Mu oddają we dnie i w nocy. A Zasiadający na tronie rozciągnie namiot nad nimi. 16. Nie będą już łaknąć, ani nie będą już pragnąć, i nie porazi ich słońce, ani żaden upał,
68
17. bo paść ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu”.
Świadectwa na przykład ojców pustyni ukazują, jak wielką otuchę niesie obietnica zawarta w tych słowach. Człowiek, który naprawdę pragnie podążać ku Bogu, wolałby niejednokrotnie cierpieć fizyczne katusze niż duchowe próby, jakie stwarzają mu niewczesne namiętności czy fałszywie ulokowana potrzeba autorytetu. Św. Paweł mówi o tym doświadczeniu, iż czyni to, czego w głębi swej istoty wcale nie chce, czego nie pragnie, a słowa te przepojone są dojmującym smutkiem. Od tego także obiecuje uwolnić nas Bóg. I uwolni, bo wszystkie te nasze głody i pragnienia utoną w obecności Baranka. On je zaspokoi. On przygotował pastwisko i On powiedzie wybranych do „źródeł wody życia”. Jeśli te wody życia są tym samym, co woda żywa, o której Jezus rozmawiał z Samarytanką (J 4,14), a więc, jeśli woda życia oznacza Ducha Świętego, to w tych słowach kryje się obietnica udziału w Trójcy Św., bowiem to Ona właśnie jest źródłem wód życia. Implikacje tego wniosku – jeśli jest poprawny – są niesłychanie bogate, a dotyczą nie tylko nieistnienia cierpienia, ale przebóstwienia człowieka. Nie tu jednak dla nich miejsce. W wersecie 17. po raz pierwszy pojawia się określenie Baranka jako Tego, „który jest pośrodku tronu”. Jest to sformułowanie przyznające Jezusowi godność królewską („tron”) i współistotność z Ojcem (żadna przestrzeń nie oddziela Go od Ojca, który zasiada na tronie). Koresponduje to z tytułem, jaki w dalszym tekście Apokalipsy (rdz. 19.) nosi Jezus: Król Królów i Pan Panów.
-pień, jakie niosą choroby albo wojny? Ilu umiera z powodu chorób, a ilu od porażenia słonecznego? Czym są dolegliwości wojny w porównaniu z dolegliwością upału? Szczególny dobór przeżyć tu wymienionych sugeruje, że chodzi także o znaczenie, które przekracza zakres dosłowności użytych tu określeń.
69
Wymowa obrzędu pieczętowania, który stanowi centralną treść tego rozdziału, jest intuicyjnie jasna: anioł w imieniu Boga wyznacza zasięg Jego własności. Ta treść nie wymaga już chyba dalszych komentarzy. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że jest to obrzęd odbywający się przed tronem Pana, jak mówi werset 15.: w Jego Świątyni. Ma on zatem swój odpowiednik na ziemi. Już dwa rozdziały dalej, mowa jest o tym, że pieczęć Boga chroni człowieka przed atakiem demonów. Czymże więc ona jest? Co stanowi tę pieczęć w naszym świecie? Wbrew tradycyjnemu podejściu, nie sądzę, by chodziło tu o znamię, jakie wyciska w duszy człowieka chrzest św. czy bierzmowanie. Sakrament można bowiem przyjąć, ale łasce, jaką obdarza, się przeciwstawić. Sakrament nie kwalifikuje więc automatycznie do grona wybranych, a tak właśnie funkcjonuje owa pieczęć. Czym więc ona jest? Myślę, że w duchu Janowej Ewangelii (rozmowa z Nikodemem, z Samarytanką, zapowiedź Eucharystii) pieczęć ma bardzo wiele wspólnego z prawdą. Głęboko przyjętą, tożsamą z człowiekiem prawdą jego życia. Nie jest to jednak byle jaka prawda (naukowa, psychologiczna itp.), ale Prawda, o której mówił Jezus i którą rozpoznaje człowiek na dnie serca, jeśli tylko umie tam zajrzeć i jest dostatecznie prawy, by widzieć siebie jako stworzenie w dłoniach Stwórcy. Sam obrzęd pieczętowania jest więc zatwierdzeniem w imieniu Boga wyboru pierwej dokonanego przez człowieka. Istotą tego wyboru jest decyzja pójścia za Barankiem. Chodzi tu nie o jedno- czy wielorazowe emocjonalne uniesienie, ale o wybór tak zasadniczy, że człowiek sam już nie potrafi się z niego wycofać, bo on jego samego tworzy, konstytuuje. Jest z nim tożsamy do tego stopnia, że poza nim nie potrafi funkcjonować, istnieć. To jest to Piotrowe: „Do kogóż pójdziemy?” Taki wybór podlega tu zatwierdzeniu i taki stano-
70
wi rzeczywiście rodzaj osłony immunologicznej przed złem, które wielorako atakuje człowieka. Rozdział 7. zamyka opis orszaku Baranka i proroctwo na temat jego przeznaczeń. Ten fragment ma znaczenie ogólne, w pewien sposób wyprzedza chronologię zdarzeń. Treści bowiem tu podane odnoszą się do wydarzeń zawartych w symbolu sześciu pieczęci, ale także do tych, które znajdą się w obszarze siódmej pieczęci, dotychczas nie omówionej. A siedem pieczęci to komplet. Zatem wszystkich opieczętowanych, niezależnie od drogi, jaką podążyli ku Bogu, dotyczą słowa proroctwa Starca i wszyscy oni znajdą się w orszaku Baranka.
71
5. Rozdział 8 U początku tego rozdziału sytuacja w świecie ducha wygląda następująco. Czterej aniołowie „stojący na czterech narożnikach ziemi” – a określenie to oznacza, że obszarem ich działania jest cała planeta i wszyscy ludzie – zostali chwilowo powstrzymani w swym szkodliwym działaniu (7,1), aby mogło się odbyć pieczętowanie sług Boga. Obrzęd ten został przeprowadzony i nic już nie stoi na przeszkodzie starciu. Wszystkie stworzenia stojące przed tronem Boga wiedzą o tym doskonale. Ogarnia je groza wobec wypadków, które przeczuwają. Dlatego, gdy Baranek otwiera ostatnią z pieczęci, milknie pieśń rozradowanego Bogiem stworzenia i zapada długa, napięta cisza. Tak często dzieje się przed burzą. Życie kipi i toczy się swym biegiem, aż raptownie zamiera tknięte przeczuciem grozy żywiołu. Trwa to zwykle parę minut. Tutaj cisza zapadła na długo, „jakby na pół godziny”. W jakiś sposób oddaje to niezwykłą grozę „żywiołu”, którą przeczuwają mieszkańcy nieba. Tę ciszę, brzemienną oczekiwaniem i trwożnym napięciem, przerywają słudzy Boga. Siedmiu aniołów Boga występuje do walki w Jego imię. „Siedmiu aniołów” – znowu siódemka, symbol pełni, kompletności – a więc dokładnie tylu, ilu potrzeba, by zrealizować Boży zamiar.
1. A gdy otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny.
2. I ujrzałem siedmiu aniołów, którzy stoją przed Bogiem, a dano im siedem trąb.
72
Ci aniołowie „stoją przed Bogiem”. Ten szczegół ma tu znaczenie, bo pozwala odkryć ich misję. Słowa „stoją przed Bogiem” zostaną w tekście Apokalipsy użyte jeszcze później, gdy mowa będzie o Dwóch Świadkach. I tam i tu mówią one o stałej z Nim łączności oraz o pozostawaniu w pełnej Prawdzie i tożsamości z Prawdą. A skoro tak, skoro są z Prawdą tożsami w swej naturze, to ich pojawienie się oznacza nastawanie Prawdy. Oznacza jej odsłonę. Szczególna pozycja, jaką zajmują – są to właśnie ci, którzy stoją przed Bogiem, a nie jacyś inni – mówi jeszcze coś o ich posłannictwie. Mówi, że ich celem ostatecznym jest chwała Zasiadającego na tronie. Król nigdy nie siadał na tronie samotny. Zawsze miał w swym otoczeniu dwór. Splendor dworu, jego świetność podkreślała majestat władcy. „Siedmiu aniołów, którzy stoją przed Bogiem” należy do Jego „dworu”. Ich zadaniem jest przysporzyć Mu chwały. W istocie: odsłonięcie Prawdy jest aktem oddania najwyższej chwały Bogu, który jest Prawdą. Z tym zadaniem przychodzą. W rękach trzymają trąby. Niecodzienny to atrybut u kogoś, kto szykuje się do walki. Bo ta walka rozgrywać się będzie w szczególny sposób. Każdy jej etap kończy się nie w momencie, gdy podda się lub polegnie przeciwnik – wszak jest to walka istot nieśmiertelnych – ale wtedy, gdy ujawnione zostanie jego imię, jego natura. Dlatego aniołowie „walczyć” będą przy pomocy trąb: dając hasło do kolejnej odsłony przeciwnika Boga. 3. I przyszedł inny anioł, i stanął przy ołtarzu, mając złote naczynie na żar, i dano mu wiele kadzideł, aby dał je w ofierze jako modlitwy wszystkich
Tymczasem pojawia się jeszcze jeden anioł. On ma dać hasło do rozpoczęcia całej batalii. Zauważmy tu, że „czterej aniołowie mający moc szkodzenia ziemi” wcale nie kwapią się do otwartej walki. Ich metody są inne: oni usiłują zawładnąć stworzeniem powstrzymując „cztery wiatry/duchy ziemi”. To Bóg w obronie i z miłości do
73
człowieka wypowiada Przeciwnikowi otwartą walkę! Ta walka ma miejsce w świecie ducha. W świecie materii, na ziemi, która jest terenem rozgrywki, widoczne są tylko jej symptomy, nie zaś istota. Człowiek doświadcza jedynie jej chaosu i grozy. Anioł podchodzi do ołtarza, gdzie zgromadzone są wszystkie akty uwielbienia dla Boga1 , z konkretnym zamiarem. Podchodzi, by w tym szczególnym momencie, gdy rozpoczyna się najtrudniejsze zmaganie złożyć na ołtarzu jako ofiarę „wiele kadzideł” (nam byłby może bliższy termin: dar ołtarza) to znaczy modlitwy Jego sług. Jedynie to mogą oni u progu tej walki Bogu ofiarować: uwielbienie i wierność. Niczego zresztą innego Bóg od nich nie oczekuje. Miłość i wytrwanie przy Nim są w Jego oczach jak najwonniejsze kadzidło. Ten anioł pełni funkcję kapłańską: trzyma w ręku naczynie na żar ofiarny i odbiera kadzidła. Jego obecność i rola w dalszym przebiegu wydarzeń świadczy, że jesteśmy świadkami dalszego etapu ceremonii trwającej przed tronem Boga. Jedną z wielkich prawd objawionych w Apokalipsie jest prawda o tym, iż dzieje są w swej istocie wielką liturgią uwielbienia Boga. Jest to prawda trudna do rozpoznania i nieoczywista dla człowieka uwikłanego w pozór wydarzeń, ale czytelna, gdy spojrzeć na nie z perspektywy ducha. Anioł składa więc na ołtarzu kadzidło. W tych chwilach poprzedzających zmaganie w wielu jeszcze ludzkich sercach żyje miłość i cześć dla Boga, które znajdują swój wyraz w serdecznej pełnej oddania modlitwie. Ta ofiara ma też aspekt błagalny. Sama obecność pośród świata „świętych”, a więc tych, którzy są Bogu wierni i Go wielWcześniej już była mowa o tej roli „złotego ołtarza, który jest przed Panem”. Tu odsłania się coś jeszcze z natury Boga: jest ona tak bardzo odmienną od natury jego stworzeń, że nawet ich uwielbienie Go nie sięga, lecz musi być „gromadzone” na złotym ołtarzu. 1
świętych, na złoty ołtarz, który jest przed tronem.
4. I wzniósł się dym kadzideł, jako modlitwy świętych, z ręki anioła przed Bogiem.
74
5. Anioł zaś wziął naczynie na żar, napełnił je ogniem z ołtarza i zrzucił na ziemię,
a nastąpiły gromy, głosy, błyskawice, trzęsienie ziemi.
bią, domaga się ujawnienia miary rzeczy, to znaczy głębi odstępstwa Przeciwnika, czyli tego, co wcześniej zostało nazwane ujawnieniem jego imienia. Werset 3. mówi o świętych, poprzednie mówiły o opieczętowanych. Te określenia nie są chyba całkowicie jednoznaczne. Święci to po prostu wszyscy ochrzczeni. W takim znaczeniu używało tej nazwy pierwotne chrześcijaństwo. Niektórzy z nich, którzy przed walką zdają się niezłomnie trwać przy Panu, mogą w jej toku niestety zachwiać się i zwątpić – na tym polega groza nadchodzącego „żywiołu”. Opieczętowanym zaś to niebezpieczeństwo nie grozi. Złożywszy Bogu ofiarę kadzielną – a obrzęd ten był jakby rodzajem przeglądu oddziałów, na który zgłosili się wszyscy słudzy Pana, ich bowiem modlitwy (a więc jednocześnie jakby znak obecności w Jego szeregach ) stanowiły tę ofiarę – anioł wykonuje gest wodza prowadzącego wojska do ataku. Napełnia żarem z ołtarza swe naczynie i zrzuca je na ziemię. Żar wzięty z ołtarza uwielbienia. Żar, dzięki któremu ofiara się może dokonać i który jest samą ofiarą, jest z nią stopiony, zmieszany. Ten niebiański żar trafia do świata ludzi. Czym jest? Jest z jednej strony żarliwością serc pragnących ponad wszystko uwielbić Boga. To jest owo „Przyjdź”, które wypowiada Duch i Oblubienica w niemal ostatnich słowach Apokalipsy. To uwielbienie, wierność i błaganie, by objawiła się pełnia chwały Boga. Samym faktem swego istnienia domaga się wypowiedzenia wojny Przeciwnikowi Boga. Z drugiej strony żar ten to siła duchowej pożogi, jaka rozszaleje się nad światem człowieka, gdy siedmiu aniołów Pana zadmie w swe trąby. Anioł w hetmańskim geście „zrzuca go na ziemię”. Zrzuca z taką siłą, że pojawiają się gromy, błyskawice i trzęsienia ziemi, a są to odwieczne znaki Bożej mocy i chwały (głosy). Gest anioła dającego hasło do rozpoczę-
75
cia walki jest bowiem gestem, który ma na celu chwałę Bożą i za którym stoi moc Boża. Bóg z mocą odpowiada na prośbę o Prawdę. Żarliwość serca zwracającego się ku Bogu w modlitwie uwielbienia nie jest czymś, co pozostawiłby On bez odpowiedzi. Jak powiedziano wyżej, sam fakt jej istnienia domaga się walki, ale nadto, właśnie dlatego, że Bóg nie pozostaje na nią głuchy, niewrażliwy, wywołuje Jego gniew. Ten gniew skierowany jest przeciwko tym, którzy tej żarliwości nie chcą dopuścić do zaistnienia. Nie przeciwko ludziom letniej wiary, ale przeciwko rzeczywistemu Przeciwnikowi i jego „czterem aniołom”. Rozpoczyna się batalia, w której Bóg jest generalissimusem, który ze swego stanowiska dowodzenia ogarnia całe pole bitwy i kontroluje jej przebieg. On też układa plan strategiczny i za Jego wolą pierwsze etapy walki przybiorą charakter pozorowanego odwrotu. Aniołowie zaś – żeby już pozostać przy symbolice bitwy – podobni są trębaczom pułkowym, którzy każdorazowym sygnałem swej trąbki wysyłają w bój skrzydlatą brać anielską. Tak wygląda przebieg wydarzeń, czyli pewien zaawansowany etap ewolucji duchowej ludzkości ukryty pod symbolem szóstej pieczęci, gdy ogląda się go z perspektywy nieba. Na ziemi trudno w chaosie wypadków i niemal kompletnej dezorganizacji przestrzeni, w której egzystuje człowiek, domyślić się jakiejś celowości i jakiegoś konkretnego, co więcej, zbawczego w swym zamyśle planu. Zanim zagłębimy się w tok wydarzeń, musimy dokładnie zdać sobie sprawę z tego, o co toczy się ta batalia. Wszystkie siedem trąb, których dźwięk wkrótce się rozlegnie, kryje się pod znakiem siódmej pieczęci. Stanowią więc elementy czegoś, co określone zostało jako „droga, na której dokonuje się ludzkie zbawienie”.
6. A siedmiu aniołów, mających siedem trąb, przygotowało się, aby zatrąbić.
76
A więc to jest cel całej walki. Zjawiska i wydarzenia następujące po sygnale każdej trąby są coraz groźniejsze i zmierzają w istocie ku zgubie człowieka, to znaczy człowieka jako istoty duchowej. Są przecież wywoływane coraz gwałtowniejszym atakiem Przeciwnika. Jednak Bóg dopuszcza je. Tak, jak dopuszcza sytuacje ukryte pod symbolami sześciu pieczęci po to, by „okazały się zamysły serc”. O te ludzkie serca walczy. To właśnie symbolizuje obecność anioła. Jednak w odróżnieniu od pieczęci, trąby powołują do życia zjawiska bardziej niebezpieczne, perfidniej wpływające na ludzkiego ducha niż tamte dopusty. Pieczęcie pozwalały oddzielić sprawiedliwych od nieprawych, „owce od kozłów” w świecie, który znał jeszcze sacrum i wierzył w wynikającą stąd hierarchię wartości, trąby zaś (to znaczy etapy historii, których nastanie oznajmia dźwięk trąb) dokonują takiego spustoszenia we wnętrzu człowieka, iż niemal niemożliwym jest, by w tym świecie uchował się ktoś sprawiedliwy. To wszystko stanie się jasne nieco dalej. Tu ważne jest, byśmy wiedzieli, że skoro przebywamy w schemacie pieczęci, to nadal mowa jest o tym samym: o zbawieniu człowieka. Ostateczna zaś walka i zwycięstwo nad złem nastąpi później i za sprawą Baranka. Tutaj jeszcze nie o tym jest mowa. 7. I pierwszy zatrąbił. A powstały grad i ogień – pomieszane z krwią, i spadły na ziemię.
Rozpoczyna się zmaganie. Sługa Boga daje hasło, a słudzy Przeciwnika podejmują swe działania „mające wyrządzić szkodę ziemi”. Tego w słowach siódmego wersetu nie ma, ale to wynika z treści poprzedniego tekstu. W świecie materii te ich działania przejawiają się początkowo serią klęsk żywiołowych. I tak, najpierw spada „grad i ogień pomieszany z krwią”. Na pewno nie zdołamy jednoznacznie ustalić, co oznacza to określenie. Ani zresztą to, ani następne. I nie będziemy próbować. Jesteśmy bowiem w świecie przy-
77
szłości. Tego doświadczenia ludzkość jeszcze nie przeżywała. Pod tymi symbolami mogą się ukrywać krwawe „gwiezdne wojny”, a mogą to też być wyjątkowo żrące, kwaśne deszcze lub jakiś zabójczy rodzaj promieniowania albo w końcu coś, czego jeszcze w ogóle nie znamy, a co powoła do istnienia wysokiej klasy technika przyszłości. I tak naprawdę nieważne, co się tu kryje. Ważne, co ze sobą niesie: ogromne zniszczenia w środowisku życia człowieka. Pobrzmiewa tu trochę język Księgi Rodzaju opisującej stworzenie świata. Powiedziano tam (Rdz 1,29-30), że drzewa mają być mieszkaniem dla ptactwa, a trawa zielona pożywieniem wszelkiego zwierzęcia polnego. I dotychczas tak było. Teraz zaś ta ich rola w przyrodzie jakoś się kończy na skutek ogromu („trzecia część”) zniszczenia. Drugi anioł daje sygnał i jeszcze bardziej przerażający kataklizm nadchodzi. „Wielka góra płonąca ogniem” wpada w morze. Czym jest? Może upadkiem niewyobrażalnie wielkiego meteoru – ta koncepcja pojawia się co jakiś czas, a ostatnio cieszy się znaczną popularnością wśród astronomów -, może przeciwnie, rozerwaniem się planety wzdłuż wulkanicznych „szwów”, jakie pod dnem oceanów łączą półkule naszej planety biegnąc wzdłuż zachodnich wybrzeży Ameryki Północnej i Filipin, a może wybuchem broni nuklearnej o niespotykanej sile... Jednego się dowiadujemy: morze zrobiło się inne, jakby zalane krwią. I jednocześnie wyginęła ogromna ilość stworzeń, ale tylko tych, które obdarzone są życiem duchowym. Oznacza to zapewne ludzi, skoro niszczeją jednocześnie okręty – urządzenia pozwalające im penetrować obszary morza. Szczególna to katastrofa, której skutki dotykają przede wszystkim istot obdarzonych duchem... Trzeci z aniołów daje hasło do kolejnej odsłony dramatu. Oto spada ognista gwiazda. Znowu nie wiemy,
A spłonęła trzecia część ziemi i spłonęła trzecia część drzew, i spłonęła wszystka trawa zielona.
8. I drugi anioł zatrąbił: i jakby wielka góra płonąca ogniem została w morze rzucona, a trzecia część morza stała się krwią.
9. i wyginęła w morzu trzecia część stworzeń – te, które mają dusze – i trzecia część okrętów uległa zniszczeniu. 10. I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka
78 gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. 11. A imię gwiazdy zowie się Piołun. I trzecia część wód stała się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie.
12. I czwarty anioł zatrąbił: i została rażona trzecia część słońca, i trzecia część księżyca, i trzecia część gwiazd, tak iż zaćmiła się trzecia ich część i dzień nie jaśniał w trzeciej swej części, i noc – podobnie. 13. I ujrzałem, a usłyszałem jednego orła lecącego przez środek nieba, mówiącego donośnym głosem: „Biada,biada, biada mieszkańcom ziemi wskutek pozostałych głosów trąb trzech aniołów, którzy mają <jeszcze> trąbić!”
czym jest. Może rzeczywiście chodzi o wybuch potężnej elektrowni atomowej, jak to interpretowano w okresie katastrofy w Czernobylu. Wszak czernobyl to po białorusku piołun. Nie warto fantazjować, bo to tu bez znaczenia. Ważne, że dowiadujemy się, iż następuje zniszczenie ogromnych rezerwuarów wody. Woda zaś jest substancją konieczną do podtrzymania życia. Z braku dobrej wody umiera wielu ludzi. Po tej katastrofie ziemia staje się planetą nieprzyjazną życiu. Nie ma już gdzie żyć, bo spłonęły siedliska życia (ww. 7., 8-9.) i nie ma czym życia podtrzymać (ww. 10-11.). Tekst mówi wprawdzie, że odnosi się to do części (jednej trzeciej) planety, a więc nie jest to planeta wymarła, a jedynie zniszczona w znaczącym stopniu. Na tyle znaczącym, że zapewne widocznym i nie bez skutków w życiu wszystkich jej mieszkańców. Wreszcie na sygnał czwartego anioła dochodzi do katastrofy o charakterze kosmicznym. Blednie światło gwiazd, w tym też słońca, ciemnieje w efekcie blask księżyca. Czy to kosmos tak się postarzał, czy też ziemska atmosfera jest tak zanieczyszczona, że już światło przestaje przez nią przenikać? A mniej światła znaczy mniej życia, zwykłego biologicznego życia.
Opis następujących po sobie kataklizmów zwieńczają jakby słowa orła zapowiadające, że to, co już się stało, nie dorównuje swą grozą temu, co jeszcze ma nastąpić. Jak to? Przecież chaos i zniszczenie ogarnęły już właściwie całą planetę. Ziemia, morze, nawet niebo zostały naruszone, życie nie znajduje przyjaznej dla siebie przestrzeni, a tymczasem orzeł woła, że nalot dziwacznej szarańczy i atak równie osobliwej konnicy będą groźniejsze i bardziej przerażające niż to. Lamentuje („biada”) nad ludzkością wydaną na jej pastwę, podczas gdy ta ludzkość już ginie z po-
79
wodu warunków, w jakich się znalazła. Uderza tu jakaś nierównowaga, jakieś niezachowanie miary rzeczy. I znów to uczucie jakby zgorszenia, o którym już wiemy, że jest sygnałem, iż czegoś nie zrozumieliśmy. Spróbujmy więc od początku. Pierwszym pytaniem, jakie należy rozstrzygnąć, przystępując do interpretacji Apokalipsy, jest pytanie o to, w jakim obszarze rzeczywistości sytuuje się dany fragment, jakich obiektów dotyczy. Apokalipsa posługuje się w ogromnym stopniu językiem symbolicznym. Stosuje go wtedy, gdy mówi o zjawiskach świata duchowego. Szkopuł w tym, że symbole te zostają wzięte z najbardziej podstawowej, przedmiotowej warstwy zjawisk i obiektów świata materialnego. Nadto treści duchowe manifestują się poprzez zjawiska zachodzące w świecie rzeczy. W tej sytuacji nie jest wcale oczywiste, której przestrzeni – ducha czy materii – dotyczy dany opis. Decyzję o tym musi podjąć interpretujący tekst. Bez niej nie uda mu się postąpić do przodu. Nie może to jednak być decyzja samowolna. Jakiś argument musi za nią przemawiać. W bieżącym fragmencie widzę trzy przesłanki świadczące o tym, że opis prowadzony jest w świecie przyrody. Pierwsza: nagromadzenie detali takich, jak drzewa, okręty, trawa zielona, źródła wód, których interpretacja – gdyby rozumieć je symbolicznie – jest niepewna i nie znajduje potwierdzenia w innych partiach tekstu. Rozumiane dosłownie stanowią jakby dodatkowy akcent położony na konkretności opisu. Druga: to fakt, że gdzieś głęboko u korzenia naszej technicznej cywilizacji tkwi przeczucie, że człowiek wyzwoliwszy siły, nad którymi do końca nie panuje, doczeka się ich „zemsty”. Cztery pierwsze trąby to jakby ilustracja tej zemsty.
80
Trzecia przesłanka odwołuje się do zaskakująco analogicznej symetrii tego opisu i opisu sześciu pieczęci. Ta sama symetria występuje także w budowie innego ciągu, w opisie siedmiu plag w rozdziale 16. Polega ona na tym, że pierwsze cztery elementy wymienione w każdym z tych siedmioelementowych ciągów, opisują zjawiska bardzo konkretne, właściwe dla świata realnego. Zjawiska te wprawdzie odsyłają do świata ducha, tam widoczny jest ich głęboki sens, ale przebiegają w świecie przyrody i mieszczą się także w ramach jego sensów. Natomiast trzy pozostałe elementy odwołują się wprawdzie do zjawisk także widocznych w świecie materialnym, ale niezrozumiałych, bezsensownych w ramach jego struktur. Dla przykładu: śmierć męczenników (piąta pieczęć) jest faktem natury biologicznej, ale bez uznania istnienia duchowej strony rzeczywistości jest absurdalna. Nie wiadomo, czemu, to znaczy w imię czego miała miejsce. Przyjmuję więc, że opowieść dotyczy świata przyrody. Co się w nim dzieje? Kolejne katastrofy i kolejne akty wrogości wobec życia na ziemi. Obszar, w którym może ono się rozwijać, jest jakoś jeszcze bezpieczne, kurczy się gwałtownie. „Czterech aniołów... powstrzymuje cztery wiatry/duchy ziemi, aby wiatr/duch nie wiał po ziemi”. Z drugiej strony te katastrofy skutkują w znamienny sposób w przestrzeni ludzkiego ducha. Opis drugiej z nich mówi wyraźnie, że giną istoty obdarzone duchem. Gdyby chodziło o śmierć biologiczną, ta uwaga nie miałaby sensu. Zresztą nie ma takich katastrof, które „wybierają” sobie ofiary według klucza. Na tym polega ich bezsensowny tragizm – jednakowo zagarniają dobrych i złych, młodych i starych, subtelnych i prostackich... A więc następstwa tych zjawisk, mających miejsce w świecie przyrody, są dostrzegalne i rzeczywiście groźne w świecie ducha!
81
Św. Tomasz konstruując swoje pięć dróg czy pięć dowodów na istnienie Boga szukał argumentów w świecie przyrody. W przyrodzie upatrywał znaków wskazujących na jej Stwórcę – epifanii Boga. „Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę” (Mdr 13,5). Poznanie to jest dostępne dla każdego, kto go szuka. „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza. Dzień dniowi głosi opowieść, noc nocy przekazuje wiadomość. Nie jest to słowo, nie są to mowy, których by dźwięku nie usłyszano” (Ps 19, 2-4). Taką epifanią Boga jest nieskończoność i harmonia kosmosu, jest bezmiar i ogrom morza, jest także życie. Świat siódmej pieczęci jest światem całkowicie odmienionym przez człowieka. Jest to świat przyszłości – najprawdopodobniej świat zaawansowanej techniki. Katastrofy, jakie go spotykają, znajdują swoją interpretację „techniczną”. Mogą być skutkami działań człowieka albo skutkami zmian środowiska wywołanych przez te działania. Ich pochodzenie nie jest zresztą tak ważne, jak fakt, że człowiek w świecie siódmej pieczęci poczyna sobie bez przeszkód. Nie przerasta go ogrom morza, bo ma samoloty, nie fascynuje kosmos, bo też tam bywa rakietą lub teleskopem, nie zachwyca życie, bo stało się igraszką w rękach lekarzy i genetyków... W tym świecie nie ma już miejsc epifanii Boga. Nie sposób Go w nim rozpoznać. Bóg został z tego świata wygnany. Nawet ze swej ostatniej, najczytelniejszej i najsilniejszej epifanii – życia. A kim jest „orzeł lecący przez środek nieba”? Dziwny orzeł, który patrząc na to, co już jest, zapowiada jeszcze większe nieszczęścia... Słyszałam kiedyś interpretację tego symbolu jako osoby Ojca Świętego, Jana Pawła II. Coś w tym rzeczywiście jest. Bo Ojciec Święty jest tym, kto dzisiaj najgłośniej woła, że żyjemy w cywiliza-
82
cji śmierci, że życie jest w naszym czasie zagrożone i ostrzega przed tragicznymi skutkami takiej postawy. Traktując symbol orła mniej personalnie, musimy stwierdzić, że rzeczywiście jedynie Kościół w osobach swych kapłanów protestuje dziś przeciwko niszczeniu „tchnienia życia”, rozumiejąc je nie tylko w sensie biologicznym. Dlatego niewątpliwie trafna jest ta zasłyszana intuicja, iż orzeł, ten symbol godności królewskiej i ptak „lecący przez środek nieba” – niebo podkreśla tu jego związek z dziedziną wiary, a środek wskazuje na centralną w niej rolę – obrazuje Kościół hierarchiczny sprawujący urząd nauczycielski. Jak ta interpretacja mieści się w obrazie bitwy? Znamy już jej cel wynikający z symbolu siódmej pieczęci – zbawienie człowieka. A strategia? Strategię dyktuje Przeciwnik, jednak każdy jej etap inicjuje sługa Pański, a trwa on tak długo, aż zdobyty zostanie kolejny szaniec, czyli ujawnione zostanie kolejne imię Przeciwnika. W tej walce przeciw Bożemu tchnieniu życia okazuje się on najpierw Odbierającym-Miejsca-Bytowania, ziemię i morze, potem Zatruwającym-Źródła, z których ono czerpie, a wreszcie Gaszącym-Światło niezbędne do jego istnienia i je opromieniające. Przy czym – to wynika z charakteru tych trąb jako początkowych czterech elementów ciągu i z faktu, że imię wyraża istotę, a więc tożsamość osoby – jego działanie jest takie samo w świecie ducha: zamyka tę przestrzeń przed człowiekiem, zatruwa źródła życia duchowego i gasi, przesłania wszelkie światło z niej płynące. Ta strategia jest niewiarygodnie skuteczna. W świecie pozbawionym już nawet intuicji Boga – o tyleż tragiczniejszym od świata szóstej pieczęci – liczba opieczętowanych na pewno nie jest zawrotna. Nie wystarczy bowiem rozpoznać Przeciwnika, trzeba jeszcze wiedzieć, gdzie jest Sojusznik. Tej wiedzy w tym świecie już nie ma.
83
Na zakończenie rozważań nad tym fragmentem Apokalipsy (ww. 8-13) jeszcze jedno spostrzeżenie. Wyprzedza ono trochę tok myślenia, ale ze względu na to, że następne fragmenty niosą niezwykle bogatą treść, której zinterpretowanie wymagać będzie licznych odwołań do różnych źródeł, więc żeby nie zaburzyć tamtego toku myślenia, umieszczam je już w tym miejscu. Chodzi o to, jaką informację niesie sama forma wersetów opisujących kolejne trąby. Uderza tu analogia do – jak to zostało określone – jakby pieśni przedstawiającej kolejne pieczęcie. Najpierw refren, potem zwrotka i tak w odniesieniu do pierwszych czterech etapów. Treść jest tu wyrażona zwięźle, lakonicznie. Nie bez powodu, gdyż pierwsze cztery etapy odwołują się do zjawisk widocznych, znanych, dostępnych bezpośredniemu doświadczeniu ludzi danego czasu. To uzasadnia lakoniczność opisów. Obserwator jest w stanie odczytać i dopowiedzieć sobie ich treść obserwując symptomy. Dodajmy, że liczba cztery – symbol złożoności, wielorakości – sygnalizuje, że lista zdarzeń o takim charakterze nie jest tu kompletna. Przywołane przykłady stanowią tylko wskazówkę, o jakiego rodzaju zjawiska, zdarzenia tu chodzi. Istotną zaś jest informacja, którą przynoszą: że wszystkie te zjawiska prowadzą do zatraty epifanijnego charakteru świata materialnego. Rytmika tekstu ulega gwałtownej zmianie od etapu piątego. Opis staje się szczegółowy, zawiera treści eksplikacyjne. Wyraźnie chodzi o pełniejsze wprowadzenie czytającego w realia opisywanej sytuacji, bo albo już zetknął się z nią, ale niewłaściwie ją odczytał i dlatego trzeba pokierować jego myślą, albo jest to sytuacja dla niego nieznana, w której jeszcze nie mógł się znaleźć, gdyż będzie to doświadczenie właściwe dopiero światu, który nastanie i dlatego należy je przybliżyć, zilustrować dodatkowymi szczegółami opisu. Zupełnie specjalny
84
charakter ma treść zawarta w ostatnim, siódmym etapie. Koncentruje się ona wokół zasadniczego eschatologicznego przesłania Apokalipsy. Siódma pieczęć to droga zbawienia w świecie przyszłości, siódma trąba to sąd nad światem. Pozostaje to w zgodzie z charakterem cyfry siedem – cyfry symbolizującej pełnię, kompletność. Tutaj jest ona symbolem dopełnienia się losów świata ludzi. Ukazuje więc finalny etap dziejów duchowych ludzkości i zamknięcie tych dziejów poprzez sąd Boga nad światem.
85
6. Rozdział 9 Jesteśmy w świecie, który bardzo różni się od tego, jaki znamy. Następstwa nieznanych nam bliżej katastrof – może zjawisk naturalnych, a może, co chyba prawdopodobniejsze, dalekosiężne reperkusje działalności technicznej człowieka – zmieniły istotnie oblicze tego świata. W znacznej części uległ on zniszczeniu jako środowisko życia biologicznego. Ma to swoje odbicie w klimacie duchowym tego czasu. Zubożenie i zeszczuplenie środowiska sprawia, że życie przestaje być wartością najwyższą, chronioną. Podlega kolejnym represjom, które skutkują również w sferze duchowej. Ludzki duch egzystuje tu z jednej strony pod ciągłą presją, w klimacie agresji, konkurencji, z drugiej strony bez jakiegokolwiek zakorzenienia w Bogu, bez wsparcia, wydany na duszące powiewy tej stechnicyzowanej cywilizacji. To jest świat „ukończonej” wieży Babel. Świat, w którym człowiek upatruje bezpieczeństwa („abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi” Rdz 11,4) w tworach swoich rąk i umysłu, jednocześnie utraciwszy całkowicie poczucie przygodności swego bytu. Nie ma więc w nim już miejsca, „organu”, który byłby w stanie nawiązać więź z Bogiem. Piąty już anioł daje hasło do kolejnej odsłony. Jesteśmy świadkami bardzo zaawansowanego etapu dziejów
1. I piąty anioł zatrąbił: i ujrzałem gwiazdę, która
86 z nieba spadła na ziemię, i dano jej klucz od studni Czeluści.
2. I otworzyła studnię Czeluści, a dym się uniósł ze studni jak dym z wielkiego pieca i od dymu studni zaćmiło się słońce i powietrze.
ludzkości. W Bożych rękach znajduje się scenariusz tych wydarzeń i Jego wolą jest, by wypełniły się do końca. Dlatego spada gwiazda z nieba i otwiera na oścież bramy Czeluści, to znaczy siedziby demonów. Obraz ten jest oczywiście obrazem w pełni symbolicznym. Chodzi w nim o wyrażenie właśnie tego, co powiedzieliśmy: za zrządzeniem Bożym („piąty anioł zatrąbił”) nastaje kolejny etap w historii cywilizacji człowieka, którego oblicze duchowe będzie odmienne od dotychczasowych i zdominowane treściami wrogimi Bogu („studnia Czeluści”). Znowu „gwiazda z nieba spadła na ziemię”, ale tej gwieździe „dano klucz od studni Czeluści”. Wspomniałam już wcześniej, że taka spadająca gwiazda jest symbolem charyzmatu, który „sięgnął bruku”, to znaczy oderwał się od swego Dawcy. Nie pozostaje z Nim w żadnej łączności. Jest to jednocześnie Symbol człowieka obdarzonego wybitnym charyzmatem, który życiem swym mu zaprzeczył. Zaprzeczył swemu posłannictwu, które ten charyzmat wyznacza i zaanektował go dla niebożnych celów. Takie wybitne uposażenie osoby, które szuka dla siebie wyrazu w oderwaniu a nawet w konflikcie z Bogiem, okazywało się często w historii „kluczem do studni Czeluści”. Opis wydarzeń, które mają miejsce po sygnale piątej trąby, kontynuowany jest z „niebiańskiej” perspektywy. Dlatego dym, który uniósł się ze studni i istota, którą odsłonił, są bytami o charakterze duchowym. Dopiero wysiłek interpretacyjny, wsparty obserwacją i intuicją, pozwoli wskazać, co tym bytom odpowiada tu, na ziemi. Tak więc ludzkość doszła w swej duchowej ewolucji do takiego etapu, że odseparowany dotąd od niej świat demonów, zaczyna w nią przenikać. Chodzi tu o szczególny typ demoniczności – przebieglejszej, bardziej niebezpiecznej, bardziej perfidnej niż ta, którą znało dotychczasowe doświadczenie ludzkości. To przenikanie
87
odbywa się stopniowo. Najpierw rozpościera się dym z Czeluści. Dym to czynnik, który sprawia, że powietrze przestaje nadawać się do oddychania. Rozpełza się wszędzie i dusi. W dodatku jest go ogromnie wiele („jak z wielkiego pieca”) i już nie tylko wypiera i zatruwa powietrze, ale jeszcze zasłania blask słoneczny. Powoduje więc, że wokół zalega pomroka. To, co przedtem w świetle słonecznym było dobrze widoczne, łatwo rozróżnialne, teraz stało się niewyraźne, zamglone, niepewne... „Dym się uniósł ze studni” Czeluści, a więc jest on atmosferą, powietrzem, którym oddychają mieszkańcy Czeluści. Czym on jest w świecie materialnym? Jest właśnie szczególną atmosferą duchową, jaka zapanowała w świecie człowieka na tym zaawansowanym etapie jego ewolucji. Na wstępie tego rozdziału próbowałam nieco scharakteryzować klimat duchowy panujący po etapie czwartej trąby. Teraz rozpoczął się etap następny i to, co ukryte zostało pod symbolem dymu, jest jakby rozwiniętym stadium ewolucyjnym dławiącego, agresywnego klimatu tamtego etapu. Ta niezdrowa, ciemna, dusząca atmosfera rodzi szarańczę. Może zresztą nie rodzi. Może tylko stanowi jej naturalne środowisko życia. Człowiek dusi się, gdy usiłuje oddychać dymem, ale szarańcza, ta szczególna szarańcza, nie. Dym stanowi jej naturalne schronienie. Nie była w nim widoczna, dopóki z niego nie wyszła. Jakie treści ujawnia sam symbol szarańczy? Szarańcza jest obrazem niezwykłej liczebności i żarłoczności. Jest obrazem klęski, od której nie sposób się oswobodzić, opędzić. Wszędobylskiej, natrętnej, niszczącej. Pożerając wszystko, co się nadaje do zjedzenia, szarańcza uderza w podstawy przetrwania. Nie zabija wprawdzie człowieka, ale niszczy wszystko, na czym opiera się jego egzystencja. Należałoby powiedzieć: wszystko, na czym opiera się jego duchowa egzystencja – chodzi przecież
3. A z dymu wyszła szarańcza na ziemię,
88
i dano jej moc, jaką mają ziemskie skorpiony.
4. I powiedziano jej, by nie czyniła szkody trawie na ziemi ani żadnej zieleni, ani żadnemu drzewu, lecz tylko ludziom, którzy nie mają pieczęci Boga na czołach. 5. I dano jej nakaz, by ich nie zabijała, lecz aby pięć miesięcy cierpieli katusze.
A katusze przez nią zadane są jak zadane przez skorpiona, kiedy ugodzi człowieka.
o byt o charakterze duchowym. Te informacje są jednak jeszcze zbyt skąpe, by już tutaj podejmować próbę odczytania tego symbolu. „I dano jej moc”. Szarańcza należy do sił wrogich Bogu. Musi usłuchać głosu trąby – to Bóg jest panem historii – i ukazać się stając do walki, ale swą moc czerpie z innego źródła. Moc ta zostanie porównana do mocy skorpionów. Jej agresja skierowana jest wyłącznie przeciw człowiekowi. Inna zdobycz jej nie interesuje. Jednak nie jest w stanie zaatakować ludzi, którzy mają już pieczęć Boga na czołach. Potwierdza się tu wcześniejsze spostrzeżenie, iż pieczęć Boga jest rodzajem szczepionki uodparniającej na atak o charakterze duchowym, gdyż taka, to znaczy duchowa, jest natura pieczęci. Atak, jaki przypuści szarańcza, będzie ograniczony czasowo – „pięć miesięcy”. Inne klęski: głód, zarazy, dewastacja środowiska towarzyszyć będą dziejom człowieka od ich zarania do końca, chociaż może to się dziać w postaci kolejnych paroksyzmów. O tej zaś istocie powiedziano, że będzie szkodzić jedynie przez skończony okres czasu, a więc nie do jakiegoś konkretnego końca czy skutku. Nie będzie zabijać, to znaczy, że sens jej działania wyczerpuje się całkowicie w cierpieniu, jakie zadaje. Skorpion uderza raz i z pełną mocą. Atakuje, gdy ofiara niebezpiecznie zbliży się do niego przez nieuwagę lub nieostrożność. Nie zawsze zabija, ale zawsze wywołuje silne cierpienia – ból w miejscu ukąszenia, gorączkę, paraliż krtani, konwulsje... Tak więc atakuje ta szarańcza – na zbliżeniu i bez litości. To w jakiś sposób odsłania nam, jak działa pieczęć Boga. Jest ona nie tylko szczepionką, która w zetknięciu z jadem skorpiona uruchamia mechanizmy obronne organizmu. Ona wytwarza coś na kształt strefy ochronnej,
89
która po prostu nie dopuszcza go do ofiary, nie pozwala mu się zbliżyć na odległość, z której mógłby zaatakować. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad tym, czym jest czystość, to ten rodzaj nietykalności jest nam dobrze znany. Cierpienia spowodowane przez szarańczę będą niewątpliwie bardzo dotkliwe. Ludzie będą szukali śmierci, by się od nich uwolnić, „ale jej nie znajdą”. Wydawać by się mogło, że śmierć jest zawsze na podorędziu. Jeśli jej szukam, to na pewno ją znajdę. Tymczasem tu czytamy, że „śmierć od nich ucieknie”. Słowa te bowiem nie odnoszą się do tak zwanej obiektywnej rzeczywistości – możliwość targnięcia się na swoje życie zawsze pozostaje – ale do huśtawki zachowań, jaką objawia człowiek pod wpływem cierpień zadanych mu przez szarańczę. Taki typ zachowań – samookaleczenia lub uporczywe wielokrotne próby samobójcze – są charakterystyczne dla zaawansowanych stanów alkoholizmu lub narkomanii. Tak postępuje człowiek, który już sobą nie władnie. Pod postacią szarańczy ukrywa się więc demon, który potrafi zawładnąć człowiekiem i niszczy go na sposób podobny głęboko utrwalonym nałogom. Z każdym słowem natchnionego tekstu dowiadujemy się coraz więcej o szarańczy. To bardzo cenne. Mamy przecież wcielić w gmach naszej wiary treść objawienia, które Jezus przekazał w Apokalipsie swemu Kościołowi. W tym celu musimy je najpierw zrozumieć. Wiemy już, że ten rodzaj demonium manifestuje się poprzez niezwykłą liczebność, wszędobylskość i żarłoczność. Atakuje w zbliżeniu i głęboko wdziera się w duszę człowieka, tak, iż pozbawia go woli i umiejętności decydowania o sobie. Teraz widzimy jeszcze, że podobne jest do „koni uszykowanych do boju”. Konie bojowe, jazda, były przez długie wieki czynnikiem decydującym o sile uderzenia armii. Nie każdy koń
6. I w owe dni ludzie szukać będą śmierci, ale jej nie znajdą i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie.
7. A wygląd szarańczy: podobne do koni uszykowanych do boju,
90
na głowach ich jakby wieńce podobne do złota,
oblicza ich jakby oblicza ludzi,
z osobna, bo taki stawał się zwykle łupem pieszego żołnierza, lecz konie atakujące w zwartym, uporządkowanym szyku. W szyku, w jednolitym froncie tkwiła ich wyjątkowa wartość bojowa. Zmiatały wtedy przed sobą wszystko, co znalazło się na ich drodze. Całe oddziały pierzchały przed nimi w panice. W wersecie 7. mowa jest o koniach, które dopiero czekają uszykowane do boju. Jeszcze nie atakują, nie tratują, ale już stoją w zwartym, uporządkowanym szyku. Zwrócone w jedną stronę, ku jednemu celowi, jakby jednym impulsem poruszane, gotowe na skinienie dowódcy rozpocząć atak. Jakaś wyszukana ozdoba – „jakby wieńce” – spoczywa na skroniach tych dziwnych istot. Wieńce nosili już Starcy zasiadający przed tronem Boga (rdz. 4.). Były one emblematem ich wyjątkowej godności i chwały w oczach Bożych. Od Boga też je otrzymali. Dlatego były szczerozłote, bo nic, co trąci fałszem nie ma z Nim styczności. Wieńce, które zdobią szarańczę, są „podobne do złota”. Chodzi więc o imitację. Imitację złota i imitację godności i chwały. Te istoty cieszą się uznaniem. Na pewno ogromnym uznaniem, bo wieńcy nie daje się przeciętniakom, ale nie jest to uznanie w oczach Boga. Nie On dał im wieńce. Szarańcza – jakkolwiek szczegóły opisu nie zgadzają się z naszą wiedzą zoologiczną pozostańmy przy tym terminie – wykazuje cechy zbliżone do ludzkich. Ma twarz przypominającą ludzką. Przypominającą, lecz nie do końca będącą ludzką twarzą. Gdy spotykam człowieka, patrzę przede wszystkim na jego twarz. Twarz mówi mi bardzo wiele o jego charakterze, inteligencji, wrażliwości, życiowym doświadczeniu, a nawet czystości moralnej, bo twarz jest jakby pierwszym przybliżeniem duszy. To wszystko, całe to bogactwo, mają zapozorować „oblicza jakby ludzi”. Szarańczę tworzą więc istoty, które z pozoru, a może nawet z wyglądu przypominają człowieka.
91
Tym bardziej, że mają nawet włosy podobne do kobiecych. Odwołanie się do cech kobiecych, nawet jeśli ma ono miejsce w opisie przyrody lub jakiegoś tworu abstrakcyjnego, zawsze służy zaznaczeniu faktu, że opisywany obiekt jest łagodny, delikatny i pełen uroku. Odczytujemy więc, że kolejny pozór („jakby włosy kobiet”), za którym ukrywa się prawdziwa natura szarańczy, to łagodność i swoiste piękno. I jest to naprawdę pozór, gdyż w rzeczywistości istoty te są tak krwiożercze i niebezpieczne jak lew. Tę stronę ich charakteru nie zawsze udaje się dostrzec, bowiem zęby ukazują się tylko czasem, w grymasie gniewu, radości lub tryumfu. Nadto same są doskonale zabezpieczone przed jakimkolwiek zewnętrznym zagrożeniem przez coś, co przypomina żelazne pancerze. Jednakże te pancerze okrywają jedynie przody ich tułowi, to znaczy to miejsce, gdzie bije serce. Pancerze stanowią więc nie tylko osłonę przed zewnętrznym zagrożeniem, ale też rodzaj skorupy, przez którą żadne serdeczniejsze uczucie, żadne drgnienie serca nie ma możliwości dania znać o sobie. Szarańcza z przyrodzenia swego wyposażona jest w skrzydła. Ponieważ jednak opisywana tu szarańcza wykazuje brak cech anatomicznych właściwych tym owadom, również skrzydła musimy rozumieć na sposób symboliczny. Są one atrybutem istot duchowych, a przynajmniej duchowej części natury istot materialnych. Tak więc szarańcza ma obywatelstwo w świecie ducha. Na ziemi, by działać, musi korzystać z jakichś zapośredniczających ją materialnych istnień. W dodatku jej natura, a więc „duchowość” jaką wytwarza poprzez swą obecność w świecie, manifestuje się w sposób niezwykle hałaśliwy. Porównanie do wielokonnych wozów ma nie tyle przywodzić na myśl wrażenia akustyczne, rzeczywisty zgiełk (choć nie jest to tu pozba-
8. i miały włosy jakby włosy kobiet,
a zęby ich były jakby zęby lwów,
9. i przody tułowi miały jakby pancerze żelazne,
a łoskot ich skrzydeł jak łoskot wielokonnych wozów pędzących do boju.
92
10. I mają ogony podobne do skorpionowych oraz żądła; a w ich ogonach jest moc szkodzenia ludziom przez pięć miesięcy.
wione sensowności), ale krzykliwość haseł, idei, którymi się karmi. Hasła, idee są bowiem wytworami o charakterze duchowym – są zwierciadłem ducha ich twórców. Skoro zatem skrzydła szarańczy są źródłem tego niesamowitego hałasu, to ten hałas, zgiełk jest określeniem jakości jej wytworów o charakterze duchowym. Tego „łoskotu wielokonnych wozów pędzących do boju” nic nie jest w stanie zagłuszyć, nic przebić. Jest to jedyny dźwięk, a więc jedyna treść, jaką w tym momencie, to jest na tym etapie dziejów ludzkości, słychać. Szarańcza wytwarza więc pewną natrętną, hałaśliwą ideologię, która z jednej strony odbija jej naturę, z drugiej, jak każda ideologia, służy interesom swych twórców. Charakterystykę natury szarańczy zamyka ponowne odwołanie do symbolu skorpiona. Szarańcza też ma ogony zaopatrzone w jadowity kolec. Zadaje więc razy nie w otwartym zmaganiu, nie walczy przy pomocy kłów i pazurów, ale podstępnie, z nagła, atakując w sposób, jakiego nikt się nie spodziewa. Jeśli skojarzyć to z opisem hałasu, jaki robią jej skrzydła, to narzuca się wniosek, że ideologia wytworzona dla i przez te istoty nie jest jawnie agresywną, ale dopiero jej następstwa, skutki jej obecności („ogony”) okazują się zabójcze. To ta ideologia stanowi dla człowieka największe, najbardziej perfidne zagrożenie. Takie zresztą są prawa tu panujące: najpierw jest ideologia – ciekawa, biorcza, żonglująca efektownymi, trafiającymi do wyobraźni hasłami – a potem jest jej realizacja – ponura, krwawa, niszcząca. Nietzsche bajdurzył o Űbermenschu, a Hitler zakładał obozy koncentracyjne. Marks wielbił walkę klas, a Lenin ze Stalinem dokonywali eksterminacji całych narodów. Gdzieś, kiedyś padło hasło równouprawnienia i samorealizacji kobiet, a miliony istnień giną w majestacie medycyny. W trosce zaś o wysoką „jakość życia” coraz śmielej wyciągamy rękę po życie kalek i starców.
93
W tym momencie wiemy już wszystko o naturze szarańczy. Jest więc wszędzie obecna i zachłanna, a przy tym cieszy się powszechną akceptacją i uznaniem. Ma w sobie wiele uroku, a nadto pozoruje łagodność i „ludzki” charakter. W istocie jest niezwykle agresywna, co ukrywa, i pozbawiona uczuć. W swym działaniu posługuje się hałaśliwą ideologią, która zapewne z pozoru nie wydaje się szczególnie groźną, ale jej konsekwencje ujawniają niszczące zamiary tej istoty. Pod względem zaś sposobu, w jaki działa, są to istoty bardzo karne, tworzące jednolity front działania. Ich cel jest niewątpliwie wspólny, jak wspólne jest działanie pod jednolitym dowództwem. Ich dowódcą jest jeden z duchów zamieszkujących „studnię Czeluści”. Jego imię ujawnia jego naturę: Abaddon – Niszczyciel i zamiary: Apollyon – Zatracenie. Na jego rozkaz szarańcza atakuje ludzkie serca we właściwy sobie sposób: na zbliżeniu i z całą mocą, jaką dysponuje, zawłaszczając człowieczą wolę i zdolność samostanowienia. Na tym etapie rozważań nie będzie już chyba żadnym odkryciem, jeśli stwierdzę, że pod symbolem szarańczy ukrywa się demoniczność wcielona w człowieka. To człowiek, jego natura, jego duch stanie się domeną demonów. Tu znajdą swe siedlisko, jeśli tylko pozwoli on – pozostaje przecież ciągle istotą obdarzoną wolnością – by zbliżyły się do niego „na odległość” umożliwiającą im atak. Jad, który zawiera ich kolec, jest bowiem tak silnym, że w tym świecie pozbawionym już nawet przeczucia Boga, atak zawsze kończy się zwycięstwem demona 2. Symptomy tego, co przyniesie świat piątej trąby, dostrzegamy wokół już teraz. Nasza codzienna prasa pełna jest tego rodzaju doniesień. 2 Podobnie rozumieć można pierwszą z czterech bestii proroka Daniela (Dn 7,4): jako ludzkie monstrum, któremu „oto wyrwano... skrzydła”, to znaczy odebrano tę odrobinę ducha, jaką posiadało.
11. Mają nad sobą króla – anioła Czeluści – imię jego po hebrajsku Abaddon, a w greckim języku ma imię Apollyon.
94
Po pogrzebie księżnej Diany pisano na przykład, że Elton John, który specjalnie na tę okazję ułożył, jak podano, „kłamliwie metaforyczną i pełną fałszywego patosu” pieśń o księżnej, otrzymał od rodziny królewskiej w dowód wdzięczności i uznania tytuł lordowski. Wiadomo, jak żyła księżna i jak żyje Elton John. Czyż nie jest to ów „wieniec podobny do złota”? Też się błyszczy i też zdobi, ale ze szczerym złotem, jakim Bóg obdarowuje wybranych, niewiele ma wspólnego. Przypomina mi się też historia z 1997 roku zabójstwa maturzysty Tomka Jaworskiego z Warszawy. Porwano go i dręczono w szczególnie okrutny, bestialski sposób, właściwie bez żadnej przyczyny. Pomysłodawcą i prowodyrem całej tej sprawy okazała się 24-letnia kobieta, matka trojga dzieci. To w jej mieszkaniu, w jej obecności, na jej polecenie katowano chłopca. Czyż nie jest to „jakby pancerz żelazny”? Ta kobieta znała przecież doświadczenie macierzyństwa, a wobec tego chłopca ani na moment nie drgnęło jej serce. Czy można to wytłumaczyć inaczej, niż tłumaczy Apokalipsa? I jeszcze inna prasowa notatka. Gdy przyznawano pokojową nagrodę Nobla za rok 1997, kandydowała do niej, wówczas już nie żyjąca, Matka Teresa z Kalkuty. Jej osoba i dzieło nie wymagają tu komentarza. Jednak nie ona ją otrzymała. Laureatami zostali urzędnicy z organizacji, która przeciwdziała używaniu na Bliskim Wschodzie małych min, które stanowią rzeczywiście ogromne zagrożenie dla ludności cywilnej. Niewątpliwie działalność tej organizacji jest ze wszech miar godną poparcia. Ale porównajmy: z jednej strony ktoś, kto całe swe życie, każdą jego minutą i każdym gestem, niósł ulgę i towarzyszył cierpiącym, a z drugiej strony urzędnicy, choćby i najsprawniejsi, najuczciwiej wypełniający swe obowiązki, ale urzędnicy. Ludzie, którzy w ten sposób po prostu zarabiają na chleb. Czyż nie jest w tym coś głębo-
95
ko nieludzkiego? – „oblicze jakby oblicze człowieka”, a przecież nieczłowiecze... Jak powiedziałam, są to dopiero symptomy. Pojedyncze, oderwane, ale znaczące. Jaki będzie ten świat, gdy wystąpią one wszystkie razem, gdy szarańcza ukaże się w całej okazałości? Już dziś pewien typ bohatera, jaki kreuje literatura, sztuka, kinematografia, tylko z wyglądu przypomina istotę ludzką. Wszystko to, co powiedziane zostało o szarańczy, w większym lub mniejszym stopniu dałoby się zastosować do niego. A przecież w ten sposób produkuje się wzorce dla mas. Jedyna pociecha tkwi w obietnicy pięciu miesięcy: jakiś czas, a więc nie na zawsze. Jednak ten czas może obejmować całe pokolenia. A to, co przyniesie taki kierunek ewolucji ludzkiego ducha i natury, będzie niemniej przerażające: „jeszcze dwa ‘biada’ potem nadchodzą”. Na zakończenie omawiania symbolu szarańczy uwaga zupełnie innej natury. Wśród ksiąg Starego Testamentu jest mało popularna Księga Joela. Bardzo skromna objętościowo, mówiąca, jak by można sądzić o jakichś bliżej nieokreślonych wydarzeniach z historii Izraela. Wiele jest tam słów poświęconych pladze szarańczy. Nie znam żadnych omówień tej Księgi, ale przypisy do niej, znajdujące się w Tysiąclatce, świadczą, że treść jej odczytywana jest dosłownie. Gdy jednak spróbować potraktować ją jako obraz symboliczny – wszak jest to księga prorocka – i zastosować klucz interpretacyjny taki, jak stosowany tu w Apokalipsie, nagle okazuje się ona wspaniale bogatą w swej treści i komplementarną w przekazie do aktualnie omawianych fragmentów. Znajdziemy tam wiele nowych informacji i szczegółów uzupełniających albo dopowiadających przekaz zawarty pod symbolem piątej trąby, i nie tylko. Znajdziemy jakby esencjonalny skrót rozdziałów 6. do 11. Apokalipsy.
12. Minęło pierwsze „biada”: oto jeszcze dwa „biada” potem nadchodzą.
96 13. I szósty anioł zatrąbił:
i usłyszałem jeden głos od czterech rogów złotego ołtarza, który jest przed Bogiem,
Ujawnieniem imienia wodza szarańczy kończy się piąty etap finalnej batalii o zbawienie człowieka. Ale to jeszcze nie koniec. Nie wszystko zostało odsłonięte, nie cała prawda została ukazana. Dlatego kolejny trębacz występuje przed szeregi i daje sygnał do dalszego, zupełnie innego w swym charakterze zmagania. Widać, jak rośnie agresja działań Przeciwnika. Coraz to nowe, coraz lepiej wyposażone jego siły ruszają do walki. Dzieje się tak na polecenie Boga. Może nas to dziwić, że On sam wprowadza do walki coraz groźniejsze oddziały, z którymi coraz cięższą walkę i z coraz mniejszym powodzeniem muszą podejmować Jego słudzy. Nie ma w tym jednak sprzeczności. Chodzi bowiem o ostateczne, a nie byle jakie zwycięstwo. To zwycięstwo polega na tym, że wyjdzie na jaw cała prawda o naturze zła i dobra, a także cała prawda o człowieku. Dlatego ta walka toczy się poprzez kolejne odsłony. To one stanowią istotę tej walki, a nie wysiłek, by zdziesiątkować wrogie oddziały. I dlatego Bóg niejako sam wysyła na pole bitwy najpierw szarańczę, potem czterech aniołów. Robi to właśnie po to, by ujawniła się prawda o Jego Przeciwniku, by stało się jasne do końca, kim on jest i jaki jest. Rozpoczął się więc kolejny etap walki i Jan słyszy dziwny, wielorako złożony, a przecież jeden głos dochodzący od czterech rogów ołtarza. Jest to ten sam ołtarz uwielbienia, na którym składane są wszystkie akty hołdu oddawane Bogu przez Jego stworzenie. Cztery rogi ołtarza to jakby zarys jego sylwetki, jakby obrys jego obszaru. A więc „głos od czterech rogów ołtarza” to jakby echo uwielbienia, które jest sensem istnienia ołtarza. To więc żądanie, by uwielbienie dokonało się w swym pełnym wymiarze. Innymi słowy, by Bóg został w pełni uwielbiony, musi się dopełnić „zmaganie końca czasów”, musi być ujawniona pełnia prawdy.
97
Właśnie pełnia uwielbienia domaga się uwolnienia czterech aniołów. Są to zapewne ci sami czterej niebezpieczni aniołowie, których zamiary powstrzymano, by dokonać obrzędu pieczętowania w 7. rozdziale. Okazuje się, że zostali związani przez sługi Boga, czyli czasowo pozbawieni woli i mocy. Tekst mówi, że przebywają „nad wielką rzeką Eufratem”. Eufrat to dla Izraelity symbol mniej więcej taki, jak dla naszego narodu Syberia. Oznacza krainę nieprzychylną, obcą, pełną cierpienia i grozy wynikającej z bezsilności wobec przemocy wrogich sił władających tą krainą. Z takiego kraju przybywają czterej aniołowie. Ściślej należałoby powiedzieć: cztery niebezpieczne demony. Stanowią oni doborowy (czterej!) oddział Przeciwnika. Walka jest ich żywiołem, szykowały się na nią („gotowi”) wypatrując godziny rozprawy. Udaremniono ich pierwsze próby działania, ale teraz, z powodów o których była mowa niedawno, zostały uwolnione. One te powody znają i wiedziały, że ten moment, ta ich „godzina” nadejdzie. W rozdziale 16. (werset 14.) Apokalipsa nazywa go „dniem wszechmogącego Boga”. W istocie, Bóg decyduje o tym, kiedy ten dzień nastanie. Demony go tylko wypatrują. Ich zamiarem jest zabić człowieka. Zauważmy, że opis ten prowadzony jest z punktu widzenia świata duchowego. Tylko tam demon jest widoczny w swej rzeczywistej, niezapośredniczonej postaci. Tam też słowo „śmierć” oznacza wyłącznie śmierć duchową. Śmierć biologiczna jest tutaj widziana jako naturalna, można by powiedzieć, zaawansowana faza życia biologicznego. Nie ma więc ona charakteru tragicznego, negatywnego. Jest czymś, co przewidziane jest w porządku natury i jako takie nie stanowi obiektu zainteresowania, troski. Tragedią jest jedynie śmierć ducha. O taką śmierć chcą przyprawić ogromną ilość ludzi czterej aniołowie uwolnieni na głos trąby.
14. mówiący do szóstego anioła, który miał trąbę: „Uwolnij czterech aniołów związanych nad wielką rzeką, Eufratem!”
15. I zostali uwolnieni czterej aniołowie, gotowi na godzinę, dzień, miesiąc i rok,
by pozabijać trzecią część ludzi.
98 16. A liczba wojsk – konnicy: dwie miriady miriad – posłyszałem ich liczbę.
Następuje opis zjawisk i wydarzeń, które mają miejsce na ziemi w wyniku ich działania. Jan odwołuje się tu do obrazu konnicy. Ona jest wojskiem pozostającym na usługach czterech aniołów. Wszystko to jednak symbole, bez odczytania których nie dowiemy się niczego konkretnego. Spróbujmy więc po kolei. Konnica w czasach Jana była główną siłą uderzeniową wojsk. Próbowano wprawdzie posługiwać się w walce także słońmi, ale te nie stanowiły siły uderzeniowej, lecz niszczącą, ważną, gdy bitwa już była w toku. Były też rydwany bojowe, niezwykle cenione właśnie ze względu na siłę uderzenia. Tych jednak, z powodu ich kosztowności, było zawsze mniej i zachowywano je na okazje specjalne. Trochę tak, jak naszą skrzydlatą husarię. Nie w każdych warunkach, nie z każdym przeciwnikiem mogła podjąć walkę. Zauważmy: Jan mówi o konnicy. Nie o „koniach uszykowanych do boju”, jak poprzednio. Jest to bardzo znamienna różnica. Konnica bowiem, to jakby jeden organizm, choć złożony z wielu koni i jeźdźców. Chodzi tu więc o coś, co choć zbudowane z wielu elementów, ma charakter jednolity, spójny. Przynajmniej tak się objawia w działaniu. Przypomina się w tym miejscu rachunek całkowy: nieskończenie wiele infinitezymalnie małych odcinków granicznie zmierzających do linii ciągłej. Coś z tego sposobu myślenia odnajdujemy tutaj. Nie będzie więc chyba przesadą, jeśli powiem, że konnica symbolizuje jakiś rodzaj bytu, tworu o charakterze ciągłym, jednolitym, choć wysoce złożonym. Składa się bowiem z dwóch miriadów miriad elementów. Cyfra tu wymieniona – 2 x 10 000 x 10 000 – oznacza ilość, której właściwie nie sposób objąć umysłem. Starożytność nie znała pojęcia nieskończoności. W Biblii często napotykamy określenia miary typu czas czasów, miriada miriad i tym podobne. Służą one zobrazowaniu wielkiej ilości czegoś nieskończenie zwielokrotnionego.
99
Przypominają znaną z arytmetyki operację podnoszenia do kwadratu. Tutaj dodatkowo tę ogromną cyfrę jeszcze podwojono, sygnalizując tym jakby ogromną rozlewność tego tworu. Jest tego tyle, że wszędzie dociera, wszystko zalewa. Właśnie tak, jak konnica ze swych leży wylewająca się na pole bitwy. Następny werset uszczegóławia ten obraz. Opisuje „konie i tych, co na nich siedzieli”. Właśnie: siedzieli. Nie powodowali nimi, nie trzymali wodze, ale siedzieli. A więc człowiek nie panuje nad konnicą, nie kieruje jej ruchami, ale jest przez nią niesiony, zdany na jej wolę, podporządkowany jej manewrom. To bardzo znamienny szczegół mówiący o bezsilności człowieka w zetknięciu z tym rodzajem demonicznego działania. Ci dziwni jeźdźcy mają na sobie pancerze. Są one zapewne znowu symbolem ich zabezpieczenia, niewrażliwości na żadne zewnętrzne wpływy czy wręcz zagrożenia. Strój jeszcze nieraz w Apokalipsie będzie stanowił symbol natury (i jednocześnie posłannictwa, powołania) osoby go noszącej. W tej też funkcji występują tu te pancerze, ujawniając zimną, bezduszną naturę tych, którzy je noszą. Te pancerze różnią się jednak od poprzednich. Nie okrywają jedynie „przodów tułowi”, jak pancerze szarańczy, ale nadto mienią się różnymi odcieniami czerwieni i żółci, żywo przypominającymi ogień i siarkę… Hiacynt to, jak przeczytałam w Encyklopedii Gutenberga, żółta lub czerwona odmiana kamienia zwanego cyrkonem. Jest więc symbolem koloru z tej samej palety. Barwy pancerzy oznaczają przynależność. Niegdyś wojska magnackie nosiły barwy herbowe swych wodzów, a służbę ubierano w liberie, których kolory jednoznacznie świadczyły, do jakiego domu należy. Tak i tu. Barwy pancerzy mówią, komu lub czemu służą ci ludzie. A zauważmy, że ogień i siarka buchają z pysków tych koni.
17. I tak ujrzałem w widzeniu konie i tych, co na nich siedzieli,
mających pancerze barwy ognia, hiacyntu i siarki.
100
A głowy koni jak głowy lwów,
a z pysków ich wychodzi ogień, dym i siarka.
18. Od tych plag została zabita trzecia część ludzi, od ognia, dymu i siarki, wychodzących z ich pysków.
Potwierdza to poprzednie stwierdzenie, że jeźdźcy są w istocie całkowicie zdani na wolę konnicy ich niosącej. Można sądzić, że jest to podległość bardzo szczególnego rodzaju, może niezwykle głęboka, totalna, skoro podkreśla się ten fakt wyrażając go na dwa odrębne sposoby: „siedzieli” i „barwy”. Tak przedstawia się człowiek w zetknięciu z bytem określanym tu jako konnica. Ona sama okazuje się tworem niesłychanie agresywnym: „głowy koni jak głowy lwów”. Już nie zęby z rzadka ukazywane w grymasie, ale cały przerażający, lwi łeb. Jest to więc agresywność nie ukrywana, ale jawna, pewna siebie. Z pysków koni bucha ogień, dym i siarka. Siarka miała w powszechnym przekonaniu własności żrące. Jeszcze w XVIII wieku używano jej jako środka odkażającego w przypadkach chorób zakaźnych. Trujący, zjadliwy oddech konnicy wionie w świecie ludzi siejąc śmierć i cierpienia. Trudno tu kusić się o sprecyzowanie, co konkretnie kryje się pod symbolami owych trzech plag. Wszak tego świata jeszcze nie znamy. Niemniej możemy już powiedzieć, że ludzkość przyszłości żyć będzie w jakiejś trudnej wprost do zniesienia atmosferze duchowej: mrocznej, dusznej, palącej. To nie jest klimat właściwy dla ludzkiego ducha, który nade wszystko szuka światła i pokoju. Toteż zniszczy on bardzo wielu, trzecią część ludzi. Jak mogą wyglądać realia jej działania? Oto jeden z przykładów. Od pewnego czasu ciągle i w bardzo różnej formie spotykamy informacje o przeludnieniu planety. Raz są to relacje z krajów głodujących, raz prognostyki demografów bijących na alarm, to znowu informacje o starzeniu się społeczeństw i ogromnych ciężarach, jakie pokolenie czynne zawodowo musi ponosić z tytułu utrzymywania emerytów... Tak tworzy się pewien klimat, pewne pospólnie podzielane poczucie, że przecież coś
101
z tym trzeba zrobić. To jest ten oddech – cicha, narastająca zgoda na eutanazję. Przykład ten tłumaczy też, jak należy rozumieć sformułowanie „trzecia część ludzi”. Nie chodzi ani tu, ani w innych miejscach rozważanej Księgi, o 1/3 w sensie, w jakim operuje tą wielkością matematyka. Tak rozumując mielibyśmy niejednokrotnie tych trzecich części więcej, niż potrafi ich pomieścić jedna cała. Tą trzecią częścią może natomiast być na przykład jedno z trzech pokoleń. Jednego z nich – ludzi u schyłku życia – dotyczy eutanazja, choć zabija duchowo drugie pokolenie – tych, którzy na nią się zgadzają i jej dokonują – pokolenie ludzi w pełni sił. Pozostałą „trzecią część” tworzą dzieci – pokolenie wzrastające, których akurat ten oddech konnicy nie sięga. Konnica jest najbardziej agresywnym z wcieleń sił demonicznych. Zabija nie tylko jawnie („głowy koni, jak głowy lwów”), nie tylko dławi i zatruwa swym oddechem, ale nadto „czyni szkodę” ogonem. Ten motyw występował już w opisie szarańczy i, podobnie jak tam, oznacza niewątpliwie zabójcze konsekwencje obecności i działania konnicy. Tym razem są one jednak jakby groźniejsze, w pewnym sensie bardziej perfidne, trudniejsze do uniknięcia. Wiemy to stąd, że powoduje je już nie mechanicznie i odruchowo działające żądło, ale osobna, myśląca głowa, która kieruje strategią tych działań. Sam zresztą kształt tego ogona konsekwencji („podobne do węży”) mówi o ich naturze. Wąż jest przecież „najbardziej przebiegłym ze wszystkich zwierząt polnych, które Jahwe Bóg stworzył” (Rdz 3,1). Wiemy już wszystko, co Apokalipsa ujawnia na temat konnicy. Tylko byt abstrakcyjny: myśl, idea, program... może unieść ten opis. Tylko taki twór potrafi być tak rozlewny, tak dalekosiężnie agresywny w sposób jawny
19. Moc bowiem koni jest w ich pyskach i w ich ogonach, bo ich ogony – podobne do węży: mają głowy i nimi czynią szkodę.
102
i niejawny, i tylko idei ludzie potrafią się tak podporządkować, by bezwolnie dać się jej nieść w wyznaczanym przez nią kierunku. Taka interpretacja symbolu konnicy zgadza się z naszym doświadczeniem i wiedzą. Czyż nie dzieje się rzeczywiście tak, że hasło, myśl gdzieś tam rzucone, padając na przychylny grunt błyskawicznie zdobywa sobie zwolenników i głosicieli, rozlewa się szeroko stając się elementem składowym, a nawet nośnym naszych pospólnych przekonań i motorem naszych działań. Dopiero wtedy, gdy na wieloraki sposób jest obecne niemal wszędzie, orientujemy się, jakie konsekwencje niesie i jaka jest jego prawdziwa, ukryta natura. O tym mechanizmie powiedziano, że „rewolucja pożera własne dzieci”. Rewolucje bowiem wybuchają zawsze w imię wielkiego dobra, a niosą jego zaprzeczenie. Hasło równości społecznej stworzyło nowy typ uprzywilejowania i terror, hasło tolerancji nietolerancję wobec wiary ortodoksyjnej i tradycyjnej obyczajowości, hasło równouprawnienia kobiet rozkład rodziny i aborcję... Dzisiaj nie można oczywiście wyrokować, jaka to ideologia kryje się pod postacią konnicy. Niewątpliwie jej totalizm i brutalność przerasta wszystko, co poznaliśmy dotychczas. Ideologie nie powstają w pustce. Są wytworem ludzkiego ducha. Tak i konnica jest duchowym dzieckiem szarańczy. Co taka istota potrafi z siebie wyemanować? Odpowiedź już nam tu podano: demona jeszcze groźniejszego, okrutniejszego, bardziej krwiożerczego niż ona sama. Konnica nie musi oznaczać jakiegoś gwałtownego przewrotu. Przywołane tu rewolucje socjalne i obyczajowe są tylko przykładem mającym przybliżyć nam mechanizm, jaki tu funkcjonuje. Konnica może być – ale też nie musi – na przykład zupełnie niewinnie a niezwykle kusząco wyglądającym programem socjotechnicznym.
103
Mówi się dziś coraz głośniej o projektach budowy społeczeństwa informatycznego, o cyberkulturze. Te koncepcje kuszą realną obietnicą niemal automatycznego rozwiązania wielu bardzo poważnych, dziś nierozwiązywalnych problemów (urbanistycznych, komunikacyjnych, ekonomicznych). Jednak rozwiązania tu proponowane prowadzą w prostej linii do coraz większego ubezwłasnowolnienia i pozbawienia indywidualizmu jednostki całkowicie wpasowanej w odgórnie założoną wizję funkcjonowania społeczeństwa. To jest to, co już widać – lwi łeb. Jak to odbije się na ludzkim duchu – jaki będzie wężowy ogon – tego chwilowo nie wiemy, ale uwierzmy Apokalipsie: będzie to tragiczna przemiana. Każdy, kto doświadczy na sobie oddechu konnicy, zostanie porażony w swej duchowej naturze. Będą jednak i tacy, których on nie sięgnie. Wobec każdej idei ludzka społeczność polaryzuje się na jej wykonawców i realizatorów oraz na tych, dla których jest ona obojętna, a nawet odpychająca. Coś musi być najpierw w sercu człowieka, co otworzy drzwi demonowi. On też musi liczyć się z ludzką wolnością. Werset 20. mówi o tych „niezaangażowanych”. Nie zbliżyli się do demona na odległość taką, by mógł ich zabić, ale to nie znaczy, że zdołali się przed nim uchronić. Żyją i pracują wewnątrz tego samego społeczeństwa, stanowią jego cząstkę i ono dyktuje im formy aktywności i wyznacza cele. Muszą się mu podporządkować, bo taka jest fundamentalna zasada życia społecznego. Pracują więc, tworzą na rzecz tego społeczeństwa i w jego duchowym klimacie. Ich dzieła wyrastają z takiej właśnie gleby, tchną takim samym duchem. Innego zresztą nie znają. Żyją przecież w świecie, który od dawna stracił nawet intuicję sacrum. Oni po prostu nie mają wyjścia. Nie podejrzewają innej możliwości. Dlatego mimo, iż widzą spustoszenie, jakie sze-
20. A pozostali ludzie, nie zabici przez te plagi, nie odwrócili się od dzieł swoich rąk, tak by nie wielbić demonów ani bożków złotych, srebrnych, spiżowych, kamiennych, drewnianych, które nie mogą ni widzieć, ni słyszeć, ni chodzić.
104
21. Ani się nie odwrócili od swoich zabójstw, swych czarów, swego nierządu i swych kradzieży.
rzy konnica, nie potrafią „odwrócić się od dzieł swoich rąk”. Ludzki instynkt wiary nie toleruje pustki. Albo znajdzie karmę, albo ją sobie wytworzy. Tak i oni. Jeśli odwrócą się od demona, znajdą się w kompletnej pustce. Dlatego bezwolnie wielbią przeróżne bożki, które podsuwa im ich czas: złote, srebrne, spiżowe... Wszystko jedno, czego pragną, co wielbią: władzę, pieniądz, siłę... i tak ostatecznie wielbią to, co każe im wielbić demon. On je ożywia, on jest korzeniem ich piękna i on czatuje na nich u źródeł tych fascynacji. Same przecież nie mają w sobie „życia”. Przypomina mi się artykuł czytany w „Życiu”3 , a poświęcony Unabomberowi (Teodorowi J. Kaczyńskiemu) w związku z jego procesem o dokonanie licznych (28.) zamachów bombowych. W artykule przytoczono tekst manifestu, jaki ogłosił protestując przeciwko kierunkowi, w jakim zmierza cywilizacja zachodnia. Manifest zawierał liczne, bardzo trafne uwagi i spostrzeżenia (jego autor jest człowiekiem o wybitnej inteligencji, niegdyś wybijającym się profesorem matematyki na jednym z bardziej liczących się uniwersytetów amerykańskich) wskazujące, że dalszy rozwój techniczny i społeczny, jeśli przebiegać będzie w taki, jak dotychczas sposób, prowadzi nieuchronnie do zatraty godności i zniewolenia jednostki. Rozwiązaniem, jakie w tej sytuacji znalazł dla siebie Unabomber, była przemoc. Bomby podkładane w siedzibach wielkich koncernów, organizacji, instytucji... W wyniku eksplozji okaleczył ileś osób, troje pozbawił życia. Rozpaczliwy, bezsilny wyraz buntu człowieka wystarczająco inteligentnego, by sytuację zdiagnozować i wystarczająco zagubionego, by upatrywać ratunku w bożku, którego nazywał „powrotem do natury”. I „nie odwrócił się od swoich zabójstw” do końca. 3
„Życie” z dn. 10.05.98
105
7. Rozdział 10 W nie-bożym świecie szóstej trąby włada wszechobecny absurd. Stworzenie nie potrafi rozpoznać swego Stworzyciela, a cierpiąc katusze, szuka ratunku u tego, kto je zadaje. Sięgnąwszy bowiem u zarania gatunku (rodzaju) po owoc poznania dobra i zła, kosztuje go przez całe swe dzieje, tak długo, aż to doświadczenie osiągnie pełnię, to znaczy, aż ukażą się jego najdalsze konsekwencje. Dopiero wtedy Bóg, nie łamiąc ludzkiej wolności, wkroczy w dzieje człowieka, by je zamknąć. Dopiero wtedy. W ponurym, absurdalnym świecie duchowym szóstej trąby pojawia się posłaniec Boga. Jest on równie potężny, jak ten, który ukazał się na początku 8. rozdziału, ale jego misja jest inna. On nie prowadzi wojsk Pana na wielką batalię prawdy, bo ta się już właściwie dokonała1, ale ma za zadanie oznajmić tym, którzy w tym tragicznym świecie jeszcze są w stanie usłyszeć jego głos, że Bóg się o nich upomni i już niebawem nastanie Jego sprawiedliwość. Ale to za chwilę. Na razie Jan widzi go zstępującego z nieba jakby osłoniętego obłokiem. Obłok jest atrybutem wyłącznie niebiańskim. Pod jego postacią Bóg 1 Dwa ostatnie etapy tej batalii ujawniają kolejne imiona Przeciwnika, których sformułowanie pozostawiam Czytelnikowi.
1. I ujrzałem innego potężnego anioła, zstępującego z nieba, obleczonego w obłok, tęcza była nad jego głową, a oblicze jego było jak słońce, a nogi jego jak słupy ogniste,
106
2. i w prawej ręce miał otwartą książeczkę. Nogę prawą postawił na morzu, a lewą na ziemi.
zbliżał się nieraz do swego ludu. Nie ma więc żadnej wątpliwości co do tego, czyim posłańcem jest ten anioł. Cała widoczna część jego postaci spowita jest światłem: tęcza otacza jego głowę, twarz przypomina swą jasnością słońce, a nogi ogniste słupy. Jest ogromnego wzrostu: ziemia i morze są jego podnóżkiem. Jest więc to anioł tak potężny, że jego misja, to, co ma do obwieszczenia, obejmuje cały świat i całego świata dotyczy. Ten obraz niezwykłej, świetlistej i potężnej istoty ma wyrazić jedno: że anioł ten jest posłańcem Światłości i Mocy. Istnieje bowiem Światłość zdolna rozświecić ponury świat szóstej trąby i Moc zdolna przezwyciężyć zniszczenie posiane przez grasujące w nim demony. Ten anioł pojawia się przecież wtedy, gdy wydaje się, że już nic nie uratuje tego świata od zagłady. Tak przynajmniej można mniemać czytając końcówkę 9. rozdziału. Anioł trzyma w prawej ręce (prawa ręka jest tą, którą się pracuje, która zamiar wprowadza w czyn) otwartą książeczkę. Zapewne nie jest to dokładnie ta sama książeczka, którą Baranek-Jakby-Zabity przejął z ręki Ojca. Tamtą mógł tylko On wziąć, tylko On był wystarczająco godnym, by unieść pełnię przeznaczeń. Właściwie należałoby powiedzieć: tylko On ją uniósł – w akcie swej męki. Anioł, choćby najpotężniejszy, pozostaje sługą Boga i Baranka. Sługa zaś nie zna całości zamierzeń swego pana, bo znać ich nie musi, a nadto one go przerastają. Wystarczy, gdy dowiedzie swej wierności i oddania wypełniając powierzoną sobie cząstkę. Temu aniołowi powierzono też tylko wycinek Bożego planu – trzyma książeczkę, nie księgę. Dlatego w rękach ma tylko to, co właśnie tego wycinka dotyczy. Jego misja ma charakter wyłącznie prorocki, co stanie się widoczne nieco później. Anioł woła głosem potężnym, jak sam jest potężny. Woła, może wzywa, siedem gromów. A one mu odpowia-
107
dają. Gęsto w tym obrazie od nawarstwiających się symboli. O co tu chodzi? Ta scena nie ma koneksji z innymi obrazami, dlatego interpretacja w tym miejscu nosić będzie piętno dowolności. Św. Jan widzi ukryte pod symbolem trąb kolejne odsłony demoniczności działającej w świecie. Odsłony ujawniają rzeczywistość coraz groźniejszą, coraz bardziej agresywną i totalną w swym działaniu. To są zjawiska, których ogrom, siła i koloryt dalece przekraczają ludzkie możliwości psychiczne. Jan jest tylko człowiekiem, całą swą istotą oddanym Bogu, ale człowiekiem. Postawiony wobec tak przerażającej rzeczywistości, o której wie, że jest realną przyszłością świata, potrzebuje odrobiny wsparcia. On naprawdę całym sercem był przy Jezusie. Goręcej niż którykolwiek z Jego uczniów pragnął, by owoce Jego męki nie zostały zaprzepaszczone. A tu ukazano mu drogę, jaką potoczy się duchowa historia człowieka. Drogę, na której nie będzie nawet skrawka miejsca dla jego Mistrza. Musi w tym momencie, pomimo całej swej niezachwianej wiary, przeżywać zwykłe ludzkie przygnębienie, może nawet rozpacz. Ale jego Mistrz o tym wie. Wie i pewnie kocha ten jego ból. Dlatego, gdy przybywa Posłaniec, wezwanych zostaje siedem gromów. Grom jest epifanią mocy. Bożą moc objawiał w napotkanych wcześniej opisach tronu Pańskiego. Tak i tu: „siedem gromów” to pełnia mocy. Ich głos rozlegający się w tym akurat momencie jest jakby słowem pociechy skierowanej do Jana. Ma mu powiedzieć, że moc Boża jest większa niż ta, którą dysponują wszystkie demony piekieł razem wzięte. Ona zwycięży. Jan z całą rzetelnością świadka chce zapisać to, co usłyszał, ale w tym momencie pada wyraźny zakaz. Dlaczego? Właśnie dlatego, że był to dar tylko dla niego, ku pokrzepieniu jego obolałego serca. Nie powinien trafić w nasze ręce, bo stan naszych uczuć z nim nie korespon-
3. I zawołał donośnym głosem, tak jak ryczy lew. A kiedy zawołał, siedem gromów przemówiło swym głosem.
4. Skoro przemówiło siedem gromów, zabrałem się do pisania, lecz usłyszałem głos mówiący z nieba: „Zapieczę
108 tuj to, co siedem gromów powiedziało i nie pisz tego!”
5. Anioł zaś, którego ujrzałem stojącego na morzu i na ziemi, podniósł ku niebu prawą rękę
6. i przysiągł na Żyjącego na wieki wieków, który stworzył niebo i to, cow nim jest, i ziemię, i to, co w niej jest,
duje. Naprawdę inaczej przeżywa człowiek to, co widzi i w poczuciu pełnej realności obrazu, a inaczej to, co wyczyta z treści zaszyfrowanych pod spiętrzonymi symbolami. Nadto słowa, które usłyszał, mówiły zapewne o nieskończonej mocy Boga, ujawniały coś z jej charakteru i istoty – wszak wypowiedziało je siedem gromów. To zaś nie są informacje, które mamy wyczytać z Apokalipsy. Ta Księga nie ma być dla nas księgą mocy, ale księgą miłości i nadziei. To miłość Jezusa do swego Kościoła sprawiła, że dał mu tę Księgę, a dał po to, by, gdy nadejdzie trudny czas prób, nie utracił nadziei i wiary w swego Pana. Dlatego słowa gromów pozostaną dla nas zapieczętowane. Słowa, ale nie fakt, że się odezwały. O mocy Bożej mamy bowiem wiedzieć, ale nie ona ma koncentrować naszą myśl. Nie z powodu mocy mamy oczekiwać przyjścia Pana. Jeszcze raz zatrzymajmy się nad tym obrazem, aby ujrzeć go w pełnej wyrazistości. W nieludzki, pozbawiony nadziei i dławiący świat, który zasiedla szarańcza i w którym szaleje konnica, zstępuje świetlisty posłaniec Pana. Jest jedynym światłem, które rozświetla jego mroczny krajobraz duchowy. Ten anioł nie należy do „podszewki” zdarzeń w takim sensie, jak to bywało w poprzednich rozdziałach. Tam obowiązywał prosty schemat: wydarzenia mające miejsce w świecie ducha sterowały wydarzeniami w świecie materialnym. Według tego schematu odczytywaliśmy kolejne wystąpienia aniołów. Tym jednak razem jesteśmy świadkami sceny, która rozgrywa się jakby na miedzy obu tych światów i jakby na przecięciu czasów. Świetlisty anioł wkracza w czas historyczny, w czas szóstej trąby i tam prorokuje, że świat ten dosięgnie kara. Bóg położy kres szaleństwu demonów i szaleństwu człowieka pozostającego pod ich władzą. Ma do tego pełne prawo, gdyż On jest Stwórcą. On stworzył zarówno świat
109
duchów, jak i materii. On też w swym przeogromnym miłosierdziu nie zamierza zaskakiwać ludzi, by wykorzystać ich chwilę słabości albo zaślepienie, lecz od początku ustanowi proroków (Izajasza, Ezechiela, Daniela, Joela...), a potem także przez swego Syna, ostrzega i uprzedza ich przed dniem sądu i kary. Gest („podniósł prawą rękę”) i formuła przysięgi z potrójnym powołaniem się na stwórczość oraz wieczność Boga są sygnałem tego, że jest to następstwo nieuniknione. Tak na pewno się stanie. Zauważmy, że anioł wypowiada to proroctwo w czasie szóstej trąby, a więc w świecie, który nie zna już Boga miłosiernego, darzącego pokojem i ufnością. W tym świecie tylko światło i moc mają szansę być zauważonymi – dlatego posłaniec Boga jest posłańcem Światłości i Mocy. Jest on jednak istotą niewidzialną. Tylko Jan go dostrzega. Jak więc wypełni on swoją misję, jak to się stanie, że ujrzy go i usłyszy świat szóstej trąby?
i morze, i to, co w nim jest, że już nie będzie zwłoki, 7. ale w dniach głosu siódmego anioła, gdy będzie miał trąbić, misterium Boga się dokona, tak jak podał On dobrą nowinę sługom swoim prorokom.
Jan słyszy kolejne polecenie. Rozpoznaje ten sam głos, co poprzednio. Czyj to głos? – tego nie mówi, ale gdy poznamy wymowę najbliższych scen, jasne się stanie, że tylko Pan Jezus mógł wydać mu następujące polecenie. Ten głos podpowiada mu, by podszedł do anioła i wziął z jego rąk księgę. Ta księga, otwarta (!) księga, jest przecież znakiem prorockiej misji anioła. Jej treść, a przynajmniej treść otwartych, to jest dostępnych jej partii (księga ma postać zwoju, trudno więc mówić o stronicach) określa charakter proroctwa. Dotyczy ono, jak świadczą o tym wersety 6. i 7., „misterium Boga” u końca czasów. Po nie Jan ma wyciągnąć rękę. Do niego jednak należy decyzja, czy to zrobi. Jan zwraca się więc do anioła prosząc, by ten podał mu książeczkę. Gest ten, choć podpowiedziany, jest gestem
8. A głos, który słyszałem z nieba, znów usłyszałem, jak zwracał się do mnie w słowach: „Idź, weź księgę otwartą w ręce anioła stojącego na morzu i na ziemi!”.
110 9. Poszedłem więc do anioła, mówiąc mu, by dał mi książeczkę.
I rzecze mi: „Weź i połknij ją, a napełni wnętrzności twe goryczą, lecz w ustach twych będzie słodka jak miód”.
wolnego wyboru Jana: sam mówi aniołowi, że przyszedł, by podjąć misję prorocką… Potężny anioł nie potrzebował tych słów. Wiedział na pewno, kim jest Jan i po co ku niemu podchodzi. Te słowa potrzebne były Janowi jako wyraz wolności, którą oto oddawał na służbę Bogu. Anioł ostrzega jednak, że dar proroctwa jest darem trudnym. Niesie w sobie ogromną radość służby Bogu, ale i przeogromną gorycz samotnie dźwiganej, trudnej wiedzy. Eklezjastes pisał, że „kto gromadzi wiedzę, gromadzi i cierpienie” (Koh 1,18). W słowach anioła brzmi ta sama myśl. Przedsmak tej słodyczy i tej goryczy był już Janowi znany. Widział nieprzebrany tłum wybranych i radował się, że jest tak wielki, ale widział też niemniej pewnie liczne zastępy szarańczy i tych, którzy nie przestali chwalić bożków złotych, srebrnych, spiżowych... Anioł wręczając Janowi książeczkę, każe mu ją połknąć. Zaskakujące w pierwszej chwili polecenie, skoro książki służą raczej do czytania. Jednak treść przeczytana nie jest treścią do końca zobowiązującą. Ileś z niej umyka nam już podczas czytania, ileś zostaje wkrótce zapomniane, a ileś w ogóle niewłaściwie zrozumiane. Tak nie może się stać z treścią, którą zawiera książeczka anioła. Ona musi być starannie i wiernie przekazana, gdyż w rzetelności tego przekazu kryje się jego sens, sens funkcji prorockiej. Dlatego tę treść Jan musi sobie przyswoić w absolutnej pełni, „do ostatniej kropki”. Musi dać się jej przeniknąć, by o niej móc świadczyć. Tak właśnie, jak przyswaja się pokarm i jak przenika on do organizmu, stając się jego elementem składowym i budulcem. Ta treść ma się stać tożsamą z nim, by on stał się rzeczywistym prorokiem czasu szóstej trąby. Dla świata tego czasu Jan będzie Posłańcem Boga. Obraz książeczki, którą spożywa powołany do proroctwa i która napełnia go niemal jednocześnie słodyczą miodu i goryczą piołunu, znajdujemy wcześniej w Księ-
111
dze Ezechiela (2. rozdział). Ezechiel został powołany w sposób niemal podobny jak Jan z tą różnicą, że książeczka, którą mu podano zawierała „wzdychania, narzekania i biadania”. Taki też, naganny i pełen bólu, był w gruncie rzeczy charakter proroctwa, które obwieszczał. Jan nie przeraził się następstw swej decyzji. On zresztą wybrał znacznie wcześniej, za dni Jezusa, teraz tylko stawiał kolejny krok na tej samej drodze. Z zupełnym spokojem, rzeczowo („a gdy ją spożyłem”) relacjonuje, że doznał wszystkiego, o czym uprzedził go anioł.
Pisałam poprzednio, że wydarzenia rozgrywające się w tym rozdziale, dzieją się jakby na miedzy dwóch światów i na przecięciu czasów. Pora wyjaśnić to sformułowanie. Tekst wprowadza nas w rzeczywistość mistycznej wizji św. Jana. Wizja ta tym razem niemal w całości dotyczy jego osoby, aczkolwiek ma też walor ogólny. Przysięga anioła, jak i funkcja prorocka św. Jana odnoszą się przecież do całej społeczności ludzkiej. W przeżyciu mistycznym spotykają się i wchodzą z sobą w kontakt dwa światy. Św. Jan, człowiek cielesny i mieszkaniec świata materialnego, wykonuje gest, którego sens i znaczenie widoczny jest dla i zadany przez istotę czysto duchową. Coś takiego, taki rodzaj kontaktu istot o odmiennych naturach możliwy jest właśnie na tej miedzy światów, jaką jest przestrzeń przeżycia mistycznego. Co więcej, św. Jan żył przecież w pierwszym wieku tak zwanej naszej ery. Wtedy też, historycznie rzecz ujmując, musiał mieć miejsce opisany tu akt przyjęcia funkcji prorockiej. Badacze potwierdzają, że tekst Apokalipsy pochodzi rzeczywiście z drugiej połowy pierwszego stulecia. Tymczasem tutaj, w Apokalipsie, opis tego szcze-
10. I wziąłem książeczkę z ręki anioła, i połknąłem ją, a w ustach moich stała się słodka jak miód, a gdy ją spożyłem, goryczą napełniły się moje wnętrzności.
112
gólnego wydarzenia napotykamy w kontekście świata zaawansowanej, technicznej cywilizacji. W świecie, którego my sami jeszcze nie znamy. To nie jest przypadek albo wynik bałaganu. Dopiero bowiem w tamtym świecie przyszłości ujawni się w pełni prorocka funkcja Jana. On jest dla tamtego świata depozytariuszem misji świetlistego anioła. Trudno powiedzieć, jak to będzie wyglądało. Może ci, w sercach których głos Boga będzie jeszcze słyszalny, szukać będą w Apokalipsie antidotum na świat, który ich otacza. Może będzie ona dla nich kotwicą eschatologicznej nadziei, Księgą, która pomoże im się odnaleźć wśród bezsensu i drapieżności tamtej cywilizacji. Będzie światłem latarni, która chroni przed katastrofą w duchowej topieli. A może będzie ostrzeżeniem na czas usłyszanym, dzięki któremu wielu zdoła się uratować? Kościół nam współczesny, podobnie zresztą jak Kościół minionych wieków, stosunkowo niewiele korzysta z wyjątkowego daru Apokalipsy. Dziesiąty rozdział tej Księgi zdradza nam, że jej czas po prostu jeszcze nie nadszedł. 11. I mówią mi: „Trzeba ci znów prorokować o ludach, narodach, językach i o wielu królach”.
Wykonawszy wszystko, co mu nakazano, Jan staje gotów do nowej posługi. Słyszy: „trzeba ci znów prorokować”. Jest prorokiem nie z zawodu, ale z głębi natury – utożsamił się przecież z treścią książeczki anioła – nie może więc, nie potrafi nie prorokować. To trochę tak, jakby rybie nie pozwolić pływać. Ale Jan przecież już prorokował. Wszystko, co wiemy o siedmiu pieczęciach i sześciu trąbach, to znaczy o treści, jaką osłaniają te symbole, wiemy przecież od niego. Po co więc było połykać książeczkę, skoro już wcześniej posiadał dar proroctwa? Czego jednak ten dar dotyczył, co był w stanie uchwycić? Wszystko, co dotąd ujawnił Jan, dotyczyło losów ludzkości. Potrafił je ujrzeć w podwójnej perspektywie – był przecież czystej wody mistykiem – ale ostatecznie pro-
113
roctwo jego dotyczyło historycznego, ziemskiego wymiaru rzeczywistości. Teraz zaś odsłania się przed nim cały, głęboki wymiar rzeczywistości duchowej. Będzie prorokował o losach Kościoła jako mistycznego dzieła Jezusa, zobaczy ostatnią walkę Króla Królów, Jego zwycięstwo nad szatanem i Nową Jerozolimę, miasto od Boga zstępujące. W akcie spożycia książeczki Jan nie otrzymał zwykłego charyzmatu proroctwa, rozumianego jako umiejętność widzenia rzeczy przyszłych, ale szczególny wzrok, który pozwala dostrzegać rzeczy przekraczające ludzki sposób pojęciowania. Będą to nadal losy „ludów, narodów i języków”, ale widziane w ich pełni, w perspektywie nowej, głębszej, jakby ponadczasowej i ponadprzestrzennej, po prostu Bożej. Ale i na tym nie wyczerpuje się jego misja i znaczenie tego aktu, co wyjaśnią dopiero dalsze partie tekstu. I jeszcze spostrzeżenie na marginesie. Spójrzmy, w jak niezwykły sposób działa Bóg. Jesteśmy w środku dramatycznych wydarzeń. Nad światem szaleją niezwykłe moce, trwa zmaganie sił dobra i zła, które nieskończenie przerastają siły człowieka. I nagle wszystkie spojrzenia koncentrują się na jednej słabej ludzkiej istocie i od jej decyzji zależy wynik całej tej batalii. Już raz tak było, w Nazarecie. Może zresztą nie raz, tylko nie potrafimy właściwie patrzeć. Wprost porażające jest to niezwykłe zaufanie, wyróżnienie, jakiego Bóg udziela człowiekowi. Przecież to wszystko dałoby się załatwić inaczej, ponad głowami ludzi, samą Bożą wszechmocą. Bóg naprawdę ma dość siły, by pokonać Przeciwnika. A jednak nie korzysta z tego i w najbardziej decydujących chwilach składa wszystko w ręce człowieka, by ten mógł wybrać na miarę swej do Niego miłości.
114
8. Rozdział 11 1. Potem dano mi trzcinę podobną do mierniczego pręta, i powiedziano: „Wstań i zmierz Świątynię Bożą i ołtarz, i tych, co wielbią w niej Boga.
Jan słyszy słowa zapewnienia, że posiada dar prorocki i że tę funkcję, funkcję proroka, będzie teraz pełnił. Otrzymuje też szczególne narzędzie służące tej pracy: pręt mierniczy, jakiego używają geodeci. Nie bez powodu: ma zmierzyć Świątynię Boga. Co jednak ma prorok do geodety? Co znaczy ten dziwny ciąg faktów, zdawałoby się, zupełnie odmiennych w swym charakterze i nie związanych ze sobą żadnym wspólnym przesłaniem? Zacznijmy od wyjaśnienia, co kryje się pod nazwą Świątyni Bożej. Na końcu tego samego rozdziału, w wierszu 19., znajdujemy słowa: „Świątynia Boga w niebie się otwarła”. Kontekst odsyła nas do tego, co już znamy: tron Zasiadającego, przed nim złoty ołtarz i siedem świeczników, wokół kręgi stworzeń. Świątynię Boga tworzy więc On sam i wszystkie stworzenia głoszące Jego chwałę. Jestem najgłębiej przekonana, że pod określeniem, które tu w tekście napotykamy, nie kryje się historyczna, materialna Świątynia Jerozolimska, co zdaje się przyjmować obiegowa interpretacja. Takie odczytanie łamałoby logiczne następstwo treści i wypłaszczałoby przekaz. Tekst Apokalipsy jedynie odwołuje się do architektury Świątyni Jerozolimskiej, jako obrazu jedynej, prawdziwej, bo przecież według dokładnych dyrektyw Jahwe zbudowanej i ozdobionej, Świątyni.
115
Tak więc, tę szczególną Świątynię, złożoną z żywych istot, Jan ma zmierzyć i to przy pomocy pręta(!). Czynność mierzenia była formą zatwierdzenia własności. Była z nią niemal równoznaczna. W Księdze Ezechiela, w rozdziale 48., znajduje się jakby projekt podziału ziemi izraelskiej, jaki ma być dokonany po powrocie z niewoli babilońskiej, a dalej szczegółowy opis podziału obszaru zastrzeżonego dla Jahwe. Wymiary poszczególnych parceli określa ilość prętów. „Do lewitów ma należeć dział długi na 25 tys. prętów i szeroki na 10 tys. prętów”, „do kapłanów należeć będzie...” itd. Obowiązywał tu następujący schemat: zgłoszenie prawa do własności, odmierzenie tejże, czyli wytyczenie obszaru jako akt zatwierdzenia, i przejęcie tej własności. Czegoś podobnego jesteśmy świadkami tutaj. Jan ma zmierzyć Świątynię. Robi to na „zlecenie” Boga – On zgłasza prawo do swej własności. Jan ma tylko wytyczyć granice, a wtedy Bóg, niejako automatycznie, na mocy aktu odmierzenia, tę własność weźmie w posiadanie. Polecenie, które otrzymuje Jan („wstań i zmierz”) ujawnia jeszcze jedno znaczenie wydarzenia opisanego jako połknięcie książeczki. Od tego momentu zmienia się bowiem charakter posłannictwa Jana. Prorokiem, a więc Widzącym i Obwieszczającym, był już poprzednio. Teraz zaś staje się Uczestniczącym. Jego zadaniem, zadaniem proroctwa, które głosi, jest wytyczyć i domknąć granice Bożej Świątyni. To coś zupełnie innego, niż rola Kasandry w oblężonej Troi. Ona mogła tylko ostrzegać przed niebezpieczeństwem, ale jej przepowiednie pozostały bez wpływu na losy twierdzy. Jan natomiast otrzymuje zaszczytną rolę geodety Pana, wytyczającego obszar Świątyni. Pręt, który trzyma w ręku (proroctwo, które głosi) rozstrzygnie o tym, gdzie będzie Świątynia, czyli kto będzie do niej należał, a kto nie. Znamienne, że pręt ten jest w istocie trzciną. Ten szczegół odsłania nieco ze sposobu, w jaki nastąpi „od-
116
2. Dziedziniec zewnętrzny Świątyni pomiń zupełnie i nie mierz go, bo został dany poganom,
i będą deptać Miasto Święte czterdzieści dwa miesiące.
mierzanie”. Trzcina bowiem przez długie wieki była najpopularniejszym narzędziem kary, a chłosta jej najpopularniejszym rodzajem. Obraz trzciny jako narzędzia kwalifikującego w szeregi sług Boga, niekoniecznie musi przywodzić na myśl kary, które spadną na ludzkość. Sądzę, że raczej jest sygnałem, iż „odmierzanie” odbędzie się w sposób poważny, wręcz radykalny. Nie oczekujmy, że będzie to algebra zasług i win podlana ckliwym sosem, który wydaje nam się być Bożym miłosierdziem. To naprawdę będzie oddzielanie owiec od kozłów za pomocą trzciny. Jan jest prorokiem posłanym do wiernych Bożego Izraela. Obszar, który ma wymierzyć, to obszar Świątyni wraz z dziedzińcem wewnętrznym. Wstęp na ten teren Świątyni Jerozolimskiej mieli tylko wierni. Nie każdemu było wolno wszędzie wejść – regulowała to ranga funkcji w kulcie i płeć – ale cała ta przestrzeń uznana była za teren święty. Dalej zaś, za murem, rozciągał się dziedziniec zewnętrzny, gdzie wstęp miał już każdy: poganie, niewolnicy, nieobrzezani, a nawet zwierzęta. To nie był teren czysty w sensie kultowym. Z tego powodu powiedziano Janowi, by nie interesował się dziedzińcem zewnętrznym. Nie należy on do ścisłej własności Jahwe. Tak samo, jak nie zaliczają się do Jego własności ci, którzy sami tego nie pragną, to znaczy ci, którzy nie dokonali oczyszczenia, nie nawrócili się, by móc z dziedzińca przejść do Świątyni. Świątynia, dziedziniec zewnętrzny i przestrzeń poza jego murami, należąca jeszcze do obszaru świątynnego, a także samo miasto – to wszystko stanowiło Jerozolimę, Miasto Święte. W nim Świątynia wraz z dziedzińcem wewnętrznym była obszarem specjalnym, obszarem zastrzeżonym. Pozostały teren Miasta podlegał swobodnej penetracji pogan. Mieli prawo go „deptać”, to znaczy mieli prawo w nim przebywać, osiedlać się i żyć.
117
Wprawdzie został on im oddany, ale tak naprawdę ich obecność kalała miasto. To było przecież Miasto Święte, Miasto Boga. Ideałem byłoby, gdyby wszyscy jego mieszkańcy mieli prawo wejść do wewnętrznego dziedzińca. Tak się jednak nie działo. Ich wolny wybór był inny. Dlatego pozostaną za murem i będą swą obecnością kalać Miasto Święte, ale tylko do czasu. Pełnia czasu to siedem lat. Ci zaś dysponują tylko teraźniejszością, połową czasu, to jest 3,5 roku, inaczej mówiąc czterdziestoma dwoma miesiącami. Potem Miasto Święte zawrze przed nimi swe bramy. Kim jednak są ci, którzy pozostaną na zewnętrznym dziedzińcu? I jak to zrobić, by się dostać do dziedzińca wewnętrznego, to znaczy do własności Pana? Nie ryzykując konfliktu interpretacyjnego można przyjąć, że 3. werset przytacza słowa Jezusa („moim Świadkom”). Zawierają one obietnicę, że przez całą doczesność (1260 dni = 42 miesiące = 3,5 roku) będzie posyłał swych świadków. Będą oni nieustannie świadczyć o Nim i będą Jego darem dla tych, którzy chcą pójść za Nim. Wielce ryzykowną byłaby, ze względu na przymioty przypisane im w dalszym tekście, próba ustalenia, kim personalnie są Świadkowie. Pod tym mianem mogą kryć się pojedyncze, wybitne postacie wiary, jak Mojżesz czy prorocy albo święci Nowego Testamentu, a mogą to też być podmioty zbiorowe, jak Kościół czy Synagoga, a nawet Kościoły odłączone, o których mamy wiele świadectw, że także w nich Bóg działa. Nie jest więc istotne to, kto jest Świadkiem, ale to, że nim jest, a nadto, że nigdy nie będzie sam. Zawsze, przez całą doczesność, będzie ich „dwóch”, „aby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała sprawa” (Mt 18,16). To bardzo istotna obietnica, która pozwala nie pomylić drogi. Kiedy występuje fałszywy świadek, jakiś przy-
3. Dwom moim Świadkom
118
dam władzę, a będą prorokować obleczeni w wory przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni”.
wódca religijny, czy prorok, zawsze słyszymy: „ja mam prawdę”, „mnie Bóg objawił to i to”. Tu zaś otrzymujemy zapewnienie, że nie zostaniemy wydani na łup niepewności, że świadectwo tego, kto rzeczywiście od Boga przychodzi, będzie spójne, natychmiast potwierdzane przez drugiego Świadka. Tym drugim Świadkiem może być np. Kościół, jego nauka i tradycja. Nic bowiem, co stanowi depozyt wiary nie ulegnie zmianie: „niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą” (Mk 13,31). Może jedynie być dopowiedziane, oświetlone czy rozjaśnione świadectwem Świadka. Zresztą tak samo, jak inne cyfry, tak i cyfrę dwa („dwom Świadkom”) należy rozumieć nie jako określenie ilości, ale jako przymiot natury opisywanego przedmiotu. Siedem to pełnia, dwanaście doskonałość, cztery złożoność... Konsekwentnie, dwa oznacza więcej niż jeden, czyli pewną ilość, mnogość, nawet wielość. Nie należy więc w tym miejscu naiwnie sądzić, że Bóg obiecuje, iż zawsze pośle tylko dwóch Świadków. Z historii Kościoła wiadomo, że bywały czasy pod tym względem obfite, i czasy skromniejsze. Ważne, że było ich tylu, iż zawsze można było rozpoznać, gdzie jest Prawda. Świadkowie ci będą posiadać szczególną władzę, o której bliżej opowiada dalsza część tekstu, i będą prorokować przez całą doczesność. Prorokować, znaczy mówić w imieniu Pana. Proroctwo nie zawsze przepowiada przyszłe zdarzenia. Bardzo często treścią proroctwa starotestamentalnego było odczytanie duchowego sensu wydarzeń z historii Narodu Wybranego. To prorocy Izraela uczyli, że niewola babilońska, jak zresztą i wiele innych klęsk, ma bezpośredni związek z odstępstwem narodu od Przymierza. Tekst mówi nadto, że prorokować będą „obleczeni w wory”. Wcześniej już mowa była o tym, że w Apokalipsie szata jest jakby zwierciadłem natury tego, kto ją
119
nosi a przez to wyrazem jego misji. Czego jednak znakiem mógłby być wór? Właśnie tego: braku indywidualności. Nie bez powodu stał się odzieniem pokutnym. Jest tak szary, tak nieciekawy, że u zarania utrąca wszelką próbę „zaistnienia”, wyróżnienia się. Po prostu odziera z indywidualności. Tu też chodzi o tę jego właściwość. O anonimowość, nierozróżnialność tego, kto się weń odziewa. Świadek świadczy bowiem nie po to, by być – choćby tylko tak „przy okazji” – zauważonym, jak każdy inny głosiciel, twórca, autor idei, ale świadczy dla świadectwa, sam przyjmując rolę szyby, której nie widać, ale przez którą widać. Tak więc poprzez Dwóch Świadków Bóg przez całą doczesność przemawiać będzie do ludzi i przez ich świadectwo prowadzić będzie do wnętrza Świątyni. Są więc oni niby drzewa oliwne – symbol obfitego zbioru – i niby dwa świeczniki – symbol pewności wyborów – stojące przed tronem Pana i roziskrzone światłem Ducha Świętego. Jedyny oręż, jakim władać będą Świadkowie, to słowo Pana. Ono jest ogniem, który „wychodzi z ich ust i pożera wrogów”1. Określenie to nie oznacza jakichś wyjątkowo silnych argumentów albo też przekleństw rzucanych na adwersarzy. Ogień to po prostu Prawda, która wprost pali. „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął!” (Łk 12,49). Wobec słowa Prawdy trudno jest pozostać obojętnym. „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami... i Pisma nam wyjaśniał?” (Łk 24,32). Ono nie pozwala człowiekowi pozostać indyferentnym. Budzi żarliwe pragnienie służby, albo żywiołową nienawiść – zależnie od O Mesjaszu powiedziano: „Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego” (Iz 11,4), a przecież jednocześnie „nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” (Iz 42,3). 1
4. Oni są dwoma drzewami oliwnymi i dwoma świecznikami, co stoją przed Panem ziemi.
5. A jeśli kto chce ich skrzywdzić, ogień wychodzi z ich ust i pożera ich wrogów. Jeśliby zechciał ktokolwiek ich skrzywdzić, w ten sposób musi być zabity.
120
6. Mają oni władzę zamknąć niebo, by deszcz nie zraszał dni ich prorokowania, i mają władzę nad wodami, by w krew je przemienić, i wszelką plagą uderzyć ziemię, ilekroć zechcą.
rodzaju ziarna, które już wcześniej w sercu kiełkowało. Dlatego mówi się tu, iż ogień tych słów „pożera ich wrogów”, to znaczy pozwala ich niejawnej, nieuświadomionej niechęci rozgorzeć wielkim płomieniem nienawiści. Jest to właściwie jednoznaczne z ich duchowym zabójstwem: z grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Tu nie chodzi o sytuację taką, jaką znamy z życia św. Pawła, który z całą nieustępliwością prześladował chrześcijan. Motorem postępowania św. Pawła była źle ukierunkowana żarliwość, ale żarliwość (!) w służbie Bogu. Dlatego znalazł łaskę. Tutaj mowa jest o tych, którzy wszelkimi siłami starają się odciąć od Boga. Pomiędzy wierszami tego wersetu tkwi jeszcze inne przesłanie. Tkwi oczywistość ofiarniczego charakteru świadectwa. „Jeśliby zechciał ktokolwiek ich skrzywdzić”, to ich skrzywdzi. Po ludzku biorąc są całkowicie bezbronni, zdani na agresję i okrucieństwo świata. Słowa „musi być zabity” nie tylko nie niosą obietnicy nietykalności świadków, ale są żądaniem, by to świadectwo konsekwentnie, do końca wypełnili. Tego wymaga od nich ich misja. Misja, która dokonuje się według słów Chrystusa „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy” (Mt 10, 34-36). Charyzmatyczne dary zawsze towarzyszyły tym, których prowadzi Duch Boży. „Władzą” pochodzącą od tych darów dysponował Mojżesz i prorocy. Charyzmaty były obecne w żarliwym Kościele pierwszych wieków, otrzymywali je też święci. Zgodnie z tym, co napisał o nich św. Paweł (1 Kor 12), rozpoznajemy je coraz liczniej w Kościele współczesnym. Są one pewnym znakiem orientacyjnym, że tu właśnie, w tym miejscu, w tej wspólnocie działa Duch Święty.
121
Charyzmaty nie pozostają jednak w dyspozycji człowieka. Człowiek jest tylko pośrednikiem, przez którego charyzmat się ujawnia i działa. Nie wolno więc o nich myśleć tak, jak myśli się o wiedzy czarnoksiężnika. Wystarczy stosowne zaklęcie odpowiednio wtajemniczonej osoby i mamy efekt, o który nam chodziło. Słowa „ilekroć zechcą” nie oznaczają, że charyzmaty zdane są na łaskę ludzkiej samowoli. Świadek chce tylko jednego: wypełnienia misji, dla której został powołany. Jego wola, czyny, pragnienia tylko ku temu celowi się kierują, tylko ten cel mają na uwadze. Dlatego można spokojnie polegać na poruszeniach jego woli („ilekroć zechcą”). Niczego nie zrobi dla kaprysu, ze złości lub by wywrzeć wrażenie. Wyjątkowa władza, którą został obdarowany służyć będzie zawsze i tylko świadectwu. Nadejdzie jednak czas, gdy jego świadectwo się dopełni. Pan Jezus nauczając o końcu świata (Mt 24,14; Mk 13,10) mówił, że wszystko to się stanie, ale pierwej Ewangelia będzie głoszona po całej ziemi. Zapewne będzie to jedna z form „dopełniania się” świadectwa. Będzie też inna, którą narzuci świat. Świadectwo traci swój sens (prócz sensu moralnego), gdy nie ma komu świadczyć. Świadectwo ze swej istoty potrzebuje tego, kto je daje i tego, dla kogo jest przeznaczone. Opisując świat piątej i szóstej trąby starałam się zilustrować to, jak bardzo oddalił się on od Boga. Ewolucja duchowa świata zmierzać będzie ku całkowitemu pozbawieniu człowieka nawet intuicji sacrum. Jest to oczywiście obraz o charakterze ogólnym. To, co wiemy na jego temat, nie odnosi się do detali, do absolutnie każdego człowieka żyjącego w tym świecie. Bóg ma swoje ścieżki, po których dociera do człowieka, dlatego i w tym świecie znajdą się święci. Będą jednak bardzo osamotnieni. Bo właśnie taki będzie kierunek i charakter tego świata, tej demonicznej cywilizacji, w której świadectwo dopełni się przez fakt,
7. A gdy dopełnią swojego świadectwa,
122
Bestia, która wychodzi z Czeluści, wyda im wojnę, zwycięży ich i zabije.
że zabraknie tych, którzy chcieliby je usłyszeć albo raczej potrafili je usłyszeć. Zawsze przecież znajdą się na podorędziu racje natury psychologicznej, medycznej, filozoficznej, pedagogicznej itp., które każą w świadectwie widzieć wszystko, tylko nie to, czym ono rzeczywiście jest. Czyż nie w takich kategoriach percepuje nasz czas świadectwo Jana Pawła II? A co dopiero będzie, gdy nastąpią przeobrażenia, o których mówi 8. i 9. rozdział Apokalipsy... Werset 7. nie pozostawia wątpliwości co do tego, jak potraktowani zostaną Świadkowie Pana. Znamy już „Bestię, która wychodzi z Czeluści”. To ta sama, która wcieliła się w człowieka, zmieniając go tak bardzo, iż stał się diabelską szarańczą. Taki człowiek na pewno wyda wojnę Świadkom i z całą bezwzględnością i premedytacją będzie dążył do ich unicestwienia. Ogień, który wychodzi z ich ust, nie ima się bowiem pancerzy szarańczy. Bestia jest odporna na świadectwo, bo zna je równie dobrze, jak sam Świadek. Nie w drodze poznania zwycięża się Bestię. Pisałam wyżej, że jednym ze Świadków może być Kościół. I na pewno nim jest. Jak jednak pogodzić to, że Bestia „zwycięży ich i zabije” z obietnicą daną przez Pana Jezusa Kościołowi, iż „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18)? Te słowa Nauczyciela nieodmiennie, we wszystkich trudnych chwilach Kościoła stanowiły i stanowią źródło jego otuchy. Czy daremnej? Na pewno nie, jedynie może nieco opacznie rozumianej. Kościół jest rzeczywistością przede wszystkim duchową. „Jak drzewo życia w wieczności zapuszcza korzenie”. I tam już jest i trwa. Dla takiego Kościoła rzesze świętych i męczenników, ale i zupełnie bezimiennych, szarych, wiernych wyznawców szło przez życie. Ten Kościół nie zostanie zwyciężony. Trwa i trwać będzie, jak to obiecał mu jego Pan. Zniknie natomiast, a przynajmniej straci rację bytu w świecie ludzi. Jak to się stanie?
123
Losom Kościoła poświęcone są następne rozdziały Apokalipsy i tam pewnie znajdzie się precyzyjna odpowiedź na to pytanie. Tytułem ilustracji tutaj zauważmy jedynie, że populistyczne podrygi kościołów zachodnich w istocie swej są unicestwianiem miejsc świadectwa. Ustępując pod naciskiem zlaicyzowanej kultury („Bestia wyda im wojnę”) kościoły Zachodu same rezygnują („zwycięży ich”) ze swej misji apostolskiej, nauczycielskiej, prorockiej... Pozwalają, by wszystko, co decyduje o tym, że są organizmami żywymi i żyjącymi, wyciekło im przez palce („i zabije”). A szczątki ich będą leżeć „na placu wielkiego miasta”. Miasto to miejsce, gdzie żyją i mieszkają ludzie. Wielkie miasto (bez nazwy własnej) oznacza cały świat. Nieco wcześniej była mowa o Mieście Świętym. To określenie oznaczało również całą ludzkość, jednak oglądaną w perspektywie religijnej. Tak oglądany świat ludzi dzielił się na Świątynię i Dziedziniec zewnętrzny. Tutaj zaś, w określeniu „wielkie miasto” chodzi o całą społeczność ludzi, bez dodatkowych kwalifikacji. W dalszych partiach tekstu pojawią się jeszcze inne określenia ludzkości w zależności właśnie od tego, jaki aspekt, jakie jej cechy są dla danego proroctwa decydujące. Werset ten mówi jednak nie tyle o wielkim mieście, ile o placu tego miasta. Tam znajdować się będą doczesne szczątki Dwóch Świadków. Plac, my byśmy powiedzieli rynek, to miejsce użyteczności publicznej. To, co ważne dla każdego mieszkańca miasta, a także to, o czym powinien wiedzieć, znajdowało się lub działo się na placu. Tam też znajdą się zwłoki Świadków. Będą więc dla każdego widoczne. Także ich śmierć będzie w jakiś sposób sprawą każdego. Zwycięstwo nad Świadkami będzie wiadome każdemu mieszkańcowi. Jak mówi dalszy opis, będzie to dzień i powód powszechnego tryumfu.
8. A zwłoki ich będą na placu wielkiego miasta,
124 które duchowo zwie się: Sodoma i Egipt,
gdzie także ukrzyżowano ich Pana.
9. I <wielu> spośród ludów, szczepów, języków i narodów przez trzy i pół dnia ogląda ich zwłoki, a zwłok ich nie zezwalają złożyć do grobu.
10. Wobec nich mieszkańcy ziemi cieszą się i radują; i dary sobie nawzajem będą przesyłali,
bo ci dwaj prorocy mieszkańcom ziemi zadali katuszy.
Skąd ten tryumfalistyczny nastrój? Stąd, że miasto to „duchowo zwie się Sodoma i Egipt”. Sodoma to jednoznaczny symbol nierządu i bezbożnictwa, Egipt zaś niewoli2. Takie jest to wielkie miasto. W nierządzie, bezbożnictwie i duchowej niewoli żyją jego mieszkańcy. Zrozumiałe, że nie mogli ścierpieć obecności Świadków. Te same powody, ten sam duchowy klimat sprawił, że ludzie odrzucili świadectwo Syna Bożego i skazali Go na mękę krzyża. Nienawiść nierzadko sięga aż poza grób. W starożytności, a jeśli się nie mylę, także w średniowieczu i jeszcze później, wielkim zbrodniarzom, zdrajcom, czy tyranom wymierzano nieraz szczególną karę: zakaz grzebania ich zwłok. Wykonywano egzekucję, po czym ich szczątki wieszano na przykład na murach twierdzy albo nie zezwalano zdjąć ze szubienicy. Ludzki gniew szukał uśmierzenia w pohańbieniu tego, co jeszcze mógł dosięgnąć. Z podobnym zachowaniem mamy tutaj do czynienia. Nigdzie bowiem szyderstwo nie brzmi tak przekonująco, jak na ruinach kościoła. Dlatego ich potrzebuje. Mieszkańcy wielkiego miasta z satysfakcją oglądać będą hańbę Świadków Pana. Może nie wszyscy z taką samą satysfakcją, lecz bez protestu. Co najwyżej ze zgorszeniem, którego jednak nie dopuszczono do głosu („nie zezwalają”). Przeciwnie, panuje tu atmosfera powszechnego święta i powszechnej radości. Ta radość musiała dotyczyć każdego osobiście, bo reagują na nią tak, jak my na Boże Narodzenie: wręczają sobie nawzajem prezenty. Natężenie tej euforii ujawnia zajadłość oporu, z jakim spotykali się Świadkowie. Musieli naprawdę bardzo przeszkadzać mieszkańcom wielkiego miasta. A przecież szermowali jedynie słowem, co najwyżej świadcząc przy 2
„Egipt ich zbierze, a Memfis pogrzebie” (Oz 9,6).
125
tym sposobem życia. Zabroniono im przecież stosowania jakichkolwiek innych form. „Tylko w ten sposób” mówi werset 5. Skąd więc ta niezrozumiale silna zaciekłość wobec nich? Przypomnijmy sobie, jaki człowiek kryje się pod symbolem szarańczy. Jaka jest jego sylwetka emocjonalna i duchowa, a nade wszystko, komu pozwala sobą kierować. Od razu staje się jasne, że konflikt sięgał głębiej, niż tylko w sferę behawioralną. Nie o dyskomfort psychiczny, jaki w zetknięciu ze świadectwem Świadków przeżywa ludność tego miasta, tu idzie. Tym się różni świadectwo prawdziwego Świadka od takiego, co na świadka pozuje, że do konfliktu stają czynniki o wiele istotniejsze, niż zwykła niezgoda na czyjś sposób bycia. Czytamy: „zadali katuszy”. Jak? – skoro jedynym orężem, jakim walczą, jest słowo wspierane co najwyżej darami charyzmatycznymi. A jednak. Słowo, którego ktoś nie chce usłyszeć, może stać się narzędziem tortury. Jeśli mieszkańcy ziemi doznają katuszy w zetknięciu ze świadectwem Świadków, znaczy to, że opór przeciw ich świadectwu odbywa się na poziomie woli. Musieli świadomie wybrać i przylgnąć do takiego modelu życia, w którym na słowo Pana nie ma miejsca. Tymczasem wbrew ich woli, Świadek na nowo budzi do życia zasypany warstwami kolejnych decyzji głos sumienia, instynkt wiary, tęsknotę za udziałem we wspólnocie wyznawców... To budzi wściekłość, to rozpala nienawiść, a uwolnienie się od tego dyskomfortu wewnętrznego wyzwala żywiołową radość. Wszystko to odnajdujemy w losach Świadków. Bóg jednak nie dopuści, by świadectwo zamilkło na zawsze. Po niedługim tryumfie ich wrogów znowu pojawią się na ziemi, to znaczy znów ich świadectwo będzie słyszalne i prawidłowo rozpoznane. Nie można tu wyrokować, jak to się dokona. Wiemy tylko, że „duch życia z Boga w nich
11. A po trzech i pół dniach duch życia z Boga w nich wstąpił i stanęli na nogi. A wielki strach padł na tych, co ich oglądali.
126
12. Posłyszeli oni donośny głos z nieba do nich mówiący: „Wstąpcie tutaj!”. I w obłoku wstąpili do nieba, a ich wrogowie ich zobaczyli. 13. W owej godzinie nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi i runęła dziesiąta część miasta, i skutkiem trzęsienia ziemi zginęło siedem tysięcy osób.
wstąpi”. Znamy też nieliczne wprawdzie, ale ogromnie wymowne przez swą konsekwencję i jednoznaczność przykłady ludzi, którzy ukształtowani – zdawałoby się ostatecznie – przez swe ateistyczne środowisko, nagle, nie wiedzieć jak, tknięci „duchem życia z Boga” stawali się świadkami i głosicielami Dobrej Nowiny. Wymienić tu można autora m.in. pięknych książek o Ojcu Św., niegdyś dziennikarza i gorącego propagatora komunizmu, André Frossarda albo założyciela wspólnoty „Berdin”, poprzednio świetnie sytuowanego i indyferentnego religijnie handlarza nieruchomościami. Duch naprawdę wionie, kędy chce i jeśli chce, powala na kolana. On sprawi, że w ostatnich chwilach świata powstaną na nowo Świadkowie. Powstaną wbrew wszelkiej logice, wbrew woli i staraniom wielu, i dlatego będą przyczyną ich przerażenia. Mają oni miejsce przygotowane u Boga. Ich świadectwo, świadectwo dopełniającego się czasu, będzie tak obfitować w znaki, że nawet ich wrogowie je dostrzegą i zrozumieją.
„W owej godzinie”, a więc wtedy, gdy znaki będą tak oczywiste, nastąpi to, co zapowiadał Pan Jezus (Mt 24,29; Mk 13,24; Łk 21,11.25-26): wielkie kataklizmy, wojny, trzęsienia ziemi. Runie wtedy „dziesiąta część miasta”, a więc obszar zamieszkały przez ludzi ulegnie wielkim zniszczeniom, pociągając za sobą ogromną ilość ofiar – „siedem tysięcy”. Tę liczbę, ze względu na symbolikę siódemki, możemy interpretować jako niemal całą ludzkość2. 2 W następnych rozdziałach Księgi Apokalipsy terminalne losy świata zostały omówione w sposób dający bardziej szczegółowe o nich wyobrażenie. Cokolwiek chaotycznie nagromadzone w tym miejscu informacje znajdą więc swe wyjaśnienie i uzupełnienie w dalszym tekście. Tutaj mają jedynie zasygnalizować, że zignorowanie świadectwa Świadków nie pozostanie bez następstw.
127
Na pozostałych te potworne kataklizmy sprowadzą opamiętanie. Może nawet olśnienie. Dotarło do nich, że za tymi wydarzeniami stoi moc Boża. Tajemnicą Bożej sprawiedliwości pozostaje, czy „oddanie chwały”, którego pierwszą przyczyną jest strach, wystarczy, by znaleźli usprawiedliwienie. Iluś zapewne wystarczy, gdyż każde działanie Boga wobec człowieka, także i te kataklizmy, ma na celu jego zbawienie. Pozostając konsekwentnie w symbolice Świątyni widzimy, że o jej granicach i przestronności zadecyduje stosunek do świadectwa i Świadków. On wyznacza obszar zewnętrznego dziedzińca, on kwalifikuje do wstąpienia w progi Przybytku. Totalny kataklizm będzie już ostatnim etapem dziejów, w którym wola człowieka będzie jeszcze mogła się zamanifestować. Pierwsze i drugie „biada” odnosiły się do tych późnych etapów manifestowania się ludzkiej wolności, które w istocie swej były kolejnymi stadiami rezygnacji człowieka ze swej wolności na rzecz demona. Teraz następuje etap trzeci, trzecie „biada”, gdy Bóg dokonuje zamknięcia historii. Skoro bowiem człowiek zrezygnował ze swej wolności, oddał ją do dyspozycji Przeciwnikowi, Bóg może, nie łamiąc jej, wkroczyć w jego losy. Jeszcze tylko w ostatnim akcie historii daje mu szansę opamiętania, a potem przejmuje władzę. Ten akt i wszystkie jego następstwa to właśnie trzecie „biada”. Nie będzie więc już zwłoki, nie będzie kolejnych szans dawanych ze względu na zatwardziałość serc. Ostatni, siódmy anioł daje sygnał do ostatniego etapu siódmej pieczęci. Dla wszystkich mieszkańców nieba – tylko istoty duchowe mają pełny ogląd zdarzeń – staje się jasne, co on przyniesie. Ogłaszają niekończące się królowanie Boga i Baranka. Co właściwie oznacza to królowanie? Przecież już na samym początku opowieści widzimy królewski tron
A pozostali ulegli przerażeniu i oddali chwałę Bogu nieba.
14. Minęło drugie „biada”, a oto trzecie „biada” niebawem nadchodzi.
15. I siódmy anioł zatrąbił, i w niebie powstały donośne głosy mówiące: „Nastało nad światem królowanie Pana naszego i Jego Pomazańca, i będzie królować na wieki wieków”.
128
16. A dwudziestu czterech Starców, zasiadających na tronach swych przed
Boga i Baranka. Widzimy stworzenie oddające Im królewską chwałę. Czy więc coś się w międzyczasie zmieniło? Zmieniła się sytuacja człowieka. Czytałam kiedyś myśl taką, że stwarzając człowieka Bóg zrezygnował ze swej wszechmocy. Zapewne to właśnie oznaczał dar wolności, jakim obdarowany został człowiek: częściową i dobrowolną, bo z miłości się biorącą, rezygnację Boga z pełni władzy i woli. Wskazywałam już parokrotnie, że Bóg jest w tej sprawie niesłychanie konsekwentny i wierny. Ludzką wolność traktuje naprawdę serio, tak serio, że pozwala, by według jej wyborów i poruszeń ustalone zostały granice Jego własności – Miasta Świętego. Zna jej ułomność, a jednak nie ingeruje, nie narzuca niczego, co najwyżej stwarza szansę. Tak działo się i dzieje na przestrzeni całej historii rodzaju. Teraz zaś, gdy człowiek ostatecznie zadysponował swą wolnością, „nastaje królowanie Pana naszego”. Znaczy to, że oto nadszedł moment, gdy nic już nie powstrzymuje ani nie ogranicza woli Boga, nawet Jego własna wspaniałomyślność i wierność wobec człowieka. Pozostaje jedynie Przeciwnik, który wcześniej już został pokonany w Jezusie. Zresztą, czy stała wola czynienia zła, dopasowywania się do każdego aktu Drugiej Strony tak, by go wykoślawić, przekreślić, ma coś wspólnego z wolnością? Czy raczej ze zniewoleniem? Szatan niczego nie potrafi stworzyć. Wchodzi tylko w świat zastany, przeobrażając go na sposób sobie właściwy. Wydaje się więc, że nie posiada przymiotu wolności. Jedyną więc wolnością, która odtąd „królować będzie nad światem”, będzie wolność, a więc i wola Boga. Ostatnie wersety tego rozdziału wprowadzają nas z powrotem do „Świątyni Boga w niebie” i ukazują radość stworzenia, a w szczególności Starców z tego, że nic
129
już nie ogranicza woli Bożej, że odtąd będzie się ona w pełni realizować. Te wersety przytaczają słowa wypowiadane przez Starców, a więc tych z ludzi, którzy od początku dążyli do całkowitego zespolenia się z wolą Boga. Można by tu zaryzykować trochę naiwne stwierdzenie, że Starcy, jako wywodzący się z ludzkiego plemienia, musieli cierpieć męki, widząc jak w ciągu całej swej historii człowiek uporczywie przeciwstawia się Bogu. Stąd ich radość, gdy wreszcie doczekali królowania Boga i Baranka („dzięki..., żeś zaczął królować”). Pieśń Starców jest jakby rekapitulacją oczekiwań stworzenia. Już wcześniej, w piątej pieczęci, męczennicy domagali się sprawiedliwości. Kazano im wtedy jeszcze „krótką chwilę odpocząć”. Teraz zaś nadszedł moment, na który czekali. W odpowiedzi na bunt człowieka („rozgniewały się narody”) Bóg przejmuje władzę („nadszedł Twój gniew”), by zaprowadzić sprawiedliwość. Nie ominie ona nikogo. Nie pozostanie bez nagrody nawet drobna zasługa, ale też nie ujdą kary ci, „co niszczą ziemię”. Chodzi oczywiście o zniszczenie takie, jak ukazane jest w rozdziale ósmym. O takie przeobrażenie ziemi, że przestaje ona świadczyć o swym Stwórcy, a także – gdyż ziemia to po prostu obszar zamieszkały, a więc ludzkość – o oderwanie człowieka od Boga takie, jak opisano w rozdziale dziewiątym. Starcy zapowiadają nastanie Bożej sprawiedliwości. Sam opis sądu znajduje się gdzie indziej. Zanim do niego dojdzie, ukazuje się Arka Przymierza. Jest to znak wierności Boga wobec tych, którzy dochowali Przymierza. Znak jednoznaczny i przejmujący w swej wymowie, gdyż z jednej strony mówi o tym, jak bezwzględnie poważnie traktuje On Przymierze z człowiekiem, a z drugiej jest podstawą sądu i oskarżenia, gdyż ten Przymierza nie dochował. „Błyskawice, głosy...” są, jak zawsze, znakami Mocy, która za tym stoi.
tronem Boga, padło na oblicza i oddało pokłon Bogu, 17. mówiąc: „Dzięki czynimy Tobie, Panie, Boże wszechmogący, Który jesteś i Który byłeś, żeś objął wielką Twą władzę i zaczął królować.
18. I rozgniewały się narody, a nadszedł Twój gniew i pora na umarłych, aby zostali osądzeni, i aby dać zapłatę sługom Twym, prorokom i świętym, i tym, co się boją Twojego imienia, małym i wielkim, i aby zniszczyć tych, którzy niszczą ziemię”.
19. Potem Świątynia Boga w niebie się otwarła, i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego Świątyni, a nastąpiły błyskawice, głosy, gromy, trzęsienie ziemi i wielki grad.
130
Sekwencja rozdziałów 6. do 9. stanowi zwartą całość omawiającą w porządku quasi chronologicznym duchowe dzieje ludzkości. Rozdziały 4. i 5. podają poszerzoną perspektywę widzenia tych wydarzeń o ich duchową „podszewkę”, to znaczy o „wydarzenia” mające miejsce w świecie istot duchowych. Stwierdzenie powyższe nie jest całkiem ścisłe, gdyż tak naprawdę spora część rozdziału 10. (ww. 7 – 11) i rozdziału 11. (ww. 1 – 12) zawierają opis tych samych zdarzeń, które opisano w rozdziałach wcześniejszych. Dopiero końcówka rozdziału 11. zawiera nowe informacje. Nowe w tym znaczeniu, że odnoszą się one do kolejnego etapu dziejów człowieka. Nie wyczerpują ich jednak w całości, gdyż nie mówią nic na temat sądu, choć go zapowiadają i nie mówią wcale o tym, co nastąpi po sądzie. Te treści znajdują się w innych partiach tekstu. Tutaj zaś mamy jedynie bardzo konsekwentnie rozrysowany szkic dziejów ludzkości oglądanych, jeśli tak można się wyrazić, z perspektywy mistycznej. To określenie ma mówić, że przedstawiona tu wizja uchwytuje zarówno treść duchową, jak i faktyczną dziejów, jednak zasadniczo nie wykracza poza czas historyczny. Użyłam powyżej określenia: porządek quasi chronologiczny. Z dalszego tekstu, na przykład z (13,5), dowiadujemy się, że demoniczne monstra żyją i są aktywne przez całą doczesność. Oznacza to, że w istocie mamy do czynienia z szeregiem równolegle zachodzących ze sobą działań szatana, których apogeum przypada na różne epoki dziejów ludzkości. Rozwój cywilizacji sprawia, że pojawia się moment, w którym na przykład demon szarańczy znajduje szczególnie dogodne dla siebie warunki i ujawnia się wtedy z ogromną intensywnością, ale istnieje i działa od zarania ludzkiego świata. Siedem pieczęci to więc w istocie siedem czasowo równoległych, jednocześnie współistniejących dróg do Boga. Stąd użyte tu określenie porządku nastawania obrazów Apokalipsy
131
jako quasi chronologicznego. Nadal jednak, ze względów praktycznych, traktować będę obrazy Apokalipsy tak, jakby następowały one w porządku chronologicznym. Określenia typu „wcześniej/później widzieliśmy” czy w „tamtym/obecnym świecie” albo „czas tej/czas tamtej trąby” po prostu ułatwiają orientację w tekście i jakoś porządkują narrację, dlatego trudno mi z nich zrezygnować. Należy jednak zawsze mieć na uwadze ich umowny, nieścisły charakter.
132
9. Rozdział 12 W rozdziale poprzednim powiedziano, iż Jan otrzymał misję prorocką, aby ostatecznie wyznaczyć, niejako domknąć granice i obszar Świątyni Boga. W kolejnych rozdziałach będziemy z różnych punktów widzenia obserwowali dokonywanie się tego procesu. Stale będzie obowiązywał schemat podziału ludzi na tych, którzy mają wstęp do Świątyni i na tych, którzy pozostają na dziedzińcu zewnętrznym, ale w zależności od tego, z jakiego stanowiska go obserwujemy, będzie on dokonywał się w odmienny sposób. Opis dokonywania się tego podziału stanowi treść kolejnych wizji zanotowanych w Apokalipsie. Pierwsza z nich dotyczy losów Kościoła Chrystusowego. 1. Potem wielki znak się ukazał na niebie:
„Wielki znak się ukazał na niebie”. W toku narracji kolejnych partii tekstu jesteśmy świadkami nieustannego krążenia istot między niebem a ziemią, nieustannych wzajemnych kontaktów mieszkańców nieba i ziemi. Aniołowie zstępują z nieba, by coś obwieścić, z nieba spada gwiazda, by uwolnić Bestię z Czeluści, z nieba Jan słyszy głos do siebie skierowany... Ten kierunek ruchu jest dostępny tylko dla istot duchowych i sygnalizuje wypełnianie się woli Bożej. Z kolei znamy ruch przeciwny: z ziemi do nieba: Jan wstępuje „w drzwi otwarte”,
133
Świadkowie zostają wzięci do nieba. Ten kierunek dostępny jest człowiekowi, który wypełnił swe powołanie. Ale jest jeszcze trzecia przestrzeń, w której rozgrywają się wydarzenia Apokalipsy, przestrzeń, którą określa wyrażenie „na niebie”. W tej przestrzeni, pośredniej między niebem i ziemią, zachodzą procesy i zdarzenia o charakterze duchowym, ale odnoszące się do podmiotów świata materialnego. Innymi słowy, istota duchowa biorąca w nich udział ma na ziemi swój materialny, ciągle aktywny desygnat. Ci, którzy opłukali swe szaty we krwi Baranka są już w niebie, bo ich los się już dokonał, ale Kościół jako całość, ciągle jeszcze pozostaje i działa na ziemi, i dlatego obraz tego, czym on jest w sferze ducha, znaleźć się może jedynie na niebie. Tym „wielkim znakiem” jest Niewiasta. Jej obraz jest nie mniej przepojony światłem, niż obraz Świetlistego Posłańca (z 10. rozdziału), zapowiadającego nastanie Bożej sprawiedliwości: towarzyszą jej słońce, księżyc, gwiazdy. Poprzednio już widać było, że strój w Apokalipsie oznacza naturę i posłannictwo osoby. Niewiasta obleczona jest w słońce, znaczy to, że jej posłannictwem jest być źródłem światła dla świata. Światło to nie pochodzi od ognia, ale ze wszystkich źródeł światła, jakie zna niebo. Precyzuje to rodzaj światła, jakie niesie światu Niewiasta: niebiańskie światło Boga. Przychodzą tu na myśl słowa Janowego Prologu: „a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” i dalej „była Światłość prawdziwa”. Posłannictwem tej Niewiasty jest dać światu Światłość. W oczywisty sposób narzuca się tu osoba Matki Najświętszej. Cała Tradycja upatrywała w symbolu Niewiasty osobę Maryi, bo to ona dała światu Światłość Przedwieczną, ona urodziła Chrystusa. Drugi werset wyraźnie mówi o tym momencie jej życia. Treść następnych wersetów także znajduje odbicie w jej życiu.
Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
2. A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia.
134
3. I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok
Jednak na tym nie wyczerpuje się symboliczna treść tego obrazu. Przyznać się muszę, że bardzo długo nie potrafiłam zaakceptować jeszcze innej jego interpretacji z obawy, by w ten sposób nie umniejszyć czci należnej Matce Najświętszej za jej decydujący udział w Bożym planie zbawienia. Myślę jednak, że nic nie jest w stanie umniejszyć jej zasług, a ona sama byłaby pewnie ostatnią, która zgodziłaby się, by z takich powodów wieść przekazana w Apokalipsie Kościołowi przez jej Syna pozostała niezrozumiałą. Dlatego odważam się tu na jeszcze inne odczytanie symbolu Niewiasty, nie kwestionując przy tym, co z całą mocą chcę podkreślić, iż w porządku historycznym kryje się pod nim niewątpliwie Maryja, Matka Jezusa. Kto więc jest tą, która w bólach i mękach rodzi Światłość światu? Oczywiście, Kościół. To on, głosząc Jezusa i ewangelizując w Jego imię, rodzi Go nieustannie dla pogańskiego świata. On jest „obleczonym w słońce”, bo z niego płynie jasność, on głosi zbawienie i w nim mieszka Duch – Światło. Księżyc pod jego stopami jest symbolem mroków nocy, które zwycięża, a wieniec z dwunastu gwiazd – symbolem niezwykłej obfitości charyzmatów, jakimi go Bóg obdarza. I jak Niewiasta, która „cierpi bóle i męki rodzenia”, tak Kościół cierpiał i cierpi wielorakie męki z powodu swej misji głoszenia Chrystusa. Na koniec uwaga mniej istotna, ale znamienna. Otóż język polski jest jednym z nielicznych, w którym wyraz „Kościół” jest rzeczownikiem rodzaju męskiego. Intuicja jego niewieściej natury jest więc dla wielu narodów bardzo bliska, niemal oczywista, gdyż wiadomo, że myślimy tak, jak pozwala nam nasz język. Ale oto obok Niewiasty Jan dostrzega jeszcze kogoś: wielkiego Smoka. On też ukazuje się „na niebie”, a więc na ziemi odpowiada mu jakaś konkretna rzeczywistość,
135
jakiś byt. W tej chwili nie mamy jeszcze żadnych danych, by orzekać, jaki to byt. Smok ma kolor ognia, jak przedtem pancerze jeźdźców konnicy, jak jeszcze wcześniej jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy... Smok, taki jakiego znamy z ludowych podań, jest potworem, który narodził się z ludzkiego przerażenia. Był zawsze uosobieniem grozy, agresji, monstrualnej przemocy. Dopiero nasza postmodernistyczna epoka wymyśliła przytulne smoki tęskniące do porcji czekolady. Obraz, jaki wyłania się z 3. wersetu, nawiązuje do pierwotnego znaczenia tego symbolu jako uosobienia sił demonicznych, wrogich człowiekowi. Ten Smok wyposażony jest w aż siedem głów, a więc aż siedem głów myśli nad tym, jak jego groźne zamiary wprowadzić w czyn. Siedem głów jest więc symbolem tego, iż wszelkimi dostępnymi sposobami (pełnia sposobów) realizuje swe cele. Jest stworzeniem naprawdę inteligentnym i sprytnym. Każdą zaś z jego głów zdobi diadem, który jest znakiem godności książęcej. To o tym Smoku powiedziano: „Książę tego świata”. Smok ma ponadto dziesięć rogów. Ich ilość nie zgadza się z ilością głów. Powinno ich być albo, siedem, albo czternaście1. Wtedy oznaczałyby władzę – tak jak rogi Baranka. Tak nieodpowiednia ich ilość sugeruje, że nie znajdują się na głowach, ale może np. na grzbiecie, jak to znamy z podobizn prehistorycznych gadów, które podobno dały początek wyobrażeniom smoków. Jeśli tak, to te dziesięć rogów byłoby raczej symbolem opancerzenia Smoka, jego doskonałej nietykalności. Ten Smok jest wspaniale zabezpieczony przed wszelkimi atakami, owe rogi stanowią jego osłonę broniącą go przed atakiem „od tyłu”. 1 Adrienne von Speyr w swojej Apokalypse podjęła karkołomną próbę przyszeregowania tych rogów do głów, która jednak nie robi na mnie przekonującego wrażenia.
barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów – a na głowach jego siedem diademów.
136
4. I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię.
I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby, skoro porodzi, pożreć jej Dziecię.
Tak naprawdę jednak jest zupełnie nieważne, jak plastycznie wyobrażamy sobie postać Smoka i gdzie przypiszemy mu rogi. Jan mógł wcale nie widzieć, gdzie się znajdują, bo, jak pisałam, wizja to obraz plus wiedza. Jan mógł więc tylko wiedzieć, że Smok je ma. Ważne, że Smok je posiada i to sporo. Róg bowiem jest nade wszystko symbolem władzy i środków jej egzekwowania, a więc środków nacisku, przemocy, ataku. O tę informację tu chodzi. O zasygnalizowanie, że Smok jest istotą naprawdę niebezpieczną i agresywną. Smok jest też istotą potężną. Sam jego ogon jest w stanie zrzucić trzecią część gwiazd z firmamentu. Szalejący ogon, a więc następstwa jego wściekłej obecności, sprawiają, że na świecie robi się ciemniej. Nie pożera on tych gwiazd, a jedynie zmiata. Gwiazda, która spada z nieba na ziemię, gaśnie. Gaśnie, co nie znaczy, że przestaje istnieć. Zmienia się tylko jej koloryt – już nie rozświetla krainy ducha (ciągle pod symbolem gwiazdy rozpoznajemy człowieka obdarzonego wybitnym charyzmatem). To właśnie jest sposób działania Smoka. Tak poczyna sobie w świecie, że nie zabijając, gasi światło na niebieskim firmamencie, tzn. wielu z tych, którzy mogli być gwiazdami w królestwie ducha2, zostają z niego strąceni na skutek działania Smoka. Oni są obiektem pierwszego ataku Smoka i im zagrażają skutki jego obecności. Jednakże główny atak Smoka skierowany jest przeciw Niewieście, a właściwie jej Dziecku. W walce z Dzieckiem Smok nie zamierza ospale czekać na efekty swej działalności (nie posługuje się ogonem). Szykuje się do otwartego ataku, stając naprzeciw Niewiasty. Zamierza pożreć Dziecko, gdy tylko je ujrzy. Historia Kościoła potwierdza ten obraz. Od pierwszych chwil swej działalno2 „Mądrzy będą świecić jak blask sklepienia, a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości, jak gwiazdy przez wieki i na zawsze” (Dn 12,3).
137
ści napotykał bezprzykładny, radykalny opór. Dzieje Apostolskie mówią o represjach dotykających apostołów głoszących Jezusa. Szczególnie zajadłe prześladowania trzech pierwszych wieków i rzesza męczenników jako owoc tych prześladowań to kolejny przejaw zamiaru „pożarcia” Dziecka. Zamiary Smoka spełzną jednak na niczym. Niewiasta powiła Syna, dla którego przygotowany jest już tron Jego Ojca. „Porwano” Go tam, nim Smok zdążył zaatakować. „Porwano”, a więc Niewiasta nie jest osamotniona w swym zmaganiu się ze Smokiem. Gwoli ścisłości należałoby powiedzieć, że Dzieckiem nie jest Chrystus, Jego Osoba, ale Chrystus głoszony przez Kościół. To apostolska misja Kościoła sięga aż „do tronu” Boga. Narysowany tu symboliczny obraz jest właściwie całkowicie jasny w swej treści i jako taki nie wymaga chyba dodatkowych wyjaśnień. Jedynie może słowa o rózdze żelaznej, którą Mesjasz paść będzie narody, domagają się pewnego przybliżenia. Dotychczas bowiem Apokalipsa mówiła o Baranku cichym i pokornym, teraz zaś w Mesjaszu widzi surowego pasterza. I obie te natury są Mu właściwe. Jako Baranek ofiarował się za ludzi na krzyżu, ale jako surowy pasterz rózgą żelazną będzie rozdzielał owce od kozłów. Znowu napotykamy akcent radykalizmu tak sprzeczny z duchem współczesnego nam chrześcijaństwa. Ta rózga żelazna to symbol powagi tego rozdzielenia. Istnieją bowiem żelazne zasady, na których ono się będzie odbywać. Niektóre z tych zasad formułował już mojżeszowy Dekalog, a Ewangelie, w szczególności Ewangelia św. Jana, dopowiadają pozostałe. Nie można liczyć na to, że ta rózga żelazna w ręku Sędziego zamieni się w oliwną gałązkę – tak przynajmniej chętnie wyobrażamy sobie Boże miłosierdzie. Nie będzie usprawiedliwienia dla tych, którzy go nie pragnęli.
5. I porodziła Syna – Mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną. I zostało porwane jej Dziecię do Boga i do Jego tronu.
138 6. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga, aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni.
7. I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie,
„Niewiasta zbiegła na pustynię”. Gdzie to jest? Pustynia, to ziemia nieprzychylna, ziemia wroga, ziemia samotności i walki o byt. Pustynia jest też miejscem, gdzie włóczą się demony. Ofiarnego kozła, Azazela, arcykapłan, złożywszy na niego wszystkie grzechy Izraela, wyganiał co roku na pustynię... Tam chroni się Niewiasta: wśród nieprzychylnego, wrogiego, bo pogańskiego świata Kościół trwa i głosi Mesjasza. A dzieje się tak na polecenie jego Założyciela: „oto Ja posyłam was jak owce między wilki” (Mt 10,16). Jest to więc „miejsce przygotowane przez Boga”. Dla takiego świata Kościół został utworzony i trwać będzie przez całą doczesność, tj. tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni (= trzy i pół roku), a więc dokładnie tyle, ile głoszone będzie świadectwo Świadków z 11. rozdziału. I tak, jak to już ukazywały losy Świadków, Kościół nieustannie trwa w stanie walki. Ciągle musi zmagać się z naporem pustyni. Chodzi tu tylko o Kościół żywych, ten na ziemi, tak zwany Kościół walczący. A „na niebie”, które jest jakby ekranem, na którym obserwować można przebieg duchowej walki staczanej przez istoty żyjące na ziemi, odbywa się walka wojsk Boga z wojskami Smoka. Gdyby próbować umieścić ten obraz w kontekście tego, co już wiemy z poprzednich rozdziałów Apokalipsy, trzeba by pod tym symbolem zawrzeć niemal całe dzieje zbawienia: od pierwszej pieczęci aż do czwartej trąby. Już poprzednio, interpretując ten „okres” w dziejach ludzkości, widzieliśmy, że był to czas batalii, w którym szatan przebywał jakby w pewnym oddaleniu od człowieka, nie atakował go tak bezpośrednio i z taką mocą, jak później. Można by powiedzieć, że był pochłonięty walką z aniołami Pana, a do walki z człowiekiem nie rzucił jeszcze swych najgroźniejszych sił.
139
Widzieliśmy też, że choć skutki działania szatana są ogromne – świat traci charakter epifanijny – to jednak nie osiąga on zwycięstwa. Rozdział 9., a z nim opis tak zwanej piątej trąby, rozpoczyna się opisem gwiazdy, która spada z nieba i otwiera studnię Czeluści, uwalniając z niej demony. Od tej chwili szatan wciela się w człowieka (nie każdego, oczywiście) i działa na ziemi bezpośrednio. Nie w sferze duchowej, jako istota duchowa, ale także w sferze materialnej, jako istota inkorporowana. Dlatego jego działalności nie widać już na niebieskim ekranie („miejsce w niebie się nie znalazło”)3 , gdzie walczył z aniołami, ale na ziemi, gdzie działa jako człowiek przemieniony w szarańczę. Werset 9. stanowi jakby refren poprzedniej informacji, zbiera ją i potwierdza. Zawiera także pewne novum: utożsamia Smoka ze „starodawnym wężem”, z którym już Adam spotkał się w ogrodzie edeńskim (Rdz 3,14). Towarzyszy on ludzkości w ciągu całych jej dziejów, jak wskazują wersety poprzednie. Smok czyli szatan jest więc tym najwyższym spośród wszystkich upadłych aniołów. Ta informacja ułatwi nam nieco rozeznanie się wśród obrazów, które nastąpią. Tutaj istotne jest, że w wyniku „walki na niebie” szatan i jego słudzy znaleźli się na ziemi, tj. we wnętrzu ludzkości. Św. Jan słyszy w tym momencie słowa mówiące o tryumfie sług Pańskich w walce z szatanem. Słowa te są pewnie odgłosem pieśni, którą w uwielbieniu śpiewają Bogu wybrani. Ten obraz już raz napotkaliśmy: orszak wybranych, śpiewających Bogu pieśń uwielbienia po obrzędzie pieczętowania, zanim Baranek otworzył siódmą pieczęć. Ten orszak tworzą ci, którzy wybielili swe Nie sądzę, by szatan mógł liczyć na miejsce przed tronem Boga, to znaczy w niebie. Był natomiast widziany na niebie i sądzę, że to właśnie tam miejsce się dla niego już nie znalazło. Uwagę tę kieruję pod adresem redaktora tekstu biblijnego. 3
8. ale nie przemógł,
i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło.
9. I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie.
10. I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca, bo oskarżyciel braci
140 naszych został strącony, ten, co dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem naszym. 11. A oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali dusz swych – aż do śmierci. 12. Dlatego radujcie się, niebiosa i ich mieszkańcy!
Biada ziemi i biada morzu, bo zstąpił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu”.
szaty we krwi Baranka – tutaj mówi się „zwyciężyli dzięki krwi Baranka” i „dzięki słowu swojego świadectwa”, i którzy przychodzą z wielkiego ucisku („nie umiłowali dusz swych aż do śmierci”). Dusza jest kwintesencją życia. Słowa te oznaczają, że wybrani ponieśli śmierć kierowani „mądrą” miłością do Boga nade wszystko. Oni też stanowią królestwo Boga i Tego, kogo On namaścił na Króla („Jego Pomazańca”), tj. Syna. Orszak ten jest – nazwijmy to – plonem z całego okresu dziejów, gdy walczący z wojskiem Boga Smok był widoczny na niebie. Wybrani mają więc powody cieszyć się z tego, iż został strącony, chociaż tak naprawdę wiemy już, że odtąd atakować będzie jeszcze zajadlej i z jeszcze większą przebiegłością, bo od środka, to jest z wnętrza ludzkości. Szatan zyskuje tu jeszcze jedno miano, miano oskarżyciela. Cóż to znaczy, że „dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem”? Nie należy przecież naiwnie sądzić, że Bóg słucha oskarżeń szatana, skoro zna jego naturę. Byłoby to myślenie w kategoriach zbyt dalece antropomorficznych. Chodzi tu tylko o to, że działalność szatana staje się podstawą oskarżenia człowieka. To w końcu Adam poniósł karę za nieposłuszeństwo, to znaczy został oskarżony o nieposłuszeństwo, choć działał za poduszczeniem szatana. „Dzień i noc”, jak długo istnieje człowiek, szatan nie ustaje w wysiłkach, by zdyskredytować w oczach Bożych człowieka. A teraz jeszcze, „pałając wielkim gniewem” i ze świadomością, że „mało ma czasu” wdarł się w świat ludzi. Już nie jakieś poślednie złe duchy, ale on sam. Został mu już tylko czas piątej i szóstej trąby – podwójne „biada”, jak „biada” orła lecącego środkiem nieba w 8. rozdziale. Ostatnia, siódma trąba będzie czasem Pana. Póki co jednak, da odczuć człowiekowi swój gniew, swą wściekłość i moc.
141
Znalazłszy się na ziemi – to już czas piątej trąby – Smok kieruje swój atak przeciw Kościołowi. „Ściga Niewiastę”, a więc próbuje ją pochwycić w swe szpony. Zapewne stosuje przy tym różne sposoby i podstępy. Osobiście sądzę, że jednym z nich są próby dostosowywania Kościoła do tak zwanych naszych czasów. O ile wszelkie wysiłki prowadzące do uwspółcześnienia na przykład liturgii, podejmowane po to, aby uczynić ją czytelniejszą dla ludzi naszego czasu, nawet kosztem sentymentalnej łezki wylanej nad zaprzepaszczoną tradycją, są bezsprzecznie dobre i pożyteczne, o tyle niedopuszczalne jest dopasowywanie nauki głoszonej przez Kościół do gustów mas, którym wmówiono, że o wszystkim powinien decydować vox populi. Nic, co stanowi depozyt wiary, nie może podlegać takiej procedurze. I dlatego żadne naciski nie mogą zmienić stosunku Kościoła do daru życia czy nierozerwalności małżeństwa, a to są właśnie te ścieżki, po których już dziś Smok „poczyna ścigać Niewiastę”. Nie dopadnie jej jednak, gdyż otrzymała ona od Boga („dano jej”) specjalne uposażenie („dwa skrzydła orła wielkiego”), dzięki któremu umknie atakom Smoka. Co kryje się pod symbolem akurat orlich skrzydeł? Skrzydła – to już wiemy – to wyposażenie duchowe, duchowa strona istoty. A orle skrzydła? „Orła lecącego przez środek nieba” uznaliśmy za symbol Kościoła hierarchicznego sprawującego urząd nauczycielski. Niewiasta wyposażona w skrzydła oznacza więc wymiar duchowy Kościoła. Chodzi tu o Kościół rozumiany nie jako instytucja ani nawet wspólnota wyznawców, ale Kościół jako depozytariusza wiary („orle skrzydła”). Kościół obdarzony misją głoszenia Dobrej Nowiny. A skoro skrzydła stanowią niezawodny środek ucieczki przed Smokiem, to znaczy, że nauczanie Kościoła w tej sprawie jest nieomylne. Przynajmniej to, czego jesteśmy na co dzień świadkami, pozwala na ta-
13. A kiedy ujrzał Smok, że został strącony na ziemię, począł ścigać Niewiastę, która porodziła Mężczyznę.
14. I dano Niewieście dwa skrzydła orła wielkiego, by na pustynię leciała, na swoje miejsce, gdzie jest żywiona przez czas czasy, i połowę czasu, z dala od Węża.
142
15. A Wąż za Niewiastą wypuścił z gardzieli wodę jak rzekę, żeby ją rzeka uniosła.
kie odczytanie tego symbolu. Nieustępliwa postawa Ojca Św. wobec nacisków świata, by w duchu czasu złagodzić stanowisko Kościoła, jest jednym z tych środków gwarantującym, że Niewiasta umknie przed Smokiem. Ale tekst mówi o dwu skrzydłach, a cyfra dwa to para, pewna ilość czegoś. Tych środków stanowiących specjalne, duchowe uposażenie Kościoła jest więc więcej. Nieprzypadkowo chyba symbol Niewiasty ma podwójne znaczenie: Maryi i Kościoła. Nie darmo też Kościół w Niej szuka obrony przed atakami szatana. Bowiem od stopnia upodobnienia się Kościoła do Maryi zależeć będzie, na ile zdoła on oddalić się od Węża. Niewinność i czystość taka, jak czystość Maryi, jest zapewne jednym z tych sposobów oddalania się od niego. Z woli Założyciela „miejscem” Kościoła jest nieprzychylny, pogański świat. Ten sam, w który strącony został Smok. A jednak Kościół będzie dla niego nieuchwytny, bo otrzymał skrzydła. Nadto będzie też „żywiony”, to znaczy podtrzymywany w swym istnieniu przez cały czas pełnienia swej misji, tj. „czas, czasy i pół czasu”, czyli trzy i pół czasu (= roku?) i to „z dala od Węża”. Źródła siły i żywotności Kościoła są więc bardzo odległe od terenów, które penetruje Wąż. Niemniej cierpi on z powodu ataków Węża. Rzeka, która wypływa z wężowej gardzieli, to symbol rzeszy ludzkiej, która podejmuje wysiłek „przytopienia” Kościoła. Rzeczny nurt to obraz ich skorelowanych działań wymierzonych przeciw Kościołowi. Oni sami okazują się szatańską plwociną i ucieleśnieniem jego natchnień. (W podobny sposób odczytywaliśmy oddech konnicy w 9. rozdziale). Jesteśmy w świecie piątej trąby. Smok strącony na ziemię uwalnia demony Czeluści, które przyjmują postać szarańczy. Ona tworzy rzekę, która ma zalać Kościół. Na utożsamienie tych dwóch symboli pozwala podzielany
143
przez nie oba przymiot mnogości istnień, cząstek, które każdy z nich tworzą. Ale rzeka jest pojęciem węższym niż szarańcza. Oznacza tylko te jej egzemplarze, które swój świadomy wysiłek kierują przeciw Kościołowi. Jest to więc tylko jeden z przejawów demoniczności, jakie wykazywać będzie szarańcza. „Lecz ziemia przyszła z pomocą Niewieście”. Słowa te przekonują nas, że atak szarańczy na Kościół, przynajmniej w okresie piątej trąby, nie odniesie miażdżącego skutku. Pochłonie ją „ziemia”, a więc jakby utonie on w bezładzie ludzkiej masy. Znowu stajemy wobec obrazu, który najbezpieczniej byłoby zostawić takim, jakim jest. Nie wiemy do końca, jakie mechanizmy będą rządzić tym światem i dlatego wszelkie próby poszukiwania konkretów, mogących przybliżyć przytoczone tu słowa, mogą okazać się chybione. Jednak ludzki umysł funkcjonuje w taki sposób, że nawet w najbardziej abstrakcyjnych rozważaniach potrzebny jest mu konkret, jak mówią matematycy: dla ustalenia uwagi. Spróbujmy więc mimo wszystko i jedynie tytułem przykładu, przedstawić wariant takiej sytuacji. Wśród ludzkiego plemienia grasuje szarańcza. Kategoria ta sygnalizuje duchowe zwyrodnienie człowieka, a przez jej przymioty opisane w 9. rozdziale, rodzaj i kierunek tego zwyrodnienia. Nadto świat, w którym ona funkcjonuje, jest światem pozbawionym epifanii Boga. Czy w takim klimacie duchowym we wnętrzu ludzkości znajdą się jeszcze siły, by zwyciężyć atak szarańczy (to znaczy jej części nazwanej rzeką) na Kościół? Czy taka ludzkość będzie w ogóle zdolną do podjęcia walki w takim celu, do uczynienia czegoś, o czym można by powiedzieć, że „otworzyła swą gardziel i pochłonęła rzekę”? Bardzo wątpię. Ta ludzkość tylko wchłonie rzekę, tak po prostu. Z pełną obojętnością, z całkowitym desinteressement dla jej haseł, jej celów. Tej ludzkości Kościół po
16. Lecz ziemia przyszła z pomocą Niewieście i otworzyła ziemia swą gardziel, i pochłonęła rzekę, którą Smok ze swej gardzieli wypuścił.
144
17. I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa. 18. I stanął na piasku morza.
prostu nie będzie już obchodził! Ten brak zainteresowania Kościołem w szczególności, a przestrzenią wiary w ogólności chwilowo okaże się zbawienny dla niego: hasło walki z Kościołem nie porwie aż tylu, by można je było wprowadzić w czyn. Nie znaczy to jednak, że uniknie losu Świadków. Dokona się on, jednak na innym etapie historii i w wyniku innego działania jego Przeciwnika. Ale o tym będzie mowa później. Szczególna „pomoc”, jaką ludzkość na etapie szarańczy okaże Kościołowi, wzbudzi dodatkową wściekłość jego wroga. Odtąd swój atak zamierza przypuścić nie na Kościół jako całość, czy jako instytucję, ale na tych, którzy stanowią filary jego budowli. Ucinając głowę, zamierza pozbawić życia cały organizm. W tym celu jednak potrzebuje specjalnej strategii i specjalnego wsparcia. Będzie go szukał wśród innego żywiołu: w morzu. Morze jest integralną częścią świata natury. Gdy w Biblii mowa o przyrodzie spotykamy niemal zawsze tandem: ziemia i morze. Te dwa środowiska razem stanowią dopiero świat przyrody, świat materialny. Ich odmienne natury dopełniają się wzajemnie. Smok zamierza kontynuować swój atak, jednak już nie w świecie ducha, „na niebie” jak poprzednio, ale w świecie konkretu, na ziemi. Odtąd będzie posługiwał się medium zupełnie innej natury, co zaznacza fakt, że zrodzić je, czy też po prostu wyemanować musi zupełnie inny żywioł. Dlatego idzie nad morze, które jest naturalnym środowiskiem życia dla istot o naturze odmiennej, niż żyjące na lądzie. Rozdział 12. w całości opowiada o dziejach Kościoła. Tych, które już znamy, bo już się dokonały, i tych, które zna tylko Bóg. W opisie tych losów zastosowane zostało szczególne metrum. Początkowe wersety odnoszą się globalnie do etapów dziejów Kościoła aż do czasu piątej trąby. Cały ten, w tysiącach lat przecież liczo-
145
ny okres, jest czasem, gdy Niewiasta cierpi bóle rodzenia, gdy Smok czai się, by pożreć jej Dziecię i gdy trwa walka na niebie, a rzesza wybranych wznosi hymn uwielbienia dla Boga. Każde z tych zdarzeń dzieje się w jakimś continuum czasowym, każde ma walor trwałej aktualności. Dopiero akt strącenia Smoka łamie ten schemat i od tego momentu obrazy zaczynają następować w porządku chronologicznym i przyczynowym, jaki już znamy z wcześniejszych rozdziałów. Uwaga ta dotyczy również rozdziału 13., opisującego chronologicznie następny etap losów Kościoła. Zastanawiające jest to dziwne metrum zastosowane tu do opisu. W pewien sposób bagatelizuje ono fakty dotyczące sześciu pierwszych pieczęci, a skupia się i to w kolejnych wizjach coraz detaliczniej, na tym, co stanowi etap siódmej pieczęci, a w szczególności ostatnich trzech trąb. Nie jest to na pewno wynikiem przypadku. Jasne stało się już chyba, że Apokalipsa jest w swym charakterze wizją niezwykle konsekwentną, spójną i logiczną. Każde, najdrobniejsze słowo jest tu na swoim miejscu. Tutaj nic nie jest wynikiem swobodnej, twórczej improwizacji, jak to ma miejsce w dziełach naszych poetycko utalentowanych wizjonerów (exemplum: Wielka Improwizacja z „Dziadów” Mickiewicza), gdzie treść niejednokrotnie musi składać korny ukłon przed formą, rytmem, rymem... Tutaj tych reweransów na pewno nie ma. Jest natomiast dokładnie to, co Jezus chciał przekazać Kościołowi. A przekazał mu w ten sposób wieść szczególną: że nie trudności, klęski, katastrofy, ani nawet szatańskie zakusy, których doświadczy on od chwili swego założenia aż do czwartej trąby, stanowią przedmiot Jego największej troski, ale to, czego będzie doświadczał jako siódmej pieczęci. Cały czas należy tu mieć na uwadze quasi chronologiczny charakter następstwa tych obrazów! Określe-
146
nie „do czwartej trąby” nie oznacza więc tylko czasu, ale także miejsce w tekście. Wszystkie siedem pieczęci w rzeczywistości ma miejsce jednocześnie, przy czym nie w każdym czasie historycznym dają o sobie znać z równą siłą. Stąd mówiąc o siódmej pieczęci, myślimy zasadniczo o końcowym etapie ludzkiej cywilizacji, ale zjawiska tu opisywane można wskazać już na wcześniejszych etapach jej historii. Pozwala to mówić o ponadczasowym charakterze proroctwa Apokalipsy. Następstwo chronologiczne zdarzeń obowiązuje dopiero wewnątrz każdej pieczęci, a w siódmej dodatkowo obrazuje je kolejne siedem trąb. W Apokalipsie Jezus ostrzega swój Kościół przed bezpośrednim atakiem, bezpośrednią obecnością szatana na ziemi, wśród ludzi. Ostrzega przed szatanem wcielonym w człowieka i kulturę. Właśnie ten etap i rodzaj jego ataku stanowi jeden z dwóch głównych tematów Apokalipsy i przed nim Jezus ostrzega, na niego usiłuje przygotować i uodpornić swój Kościół, objawiając mu tę wieść z całą jasnością i w bogactwie szczegółów. Siedem pieczęci, to jak wiemy, siedem dróg do orszaku Baranka, jednak ostatnia z nich jest szczególnie trudną do przebycia. Trudno w tej trosce Jezusa nie usłyszeć pytania, które już raz postawił: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę, gdy przyjdzie?” Dzięki Apokalipsie zrozumiały staje się przejmujący smutek tego pytania.
147
10. Rozdział 13 Sylwetka szatana rozczarowanego efektami ataku szarańczy, który w morzu szuka sojusznika, jest ostatnim obrazem zamykającym rozdział poprzedni. Szukał, oczywiście, nie na darmo. Z morza wychynęła na jego wezwanie Bestia. Rdzeń jej natury jest dokładnie taki, jak Smoka: siedem głów, liczne rogi, na nich diademy. Jest więc przebiegła, inteligentna, agresywna, ma władzę i uznanie. Bestia jest więc jakby bliźniaczą siostrą Smoka, jakby jego drugim wcieleniem, ale o specyficznym charakterze. Ma bowiem przymioty, których nie miał Smok. Przede wszystkim każda jej głowa zaopatrzona jest w imię, może nawet w imiona, które św. Jan odczytuje jako bluźniercze. Głowa jest siedliskiem myśli. Siedem głów jednoznacznie akcentuje niezwykłą inteligencję tej istoty, jest podkreśleniem ważności czynnika konceptualnego w jej naturze. Imię na głowie może więc być sposobem doprecyzowania, określenia kierunku, w jakim te myśli podążają. Mogą to być imiona aniołów szatana, takich jak na przykład Abadon z 9. rozdziału, który dowodził szarańczą, a mogą je stanowić nazwy jakichś antywartości, które Bestia chce ucieleśnić lub w końcu hasła, wielkie, ze wszech miar cenione ideały, którymi kieruje się ludzkość,
1. I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów,
a na jej głowach imiona bluźniercze.
148
2. Bestia, którą widziałem, podobna była do pantery, łapy jej – jakby niedźwiedzia, paszcza jej – jakby paszcza lwa. A Smok dał jej swą moc, swój tron i wielką władzę.
a które „gryzą ogonem”. W kontekście pozostałych, jeszcze nie wymienionych przymiotów Bestii, skłaniam się raczej ku tej ostatniej sugestii. Postać zaś Bestii nie przypomina wielkiego gada, lecz drapieżnika – panterę. Pantera jest zwierzęciem bardzo niebezpiecznym i przysłowiowo zwinnym. Niezwykle trudno umknąć przed jej atakiem, tak jest skuteczny. Pantera, którą widzi św. Jan, jest nadto wyposażona w niedźwiedzie łapy – to symbol wyjątkowej, przygniatającej siły – i paszczę lwa – jest więc istotą krwiożerczą, bezwzględną w walce i ataku. Wszystko to razem wzięte rysuje obraz istoty potężnej i agresywnej, a przy tym ogromnie inteligentnej. Jej atak nie jest bezmyślną napaścią, upustem brutalności drzemiącej w naturze, ale ma swój głęboko przemyślany cel i swoją precyzyjną logikę. Służy zaś interesom i zamiarom Smoka, który na tę istotę scedował swą moc (tj. sprawczość) i władzę (tj. wsparcie aniołów Smoka). Oddał jej też swój tron, to znaczy miejsce, gdzie zasiada władca doznając wyniesienia. Jest nim zapewne serce człowieka. Serca wielu ludzi. Z dalszego tekstu nie dowiemy się już niczego więcej o „wyglądzie zewnętrznym” Bestii. Opis jej postaci miał nam zdradzić jej naturę. Coś niecoś na ten temat dopowiadają następne wersety, dlatego powstrzymam się jeszcze w tym miejscu przed próbą poszukiwania realnego desygnatu tej duchowej istoty, bowiem im więcej zna się szczegółów, tym to zadanie staje się prostsze.
3. I ujrzałem jedną z jej głów jakby śmiertelnie zranioną, a rana jej śmiertelna została uleczona. A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią;
Treść kolejnego wersetu jest wysoce kontrowersyjna: śmiertelnie zraniona głowa nagle odżywa. Coś na kształt zmartwychwstania, przynajmniej częściowego. Nawet komentatorzy Biblii Tysiąclecia dają się złapać na ten pozór, pisząc, że Bestia jest parodią zmartwychwstającego Chrystusa. Chrystus i bluźniercze imię na „zmar-
149
twychwstającej” głowie? Te fakty nie pasują do siebie. Jakiego rodzaju wieść miałby taki obraz nam przekazać? Parodia nie ma waloru poznawczego. Powstaje z obróbki faktów już powszechnie znanych, inaczej byłaby niezrozumiała, i co najwyżej odmiennie je akcentuje, inaczej oświetla, by osiągnąć efekt satyryczny. Po cóż miałby Jezus takiego rodzaju wytwór przekazywać Kościołowi i to drogą tak okrężną, jak wizja? Ponadto, jeśli przyjmiemy, że w tym miejscu mamy rzeczywiście parodię, to godzimy się automatycznie na złamanie porządku, w jakim przed i po tym fragmencie następuje informacja. Przypisujemy mu tym samym rolę bezsensownego, z punktu widzenia logiki tekstu, wtrętu. Żeby poradzić sobie z tym symbolem, trzeba trochę porozglądać się po świecie. W historii było już tak nieraz, że ludzkości udawało się z najwyższym trudem uporać z jakąś ideologią, czy hasłem, które zagrażało podstawom ładu i bytu, a potem, nie wiedzieć jak, ani kiedy, ta sama ideologia, to samo hasło okazywało się znowu atrakcyjne dla wielu. W maju 1945 roku wydawało się, że faszyzm został pokonany nieodwołalnie i ostatecznie, a działalność Trybunału Norymberskiego miała być aktem podzwonnego, która miała ukazać światu prawdziwe oblicze tego demona i ostatecznie go skompromitować. Nie minęło pół wieku od tych wydarzeń, a prasa alarmuje o narastającej fali sympatii profaszystowskich, które już zaczynają przyjmować realne kształty w postaci partii politycznych i krzeseł w parlamentach. O wiele mniej czasu, niż od „śmiertelnego zranienia” zadanego faszyzmowi, minęło od chwili obalenia komunizmu w Europie. Jak podają znani amerykańscy badacze tej problematyki*, idea komunizmu pochłonęła na * S. Courtois, N. Werth, J. L. Panné i in., Czarna księga komunizmu, W-wa 99, Prószyński i S-ka, s. 26.
150
różnych kontynentach około sto milionów ludzkich istnień – więcej niż jakakolwiek wojna, jakikolwiek kataklizm. Nic to nie szkodzi: Francuzów nadal fascynuje komunizm (może dlatego, że go nie doświadczyli), a ulicami wielu stolic co i raz przeciągają coraz liczniejsze demonstracje z portretami najlepszych synów tej idei: Stalina, Lenina, Dzierżyńskiego albo Mao Tse Tunga. Znów „cała ziemia w podziwie wiedzie wzrokiem za Bestią”... Przykłady te nie mają bynajmniej sugerować, że „śmiertelnie zraniona głowa” Bestii, głowa, na której widnieje bluźniercze imię, a która nagle „została uleczona”, to jakaś zbankrutowana idea polityczna, której krwiożerczości („lwia paszcza”) dowodzą miliony śmiertelnych ofiar. Chodzi mi tu tylko o przykład zjawisk, które mają taki charakter, jak zjawisko opisane w 3. wersecie. Zresztą przykłady wzięte z życia politycznego nie są tu w ogóle najszczęśliwsze, a to dlatego, że życie polityczne jest pewną wypadkową, czy może pewnym odpryskiem życia duchowego. Jest zjawiskiem jakby wtórnym w stosunku do tego, co w skali globalnej dzieje się w świecie ducha, o który przecież przede wszystkim w Apokalipsie chodzi. Życie polityczne ma jednak tę zaletę, że podlega powszechnemu wglądowi i dzięki temu przykłady z tej dziedziny przywoływane są dość przejrzyste i dostępne każdemu. Rozpatrzmy jeszcze inny przykład, tym razem z dziedziny obyczajowej: homoseksualizm. U końca Cesarstwa Rzymskiego był ogromnie rozpowszechniony. Nie był oczywiście wynalazkiem kultury hellenistycznej, lecz został przejęty przez nią od klasycznej, gdzie funkcjonował jako swego rodzaju świadectwo wyższości natury, jako rodzaj nobilitacji społecznej. „Śmiertelne zranienie” otrzymał od chrześcijaństwa. Odtąd istniał wprawdzie jako zjawisko, ale zawsze w podziemiu kultury i na marginesie społeczeństwa. Historia Oscara Wilde’a dowodzi,
151
że jeszcze sto lat temu podlegał bezwzględnemu ostracyzmowi społecznemu. Ale „został uleczony” i oto dziś widzimy, jak ludzkie rzesze zachwycają się jego zmartwychwstaniem i w podziwie dla własnej tolerancyjności, ale i w uznaniu jego atrakcyjności „wiodą za nim wzrokiem”. Biorąc pod uwagę także to, że homoseksualizm jest jednym z tych zjawisk, które wyjątkowo szczelnie zamykają człowieka na sferę ducha, które po prostu nie pozwalają mu uświadomić sobie jej istnienia, możemy chyba uznać, że pod całą symboliką 3. wersetu kryją się zjawiska takiego właśnie typu. Kolejny zaś werset opisuje to, co dzieje się z człowiekiem, gdy znajdzie się w kręgu ich oddziaływania. Człowiek owładnięty przez nie nie widzi dla siebie żadnej innej drogi („któż potrafi”). Podlega swoistemu zauroczeniu („któż jest podobny”). Pozostając przy ostatnim przykładzie: czyż nie tak funkcjonują środowiska mniejszości seksualnych? W reportażach, wywiadach, dokumentach filmowych, wszędzie pojawia się ton zachwytu nad tym, co robią, jak żyją, jakby oto odkryli osobistą, indywidualną receptę na szczęście, na wyższy stopień uczłowieczenia – owo „któż jest podobny do Bestii?” A jednocześnie, bez zachwytów, ale nieustępliwie i agresywnie toczy się walka o pełną akceptację tej dewiacji przez społeczeństwo, o to, by nie traktować jej jako chorobę, ale w pełni równoprawny sposób bycia i życia. Walka, która z reguły kończy się sukcesem i która wcale się na tym nie wyczerpuje, ale natychmiast ewoluuje w żądania specjalnych przywilejów i uprawnień dla tej tak zwanej orientacji seksualnej – „któż potrafi rozpocząć z nią walkę?”. W ten sposób w świadomości osób nim zarażonych homoseksualizm funkcjonuje jak parareligia, wykazując cechy takie jak całkowite utożsamienie się wyznawcy z zasadami „wiary”, kreowanie idoli „wiary”, głoszenie „wiary”, walka o jej obecność w społeczeństwie...
4. i pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii. I Bestii pokłon oddali, mówiąc: „Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?”
152
5. A dano jej usta mówiące wielkie rzeczy i bluźnierstwa, i dano jej możność przetrwania czterdziestu dwóch miesięcy.
6. Zatem otworzyła swe usta
Ten rodzaj spustoszenia duchowego, który cały ludzki potencjał duchowy angażuje w służbie dewiacji, Apokalipsa określa słowami: „pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii”. Oczywiście nadal pozostaje aktualnym założenie, że homoseksualizm jest tylko przykładem zjawiska, co najwyżej jedną z głów Bestii, których jest przecież wiele (siedem, a więc komplet zjawisk o opisanej strukturze i sposobie nastawania). Inną głową mogłaby być idea eliminowania ze społeczeństwa jednostek o „zbyt niskiej jakości życia”... Głowa ma usta, które też wykorzystuje w celach przez siebie obranych. Mówi ona rzeczy wielkie i bluźnierstwa jednocześnie. Tak właśnie, korzystając z aksjologicznej atrofii człowieka współczesnego, przebiega argumentacja na rzecz „głów”. Najpierw urabia się zbiorową świadomość wywlekając na światło dzienne przypadki jakichś niesamowitych, wyjątkowych tragedii i cierpień, spowodowanych przez dyskryminowanie pewnych zjawisk, idei, osób. Nawet jeśli są to przypadki prawdziwe, to tak nieliczne i wyjątkowe, że angażowanie w takie sprawy masowego odbiorcy już jest nadużyciem. Można by je przy odrobinie rzeczywistej woli pomocy rozwiązać dyskretnie, w atmosferze szacunku i współczucia, ale to nie byłoby na rękę Bestii. Ona potrzebuje „mówić wielkie rzeczy” po to, by „bluźnierstwa” wypadły na ich tle mniej bluźnierczo. O to przecież chodzi, by te „bluźnierstwa” wprowadzić w krwioobieg świata. Trzeba je więc uczynić jak najmniej odpychającymi, krótko mówiąc, trzeba rozchwiać ludzkie sumienia wprowadzając je w stan emocjonalnego zamętu. Ta technika postępowania obowiązuje zresztą od zawsze. Czyż pytanie zadane Jezusowi o monetę z cesarskim wizerunkiem nie miało właśnie takiego celu? Przypomnijmy sobie: Bestia jest demonem wezwanym przez Smoka do pomocy w jego walce przeciw
153
Kościołowi. Z tego, czym jest Kościół, wynika, że równocześnie walczy ona przeciw ludzkości, przynajmniej tej jej części, która podziela chrześcijańską wizję człowieka. Niemniej jej atak skierowany jest imiennie przeciw Kościołowi, jako rzeczywistości duchowej (Kościołowi tryumfującemu) i jako rzeczywistości ludzkiej (Kościołowi walczącemu). Nie ma tu chyba sensu wyszukiwanie przykładów potwierdzających, że Bestia nie ma innego wyjścia – musi walczyć z Kościołem. Znamy to przecież z niemal codziennych doniesień. W naszych czasach jedynie Kościół, wypełniając Boże nakazy, broni konsekwentnie przed atakami Bestii wizji człowieka jako istoty cielesnej, ale i duchowej. Z drugiej strony obserwujemy też często, że wysiłki zmierzające w podobnym kierunku, ale nie oparte na Bogu, prędzej lub później bankrutują. Wielkie programy „pomocowe” ogłaszane na przykład przez ONZ, okazują się areną międzynarodowej gry i przetargów, wielkie organizacje toną w korupcji, wielcy bohaterowie tej walki kompromitują się wydani na pokusę ogromnych osobistych korzyści albo okazują się puppet-men wykreowanymi przez środki masowego przekazu... Bestii pozostaje więc już tylko wydać wojnę „świętym”. Losy „Dwóch Świadków” (11. rozdział) uprzedzały już o tym, jaki będzie wynik tej walki. Bestia uzyska niemal władzę absolutną nad światem. Będzie obecna w każdym ludzie, szczepie, narodzie. Werset 8. mówi nawet, iż wszyscy ludzie znajdą się pod władzą Bestii. Jest to określenie precyzyjne w takim samym stopniu, jak nasze wypowiedzi o czasie nam współczesnym. Mówimy: „dzisiaj już nikt tak nie robi”, albo „współczesny człowiek chce tego czy tamtego”. Tego rodzaju wypowiedzi mają bardzo umowny stopień obowiązywalności, gdyż charakteryzują co najwyżej tak zwaną średnią przeciętną. Każda populacja ma swoje indywidualności, które nie podporządkowują się temu, co
dla bluźnierstw przeciwko Bogu, by bluźnić Jego imieniu i Jego przybytkowi, i mieszkańcom nieba. 7. Potem dano jej wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich, i dano jej władzę nad każdym szczepem, ludem, językiem i narodem.
8. Wszyscy mieszkańcy ziemi będą oddawać pokłon władcy, każdy, którego imię nie jest zapisane od założenia świata w księdze życia zabitego Baranka.
154
9. Jeśli kto ma uszy, niechaj posłyszy!
10. Jeśli kto do niewoli jest przeznaczony – idzie do niewoli, jeśli kto na zabicie mieczem – musi być mieczem zabity. Tu się okazuje wytrwałość i wiara świętych.
robią, mniemają, czym ekscytują się tak zwani „wszyscy”. I w nich cała nadzieja. Będą więc i tacy, którzy ostoją się wobec agresji Bestii. To są ci, których imiona znajdują się od zawsze (wieczność nie ma współrzędnej czasowej!) w księdze, którą Baranek-Jakby-Zabity odebrał z ręki Ojca. A jednocześnie są to ci, którzy drogą „siódmej pieczęci” doszli do Boga. Biorąc pod uwagę, jak zajadły i jak totalny, ze wszech stron osaczający człowieka jest atak Bestii, możemy przypuszczać, że nie jest ich wielu i że „przychodzą z” naprawdę „wielkiego ucisku”. „Kto ma uszy, niechaj posłyszy”. To częsty zwrot w niektórych księgach Biblii. Używał go też Pan Jezus, gdy mówił do uczniów w przypowieściach (np. Mt 13,43). A znaczy on: mówię ci o tym, byś mógł z tej wiedzy skorzystać, byś mógł ją uwzględnić, podejmując swe życiowe decyzje. Całą Księgę Apokalipsy dano Kościołowi właśnie z takiego powodu: by z niej skorzystał. By chrześcijanin, znalazłszy się w świecie siódmej pieczęci, nie zwątpił, ale miał pewność, że ostateczny jego los jest w jego ręku, a wszystko rozstrzygnie się w zgodzie z jego osobistym wyborem. Jeśli wybrał duchową niewolę, to do niej trafi. Jeśli zaś oparł się, tym samym wybierając męczeństwo („miecz”) życia wbrew całej społeczności, to ona go ostatecznie zniszczy i wyeliminuje („musi być mieczem zabity”), ale Pan widzi jego wiarę i wytrwałość. Według nich zostanie oceniony („tu się okazuje”). Dwa pytania ciągle jeszcze domagają się odpowiedzi. Pierwsze: Kim jest Bestia? i drugie: Jak dokona się zwycięstwo Bestii nad Kościołem? Na pierwsze z nich możemy już odpowiedzieć. Drugiego natomiast wolałabym jeszcze nie podejmować, gdyż odpowiedź na nie znajduje się w dalszej części tego rozdziału, opisującej poczynania Fałszywego Proroka. Wróćmy więc do pytania o Bestię.
155
Wiemy o niej, że jest bytem powołanym przez Smoka (szatana) do walki z Kościołem. Jej naturę już znamy. Pod wieloma względami jest bliźniaczo podobna do Smoka: przebiegła, inteligentna, agresywna, obdarzona władzą i wyniesieniem. W porównaniu ze Smokiem ma bogatsze uposażenie – w końcu stoi przed nią zadanie specjalne: ma się skoncentrować na zniszczeniu Kościoła. Inne pozostałe cele, właściwe Smokowi, nie mają jej interesować. Stąd to specjalne uposażenie stosowne do tak obranego celu: swoisty typ „złej” inteligencji („na głowach imiona bluźniercze”), niezwykła sprawność ataku („pantera”), miażdżąca siła agresji („łapy niedźwiedzia”), krwiożerczość („paszcza lwa”). Do tego dochodzi moc i władza, które scedował na nią Smok, a więc coś, co stanowi narzędzia duchowej przemocy nad człowiekiem. To jest to, co sprawia, że rodzi się w nim głębokie przekonanie, że nie potrafi się oprzeć Bestii i, co więcej, że nie ma sensu się jej opierać, a nawet, że opór byłby czymś negatywnym. Szatańska „moc i władza” stanowią naturalne uzupełnienie i wsparcie dla metody, jaką Bestia walczy. A walczy wprowadzając zamęt aksjologiczny i emocjonalny („dano jej usta mówiące wielkie rzeczy i bluźnierstwa”). Później, gdy ta metoda odnosi sukcesy, przystępuje do otwartego ataku wygłaszając jawne bluźnierstwa pod adresem Kościoła i wyznawców. Strategia Bestii, mimo, że cała oparta nie na jakiejś porażającej broni, ale na ulotnym słowie, jest o wiele skuteczniejsza od strategii rzeki (to jest szarańczy), która miała zalać Kościół. Czytamy dalej, że jej udziałem stała się niepodzielna władza nad światem. Kim ona jest? Oczywiście tym samym, co konnica. Demonem, który wcielił się w ideologie, w świat bytów abstrakcyjnych, w tak zwany klimat duchowy ludzkości. Jest on obecny rzeczywiście wszędzie („nad każdym ludem, szczepem”) deformując kształt ludzkich wyborów
156
i decyzji. Tak się robi, więc i ja tak powinienem zrobić... Tak się myśli, więc to jest poprawne myślenie... Tak mówią wszyscy, więc to jest prawda... Demon tkwi tam, gdzie już zazwyczaj nie ingeruje krytyczny osąd, wola, zmysł aksjologiczny, tam, gdzie odzywają się przyzwyczajenia, nawyki myślowe, sympatie, preferencje etyczne, instynkt społeczny, uwarunkowania życiowe... Takie czynniki decydują o naszym postępowaniu, o ostatecznym wymiarze naszych klęsk i sukcesów. Ich wpływ wtórnie determinuje indywidualną miarę heroizmu („miecz”) lub zniewolenia („niewola”). Niepodzielna władza tego demona „nad każdym ludem” jest tylko kwestią czasu. Obserwujemy już dziś, jak dzięki technice przekazu informacji dokonuje się niezwykle szybki proces unifikacji kultury. Model kultury masowej, a z nim ukryty u jego korzeni model antropologii, powstały w konkretnym czasie, miejscu, warunkach społecznych, nagle staje się obowiązującym w Paryżu, na Polinezji, w Moskwie i wśród Indian Ziemi Ognistej. Wspierany ekspansją technologiczną wszędzie tam zdobywa hegemonię, podczas gdy kultury narodowe martwieją schodząc do tandetnego poziomu egzotyki dla turystów. Obdarowywanie całej ludzkości zdobyczami cywilizacyjnymi białego człowieka jest w istocie aktem przemocy wobec pozostałych ras, prowadzącym do ich wydziedziczenia. Wydziedziczenie zaś polega na pozbawieniu człowieka „punktów orientacyjnych”, według których orientuje się on w przestrzeni wyborów aksjologicznych. Kultura ma za zadanie mu tę orientację ułatwiać. Tymczasem w zaimportowanej kulturze, w której tych punktów orientacyjnych nie ma, albo w której nie potrafi ich dostrzec właśnie dlatego, że jest to kultura jemu obca, staje się bezbronną, zagubioną ofiarą zamętu i dezorientacji, jakie ona wniosła w jego świat wewnętrzny. Według
157
podobnego schematu, choć zapewne jeszcze bardziej agresywnie, nastawać pewnie będzie władza Bestii nad całym światem. Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ten sam rodzaj demoniczności ukrywa się w wizji Janowej pod różnymi postaciami? Dlaczego raz symbolizuje go szarańcza, a raz rzeka, a inny – raz konnica, a raz Bestia? Zapewne nie bierze się to stąd, że św. Jan nie znał zasady zwanej „brzytwą Ockhama”. Pomnożył byty lub raczej ujrzał je mnogimi dlatego, że każde kolejne „wcielenie” demona ukazuje obraz jego natury widoczny jedynie ze specjalnego stanowiska obserwacyjnego. Rzeka jest szarańczą (ma więc jej naturę!), ale oglądaną z wnętrza Kościoła, tzn. tylko w aspekcie podejmowanego przez nią wysiłku „zalania” go. Podobnie Bestia jest Smokiem i Wężem starodawnym także oglądanym oczyma Kościoła, który wydany jest na jej ataki. Taki wycinkowy, aspektowy charakter oglądu i doświadczenia demoniczności Apokalipsa próbuje oddać „mnożąc” demony. W tym miejscu stajemy jednak naprzeciw zagadki. Dotychczas wszystko układało się bardzo zgrabnie według proporcji 2:2, to znaczy szarańcza i konnica: rzeka i Bestia. Ale co z Bestią drugą? Jest nowym bytem, którego nie znamy, czy kolejnym wcieleniem czegoś, o istnieniu czego już nam wiadomo? Rozumując w taki sam sposób, jak w komentarzu do wersetu (13.1), dochodzimy do wniosku, że Bestia druga jest bytem o odmiennej niż Bestia pierwsza naturze: wyszła z ziemi, a ziemia to domena materii. Ta Bestia jest więc jakimś bytem, ściślej: demonem, który wcielił się w bliżej na razie nie określony materialny kształt. Na jej głowie znajdują się dwa rogi – posiada więc pewną władzę i sposoby jej egzekwowania. Jest jednak o wiele skromniej pod tym względem wyposażona, niż
11. Potem ujrzałem inną Bestię, wychodzącą z ziemi: miała dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok.
158
12. I całą władzę pierwszej Bestii przed nią wykonuje, i sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszej Bestii, której rana śmiertelna została uleczona.
Bestia pierwsza. Zakres jej władzy jest o wiele węższy. Te rogi, jedynie swym kształtem, a nie liczbą, żywo przypominają rogi Baranka. Sugeruje to jakiś rodzaj powinowactwa istniejący między Nim a tą Bestią. Byłoby to czyste bluźnierstwo, gdyby nie fakt, że sugestia ta odnosi się wyłącznie do władzy, jaką posiadają, a nie do natury Baranka i Bestii. Jedyną formę powinowactwa może tu stanowić człowieczeństwo. Baranek, wcieliwszy się w człowieka, złożył za niego ofiarę z samego siebie i w ten sposób uzyskał nad nim władzę – On prowadzi orszak. Demon wciela się w człowieka po to, by bezpośrednio nim zawładnąć. Tylko na taki sposób, przez (jakże odmienny!) udział w cielesności człowieka i władzę nad nim Bestia jest nieco podobna do Baranka. Bestia druga jest nadto istotą rozumną, posługującą się mową. Ale „mówi jak Smok”. Mowa zdradza wnętrze duszy, nie tylko swą treścią, ale nawet sposobem posługiwania się słowami. „Wnętrzem” tej Bestii zawładnął Smok. Jego myśli, zamiary, pragnienia ona wypowiada. Na tym wyczerpuje się opis tej istoty, ale to już wystarczy, by zidentyfikować ją jako człowieka, w którego wcielił się demon. Nie wystarczy jednak, by jednoznacznie przyjąć, że jest on kolejnym wcieleniem szarańczy. Może jest zupełnie inną istotą duchową, która tylko, podobnie jak szarańcza, wykorzystuje człowieka jako swoisty punkt zakotwiczenia się w świecie materialnym? Opis powyższy nie udziela odpowiedzi na tak postawione pytanie. Bestia druga wyraźnie pozostaje na usługach i do dyspozycji Bestii pierwszej. Tak, jak dwór wokół króla składa się z urzędników odpowiedzialnych za wszystkie rodzaje władzy, która przynależy królowi (prawodawczą, sądowniczą, wojskową...), ale którą de facto sprawuje on przez tych urzędników, tak Bestia druga jest organem wykonawczym władzy Bestii pierwszej. Ona sprawia, że
159
„ziemia i jej mieszkańcy” pozostają w zasięgu wpływów Bestii pierwszej. Określenie „ziemia” i osobno „jej mieszkańcy” podpowiada, że nie jest to wpływ dotyczący tylko ludzi, ale także środowiska, w którym żyją. Jest ono najwidoczniej jakoś specjalnie kształtowane, urabiane w myśl żądań Bestii pierwszej. Innymi słowy, to, że jakaś demoniczna, panświatowa ideologia (Bestia pierwsza) odnosi sukcesy, to, że udało się jej zhołdować wszystkie „ludy, narody i języki” oraz, że wydała walkę Kościołowi i w tej walce zwyciężyła, jest zasługą określonego rodzaju ludzi, zapewne całej rzeszy ludzi, których serca opanował bez reszty szczególny demon nazwany tu Bestią drugą. To człowiek, wykorzystując cały dostępny sobie arsenał środków („dwa rogi”), zabiega o sukces i podporządkowanie ludzkich rzesz ideologiom i hasłom, które niegdyś sfalsyfikowane i odrzucone („rana śmiertelna”) powracają („została uleczona”) w glorii, przejmując niepodzielną władzę nad sercami i umysłami. Arsenał ten jest bogaty, gdyż potrafi ona „czynić wielkie znaki”. Zapewne wykorzystuje tu szokujące osiągnięcia ludzkiego intelektu, a więc osiągnięcia techniczne, które od zawsze budzą tym bardziej nabożny („z nieba”) stosunek, im bardziej spoganiała jest społeczność. Może też być, że ów „ogień zstępujący z nieba” jest rodzajem bezpośredniego nacisku wywieranego na niepokornych, jakimś narzędziem ich zagłady. W pewien sposób kojarzy się on również z ogniem, który „wychodził z ust Świadków”, a więc ze swoistą zemstą ideologii. Cokolwiek by nie oznaczał, jest na pewno formą przemocy ideologicznej, intelektualnej, duchowej, nawet cielesnej, wywieranej na człowieku w celu pozyskania go lub podporządkowania demonicznej ideologii. Taktyka tego działania nie wyczerpuje się na werbowaniu zwolenników za pomocą różnych, bardziej lub mniej spektakularnych chwytów. Ktoś, kto dał się prze-
13. I czyni wielkie znaki, tak iż nawet każe ogniowi zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi.
14. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić przed Be-
160 stią, mówiąc mieszkańcom ziemi, by wykonali obraz Bestii, która otrzymała cios mieczem, a ożyła.
konać argumentom, może zmienić przekonania pod wpływem innych argumentów. Ktoś, kto dał się kupić za pewną sumę, da się kupić za cenę odpowiednio wyższą. Ktoś, kogo zwiodła własna głupota, może zmądrzeć i przejrzeć. Dlatego powierzchowne oznaki wierności nie satysfakcjonują demona. On chce zawładnąć sercem i duszą. Aby tak się stało, bluźniercze imię zdobiące każdą z siedmiu głów Bestii, musi stać się imieniem wiary. Bestia musi zaatakować zmysł religijny człowieka. Musi zejść aż tak głęboko i musi tym obszarem zawładnąć. Wtedy może być już pewną swego zwycięstwa. Wtedy – zasadniczo – jest ono nieodwołalne. Taki jest ostateczny cel, a taktyka polega na zmąceniu obrazu aksjologicznego (o czym już była mowa) przy pomocy „wielkich znaków”, które mają stanowić koronny argument na rzecz wiary głoszonej przez Bestię pierwszą. „Zwodzi... znakami,... mówiąc, by wykonali obraz”. Ten „obraz Bestii”, Bestii, która wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu znów żyje, to po prostu symbol religijnego lub choćby tylko parareligijnego kultu oddawanego obowiązującej, demonicznej ideologii. Posługuję się cały czas określeniem „ideologia demoniczna”, choć tak naprawdę powinno się mówić o ideologiach. Chodzi o to, że Bestia pierwsza uosabia wszystkie (siedem głów) typy strategii ideologicznych, czerpiących swą inspirację z demonicznych źródeł, a stanowiących coś na kształt obowiązującego, powszechnie akceptowanego wyposażenia duchowego cywilizacji. Jest ona jakby uosobieniem całego zasobu powszechników myślowych, które nie podlegają dyskusji, co więcej, są uznawane za najwyższy wykwit tej cywilizacji i jako takie automatycznie pretendują do roli prawd wiary. Bardzo podobne zjawiska obserwujemy w naszym czasie, gdy haseł takich, jak demokracja czy tolerancja nikt nawet nie próbuje sfalsyfikować, a jeśli już nawet zdarza się napo-
161
tkać jakiś przejaw powątpiewania w stosunku do nich, to pozostaje on bez echa albo, gdy warunki są wyjątkowo korzystne, funkcjonuje w charakterze dowcipu. Podobnie nikt nie wątpi w wartość wykształcenia. Ludzie zdobywają się na ogromne nieraz ofiary, by je osiągnąć. Poświęcają swe życie rodzinne, wszelkie więzi emocjonalne, zubażają swe życie wewnętrzne i moralne, byle tylko uzyskać odpowiedni stopień fachowości. Okaleczenie osobowości, jakie przy tej okazji dokonuje się na nich, zabezpiecza ich skutecznie na resztę życia przed świadomością, że trwają w bałwochwalczej wierze. Religijny kult oddawany owemu „duchowemu wyposażeniu cywilizacji” dorobi się, jak każda wiara, swoich kapłanów i proroków. Oni są głosem religii. Oni będą sprawować kult Bestii, oni będą obwieszczać jej wolę. Ich rękami sprawować będzie ona władzę, oni będą ślepym narzędziem terroru. Demon pozostanie niewidoczny, niedostrzegalny. W tym świecie zresztą żadna intuicja istnienia czegoś, co go przekracza, po prostu się nie mieści. Tak więc rzesza propagatorów kultu wkrótce przedzierzgnie się w jego kapłanów i wykonawców, a ci, jak to ukazuje na przykład historia Rewolucji Francuskiej, będą z bezwzględnością i okrucieństwem ścigać i represjonować wszystko, w czym kryje się choćby cień indywidualizmu, choćby powiew zwątpienia. Casus Rewolucji Francuskiej jest tu bezcenny, gdyż ukazuje niezwykle ostro, czym owocuje religia, z której wygnano Boga i jaką bestią staje się człowiek, gdy „całą jej władzę przed nią wykonuje”. W tym momencie możemy już doprecyzować interpretację symbolu Bestii drugiej. Bezwolność i bezgraniczne oddanie się na służbę pierwszej z Bestii koresponduje z tym, co zostało wcześniej powiedziane o jeźdźcach konnicy. Nie trzymają wodzy, nie powodują końmi, ale są przez nie niesieni, a ich pancerze (szata to symbol
15. I dano jej, by duchem obdarzyła obraz Bestii, tak iż nawet przemówił obraz Bestii i by sprawił, że wszyscy zostaną zabici, którzy nie oddadzą pokłonu obrazowi Bestii.
162
16. I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło
misji, posłannictwa) są jak oddech konnicy. Oni też przyjmą na siebie rolę kapłanów kultu i katów, ale także i biernych jego zwolenników. To oni są Bestią drugą, a ta jest ramieniem Bestii pierwszej, które zapuszcza ona pomiędzy ludzi i które wśród nich „wykonuje całą jej władzę”. Nie są to więc wszyscy ludzie, których natura kształtuje się tak, jak scharakteryzowano to w opisie szarańczy, a jedynie ci, którzy aktywnie służą lub są gotowi służyć Bestii pierwszej. Mamy tu do czynienia z kolejnym „zawieraniem się” symboli. Szarańcza to ludzie ukształtowani przez świat (kulturę, moralność...) swego czasu, jeźdźcy to ci spośród szarańczy, którzy dostali się pod wpływ Bestii pierwszej, a Bestia druga to ci spośród jeźdźców, którzy dla jej kultu pracują, w nią wierzą. Kolejne wersety potwierdzają, że kult Bestii pierwszej ma charakter totalny. Nikomu praktycznie nie udaje się przed nim uchronić. Ci, którzy nie chcieli mu ulec („oddać pokłonu”), zostali wyeliminowani ze społeczeństwa („zabici”), a pozostali, niezależnie od swych społecznych ról („wolni i niewolnicy”) czy osobistych przymiotów lub zasług („mali i wielcy”), zaliczeni zostali w szeregi wyznawców kultu Bestii: „otrzymali znamię na prawą rękę lub czoło”. Przypomina to żywo obrzęd pieczętowania sług Baranka. Zapewne też w podobnych kategoriach należy go rozumieć: nie jako jakąś bliznę, tatuaż, ślad po cechowaniu rozpalonym żelazem, czy – jak to w pewnych kręgach coraz częściej się słyszy – identyfikator elektroniczny wszczepiony pod skórę, a mający zastąpić dowód osobisty w tradycyjnej postaci, ale jako znamię duchowe, jako ostateczne przypieczętowanie ich duchowej przynależności. Gdyby rzucić okiem wstecz, zrekapitulować naszą wiedzę o tym świecie, świecie szóstej trąby, jeszcze raz ogarnąć jego nieprawdopodobne spustoszenie duchowe,
163
ewolucję, jaką przeszedł ludzki duch i psychika, i jeszcze raz zobaczyć niepohamowaną drapieżność Bestii pierwszej, treść tych wersetów stałaby się jasna. W tym świecie prawie nie będzie takich, którzy wzbranialiby się wziąć znamię Bestii na rękę lub czoło. Zauważmy subtelną różnicę między pieczęcią anioła a znamieniem Bestii. Tamtą pieczętowano tylko czoła – siedzibę myśli, przekonań, wiary. Znamię daje się też na rękę, na prawą rękę, tj. tę, którą człowiek pracuje, którą nadaje kształt owocom swego ducha. Ma więc pracować dla Bestii, w jej imię tworzyć, ale i prześladować, i zadawać gwałt. Jest jeszcze jedna różnica między pieczęcią anioła a znamieniem Bestii, którą na marginesie tego wersetu warto zauważyć. Pieczęć była znakiem nietykalności. Do opieczętowanych Bestia nie miała przystępu. Była, jak znamię Kaina, gwarancją, że Bóg będzie dochodził sprawiedliwości za krzywdę temu człowiekowi wyrządzoną. Znamię Bestii jest tylko znakiem poddaństwa, służby. Oznakowani nim pozostają do jej dyspozycji. I ona się nimi posługuje. Postępuje z nimi dokładnie tak, jak postępuje się z narzędziem: dopóki służy jest ważne, gdy się zużyje, wyrzuca się je. W osiemnastym rozdziale znajdujemy słowa mówiące, iż Bestia nienawidzi tych, którzy jej służą. I nie tylko, że oznakowany znamieniem ma w jej imię działać, ale stworzony przez niego typ organizacji społecznej sam z siebie nie dopuści, by działał w inne imię. Ktoś, kto by wbrew wszelkim naciskom nie zgłosił swego akcesu do szeregów wyznawców Bestii, zostanie i tak ze społeczeństwa wyeliminowany, gdyż udaremnioną zostanie jego jakakolwiek aktywność życiowa – „nie będzie mógł nic kupić, ni sprzedać”. O tym, jak to się daje zrobić, jak wokół człowieka nie zaakceptowanego przez system skonstruować takie kleszcze, które samoczynnie zaciskać się będą na jego gardle przy każdej podejmowa-
17. i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia – imienia Bestii lub liczby jej imienia.
164
nej przez niego próbie walki o przetrwanie, opowiadają niezliczone wspomnienia zesłańców do komunistycznych łagrów Dalekiej Północy i na stepy Kazachstanu. W rytmie burzliwego aplauzu mas i w takt Międzynarodówki Bestia druga na oczach świata odbywała na radzieckiej ziemi swe poligonowe ćwiczenia. Zakończyły się pełnym sukcesem1. W rozdziale 16. Bestia druga zostaje nazwana Fałszywym Prorokiem. Uzasadnienie tej nazwy znajduje się jednak tutaj, w rozdziale 13., dlatego już teraz spróbuję tę nazwę skomentować. Kim jest prorok? Była już o tym mowa. Jest to ten, kto mówi w imieniu Boga. A kim jest fałszywy prorok? Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że ten, kto udaje proroka. W mowie potocznej, w której roi się od nieścisłości, takie rozumienie byłoby dopuszczalne. Tutaj jednak, w tekście natchnionym przez Boga, mowa jest „tak – tak, nie – nie”. Dlatego określenie Fałszywy Prorok odnosi się do kogoś, kto rzeczywiście jest prorokiem, tj. pełniąc funkcję prorocką, mówi w imieniu fałszywego boga. To bóg (Bestia pierwsza) jest fałszywy. W tym sensie Bestię drugą, a więc podmiot zbiorowy oznaczający demona wcielonego w ludzi oddanych kultowi fałszywego boga, można określać mianem Fałszywego Proroka. 18. Tu jest <potrzebna> mądrość.
Szczególna uwaga umieszczona w tym wersecie „tu jest potrzebna mądrość” i wcześniej napotkane już wezwanie „kto ma uszy, niech posłyszy” są jakby ponagleniem do podjęcia wysiłku zrozumienia przekazu. Sens tego wysiłku nie wyczerpuje się oczywiście na samej deszyfracji symboli, ale na przyjęciu treści, która spoza 1 Uderzająca jest zbieżność opisu obu Bestii z naturą czwartej bestii widzianej przez proroka Daniela.
165
nich się wyłania. Jest to więc wezwanie jakby poszerzone, wezwanie do namysłu i medytacji (chodzi przecież o treści natury duchowej!), dzięki którym Kościół nie stanie naprzeciw obu Bestii nieprzygotowanym i bezbronnym. Potrzeba mu będzie naprawdę Bożej mądrości, a nie tylko intelektu, by wypatrzeć Bestie w świecie, kulturze, w człowieku i w sobie samym po to, by móc się im przeciwstawić. Jak słyszałam, Daniel Ange głosi, że „idą dla Kościoła czasy męczeństwa”. W świetle tego, co już udało się nam odczytać z Apokalipsy, słowa te nie brzmią ani nieprawdopodobnie, ani przesadnie. Dalsze słowa tego samego wersetu są jakby poświadczeniem, na czym ta Boża mądrość, ten rozum polega: na tym, że pod symbolem Bestii odkrywa się człowieka. Liczba Bestii to po prostu jej monogram, czyli cyfra. W języku starogreckim jedno i to samo słowo oznacza liczbę i cyfrę. Cyfrą, to jest monogramem, jeszcze w XIX. wieku panny z dobrych domów znaczyły swą wyprawę. Cyfrę magnackiego domu nosiła służba na liberiach. Cyfra to więc inicjał, monogram, jakby kod osoby. W zamyśle pierwotnym był to kod jednoznaczny, gdyż mało kto go posiadał – większość populacji nosiła jedynie imiona. Tak więc Bestia i człowiek mają te same inicjały – ten sam kod. Można powiedzieć: są tą samą istotą (co zresztą wykryliśmy już wcześniej). Powtórzenie tej informacji w tym miejscu dowodzi chyba jej istotności. To rozpoznanie będzie w jakiś sposób decydujące w losach Kościoła, którym ten rozdział jest poświęcony. Co więcej, św. Jan precyzuje ten kod: „666”. Trzy szóstki, trzy cyfry bardzo niedalekie siódemkom. Człowiek jest więc istotą po trzykroć wiele wartą (pełnię wartości oznaczałyby trzy siódemki) i po trzykroć jakby niedokończoną w swej naturze. Stworzony na obraz i podobieństwo Boże, daleki jest od Jego doskonałości, choć wysoce cenny wśród ogromu i w hierarchii stworzeń.
Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka.
A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.
166
Gdy mówimy o Bogu, że jest „po trzykroć święty” znaczy to, że Jego świętość jest poza wszelką dyskusją. Jest święty w sposób absolutnie pełny i doskonały. Gdy mówimy o człowieku, że jest „po trzykroć niedokończony, niedoskonały” znaczy to dokładnie tak samo: jego niedoskonałość jest niepowątpiewalna. Żadnej z tradycyjnie wyróżnianych sfer natury ludzkiej: cielesnej, psychicznej ani duchowej nie udało się osiągnąć stanu doskonałości, choć przez każdą z nich przebłyskuje – widoczna dla uważnego spojrzenia – perspektywa tego, czym być miały. Podobnie ani wola, ani rozum, ani uczucie – trzy władze, które determinują obecność człowieka w świecie – nie stanowią oparcia absolutnie pewnego i nieomylnego. Są równie niedoskonałe, jak każda inna część jego natury. Skoro jeden i ten sam kod opisuje naturę człowieka i Bestii, znaczy to, że istoty te są sobie tożsame. Nie w każdej pojedynczej realizacji, ale pod względem potencjalności, kryjącej się w ich naturze. Człowiek bez szczególnych trudności może przedzierzgnąć się w Bestię, gdyż w jego naturze już potencjalnie tkwi ta możliwość. Furtką do owej przemiany są trzy szóstki – wielostronna niedoskonałość. To, że wężowi powiodło się kuszenie w raju, było wynikiem niedoskonałego przylgnięcia woli człowieka do Boga: pozwolił, by w sferę jego woli wniknął zamęt. Bestii pierwszej „dano usta mówiące wielkie rzeczy i bluźnierstwa”, a ludzki rozum jest bezsilny wobec zamętu aksjologicznego, jaki w ten sposób powstaje. O niedoskonałości uczuć, w szczególności o niedostatku miłości, nikogo nie trzeba przekonywać. To są te furtki. Za nimi ściele się droga z każdym krokiem szersza, pewniejsza, łatwiej rozpoznawalna. Kogóż należy obarczyć odpowiedzialnością za istnienie tej pułapki niedoskonałości w naturze człowieka? Czy Boga? Człowiek jest przecież Jego dziełem i skoro jest
167
niedoskonałym, widać, takim został stworzony. To prawda, ale tylko w części. Księga Rodzaju (2. rozdział) ujawnia, że Bóg doskonale znał słabości człowieka: by go chronić, nie pozwalał mu samodzielnie sięgać po poznanie dobra i zła, ale zamierzył go jako istotę pozostającą w trwałej, głębokiej więzi ze Sobą. Chciał być Tym, kto stale „ekranuje” człowieka przed zagrożeniem, jakie stanowi dla niego jego własna natura. Szanując jednak wolność człowieka, przystał na jego decyzję, na taki kształt wolności, jaki człowiek wybrał, choć nie zgodził się na jego konsekwencje, które przecież znał „z góry”. Wybór człowieka, jego akt woli zadecydował o tym, że został on wystawiony na wszelkie niebezpieczeństwa, jakie niesie niedoskonałość jego natury. I choć Bóg z całą niepojętą konsekwencją, jaką tylko miłość może tłumaczyć i uzasadniać, usiłuje nadal ekranować człowieka, tym razem przed skutkami tego jego wyboru („wprowadzam nieprzyjaźń między tobą a niewiastą” – to już Rdz. 3,15), to jednak nigdy nie ingeruje tak, by łamać jego wolność. Dlatego człowiek może i potrafi przeobrazić się w Bestię. I dlatego musi się wydarzyć „to, co musi się stać”, bo sam o tym zadecydował jeszcze tam, w ogrodach Edenu. Trudno mi oprzeć się pokusie, by kończąc omawianie rozdz. 12.-14. nie przytoczyć fragmentu drugiego listu św. Pawła do Tesaloniczan. Po lekturze Apokalipsy jego słowa brzmią zaskakująco znajomo i przejrzyście. „Niech was w żaden sposób nikt nie zwodzi, bo , dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem lub tym, co odbiera cześć, tak że zasiądzie w świątyni Boga, dowodząc, że sam jest Bogiem” – to o Bestii pierwszej. (...) „Wiecie, co go teraz powstrzymuje, aby objawił się w swoim czasie. Albo-
168
wiem już działa tajemnica bezbożności. Niech tylko ten co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca” – to o walce Michała i jego aniołów „na niebie” z 12. rozdz. „Wówczas ukaże się Niegodziwiec, którego Pan Jezus zgładzi tchnieniem swoich ust i wniwecz obróci <samym> objawieniem swego przyjścia” – o tym traktować będzie rozdział 19. „Pojawieniu się jego towarzyszyć będzie działanie szatana, z całą mocą, wśród znaków i fałszywych cudów, objawieniem swego przyjścia” (2 Tes 2,8). Jeśli więc tekst mówi, iż „sprawiedliwie sądzi” oznacza to, że Jego przybycie odsłania rzeczywistą, tylko Bogu wiadomą głębię sprzeniewierzenia i odwrócenia się od Prawdy. Na tym zasadza się sprawiedliwość – na ukazaniu miary. Czytamy też o Nim, że „walczy”. Nazwałam Go Rycerzem, bo prócz konia posiada też miecz, o czym będzie nieco dalej mowa. Walka jest dla rycerza sposobem pełnienia swej powinności. W wielu sytuacjach może go zastąpić ktoś inny – na uczcie, przy lutni, w dworskiej zabawie, na polowaniu, ale do walki tylko on ma kwalifikacje. To więc, że Rycerz „walczy” wynika z faktu, że jest rycerzem, że taką funkcję pełni. Ale nie tylko. Walka bowiem to sposób zabiegania o coś istotnego. Sposób gwałtowny, zdecydowany, nie znający kompromisów. W taki właśnie sposób Rycerz zabiega o ukazanie się owej Prawdy. Jego obecność jest więc równoznaczna z działaniem. Dlatego do Niego nie stosuje się komentarz, jaki dotyczył jeźdźców konnicy (9. rozdział). Wprawdzie i o nich i o Nim powiedziano, że siedzą na koniach, ale tamci pozwalali się im bezwolnie nieść, podczas gdy Rycerz „sądzi i walczy”. Gdy komuś zaczynają „płonąć” oczy, to znak, że przeżywa on bardzo silną emocję. Cała jego osobowość i temperament skupia się w tej jednej emocji. O jakiej emocji może być tu mowa, skoro „sądzi i walczy”? O gniewie, oczywiście. O słusznym gniewie wobec zatwardziałego i radykalnego bogoodstępstwa. Ten rodzaj gniewu ma bardzo mało wspólnego ze wściekłością, a bardzo wiele ze zdecydowaną niezgodą. Liczne diademy na głowie Walczącego są znakiem Jego przewyższającej wszystkie inne, nadzwyczajnej godności i władzy.
255
„Ma... imię, którego nikt nie zna”. Imię to natura, istota. Można więc, decydując się na pewne akrobacje w momencie, gdy przyjdzie pora komentować werset 16., przyjąć, że słowa te odwołują się do boskiej natury Jezusa, której rzeczywiście żadne stworzenie nie potrafi poznać, przeniknąć. Osobiście bliższe jest mi inne ich odczytanie. „Imię, którego nikt nie zna” to imię Ojca. Nikt Go nie poznał, jak i nie poznał Jego natury. „Ojca nikt nie zna, tylko Syn” (Mt 11,27), mówi Jezus uczniom. I tylko On wie, jak odczytać napis („ma wypisane imię”), który Go zdobi. Gdy dawni rycerze wyruszali na poszukiwanie przygód albo do walki, niejednokrotnie zbroję albo tarczę przyozdabiali imieniem swego króla lub suwerena, w którego szrankach występowali broniąc jego czci albo też imieniem damy serca, dla sławy której przedsiębrali bohaterskie czyny. Mowa tu wprawdzie o zwyczaju, który znało dopiero średniowiecze, ale przecież ten typ pobudki – głęboka potrzeba dania wyrazu przepełniającej nas dla kogoś czci – jest stary jak sama ludzkość. Syn podejmuje więc „walkę” w obronie lub raczej dla przysporzenia czci Ojcu. Naturalne więc, że to Jego imię, imię Ojca, „ma wypisane”. Ta interpretacja ma tę dodatkową zaletę, że pozwala ujrzeć całą tę scenę jako naturalną kontynuację obrzędu przejęcia księgi z rąk Ojca przez Syna. Tu znowu uderza podobieństwo do obyczajowości feudalnej. Jakkolwiek popełniam w tym miejscu grzech anachronizmu, to jednak ta analogia ułatwia mi wydobycie sensu obrazu, który teraz oglądamy, dlatego decyduję się na nią. Suweren ma prawo domagać się od swego wasala wierności i czci. Ma także prawo oczekiwać, że wasal będzie stawał w obronie jego godności. Będzie o nią czynnie zabiegał. Gdy z jakichś powodów powstaje sy-
Ma wypisane imię, którego nikt nie zna, prócz Niego.
256
13. Odziany jest w szatę we krwi skąpaną, a imię Jego nazwano: Słowo Boga.
14. A wojska, które są w niebie, towarzyszyły Mu na białych koniach – wszyscy odziani w biały, czysty bisior.
tuacja, która mogłaby tej jego godności i czci zagrozić, suweren wysyła swego wasala z misją przywrócenia właściwej hierarchii wpływów. Syn otrzymuje od Ojca księgę, a wraz z nią misję obrony czci Ojca. Jak dawny rycerz dosiada białego konia i wyrusza naprzeciw tym, którzy zbuntowali się przeciw władzy Ojca. Zrzucili Jego władzę, znaleźli sobie innego hegemona. Syn wypełni swą misję, gdy usunie buntowników. Sama ich obecność i obecność ich nowego władcy przynosi ujmę Ojcu. Sąd, którego dokonuje Syn, jest więc w porządku łączącej Ich miłości, wyrazem oczywistej powinności Syna względem Ojca powinności obrony Jego honoru. Właściwie dopiero w tym miejscu otrzymujemy rzeczywiste prawo do utożsamiania Rycerza z Synem Bożym. Wcześniejsze intuicje, jak i znajomość pozostałego tekstu, nie pozwalają wątpić, o kim tu mowa, ale dopiero ten werset precyzuje, że chodzi o Tego, który złożył jedyną doskonałą ofiarę („szata we krwi skąpana”, a nie: „opłukana” jak u świętych) i Tego, którego nazwano Słowem Boga. Zauważmy, że nie nosi on śladów ran – to znaczyłoby, że uczyniono zeń ofiarę, zmuszono do złożenia ofiary. On ma „szatę we krwi skąpaną” (szata to posłannictwo), a to znaczy, że istnieje głęboka tożsamość Jego natury z Ofiarą, którą złożył. Tylko o Jezusie – Baranku można coś takiego powiedzieć. Towarzyszą Mu „wojska, które są w niebie”. Poprzednio już wojska niebieskie brały czynny udział w rozwoju wydarzeń. Były to jednak wojska aniołów posyłanych przez Boga na ziemię, które na sposób sobie wyznaczony brały udział w batalii o ludzkie dusze. Teraz zaś widzimy zastępy, które na białych koniach i w zbrojach z „białego, czystego bisioru” towarzyszą Jezusowi w batalii o cześć Ojca. To ci sami, którzy otaczali Baranka sto-
257
jącego na Świętej Górze. Orszak tych, którzy opłukali swe szaty w Jego krwi. To wojsko nie ma kwalifikacji do walki. Ściślej mówiąc: walkę ma ono już za sobą. Walkę życia, którą nazwano „płukaniem szaty”. Teraz zaś, nieuzbrojeni, jedynie towarzyszą Jezusowi. Zawsze przecież Mu towarzyszą, „dokądkolwiek pójdzie”. On jest jedynym walczącym. On ma miecz. Ostry miecz, który „z Jego ust wychodzi”. Bo Jego mieczem jest słowo Prawdy, które głosił. Ileś obrazów odmalowanych w Apokalipsie upewnia, że sąd nad światem będzie polegał na ujawnieniu się najgłębszej prawdy serc według miary, jaką nauczając oznajmił Jezus. On też dokona ceremonii tego ujawnienia. Rózgą żelazną „uderzy narody” zbuntowane przeciw Ojcu (wierni Mu tworzą Jego orszak) i wymierzy karę. Tytułem zaś, który daje Mu do tego prawo, jest Jego imię: „Król Królów i Pan Panów”. To imię-godność jak szarfa opasuje Jego szatę „we krwi skąpaną”. Otrzymał więc je, gdy dopełnił Ofiary. U początku tego ustępu Jan napisał, że „ujrzał niebo otwarte”, a w nim Siedzącego na białym koniu, któremu towarzyszyły wojska, „które są w niebie”. Te określenia jednoznacznie mówią o przestrzeni, w której sytuuje się ten obraz. „W niebie”, a więc przed tronem Ojca, trwa celebra. Rozpoczął ją obrzęd uwielbienia zanoszonego przez wszystkie stworzenia dla swego Stwórcy. Potem Baranek-Jakby-Zabity otrzymał z ręki Ojca wraz z księgą misję obrony Jego czci (istnienie zła na świecie uwłacza czci Ojca 4), a teraz jesteśmy świadkami jej dokonywania się, to znaczy sądu. To jest ta najgłębsza struktura zdarzeń. Ich rdzeń, ich wymiar kosmiczny. Ludzkie doświadczenie ani wgląd 4 „Kto nie oddaje czci Synowi, nie oddaje czci Ojcu, który Go posłał” (J 5,23).
15. A z Jego ust wychodzi ostry miecz, by nim uderzyć narody: On paść je będzie rózgą żelazną i On wyciska tłocznię wina zapalczywego gniewu Wszechmogącego Boga.
16. A na szacie i na biodrze swym ma wypisane imię: Król Królów i Pan Panów.
258
17. I ujrzałem innego anioła stojącego w słońcu:
i zawołał on głosem donośnym do wszystkich ptaków, lecących środkiem nieba: „Pójdźcie, zgromadźcie się na wielką ucztę Boga,
(poza wglądem mistycznym) w ogóle nie dociera do tego pułapu. Skala tych zdarzeń po prostu nie jest nam dostępna. Oko wspierane wiarą potrafi co najwyżej dostrzegać i odczytywać sensy, które specjalnie są dlań „preparowane”. Aniołowie, ci niezmordowani, niedoścignieni w swej wierności i oddaniu posłańcy Pana obwieszczają je tym, którzy „mają ucho” dość wrażliwe. Jeśli „kto ma uszy, niechaj posłyszy” mówi Apokalipsa (13,9). Obszar aktywności aniołów nazwałam umownie „podszewką zdarzeń”. Ich wystąpienia odkrywały bowiem sakralne, to znaczy w sferze sacrum widoczne oblicze dziejów. W tej też sferze rozgrywać się będą symboliczne w swej treści wydarzenia, opis których rozpoczyna następny werset. „Ujrzałem innego anioła”. Innego niż ten, który mienił się współsługą proroków. Tego anioła Jan określił jako „stojącego w słońcu”, a więc w granicach, jakie dopuszcza intuicja ugruntowana na szeregu poprzednich obrazów – był on sługą światła, światłości. A skoro tak, skoro jest to ceremonia sądu pojętego jako objawienie ostatecznej prawdy, jako oświecenie tego, co zakryte, to anioł ten jest jednym z jej kapłanów. Głosem donośnym, głosem właściwym dla wydającego polecenia, każe ptakom przybyć „na wielką ucztę Boga”. Kim są te ptaki „lecące środkiem nieba”, skoro rozumieją polecenie anioła? Pamiętać trzeba, że jego „polecenie” nie jest słyszalne w świecie przyrody, ale rozbrzmiewa w szczególnej przestrzeni duchowej, gdzieś pomiędzy niebem, gdzie trwa celebra, a ziemią, gdzie dokonały się plagi. Jest ono jakby klamrą spinającą treść niebiańskiej celebry i faktyczność wydarzeń w świecie człowieka. Tak więc polecenie anioła odnosi się niewątpliwie do ducha istot nazwanych tu ptakami. Kogo ukrywa ten symbol?
259
Symbol ptaków występował w Apokalipsie chyba tylko dwa razy. Raz w postaci „orła lecącego przez środek nieba”, wieszczącego potrójne „biada” i drugi raz, gdy mowa była o Wielkim Babilonie, który stał się „kryjówką wszelkiego ptaka nieczystego i budzącego wstręt” (18,2). W obu tych sytuacjach symbol ten sugerował jakąś formę związku czy służby duchowi ludzkiemu. Ptak wprawdzie potrafi czasem pływać, skakać czy dreptać a nawet biegać, jednak podstawa do zakwalifikowania zwierzęcia do wielkiej rodziny ptaków jest posiadanie przez nie skrzydeł, choćby szczątkowych. Skoro anioł zwraca się do ptaków, to znaczy, że zwraca się do istot wyposażonych w skrzydła. W kontekście symboliki Apokalipsy są to więc istoty w jakiś sposób aktywne w przestrzeni ducha. Ich aktywność może być dwojakiego rodzaju. Mogą o tego ducha zabiegać i mogą go niszczyć, jak ptaki Wielkiego Babilonu. Jednak określenie „lecące środkiem nieba” usuwa tę niejednoznaczność. Właśnie ze względu na nie w 8. rozdziale sugerowałam, by orła uznać za symbol Kościoła hierarchicznego. A skoro tak, to trzeba być konsekwentnym i przyjąć, że także teraz anioł zwraca się ku kapłanom. „Pójdźcie”, które wyrwało się aniołowi, potwierdza, że zwraca się do ludzi. Może niekoniecznie chodzi tu wyłącznie i literalnie o osoby konsekrowane. Może jest to tylko odwołanie do kapłańskiej godności każdego ochrzczonego. Niemniej na pewno, ze względu na swe kapłaństwo, staną się oni pomocnikami Króla Królów. Oni w przestrzeni świata materialnego urządzą „wielką ucztę Boga” i pożrą szczątki sług Bestii. Pisałam poprzednio o nastaniu u końca czasów kultury, której przywrócone zostaną treści religijne. Dokona się to rękami ludzi. Z Bożej inicjatywy, ale poprzez działanie człowieka. Ten rodzaj działań, a bardziej może jeszcze uczestnictwo w takiej „ku Bogu” odradzającej się kul-
260
18. aby pożreć trupy królów, trupy wodzów i trupy mocarzy, trupy koni i tych, co ich dosiadają, trupy wszystkich – wolnych i niewolników, małych i wielkich!”
19. I ujrzałem Bestię i królów ziemi, i wojska ich zebrane po to, by stoczyć bój z Siedzącym na koniu i z Jego wojskiem.
20. I pochwycono Bestię, a z nią Fałszywego Proroka, co czynił wobec niej znaki, którymi
turze, jest formą pełnienia kultu. Jest formą kapłaństwa dostępnego każdemu. Na tym więc będzie polegać „wielka uczta Boga”. Ptaki pożrą „trupy” tych, którzy najpierw zostali zwyciężeni mieczem słowa Siedzącego na białym koniu. Trupy wszystkich, o których wiadomym się stało, że prawda ich serc nie jest prawdą Baranka. A jeśli tak, to nie ma w nich „ducha życia z Boga”. Są trupami właśnie. W wersecie tym znajdujemy określenia sług Bestii pochodzące i nawiązujące do różnych fragmentów tekstu – od dziewiątego rozdziału („konie i ci, co ich dosiadają”) do osiemnastego („królowie”). Anioł jakby potwierdza w ten sposób ważność całego przekazu Księgi. Oczywiście powiedzenie, że „ptaki pożrą trupy mocarzy i wodzów” jest stwierdzeniem metaforycznym. Ma ono nas upewnić, że klęska pogańskiej parareligii Bestii będzie gwałtowna i nieodwracalna. Nie ostoi się wobec przemożnego przesłania plag. Nikt już nie da jej wiary wobec oczywistości jej fiaska. Plagi ją po prostu „pożrą” tak, jak ci, którzy zrozumieli ich przesłanie, „pożrą” to znaczy zdyskredytują i unicestwią wiarę wyznawców Bestii. Teraz Jan widzi obraz, który przewidywał anioł wzywając ptaki na ucztę… Widzi zastępy tych, których pokonał mieczem swego słowa Król Królów i Pan Panów. Obraz ten żywo przypomina słowa z 16. rozdziału (ww. 14. i 16.), które także opisują wielkie zgromadzenie sług Bestii w Haar-Magedon. Zgromadzenie w miejscu klęski. Zgromadzenie, które samo już było równoznaczne z klęską. Tak i tu: pojawienie się Siedzącego na białym koniu już jest równoznaczne z klęską Bestii. Jest klęską… W tej godzinie sądu „biały, czysty bisior” dawał lepszą gwarancję bezpieczeństwa i nietykalności, niż pancerze konnicy. Pochwycono więc Bestię i wszystkie służące jej demony. Bestię, bo stała się dla człowieka anty-
261
Bogiem, i Fałszywego Proroka, bo był jej w tym niezwykle użytecznym pomocnikiem. Oboje wrzucono do „ognistego jeziora”*, które to określenie ma niewątpliwie oznaczać piekło. Nie ma ono nic wspólnego z Czeluścią, z której w 9. rozdziale wyszły demony. Piekło to odrzucenie ostateczne. Tam nie sięga świat duchowy. Tam nie docierają aniołowie. Piekło to bez-duch. Wyrok nad szatanem wcielonym w zmultiplikowany byt Bestii i Fałszywego Proroka, zostaje wykonany bezzwłocznie. Nie ma na co czekać. Jego wina jest ewidentna, wyrok oczywisty. Prawda jego natury widoczna z całą ostrością. Inna jest sytuacja jego sług. Bóg jest naprawdę miłosierny i nieskory do gniewu. Dlatego wobec człowieka stosuje inną procedurę. Człowieka czeka szczegółowy sąd, bo może znajdzie się jakiś argument... Dlatego w chwili, gdy szatana dotknie ostateczna klęska, jego sługom jedynie zostanie ukazana pełnia Prawdy: „zostaną zabici mieczem Siedzącego na koniu”. Sądząc z ostatniego zdania tego wersetu, „ptaki” świętować wtedy będą godzinę swego tryumfu i radość sług użytecznych.
* „Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie” (Mt 13,30).
zwiódł tych, co wzięli znamię Bestii i oddawali pokłon jej obrazowi. Oboje żywcem wrzuceni zostali do ognistego jeziora gorejącego siarką.
21. A inni zostali zabici mieczem Siedzącego na koniu, <mieczem>, który wyszedł z ust Jego. Wszystkie zaś ptaki najadły się ciał ich do syta.
262
17. Rozdział 20 Ten rozdział ma dość zaskakujący charakter. Bardzo niewielkie, w porównaniu z innymi rozdziałami, jest pensum nowości w nim zawarte. Wiele spraw, o których tu mowa, zostało już zasygnalizowanych w poprzednim tekście. Zapewne to ten rozdział dał główny asumpt do uporczywych oskarżeń Apokalipsy o liczne, bezładne powtórzenia i chaos panujący w tej Księdze. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście tak to wygląda. Jednak – tego się już chyba można było nauczyć podczas dotychczasowej lektury – nic w tej Księdze nie ma zbędnego. Jej konstrukcja jest głęboko logiczna. Dostosowuje niezwykłą, niemal nieprzekazywalną werbalnie treść do sposobu pojmowania człowieka. Jej język jest niebywale precyzyjny, a przecież nie zamyka dostępu do przepastnej treści. Skoro więc taka a nie inna jest postać bieżącego rozdziału, to to ma swoje uzasadnienie. Problem w tym, by je dostrzec. Jan relacjonuje następną wizję. Jest to wizja całkowicie nowa, odrębna. Ta, w której ujrzał Jezusa dokonującego sądu nad Bestią i Fałszywym Prorokiem, skończyła się. Zamknęła. Zanotował wszystko, co mu ukazała i objawiła. Teraz zaś doświadcza kolejnego przeżycia mistycznego. Istnieje jednak element je łączący. Otóż systematycznie, krok po kroku, Jan jest wprowadzany
263
w treści czysto eschatologiczne. Odbiór ich wymaga przygotowania. Żadne przecież doświadczenie wyniesione z życia codziennego nie może mu tu pomóc. To jest przestrzeń niedostępna ludzkiemu poznaniu ani nawet intuicjom. Dlatego trzeba się w nią wdzierać z wolna, przemyślanie. Nie pośpieszać, by to, co już zdobyte, nie umknęło. Ta rzeczywistość jest tak odmienna, że dopiero dłuższe z nią obcowanie umożliwia wytworzenie sobie jakiegoś systemu pojęć i prawidłowych intuicji, które pozwolą ją zrelacjonować. W takiej właśnie sytuacji znalazł się Jan. I stąd biorą się owe „powtórzenia”. Rzeczywiście rozdział 20. po większej części stanowi skrót czy streszczenie tego, co Jan już wiedział z wizji poprzednich. Takie podsumowanie było jednak niezbędne po to, by zrozumiał to, co jeszcze miał zobaczyć. By rozpoznał etap duchowej historii człowieka. Skoro sąd nad ludzkością aktualizuje całą jej historię, całe dzieje, to istniało realne niebezpieczeństwo, że Jan wśród tych nakładających się obrazów po prostu się pogubi i w konsekwencji nie zrozumie wizji Nowej Jerozolimy, chociaż odmiennej, tak przecież podobnej do tej, którą znał – nie bez powodu nazwał ją Jerozolimą. Niezrozumienie zaś wizji uniemożliwiłoby jej przekaz. Jan widzi najpierw anioła, który z nieba zstępując, trzyma w ręce „klucze od Czeluści i wielki łańcuch”. Klucze to symbol straży, kurateli, łańcuch – spętania, ograniczenia. „Wielki łańcuch” to wielkie spętanie.
1. Potem ujrzałem anioła zstępującego z nieba, który miał klucz od Czeluści i wielki łańcuch w ręce.
Dowiadujemy się też zaraz, że zadaniem tego anioła było uwięzić szatana. Obraz walki archanioła Michała z szatanem, walki, która odbyła się zanim stworzony został człowiek, w wyniku której szatan poniósł porażkę („został strącony”), chociaż nie znajduje się w tekście Biblii, jest pielęgnowany w przekazie tradycyjnym. O tym
2. I pochwycił Smoka, Węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan, i związał go na tysiąc lat. 3. I wtrącił go do Czeluści, i zamknął
264 go i pieczęć nad nim położył, by już nie zwodził narodów, aż tysiąc lat się dopełni.
A potem ma być na krótki czas uwolniony.
4. I ujrzałem trony – a na nich zasiedli <sędziowie>, i dano im władzę sądzenia –
pozaczasowym „wydarzeniu” mówi zapewne aktualny werset. Mówi ponadto, że strąciwszy szatana do Czeluści anioł ograniczył jego wpływy na bardzo, bardzo długi czas. Na tysiąc lat. Cyfra to oczywiście symboliczna, sygnalizująca ogromny, ale skończony okres czasu. Kiedyś ten czas upłynie, „się dopełni” i wtedy coś istotnie się zmieni w świecie ducha. Wtedy „ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca” i „wówczas ukaże się Niegodziwiec”, jak pisał o tym momencie dziejów duchowych św. Paweł (2 Tes 2,7). Co znaczą słowa: „by już nie zwodził...” w świecie konkretu, w świecie człowieka, to już wiadomo z rozdziałów 9. i 12. Gdy minie ten czas lub raczej, gdy ludzkość osiągnie stosowny etap ewolucji duchowej, szatan „zostanie uwolniony”1 . Na „krótki czas” to znaczy w końcowym etapie jej historii. To określenie nie jest szczególnie pocieszające, gdy wziąć pod uwagę skalę zdarzeń, o których tu mowa. Ten „krótki czas” może oznaczać czas życia wielu pokoleń. W Apokalipsie „uwolnieniu” szatana odpowiada moment opisany na wstępie 9. rozdziału, a także w rozdziale 12. w. 12. Teraz z kolei Jan widzi zupełnie inny moment. On także ma charakter poza– czy ponadczasowy. Zasiada niebieski trybunał, by osądzić na razie niektórych tylko wyznawców. Nie jest powiedziane, kto wchodzi w jego skład. Może tylko Starcy, może wszyscy mieszkańcy nie-
1 Z powstaniem znanej modlitwy do Michała Archanioła łączy się pewna historia. Podaje ona, że pewnego dnia, skończywszy właśnie odprawiać mszę świętą, papież Leon XIII doświadczył nagłego przeżycia mistycznego, w trakcie którego słyszał głos szatana, który domagał się od Boga „jeszcze więcej czasu i jeszcze większej mocy”. I otrzymał je. W następstwie tego przeżycia Leon XIII napisał tekst tej właśnie modlitwy. Jeśli historia ta jest prawdziwą, to być może był świadkiem owego zapowiadanego „uwolnienia”.
265
ba2. To zresztą nieistotne. Werdykty tego trybunału są jednogłośne, bo odnoszą się do przypadków nie budzących wątpliwości. Ten trybunał rozpatruje tylko sprawy świadków Pana. Tych, którzy dla świadectwa znosili szykany, prześladowania, ponieśli śmierć. Znajdą się w ich szeregach męczennicy każdego czasu. Ci najdawniejsi („ścięci” – to słowo przywodzi na myśl miecz lub topór, jest więc synonimem zamierzchłej przeszłości) i ci z ostatniej chwili, dla których czasem świadectwa był czas Bestii. Trybunał pracuje na bieżąco. Ci, którzy przed nim każdorazowo stają, męczennicy dla świadectwa i tylko oni, obdarzeni zostają natychmiast nowym życiem. Tylko oni dostępują od razu obecności Chrystusa i z Nim współkrólują już teraz, nim zamknięta zostanie historia. To bezzwłoczne obdarowanie ich nowym życiem w momencie, gdy tylko dopełnią swej misji, Apokalipsa nazywa pierwszym zmartwychwstaniem. Podkreśla przy tym, że dotyczy tylko tych wybrańców. Z lękiem myślę, jak ten obraz mieści się w nauczaniu Kościoła. Obawiam się, że z trudnością. Gdyby jednak, wychodząc od słów Pana Jezusa „wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie” (Mt 18,18), widzieć w owym niebieskim trybunale nie sąd, ale „odbicie” trybunału Kościoła przyznającego godność świętości („królowanie”) ludziom, którzy w stopniu heroicznym osiągnęli cnoty chrześcijańskie, to trudność ta jakoś niknie. Kościół przez wieki żyje przecież przekonaniem, że święci nieustannie i w każdym czasie („tysiąc lat”) orędują za nim przed Bogiem. A skoro tak, to znaczy, że „żyją” („pierw„Jezus zaś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela” (Mt 19,28). 2
i ujrzałem dusze ściętych dla świadectwa Jezusa i dla Słowa Bożego, i tych, którzy pokłonu nie oddali Bestii ani jej obrazowi i nie wzięli sobie znamienia na czoło ani na rękę. Ożyli oni i tysiąc lat królowali z Chrystusem. 5. A nie ożyli inni ze zmarłych, aż tysiąc lat się skończyło. To jest pierwsze zmartwychwstanie.
266
6. Błogosławiony i święty, kto ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu: nad tymi nie ma władzy śmierć druga, lecz będą kapłanami Boga i Chrystusa, i będą z Nim królować tysiąc lat.
7. A gdy się skończy tysiąc lat, z więzienia swego szatan zostanie zwolniony. 8. I wyjdzie, by omamić narody z czterech narożników ziemi, Goga i Magoga, by ich 3 zgromadzić na bój, a liczba ich jak piasek morski.
sze zmartwychwstanie”) i że królują razem z Jezusem, w otoczeniu Jego tronu. Powraca tu obraz dwudziestu czterech Starców w złotych wieńcach na głowie, widzianych przez Jana u progu Apokalipsy. Innymi słowy, 5. werset odsyła nas do prawdy o świętych obcowaniu. Oni już dostąpili zbawienia i dlatego nad nimi „nie ma władzy śmierć druga”, to znaczy, że nie dotyczy ich sama możliwość potępienia. Są tak przejrzyści, tak czyści, że wszelki sąd nad nimi traci swój sens. Dlatego mogą już teraz być „kapłanami Boga i Chrystusa”. Czystość bowiem jest warunkiem, który musi spełniać składający ofiarę, czyli kapłan*, a ten warunek spełnili w stopniu najwyższym, jaki osiągalny jest dla człowieka. Pozostaje wyjaśnić rozbieżność, która pojawiła się w tych paru wersetach. Tysiąc lat ma być szatan związany, nim w czasie piątej trąby anioła zostanie uwolniony. Tysiąc też lat mają królować z Chrystusem święci świadkowie, ci najdawniejsi i ci z czasu Bestii, a więc z czasu szóstej trąby. Trąciłoby kalamburem, gdybyśmy próbowali ustalić, ile jedno tysiąclecie jest przesunięte w stosunku do drugiego. O wiele rozsądniej będzie uznać w tym miejscu, że jak już wielokrotnie w analizowanym tekście, liczba zawiera informację o charakterze nie ilościowym, ale jakościowym. Tysiąc lat to po prostu niewyobrażalnie długo, prawie zawsze. Teraz, jakby w postaci migawki filmowej, Jan widzi powtórzenie zasadniczej treści proroctwa, z jakim został posłany. Nadejdzie moment, gdy „z więzienia swego szatan zostanie zwolniony” i już nie poprzez służące mu duchy, ale jakby osobiście (czyli z przeogromną mocą) zaatakuje człowieka (rdz. 9. i 12.). 3 *
lapsus tłumacza: powinno być: je. „Będą święci dla swojego Boga” – o kapłanach (Kpł 21,6).
267
Wedrze się i opanuje każdą dziedzinę jego życia, całość dostępnego mu świata („z czterech narożników ziemi”) stając się jego władcą absolutnym („Gog i Magog”), a wszystko dlatego, by człowieka przeciwstawić Bogu („zgromadzić na bój”). „Liczba ich jak piasek morski”. Te słowa (drugie „ich”) nie odnoszą się, jak sugeruje konstrukcja gramatyczna, do narodów, ale do sług szatana, do wiernych mu zastępów. Upewnia o tym następny werset. Tak więc szatan w swoich niezliczonych wcieleniach „wyjdzie... na powierzchnię ziemi”, to znaczy zamieszka wśród ludzi, w świecie widzialnym („wyjdzie na powierzchnię”). Nadejdzie przerażający okres eskalacji jego zaborczości wobec człowieka. Nie tylko tych, którzy nie dadzą się oderwać od Boga („obóz świętych”) , ale całą ludzkość („miasto umiłowane”) „otoczy” i wraz ze swymi zastępami będzie oblegał, to znaczy prześladował („Biada ziemi i biada morzu” – 12,12). Jednak Bóg położy kres jego panowaniu i przywróci porządek, jaki zamierzył w akcie stworzenia – „ogień... z nieba pochłonie” go i jego zastępy (rozdz. 16.17. i 18.). Natychmiast też zostanie on osądzony i „wrzucony do jeziora ognia i siarki”, do którego według słów w. 20. w rozdz. 19. wrzucono Bestię i Fałszywego Proroka. I tam już pozostaną na wieczność. Trudno wyrokować, jakiego rodzaju katusze będą tam cierpieć. Skoro jednak tekst mówi o katuszach, to tradycyjne, ludowe wyobrażenia piekła, jako miejsca, gdzie diabeł jest u siebie „w domu”, to znaczy we właściwym sobie klimacie, są niedorzeczne. Katuszą bowiem Apokalipsa nazywa cierpienie, które uderza w naturę cierpiącego, a nie jego zmysły czy emocje. Dalszym ciągiem tej historii jest sąd nad ludzkością. Los świadków Pana jest już wiadomy – królują razem z Jezusem, może nawet wezmą udział w ferowaniu wyroków. Mają do tego wyjątkowe kompetencje. Wiadomy
9. Wyszli oni na powierzchnię ziemi i otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane; a zstąpił ogień od Boga z nieba i pochłonął ich.
10. A diabła, który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam, gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok. I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków.
11. Potem ujrzałem wielki biały tron i na nim Zasiadającego, od którego oblicza uciekła zie-
268 mia i niebo, a miejsca dla nich nie znaleziono.
12. I ujrzałem umarłych – wielkich i małych – stojących przed tronem, a otwarto księgi.
I inną księgę otwarto, która jest księgą życia. I osądzono zmarłych z tego, co w księgach zapisano, według ich czynów.
jest też los szatana, który w swych najgroźniejszych postaciach został wrzucony do jeziora ognia. Pozostaje do rozstrzygnięcia los tych, którzy w mniejszym lub większym stopniu pozwolili mu się zwieść. Ze względu na nich zasiada teraz sędziowski trybunał. Przewodniczy mu „Zasiadający na białym tronie”. Na „białym tronie”, nie jest to więc ten sam tron, ani ta sama sceneria, którą przedstawiały rozdziały 4. i 5. Czasem obrad tego trybunału jest eschaton, czas, gdy „ziemia i niebo”, a więc cała rzeczywistość materialna „uciekły” od Jego oblicza i w swej pierwotnej postaci już ich nie ujrzymy („miejsca dla nich nie znaleziono”). W eschatonie współistotność Ojca i Syna będzie naocznością („tron Boga i Baranka” w 22,1). Tekst tego i następnych rozdziałów każe widzieć pod postacią Zasiadającego samego Jezusa, ale – ze względu właśnie na jedność Osób – sądzę, że nie wolno tu wykluczać obecności Osoby Ojca. Przed tronem Zasiadającego gromadzą się „umarli” w oczekiwaniu sądu i wyroku. O tym, jaki on będzie, decyduje zapis „w księgach”. Ten szczegół jest czysto symbolicznej natury. Każdy przewód sądowy znajdował swe odbicie w „księgach”, które dziś są bezcennym źródłem informacji dla historyków. Rola tych zapisków w przewodzie sądowym przekraczała ich wartość informacyjną. Świadczy o tym sformułowanie „a otwarto księgi”. Gest otwarcia ksiąg miał więc charakter paraobrzędowy. Był dla obecnych sygnałem, że uczestniczą w poważnej ceremonii wymiaru sprawiedliwości i że ceremonia ta osiągnęła oto swój punkt kulminacyjny. Taka jest też mniej więcej rola ksiąg w omawianym obrazie. Owe księgi są czymś na kształt kodeksów prawa. To także funkcja symboliczna. Miarą ich czynów jest bowiem dobro i zło, które przez nich pojawiło się w świecie – to odnotowują księgi – , ale także wola trwania przy Baranku, na drodze, którą przeszli – o tym mówi „księga życia”.
269
Skoro siedem jej pieczęci zostało już złamanych – po drogach zbawienia przeszli wszyscy, którzy mieli nimi przejść, każdy właściwą sobie – to księgę tę można teraz otworzyć i odczytać imiona usprawiedliwionych – dlatego nosi oano miano „księgi życia”. Nikt nie zostanie tu pominięty. Stawią się „wielcy”, których imiona znało wielu i „mali”, którzy odeszli niemal bezimienni. I ci, którzy umierali z dala od swoich („morze wydało...”) i ci, którzy umierali zwyczajną, nieciekawą śmiercią ze starości, chorób, to znaczy ci, których zwyciężył czwarty jeździec. Wszyscy się stawią przed Zasiadającym i każdy z osobna zostanie osądzony, to znaczy prawda każdego serca stanie się jawną. Ukazanie się prawdy serc – miary ich wierności albo choćby tylko woli podążania ku Panu – jest momentem ostatecznego tryumfu Prawdy i jednocześnie zwieńczeniem niebiańskiej celebry uwielbienia. Nie ma już niczego, co byłoby zakryte. Jest pełnia odsłonięcia, pełnia jawności i jasności – królestwo Króla Prawdy. Należy do niego tylko to, w czym nie ma cienia. Dlatego Śmierć i Otchłań, ten tragiczny tandem, który swe panowanie nad człowiekiem zawdzięcza jego własnej słabości, zostaje usunięta i „wrzucona do jeziora ognia”. Nie ma już dla niej racji bytu. Nie ma, ponieważ śmierć jest złem obiektywnym, a w Królestwie Króla Prawdy nie ma zła. Odtąd obiektywne, wypreparowane zło obecne dotąd w świecie – nie tylko Śmierć i Otchłań, ale zazdrość, nieuczciwość, kłamstwo, nieczystość... nie będzie już istnieć: zostanie usunięte i wrzucone do jeziora ognia*. Potem dopiero, w ślad za nim podążą tam zazdrośnicy, złodzieje, kłamcy, cudzołożnicy... Wszyscy, których * „Syn człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości i wrzucą ich w piec rozpalony” (Mt 13,41).
13. I morze wydało zmarłych, co w nim byli, i Śmierć, i Otchłań wydały zmarłych, co w nich byli, i każdy został osądzony według swoich czynów.
14. A Śmierć i Otchłań wrzucono do jeziora ognia. To jest śmierć druga – jezioro ognia.
15. Jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia, został wrzucony do jeziora ognia.
270
imię nie znalazło się w księdze życia. To też ci, którzy odmówili podążania jedną z siedmiu dróg. Otwierały się przed nimi tak samo, jak przed innymi. Odmówili w niej swego udziału. Żyli w tym samym świecie, byli świadkami tych samych wydarzeń, cierpieli podobne niedostatki i bóle, partycypowali w tej samej kulturze, a jednak szli w zupełnie innym kierunku. Świadomie nie chcieli, by materia ich życia była materią, z której ulepiona została któraś z pieczęci księgi Baranka. A skoro wyborem ich woli było nie zbliżyć się ku Bogu, nie będą musieli Go oglądać.
271
18. Rozdział 21 A gdy już dokonał się sąd nad światem, który stanowił przedostatni etap wielkiego misterium Prawdy, i świat został oczyszczony z wszystkiego, co nie chciało i nie mogło należeć do Królestwa Baranka, wtedy Janowi ukazano cel, ku któremu zmierzały całe dzieje świata. Ujrzał najpierw „niebo nowe i ziemię nową”, a pod tym określeniem kryje się zapewne doświadczenie nieznanej mu dotychczas przestrzeni i przestrzenności. Upewnia nas o tym uwaga, iż „morza już nie ma”. Dlaczego? Czy było w jakiś sposób gorsze niż ziemia albo niebo, które znaliśmy, i dlatego zostało usunięte? Na pewno nie. Po prostu określenia te nie odwołują się już do pierwotnego znaczenia tych słów, a jedynie mają za zadanie jakoś zaczepić naszą myśl, ukonkretnić jej bieg w sytuacji, gdy żąda się od niej, by objęła rzeczywistość, o której nie mamy właściwie pojęcia. Żadne bowiem intuicje wyniesione ze świata materialnego nie znajdują w niej zastosowania. Pomocne mogą tu być jedynie intuicje ukształtowane w toku dotychczasowego namysłu nad Apokalipsą. Tylko język symboli jest w stanie przybliżyć nam tę rzeczywistość. W tej sytuacji bezcenną okazuje się wykryta wcześniej własność tego języka – jednoznaczność symboli apokaliptycznych.
1. I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma.
272
2. I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża.
3. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: „Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi i będą oni Jego ludem, a On będzie «Bogiem z Nimi»”.
Pisałam poprzednio, że zbitka „ziemia i niebo” oznaczają cały świat stworzony, w którym żyją ludzie. Innymi słowy oznaczają całą przestrzeń ich życia, tego biologicznego i tego duchowego. Tutaj zaś Jan mówi o „ziemi nowej” i o „niebie nowym”, a więc o nowej, to jest odmienionej przestrzeni, znowu: zarówno materialnej, jak i duchowej, w której odtąd, razem z Bogiem, egzystować będzie człowiek. W tej to przestrzeni pojawia się „Miasto Święte”. Miasto jest symbolem ludzkości. „Miasto Święte” to cała ponadczasowa społeczność świętych. To wszyscy, którzy drogami siedmiu pieczęci trafili na karty księgi, którą Baranek przejął z rąk Ojca. Miasto Święte to po prostu Kościół tryumfujący. Myślę, że w toku tego widzenia Jan naprawdę zobaczył miasto i rozpoznał w nim znajome kształty Jerozolimy. Nie było to jednak zupełnie to samo miasto. Nie tylko z nazwy było Miastem Pana, ale rzeczywiście od Boga „zstąpiło”, to znaczy jest Jego darem. Dlatego Jan mówi o nim Jeruzalem Nowe. Jeruzalem przeobrażone, w którym nie ma już cienia. Jeruzalem świętujące, „przystrojone jak oblubienica” we wszystkie klejnoty zasług, jakie zgromadzili jego „mieszkańcy”. Święta społeczność, która pozostając własnością swego Stworzyciela, jak oblubienica pozostaje członkiem swego rodu, zstępuje od Niego ku swemu Oblubieńcowi, by Go poślubić, to znaczy połączyć się z Nim na zawsze. Ta społeczność jest „przybytkiem Boga”. Jest więc miejscem Jego przebywania, Jego Świątynią. On „zamieszka wraz z nimi”. Nie pośród nich, nie – jak w Świątyni Jerozolimskiej – na miejscu wydzielonym z obszaru miasta, ale z nimi. Będzie im Emanuelem, „BogiemZ-Nimi”. Zauważmy to sformułowanie: nie Bóg będzie z nimi, ale On im będzie „Bogiem-Z-Nimi”. Znaczy to, że będą doświadczali Jego natury jako Boga im się udzie-
273
lającego. Nie o przebywaniu w ekstremalnej nawet bliskości Boga tu mowa, ale o uczestnictwie w Nim. „Donośny głos od tronu” – białego tronu, na którym Zasiadający sprawował sąd, wyjaśnia dalej tę oszałamiającą obietnicę. Zapowiada nową formę bytowania. Tak się dziwnie składa, że ten los, który znamy, nasza cielesna egzystencja, znaczona jest wydarzeniami, które w przeważającej części są trudne, nawet bolesne. Przynajmniej to, co zostaje w pamięci, ma taki charakter. Według tych wydarzeń kształtujemy nasz obraz życia, orientujemy się w naszym losie. Mówimy: „to było po śmierci mamy” albo „wtedy, gdy ojciec nie miał pracy” albo „gdy dzieci były jeszcze małe” – w domyśle: gdy byliśmy nimi tak zaabsorbowani... Te właśnie sytuacje, wydarzenia stanowią w naszej podświadomości ramowy kalendarz naszego życia. Pomiędzy nimi może być wiele radości, wiele szczęśliwych chwil, ale że szczęście rzadko ma konkretną postać, a jeszcze rzadziej występuje w czystej postaci, nie według tych dobrych chwil, ale właśnie tych, które bolały albo kosztowały wiele trudu, nerwów, samozaparcia (jak to ma miejsce nawet w tak szczęśliwych okolicznościach jak ślub albo narodziny dziecka) odmierzamy nasze bytowanie. W Nowym Jeruzalem nie będzie to już możliwe. Tam „ni żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie”1 nie tylko dlatego, że współbycie z Bogiem niesie radość i szczęście, ale dlatego, że tam będziemy „inaczej być”. Właściwym stanie się nam inny sposób egzystowania: przy zachowaniu całkowitej tożsamości (o tym mowa jest nieco dalej) pełne uczestnictwo w Bogu i wspólnocie świę-
W rozdziale 7. Apokalipsy (w. 16.) znajdujemy tę samą obietnicę, ale wyrażoną poprzez przywołanie całkowicie odmiennych obrazów: „nie będą już łaknąć, ani nie będą już pragnąć i nie porazi ich słońce, ani żaden upał”. Te słowa dopowiadają obraz, który tutaj napotykamy. 1
4. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły”.
274
5. I rzekł Zasiadający na tronie: „Oto czynię wszystko nowe”. I mówi: „Napisz: słowa te wiarygodne są i prawdziwe”.
6. I rzekł mi: „Stało się. Jam Alfa i Omega, Początek i Koniec. Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia.
7. Zwycięzca to odziedziczy i będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem.
tych. „Bo pierwsze rzeczy przeminęły” wraz z wszelkimi ograniczeniami, jakie niosły. Słowo Boga ma w sobie moc stwórczą. Obietnica wypowiedziana przez Boga jest więc tożsama z jej spełnieniem. Dlatego trochę w trybie pouczającego wyjaśnienia – Jan słyszy słowa „Oto czynię wszystko nowe”. Nowe, nie: od nowa. Nie inne. A więc nie totalna zmiana na poziomie eidosu, ale jakby doskonały odblask tego, co było. Słychać tu echo Pawłowych słów: „teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, wtedy zaś twarzą w twarz.” (1Kor 13,12). Obietnica, którą tu wypowiada Zasiadający na tronie, jest wprost nieprawdopodobna. Nie do wiary, by człowiek miał uczestniczyć w naturze Boga! A jednak Jan słyszy potwierdzenie, a nawet polecenie, by dodał zapewnienie dla tych, którym niełatwo w te słowa uwierzyć, że naprawdę tak zostały podane. On sam niczego nie przekręcił, niczego nie dodał. „Słowa te wiarygodne są i prawdziwe”. A w dalszym ciągu, zwracając się do swego umiłowanego ucznia, mówi mu: zobacz, spełniło się to, czego uczyłem. Teraz ty też widzisz, że to Ja jestem u początku i u kresu wszystkiego. Ja jestem horyzontem wszechrzeczy. Jako Baranek-Jakby-Zabity otrzymałem z rąk Ojca prawo sądzenia świata i jako Emanuel będę źródłem wody życia dla Nowego Jeruzalem. Każdy, kto zwyciężył na drogach siedmiu pieczęci, kto dotarł do Miasta Świętego, będzie mi synem. Bardzo przywykliśmy do tego miana: syn. Tak bardzo, że powoli nie zdajemy już sobie sprawy z tego, co ono mówi. Poprzestajemy na ogólnie ciepłym tonie tego słowa, nie zauważając, że oznacza ono szczególną, nierozerwalną i rozległą więź. Synostwo to nie tylko więź cielesna, „krew z krwi, kość z kości”. Synostwo to nie tylko bijące z obecności rodzica poczucie bezpieczeństwa,
275
ciepła, ufności, akceptacji, a rodzicielstwo to nie tylko wspomnienie radości przy narodzinach, opiekuńczości w dzieciństwie, nadziei i dumy w młodości. Synostwo to przede wszystkim więź duchowa. Rodzic odkrywa siebie w swoim dziecku. Odnajduje w nim ślady swoich zainteresowań, pasji, fascynacji i ślady swoich trudności, słabości. Odnajduje swoją wrażliwość i swoje cierpienia, które z niej się biorą. I poprzez te odkrycia, niezwykle poruszające i możliwe tylko w tej jednej relacji, dokonuje się więź duchowa tych dwojga osób. Więź o wiele silniejsza niż ta, którą podpowiada związek krwi. Taką to więź, niezwykłe duchowe zbliżenie ze Sobą, zapowiada Jezus Janowi i wszystkim „zwycięzcom”. A skoro tak zaplanował relację człowieka ze Sobą , do takiego zbliżenia chce go dopuścić, i to nie incydentalnie, ale na stałe, na wieczność, to oczywistym się staje, że obietnica ta dotyczy tylko naprawdę czystych. Nieskończenie Święty Bóg nie może, czy raczej nie potrafi zbliżyć się do czegoś, co nie jest czyste. Nie ma w Nim takiej zdolności, takiego „miejsca”, takiego organu, które mogłoby nawiązać kontakt z nieczystym. Skoro On będzie przestrzenią, w której bytować będą Jego wybrani *, to poza tą przestrzenią, w „jeziorze gorejącym ogniem i siarką” znajdą się pozostali: tchórze, niewierni, bałwochwalcy... Na tej liście zwraca uwagę końcówka: „dla... wszelakich kłamców”. Ma się wrażenie, że wymieniwszy ileś rodzajów kłamstwa (a ściślej: rozmijania się z prawdą) Mówiący jakby poczuł przesyt, jakby zapragnął już nie widzieć pozostałego zła i całe je zamknął w tym jednym określeniu. Bo rzeczywiście każda z wymienionych przez Niego postaw jest formą odwrócenia się od Prawdy. A te* Św. Augustyn w wykładzie Psalmów mówi: „Sam Bóg po skończeniu tego życia będzie naszym miejscem”. Cytat za: Z. Kijas OFConv, Czyściec, czy jest i dla kogo?
8. A dla tchórzów, niewiernych, obmierzłych, zabójców, rozpustników, guślarzy, bałwochwalców i wszelakich kłamców: udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką. To jest śmierć druga”.
276
9. I przyszedł jeden z siedmiu aniołów, co trzymają siedem czasz pełnych siedmiu plag ostatecznych, i tak się do mnie odezwał: „Chodź, ukażę ci Oblubienicę, Małżonkę Baranka”.
go On nie toleruje, bo przeczyć Prawdzie, to tyle, co żądać od Boga nieistnienia. Od Niego, który jest czystym istnieniem. Raz jeszcze otrzymujemy tu potwierdzenie towarzyszącej nam od samego początku tych analiz intuicji, że Prawda jest osią, wokół której i według której rozgrywają się losy świata. Wraz z tym widzeniem wchodzimy w rzeczywistość kolejnej wizji mistycznej. Przeznaczeniem poprzedniej (rozdziały 20. i 21, 1-8) było uporządkować całość treści dotąd przekazanych w Apokalipsie. Chodziło też o to, by abstrahując od dramatycznych szczegółów, w jakie obfitował każdy niemal z obrazów, ujrzeć losy świata jako bez reszty, od początku do końca spoczywające w rękach Boga. Ujrzeć je właśnie w tej nadrzędnej, Bożej perspektywie, która nieskończenie przekracza spojrzenie człowieka. Teraz zaś otrzymujemy uszczegółowienie niektórych treści, które widoczne stały się właśnie dzięki spojrzeniu z tej nadrzędnej perspektywy, a które bez niej, musiałyby nadal pozostać niezrozumiałe, nieczytelne. Chodzi mi tu o symbol Nowego Jeruzalem, o wspólnotę świętych z Bogiem, która według Bożego zamysłu, jest przeznaczeniem człowieka. Pewne treści o charakterze teologicznym odnoszące się do natury tej wspólnoty zostały już ujawnione w poprzednim tekście. Teraz zaś anioł obiecuje Janowi ukazać mu ją samą. Mówi o niej, że jest oblubienicą Baranka. Być może w tym momencie Jan jeszcze nie wie, o kogo chodzi, lecz posłusznie poddaje się woli anioła. Zna go przecież: to jeden z siedmiu kapłanów Przybytku Świadectwa. Im powierzono sterowanie losami świata od momentu, gdy Bóg zdecydował położyć kres panowaniu Bestii. Wykonali swe zadanie odmieniając naturę rzeczywistości i człowieka. Potem jeden z tej siódemki ukazał Janowi prawdziwą naturę i przeznaczenie Wielkiej Nierządnicy. Teraz inny
277
zamierza objawić mu naturę Nowego Jeruzalem. Taki bowiem jest ich sposób działania – głęboki wgląd w naturę, który pozwala odsłonić typ przylgnięcia i formę świadectwa. Bo świadectwo to nie jednorazowy akt bohaterstwa, ale kwalifikacja właśnie na poziomie natury. Anioł uniósł go „w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą”. Nie sądzę, żeby w tej górze należało się dopatrywać realnego tworu przyrody albo też jakiegoś symbolu odsyłającego do treści o charakterze duchowym. W tym momencie Jan relacjonuje po prostu swoje odczucia. Zachwycenie, w które popadł, było dlań jak lot anioła ku górze. Miał wrażenie jakby wzniósł się gdzieś bardzo wysoko i stamtąd spoglądał na nową rzeczywistość. I rzeczywiście jego duch musiał wzlecieć w bardzo wysokie rejony, by ujrzeć owo Miasto Święte zstępujące od Boga. Właściwie chyba tylko on, jedyny z proroków, dostąpił udziału w tej wizji. Tylko on wzniósł się tak „wysoko”. Widzi teraz ponownie Miasto Święte i społeczność świętych, i rozumie, że to właśnie jest Oblubienica Baranka. Widzi też coś jeszcze, coś co nazywa chwałą Boga. Mówi: „Miasto... mające chwałę Boga”. Co kryje się za tym określeniem? Chwała jest rzeczywistością niezwykle ulotną. Kiedy więc można o kimś powiedzieć, że ją „ma”, a tym bardziej, że „ma chwałę Boga”? Jan musiał ujrzeć jakieś konkretne zjawisko, jakiś fenomen, pod którym rozpoznał chwałę Boga. Myślę, że było to światło. Jakoś tak to przecież odbieramy. Twórcy filmowi zawsze wykorzystują efekty świetlne, kolor, intensywność lub pulsowanie strumienia światła, by podkreślić monumentalność pewnych scen albo przydać glorii któremuś z bohaterów. Jan też mówi o świetle, ale jego rola i charakter w tym momencie nie są jasne 2. 2 Cała niejasność ustąpiłaby natychmiast, gdyby w słowach „źródło jego światła” zaimek „jego” odnoszący się do miasta, zastąpić zaimkiem
10. I uniósł mnie w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą, i ukazał mi Miasto Święte – Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga,
11. mające chwałę Boga. Źródło jego światła podobne do kamienia drogocennego, jakby do jaspisu o przejrzystości kryształu.
278
12. Miało ono mur wielki a wysoki,
Światło to ma swoisty koloryt, inny niż właściwy światłu bijącemu z naturalnych źródeł – od ognia lub od ciał astralnych. Dlatego uwaga Jana zwraca się ku źródłu tego dziwnego światła. W jego czasach manipulowanie efektami świetlnymi było sprawą technicznie bardzo trudną. Skoro więc światło jest barwne, to – Jan rozumuje tu bardzo naturalnie, gdyż nie może wesprzeć się doświadczeniem – znaczy to, że pochodzi ze źródła o takiej samej barwie. Nie wie, że „drogocenny kamień” nie świeci sam, ale tylko odbija i rozprasza światło, które nań pada. Zauważa natomiast, że to szczególne światło przypomina sposób, w jaki opalizują cenne kamienie, a jego kolor przywodzi na myśl jaspis niezwykle czystej wody. Przypomina jeszcze coś: światło ujrzane w pierwszej wizji tronu Bożego (4. rozdz.), gdzie „Zasiadający podobny był do jaspisu i do krwawnika”. I dlatego tak łatwo rozpoznaje, że chodzi tu o „chwałę Boga”. Dziwne. Po co temu miastu obronny mur? Przed czym miałby je bronić, skoro wszystkich wrogów spotkała śmierć druga, to znaczy zostali wrzuceni do jeziora ognia, a stamtąd nie ma powrotów? Przypomnijmy sobie, od czego wyszliśmy. Od spostrzeżenia, że anioł, właśnie dlatego, że jest jednym z owych siedmiu, ukazuje Janowi naturę Miasta Świętego, a nie jego funkcjonowanie. Czym w takiej perspektywie jest mur? Jest symbolem bezpieczeństwa, to znaczy stabilności bytu. Nie ma on świadczyć o walorach obronnych miasta, ale ma informować, że jest ono bezpieczne. Dzięki grubym murom nic nie zagraża jego bytowi. Mur je „jej”, to znaczy chwały, skoro już użyto tu terminu „źródło światła”. W linearnym tłumaczeniu greckim znajdują się bardziej wprawdzie obce naszej mentalności, ale trafniejsze i potwierdzające powyższe intuicje słowa: „świetlistość jego”, to znaczy miasta. Świetlistość będąca znakiem chwały.
279
osłania. Stanowi gwarancję stabilności. „Mur wielki a wysoki”, a więc naprawdę godzien zaufania. „Miało dwanaście bram”. Znowu absurdalny szczegół, gdy odczytać go dosłownie pamiętając, że Miasto to w istocie społeczność. Te bramy to oczywiście kolejny symbol. Symbol dostępności Miasta. Wstęp do tego miasta mieli mieć wszyscy, którzy chcieliby się do niego dostać. Dlatego jest tych bram aż tak wiele – dwanaście. Jednocześnie dwunastka jako symbol obfitości, mnogości, mówi nam, że dostępu do tego Miasta, do tej społeczności, nic nie wzbrania. Ta społeczność otwiera się „obficie”, to znaczy na mnogie sposoby można się w nią włączyć. Jest społecznością całkowicie gościnną. Co więcej, otwartość jest nie przymiotem, ale naturą tej społeczności, jej elementem tak integralnym, jak brama dla twierdzy. Każdej zaś z bram patronują i strzegą aniołowie. Tę ich funkcję wykryliśmy już dawno. I na każdej z bram widnieją imiona pokoleń synów Izraela. To też jasne. Wszystkie pokolenia Izraela (rozumianego tak, jak w 7. rozdziale rozumiemy listę opieczętowanych) tymi bramami wejdą do Miasta. Trudno dociec, czy te imiona znajdują się wszystkie na każdej z bram, to znaczy, czy dostęp do miasta jest możliwy wszystkimi bramami dla całej ludzkości, czy też po jednym na bramie, to znaczy, że każdy naród (wspólnota) ma sobie właściwy dostęp do Miasta. Najważniejsze, że tego dostępu od środka (to znaczy w naturze wspólnoty) nic nie tamuje. Tę listę bram można by zastąpić uwagą: od każdej strony po trzy bramy. Jeśli Jan tego nie robi, to pewnie chce o czymś dać nam znać. Zapewne o tym samym, co lista opieczętowanych z 7. rozdziału. O całkowitej równości tych bram. Żaden ze sposobów wchodzenia do Miasta nie jest wyróżniony. Mur Miasta, podstawa i środek jego bezpieczeństwa, pokoju i stabilności, ma aż dwanaście warstw fundamen-
miało dwanaście bram,
a na bramach – dwunastu aniołów i wypisane imiona, które są imionami dwunastu pokoleń synów Izraela.
13. Od wschodu trzy bramy i od północy trzy bramy, i od południa trzy bramy, i od zachodu trzy bramy.
14. A mur Miasta ma dwanaście
280 warstw fundamentu, a na nich dwanaście imion dwunastu Apostołów Baranka.
15. A ten, który mówił ze mną, miał złotą trzcinę jako miarę, by zmierzyć Miasto i jego bramy, i jego mur.
tu. Dwanaście – aż nadto, by zapewnić Miastu pokój, ochronić je w czasie zawieruchy. Silny fundament jest warunkiem trwałości budowli. Ta budowla zaś zamierzona jest na wieczność, dlatego jej fundament jest niezwykle mocny. A stanowią go apostołowie Baranka, ich spełnione misje. Wspaniały to obraz ich dzieła. Aby pozostać w zgodzie z wymową symboli apokaliptycznych powinniśmy w tym miejscu przyjąć, że apostołowie, o których tu mowa, to niekoniecznie ci sami ludzie, którzy towarzyszyli Panu Jezusowi w Jego wędrówkach po palestyńskiej ziemi. Było ich wprawdzie dwunastu, ale wiemy, że w tej Księdze liczba ta ma specjalną wymowę. Będziemy wierniejsi duchowi tej Księgi, gdy przyjmiemy, że fundament muru otaczającego Miasto Święte stanowi wielka mnogość apostołów Baranka, a więc wszyscy ci, którzy pełnili swą misję nauczycielską w Jego imię. I znowu kolejny symbol i kolejny obraz, które rozumiemy tylko dlatego, że zostaliśmy do tego przygotowani poprzez namysł nad poprzednimi obrazami. Ten obraz nawiązuje ściśle do sceny zanotowanej w 11. rozdziale, gdzie Janowi zostaje wręczony pręt mierniczy, którym ma zmierzyć Świątynię Boga. Teraz to samo zadanie staje przed aniołem Przybytku Świadectwa. Wymowa tej czynności jest dokładnie ta sama. Anioł ma zatwierdzić własność Pana. Nieco inne jest narzędzie, którym się w tym celu posługuje. Jest nim też trzcina, ale tym razem złota trzcina. Złoto jest symbolem doskonałego oczyszczenia. W toku kolejnych etapów przetapiania następuje eliminacja zanieczyszczeń. Tak długo, aż zostanie czyste złoto. Według takiego samego schematu nastąpiło ukonstytuowanie się społeczności Miasta Świętego. „On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiony. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro... i przecedzi ich jak złoto i srebro” (Ml 3,2-3), powiedziano o Jezusie. Złoto
281
ma więc znaczenie podwójne. Po pierwsze sygnalizuje, że proces „oddzielania owiec od kozłów” (trzcina) zasadza się na procesie oczyszczenia. Po drugie, jako materiał, z którego została zrobiona trzcina, sygnalizuje jej rolę insygnium królewskiego, to znaczy symbolu władzy Boga nad Miastem. Prawdziwe narzędzie pracy, służące pomiarowi takiemu, jaki zlecono Janowi, wykonane było z materiału mniej cennego. Teraz zaś, gdy wypełnił swoją misję, trzcina staje się symbolem trwałego przejęcia w posiadanie Miasta przez Boga tak, jak berło jest insygnium władzy nad danym terenem spoczywającej na osobie króla, choć teren ten niekoniecznie musiał być przez niego osobiście zdobyty. Po prostu należał do obszaru jego władzy. Ściśle biorąc, anioł ma nie tylko zatwierdzić własność Pana, ale też dać jej wyraz, oznajmić ją – taka jest rola insygnium. Jaki jest wynik „pomiarów” anioła? Okazało się, że „Miasto układa się w czworobok”. Nie jest to informacja zaskakująca, bo już lista bram podpowiadała taki jego kształt. O coś więcej tu chodzi. By odczytać tę informację trzeba znowu zastosować klucz poznany poprzednio. Inaczej nie ma ona większego sensu. Społeczność nie ma wymiarów geometrycznych, tym bardziej tak zdumiewająco regularnych. O czym więc mówi to zdanie? Kluczem jest czworobok, a ściślej liczba cztery. Cztery boki, czworaki wymiar. Czworako określony obszar. Cztery to złożoność, wielorakość. Co przynosi informacja o tym, że obszar Miasta jest wielorako złożony? Mówi, że teren, na którym znajduje się Miasto (wszystkie te geodezyjne terminy mają jedynie służyć wytworzeniu sobie intuicji dotyczących natury Miasta) nie jest jednolity, z góry podporządkowany jakiejś jednej, ścisłej regule. To Miasto ma kształt złożony. Bo nie ma jednej reguły, jednego modełka do którego dopasowywano by tę społeczność świętych. Innymi słowy, świętym można być na wieloraki
16. A Miasto układa się w czworobok
282
i długość jego tak wielka jest, jak i szerokość. I zmierzył Miasto trzciną poprzez dwanaście tysięcy stadiów: długość, szerokość i wysokość jego są równe.
sposób. Świętość nie wymaga utraty indywidualności, a jedynie wejścia przez którąś z bram. Poza tym „pomiary” anioła wykazały, że Miasto we wszystkich kierunkach ma te same wymiary. W wypadku długości i szerokości rzecz to zupełnie naturalna, ale wysokość? I znowu: absurdalność tej informacji jest sygnałem, że nie o geometrię w sensie Euklidesowym tu chodzi, ale o szczególną „geometrię natury”. Przypomnijmy sobie obrzęd pieczętowania i oświadczenie anioła, że z każdego pokolenia wezwanych będzie dwanaście tysięcy wybranych. Ta sama nuta tu pobrzmiewa: każdy wymiar równy, ten sam wkład od każdego pokolenia. Tylko, że pokoleń jest dwanaście, a wymiarów trzy. A może nie trzy? Może jest ich więcej, a tylko trzy z nich potrafimy nazwać? Może tak, jak w geometrii n-wymiarowej: wymiarów jest n, a poruszać się w nich i operować nimi potrafimy tylko na bazie intuicji wypracowanych w przestrzeni trójwymiarowej? Myślę, że tak rzeczywiście rzeczy się tu mają, a fakt, że anioł mierzy miasto poprzez dwanaście tysięcy stadiów (tyle, co opieczętowanych z każdego pokolenia) dodatkowo mnie w tym utwierdza. Myślę, że wyniki pomiarów anioła mają nas po prostu zapewnić, że w Mieście jest miejsce dla każdego. To Miasto ma tyle wymiarów, ile potrzeba, by wszyscy się w nim znaleźli. Każdy naród, każda kultura, każdy los nakierowany na Boga tam się zmieści. Każde też powołanie. I nie będzie tak, że jednym przypadnie deptak, a innym ciasny zaułek. Żaden wymiar tego miasta nie jest lepszy od pozostałych. Jak żadne pokolenie nie było lepsze od innych. W każdym kierunku Miasto ciągnie się „poprzez dwanaście tysięcy stadiów”. Stadion to jednostka odległości, jak „osoba” jest jednostką, która daje pojęcie o wielkości tłumu. Dwanaście tysięcy stadiów w każdym kierunku i dwanaście tysięcy osób wybranych z każdego
283
pokolenia. Pełna odpowiedniość miar zapewniająca, że miejsca dla nikogo na pewno nie zabraknie. Anioł mierzy dalej mur Miasta i otrzymuje w wyniku wysokość (?) stu czterdziestu czterech łokci. To około siedemdziesięciu dwóch metrów, a więc mur ma wysokość niemal trzydziestopiętrowego wieżowca. Zaiste, niebotyczna konstrukcja. By osiągnąć takie rozmiary musi być niezwykle mocna i stabilna. To już o niej wiemy – jej fundamentem są spełnione misje „dwunastu” apostołów Baranka. Czy to jednak nie zaskakujące, że trzcina, którą posługuje się anioł, pozwala mierzyć odcinki wyrażające się w jednostkach tak małych, jak łokcie (około pół metra) i tak znacznych, jak stadia (około 185 metrów)? Kolejny paradoks, który nakazuje nam zrezygnować z nawyków wyniesionych z fizyki doświadczalnej i przejść na poziom myślenia symbolicznego. Łokieć to po prostu jednostka, jakaś miara. Nieważne, długa czy krótka. Ważne, że jeśli się nią posłużymy, ukaże się nam nowy aspekt natury muru: wymiar stu czterdziestu czterech jednostek. Sto czterdzieści cztery to kwadrat dwunastu. To mnogość podniesiona do kwadratu: mnogość mnogości, obfitość obfitości. Jednocześnie dowiadujemy się, że miara anioła (czy mierzy w łokciach, stadiach czy prętach) jest miarą człowieka. Gdy w 11. rozdziale Jan mierzył Świątynię, też posługiwał się „miarą człowieka”. Treść tego określenia pozostaje niezmienioną. Mur Nowego Jeruzalem, a więc jego kształt, wyznacza i jednocześnie stanowi gwarancję jego stabilności przeobfita mnogość świadków, których świadectwo wsparte zostało na niewzruszalnym fundamencie świadectwa apostołów Jezusa. Czyżby sprzeczność? Nie świadkowie, ale jaspis jest budulcem muru? Chyba nie. Jan chce w tych określeniach zawrzeć przemożne doznanie „świetlistości” Miasta. Podobnie jak poprzednio (w 4. rozdziale) ujrzał tron Zasia-
17. I zmierzył jego mur – sto czterdzieści cztery łokcie: miara, którą ma anioł jest miarą człowieka.
18. A mur jego jest zbudowany z jaspisu, a Miasto – to czyste złoto do szkła czystego podobne.
284
19. A warstwy fundamentu pod murem Miasta zdobne są wszelakim drogim kamieniem. Warstwa pierwsza – jaspis, druga – szafir, trzecia – chalcedon, czwarta – szmaragd, 20. piąta – sardoniks, szósta – krwawnik, siódma – chryzolit, ósma – beryl, dziewiąta – topaz, dziesiąta – chryzopraz, jedenasta – hiacynt, dwunasta – ametyst.
dającego i Jego samego pod postacią ogromnego barwnego światła, tak teraz widzi Nową Jerozolimę jako wspaniały fenomen gry świateł. Na pewno rozumie, jaką treść niosą te świetlne symbole i dostrzega nieprzypadkową analogię barw: mur rzuca blaski, jakimi spowita była postać Zasiadającego, a od samego Miasta bije nieskończenie czyste światło – jakby po wielokroć oczyszczone („czyste złoto”), jednocześnie całkowicie przejrzyste („do szkła czystego podobne”). Nie znam się niestety na hebrajskiej symbolice drogich kamieni. Na pewno coś takiego istniało. Ludzki gatunek przepada bowiem za tego rodzaju symbolizmem. Jeśli tylko zobaczy w swym otoczeniu jakiś wieloelementowy zbiór (kolory, cyfry, dni tygodnia,...), to natychmiast przypina mu dodatkowe, magiczne znaczenia. Jest to swoista próba dotarcia do sensowności świata z pominięciem związków bardziej elementarnych. Niejednego króla lub wielmożę udało się medykom z powodzeniem wyeksmitować na drugi świat za pomocą kuracji polegającej na zażywaniu sproszkowanych szmaragdów. Nie rozumiejąc, jakie czynniki decydują o zdrowiu człowieka, usiłowali pacjentom zaaplikować samo zdrowie, którego symbolem, ucieleśnieniem miał być szmaragd... Każda epoka i każda kultura na własny sposób odczytywały owe „tajemne” własności szlachetnych kamieni, nie jest to więc wiedza przydatna jako źródło wiadomości na temat muru otaczającego Nową Jerozolimę. Nie dowiemy się, jakimi to cnotami „zdobni” byli apostołowie (każdy kamień darzył właściciela szczególnymi, sobie właściwymi zaletami charakteru), ani jakie jest ich „miejsce” w murze, a więc, jaki jest ich wkład w siłę i stabilność całej konstrukcji. Jedyne, co wiemy, to to, że jej dnem i najgłębszą podstawą jest Bóg („jaspis”).
285
Nie potrafię niestety znaleźć nici łączącej klejnoty z pektorału arcykapłana, będące symbolem dwunastu pokoleń, z warstwami fundamentu, w którym to kierunku zmierza zwyczajowa interpretacja tego obrazu. Gdyby każdy z apostołów pochodził z innego rodu albo innemu posługiwał w swej misji apostolskiej, byłoby to łatwe. Tak jednak nie było. Ich przynależność do rodów izraelskich, niesłychanie ważna i znajdująca swój przeróżny, czasem decydujący wyraz w różnych detalach i momentach życia prawowiernych Izraelitów, straciła na znaczeniu, „osłabła” w chwili, gdy związali się na trwałe z Nauczycielem. Prawo podtrzymywało i podkreślało ten związek, ale oni Prawo przekroczyli i zaufali Dobrej Nowinie. Dlatego stali się fundamentem konstrukcji. Nie twierdzę, że związek, o którym tu mowa, nie istnieje. Być może tak, ja jednak nie umiem go odnaleźć. Jaki aspekt natury bram ujawnia fakt, iż są one zrobione z pereł? Na pewno nie są one znakiem bogactwa Miasta, ale – jak sądzę – sygnałem innego typu „świetlistości”. Perła rzuca inne blaski, niż drogie kamienie. Perła nie jest przejrzysta. Jej blask nie bierze się stąd, że dzięki umiejętnemu szlifowi steruje się drogą promieni świetlnych, które poprzez wielokrotne odbicia wewnętrzne i wzajemne nakładanie się, wytwarzają efekt blasku kamienia. Perła „świeci” powierzchnią. Jej miękki blask jest złożony z wielobarwnych, aczkolwiek delikatnych refleksów. Nie ukazuje więc tego, co jest we wnętrzu perły, bo wnętrze nie ma wpływu na jej blask. To trochę tak jak z bramą… Istota bramy nie kryje się w jej wnętrzu, konstrukcji, ale w jej istnieniu, w roli, jaką pełni. Dzięki istnieniu bramy jest dostęp do Miasta. Jednocześnie czytamy, że „każda z bram była z jednej perły”. Znaczy to, że brama jest monolitem. Wstęp do miasta ma formę jednorodną. Nie dzieli się na ele-
21. A dwanaście bram to dwanaście pereł:
każda z bram była z jednej perły.
286
I rynek Miasta to czyste złoto jak szkło przeźroczyste.
22. A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek.
23. I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek.
menty, etapy. Wstęp nie przybiera postaci obrzędu inicjacyjnego, ale jest – nie znajduję niestety trafniejszego określenia – aktem jednorazowym. Albo się do Miasta weszło, albo się pozostaje poza nim. Cały zaś proces zbliżania się do Miasta, którego rolę w kulturze pełnią obrzędy inicjacyjne, tutaj ma miejsce na drogach siedmiu pieczęci. Powraca znów motyw zawarty w wersecie 18. Miasta czystego jak złoto i przejrzystego jak szkło. Tutaj odnosi się to do rynku, to znaczy centralnego elementu „urbanistycznego”, który właśnie poprzez swe centralne, wyróżnione usytuowanie oraz charakter wydarzeń, których jest areną, oddziaływuje na cały organizm Miasta. Zapewne ze względu na tę jego kluczową rolę znajdujemy tu potwierdzenie, że czystość i doskonała przeźroczystość są także jego atrybutami. Zauważmy naturalną logikę tego opisu. Najpierw mury zewnętrzne, jako element najbardziej rzucający się w oczy. Potem rynek, centrum – tam koncentruje się życie Miasta. Z kolei to, co w nim najważniejsze: zamek władcy, świątynia, może twierdza... Jan szuka oczywiście świątyni. Tu jej jednak nie dostrzega i wtedy przypomina sobie obietnicę, którą usłyszał nieco wcześniej: „i zamieszka wraz z nimi, i będą Jego ludem, a On będzie Bogiem-Z-Nimi”. Teraz już w pełni pojmuje treść tej obietnicy. Rozumie niezwykłą „świetlistość” Miasta, której źródłem jest Boża obecność, a ściślej: ogarnięcie Bogiem. Być może, pisząc o tym, że rzeczy pierwsze przeminęły, nie całkiem jeszcze świadom był treści i konsekwencji tych słów. Skupiał się bardziej na wiernym zrelacjonowaniu wizji. Dopiero teraz pojmuje, że doszukiwanie się w niej analogii do świata, który znał („nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły”) pozbawione jest sensu, bo stoi naprzeciw rzeczywistości z gruntu odmiennej. „Lampą” tego Miasta
287
jest Baranek. Nie lampą rozumianą jako źródło światła rozpraszającego mroki nocy, ale lampą jako tym elementem w naturze Boga, który koresponduje z czystością i przeźroczystością Miasta, a jednocześnie stanowi ich doskonałe wypełnienie. Pobrzmiewa tu echo kazania na górze: czyste, przeźroczyste, to znaczy bez cienia prywatności pragnienie sprawiedliwości dozna nasycenia, miłosierdzie utonie w Miłosierdziu, doskonała czystość przebywać będzie w obecności Czystości... Tak wygląda przebywanie w świetle tej lampy. Baranek prześwietla wszystko, co naprawdę czyste, naprawdę jasne, przeźroczyste. A że tylko to jest w stanie wejść do Miasta, tylko takim będzie człowiek, więc wszyscy, całe narody „w Jego świetle będą chodziły”, wniósłszy do Miasta cały przepych swej czystości i doskonałości. Określenie „królowie ziemi” oznacza tu – w myśl tego, co zostało o królach powiedziane – najwybitniejsze jednostki w tej społeczności świętych. Są to zapewne ci, którzy w ciągu tysiąca lat królowali (stąd królowie) z Jezusem. Są zaś królami „ziemi”, bo stamtąd się wywodzą, tam zdobyli swą królewską godność. Cokolwiek kontrowersyjna interpunkcja sprawia, że zdanie to na pierwszy rzut oka jest mało zrozumiałe. A mówi ono po prostu, że bram tego Miasta nigdy się nie zamyka. Normalnie noc jest tą porą, gdy miasto zawiera swe wierzeje, ograniczając tym sposobem tempo życia i liczebność straży. Tu jednak nocy nie ma. Baranek – lampa świeci niezmiennym światłem3. Nadto nie istnieją już powody, dla których zamykano bramy miast. Dlatego „i za dnia”, tego dnia, którego słońcem jest Baranek, „bramy jego nie będą zamknięte”. Tymi bramami „wniosą do niego skarby i przepych narodów”, to znaczy tymi bramami wejdą wybrani Baranka. Tylko oni. Bo choć otwarta brama jest symbolem go-
24. I w jego świetle będą chodziły narody, i wniosą do niego królowie ziemi swój przepych.
25. I za dnia bramy jego nie będą zamknięte: bo już nie będzie tam nocy.
26. I wniosą do niego przepych i skarby narodów.
288 27. A nic nieczystego do niego nie wejdzie ani ten, co popełnia ohydę i kłamstwo, lecz tylko zapisani w księdze życia Baranka.
ścinności, ale też bezbronności, to tego Miasta już bronić nie trzeba. Już nie istnieje nieczystość, bezbożność i nieprawda. Istnieje tylko to i tylko ci, którzy w Bogu znajdują swe ostateczne dopełnienie. Wszystko inne pochłonęło jezioro ognia i siarki, o czym mówił rozdział 19.
3
„Jedyne światło, które nie zna zmierzchu” mówi o Nim znany tekst.
289
19. Rozdział 22 Ostatni już rozdział Apokalipsy rozpoczyna się nowym obrazem, choć jest to niewątpliwie ciąg dalszy tej samej wizji Miasta Świętego, którą relacjonował rozdział poprzedni. Sporo już zostało tam powiedziane na temat natury tego Miasta albo raczej wspólnoty świętych, którą ono symbolizuje. Nowy obraz, który teraz ukazał się przed oczyma Jana, odsłania inny, dotąd niewidoczny aspekt tej samej rzeczywistości. Jan widzi „rzekę wody życia”. Woda życia, czy woda żywa to określenie, którego używał Pan Jezus nauczając o Duchu Świętym. W takim też znaczeniu odczytywaliśmy je napotykając je w Apokalipsie. Ale nigdzie nie było mowy o rzece wody żywej. Symbol rzeki ma w tej Księdze osobne i bardzo konkretne znaczenie. Oznacza ludzką rzeszę dążącą w jakimś celu, kierunku. Zauważyliśmy już dawno, że symbole Apokalipsy są jednoznaczne. Ta ich bezcenna własność niejednokrotnie umożliwiała i podpowiadała sposób zinterpretowania co trudniejszych fragmentów. W ten sposób symbol wcześniej rozpoznany stawał się kluczem do tekstu późniejszego. Taki był chyba zresztą zamysł „dydaktyczny” tej Księgi, gdyż w miarę zagłębiania się w jej tekst, komplikuje się jej przekaz. Nie ma żadnego powodu, żadnej wskazówki (przynajmniej ja nie potrafię jej dostrzec),
1. I ukazał mi rzekę wody życia,
290
lśniącą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka.
2. Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką,
która nakazywałaby teraz, w ostatnim rozdziale Księgi, odstąpić od reguły, która obowiązywała w całym jej tekście. Tak więc „rzeka wody życia” musi pozostać tamtą „rzeką”, to jest rzeszą ludzi „mających” Ducha Świętego. Byłoby to może intuicyjnie jaśniejsze, gdyby – w myśl uwag, jakie w rozdziale 12. zostały poczynione odnośnie symbolu miasta – zapisać to określenie z wykorzystaniem wielkich liter jako imię własne „i ukazał mi Rzekę Wody Życia”. Rzeka ta lśni jak kryształ – to znowu odwołanie do czystości i duchowej przeźroczystości tej rzeszy – a wypływa z tronu Boga i Baranka. Treść tych słów jest chyba jasna. Ten krystaliczny w swej naturze ludzki strumień bierze swój początek od Stworzyciela, który obdarza go istnieniem, i od Baranka (to istotne: nie Syna, ale Baranka, to jest Najdoskonalszej Ofiary), owoce męki którego go konstytuują, określają jego naturę, umożliwiają jego istnienie jako rzeki wody życia. Pozbawionym sensu byłoby pytanie, gdzie znajduje się tron albo którędy płynie rzeka, skoro jedyną przestrzenią jest Bóg. Treścią obrazu, który ujrzał Jan są bowiem związki istotowe, eidetyczne, a nie przestrzenne. Dowiadujemy się w tej chwili, że rzeka płynie przez Miasto. Nie ma bowiem innego „miejsca” w tej „przestrzeni”, niż Miasto. A skoro tak, to nie tyle płynie przez Miasto, ile wpływa do Miasta albo w ogóle „jest” w Mieście. To już zresztą właściwie wiemy z poprzedniego obrazu, gdzie dwanaście bram czekało na przybywających drogami siedmiu pieczęci. Ale właśnie: tam widzieliśmy ich przybywających ze świata. Tu ukazano nam ich jako bogatych Duchem i przybywających od tronu Boga i Baranka. Znowu więc otrzymujemy w tym miejscu informację na temat natury rzeki (jej bliskości z Bogiem), a nie faktów, które doprowadziły do jej utworzenia się.
291
Co jednak opisują te słowa: „pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką”? Zupełnie nic nie wiadomo o urbanistyce Miasta. Jedynie to, że nie ma tam Świątyni. Nie sposób więc stwierdzić, o jakim miejscu tu mowa. Niczego też się nie dowiemy, dopóki nie porzucimy naszych geometrycznych i przestrzennych wyobrażeń. W dalszym ciągu opisu otrzymujemy obraz, którego podobieństwo do wizji proroka Ezechiela (Ez 47) po prostu bije w oczy. Jemu także ukazano najpierw potok, potem rzekę wypływającą tym razem spod progu Świątyni Jerozolimskiej w kierunku wschodnim. Anioł, który mu ją ukazał, polecił mu czterokrotnie w różnych miejscach przebywać wpław tę rzekę. Za ostatnim razem okazało się to niemożliwe, tak była już wielką. Wtedy zawrócili obaj z powrotem ku Świątyni, a w tym momencie prorok zobaczył, że wzdłuż rzeki wyrosły wspaniałe drzewa owocowe, które owocowały każdego miesiąca i których owoce służyły za pożywienie, a liście za lekarstwo. Analogia tych dwóch obrazów jest uderzająca. Niewątpliwie zachodzi też analogia przekazu, jaki zawierają. Wizja Ezechiela obfituje w szczegóły, których nie ma u Jana. Łatwiej więc na jej podstawie wyrobić sobie intuicje, które następnie posłużą do zinterpretowania wizji Janowej. Co więc zobaczył Ezechiel? Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, muszę przyznać się do właściwie niedopuszczalnego z metodologicznego punktu widzenia zabiegu, do wykonania którego ośmiela mnie jedynie uderzające podobieństwo obu obrazów. Otóż wyznaję, że nie analizowałam Księgi Ezechiela z punktu widzenia symboliki języka. Nie wiem więc, czy odczytanie symboli w sposób taki, jak to miało miejsce w tym komentarzu do Apokalipsy, ma zastosowanie w tamtej Księdze. Być może tym samym symbolom odpowiada zgoła odmienny zbiór desygnatów.
po obu brzegach, drzewo życia, rodzące dwanaście owoców – wydające swój owoc każdego miesiąca – a liście drzewa <służą> do leczenia narodów.
292
Jedynie właśnie ten fakt, że i prorokowi Ezechielowi i św. Janowi ukazano obrazy niemal identyczne, przynajmniej co do scenerii i akcesoriów opisu – a co one znaczą w Apokalipsie, to wiemy – pozwala mi mieć nadzieję, że chociaż te symbole, które znalazły się w obu obrazach, mają w obu tych Księgach te same desygnaty. Mając na uwadze powyższe założenie, spróbujmy zinterpretować wizję proroka Ezechiela. Ezechiel widzi potok wypływający ku wschodowi (!) spod progu Świątyni Jerozolimskiej. Ezechiel jest prorokiem Starego Testamentu. Dla niego jedynymi życiodajnymi źródłami są Świątynia – Przybytek Jahwe i Prawo. Oba te źródła biją w Narodzie Wybranym i tylko dla niego. Ezechiel widzi więc coraz to wzbierającą rzekę pokoleń Izraela, które czerpiąc z owych źródeł „płyną” ku Bogu (na wschód). Widzi też aleję drzew, które swe życiowe soki czerpią z owej rzeki i dzięki temu ustawicznie owocują. Jest tych drzew bardzo wiele. Narzuca się tu odwołanie do drzew Edenu, ale analiza tej analogii to osobny temat, który mógłby nas odwieźć zbyt daleko od zasadniczego tematu. Co zaś zobaczył Jan, prorok Nowego Testamentu? Zobaczył rzekę pokoleń wypływającą już nie ze źródeł Przymierza, ale z Ofiary (to znaczy Baranka) i zobaczył drzewo życia. Ale to drzewo w przeciwieństwie do drzew Ezechiela nie rosło nad rzeką, ale pomiędzy nią a rynkiem. Co dziwniejsze, rosło „po obu jej brzegach”. Jak to sobie wyobrazić? Najlepiej wcale. Żeby dotrzeć do sensu tych obrazów musimy zapomnieć, że mamy wzrok, a jedynie słuchać słów, które go opisują. Słuchać i badać ich znaczenie. Nie obraz jest tu więc ważny, a jego przesłanie, a kluczem do niego jest słówko „pomiędzy”. Jeśli mówimy, że coś znajduje się pomiędzy czymś a czymś, to znaczy, że to coś jest elementem pośredniczącym między tamtymi. Niekoniecznie łączy, niekoniecz-
293
nie dzieli, ale na pewno jakoś pośredniczy. Chociażby o tyle, że nie sposób przejść z jednego „czegoś” do drugiego „czegoś” nie natknąwszy się po drodze na ów element pośredniczący. Jeśli zatem tekst mówi, że „pomiędzy rynkiem Miasta”, to znaczy jego punktem najważniejszym, najbardziej centralnym, „a rzeką”, czyli owym potokiem „mających Ducha” rosło „drzewo życia”, to znaczy, że właśnie ono stanowi owo pośrednie medium łączące oba te elementy. Innymi słowy Bóg – centrum nie przestrzenne ale istotowe – obdarza rzekę (całą! – drzewo rośnie po obu jej stronach) darem ustawicznego życia. Gdyby chodziło o przekazanie informacji, że zbawieni otrzymali przymiot nieśmiertelności, wystarczyłoby „posadzić” to drzewo na rynku i powiedzieć, że konarami swymi lub korzeniami sięga aż murów Miasta. My jednak, dzięki symbolice obrazu, dowiadujemy się tu czegoś ważniejszego. Tego, że Bóg nie tylko jest przestrzenią, w której egzystują zbawieni, ale także uczestniczy w tym ich nowym bytowaniu. Uczestniczy aktywnie obdarzając ich coraz to na nowo „życiem”. Niczego o jakości tego życia nie potrafimy w tej chwili powiedzieć. Wiemy jedynie, że owo drzewo Bożego uczestnictwa owocuje ustawicznie („każdego miesiąca”) i że jest to plon nader obfity („dwanaście owoców”). Plon jest na miarę tego uczestnictwa. A z drugiej strony liście tego drzewa „służą do leczenia narodów”. Leczenia, oczywiście, ze śmiertelności. I jeszcze jedno spostrzeżenie. Zauważmy, że ze wszystkich drzew raju tylko to jedno, które rosło na samym środku ogrodu, znalazło się tutaj, w Mieście Świętym. I tam, i tu było ono „medium” Boga. Bez niego/Niego byłoby niemożliwe istnienie ani raju ani Miasta. Wszystkie inne drzewa człowiek w ciągu historii sam „uprawiał i doglądał”. To jedno pozostało w wyłącznej dyspozycji Boga.
294 3. Nic godnego klątwy już nie będzie. I będzie w nim tron Boga i Baranka, a słudzy Jego będą Mu cześć oddawali. 4. I będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego na ich czołach. 5. I już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków.
6. I rzekł mi: „Te słowa wiarygodne są i prawdziwe, a Pan, Bóg duchów proroków, wysłał swojego anioła, by sługom swoim ukazać, co musi stać się niebawem.
7. A oto niebawem przyjdę. Błogosławiony, kto strzeże słów proroctwa tej księgi”.
W dalszych wersetach Jan opowiada, jakie będzie to nowe życie. Będzie czyste i ku Bogu skierowane. Będzie przebiegać w niezwykłej bliskości Boga i w całkowitym Mu oddaniu. Będzie uczestnictwem w Bogu na sposób, jaki jest właściwy każdemu i będzie to uczestnictwo nie znające końca. Zauważmy, że Jan opisuje to nowe bytowanie niemal tymi samymi słowami, jakimi opisywał Nową Jerozolimę. To zrozumiałe, choć trochę zaskakujące u niego, którego poznaliśmy jako autora nie nadużywającego słowa. W całej Apokalipsie Jan nigdy nie ględzi, nie mnoży przymiotników, nigdy się nie powtarza. Skąd mu to teraz? Chyba stąd, że po prostu nie znajduje słów, by opisać rzeczywistość, którą mu ukazano. Jest przecież do imentu inna od tej, którą zna. Te analogie, które udało mu się uchwycić, próbował zamknąć w słowach, lecz nie znalazł ich zbyt wielu. Jednak anioł zaakceptował jego wysiłki. Powiedział mu: dobrze napisałeś. Tak wygląda prawda. Bóg w swej dobroci nie chce nikogo zaskakiwać i dlatego dał objawienie zawarte w tej Księdze. Anioł użył sformułowania „wysłał swego anioła, by sługom swoim ukazać...” Czy znaczy to, że komukolwiek zabrania Bóg dostępu do tych treści? Na pewno nie. Jednak tak to się dzieje, że usłyszą je tylko ci, którzy będą chcieli i będą w stanie je usłyszeć, a będą chcieli, bo czują się sługami Pana. Reszta je zlekceważy. Werset 7. w moim odczuciu – stanowią słowa wypowiedziane przez samego Pana Jezusa, a zacytowane przez anioła, z którym rozmawia właśnie Jan. Zacytowane jako ilustracja, wyjaśnienie jego słów o tym, „co musi stać się niebawem”. Co? Przyjście Jezusa. Przygotują je wydarzenia, o których mówi Apokalipsa. Wiemy już, jak będą trudne. Dlatego „błogosławiony, kto strzeże słów proroctwa tej księgi”, bo została dana, by
295
pomóc mu przetrwać ten czas, by się nie zgubił, nie zwątpił. Dodam tu od razu, że nieco inaczej widzę rozkład cudzysłowów w tym rozdziale i Epilogu, niż to zaznaczyli redaktorzy tekstu. Będzie to rzutować na interpretację, dlatego uwaga ta wydaje mi się niezbędną. I tak: moim zdaniem werset 10. zamyka wypowiedź anioła. Wersety 11. do 20. (do „niebawem”) zawierają zaś słowa Pana Jezusa. Rozkład cudzysłowów taki, jak zastosowany w moim wydaniu Tysiąclatki, każe w pewnym momencie utożsamić Pana Jezusa z jednym z siedmiu aniołów „mających siedem plag”, a żadna informacja znajdująca się w tekście na taką możliwość nie wskazuje. Co więcej, byłoby to wręcz sprzeczne z jego wymową. Słowa wypowiedziane przez anioła uświadomiły Janowi, że treści, które zrelacjonował w Apokalipsie, nie spotkają się z aplauzem. „Błogosławiony, kto strzeże...” – ta formuła oznacza nie tylko akceptację: dobrze robicie strzegąc, ale także zobowiązanie: tak róbcie, strzeżcie słów tego proroctwa1. Jan jest natychmiast gotów odpowiedzieć na to zobowiązanie. Mówi: „ja, Jan, słyszę i widzę te rzeczy”. Ja wiem i poświadczam, że w tej Księdze każde słowo odpowiada prawdzie. Dla mnie także jest to wieść niełatwa, oszałamiająca, ale taką otrzymałem, na taką się musiałem zgodzić. Dowiadujemy się dalej, że Jan raz jeszcze upadł do stóp anioła, by wyrazić swą zgodę i czołobitność. To bardzo wschodnia postawa, oczywista dla człowieka stamtąd i może dlatego tak się znowu zachował. Ale i ten anioł go nie pochwalił, lecz upomniał dokładnie tak samo, jak poprzedni, każąc mu 1 Dokładnie taką wymowę mają przecież błogosławieństwa z kazania na górze.
8. To właśnie ja, Jan, słyszę i widzę te rzeczy. A kiedym usłyszał i ujrzał, upadłem, by oddać pokłon przed stopami anioła, który mi je ukazał. 9. Na to rzekł do mnie: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej księgi. Bogu samemu złóż pokłon!”
296
10. Dalej powiedział do mnie: „Nie kładź pieczęci na słowa proroctwa tej księgi, bo chwila jest bliska.
11. Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci!
ukorzyć się przed wolą Boga, który wyznaczył mu rolę proroka siódmej pieczęci. Kazał mu też nie pieczętować, to znaczy nie ukrywać treści tego proroctwa, „bo chwila jest bliska”. Trochę to zaskakujące stwierdzenie. Minęło prawie dwa tysiące lat od tej „rozmowy” Jana z aniołem, a chwila ta jeszcze nie nadeszła. Tymczasem wielokrotnie widzieliśmy, jak przekaz dostosowywany jest do ludzkich możliwości pojmowania. Co więc znaczy owa bliska chwila, skoro dwa tysiące lat to więcej niż potrafilibyśmy ogarnąć myślą i wyobrażeniem? Nie umiem rozstrzygająco odpowiedzieć na to pytanie. Może chodzi tu o wymiar jednostkowego losu, na kształt którego znajomość Apokalipsy może wpłynąć decydująco, a może o to, by, zachowując tę samą „nomenklaturę”, po prostu nawiązać do słów wypowiedzianych przez Pana Jezusa: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć i znowu chwila, a ujrzycie Mnie” (J 16,16). W tym miejscu kończy się właściwe objawienie, to znaczy ta część Apokalipsy, w której dzięki uczestnictwu Jana, przekazane zostaje Kościołowi proroctwo na temat jego duchowych losów i losów świata. Dalej następuje mowa finalna Jezusa, właściwego Autora tej Księgi. To bardzo naturalny sposób postępowania: Ten, kto obwieścił całą treść Księgi, zamyka ją osobistym posłowiem, jakby osobistym przyświadczeniem jej autentyczności. Dziwnie jednak, nawet bulwersująco na pierwsze wrażenie brzmią właśnie w Jego ustach słowa pierwszego (to jest 11.) wersetu. „kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi...” Nie takiej nauki przywykliśmy słuchać z Jego ust. Bardzo podobne słowa znajdujemy w opisie powołania proroka Izajasza (Iz 6,10): „Zatwardź serce tego ludu, znieczul jego uszy, zaślep jego oczy,... żeby się nie nawrócił i nie był uzdrowiony”. Jakiż więc sens powoływania proroka, jeśli nie właśnie po to, by lud się
297
nawrócił? Chodzi oczywiście i tu, i tam o coś innego niż sugeruje pobieżny rzut oka na tekst. Chodzi o dokonanie się prawdy, o odsłonięcie się ostatecznej prawdy serc „tego ludu”. Takimi to określeniami próbowałam u początku tej analizy scharakteryzować sens siedmiu pieczęci, siedmiu dróg, na których dokonuje się (lub nie) zbawienie człowieka. O nich tu mowa. Kto krzywdzi, bo jest krzywdzicielem ze swej natury, będzie krzywdzić dalej i jako krzywdziciel stanie przed Panem. Kto w głębi swego serca jest sprawiedliwy, będzie domagał się sprawiedliwości i jako łaknący sprawiedliwości stanie przed sądem Boga. U końca siedmiu dróg prawda każdego serca będzie jawną. Według tej prawdy serc („pracy”) nastąpi odpłata. Trochę wcześniej mowa była o jeziorze ognia, do którego wrzucono wszystkich, których imion nie znaleziono w księdze Baranka. A potem ukazano nam Baranka jako lampę przyświecającą Miastu Świętemu. Tak dobrany symbol: lampy, który koresponduje ze świetlistością, przeźroczystością Miasta, mówił właśnie o tym, że tam każdy napotka nieskończenie doskonałe dopełnienie siebie: sprawiedliwi Sprawiedliwość, święci Świętość, czyści Czystość... „Tak każdemu odpłacą, jaka jest jego praca”. „A moja zapłata jest ze Mną”, bo jest Mną. Ja nią jestem – mówi Pan. Jezus jest i będzie horyzontem wszystkiego i tylko przez Niego (Jego Ofiarę) wiedzie droga do Miasta Świętego. „Błogosławieni, którzy płuczą swe szaty” – znowu akceptacja i nakaz, warunek dostateczny i konieczny. Potwierdzenie, że nie ma innej drogi, innej możliwości. Tylko przez owoc męki Jezusa. Dalej czytamy: „aby władza nad drzewem życia do nich należała”. Pisałam nieco wcześniej, że drzewo życia symbolizuje formę więzi Boga z Jego ludem. Bóg jest więc władcą drzewa życia, nie kto inny. To prawda, ale
12. Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze Mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca.
13. Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. 14. Błogosławieni, którzy płuczą swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała i aby bramami wchodzili do Miasta.
298
15. Na zewnątrz są psy, guślarze, rozpustnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje.
16. Ja, Jezus, posłałem mojego anioła, by wam zaświadczyć o tym, co dotyczy Kościołów. Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna”.
używając tradycyjnego określenia, zasługa jest rodzajem „przymusu” wywieranego na Nim. Wobec niej nie może być obojętnym. To wynika z Jego wierności. W tym sensie zbawieni mają władzę nad drzewem życia, to znaczy gwarancję korzystania z jego owoców. Kto nie spełni tego warunku, dostatecznego i koniecznego, nie ma wstępu do Miasta. Krew Jezusa jest przepustką… Określenie „psy” w tym wersecie odnosi się zapewne do nieczystości w bardzo szerokim sensie. Nieczystość tylko seksualną reprezentują tu „rozpustnicy”. Pies zaś jako zwierzę nieraciczne i nieprzeżuwające, zgodnie z Księgą Powtórzonego Prawa, uznawany był za zwierzę nieczyste ze swej natury. Tutaj, jak sądzę, jest więc symbolem takiego właśnie w naturze tkwiącego braku opowiedzenia się za czystością, przejrzystością wewnętrzną. Słowa te nie wymagają komentarza.
17. A Duch i Oblubienica mówią: „Przyjdź!”. A kto słyszy, niech powie „Przyjdź!”. I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie.
Duch, uosobiona miłość Ojca i Syna, i Kościół, ten tryumfujący i oczyszczony, trwają niezmiennie w oczekiwaniu na przyjście Jezusa. Tak też każdy, „kto słyszy”, to znaczy każdy, kto pojmuje objawienie Apokalipsy. Ono po to ostatecznie jest dane. A kto naprawdę zapragnie Jego przyjścia, ten już jakoś będzie bliżej Niego. Bowiem dar Ducha zależy od wyboru naszej woli: „kto chce, niech... zaczerpnie”.
18. Ja świadczę każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi: jeśliby ktoś
I jeszcze raz, teraz już nie od Jana, ale od samego Pana Jezusa, słyszymy, że potwierdza wszystko, co stanowi treść Księgi Apokalipsy. Została tak napisana, jak miała
299
być napisana i żadne jej słowo nie może być kwestionowane. Każdemu zaś, kto podjąłby się takiej operacji, „Bóg odejmie jego udział w drzewie życia i w Mieście Świętym”, co jest naturalnym postępowaniem wobec kłamców: „na zewnątrz <jest>... każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje” (w. 15.).
do nich cokolwiek dołożył, Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze. 19. A jeśliby ktoś odjął co ze słów księgi tego proroctwa, to Bóg odejmie jego udział w drzewie życia i w Mieście Świętym – które są opisane w tej księdze.
I jakby dla wzmocnienia tych słów jeszcze raz pada obietnica „zaiste, przyjdę niebawem”. A potem już od Jana, głęboko z serca płynące, całą jego istotą dopowiadane „Amen” i wołanie, może w imieniu wszystkich, „którzy usłyszeli”: „Przyjdź, Panie Jezu!” Co oznacza ten ostatni wykrzyknik? Jest wynikiem refleksji nad Księgą, czy tylko liturgicznym pozdrowieniem kierowanym do tych, którzy ją przeczytali? Czym by nie był, niesie konkretną, niepodważalną treść: łaska naszego Pana nad nami. Jej wyrazem jest dar tej Księgi.
20. Mówi Ten, który o tym świadczy: „Zaiste, przyjdę niebawem” Amen. Przyjdź, Panie Jezu! 21. Łaska Pana Jezusa ze wszystkimi!
300
20. Rozdział 1 4. Jan do siedmiu Kościołów, które są w Azji: Łaska wam i pokój od Tego, Który jest, i Który był, i Który przychodzi, i od Siedmiu Duchów, które są przed Jego tronem,
Pierwsze, a także ostatnie, zamykające Księgę Apokalipsy, słowa, jakie Jan wypowiada bezpośrednio od siebie do odczytujących to objawienie, zawierają życzenia łaski Bożej. Są one kwintesencją jego osobistej postawy i jednocześnie rekapitulacją jego prorockiego doświadczenia. Tylko w łasce Pana upatrywać możemy nadziei. Tylko ona ostatecznie o wszystkim decyduje. Dlatego tylko jej warto pragnąć, o nią zabiegać. W pierwszych trzech rozdziałach Księgi Jan zwraca się do „siedmiu Kościołów, które są w Azji”. Trochę to zaskakujące, zważywszy, że przesłanie tej Księgi, to które już znamy, czyli poczynające się od 4. rozdziału, ma charakter z gruntu ogólny. Dotyczy całej ludzkości i ma stać się własnością całej ludzkości. Tymczasem początek tej samej Księgi adresowany jest do, zdawałoby się, bardzo niewielkiej grupy ludzi, po czym, bez żadnych wstępów i wyjaśnień, następuje przejście do treści ogólnie ważnych. Czy więc rzeczywiście adresatem pierwszych trzech rozdziałów jest jedynie siedem konkretnych Kościołów, „które są w Azji”? Zauważmy, że wersety od 4. do 8. (a właściwie nawet do 10.) nie relacjonują tu żadnej wizji, lecz stanowią rodzaj literackiego wprowadzenia, wstępu do serii objawień, w których wziął udział św. Jan. W pewnym sensie
301
stanowi on też ukłon w stronę obowiązujących kanonów grzeczności. Najpierw podpis: „Jan”, potem adres: „do siedmiu Kościołów...”, a w pierwszych słowach listu pozdrowienia, życzenia pomyślności: „łaska wam i pokój”, dopiero potem treść zasadnicza. Możemy przypuszczać, że cały ten wstęp napisany został, gdy Jan znał już treść siedmiu listów, a podejrzewam, że i treść całej Księgi. Wiele bowiem użytych w listach symboli, wyrażeń, pojęć znajduje swoje wyjaśnienie i uzasadnienie dopiero w następnych rozdziałach Księgi, pozostając niezrozumiałymi w obrębie tylko samych listów, bez tamtego dalszego wyjaśnienia. Listów jest siedem. Dokładnie też wiadomo, który list do którego z Kościołów się odnosi. Ale właśnie: jest ich siedem, a więc komplet. A to znaczy, że chodzi tu o wszystkie Kościoły, o „komplet” Kościołów i to nie tylko tych, „które są w Azji”. Jak sądzę to dopowiedzenie pochodzi od Jana. Po prostu zauważył, że „są w Azji”. Może zresztą celowo wybrano tu Kościoły azjatyckie, bo te Jan znał, rozumiał więc świetnie, bez dodatkowych wyjaśnień, o czym jest mowa w listach, jaki jest ich kontekst. Ale liczba siedem, jako jeden z mocnych symboli apokaliptycznych, każe nam abstrahować od tego akurat doboru Kościołów i widzieć w listach przesłanie do całego Kościoła Chrystusowego. Podobnie „siedem Duchów, które są przed tronem” Boga, a których przychylności życzy Jan Kościołom, znowu ze względu na symbol siódemki skłonna jestem rozumieć jako pełnię Ducha. „Łaska wam i pokój” od Ojca, który jest wiekuisty („był... jest... i przychodzi”) i od Syna, który o Nim wiernie zaświadczył („Świadka Wiernego”), a jest największym („Pierworodnego”) spośród ludzi („umarłych”) i Królem Królów i Panem Panów („władcą królów ziemi”).
5. i od Jezusa Chrystusa, Świadka Wiernego, Pierworodnego umarłych i Władcy królów ziemi.
302 Temu, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, 6. i uczynił nas królestwem – kapłanami dla Boga i Ojca swojego, Jemu chwała i moc na wieki wieków! Amen.
7. Oto nadchodzi z obłokami, i ujrzy Go wszelkie oko i wszyscy, którzy Go przebili. I będą Go opłakiwać wszystkie pokolenia ziemi. Tak: Amen.
8. Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący.
W tym momencie, na samo wspomnienie Pana Jezusa, myśl Jana zwraca się natychmiast ku temu, co dla niego jest najważniejsze. Ku jego Nauczycielowi. To nic, że nieco psuje tym porządek wstępu. Taka właśnie jest logika wypowiedzi, o której pisałam omawiając rozdział 18. To, co najważniejsze, musi być najpierw wypowiedziane. A najważniejsze, najbardziej palące Janowe serce, jest pragnienie, by Chrystus za swą niepojętą miłość do człowieka, odkupieńczą ofiarę i obietnicę wiecznego kapłaństwa w Przybytku Boga doznał wdzięczności i wyniesienia. To pragnienie znajduje swój wyraz w tym gwałtownym wykrzykniku, w tej żarliwej, cokolwiek chaotycznej argumentacji. I natychmiast opanowuje się i powraca do swego pierwotnego zamiaru: wprowadzenia czytającego w treść proroctwa Księgi. Mówi więc: „oto nadchodzi z obłokami”, bo to ujrzał: Chrystusa, który zwyciężywszy świat będzie sądził ludzkość. Wtedy też wszystko zostanie ujawnione. Cała Prawda odsłonięta. Już nie będzie tak, że grzech, który dźwigam, przysłoni mi Boga, ograniczy mi dostęp do Niego. „Ujrzy Go wszelkie oko”. Tak radykalne będzie to odsłonięcie. Wszyscy też pojmą, że Boga „przebili”. Nawet Kajfasz zrozumie, że lepiej, by zginął cały naród, niż On. I nawet Kajfasz zapłacze. A będzie to płacz straszliwy. Płacz nie tylko nad popełnionymi grzechami, ale płacz nad kształtem natury („wszystkie pokolenia ziemi”). Płacz nad wyborem Adama. Jednak, po ofierze Baranka, człowiek nie ma już powodów do rozpaczy. Jakkolwiek tragicznym był wybór Adama, Bóg nie pozwolił, by człowiek wymknął się Mu z ręki. Pozostał horyzontem jego losu, przestrzenią, w której się on dokonuje: Początkiem i Końcem, Alfą i Omegą. W swej wszechmocnej a wiernej miłości udaremnił próbę ostatecznego oddalenia się człowieka od Siebie i w rozlicznych aktach „łatał” więź człowieka ze
303
Sobą, a gdy nadeszła pełnia czasu posłał Swego Syna, by go wyzwolił z mocy szatana. On jeden, Wszechmogący i Wiecznotrwały, czuwa nad historią i nie łamiąc woli człowieka, konsekwentnie prowadzi go ku Sobie. Czytając ten wstęp ma się już wrażenie, że św. Jan pisząc go znał cały przekaz Apokalipsy. Pisze bowiem jak prorok przepowiadający sens przyszłych zdarzeń: „ujrzą Go”, „będą Go opłakiwać”, a potem o tym, że ostatecznie Bóg wszystko ogarnie. To jakby streszczenie całej tej Księgi. Trzy kolejne wersety są całkowicie jasne w swej treści i nie wymagają komentarza. Godną odnotowania jest natomiast prostota, z jaką Jan mówi tu o sobie („współuczestnik w ucisku i królestwie”) nie dając nawet pozoru do wycenienia miary tego „współuczestnictwa w ucisku” i jego osobistych zasług oraz oczywistość, naturalność, z jaką przystępuje do relacjonowania niezwykłego w końcu faktu swego udziału w serii proroczych objawień. Tak może mówić tylko ktoś, kto rzeczywiście i do końca oddał się do dyspozycji swemu Panu i zarówno każdy dar od Niego pochodzący, jak i każde kolejne zadanie przyjmuje z równą otwartością i gorliwością.
Jan wstępuje w mistyczne przestrzenie na sposób, w jaki zawsze dotąd funkcjonował. Z prostotą i według głosu serca. Kiedyś, na zdumiewającą wieść, że zmartwychwstał Pan, odsunął na bok emocje i spekulacje, i po prostu ruszył biegiem do grobu, by zobaczyć, czy rzeczywiście jest pusty. Teraz, słysząc „potężny głos jak gdyby trąby” do niego mówiącej, nie kuli się w przerażeniu, ale najzwyczajniej odwraca, by sprawdzić, skąd on pocho-
9. Ja, Jan, wasz brat i współuczestnik w ucisku i królestwie, i wytrwałości w Jezusie, byłem na wyspie, zwanej Patmos, z powodu słowa Bożego i świadectwa Jezusa. 10. Doznałem zachwycenia w dzień Pański i posłyszałem za sobą potężny głos jak gdyby trąby 11. mówiącej: „Co widzisz, napisz w księdze i poślij siedmiu Kościołom: do Efezu, Smyrny, Pergamonu, Tiatyry, Sardes, Filadelfii i Laodycei”. 12. I obróciłem się, by widzieć, co za głos do mnie mówił; a obróciwszy się ujrzałem siedem złotych świeczników
304
13. i pośród świeczników kogoś podobnego do Syna Człowieczego, obleczonego <w szatę> do stóp i przepasanego na piersiach złotym pasem.
dzi. Ten prosty gest, opanowana postawa, zdradzają monolit osobowości. Nie ma żadnego rozdźwięku, żadnej szczeliny między tym, co Jan rozumie jako zagrożenie, a tym jak podświadomie reaguje. Bo Jan naprawdę żyje w przestrzeni ducha i nic, co pochodzi spoza lub celuje poza tę przestrzeń, / nie robi na nim wrażenia. Obróciwszy się dostrzega „siedem złotych świeczników”. „Siedem lamp ognistych, które są siedmiu Duchami Boga” stało wokół tronu Najwyższego (rozdz. 4.), Tego, który stworzył i który władał światem duchowym i materialnym. „Siedem złotych świeczników” otaczało Kogoś, kogo Jan uznaje za podobnego do Pana Jezusa. Dalszy tekst nie pozostawia żadnej wątpliwości co do tego, że był to rzeczywiście On. Czemu więc Jan mówi, że był tylko podobny do Syna Człowieczego? Prawdopodobnie znowu chodzi o to, że Jan dostrzega przede wszystkim jakiś szczególny aspekt Osoby Pana Jezusa. Ukazujący mu się w tej chwili Chrystus jest nade wszystko najwyższym kapłanem swego Kościoła. Ten aspekt Jego natury rzuca się Janowi najbardziej w oczy. Ma na sobie strój kapłański, ten sam, który okrywał Siedzącego na białym koniu podczas misterium walki o cześć Ojca (rozdz. 20.), a wokół Niego goreje siedem świeczników, o których Sam dalej mówi, że są owymi siedmioma Kościołami, dla których Jan ma spisać swoje widzenia. Są wszystkimi Kościołami, całym Kościołem, któremu ma posługiwać swą misją prorocką. Tak więc Jan widzi nie Nauczyciela, którego znał, ale Arcykapłana Kościoła, który przychodzi, by zażądać od niego wierności i radykalnego świadectwa. W kontekście powtarzającego się w Apokalipsie wezwania do radykalizmu, szczególnie rozbrzmiewającego w czasie siódmej pieczęci, to obecne żądanie nabiera charakteru uniwersalnego.
305
W dalszym ciągu relacji Jan próbuje zamknąć w słowach wrażenie, jakiego doznał na widok Jezusa. Notuje spostrzeżenia na temat Jego wyglądu, a niemal wszystkie one odsyłają gdzieś dalej, do innych tekstów Pisma Świętego, gdzie jasną staje się ich wymowa. Cały ten opis jest niezwykle konsekwentny i spójny. Wizja Chrystusa już niesie pewien bagaż informacji i Jan ma tę informację odczytać. Niektóre na przykład szczegóły postaci Jezusa nieprzypadkowo przywodzą na myśl postać Przedwiecznego z widzenia proroka Daniela (Dn 7) („głowa Jego i włosy – białe jak biała wełna”). Jan oczywiście dostrzega to podobieństwo i rozumie, że jest to wyraz współistotności Ojca i Syna. Co więcej, informacja, jaką przynosi wizja Jezusa, jest ściśle powiązana z Jego arcykapłańską funkcją: w naturze tego Arcykapłana jest doskonałe dopełnienie i najdoskonalsza realizacja charyzmatów Jego Kościoła. To spostrzeżenie stanie się oczywistym podczas lektury kolejnych listów, dlatego niecelowym wydaje mi się analizowanie w tym miejscu wersetów 14. – 16. Treść listów podsuwa bowiem naturalną interpretację zamieszczonych w tym obrazie symboli. Niezwykła korelacja informacji zawartej w wizji Osoby Jezusa z treścią apelu, z jakim zwraca się On do gmin swego Kościoła, jest formą manifestowania się Prawdy (w myśl średniowiecznej nauce o zamienności prawdy i bytu), którą On jest. W postaci Jezusa musiało być coś do głębi przejmującego, coś nienaturalnego, przekraczającego zwykłą skalę doznań, jakieś przytłaczające wrażenie dystansu, że Jan padł Mu do stóp „jak martwy”. Nie ma w tym geście cienia dawnej zażyłości, serdeczności. Jest ogromna cześć i jakby odcień lęku. Na widok żadnej z demonicznych bestii Jan nie odczuwał lęku. Jego serce drżało tylko wtedy, gdy zbliżał się ku Bogu. Teraz znalazł się z Nim twarzą w twarz.
14. Głowa Jego i włosy – białe, jak biała wełna, jak śnieg, a oczy Jego jak płomień ognia. 15. Stopy Jego podobne do drogocennego metalu, jak gdyby w piecu rozżarzonego, a głos Jego, jak głos wielu wód. 16. W prawej swej ręce miał siedem gwiazd i z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry. A Jego wygląd – jak słońce, kiedy jaśnieje w swej mocy.
17. Kiedym Go ujrzał, do stóp Jego upadłem jak martwy,
306 a On położył na mnie prawą rękę,
mówiąc: „Przestań się lękać!
Jam jest Pierwszy i Ostatni, 18. i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani.
19. Napisz więc to, co widziałeś i to, co jest, i to, co potem musi się stać. 20. Co do tajemnicy siedmiu gwiazd, które ujrzałeś w mojej prawej ręce, i co do siedmiu zło-
„A On położył na mnie prawą rękę...” Ileż szalonej radości w tych słowach! Nie śmiał podnieść na Niego oczu, tak był wielki, tak oszałamiający, tak opromieniony chwałą Ojca. Nie śmiał pewnie nawet pomyśleć, że kiedyś przebywał na codzień w Jego pobliżu. Taka myśl, wobec tej świetlistej Postaci, wydałaby mu się teraz niemal bluźnierstwem. Tymczasem Jezus zachowuje się tak, jakby w międzyczasie nic nie zaszło. Pochyla się nad nim, gestem dodaje odwagi. Zupełnie tak, jakby w ich wzajemnej relacji czas stanął, jakby ciągle jeszcze był Nauczycielem Jana, a on Jego ukochanym uczniem. I w istocie tak było. I mówi mu: daj spokój, to przecież Ja. Ten sam, którego pokochałeś i dla którego pragnąłeś chwały. Oto ukazuję ci ją tak, jak przyjaciel dzieli się z przyjacielem swoją radością. A nadto mówi Janowi, że wszystko, co ten wiedział, dzięki wierze, jest w mocy. „Jam jest Pierwszy i Ostatni, i Żyjący”. Zamiast imieniem, które nadała Mu Matka, Jezus przedstawia się Janowi imionami, które odzwierciedlają Jego naturę. Pierwszy i Ostatni, czyli jedyny i wcielony Syn Boga. Żyjący czyli Baranek-Jakby-Zabity. Bo zmartwychwstanie nie było incydentem w historii Jezusa, ale wypełnieniem i manifestacją Jego natury: „byłem umarły, a jestem żyjący na wieki wieków”. „I mam klucze Śmierci i Otchłani”, bo „nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). I ponownie zleca zadanie: „napisz...to, co widziałeś”. Słowa te potwierdzają domysł, że uczestnicząc w tym widzeniu Jan znał już („to, co widziałeś”, nie: widzisz) pozostałą treść Apokalipsy: „to, co musi się stać”. Jezus wyjaśnia też symbole siedmiu świeczników i siedmiu gwiazd, które trzyma w prawej ręce. Tej ręce, którą Król wykonuje swą władzę królewską. Znaczy to, że On określa, przydziela, nadaje ducha każdej wspólno-
307
cie (jej „anioła”). Od Niego ten duch się bierze, w Jego dłoni spoczywa. To „wyjaśnienie” jednocześnie dopełnia obrazu Jezusa jako Arcykapłana Kościoła. Nie tylko sprawuje w nim najwyższą władzę (wymaga), ale – może o wiele bardziej – obdarowuje go „duchem”, to znaczy charyzmatami, którymi On świeci. Wtórnie: blask, jakim płoną Kościoły, oświetla Arcykapłana, przydaje Mu chwały.
tych świeczników: siedem gwiazd – to są Aniołowie siedmiu Kościołów, a siedem świeczników – to jest siedem Kościołów.
308
21. Rozdział 2 1. Aniołowi Kościoła w Efezie napisz: To mówi Ten, który trzyma w prawej ręce siedem gwiazd, Ten, który się przechadza wśród siedmiu złotych świeczników:
„Aniołowi Kościoła w Efezie napisz”. Aniołowi, znaczy komu? Do kogo ma zwrócić się Jan? Aniołowi znaczy całemu Kościołowi efeskiemu napisz. Przemów do ducha tego Kościoła. Przebudź jego charyzmat. Każda gmina, każda wspólnota ma swoje własne oblicze, swój charakter, swój charyzmat, swego ducha. Może mniej to jest widoczne tam, gdzie wspólnotę ustanawia nie świadomy wybór przynależności, ale decyzja administracyjna, jak to ma miejsce w przypadku naszych parafii. Trzeba szczególnej łaski i charyzmatycznej osobowości, by tego rodzaju twór zaczął żyć jednym, wspólnym duchem. Zgoła przeciwnie wygląda sprawa w przypadku wspólnot zakonnych, które powstają i rosną właśnie wokół charyzmatu zgromadzenia. Czegoś musiało temu efeskiemu Kościołowi zabraknąć. Musiał się przejawić jakąś niewiernością wobec otrzymanego charyzmatu, skoro jego Dawca zwraca się do niego przypominając mu, od kogo go otrzymał: „to mówi Ten, który trzyma... siedem gwiazd” jest więc Dawcą wszystkich charyzmatów, przypominając mu nadto, że jest Najwyższym Kapłanem Kościoła: „Tym, który się przechadza wśród siedmiu złotych świeczników” jak niegdyś Bóg przechadzał się po ogrodzie „w porze,
309
kiedy był powiew wiatru” (Rdz 3,8). On więc określa zasady tej „gry”, nie gmina w Efezie. Zaskakującą treść przynosi ten list. Jaki obraz gminy chrześcijańskiej odmalowuje? Obraz – zdawałoby się – wspaniały, wzorcowy. „Znam... (twój) trud i wytrwałość”. W czasie prześladowań, zastraszenia wytrwałość to cnota cnót. Sam Pan daje tu jej świadectwo („Ty masz wytrwałość”). Potwierdza też niezwykłą żarliwość tego Kościoła: „złych nie możesz znieść” i wolę odseparowania się („próbie poddałeś”) od wszelkiego fałszu, od wszelkiej nieprawdziwej nauki. Ten Kościół ma za sobą straszne chwile prześladowania („zniosłeś cierpienie”), a nie ugiął się, nie zdradził Jezusa. Wyszedł z nich zwycięsko. Czegóż jeszcze, wobec świadectwa takiego heroizmu, można od niego wymagać? Otóż, nie heroizm jest charyzmatem tego Kościoła. Zupełnie inny dar otrzymał on od swego Arcykapłana. „Odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości”. Taki był ten charyzmat. Nie wiemy, jaka to była miłość. Czy niezwykła miłość do Zbawiciela, z której teraz pozostała tylko dbałość o czystość doktryny („żeś ich znalazł kłamcami”) i zakamuflowana forma legalizmu, która upodabnia się do wierności, czy gorąca miłość wzajemna, spajająca wspólnotę, nobilitująca ją w oczach Pana, a dziś nieco przywiędła („złych nie możesz znieść”) na skutek nieporozumień („próbie poddałeś tych, którzy samych siebie zwą apostołami”). Fakt, że mimo wszelkich zasług tej gminy, jej charyzmat ulega zaprzepaszczeniu. Wstrząsające, że ani żarliwość, ani heroiczna wytrwałość, ani nawet wola trwania w prawdzie nie stanowią przeciwwagi dla zdrady charyzmatu. „Spadłeś” mówi tej gminie Jezus. A więc, przez „odbitkę”: wierność charyzmatowi jest drogą wyniesienia wspólnoty. Czy oznacza to, że niezwykłe zasługi Kościoła efeskiego są w oczach Jezusa bezwartościowe? Myślę, że
2. Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość, i to, że złych nie możesz znieść, i że próbie poddałeś tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są, i żeś ich znalazł kłamcami.
3. Ty masz wytrwałość: i zniosłeś cierpienie dla imienia Mego – niezmordowany. 4. Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości.
5. Pamiętaj więc, skąd spadłeś,
310
i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij! Jeśli zaś nie – przyjdę do ciebie i ruszę świecznik twój z jego miejsca, jeśli się nie nawrócisz.
6. Ale masz tę , że nienawidzisz czynów nikolaitów, których to czynów i Ja nienawidzę. 7. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
nie. „Nie złamie trzciny nadłamanej” powiedziano o Nim. Czy więc podeptałby taką wierność, taką niezłomność i takie oddanie? Nie. Ale jak wspaniałą, krystalicznie przeźroczystą, byłaby ta wierność, wytrwałość i oddanie, gdyby jej najgłębszym i jedynym źródłem była miłość? Heroizm, niestety, często bierze się z uporu lub dumy, żarliwość z puryzmu lub braku miłosierdzia. Tylko wtedy, gdy wypływają z miłości, sięgają nieba. Może zresztą są to sugestie zbyt daleko idące. Może po prostu Pan Jezus wiedział o tym Kościele, że potrafi do wieńca zasług, które już posiada, dodać jeszcze jedną. Jak kochający rodzic, który dostrzega skazę w charakterze swego dziecka, prosi je, by podjęło z nią walkę. Rodzic wie, że skaza z czasem przerodzić się może w trwałą wadę, w okaleczenie duchowe i broni przed tym swe dziecko w jedyny dostępny mu sposób: prośbą, nakazem, nawet presją. Ostatecznie to ono samo zadecyduje o kształcie swej osobowości, ale obowiązkiem rodzica, obowiązkiem wynikającym z miłości, jest służyć mu swoim doświadczeniem i całym arsenałem środków, jakimi dysponuje. Tak i Jezus mówi: „ruszę świecznik twój..., jeśli się nie nawrócisz”. Odsunę cię od siebie jeśli będziesz trwać przy swej skazie. Może to wbrew logice, ale nie potrafię w tych słowach wysłyszeć tonu gniewu, oburzenia. Raczej smutek i serdeczne pragnienie oglądania swego „dziecka” w pełnym blasku. Pragnienie niezmąconej radości z niego. Stąd to – już na samym końcu – wspomnienie innej jeszcze zalety. Bo naprawdę cię kocham, bo naprawdę jesteś dla mnie wiele wart, tylko tego jednego ci brak. W tym braku tkwi dla ciebie niebezpieczeństwo. Wezwanie, jak refren, pojawiające się w każdym z listów. Napotkaliśmy już je w Apokalipsie. Jest apelem o to, by słyszeć w porządku ducha. By Kościół, nie tyl-
311
ko ten efeski, ale każdy, który rozpozna w sobie tę samą skazę, usłyszał Jezusowe wezwanie: „nawróć się i pierwsze czyny podejmij”. Dziś tak wiele mówi się o rozpoznawaniu znaków czasu. Przez nie właśnie „mówi Duch do Kościołów”. Jednak to rozpoznawanie znaków czasu przebiega czasem wielce pokrętnymi drogami. Gdy Duch mu nie asystuje, potrafi zaprowadzić na zupełne manowce. Postawy bpa Lefebvre’a, teologa Drewermanna albo Hansa Künga to przykłady tych błędnych dróg. „Kto ma uszy”, a więc kto zdolny jest słyszeć, niech nasłuchuje Ducha. On poprowadzi. „Dam spożyć owoc z drzewa życia”. Obietnica nieśmiertelnego bytowania z Bogiem i w Bogu w Nowym Jeruzalem, które jest dziedzictwem zwycięzcy (Ap. 22). Wobec Kościoła w Smyrnie Jezus staje jako Pierwszy i Ostatni, i Żywy. Jako Ten, który jest klamrą nad wszystkim, ostateczną, nieprzekraczalną granicą, początkiem i celem wszystkiego. I jest Życiem. To wspaniałe, że cel, do którego zmierzamy, nie jest jakimś martwym punktem albo nirwalnym stanem, ale celem naszym jest żywy Bóg. Tę prawdę przypomina Jezus Kościołowi w Smyrnie, bo Kościół ten żyje w stanie zagrożenia. To bardzo ważne, by wiedział, że jest Ktoś, dla kogo jego los jest przedmiotem troski, Ktoś, kto go ogarnia sobą („Pierwszy i Ostatni”), nad nim czuwa i dopełnia. Że ów los nie będzie pasmem bezsensu, a on sam igraszką nieokiełznanych sił, które go zmiażdżą i sponiewierają. Ta gmina jest chyba niewielka („ubóstwo”) i zewsząd opresjonowana. Nie tylko poganie, ale także Żydzi, dumni z tego, że są prawowiernymi potomkami Abrahama, nie zostawiają jej w spokoju. Po ludzku sądząc, ten Kościół się nie liczy. A jednak Pan mówi o nim „ty jesteś bogaty”. Bogaty swymi zasługami, swą wiernością. Bogaty duchem.
Zwycięzcy dam spożyć owoc z drzewa życia, które jest w raju Boga. 8. Aniołowi Kościoła w Smyrnie napisz: To mówi Pierwszy i Ostatni, który był martwy, a ożył:
9. Znam twój ucisk i ubóstwo – ale ty jesteś bogaty – i obelgę wyrządzoną przez tych, co sami siebie zowią Żydami, a nie są nimi, lecz synagogą szatana.
312 10. Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał. Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia, abyście próbie zostali poddani, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni. Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia. 11. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów. Zwycięzcy śmierć druga na pewno nie wyrządzi szkody.
12. Aniołowi Kościoła w Pergamonie napisz: To mówi Ten, który ma miecz obosieczny, ostry.
13. Wiem, gdzie mieszkasz: tam,
Pod jego adresem nie pada żaden zarzut. Jedynie zachęta do wytrwałości. Nie jest tak, że za dobre sprawowanie należy się lepszy los. Wszystkie Kościoły żyją pod presją, w atmosferze niechęci, zastraszenia. To jest wspólny los wyznawców Jezusa. Tak i ten Kościół nie może liczyć na żadne premie. Ale Jezus mówi: „przestań się lękać”. Niech lęk cię nie osłabia, nie hipnotyzuje. Rzeczywiście przyjdzie czas cierpienia („śmierci”), ale to jest jednocześnie twoja droga po „wieniec życia”. Droga do wyjątkowej chwały. Znowu widzimy, jak Pan Jezus kieruje tym Kościołem tak, aby jego charyzmat zalśnił pełnią blasku. Kieruje do niego słowa, które dla niewprawnego ucha brzmią jak pociecha, jak słowa otuchy: „ma (tylko) niektórych z was wtrącić do więzienia”, „ znosić będziesz ucisk (tylko) przez dziesięć dni”... W rzeczywistości mówi, że przeznaczeniem tego Kościoła jest męczeństwo: „zwycięzcy śmierć druga na pewno nie wyrządzi szkody”. Lektura ostatnich rozdziałów Apokalipsy pozwala nam zrozumieć te słowa w całej ich powadze. Śmierć druga – możliwość potępienia, nie dotyczyła tylko tych, którzy życie oddali dla świadectwa Jezusa. Jasne, że ta zastraszona garstka wzdraga się przed takim losem. A jednak w porządku ducha jest to los chwalebny. To właśnie mówi Duch temu Kościołowi. Do Kościoła w Pergamonie Jezus zwraca się jako Nauczyciel Prawdy. Jako „Ten, który ma miecz obosieczny, ostry”. Chodzi o ten sam miecz, który wychodził z ust Jezusa, gdy Jan ujrzał Go pośród siedmiu świeczników i ten sam, którym Siedzący na białym koniu walczył o cześć Ojca. Miecz Słowa Prawdy. Domyślamy się, że także tu koneksja z tamtymi obrazami nie jest przypadkowa. Boski Arcykapłan ukazuje się swemu Kościołowi jako doskonała realizacja i wypełnienie jego niedoskonałości i braków. Zgodnie ze schematem wszystkich listów najpierw dowiadujemy się, jakim był ten Kościół. Gdyby listy nie
313
miały charakteru uniwersalnego, to znaczy nie odnosiłyby się do całego Kościoła, to ta część każdego z nich byłaby zbędna. Byłaby co najwyżej grzecznościowym gestem, osłodą nagany, która zwykle potem następuje. Tego jednak, komplementującego tonu tutaj nie słychać. Zatem słowa pochwały są odbiciem rzeczywistych zasług tego Kościoła. A jednocześnie przecież nie tylko o tę jedną, konkretną gminę tu chodzi, ale o każdą, która w sytuacji, zasługach i błędach gminy pergamońskiej rozpoznaje siebie. Do nich kierowany jest ten list. Kościół w Pergamonie, podobnie jak smyrneński, żyje w środowisku wyjątkowo wrogim, może nawet gorszym niż tamten. Boryka się już nie tylko z ludzką niechęcią, ale z inną wiarą i innym kultem. W Pergamonie żywy był między innymi kult boga Eskulapa. Tak bywało w politeistycznej starożytności, że od popularności miejscowego kultu zależał niejednokrotnie byt miasta. Gdy upadała świątynia, ginęło miasto jako ośrodek kultu. Tę wzajemną „bytową” zależność rozumiał każdy mieszkaniec. Jak w tej sytuacji postrzegał głosicieli obcej, monoteistycznej wiary? Oczywiście jako wrogów publicznych. Kościół pergamoński musiał wykazywać naprawdę wiele hartu, by trwać w takim otoczeniu. I rzeczywiście miał go wiele i z nieugięta wiernością „trzymał się” imienia Jezusa mimo zajadłych („nawet we dni Antypasa”) prześladowań i szykan. Ten Kościół walczył o przetrwanie. Pod przemożnym naporem wrogości, usiłował ratować to, co wydawało mu się najważniejsze: istnienie. Tymczasem dla Kościoła – wspólnoty wiary – równie wielkim niebezpieczeństwem, jak zagrożenie bytu, jest zagrożenie doktryny. Śmiercią Kościoła jest utrata wiary, o wiele bardziej niż utrata wyznawców. Dlatego mimo wszelkie zasługi tej gminy, Pan Jezus mówi do niej „mam nieco przeciw tobie”.
gdzie jest tron szatana, a trzymasz się mego imienia i wiary mojej się nie zaparłeś, nawet we dni Antypasa, wiernego świadka mojego, który został zabity u was, tam gdzie mieszka szatan.
14. Ale mam nieco przeciw tobie, bo masz tam takich, co się trzymają nauki Balaama, który pouczył Balaka, jak podsunąć synom Izraela sposobność do grzechu przez spożycie ofiar składanych bożkom i uprawianie rozpusty.
314 15. Tak i ty także masz takich, co się trzymają podobnie nauki nikolaitów.
16. Nawróć się zatem! Jeśli zaś nie – przyjdę do ciebie niebawem i będę z nimi walczył mieczem moich ust.
17. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów. Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe, którego nikt nie zna, oprócz tego, kto <je> otrzymuje.
I przywołuje znaną ze Starego Testamentu historię Balaama, by ukazać mu, na czym polega niebezpieczeństwo. Chodzi o to, że tolerowanie odstępców we wnętrzu gminy, zagraża jej istnieniu. Ten Kościół musi się oczyścić, inaczej zginie jako Kościół Pana: utraci swą pierwotną żarliwość i wierność, a zacznie szukać dróg ugody z pogańskim światem. Tak zawsze skutkuje opacznie pojęta tolerancja. „Ludu mój, wyjdźcie z niej” czytaliśmy wcześniej, a słowa te odnosiły się do niezwykle podobnej sytuacji. Co znaczą te słowa „przyjdę do ciebie... i będę... walczył”, jeśli się nie nawrócisz? Jest to de facto groźba odrzucenia. Bo jeśli radykalizm ewangeliczny dojdzie tam do głosu („będę z nimi walczył”), to sama jego obecność w tym środowisku, w tych warunkach stanie się oskarżeniem o dotychczasowy brak radykalności Kościoła Pergamonu. Ta gmina, jeśli się nie nawróci, to znaczy nie oczyści się z balastu fałszywych wyznawców, po prostu utonie w pogańskim żywiole brakiem radykalizmu sama siebie skazując na zagładę. Przed tym Duch ostrzega ten Kościół. Charakterystyczne, że po wezwaniu do nawrócenia, słyszymy zawsze „zwycięzcy dam...”. Bo nawrócenie to nie jednorazowy akt woli, ale cała walka, która różnie może się kończyć. Tu, gdzie trzeba będzie się sprzeciwić, kto wie, jak bogatej liczebnie grupie, walka ta mieć będzie charakter nie tylko zmagania duchowego, ale rzeczywistej próby sił. Niewątpliwie Kościół pergamoński wyjdzie z tej próby osłabiony liczebnie, a przecież jednak silniejszy niż był. Zapowiadają to słowa Pana Jezusa „zwycięzcy dam manny ukrytej”. Otrzyma więc specjalny pokarm podtrzymujący jego siły. Z bliskości Pana, a oczyszczenie jest równoznaczne ze zbliżaniem się ku Niemu, będzie czerpał swą moc. Nadto otrzyma nowe imię wypisane na białym kamyku. Biały kamyk, skorupka od jaja to starożyt-
315
ne „materiały” do głosowania i losowania. Nowe imię wypisane na białym kamyku to imię, które „przypadnie” tej gminie, które ona wylosuje. To imię, które zdobędzie, gdy podejmie trud/walkę nawrócenia. Nie wiadomo, kim się w tej walce okaże: Wierną, Czystą, Niezłomną? Tylko Jezus i ona będą to wiedzieli. Przed Kościołem w Tiatyrze Jezus staje już nie jako Nauczyciel, Arcykapłan, Dawca życia, ale jako Bóg. Jako Syn Boży. Ten, któremu Ojciec dał władzę nad światem i który walczy o Jego cześć. O tym mówi określenie „ma oczy jak płomień ognia” nawiązujące do misterium Czci i Prawdy sprawowanego przez Siedzącego na białym koniu. Inna, cokolwiek zaskakująca informacja: „nogi Jego podobne są do drogocennego metalu” stanowi – jak przypuszczam – kolejne, trzecie potwierdzenie Jego boskości. Z drogocennego metalu odlewano posągi starożytnych bóstw. Wprawdzie Izrael przestrzegał zakazu tworzenia wyobrażeń figuralnych Boga, ale Jezusa, Boga wcielonego, ten zakaz chyba nie obejmował. Zachowały się Jego podobizny bardzo nieodległe od czasu, gdy żył na ziemi. Dzięki Nim wiadomo w przybliżeniu, jak wyglądał jako Człowiek, a Kościół pierwotny – jak wskazują badania ikonografów – starannie przechowywał pamięć o takich szczegółach, jak na przykład krótki kosmyk włosów nad czołem. Nie ma więc niczego zdrożnego w tym, że Jezus ukazuje się Kościołowi w Tiatyrze na podobieństwo posągu bóstwa: monumentalny, budzący podziw, a może nawet grozę. W jakiś sposób jest to też potwierdzenie zarzutu wobec tego Kościoła. Ten Kościół poganieje i dlatego Jezus ukazuje się wykorzystując pogańskie akcesoria po to, by powiedzieć mu, że Jemu należne jest to miejsce w sercach wyznawców, które oni w tej chwili oddają bóstwom pogańskim. Zarzut wobec tej wspólnoty, to zarzut bałwochwalstwa. Choć wspaniałe są jej zasługi i coraz obfitszy owoc
18. Aniołowi Kościoła w Tiatyrze napisz: To mówi Syn Boży: Ten, który ma oczy jak płomień ognia, a nogi Jego podobne są do drogocennego metalu.
19. Znam twoje czyny, miłość, wiarę,
316 posługę i twoją wytrwałość, i czyny twoje ostatnie liczniejsze od pierwszych, 20. ale mam przeciw tobie to, że pozwalasz działać niewieście Jezabel, która nazywa siebie prorokinią, a naucza i zwodzi moje sługi, by uprawiali rozpustę i spożywali ofiary składane bożkom.
21. Dałem jej czas, by się mogła nawrócić, a ona nie chce się odwrócić od swojej rozpusty.
przynosi, to jednocześnie lawiruje, unikając zasadniczego opowiedzenia się za Jezusem. „Znam twoją posługę” czytamy i może niesłusznie na myśl przychodzą te wszystkie, jakże typowe dla nas, chrześcijan, postawy, gdzie autentyczna poczciwość, dobroć, ofiarność i naprawdę uczciwe życie idzie w parze z lękiem przed jakąkolwiek konfrontacją. Tacy ludzie potrafią naprawdę cierpieć widząc szarganie świętości, ale w ich obronie nie wystąpią. Coś ich paraliżuje. Sądzić można, że gmina z Tiatyry znalazła się oto w sytuacji, w której nie wolno już jej dalej unikać konfrontacji. Postać Jezabel, poganki na tronie izraelskim, która wszelkimi środkami usiłowała zaprowadzić w Izraelu kult Baala, tłumaczy, co miałoby być przedmiotem tej konfrontacji. Chodzi tu oczywiście o zwiedzenie religijne. Nie dość stanowcza postawa tego Kościoła sprawia, że jego wyznawcy („moje sługi”) dają się uwodzić kultom pogańskim. Jedynym, naprawdę przekonującym argumentem za prawdziwością wiary, jest świadectwo – była już o tym mowa w 11. rozdziale. Bez świadectwa każda doktryna jest tyle samo warta co inna, a nawet – co paradoksalne – ta najmniej wartościowa okazuje się najbardziej atrakcyjną. Temu zamieszaniu trzeba położyć kres. „Nie pozwolić działać Jezabel” nie oznacza wywarcia nad nią (to jest odstępcami) przemocy, ale udaremnienie jej wpływu w tym Kościele poprzez stanowczy, radykalny opór wobec wszelkiego konformizmu. Co gorsza, werset ten zdaje się sugerować, że Jezabel działa nie poza, ale wewnątrz tej gminy. „Dałem jej czas, by się mogła nawrócić” – słowa te nie miałyby sensu, gdybyśmy je odnosili do jakiegoś zewnętrznego kultu pogańskiego. Jak poganin miałby się nawrócić na wiarę w Jezusa, skoro jego wiara nie podpowiada mu takiej możliwości? Musiałby się najpierw zetknąć z Jego wyznawcami.
317
„Łożem boleści” przygotowanym dla Jezabel mogą być żarliwi obrońcy wiary w Jezusa. Mówi On „oto rzucam ją na łoże boleści”, a to znaczyć może, że wysyła ludzi, którzy stawią jej opór, zdyskredytują fałsz jej prorockiej misji. Dla tych, którzy zaufali jej, ta klęska będzie powodem wielkiego utrapienia. Może nawet pociągnie za sobą jakieś restrykcje ze strony wspólnoty. Śmierć, o której tu mowa, jest śmiercią duchową. Bogoodstępcy i bałwochwalcy („dzieci” Jezabel) nie mogą wejść do Królestwa: „na zewnątrz są... bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje” (Ap 22, 15).
Wersety 24. i 25. nie wymagają komentarza.
Szczególnej obietnicy udziela najwyższy Arcykapłan dwom Kościołom: w Pergamonie i w Tiatyrze, jeśli „zwyciężą” w walce z grzechem bałwochwalstwa. Tylko im udziela takiej obietnicy. Każdemu z pozostałych Kościołów też obiecuje nagrodę: „dam udział w drzewie życia”, „uczynię filarem w świątyni Boga”. Te obietnice to przyrzeczenie udziału w społeczności Świętego Miasta. Są to więc nagrody eschatologiczne. Tylko tym dwom Kościołom naznaczonym grzechem bałwochwalstwa, obiecuje Jezus owoce nawrócenia już teraz: „dam mu manny ukrytej” i „dam mu władzę nad poganami”.
22. Oto rzucam ją na łoże boleści, a tych, co z nią cudzołożą – w wielkie utrapienie, jeśli od czynów jej się nie odwrócą;
23. i dzieci jej porażę śmiercią. A wszystkie Kościoły poznają, że Ja jestem Ten, co przenika nerki i serca; i dam każdemu z was według waszych czynów. 24. Wam zaś pozostałym w Tiatyrze, mówię, wszystkim, co tej nauki nie mają, tym co – jak mówią – nie poznali „głębin szatana”: nie nakładam na was nowego brzemienia, 25. to jednak, co macie, zatrzymajcie, aż przyjdę. 26. A zwycięzcy i temu, co czynów mych strzeże do końca, dam władzę nad poganami,
318
W Świętym Mieście nie będzie władzy ani pogan, a jedynym „pożywieniem” będą owoce z drzewa życia. Obietnice te dotyczą więc doczesności. O mannie ukrytej pisałam już, że jest źródłem niezwykłej siły dla tych, którzy naprawdę przywarli do Boga. A władza? Jakiego rodzaju władzę otrzymać ma gmina w Tiatyrze? Moralne nieposzlakowanie jest formą dominacji. Graniczy to z paradoksem, ale tak jest: uczciwość jest formą władzy moralnej nad nieuczciwością, czystość nad nieczystością, prawda nad kłamstwem... Ten rodzaj władzy nie gwarantuje nietykalności. Uczciwy zawsze stanie się łupem kanciarza, a prawdomówny ofiarą blagiera. Tylko, że ten rodzaj zwycięstwa nie daje im prawdziwej satysfakcji. Naprawdę chcieliby czego innego: ściągnąć uczciwego z piedestału moralnej wyższości na poziom złodziejstwa, a prawdomównego zmusić do kłamstwa. Czemu nieczysty tak bardzo stara się zgorszyć czystego? Czemu tryumfuje, gdy mu się jego zabiegi powiodą? Bo pozbył się tego nieznośnego nacisku, presji, poczucia zdominowania, jakie wytwarza obecność kogoś, kto się nie uszargał. To nieznośne uczucie presji i wola uwolnienia się od niego za wszelką cenę prowadzą często do gwałtownych, brutalnych ataków nienawiści i aktów przemocy. Nie każda sytuacja tego typu daje się wytłumaczyć efektem kozła ofiarnego, jak próbował to uczynić Girard 1. Na pewno nie jest to mechanizm, który wyjaśniałby do końca mękę Jezusa. Niepojęta nienawiść ku Niemu miała swe źródło, może nie jedyne, ale też nie bagatelne, w Jego moralnej doskonałości. Z listów do Pergamonu i Tiatyry dowiadujemy się więc, że niezłomne trwanie przy jedynym i prawdziwym Bogu, darzy człowieka jakby innym jakościowo życiem. 1
Girard, „Kozioł ofiarny”.
319
Zdaje się on wtedy przebywać na jakimś innym, wyższym, niedostępnym reszcie ludzi poziomie egzystencjalnym, z którego wszelkie nęcące oferty świata przestają być pociągające, a wszelkie jego groźby nie tak poważne. Źródła tej moralnej siły i rodzaj takiego moralnego wyniesienia wykraczają poza normalny porządek świata, a przecież są przez niego rejestrowane. Nie biorą się też z naszej dziwnej skłonności do idealizmu, która sprawia, że wyżej cenimy prostotę niż przebiegłość, prawdomówność niż krętactwo, męstwo niż spryt – choć akurat tamte dają lepsze efekty w praktyce – ale z obiektywnego porządku rzeczy. W tym porządku rzetelność ustanawia miarę negatywności lawiranctwu, a czystość miarę znieprawieniu, wiara zaś miarę spoganieniu... Dopiero w świetle zasługi widać rzeczywistą miarę nieprawości. Zasługa jest „rózgą żelazną” przygotowaną na odstępców, narzędziem władzy nad nimi i przyczyną ich ostatecznej klęski („jak garnek gliniany będą rozbici”). Te słowa stanowią obietnicę udziału „zwycięzcy” w tym samym typie władzy, jaką sprawuje Jezus („jak i Ja to <ją> wziąłem od Ojca”), a przez to obietnicę ścisłej z Nim więzi: „dam mu gwiazdę poranną”, bo „Jam jest Gwiazda świecąca, poranna” (Ap 22,16). Nie ma już chyba żadnej niejasności co do tego, co mówi Duch temu Kościołowi.
27. a rózgą żelazną będzie ich pasł: jak naczynie gliniane będą rozbici –
28. jak i Ja to wziąłem od Mojego Ojca – i dam mu gwiazdę poranną.
29. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
320
22. Rozdział 3 1. Aniołowi Kościoła w Sardes napisz: To mówi Ten, co ma Siedem Duchów Boga i siedem gwiazd: Znam twoje czyny: masz imię, , że żyjesz, a jesteś umarły.
2. Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała umrzeć,
bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga. 3. Pamiętaj więc, jak wziąłeś i usłyszałeś, strzeż tego i nawróć się! Jeśli więc czu-
„Aniołowi Kościoła w Sardes napisz” – przemów do ducha Kościoła z Sardes i w imieniu jego Najwyższego Kapłana upomnij się o jego charyzmat. Niedobrze działo się w gminie w Sardes. Ciągle jeszcze przyznawała się do swej łączności z Jezusem, nazywając siebie Jego Kościołem („masz imię, , że żyjesz”), ale na tym kończyła się ta łączność. Ten Kościół był martwy duchem. „Znam twoje czyny” jak w liście adresowanym do Tiatyry czy Pergamonu, a dalej ani słowa o jego zasługach, jak to było w tamtych listach. Widocznie nie ma tu do czego się odwoływać. Ta wspólnota kona trwając w jakimś duchowym letargu („stań się czujnym”), który wystawia ją na najgorsze niebezpieczeństwa („umocnij resztę”), ze zdradą włącznie („miała umrzeć” to znaczy odpaść od Kościoła). Brak ducha skutkuje brakiem owoców, marazmem. Duch jest dawcą życia.
A przecież ten Kościół, tak jak inne, też przeżył swoją Pięćdziesiątnicę i z niej się wziął. Jednak nie pozostał jej wierny. Dar Ducha Świętego jest takim wyjątkowym darem, z którego nie wolno się wycofać. Ma charakter ostatecz-
321
ny. Gniew Pański ściąga na siebie ten, kto mu nie dostoi. „Przyjdę jak złodziej” a to znaczy: niespodzianie. Złodziej to ktoś, kogo się nie oczekuje. Czyje przyjście jest zawsze zaskoczeniem. Ten Kościół nie będzie w stanie („jeśli czuwać nie będziesz”) rozpoznać czasu swego Nawiedzenia, bo zlekceważył ten wyjątkowy dar.
wać nie będziesz, przyjdę jak złodziej i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do ciebie.
Choć cały ten Kościół dotyka nagana, to nie odnosi się ona indywidualnie do kilku osób, które swego posłannictwa („szat”) nie zdradziły („nie splamiły”). Zasada odpowiedzialności zbiorowej tu nie obowiązuje. Ci ludzie są jedyną nadzieją tego Kościoła. Wokół nich i przez nich może się on zacząć odradzać. Mimo, że wina tego Kościoła (niewierność) jest bardzo poważna, wszystko zostanie mu wybaczone, jeśli tylko odstąpi od swoich błędów.
4. Lecz w Sardes masz kilka osób, co swoich szat nie splamiły; będą chodzić ze Mną w bieli, bo są godni.
Surowy i stanowczy ton tego listu, w przeciwieństwie do gniewnego, profetycznego tonu listu do gminy w Tiatyrze, zdaje się wskazywać, że mimo wszystko zdrada darów Ducha Świętego jest mniejszym występkiem niż bałwochwalstwo czyli zdrada Boga na rzecz innych bogów. Zwracając się do pięciu poprzednich Kościołów, Jezus rozpoczyna od czegoś w rodzaju autoprezentacji. „To mówi Ten, który...” i dalej wymienia ten element swej natury, w który godzi postawa danej gminy. Jednocześnie więc jakby podaje uzasadnienie swego prawa do sądzenia każdego z Kościołów. Zwykle zarzut dotyczy jednej, konkretnej rzeczy i tym samym ta autoprezentacja jest też zazwyczaj bardzo konkretna, jednostronna. Tutaj zaś, w jedynym jak zaraz się okaże, liście zawierającym pochwałę i zachętę do wytrwania w przyjętej postawie, Jezus prezentuje siebie wielorako. Tak, jakby zasługa
5. Tak szaty białe przywdzieje zwycięzca i z księgi życia imienia jego nie wymażę. I wyznam imię jego przed moim Ojcem i Jego aniołami. 6. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
7. Aniołowi Kościoła w Filadelfii napisz: To mówi Święty, Prawdomówny, Ten, co ma klucz Dawida, Ten, co otwiera, a nikt nie zamknie i Ten, co zamyka, a nikt nie otwiera.
322
8. Znam twoje czyny. Oto postawiłem jako dar przed tobą drzwi otwarte, których nikt nie może zamknąć, bo ty chociaż moc masz znikomą, zachowałeś moje słowo i nie zaparłeś się mego imienia.
9. Oto Ja ci daję z synagogi szatana, spośród tych, którzy mówią
rozlewała się szerzej niż wina. Najpierw jako Świętego – to znaczy Tego, który sam jest miarą świętości. Potem jako Prawdomównego, a więc Tego, który jest samą czystą Prawdą („z ust Jego wychodził miecz obosieczny, ostry” – w. 16.). Jego świadectwo jest niepodważalne. Dalej jako Tego, który ma „klucz Dawida”, to znaczy w Jego ręku spoczywa narzędzie, którym otworzył podwoje przed Dawidem i jego potomstwem. Chodzi tu oczywiście o krzyż, którym Jezus otworzył nam drogę do Ojca. Wreszcie prezentuje siebie jako najwyższego Sędziego – Tego, kto zdecyduje przed kim ta droga do Ojca się otworzy, a przed kim pozostanie zamkniętą. Dwa pierwsze tytuły, zupełnie analogiczne do pozostałych listów, odsłaniają nam nieco z charakteru tej gminy: jej świętość i wierność względem Prawdy. Pozostałe zaś, odnosząc się do samego Pana Jezusa, raz jeszcze argumentują Jego prawo do szafowania zarówno karą, jak i nagrodą. Gmina filadelfijska jest maleńką wspólnotą („moc masz znikomą”), ale – jak to często się dzieje – właśnie dzięki swej niewielkiej liczebności jest niezwykle silna duchem. Jest wierna („zachowałeś moje słowo”) i żarliwa, może nawet radykalna („nie zaparłeś się mojego imienia”). Jest więc taką, jaką Jezus chciałby widzieć wszystkie swoje Kościoły. Dlatego mówi jej: „oto postawiłem przed tobą drzwi otwarte”. Temu Kościołowi Jezus nie stawia warunków. Nie mówi: jeśli się nie nawrócisz, to Ja tak a tak postąpię wobec ciebie. To są właśnie „drzwi otwarte”. Żadne drugorzędne winy nie wpływają na miarę daru. Jezus nie oczekuje od swego Kościoła jakiejś nadludzkiej, wszechstronnej doskonałości, a jedynie tego, że wybierze on „lepszą cząstkę” i pozostanie jej wierny. Tajemnica siły tego Kościoła tkwi w jego świętości i niewzruszonym przylgnięciu do Prawdy. Po ludzku biorąc, ten Kościół się nie liczy. Stanowi go garstka wyznaw-
323
ców, za którymi nie stoi żadna realna siła. A jednak obok świadectwa wiary tej garstki nie daje się przejść obojętnie. Jest nie tylko mocne, ale, co ważniejsze, jednoznaczne: „poznają, że Ja cię umiłowałem”. Tak właśnie objawia się działanie Ducha Świętego, jeśli jest On obecny we wspólnocie. Pod Jego tchnieniem znika wszelka niejednoznaczność, a to co nieprawdopodobne, staje się proste i realne. Bo czyż nie graniczy z nieprawdopodobieństwem, że „z synagogi szatana... przyjdą i padną na twarz przed twymi stopami”? Jeśli dobrze rozumiem, słowa te odnoszą się do wyznawców religii mojżeszowej nieżydowskiego pochodzenia. Skoro, dumni ze swej wiary, podawali się za Żydów, choć nimi nie byli, to co musiało wydarzyć się w ich sercach („Ja ci daję”), że pojęli, iż są na ślepej drodze i mało, że nawrócili się, ale „padli na twarz” to znaczy ukorzyli się przed świadectwem tej gminy? Trudno czytając ten list zlekceważyć jego przesłanie. Żyjemy bowiem w czasie, gdy żywioł pogański gwałtownie rośnie w siłę, zdając się otaczać bez reszty i powoli zalewać Kościół. Nadto z samego Kościoła systematycznie wyciekają całe rzesze, znajdując go nie tak „atrakcyjnym”(!), jak inne wyznania albo anachronicznym w stosunku do tego, co człowiek dziś mniema sam o sobie. Wobec tych zjawisk wydaje nam się – bo nie jesteśmy z Ducha – że Kościół nieuchronnie słabnie. Tymczasem moc Kościoła nie w liczebności, ale w sile jego świadectwa. I dlatego musi przejść oczyszczenie. Kościołowi filadelfijskiemu oczyszczenia nie trzeba. „Ja cię zachowam od próby”. Celem próby jest bowiem – to odsłania przed nami Apokalipsa – ujawnienie się najgłębszej prawdy serc, miary przylgnięcia. Człowiek/ chrześcijanin często żyje nie do końca wiedząc, co najbardziej kocha. Jemu samemu najpilniej potrzeba, by ujawniła się prawda jego serca, ta najgłębsza, ta, która jest osią jego tożsamości.
o sobie, że są Żydami – a nie są nimi, lecz kłamią. Oto sprawię, iż przyjdą i padną na twarz przed twymi stopami, a poznają, że Ja cię umiłowałem.
10. Skoro zachowałeś nakaz mojej wytrwałości i Ja cię zachowam od próby, która ma nadejść na cały obszar zamieszkany, by wypróbować mieszkańców ziemi.
324
11. Przyjdę niebawem: Trzymaj, co masz, by nikt twego wieńca nie zabrał!
12. Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego i już nie wyjdzie na zewnątrz. I na nim imię Boga mojego napiszę i imię miasta Boga mojego, Nowego Jeruzalem, co z nieba zstępuje od mego Boga i moje nowe imię.
13. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
14. Aniołowi Kościoła w Laodycei
O tym Kościele Jezus mówi „zachowałeś nakaz mojej wytrwałości”. Nie wiemy, jakie konkretnie sytuacje kryją się pod tym określeniem, ale możemy przypuszczać, że nie należały do najłatwiejszych, skoro pozwalały go wypróbować. Znowu padają słowa obietnicy „przyjdę niebawem”. Tym razem jednak odnoszą się przede wszystkim do dziejów tego Kościoła. Niebawem ma nadejść chwila, gdy spotka się on ze swoim Sędzią i Panem. Tym razem nie słychać w nich tonu groźby, oskarżenia, a radosną obietnicę. Już niebawem przyjdę, więc niedługa już walka przed tobą, niewielki wysiłek. Bądź tylko czujny. „Trzymaj, co masz” znaczy, że ten Kościół już jest zwycięski, już ma „wieniec chwały”, teraz zaś oczekuje się od niego jeszcze odrobiny wytrwałości. Jeśli nie zawiedzie, stanie się filarem Nowego Jeruzalem „i już nie wyjdzie na zewnątrz” to znaczy zatonie bez reszty w Bogu. Trzy następne obietnice, mówiące o tym, że Kościół ten otrzyma „imię Boga” i „imię Miasta Boga” i „nowe imię” wyrażają mniej więcej tę samą treść. Wieloraki sposób jej ujęcia zdradza radość Mówiącego. Nie znaczy to, że tylko z pozoru Kościołowi we Filadelfii obiecuje się wiele, a tak naprawdę jedno i to samo, ale w różnym opakowaniu. Kościołowi we Filadelfii obiecuje się aż Boga. Wszystko, co w rozdziale 21. i 22. zdołaliśmy odczytać na temat tego, co Bóg przygotował swoim wybranym, odnosi się imiennie do tej gminy. Warto się wsłuchać w to, co temu Kościołowi mówi Duch. A mówi coś zgoła innego (co nie znaczy, że sprzecznego) niż pozostałym gminom. Bo też ten Kościół jest inny niż tamte. Duch podpowiada mu świętość i wierność, a Pan mówi: to wystarczy. Przed Kościołem w Laodycei Jezus staje raz jeszcze jako godzien wiary („Amen”) i prawdomówny Świadek.
325
Chodzi tu o podkreślenie mocy i niepodważalności świadectwa, jakie daje On o tym Kościele.
napisz: To mówi Amen, Świadek wierny i prawdomówny, Początek stworzenia Bożego:
A świadectwo to brzmi nieładnie. Tego Kościoła nie ożywia Duch Pański i właściwie nie wiadomo, czym on żyje. Nie jest „ani zimny, ani gorący”. Ani niewzruszony, ani żarliwy. Ot, taki sobie. Na pół gwizdka. Niezdolny do autentycznego świadczenia wypływającego z miłości do Jezusa i niezdolny do chłodnej, ortodoksyjnej wierności. Kształt naszego zaangażowania we wierze jest wypadkową całej naszej konstrukcji psychicznej, emocjonalnej, intelektualnej... Są ludzie, którzy, gdy „znajdą perłę”, natychmiast biegną obwieścić to światu i z nich rekrutują się zastępy żarliwych głosicieli. A są i tacy, którzy nie odczuwają żadnej potrzeby wylewności. Ci bez wybuchów emocji, ale za to z ogromną wiernością, niewzruszenie i na zimno potrafią trwać przy swej perle. Oni nie przysparzają Kościołowi wyznawców, ale stanowią bastion, o który rozbiła się niejedna fala wrogości. Ten zaś Kościół jest letni. Ukołysał swego ducha tak, iż ten już nie rwie się do lotu. Zaprzeczył tym samym swej naturze i posłannictwu. Dlatego Jezus mówi: „chcę cię wyrzucić z moich ust”, to znaczy: nie wyznam cię przed Ojcem. Jak to się stało, że duch tego Kościoła ostygł i pozwolił się spętać? Tak, jak wielokrotnie bywało w historii: oparł swoją nadzieję nie o Boga, a o własną moc. „Wzbogacił się” i dzięki temu poczuł się bezpieczny, zabezpieczony. „Niczego mu nie potrzeba”, jest więc w pełni zadowolony ze swej sytuacji i postawy. W takich okolicznościach jedyne, czego człowiek naprawdę chce, o co się naprawdę troszczy, to zachowanie status quo. A to wymaga jednak starania, uwagi, zabiegów, zmusza do czujności, ak-
15. Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący!
16. A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. 17. Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty” i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi.
326
18. Radzę ci, kupić u Mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział. 19. Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! 20. Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.
tywności. To wciąga i angażuje tak bardzo, że nie pozostaje miejsca na nic innego. Nadto tego rodzaju aktywność jest nie do pogodzenia z postawą zawierzenia, oddania się do dyspozycji, która dopiero umożliwia „odbiór” podszeptów Ducha. Co więcej, aktywne zabieganie o dobra materialne, o stabilność bytu wymusza niejednoznaczność postawy. Człowiek, który stawia sobie takie cele, musi ciągle dostosowywać się do wymogów sytuacji, by elastycznie przeciwdziałać stratom lub korzystać z okazji zdobycia zysku. Wszelki zaś oportunizm sprzeczny jest ze swej natury z chrześcijaństwem. Tak więc ten Kościół sam ogołocił się ze swego duchowego wymiaru. Nie pozwolił mu zaistnieć i rozwinąć się. W ten sposób sam pozbawił się swego największego bogactwa: „jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny... i nagi”. Co więcej, zupełnie tego nie rozumie: „jesteś... ślepy”. Lekarstwem na śmiertelną chorobę tego Kościoła jest jak zawsze: „złoto w ogniu oczyszczone” i „biała szata”. Wiemy już, co oznaczają te symbole. Można zaradzić „haniebnej nagości” czyli duchowemu spustoszeniu i ślepocie duchowej tej wspólnoty jedynie przez radykalną zmianę postępowania: świętość i czystość. Jezus nie żąda tu niczego więcej niż od pozostałych Kościołów. „Wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę”. Nie szuka najmniejszej odpłaty za okazaną niewierność, a tylko przypomina raz jeszcze, czego oczekuje.
Trzy ostatnie wersety tego listu, aczkolwiek doskonale pasują do schematu konstrukcyjnego listów pozostałych („zwycięzcy dam”, „kto ma uszy”), posiadają jednocześnie charakter ogólny, odnoszący się do wszystkich listów i stanowiący jakby ich podsumowanie.
327
Te znane słowa: „oto stoję u drzwi i kołaczę” stanowią lapidarną formułę ludzkiego losu. Jezus staje bardzo blisko człowieka, „u drzwi”, i kołacze, by Mu otworzono. Cały sens naszego bytowania w tym się zawiera i tak się ono dokonuje. W pewnym momencie Bóg staje u drzwi (tak, jak w listach stanął przed Kościołami Azji), a człowiek, jeśli nie zniszczył w sobie słuchu, słyszy Jego kołatanie i decyduje: z Nim czy obok Niego? Przywykliśmy myśleć o naszym życiu jako o przestrzeni całkowitej prywatności. Możemy sobie poczynać w niej z zupełną swobodą i nikt nie ma prawa w to ingerować. Wyobrażamy sobie nawet, że na tym zasadza się nasza ludzka godność: na nieograniczonym prawie do decydowania o kształcie naszego losu. Pospólnie też dzielimy przekonanie, że prócz narodzin i śmierci, nic tego naszego losu nie determinuje. Widzimy go bowiem jako jedno wielkie pasmo okazji i możliwości, po które raz za razem wyciągamy ręce. Tymczasem lektura Apokalipsy ukazuje obraz zgoła odmienny. Ukazuje ludzki los nie jako rezerwuar bezładnej potencjalności, ale jako potencjalność uporządkowaną (w takim sensie, jak relacja matematyczna porządkuje przestrzeń algebraiczną) wokół pewnych stałych elementów. Takim stałym elementem jest w każdym(!) losie moment, gdy Pan staje „u drzwi”. To jest punkt centralny i to jest jego soczewka. W tym momencie następuje włączenie go do ponadczasowego misterium Prawdy, o którym opowiada ta niezwykła, wspaniała Księga. Obietnica kierowana każdorazowo do Kościołów brzmi bardzo indywidualnie: zwycięzcy dam kamyk biały i nowe imię, uczynię go filarem, dam spożyć owoc z drzewa życia... Wszystkie one wspaniale odwołują się do obrazu Nowego Jeruzalem od Boga zstępującego i, co za tym idzie, w istocie są obietnicą udziału w naturze Boga. Tym zaś razem, Kościołowi w Laodycei, Jezus nie obiecuje
21. Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na Moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z Mym Ojcem na Jego tronie.
328
22. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów”.
niczego „specjalnego”, niczego, co odzwierciedlałoby indywidualne zasługi tego Kościoła. Bo Kościół ten czeka walka o to, by pozostał Kościołem. Zdradził swe pierwotne powołanie i oto staje przed Panem z pustymi rękami: nie ma imienia. Jedyne, co można mu teraz obiecać, to to, że gdy zwycięży, otrzyma nagrodę taką, jak inni. To wezwanie zamyka list do gminy w Laodycei i wieńczy przekaz wszystkich siedmiu listów. Co właściwie mówi Duch do Kościołów? Rozważając każdy list z osobna, staraliśmy się dociec, jakie jest w nim zawarte przesłanie Ducha. Co jednak mówi On poprzez wszystkie listy? Innymi słowy, co odsłania struktura ostatnich dwóch rozdziałów? Może ulegam jakiejś fałszywej sugestii, ale nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że układ siedmiu listów jest analogiczny do układu pieczęci (6. rozdział). Cztery pierwsze pieczęcie ukazywały zjawiska i sytuacje świata realnego, poprzez uczestnictwo w których człowiek wchodził w relację ze światem ducha. Trzy pozostałe pieczęcie odwoływały się do zjawisk, wydarzeń, które wprawdzie zachodziły w świecie realnym, miały miejsce pośród ludzkiej społeczności, ale ich sensu w tym świecie nie udawało się wykryć, gdyż istota tych zjawisk była natury duchowej. Podobny układ (4+3) zdają się zdradzać listy. Pierwsze cztery zarzuty postawione Kościołowi mają charakter ponadczasowy i dotyczą jego obecności w świecie (brak żarliwości, lęk przed prześladowaniami, konformizm, odstępstwa). Z nimi Kościół boryka się od zawsze i zapewne do końca swej historii. Te zarzuty dotyczą w gruncie rzeczy postawy Kościoła – tego, co gołym okiem widoczne, a co skutkuje osłabieniem więzi z Arcykapłanem. Trzy kolejne listy („jesteś umarły”, „postawiłem przed tobą drzwi otwarte”, „jesteś letni”) operują określeniami, które odnoszą się bezpośrednio do ducha wspólnot. Prze-
329
jawem niedomagania ducha jest to, co dzieje się z Kościołem w Laodycei, a symptomem siły tego ducha jest niezwykła moc świadectwa maleńkiego Kościoła filadelfijskiego. Gdyby tę analogię poprowadzić jeszcze dalej, to należałoby uznać, że tak, jak dwie ostatnie pieczęcie otwierały się dopiero w szczególnym, terminalnym etapie duchowej historii człowieka, tak też przynajmniej dwa ostatnie listy są proroctwem na temat Kościoła pielgrzymującego tego czasu. Byłby to Kościół rozdarty, podzielony: z jednej strony letni, pogodzony ze światem, akceptujący jego porządek i hierarchię wartości, z drugiej maleńki, zewsząd otoczony obcym żywiołem, ale żarliwy i mocny Duchem. Ta analogia nie musi być prawdziwa. Podsuwa ją jedynie przekonanie wyniesione z zetknięcia z całością Apokalipsy: iż jest to Księga głęboko logiczna i spójna w swej strukturze, a każdy jej szczegół jest ważny. Kto nasłuchuje Ducha, ten i bez niej pojmie, co mówi On do Kościoła.
330
Dodatek 1 W trakcie rozważań nad Apokalipsą zdałam sobie w pewnym momencie sprawę, że nie można komentować tego tekstu w powietrzu, w oderwaniu od pozostałych ksiąg, w szczególności od Księgi Rodzaju. Istnieje bowiem – to nie moja myśl, ale zapożyczona od mądrzejszych ode mnie – głęboka korespondencja pomiędzy tymi dwiema Księgami. One obie razem stanowią rodzaj klamry spinającej całą treść Pisma Świętego i to nie tylko z powodów redakcyjnych – mówimy wszak o pierwszej i ostatniej Księdze Biblii – ale dlatego, że Apokalipsa pod względem treściowym jest kontynuacją Księgi Rodzaju, a obie razem „oświetlają” całą treść Biblii. Bez nich byłoby nam znacznie trudniej odkryć duchową warstwę jej przekazu. Związek tych dwóch tekstów jest głębszy niż można by się spodziewać na pierwszy rzut oka. Wiele apokaliptycznych obrazów staje się przejrzystymi dopiero wtedy, gdy spojrzymy na nie w świetle Księgi Rodzaju, z czego zresztą wielokrotnie korzystałam w prezentowanym komentarzu. Uczciwość wymaga więc, by przedstawić interpretację Księgi Rodzaju, którą się posłużyłam. Nie jestem odpowiednio przygotowana, by w tym miejscu zaprezentować systematyczny i pełny komentarz do całej Księgi. Nad tym tekstem pracowały największe
331
sławy hermeneutyczne i absolutnie nie czuję się na siłach stawać w jednym z nimi szeregu. Jedynie poczucie powinności intelektualnej ośmiela mnie do zabierania głosu na ten temat. Dlatego ten komentarz dotyczyć będzie tylko tych wątków i tylko tych fragmentów tekstu biblijnego, których interpretacja znajduje swoje odbicie w komentarzu do Apokalipsy. Będzie to, z grubsza biorąc, rozdział 2. (stworzenie), 3. (upadek), 4. (Kain i Abel) i 11. (wieża Babel).
Rozdział 2 Moment, w którym zostaje stworzony człowiek. Bóg obdarza go cielesnością: lepi go „z prochu ziemi”. Ten termin wielokrotnie pojawiający się w tekście Biblii oznacza martwą materię. Poprzez dodatkowy akt stwórczy („tchnął w jego nozdrza”) martwa materia jego cielesności przeobraża się w materię żywą, żyjącą... Człowiek staje się „istotą żywą”. Werset ten ustala więc pozycję człowieka w hierarchii stworzenia. Pozycję wyróżnioną, najwyższą w świecie materialnym, przez fakt posiadania życia. Na tym etapie misterium stworzenia człowiek jest „istotą żywą” – tak jak zwierzęta, które nieco później nazywać będzie Adam. Teraz Bóg wybiera krainę Eden leżącą „na wschodzie” jako miejsce przebywania człowieka. Tam, w „zasadzonym” przez Niego ogrodzie, ma się dokonywać jego los. Jeszcze nie wiemy, jakiego rodzaju jest ten ogród, w którym „Bóg umieścił człowieka”, ale wiemy już, że leży on w Bożej stronie świata („na wschodzie”) i że to Bóg go zasadził. Jest więc sam z siebie równie dobry jak wszystko, co On stworzył. A nadto: człowiek przebywając w nim wypełnia Boży plan, to znaczy realizuje się w swej naturze. Bo „umieszczenie tam człowieka” to kolejny akt
7. (...) wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą.
8. A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił.
332
9. Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszystkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła.
dzieła stworzenia. Akt dookreślający, dopowiadający naturę człowieka. „Na rozkaz Pana Boga wyrosły” – albo jak poprzednio „Bóg zasadził” – wszelkie drzewa tego ogrodu. Wśród nich drzewo życia i drzewo poznania dobra i zła. To niezwykle istotny szczegół: poznania dobra i zła, nie samego poznania, jakiegoś poznania. Nie o byle jakie poznanie tu idzie, naukowe, emocjonalne czy inne, ale o dostęp do jednoczesnej obecności dobra i zła w naturze rzeczywistości. I tylko o niego. Poznając cokolwiek, jakąś rzecz, jakieś zjawisko odkrywamy w nim jednocześnie pierwiastek dobra i pierwiastek zła. Nóż może służyć do ukrojenia chleba dla głodnego i do zbrodni. Miłość macierzyńska może być jednym pasmem ofiarności, a może być odrażającą manifestacją egoizmu i zachłanności... Drzewo życia zaś spotkaliśmy już w Nowym Jeruzalem. Było łącznikiem między Bogiem a Jego wybranymi, darząc ich coraz to na nowo i nieprzerwanie darem życia Cóż to jednak znaczy, że wśród innych „miłych z wyglądu” drzew, rosły te dwa szczególne drzewa? Znaczy to, że wszystkie drzewa ogrodu były w ten sam sposób „szczególne”. Nie można bowiem mieszać porządków. Nie da się na jednej grządce posadzić obok siebie na przykład stokrotek i piękna albo hortensji i wdzięku. Można natomiast sadząc stokrotki przydać grządce piękna albo przeżyć zachwyt widząc wdzięk hortensji. Nie można więc, w obrębie rzeczywistości takiej, jaką znamy i jaką jesteśmy w stanie percepować – a edeński ogród do niej należał, gdyż został przez Boga zaplanowany jako miejsce przebywania człowieka w zgodzie z jego naturą – posadzić obok siebie papierówki czy bergamotki i drzewa, które daje dostęp do dobra i zła albo darzy nieśmiertelnością. Innymi słowy, skoro wiemy, że te dwa osobliwe drzewa na pewno rosły w tym ogrodzie, to musimy przyjąć, że wszystkie drzewa w tym ogrodzie były takie. Że były drzewami-dostępu-do-
333
wartości, przy czym akcent w tej nazwie pada na słowo dostęp. Człowiek sięgając po ich owoc (obraz ten ma charakter z gruntu symboliczny) uzyskiwał właściwy danemu drzewu dostęp do świata wartości. Wracając do tego, co powiedziane zostało wyżej, Bóg sam obdarował człowieka dostępem do świata wartości poprzez umieszczenie go w owym szczególnym ogrodzie, a nawet możemy przyjąć, że właśnie dla niego stworzył ten świat („zasadził ogród w Eden”). Żadne bowiem inne stworzenie nie ma w nim udziału. Korzystając z symboli apokaliptycznych, dowiadujemy się tu, że przez edeński ogród wartości przepływała (i przepływa) wielka rzesza ludzi. Cała ludzkość partycypuje ze swej natury w świecie wartości. „Nawadnia go”, dzięki czemu on kwitnie i rozwija się. Rzeczywiście człowiek sięgając po udział w świecie wartości, wchodząc z nim w wieloraki kontakt, przyczynia się do ich rozkwitu, realizując je mnoży je i upiększa, chroni i pielęgnuje. Cztery rzeki (cztery! – to znowu jeden z apokaliptycznych symboli, a więc o zrozumiałym już dla nas znaczeniu), które powstają z tej jednej, gdy już minie ogród, to odbicie wielopostaciowej, zróżnicowanej wrażliwości ludzkiej na wartości. Biegnie ona w różnych kierunkach, ma charakter wybiórczy i decyduje o tym, z kim ostatecznie nam po drodze, to znaczy, korytem której z czterech rzek podążymy w życiu. Wielkość tego biblijnego obrazu polega na tym, że człowiek zostaje tu przedstawiony jako istota ze swej natury obcująca z wartościami, to znaczy taka, której sposób egzystowania polega na kontakcie z nimi. Nadto, poprzez kontakt z nimi, człowiek kontaktuje się z Bogiem, to znaczy przebywa w Jego pobliżu, zbliża się do Niego. Szerzej o tym mówi dalszy ciąg tej opowieści. To jest ostatni akt misterium stworzenia człowieka. Bóg „umieszcza” ową „istotę żywą” w ogrodzie warto-
10. Z Edenu zaś wypływała rzeka, aby nawadniać ów ogród, i stamtąd się rozdzielała, dając początek czterem rzekom.
15. Pan Bóg wziął zatem człowieka
334 i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał.
16. A przy tym Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania;
ści, by je „uprawiał i doglądał”. Bóg jest czystą stwórczością. Skoro to On „umieszcza” człowieka w tym ogrodzie, znaczy to tyle, że odtąd człowiek potrafi w nim przebywać. Bóg do-stworzył jego naturę tak, iż stał się istotą zdolną wejść w relację z wartościami i w ten sposób realizuje się jako człowiek. Przywykliśmy myśleć o wartościach na sposób schelerowski: wszystko, co dobre, pozytywne grupujemy według pewnych kluczy (wartości witalne, hedonistyczne, estetyczne...) i ustawiamy w drabinkę: od tych najmniej cennych, przyziemnych do tych najwznioślejszych, najwyższych. Egzystencja człowieka polega zaś na tym, że ustawicznie „wyciąga rękę” w kierunku różnych szczebli tej drabinki dokonując wyboru w drodze preferencji. Księga Rodzaju mówi, że obraz ten nie jest doskonały. Człowiek nie ma bezpośredniego dostępu do całej tej drabinki wartości. Nie jest obojętne, jak zbliża się on do świata wartości, jaką ścieżką. Drzewa obrazują taki sposób dostępu do wartości, na który zasadniczo wpływa stan ludzkiego ducha. Przynajmniej dwa drzewa wymienione w tekście należą do tej kategorii, a stąd wnosić można, że i pozostałe1. Tak więc do-stworzenie człowieka, poprzez umieszczenie go wśród drzew ogrodu, oznacza ustalenie jego natury jako istoty cielesno-duchowej, która realizuje się poprzez wieloraki dostęp do wartości. Jeśli Bóg mówi: „możesz spożywać”, a słowo Jego jest stwarzające, to znaczy, że człowiek odtąd posiada dostateczne wyposażenie duchowe, by obcować z wartościami. Jeśli mówi: „z drzewa poznania... nie wolno ci jeść”, a dalej „bo niechybnie umrzesz”, to znaczy, że w tym jednym wypadku: dostępu do rozszczepienia ak1 Potrafię podać tylko jeden przykład drzewa z tego samego gatunku: drzewo więzi (dostępu) ze Stwórcą. To jest to drzewo, którego owocami karmił się Adam w stanie pierwotnej niewinności.
335
sjologicznego obecnego w naturze rzeczywistości, człowiek nie jest bezpieczny. Nie posiada dostatecznych kwalifikacji ani zabezpieczenia. Jest w gruncie rzeczy zbyt duchowo ubogi. Ten zakaz jest w istocie obroną kształtu naszej duchowej tożsamości. Poprzez niego Bóg zapewnia człowiekowi bezpieczeństwo. „Niechybnie umrzesz” odnosi się oczywiście do duchowej śmierci człowieka, a ściślej do unicestwienia jego ducha w takim kształcie, jaki stworzył i jakiego zapragnął dla nas Bóg. To, że zakaz dotyczy tylko tego jednego drzewa, nie jest więc jakimś widzimisię, nie jest kaprysem Tego, kto ma władzę i może samowolnie ustalać reguły, ale aktem obrony człowieka, który nie do końca zna swoje rzeczywiste możliwości, a tym bardziej, nie zna dostatecznie struktury przestrzeni, w której operuje, a przez to nie dostrzega niebezpieczeństwa, które mu z jej strony grozi. Nieraz przecież przekonujemy się, że samo poznanie zła, sama informacja o tym, jakie ono jest, już jednocześnie jest doświadczeniem zła. Wystarczy, że tylko dowiemy się o czymś szczególnie gorszącym albo oburzającym, a tracimy spokój wewnętrzny, zaczynamy jakoś inaczej, podejrzliwiej, mniej serdecznie traktować naszych bliźnich, jakoś trochę wątleje nasza ufność w Opatrzność, we wszystko ogarniającą, nad wszystkim czuwającą miłość Boga... Dostęp tylko poznawczy, informacyjny do zła już jest dla nas szkodliwy, trujący dla naszego ducha. Cóż dopiero mówić o aktywnym doświadczeniu zła, o uczestnictwie przez czyn. Przed tym wszystkim miał bronić nas ów miłosierny Boży zakaz. Niezwykle konkretny, a nawet lakoniczny język Księgi Rodzaju każe co chwila odrywać się od toku narracji, by postawić pytanie, co niesie kolejny obraz? Czego jesteśmy teraz świadkami? Na razie wiemy, że Bóg stworzył człowieka jako istotę cielesno-duchową i jako przestrzeń bytowania przezna-
17. ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz”.
18. Potem Pan Bóg rzekł: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”.
336
19. Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę. Każde jednak zwierzę, które określił mężczyzna, otrzymało nazwę „istota żywa”.
20. I tak mężczyzna dał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym i wszelkiemu zwierzęciu polnemu, ale
czył mu ogród wartości, jednocześnie poprzez zakaz zawarowawszy to miejsce w nim, które mogło stanowić dla niego zagrożenie. Tyle dotąd. Teraz zaś ukazany zostaje nam już nie najgłębszy zrąb natury człowieka, ale jej wyposażenie, które stanowi jakby nadbudowę nad tamtą konstrukcją. To dodatkowe wyposażenie podlegać jeszcze będzie pewnym uzupełnieniom. Ów zrąb natury już nie. Bóg mówi, że samotność nie jest dobra dla człowieka, a słowa te od razu zdradzają, że zamierzył go jako istotę społeczną. Co więcej, mówi: „uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”, a więc składając pewną potencjalność w naturze człowieka, Bóg sam podsuwa mu też sposób jej eksplikacji. Bóg stworzywszy zwierzęta (tekst nie mówi, kiedy to się stało!) „przyprowadza je do mężczyzny”. Bóg chce usłyszeć, jak on je nazwie. O czym właściwie mówi ten fragment? Człowiek ma nazywać zwierzęta. Po co? Po to, by zorientować się w świecie. Nazywanie to pierwszy krok w procesie poznawczym. Trafna nazwa niejednokrotnie w ogóle umożliwia postęp poznawczy. Nazywanie wymaga inteligencji, angażuje inteligencję. Trzeba to i owo najpierw spostrzec, skojarzyć, by jedno zwierzę nazwać ptakiem, a inne rybą albo płazem. Trzeba je też umieć odróżnić od materii nieożywionej, by potem nazwać je „istotą żywą”. Adam to robi. Adam doświadcza siebie jako istoty obdarzonej inteligencją, a Bóg, prowokując go do tego (On „przyprowadził zwierzęta”), zachowuje się trochę tak, jak ojciec dumny i uradowany postępami swego dziecka. Mężczyzna nazywa wszystkie zwierzęta. Posługując się swoją inteligencją „porządkuje” świat, który go otacza, robi pierwsze, elementarne spostrzeżenia na temat rządzących nim praw (na przykład: jeśli zwierzę potrafi latać, to ma skrzydła i takie nazywa ptakiem), a jednocze-
337
śnie, w toku tego samego procesu dowiaduje się czegoś o sobie. Wie już, że jest inteligentny, a teraz dowiaduje się jeszcze, że jest inny niż cała reszta stworzenia. Dowiaduje się też, że jest sam. „Nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny”. Tak więc nadawanie nazw zwierzętom, z pozoru niewinna, niegroźna czynność skierowana ku zewnętrznemu światu, okazuje się mieć niebagatelne skutki dla wnętrza człowieka. Być może tak to zostało z góry zaplanowane – poznanie świata jako pretekst albo wręcz droga do tego, by człowiek dowiedział się czegoś istotnego o sobie. Sama możliwość wzięcia udziału w procesie poznania jest jedną z potencjalności złożonych w naszej naturze. Należy do jej wyposażenia. Wynik tego poznania może być dla człowieka wysoce nieobojętny egzystencjalnie. Dowiedzieć się, że wśród nieprzebranego bogactwa stworzeń jest się absolutnie samotnym – to nie należy do przyjemności. To, przeciwnie, jedna z najtrudniejszych wieści, jaką można usłyszeć. Pod ciężarem samotności ludzie popadają w głębokie depresje. Odbierają sobie życie. Tymczasem Adam najzwyczajniej niefrasobliwie zasypia. Czy nie dolega mu ciężar tej wieści? Widocznie nie. Widocznie jest Ktoś, kto za niego go dźwiga. Czytamy: „Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie”. A wcześniej, zanim mogło mu przyjść na myśl, że czegoś mu brakuje: „uczynię mu odpowiednią dla niego pomoc”. Tak to zdaje się miało wyglądać. Poznanie w bliskości, w łączności z Bogiem nie obarczało ciężarem. Adam śpi spokojnie, bo Pan osłania go przed cierpieniem, które wynika z poznania. Sam też usuwa jego przyczynę. Pozwala człowiekowi cieszyć się możliwościami, jakie daje mu jego natura (sam popycha go na drogę poznania), ale tam, gdzie mogłoby to skutkować cierpieniem, zbyt wielkim ciężarem, tam go osłania, ingeruje.
nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny.
21. Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem.
338 22. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny,
23. mężczyzna powiedział: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!...”. 25. Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu.
Bóg przyprowadza do mężczyzny niewiastę. Obdarowuje go społecznością. Widzimy jak krok po kroku steruje poznawaniem samego siebie przez człowieka. Po prostu uczy go. Poznanie siebie w bliskości Boga jest poznaniem nie znającym wątpliwości. Bóg przyprowadza do mężczyzny niewiastę, a ten (chociaż spał) nie ma wątpliwości, że jest ona tożsama z nim w jego ludzkiej naturze. Okrzyk Adama na widok niewiasty ma w sobie coś z zachwytu oblubieńca. Otwiera zupełnie inny, przebogaty wątek tej opowieści, który jednak nie znajduje odbicia w Apokalipsie i jako taki nie mieści się w ramach tego komentarza. Werset 25. pozwala nam zrozumieć, czym w istocie był stan pierwotnej niewinności. „Chociaż byli nadzy” znowu nie odczuwali z tego powodu żadnego ciężaru, żadnego skrępowania. Po prostu nie wiedzieli jeszcze, że rzeczywistość może zawierać w sobie jakąkolwiek negatywność. Nie zjedli jeszcze owocu z drzewa poznania dobra i zła, a wszystko, co mogło ich obciążać, ograniczać albo sprawiać im cierpienie, Bóg „ekranował” swoją miłością. Znali tylko dobro. Doświadczyli tylko dobra.
Rozdział 3 1. A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył.
Z historią kuszenia pierwszych ludzi oswajamy się od najmłodszych lat. Należy też do kanonów sztuki i literatury. W strywializowanej postaci zaanektowała ją kultura masowa. Dziś nikt już nie medytuje nad nią, bo każdy „wie”, o czym ona mówi. Może właśnie dlatego, z powodu tej nieproszonej otoczki kulturowej, bardzo trudno nam dziś usłyszeć, co rzeczywiście mówi ta opowieść i odseparować od niej te wszystkie dodatki, z którymi tak bardzo się zżyliśmy.
339
Przywykliśmy uważać edeński ogród Boga za rodzaj wysoko plonującego sadu, gdzie pierwsi ludzie beztrosko spędzali czas przebywając w bliskości Pana. Natychmiast powstaje pytanie skąd wziął się tam, na Jego terenie, wąż? Wąż, o którym wiadomo z dalszego ciągu, że był Bogu nieprzychylny. Jeśli natomiast przyjmiemy, że ogród ten był ogrodem wartości, pytanie takie w ogóle nie powstaje. Wąż, jako istota stworzona i cielesna, należy integralnie do świata przyrody. Należy do tej samej warstwy rzeczywistości, do której należy człowiek i w której rozgrywa się jego biologiczna egzystencja. Inna sprawa, że miejsce tej egzystencji musiało też przypominać ogród – środowiskiem życia człowieka jest przecież świat przyrody, a przynajmniej był nim u początków rodzaju ludzkiego. Niemniej był to inny ogród. Sama postać węża – istoty realnej, a jednocześnie funkcjonującej i świetnie zorientowanej, jak zobaczymy, w przestrzeni ducha jest genialnym symbolem natury zła. Z jednej strony realnego, namacalnego, obecnego w świecie konkretu, z drugiej natrętnie aktywnego i naprawdę niebezpiecznego w świecie duchowym. Wąż stawia zaskakujące pytanie: „czy rzeczywiście Bóg powiedział?” Gdy pytam, czy rzeczywiście coś miało miejsce, to mówię tym samym, że tak zostałem poinformowany. Nie chce mi się w to wierzyć, ale tak mi powiedziano, tak to zrozumiałem. Są tacy, którzy tak sądzą, skoro tak mi to przekazali. A ja szukam potwierdzenia i dlatego zwracam się do ciebie, byś rozwiał moje wątpliwości. Zwracam się, bo ci ufam. Temu, komu się nie ufa, nie powierza się przecież swoich rozterek. Taka postawa zobowiązuje. W tym tkwi perfidia tego pytania – w niczym nie uzasadnionej aranżacji pozoru osobistej więzi. Ten, kto w taki sposób pyta: „czy rzeczywiście tak jest?” jednocześnie dokonuje autoprezentacji. Prezentuje
On to rzekł do niewiasty: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”
340
2. Niewiasta odpowiedziała wężowi: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, 3. tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”.
4. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: „Na pewno nie umrzecie! 5. Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam
siebie jako rozdartego wewnętrznie między tym, co usłyszał, a tym, co podpowiada mu wiedza, doświadczenie, przekonanie, intuicja. Taki ktoś oczekuje podania ręki. Na tego rodzaju impuls o wiele szybciej można liczyć u kobiety, niż u mężczyzny. Wąż nie przez przypadek zwraca się ze swym pytaniem do niewiasty. Z nią będzie mu łatwiej nawiązać emocjonalny kontakt, zadzierzgnąć więź. Jak to możliwe, że człowiek w ogóle podjął dialog z wężem? Jak to możliwe, że odwrócił wzrok od Boga w stronę węża? Powody są co najmniej dwa. Pierwszy to oczywiście brak radykalnego przylgnięcia do Boga. Po prostu niedostatek miłości ze strony człowieka. Co prawda, nie znał jeszcze natury węża, nie wiedział, że rozmowa z nim może być niebezpieczna, więc nie wzbraniał się przed kontaktem z nim. Jednakże gdyby to jego przylgnięcie do Boga było autentyczne, naprawdę głębokie, nie pozostawałoby miejsca na co innego. Człowiek „nie słyszałby” węża, byłby nieczuły na jego sugestie, gdyż jego pragnienia byłyby tożsame z wolą Boga, to znaczy pragnąłby dokładnie tego, co Bóg dlań przygotował. Drugi powód to właśnie ten pozór osobistej relacji z człowiekiem – tobie ufam, od ciebie oczekuję uwolnienia od niepewności. To w istocie podszycie się pod relację człowieka z Bogiem, uruchomienie podobnej, głęboko osobistej emocji. Sądzę, że nie kłamstwo, o którym zazwyczaj się tu mówi, ale właśnie ten pozór więzi, której w rzeczywistości wcale nie było, stanowi istotę tej pokusy, jest jej siłą sprawczą. Niewiasta oczywiście spieszy z pomocą, jakiej oczekuje od niej wąż. Wyjaśnia mu, że został źle poinformowany. Wąż powinien jej w tym miejscu okazać wdzięczność, a może także pewną dociekliwość. Tymczasem nagle przeobraża się z kogoś źle poinformowanego w informatora i mówi: „na pewno nie umrzecie!”. Skąd o tym
341
wie, skoro nie wiedział o rzeczy bardziej elementarnej? Czy nie obawia się, że niewiasta zauważy tę jego nagłą przemianę? Nie boi się, że ta zaskakująca zmiana roli obudzi jej czujność? Otóż nie. Nie, bo liczy na pozór więzi, który usiłował wcześniej stworzyć, a wie, że jego wysiłki się powiodły, bo podjęła z nim rozmowę. Dał jej znać, że jej ufa. Czemu ona nie miałaby zaufać jemu? Tym bardziej, że odsłania przed nią prawdziwe powody, dla których został wydany zakaz. Bo ten zakaz naprawdę został dlatego wydany, by oszczędzić człowiekowi wejścia w za trudną dla niego rolę znającego dobro i zło. Rolę, jaka właściwa jest Bogu. Można więc zaufać jego słowu. Czy bardziej niż słowu Boga, który ostrzegał „nie wolno wam jeść, abyście nie pomarli”? Niewiasta nie zadaje sobie tego pytania. Strategia, którą stosuje wobec niej wąż, nie wiedzie bowiem przez intelekt – nie użyłby wtedy stwierdzenia jawnie sprzecznego ze słowami Boga („na pewno nie umrzecie”), a przynajmniej próbowałby je jakoś zaargumentować – ale przez więź interpersonalną. Wąż wyjaśnia niewieście jej sytuację, dzięki czemu zaczyna ona spoglądać na nią w nowy sposób, z nowego punktu widzenia. Nagle oto dostrzega, że owoce tego drzewa wyglądają smakowicie i nęcąco. A przecież widywała to drzewo nieraz i jakoś nie rzuciło się jej to w oczy. Kapitalna jest charakterystyka tego drzewa. „Ma owoce dobre do jedzenia”, bo poznanie dobra i zła, to jest wejście w sferę nierozerwalnego sczepienia dobra i zła, mieści się w granicach ludzkich możliwości. Co więcej, „jest ono rozkoszą dla oczu”. To prawda. I dla oczu mędrca zadumanego nad kondycją ludzką i dla oczu konsjerżki, która z poziomu swego okna przenika tajniki życia sąsiadów, drzewo to stanowi widok rozkoszny. Przyciąga wzrok. Fascynuje. Każdy też ma jakieś doświadczenie dobra i zła. Jakieś jego poznanie. Przechowuje je sobie
oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło”.
6. Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy.
342
Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł.
i ceni jako drogowskaz na życie, „bo owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy”. „Zerwała zatem z niego owoc”. Zerwała więc, bo w innym świetle ujrzała swój los. Czy w prawdziwszym? Na pewno nie, skoro cała sprawa bierze swój początek z półprawdy: „na pewno nie umrzecie”. Półprawdy, bo choć zerwanie owocu rzeczywiście nie groziło śmiercią biologiczną, było jednak niemal(!) równoznaczne ze śmiercią duchową. „Niechybnie pomrzecie” powiedział Bóg do mężczyzny. Niechybnie – znaczy prawie na pewno, prawie na sto procent. Co więc było tak nieodparcie kuszącego w tej nowej perspektywie, z jakiej niewiasta zaufawszy wężowi spojrzała na swój los i w konsekwencji przekroczyła zakaz Boga? Nie prawda ją olśniła, a więc co? Sądzę, że miraż wolności. Zrywając owoc, dokonała w istocie wyboru innej wolności. Innej od tej, jaką cieszyła się dotąd. Bo była wolna. Mogła wybierać wśród drzew ogrodu, mogła cieszyć się pełnią swej natury, jej możliwościami, mogła poznawać – to wszystko wiemy z poprzedniego opisu. Stamtąd też wiemy, że te różne manifestacje jej osobistej, ludzkiej wolności nie skutkowały cierpieniem, bo Bóg był blisko i nic jej od Niego nie dzieliło. Tej wolności, wolności w jedności ze Stwórcą, już nie znamy. Nie uczy o niej filozofia, może nawet nie podejrzewa jej istnienia. To była „pierwsza” wolność człowieka. Taka, jaką zamierzył dla nas Stwórca i jaka jest naszym ostatecznym powołaniem. A jakiej wolności zapragnęła niewiasta? Zapragnęła przekroczyć własną naturę. „Jak Bóg będziecie znali” brzmiała obietnica. Zapragnęła, by „otwarły się im oczy”, bo wszelką, nawet częściową ślepotę (brak poznania) człowiek odbiera jak spętanie, zniewolenie. Dała sobie wmówić, że poznanie jest równoznaczne z pełniejszą wolnością. I wybrała znany nam kształt wolności – wol-
343
ności, która realizuje się poprzez wybory między dobrem i złem. Osiągnęła to, czego pragnęła. Wyzwoliła się z pęt niewiedzy. „Otworzyły się im obojgu oczy”. Jakże jednak inny był smak tej nowej wolności. „Poznali, że są nadzy”. Co to znaczy? Przecież nadzy byli od początku – wspomina o tym werset 2,25. Czy nie dostrzegali tego? Tak, ale wtedy „nie odczuwali wobec siebie wstydu”, teraz zaś „poznali, że są nadzy”. Bo poznać to znacznie więcej niż uczynić spostrzeżenie. Poznali ciężar tej wiedzy i usiłują jakoś dać sobie z nim radę. Plotą gałązki i zakładają przepaski. Jakże to odmienny obraz, inny klimat emocjonalny od tego, w którym mężczyzna nazywał zwierzęta. I tam, i tu otrzymujemy opis sytuacji poznawczej. Tam człowiek dowiedział się o swej samotności, tutaj o tym, że jest nagi2. Pierwsza z tych informacji była trudniejszą do udźwignięcia, a jednak mężczyzna zasypia spokojnie pod opieką Boga. Wobec drugiej zaś oboje reagują niemal panicznie. Chwytają, co mają pod ręką i samodzielnie, bez Boga już, próbują zneutralizować ciężar tej wieści. Pewnie już rozumieją, że samo wejście w obręb dobra i zła nie uczyniło z nich bogów, a co gorsza, nie mają kwalifikacji3 , by na tym terenie przebywać. Rozumieją wreszcie dobrodziejstwo zakazu. Łamiąc zakaz rozerwali więź z Bogiem. Ta więź realizowała się poprzez kształt ich pierwszej wolności. Wybrali inną wolność, tym samym zniweczyli tę więź. Dokonali więc nieodwracalnego zabiegu na swej naturze – Tę nagość niekoniecznie musimy traktować dosłownie. Nagość jest tu symbolem doświadczenia poznawczego, które jest nieobojętne aksjologicznie. Jest dobre i złe jednocześnie. Jak nagość jest dobra jako wyraz cielesności człowieka i jest zła, gdyż godzi w jego poczucie godności – przynajmniej tak ją odbierano w kręgu kulturowym, gdzie powstał ten tekst. 3 Może właśnie tak: jako brak kwalifikacji do przebywania w sferze aksjologi należy rozumieć nagość pierwszej pary? 2
7. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski.
8. Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie
344 w porze, kiedy był powiew wiatru, skryli się przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu.
9. Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: „Gdzie jesteś?”
10. On odpowiedział: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się”.
zmienili jej wyposażenie. Na szczęście nie zatracili przy tym wrażliwości na Ducha. Nadal „słyszą kroki Pana Boga... w porze, kiedy jest powiew wiatru”(Wiatru?). Jednak Jego powiew odbierają inaczej niż dawniej. Czują się z Nim nieswojo, jakoś nieprawdziwie, nieswobodnie. To już nie jest ich świat. Poczucie bezpieczeństwa, pewności odzyskują dopiero wśród drzew ogrodu. To kapitalne spostrzeżenie. Czyż nie tak właśnie postępujemy? Potomkowie Adama, pokolenie po pokoleniu, ciągle od nowa kryje się przed Bogiem wśród drzew ogrodu. Kryje się w świecie wartości z obawy przed powiewem Ducha. Bóg jednak tak łatwo nie rezygnuje z człowieka. Dał mu ten ogród nie po to, by się w nim przed Nim chował. Dał mu go jako miejsce spotkania, nie kryjówkę. Dlatego pyta: „Gdzie jesteś?” Widzi go doskonale, ale tym pytaniem mówi mu, że się ukrywa w ogrodzie, miast go doglądać i uprawiać. Tym pytaniem zmusza człowieka do przyjrzenia się sobie i temu, co zrobił z własnym losem. I człowiek relacjonuje to, co zobaczył w sobie. A zobaczył strach przed Bogiem. Strach zamiast poprzedniej bliskości. Strach i bliskość: dwa bieguny wyznaczające rozpiętość jego egzystencji duchowej. Ujrzał jej rozległość („otworzyły mu się oczy”), gdy poznał dobro i zło. Ale dlaczego przestraszył się i ukrył teraz, w tej konkretnej sytuacji? Mężczyzna mówi: „przestraszyłem się, bo jestem nagi”. A więc to jego osobiste doświadczenie aksjologiczne zaowocowało przestrachem. Torując sobie drogę do poznania dobra i zła, człowiek tym samym nieodwracalnie zmienił siebie. Nie potrafił zmienić zrębu natury – o jego kształcie, jak widzieliśmy wcześniej, zadecydował w potrójnym akcie stworzenia sam Stwórca – ale potrafił zmienić jej wyposażenie. Odtąd zaczął penetrować na wieloraki sposób, często dla niego samego ledwie zauważalny, tereny zła. Co więcej,
345
stało się to dla niego koniecznością, nieuchronnością. Pisałam wcześniej, że samo poznanie, informacja o złu, jest już formą jego doświadczenia, doznania. Coś zasadniczo zmienia we wnętrzu człowieka. Nie istnieje nieingerencyjny, obojętny kontakt ze złem. Stąd też, ze świadomości – a może tylko poczucia – inwazyjnego charakteru tego kontaktu, bierze się ten głęboko gdzieś w naturze tkwiący instynkt obawy przed Bogiem. Absurdalny, gdy zważyć Jego nieskończoną dobroć wobec człowieka i Jego niegdysiejszą bliskość, ale logiczny i konsekwentny, gdy uznać go za przejaw owej przemiany, która dokonała się w duszy człowieka. Następuje dialog obojga z Bogiem. Dialog, który ma im pomóc zrozumieć sytuację, w jakiej się teraz znaleźli. Sami, bez Bożej pomocy kompletnie zagubieni w tej sytuacji, potrafili jedynie szukać schronienia „wśród drzew ogrodu” i „zrobić sobie przepaski”, by jakoś zaradzić trudowi tego doświadczenia. Bóg, szanując ich wybór, nie może już partycypować w tym ich trudzie na sposób tak aktywny, jak poprzednio – na prawach uczestnika. Wyciąga jednak do człowieka pomocną dłoń, bo absolutnie nie chce zrezygnować z więzi z nim. Cały dalszy opis jest relacją stanowczej obrony tej więzi. Nie potrafię zobaczyć w nim Boga gniewnego, rozczarowanego człowiekiem, Boga karzącego i szukającego pomsty za doznaną zniewagę. Widzę natomiast Boga wiernego swej miłości do człowieka. Boga, który z całą stanowczością wkracza w sytuację, by zapobiec kolejnemu nieszczęściu grożącemu człowiekowi i ustanowić nową formę bliskości z nim. Kolejne wersety (od 11. do 13.) opisują coś na kształt rachunku sumienia pierwszych ludzi. W jego toku uświadamiają sobie oni całą etiologię wydarzeń. Uczą się rozpoznawać przyczynę swego duchowego dyskomfortu („czy może zjadłeś?”), pobłądzenie swego serca („dlacze-
11. Rzekł Bóg: „Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?” 12. Mężczyzna odpowiedział: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem”. 13. Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: „Dlaczego to uczyniłaś?” Niewiasta odpowiedziała: „Wąż mnie zwiódł i zjadłam”.
346
14. Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: „Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia.
15. Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potom-
go to uczyniłeś?”), uczą się rozpoznawać wroga („wąż mnie zwiódł”) i realną miarę popełnionego zła („zjadłam”). To są umiejętności zupełnie nowe. To jest klucz do nowej bliskości z Panem. Dodatkowe wyposażenie (umiejętność) stanowiące odpowiedź-dar Stwórcy na nowy kształt wolności człowieka i antidotum przeciw wszelkim jego konsekwencjom. Teraz dopiero Bóg zwraca się do węża. „Bądź przeklęty” – te słowa pojawią się jeszcze dwukrotnie. „Bądź przeklęty” to tyle, co „będziesz przebywał z dala ode Mnie, będziesz Mi daleki” 4. Są to więc słowa odepchnięcia. Słowa, którymi Bóg zatwierdza jego status jako Przeciwnika. „Będziesz się czołgał” to znaczy: wszystko, co niskie, małe będzie twoim światem, przestrzenią twego bytowania. „Proch będziesz jadł” to znaczy, że żertwą twą będzie materia. Będziesz żył tym, co martwe, w czym nie ma „tchnienia życia”, nie ma ducha. Nie będziesz karmił się jego powiewem. Dopowiedzeniem do tego obrazu jest uderzająca sekwencja tekstu, jaką odnajdujemy w Apokalipsie. Koniec 13. rozdziału – przytłaczający, ponury opis świata, którym władają demony i początek rozdziału 14. – nieskalany, przeczysty Baranek, stojący na świętej górze Syjon w otoczeniu swego orszaku. Pisałam poprzednio, że zderzenie tych obrazów wyznacza skalę przestrzeni, w której trwa walka o ludzkiego ducha. Wyznacza jej rozległość. Teraz zaś możemy dodać, że również ukazuje ostateczne wypełnienie Bożego przekleństwa, mistyczną miarę owego „będziesz się czołgał”. Te wspaniałe słowa to obietnica Mesjasza, który zwycięży szatana – Protoewangelia, która w tej konkretnej sytuacji, gdy pierwsi ludzie zerwali pierwotną więź ze Stwórcą, jest kolejnym aktem Jego wierności i dobroci. 4
„Nie ma on jednak nic swego we Mnie” (J 14,30).
347
Bóg postępuje tu tak, jak mądry opiekun, który gdy widzi swego podopiecznego w opresji, nie beszta ani nie pociesza, ale najpierw i przede wszystkim usuwa przyczynę niebezpieczeństwa „Wprowadzam nieprzyjaźń” to jest właśnie to zażegnanie niebezpieczeństwa. Bo człowiek w toku rozmowy z wężem zawiązał z nim rodzaj przyjaźni. To trochę może za duże słowo, ale na pewno zadzierzgnął z nim jakiś rodzaj związku, solidarności. Byli przecież wspólnikami w dziele złamania zakazu i zmiany formuły wolności. Taka sytuacja ogromnie łączy, zbliża. Ludzie, którzy niezbyt się znają a nawet nie lubią, w sytuacji wspólnej winy wykazują zdumiewającą solidarność. Coś takiego, przynajmniej ze strony Adama, musiało zawiązać się między nim a wężem. W tę groźną dla jego ducha relację Bóg ingeruje stanowczym „wprowadzam nieprzyjaźń”. Rozrywa sidła, z których człowiek sam nie byłby już w stanie się wyrwać. Przywraca mu wolność, na ile to jeszcze możliwe i w pewnym sensie odwraca bieg wydarzeń. Strach pomyśleć, kim bylibyśmy, gdyby tego nie uczynił. Teraz zaś, udaremniwszy możliwość całkowitego zawładnięcia ludźmi przez węża, Bóg zwraca się do nich. Niczego nie próbuje odwracać, do niczego nie zmusza. Skoro człowiek tak wybrał, tak też będzie. Najmniejszym gestem nie podważa ludzkiej wolności, ale, akceptując jej nowy kształt, dostosowuje do niego nową formę więzi z człowiekiem. Bo jest Bogiem wiernym i nie ma takich okoliczności, w których zrezygnowałby z człowieka. Słowa, które Bóg wypowiada teraz do niewiasty, brzmią nieprzychylnie, groźnie. „Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem..., w bólu będziesz rodziła...”. Niełatwe to słowa, bo też niełatwy stał się związek człowieka z Bogiem. Dla niewiasty miejscem tego związku i jego widomym znakiem ma być macierzyństwo. To jest jej ścieżka
stwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę”.
16. Do niewiasty powiedział: „Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci,
348
ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą”.
mistycznego kontaktu z Bogiem5. Nie do wiary, ale tak rzeczywiście jest. Prawidłowo przeżyte macierzyństwo jest miejscem epifanii Boga w życiu kobiety. Dla Ewy jest to zupełnie oczywiste. Urodziwszy Kaina mówi do męża: „otrzymałam mężczyznę od Pana” (4,1). Cała nieciekawa otoczka fizjologiczna, wysiłek, ból, nawet strach – wszystko to nie zdołało przysłonić jej poczucia, że bierze udział w Bożym misterium. W dobie planowanej koncepcji, analiz medycznych, testów ciążowych, szkół rodzenia... – tych wszystkich środków, które przecież mają pomagać kobiecie, ale zwracają się jedynie ku jej biologii – niezwykle trudno jest jej uchronić w sobie intuicję wszczepioną jeszcze w ogrodach Edenu: że oto dokonuje się jej osobista, jednostkowa więź z Panem. Dalszą część tego wersetu, prawem konsekwencji, należy rozumieć jako akt ustanowienia kolejnych miejsc bliskości człowieka z Bogiem. „Ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia”. To prawda, dumą kobiety jest mężczyzna6. Dla niego pragnie uznania, w nim chce odnajdywać najwspanialsze zalety charakteru, dla jego image potrafi wiele poświęcić. Kobieta ma naturalny odruch podziwu dla mężczyzny. Często ten odruch ginie, zanika albo ulega zwyrodnieniu, ale to nie znaczy, że nie jest jej właściwy. Nieznośnie dla współczesnych uszu brzmią słowa: „zaś on będzie panował nad tobą”. Bo panowanie jest dla nas synonimem dominacji, uciemiężenia. Żyjemy bowiem w społeczeństwach wysoko zorganizowanych, gdzie podział funkcji jest ustalony i precyzyjny. Osobno 5 Byłoby przesadą twierdzenie, że w tym miejscu otrzymujemy obietnicę wcielenia Syna Bożego. Jednak niewątpliwie ustalenie takiego a nie innego „miejsca więzi” umożliwia, „robi miejsce” pośród stworzonego świata zbawczej misji Jezusa w takim kształcie jaki znamy, to znaczy poprzez przyjęcie ciała ludzkiego. 6 Dumą kobiety są także jej dzieci, ale dla nich ma zupełnie odmienny zestaw uczuć. Na czym innym ta jej duma się wspiera.
349
władza ustawodawcza, osobno wykonawcza, osobno organy kontroli społecznej. Co należy do właściwości ministerstwa handlu, nie należy do ministerstwa edukacji. Tymczasem przez większą część dziejów ludzkości obowiązywał zgoła odmienny porządek. Na władcy kraju spoczywały wielorakie obowiązki związane z organizacją życia społecznego. On rządził, ale i on ponosił odpowiedzialność i konsekwencje fałszywych posunięć. Gdy nie umiał zapewnić krajowi bezpieczeństwa, sam stawał się trofeum wojennym i sam trafiał do niewoli, a całe odium hańby na niego spadało. Trzeba o tym pamiętać, gdy czyta się te słowa o panowaniu mężczyzny nad kobietą. Jest silniejszy, sprawniejszy fizycznie, stabilniejszy psychicznie, więc nieraz musi u niego szukać pomocy, nieraz zmuszona jest się mu podporządkować. Ale jednocześnie on stanowi dla niej gwarancję bezpieczeństwa, stabilizacji, opieki. Jeśli tak nie jest, to znak, że coś bardzo niedobrego stało się z tym miejscem więzi – feminizm nie wyrósł na piasku pustyni. A że miało to być miejsce więzi, dowodem nie wprost jest fakt, że nigdy feminizm nie stowarzysza się z gorliwością we wierze. Ja przynajmniej nie znam takiego przypadku. Kolejny werset, kolejne słowa kierowane tym razem do mężczyzny i kolejny akt ustanowienia nowej, choć trudnej, z nim więzi. „Przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu”, to znaczy: oddalę się od niej, bo na mocy twej decyzji niemożliwa już jest dawna forma bliskości tam, gdzie przebywasz. Ale możliwa jest inna – przez codzienny trud i walkę o przetrwanie. Na pierwszy rzut oka trudno w tych słowach dopatrzeć się właśnie takiej myśli. Zapowiedź trudu brzmi przejmująco i ogniskuje uwagę. A jednak: nieco dalej, w 4. rozdziale, gdy Kain i Abel składają Bogu ofiarę (4,2), przynoszą Panu owoce swej pracy. Tylko je. Nie ofiarowują pięknych kwiatów, dorodnej zwierzyny łownej, nie przy-
17. Do mężczyzny zaś rzekł: „Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twojego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia.
350
21. Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich.
22. Po czym Pan Bóg rzekł: „Oto człowiek stał się taki, jak My: zna dobro i zło; niechaj
noszą drogich kamieni ani przedmiotów zbytku. Niczego, co im się podoba, co sami cenią albo co robi na nich wrażenie. Przynoszą tylko owoce swej pracy. Czemu? Bo pracę odczytują jako wyznaczone im miejsce epifanii Boga. Praca jest ich miejscem więzi z Nim. Przypomina mi się w tym miejscu manifest Unabombera, który pisał, że praca w dzisiejszym społeczeństwie, w przeważającej większości zbędna albo sztucznie aranżowana i nie mająca nic wspólnego z rzeczywistą walką o byt, odziera człowieka z jego godności. Pismo Święte mówi, że nie tylko o godność tu idzie. Nie tylko ona jest zagrożona przez taki model pracy, ale coś o wiele istotniejszego, bardziej fundamentalnego dla ludzkiego ducha. Wzruszający obraz Ojca, który postawiony w sytuacji przymusowej, wysyła swe dzieci w daleki („przeklęty”) świat i stara się je jakoś na tę drogę i na to nowe bytowanie wyekwipować. Jakoś, chociaż z początku, zanim w niego wrosną, ulżyć im w ich trudzie, zabezpieczyć. „Sporządził (im) odzież ze skór i przyodział ich.” To oczywiście obraz symboliczny. Kryją się za nim różne formy przystosowania człowieka do życia w świecie przyrody. Kryje się w nim cały przebogaty potencjał umiejętności, zdolności, talentów, zmyślności i zręczności, z którego potem wyrośnie cywilizacja. Nieprzypadkową jest zbieżność tego daru: „odzienia” z tamtym doświadczeniem: nagości. Potrzebowali bardzo wielu rzeczy ważniejszych dla przetrwania, choćby narzędzi, ale Bóg dał im odzienie. W przestrzeni materii, faktu, konkretu ofiarował człowiekowi antidotum na trud doświadczenia aksjologicznego. Czyż nie tak właśnie funkcjonujemy? Człowiek, istota skończona i niedoskonała, „trzy szóstki” Apokalipsy, wdarł się („stał się taki, jak My”) w obszar, który wymaga lepszego wyposażenia, niż to, które on de naturae posiada. Przebywanie na tych tere-
351
nach jest niebezpieczne dla niego samego. Nie pozwala się dziecku na alpejską wspinaczkę, bo to wymaga większej sprawności niż ta, którą dysponuje jego młody organizm. Przyjdzie czas, że będzie to zajęcie dla niego dostępne. Tak i tu. Nie można dozwolić, by człowiek na wieczność spetryfikował stan swego życia duchowego („aby zjadł owoc z drzewa życia”), jaki ustalił się po upadku. Bowiem jego duchowy los postanowiony został jako ciągły trud nawiązywania więzi z Bogiem. Jako rzeczywistość dynamiczna, a nie statyczna, jaką w pewnym sensie była jego egzystencja duchowa sprzed kuszenia. Tamta mogła trwać, ta musi się rozwijać, przeobrażać tak długo, aż dokona się ta więź. Pierwotna („Ja jestem Pierwszy”) i Ostateczna („i Ostatni”) więź. W Apokalipsie nazywaliśmy ten proces ujawnianiem się Prawdy. Stamtąd też wiemy, że owoc drzewa życia czeka na człowieka poza bramami Nowego Jeruzalem. Tak więc konsekwencją dynamicznej formy więzi z Bogiem było odebranie człowiekowi dostępu do drzewa życia. „Pan Bóg wydalił go z ogrodu Eden”. W tym miejscu stare tłumaczenie Biblii Ks.Wujka umieszcza słowa „wygnał go z raju rozkoszy”. Są one o tyle trafniejsze, że kładą nacisk nie na miejsce (geograficzne), z którego człowiek został wydalony, ale na jakość, charakter tego miejsca i tego wydalenia. Wydalenie bowiem z „raju rozkoszy” to bardzo konkretna zmiana dokonująca się na kształcie ludzkiej egzystencji duchowej. Pierwotnie Bóg „umieścił człowieka w nim” – uznaliśmy ten akt za równoznaczny z obdarzeniem go zdolnością „przebywania” w świecie wartości – a teraz wydala go stamtąd. Czy znaczy to, że odbiera mu ów kształt natury, wycofuje się ze swego dzieła stworzenia? Na pewno nie. Bóg chce mieć człowieka takim, jakim go stworzył i ukochał, bo „wiedział Bóg, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31). Nie odebrał mu więc prawa wstępu i zdolno-
teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki”.
23. Dlatego Pan Bóg wydalił go z ogrodu Eden, aby uprawiał tę ziemię, z której został wzięty.
352
24. Wygnawszy zaś człowieka, Bóg postawił przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do drzewa życia.
ści bytowania wśród drzew ogrodu. Nadal realizujemy się w naszym człowieczeństwie („z Edenu zaś wypływała rzeka”) uprawiając i doglądając je. Jednak ogród wartości przestał być dla człowieka bezpośrednio dostępny jako miejsce spotkania z Nim. Przestał być dla niego „ogrodem rozkoszy”. Odtąd miejsca więzi są gdzie indziej – w konkrecie ludzkiej egzystencji, w realiach człowieczego losu. W trudzie macierzyństwa kobiety, w uporczywej walce o byt mężczyzny... „Uprawiając tę ziemię, z której został wzięty” człowiek dopiero zyskuje pełny i rzeczywisty wstęp do ogrodu wartości, z którego został był wydalony, a po którym ciągle „przechadza się Bóg w porze, kiedy jest powiew wiatru/Wiatru”7. Ostatni werset tego rozdziału zdaje się jedynie przytaczać treści znane już z poprzednich fragmentów. Zdaje się pełnić rolę końcowego akordu. Tymczasem, gdy bliżej się mu przyjrzeć, okazuje się on zapowiedzią zupełnie nowej rzeczywistości. „Bóg postawił ... cherubów”. Cherubów, nie aniołów, o których z Apokalipsy wiemy, że są Jego posłańcami, wykonawcami Jego woli. Cheruby zaś to te istoty duchowe, które są Mu obok serafinów najbliższe naturą wśród całej hierarchii stworzeń. Im nie musi niczego nakazywać, bo swą istotą uczestniczą w Jego woli i wiedzy. Na straży drogi do drzewa życia stanęli więc nie wysłańcy, nie wierni i posłuszni wykonawcy poleceń, ale istoty bardzo bliskie w swej naturze Bogu samemu. Na tym etapie Objawienia nie można było powiedzieć nic więcej. A nadto „postawił połyskujące ostrze miecza”. Po lekturze Apokalipsy odruchowo myśl zwraca się w tym momencie do miecza słowa, którym walczył Siedzący na Trzeba tu wyraźnie podkreślić, że przekaz całego tego symbolicznego obrazu koncentruje się oczywiście tylko wokół epifanijnego charakteru ludzkiej egzystencji, a nie opisuje drogi, na której dokonuje się zbawienie człowieka. 7
353
białym koniu. Do tego samego, który Jan ujrzał w ustach Arcykapłana przemawiającego do siedmiu Kościołów. Utożsamienie tych dwóch symboli nie jest pozbawione sensu, bowiem „droga do drzewa życia” to już nie jest symbol epifanii Boga dokonującej się w realiach egzystencji, ale obraz wędrówki ludzkości po drogach siedmiu pieczęci. Drogą do drzewa życia była przecież każda z dróg wiodących do bram Nowego Jeruzalem. Tak więc, ten ostatni obraz: obraz cherubów strzegących drogi do drzewa życia i „połyskującego” miecza jest bardzo subtelną, na tym etapie chyba niemożliwą do odczytania, ale jednak konkretną, drugą po „wprowadzam nieprzyjaźń” zapowiedzią odkupienia.
Rozdział 4 Początek rozdziału 4. przynosi obraz tej nowej formy egzystowania człowieka – poza ogrodem wartości, w świecie przyrody, materii, który jest nowym miejscem więzi i bramą do ogrodu wartości (lecz nie do drzewa życia). Niewiasta przechodzi przez doświadczenie macierzyństwa, jako właściwe jej doświadczenie epifanii Boga, mężczyzna, a właściwie mężczyźni, bo opowieść dotyczy już synów Adama, odkrywają Go w uciążliwym trudzie swej pracy. Jednak w tym świecie, w który wniknęło zło, nic nie dzieje się prosto, na mocy samej zasady. W ogrodzie Edenu człowiek przebywał w „miejscu spotkania” i to spotkanie było rzeczywistością ciągle się aktualizującą. Tutaj zaś samo stanięcie w miejscu więzi nie oznacza jej nawiązania. Tak oto Kain i Abel składają swe ofiary – dokonują obrzędu, którego treścią jest przekroczenie świata konkretu w kierunku Boga. Tym swoim czynem chcą „skontaktować się” z Bogiem – przyjmują na siebie funkcję
4. (...) Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; 5. na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć.
354
Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą. 6. Pan zapytał Kaina: „Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? 7. Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną;
jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować”. 8. Rzekł Kain do Abla, brata swego: „Chodźmy na pole”. A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go.
kapłańską. Młodszemu z braci to się udaje. Ofiara starszego nie zostaje przyjęta. Bóg nie chce (?), nie może (?) nawiązać z nim więzi, zaakceptować jako kapłana („na Kaina... nie chciał patrzeć”). Dlaczego? Nie od razu odpowiemy na to pytanie. Najpierw zauważmy, że Kain boleśnie odczuwa ból tego odrzucenia. Bardzo go ono zasmuciło, tak bardzo, że „chodził z ponurą twarzą”. Wydaje się, że wszystko w tym obrazie jest jasne. Kain ma oczywisty powód, by być smutnym i ponurym. A jednak, czytamy dalej, Bóg pyta go: „Dlaczego jesteś smutny, dlaczego ... ponury?” Czyżby nie wiedział, że powodem smutku Kaina jest Jego decyzja? A może właśnie wie, że nie jest to powód jedyny, pierwotny? „Gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną;” A więc Kain nie postępował dobrze. Ale co wyrzuca mu Bóg? Czy to, że smuci go jego odrzucenie? Na pewno nie. To jest bardzo prawidłowa postawa. Musiało wcześniej być coś w jego postępowaniu, co pozwala powiedzieć o nim „gdybyś postępował dobrze...”. Bo widocznie nie postępował dobrze. Nie był czysty. I to jest chyba przyczyna, dla której jego ofiara nie została przyjęta. Nie można sprawować funkcji kapłańskiej będąc nieczystym. Dlatego Pan nie chciał wejrzeć na Kaina. Ale Kaina jako kapłana. Nie odrzucił go natomiast jako człowieka – tłumaczy mu jego winę, jego sytuację. Co więcej, ostrzega go: „grzech leży u wrót”. Czego właściwie żąda od niego Bóg mówiąc o dobrym postępowaniu? Tradycja wskazuje w tym miejscu na konflikt między braćmi. Na zawiść Kaina wobec brata, której powodem miało być odrzucenie jego ofiary, a przyjęcie ofiary tamtego. Jest to intuicja niewątpliwie trafna, choć nieco niespójna psychologicznie. Nie sądzę, by zawiść w sercu Kaina zakiełkowała dopiero w wyniku ofiary. Jeśli dotychczas nie czuł względem brata za-
355
wiści, to nieprzyjęcie jego (tj. Kaina) ofiary, nie zepsułoby tak zasadniczo jego relacji z bratem, że aż Bóg musiałby ostrzegać go przed tym, co lęgnie się w jego sercu. Odczułby pewnie ukłucie zazdrości, ale ostatecznie swój żal, pretensję, kierowałby do Boga, który tak a nie inaczej wybrał. Także słowa „gdybyś postępował dobrze” musiałyby się odnosić do jakiejś innej dziedziny życia Kaina, nie jego kontaktu z bratem. Tymczasem dalszy ciąg historii nie pozostawia wątpliwości, przed czym Bóg ostrzegał Kaina. A więc jednak jego „złe postępowanie” dotyczyło brata. Reasumując: sądzę, że zawiść względem Abla od dawna trapiła Kaina. Przeżarła jego serce do tego stopnia, że gdy „znaleźli się na polu” zabił brata. Prawda, że on sam zaproponował ten spacer na pole, ale to nie musi oznaczać podstępu z jego strony, a więc tego, że dokonał zbrodni z premedytacją. Sądzę, że raczej było to „zabójstwo w afekcie”. Jedna z tych sytuacji, o których mówi się, że „czara się przelała” i Kain nagle, zgoła opacznie zapragnął uwolnić się od ciężaru, który gniótł go całe lata. Wtedy usłyszał pytanie. Pytanie uderzająco podobne do tego, które postawione zostało jego ojcu: „gdzie jest brat twój?” I Bóg i Kain znali odpowiedź. Nie o nią tu szło. To pytanie, jak tamto w raju, było szansą, kołem ratunkowym rzuconym Kainowi, gdy tonął. Gdyby, jak jego rodzice, wyznał w tym momencie swój grzech, jak jego rodzicom, Bóg mógłby udzielić mu pomocy. Ale Kain powiedział: „nie wiem” i w tym momencie zadecydował o swoim „wygnaniu”. Adam wyznał winę i dlatego nie usłyszał „bądź przeklęty”, a tylko, że Bóg oddalił się z ziemi, na której on żyje. Kain postąpił inaczej. Inne więc są następstwa jego czynu. Te słowa: „Cóżeś uczynił?” odnoszą się nie tylko do zabójstwa, ale także do tej jego odpowiedzi. Odtąd jedyną
9. Wtedy Bóg zapytał Kaina: „Gdzie jest brat twój, Abel?” On odpowiedział: „Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?”
10. Rzekł Bóg: „Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku Mnie z ziemi!
356
11. Bądź więc teraz przeklęty na tej roli, która rozwarła swą paszczę, aby wchłonąć krew brata twego, przelaną przez ciebie.
12. Gdy rolę tę będziesz uprawiał, nie da ci już ona więcej plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi!”
drogę postępowania wobec Kaina wyznacza nie miłość, ale sprawiedliwość: „krew brata twego głośno woła do Mnie”. Zauważmy tę znamienną różnicę. Gdy Bóg doznał zniewagi od człowieka pod drzewem poznania dobra i zła, najmniejszym gestem nie dochodził satysfakcji. Całe Jego działanie, przepojone miłością, zwrócone było ku ratowaniu człowieka i podtrzymaniu jego więzi ze Sobą. Osłabienie tej więzi, nie mówiąc o jej braku, oznaczałoby duchowe unicestwienie człowieka. Gdy Bóg doznał zniewagi, odpowiedzią było miłosierdzie i wierność. Gdy zaś człowiek doznał krzywdy, odpowiedzią Boga jest sprawiedliwość. Winowajcę musi spotkać kara, bo jest „krew”, która „głośno woła” ku Niemu. On nie może pozostać głuchy na to wołanie. Jakiego rodzaju ma to być kara? „Bądź przeklęty” słyszy Kain. To już wiemy: są to słowa rzeczywistego odrzucenia. Będzie odtąd daleki Bogu. Bóg odsuwa się od niego. Ale Kain nie jest istotą duchową. Nie żyje w świecie duchowym, ale materialnym. Jego życie toczy się tu, na ziemi, pośród innych ludzi i podlega deterministycznym prawom natury. Czy w kształcie jego losu znajdzie wyraz to Boże przekleństwo? Czy i jak wpłynie ono na jego życie, na niego samego? Spodziewać się można, że tak, skoro Bóg mówi: „Bądź przeklęty na tej roli”, a więc przekleństwo dotyka realiów („roli”) jego egzystencji. Czytamy, że wynikiem powstałego rozziewu między Bogiem i nim ma być brak plonu. Kain nie będzie odtąd cieszył się owocami swej pracy, bo ta nie da mu już więcej plonu. Kłóci się to jakoś z naszą wiedzą o świecie. Czy obfitość zbiorów naprawdę zależy od pobożności rolnika? Istnieje wprawdzie pewien związek między jego sylwetką moralną (pracowitością, starannością, uczciwością) a ilością kwintali zebranych z hektara, ale w histo-
357
rii Kaina nie chodzi o brak cnót moralnych, a o odrzucenie przez Boga. Jak ono mogłoby wpłynąć na plon jego pracy? Przypomnijmy sobie „nowy kształt więzi”, jaki Bóg stworzył między Sobą a mężczyzną. Praca miała być tym miejscem więzi. To znaczy plonem pracy miały być z jednej strony jej wyniki realne, namacalne, „kwintale z hektara”, ale z drugiej strony duchowe doświadczenie mistycznej więzi z Panem. Przekleństwo rzucone na Kaina oznacza, że tej drugiej części plonu będzie on pozbawiony: oto staje się on „tułaczem i zbiegiem na ziemi”, wygnańcem z duchowej ojczyzny. Bo niemożność zadzierzgnięcia więzi ze Stwórcą jest dla człowieka równoznaczna z duchową banicją. Z bezładnym dryfowaniem po świecie wartości, który – wbrew swej naturze – nie będzie odtąd prowadził go ku Spotkaniu. Kain świetnie rozumie, o jakiego rodzaju tułaczce tu mowa. Jego odpowiedź zdradza prawdę o nim. Tak naprawdę mimo popełnienia zbrodni i mimo spustoszenia, jakie w jego sercu musiała poczynić długo tłamszona niechęć do brata, Kain wie, że nie będzie mógł znieść oderwania od Boga. „Skoro ma się ukrywać przed Bogiem”, a nie szukać z Nim więzi, to staje się bezbronnym łupem każdego, kto zechce zawładnąć jego wnętrzem. Sam, pozbawiony pomocy Pana, nie zdoła oprzeć się w duchowej walce. Zawładnie nim „każdy, kto go spotka”. Kain po prostu wie, że wąż, z którym rozmawiała jego matka, nie był fantomem jej wyobraźni. Bóg jednak nie porzuca go na pastwę losu. On jest wierny. Kain oderwał się od Niego, oddalił, ale na tym wyczerpuje się kara. Nadal pozostaje Jego stworzeniem, podlega Jego sprawiedliwości, a sprawiedliwość ta domaga się niepobłażania tym, którzy chcą jego nieszczęście wykorzystać. Stąd obietnica siedmiokrotnej pomsty. Jej realizację opisują ostatnie rozdziały Apokalipsy. Stąd
13. Kain rzekł do Pana: „Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść. 14. Skoro mnie teraz wypędzasz z tej roli i mam się ukrywać przed Tobą, i być tułaczem i zbiegiem na ziemi, każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić!”
15. Ale Pan mu powiedział: „O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie!” Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka.
358
16. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu.
też znamię Kaina. Duchowe znamię, jak duchowy jest charakter zagrożenia. Kain odchodzi od Pana na mocy wyroku i osiedla się „na wschód od Edenu”. W kontekście symboliki apokaliptycznej oznacza to, że Kain nie przestaje tęsknić za Bogiem. Jednak nie upór Boga, ale jego, Kaina, decyduje o tym, że ta tęsknota nie znajdzie ukojenia.
Rozdział 11 Jeszcze jedna z historii zanotowanych w Księdze Rodzaju znajduje swą kontynuację i rozwinięcie w Apokalipsie. Jest to historia budowy wieży Babel. 1. Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa. 2. A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali.
3. I mówili jeden do drugiego: „Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu”. A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej,
Zaczyna się ona obrazem ludzkiej wspólnoty (szczepu, plemienia), która żyje w stanie pierwotnej jedności: „ma jedną mowę”. Ta wspólnota wędruje ze wschodu(!) i osiedla się na wielkiej równinie. To istotny dla tej opowieści szczegół. Na równinie trudno o punkty orientacyjne. Jeśli pomyli się drogę, trudno się zorientować w położeniu. Z dużej odległości nie wypatrzy się charakterystycznej sylwetki drzewa, czy grupy kamieni albo potoku, po których rozpoznaje się drogę do domu. W takim rozległym, homogenicznym terenie człowiek częstokroć doświadcza swego zagubienia. To musiało być częste doświadczenie tej wspólnoty. Opowieść odmalowuje w dalszym ciągu proces rozwoju cywilizacji. Ta równinna społeczność rozwija swoje techniczne umiejętności, wzbogaca zdobycze. Od prostego stosowania naturalnych surowców przechodzi do wytwarzania własnych materiałów. To już jest etap technologiczny. Ludzie zaczynają czuć się pewnie w otaczającym ich świecie. Zaczynają cenić sobie swą pomysłowość, swe zdolności i zaczynają im ufać. To kolejny
359
ważny moment: gdy człowiek zaczyna wierzyć, że w zasięgu jego możliwości leży rozwiązanie trapiących go problemów i bolączek, znalezienie remedium na kruchość bytu. Wystarczy tylko się przyłożyć, wpaść na dobry pomysł... I wpadli na dobry pomysł: „zbudujemy sobie miasto i wieżę”. Miasto jako siedzibę i wieżę, jako „znak” na równinie, jako gwarancję bezpieczeństwa. Antidotum na niepewność bytu. Taką wieżę widać by było z każdego miejsca na równinie. Już nikt by się nie zawieruszył, nie pobłądził. Uwolniliby się od doświadczenia zagubienia.
Bóg zaś przyglądał się ich zamiarom i widział, że to, czym naprawdę zaowocują, to osłabienie więzi tych ludzi z Nim. Bo najczęściej dopiero sytuacja zagrożenia, niepewności jest tym momentem w życiu człowieka, który uświadamia mu, jak bardzo potrzebuje Boga, Jego opieki, Jego obecności. Zagrożenie bytu jest jednym z tych doświadczeń, które wyrywając człowieka z kolein codziennego stabilnego bytowania, wyjątkowo skutecznie kieruje jego uwagę ku wielkim pytaniom egzystencjalnym. Jakkolwiek trudne jest to przeżycie, jest równocześnie ozdrowieńcze dla ludzkiego ducha, gdyż w sposób niezwykle skuteczny przywraca mu głos. „Zagubienie na równinie” funkcjonuje w tej historii jedynie jako przykład uniwersalnego doświadczenia, w toku którego do głosu dochodzi duchowa strona ludzkiej natury, a więc otwiera się sama możliwość budowania więzi z Bogiem. Takich sytuacji można w ludzkim losie wypatrzeć znacznie więcej. Tak więc, gdyby wspólnota z kraju Szinear ukończyła budowę swej wieży, pozbawiłaby się szansy takiego nawiązania więzi ze Stwórcą. Zniknęłoby z jej duchowej przestrzeni kolejne miejsce więzi. Zniknęłoby na pewno,
4. rzekli: „Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi”. 5. A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, 6. i rzekł: „Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić.
360
7. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!” 8. W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta.
bo ta wspólnota mówiła jednym językiem, to znaczy trwała w zupełnym porozumieniu co do kształtu, jaki chce nadać swej egzystencji. Innymi słowy, nie było wśród niej takich, którzy przypominaliby, uświadamialiby jej, że istnieją inne miejsca więzi i że brak tej więzi będzie dla niej, jak dla Kaina, nie do zniesienia. Bóg rozpoznaje oczywiście zarówno niebezpieczeństwo, jakie im grozi: „w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą”, to znaczy, że pójdą prawdopodobnie w tym właśnie kierunku: dziełami swych rąk będą zastępować miejsca więzi z Bogiem, jak i jego przyczynę: „mają jedną mowę”, a więc są w pełni zgodni w tym dążeniu. I udaremnia ich wysiłki pomieszawszy im języki. To jakby kolejny akt do-stworzenia człowieka: zróżnicowanie jego obecności w świecie ducha do tego stopnia, że nie jest on w stanie porozumieć się z drugim człowiekiem. „Porozumieć” to znaczy podobnie percepować, przebywać na tym samym poziomie wrażliwości. Bóg na długi czas utrwalił status quo ludzkiego ducha. Dopiero Apokalipsa opowiada o takim etapie ewolucji duchowej ludzkości, który nazwać by można „ukończoną wieżą Babel”. Całą tę opowieść można interpretować jeszcze inaczej, odczytując równinę Szinear jako symbol przestrzeni duchowej – ogromnej, rozległej, bogatej, lecz dla człowieka wprost przepastnej, przerażającej i obcej w swym ogromie. Ludzka społeczność przychodząc ze wschodu, co oznacza, że już po upadku, znalazła się w homogenicznej dla siebie (równina) przestrzeni aksjologicznej, w której porusza się niemal po omacku, na ślepo, nie znajdując w niej – lub raczej (na skutek grzechu) nie potrafiąc w niej rozpoznać – punktów orientacyjnych. O tym samym pisałam poprzednio, iż po grzechu Adama edeński ogród wartości przestał być miejscem spotkania z Bogiem, a stał się miejscem, w którym w sposób dynamicz-
361
ny, aktywny człowiek dopiero szuka więzi z Nim. Szuka, ale też często w nim błądzi: buduje „wieżę, której wierzchołek będzie sięgał aż do nieba”. Ten szczegół: „aż do nieba” upewnia nas, o jakiego rodzaju pobłądzenie tu chodzi – o bałwochwalstwo. Nie o pogaństwo, ale bałwochwalstwo polegające na tym, iż ludzie sami, arbitralnie dokonują wyboru jednego z elementów tej przestrzeni aksjologicznej (miejsca na równinie) i również na mocy tylko swojej decyzji dokonują jego wyniesienia (budują wieżę), a wokół niego, to znaczy tej wybranej wartości, konstruują swój los (budują miasto – siedzibę). Podobną myśl znajdujemy w obrazie Adama ukrytego przed Bogiem wśród drzew ogrodu, z tą różnicą, że opowieść o wieży Babel jest opowieścią o grzechu społeczności, grzechu, który znajduje swój wyraz w kulturze. Bóg mieszając języki 8 udaremnia ten pospólny grzech, to znaczy nie dopuszcza do tego, by kultura zbudowana na mocy dowolnego wyniesienia pewnych wartości zamknęła tę społeczność na Niego. Stwarza jej tym szansę nowego wyboru. Szansę podążania ku Niemu poprzez to, że zmusza jej członków do podjęcia od nowa wędrówki po równinie. Bo edeński ogród wartości i aksjologiczna równina Szinear są przez Boga wybranymi miejscami dokonywania się więzi. Wędrówka po tych terenach, to znaczy rzeczywisty, twórczy i autentyczny udział w świecie wartości, wiedzie na pewno ku Niemu.
Jedynym grzechem, na który Bóg konsekwentnie reaguje gniewem i karze Naród Wybrany jest grzech bałwochwalstwa. Rozbicie tej społeczności na małe cząstki w drodze pomieszania języków jest formą kary za ów grzech społeczny, ale jednocześnie sposobem zabezpieczenia jej przed nim. 8
Miejsce w tekście
Celebra stworzenia
4
Baranek bierze książeczkę
5
1.- 4. pieczęć
6
5. pieczęć
6
6. pieczęć (pieczętowanie) sług
1 2 ,11
11 ,3
6 ,7
1.- 4. trąby
12
8
9
1 2 ,15
11 ,7
5. trąba
17
13
11 , 8-10
9
konnica
1 7 ,1 8
13
9
jedcy konnicy
1 8 ,4-8
14, 6-12
10
misja Jana
6. tr¹ba
7. pieczêæ
Baranek sprawuje w³adzê
1 8 ,9n
1 5 ,1 6
11 , 11-13
7 plag
19, 11-19
11 ,15
Rycerz na koniu
19, 20-21
1 9 ,1-3
11 ,18
str¹cenie Bestii
7. tr¹ba
20, 11-15
11 ,18
s¹d
1,2 2
1 9 ,7-9
11 ,19
Tabela 1. Struktura tekstu Apokalipsy. Cyfry pogrubione oznaczają numery rozdziałów, cyfry niepogrubione wersety tych rozdziałów.
Nowe Jeruzalem
Zag³ada wrogich narodów
Kara na W. Babilon
Losy Kocio³a
Dwaj wiadkowie
Losy ludzkoci
(szarańcza)
E t a p y mi s t e r i um Królestwo Boga z ludźmi
Spis treści Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 1. Prolog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15 Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 2. Rozdział 5 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31 3. Rozdział 6 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41 4. Rozdział 7 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 5. Rozdział 8 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71 6. Rozdział 9 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85 7. Rozdział 10 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105 8. Rozdział 11 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114 9. Rozdział 12 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132 10. Rozdział 13 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 147 11. Rozdział 14 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 169 12. Rozdział 15 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 187 13. Rozdział 16 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 193 14. Rozdział 17 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 215 15. Rozdział 18 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 231 16. Rozdział 19 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 248 17. Rozdział 20 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 262 18. Rozdział 21 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 271 19. Rozdział 22 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 289 20. Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 300 21. Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 308 22. Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 320 Dodatek 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 330 Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 331 Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 338 Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 353 Rozdział 11 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 358